Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Jezioro Cieni - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
19 kwietnia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jezioro Cieni - ebook

Lirr i Raiden muszą uciekać z Ysborga nie tylko przed gniewem jego władczyni, ale również przed podążającymi ich tropem bezwzględnymi Łowcami Mocy. Wiedząc, że Maeve nie spocznie, dopóki nie zemści się na nich, dwójka zbiegów postanawia poszukać schronienia na brzegach mitycznego Jeziora Cieni.

Odnajdą tam jednak duchy przeszłości, które mogą zmienić wszystko, co dotąd o sobie wiedzieli i wszystko, co kiedykolwiek do siebie czuli.

Nadchodzi czas walki z własnymi demonami!
Nadchodzi czas próby wśród zwodniczych cieni!
Krucze przeznaczenie zaczyna się wypełniać!

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7995-224-3
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Woda była ciemna, ciężka, skutecznie tłumiła całe światło i dźwięki docierające z zewnątrz.

Przez moment poczuła znajomy stan nieważkości, świat zwolnił, ucichł, uspokoił się. Wokół pulsowały pojedyncze promienie opalizujące wszystkimi kolorami. Przypomniała sobie swoje pierwsze wspomnienia, drugie narodziny w życiu, w jej poprzednim życiu.

Wyrzucić to diabelstwo z powrotem za burtę…

Wyciągnęła przed siebie rękę, przyglądając się jej ze zdziwieniem. Była blada, szklista, jakby niewyraźna, powolna.

To zły omen…

Potrząsnęła głową, spróbowała rozejrzeć się dookoła i poczuła, jak pukle włosów płyną powoli coraz wyżej i wyżej wokół jej twarzy, zasłaniając oczy i oplątując usta.

Zły omen!

Za sobą dostrzegła tylko czarną otchłań, unoszącą się nieśpiesznie w rytmie uśpionego oddechu jakiejś mrocznej i niebezpiecznej istoty.

Przeklęty północny wiatr…

Zły omen…

Czarna woda lepiła się do ciała, gęsta jak smoła. Przenikający do kości chłód zaciskał powoli swoje szczęki na karku. Miała wrażenie, że gdzieś, jakby z głębi otchłani, słyszy wołanie kruka, a potem przenikliwy świst strzały i głuchą ciszę.

Śmierć!

Wysoko nad czarnym sklepieniem morskiej toni ryknął grzmot i zaczęła kotłować się gwałtowna burza. Wiatr uderzał w fale z wściekłością oszalałej bestii, wzniecając głębokie wiry w stężałej ciemnością głębinie. Blada błyskawica rozdarła niebo jak żywe srebro wylane na czarny aksamit.

„Chcesz wiedzieć, jak bardzo jestem poważny?”. Viorel szarpał bezwładną Rosmertę za włosy, czekając, aż Lirr go powstrzyma. „Odważysz się?”.

Zacisnęła powieki, tłumiąc bezsilną rozpacz. Dostrzegła nagle dłoń zaciśniętą na żarzącym się bladoniebieskim światłem kamieniu jej amuletu. Amuletu, którego od dawna już nie miała. Dłoń zdawała się dryfować miękko, jakby w rytmie jakiejś niesłyszalnej muzyki, unosić się, a może opadać – pod wodą wszystko było inne, nieoczywiste, zamglone jak we śnie. Góra stawała się dołem, morska otchłań sklepieniem niebieskim.

Skoncentrowała się, zanurkowała głębiej, chwyciła tę dłoń, zaś po chwili wahania drugą ręką objęła bezwładnego topielca w pasie i skierowała się ku górze. Podróż na powierzchnię trwała całą wieczność. Lodowata woda ściskała boleśnie płuca i napierała na skronie milionem bolesnych ukłuć, raniąc każdy skrawek skóry.

Niebo kłębiło się, wirowało, huczało. Świat zadrżał, zakołysał się, indygo zmieniało się w błyszczący obsydian, srebrne pręgi przeistaczały się w fale ciężkiego ołowiu, oddech wiatru stawał się wściekłym, wilczym wyciem. Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, krzyknąć, wezwać pomocy, ale głos uwiązł jej w gardle, zachłysnęła się coraz szybciej wibrującym płynnym ołowiem, który bez ostrzeżenia wypełnił wszystko wokół.

Nie mogłaś jej ocalić!

Powieki topielca drgnęły, a Lirr poczuła, jak lodowate dłonie oplatają ją w pasie. Jego twarz była niewyraźna, zatopiona w mroku odcinającym się od połyskującego perłowym światłem wschodu morza nad ich głowami. Nie mogła go rozpoznać. Chciała uciekać, ale ta niepewność nie pozwalała jej odejść. Musiała wiedzieć.

– Elirrianoi… – wyszeptał, próbując ukryć smutek. Ten głos nagle stał się jej ostatnią deską ratunku, jedynym promieniem nadziei wśród szalejącej toni, ale zarazem było w nim coś złowieszczego, ulotna zapowiedź nadchodzącej zagłady, cierpienia i śmierci. Gdzieś w dali, rozbrzmiała kakofonia dźwięków: kruk nawoływał, przerażone kapłanki Zarii błagały o litość, krzyczała Rosmerta.

Znajomy głos wytrącił Lirr z bezsilnego letargu. Starała się wyszarpać, walczyć, płynąć dalej ku powierzchni, ale nie mogła, nie potrafiła. Topielec objął ją mocniej, otoczył silnymi ramionami, zasłaniając światło bijące z góry, odgradzając ją od wszystkiego wokół, zamykając w klatce swego ciała. Poczuła, że opuszczają ją resztki sił i w końcu, prawie wbrew sobie, przywiera twarzą do jego piersi, zimnej, bladej, kamiennej. Zamyka oczy, szykując się na śmierć.

– Elirrianoi… – powtórzył z bólem, z wyrzutem. Nie wiedziała, czy przeprasza ją za przeszłość, czy za to, co miało dopiero nadejść.Rozdział 1

Ogień i woda

– Elirrianoi!

Zerwała się gwałtownie z ziemi, łapiąc powietrze z taką łapczywością, jakby właśnie wynurzyła się z morskiej głębiny. Przed sobą zobaczyła jednak tylko zieleń. Morze zieleni. Gęsta, wielowarstwowa ściana utkana z liści, pędów, igieł, gałązek i traw zdawała się poruszać łagodnie w rytm jej urywanego oddechu. Zieleń, tylko zieleń.

– Raiden! Już wstałeś? – wyjąkała, starając się bezskutecznie zapanować nad lekko ochrypłym głosem. Tuż nad nią majaczyła ciemna sylwetka maga, przysłaniając boleśnie jaskrawe promienie porannego słońca. Resztki sennej wizji umknęły gdzieś na krańce świadomości, pozostawiając po sobie jedynie uczucie odległej tęsknoty.

– Niechętnie. – W jego pozornie obojętnym głosie usłyszała znajomy cyniczny półuśmiech, który natychmiast postawił wszystkie jej zmysły na baczność. – Nie byłem po prostu w stanie dalej spać, potwornie się wiercisz. – Wyprostował się i ziewnął leniwie, zostawiając ją tym samym na pastwę rażącego światła.

Lirr zamrugała kilkakrotnie, starając się oddalić napływające do oślepionych oczu łzy. Okruchy niepozbieranych myśli chaotycznie obijały się jej po głowie. Wciągnęła szybko powietrze pachnące torfem i poranną mgłą.

Było na to zbyt wcześnie. Była na to zbyt zmęczona.

Nie spodobało jej się też to ledwie zauważalne, kpiące drgnięcie kącików ust. Jej emocje roznieciły się jak iskra na suchej polanie, ale zaraz zgasły, stłamszone nadal nieprzeżytym żalem. Tępy ból ściskał płuca.

„Rosmerta. Rosmerta nie żyje”.

Strzępy snu wróciły, bez ostrzeżenia ścinając serce strachem.

Mimo wszystko jednak, tknięta nagłym ukłuciem niepokoju rozejrzała się gorączkowo wokół resztek mizernego ogniska. Wczoraj rozpalili je tuż przed skalną jamą, szumnie nazwaną przez Bondo jaskinią przemytników. Gdy się kładła, dogasający ogień z całą pewnością oddzielał ją od prowizorycznego posłania maga. Rzadka trawa wokół wydawała się całkowicie nienaruszona.

– Z drugiej strony obserwowanie twojej nieprzytomnej szamotaniny podczas koszmarów jest ostatnio jedyną rozrywką, na jaką mogę liczyć – dodał po chwili milczenia, unosząc przy tym sugestywnie jedną brew.

Podniosła się z ziemi nieco zbyt nerwowo, rozmasowując zdrętwiałe ramię. – Przynajmniej jedno z nas dobrze się bawi. – Wzruszyła ramionami i zaczęła poprawiać sznurowanie butów.

– Przez całą noc wiłaś się jak na torturach i jęczałaś coś o Caelu – poinformował ją pozornie obojętnym tonem. Swobodnym gestem odgarnął swoje nadzwyczajnie jasne włosy z czoła, błękitny lód jego oczu rozpalony rozpoczętą na nowo grą.

Lirr odczuła ulgę. Blefował.

– Zostaw mnie, Raiden. – Odnalazła w końcu głos, ale był teraz nienaturalnie stłumiony, rozedrgany pod wpływem wzbierającej energii, która zaczynała krążyć w niej jak gorączka, burząc krew, przyspieszając rytm serca, pulsując w skroniach i rozpalając skórę. Starała się nie patrzeć na maga.

– Po prostu zostaw, potrzebuję spokoju. – Zmierzyła go lodowatym spojrzeniem.

Zanim odpowiedział, zbliżył się do niej o kolejny krok. Najwyraźniej jej wzrok nie był dość lodowaty.

– Albo…? – zapytał nad podziw uprzejmie, splatając przy tym dłonie za plecami.

– Nie dam się znowu sprowokować – odparła, zmuszając swój głos do pozorów spokoju. Ostatnia ich podobna potyczka skończyła się połamaniem fokmasztu, pozrywanymi wantami i przymusowym wysadzeniem ich na suchy ląd przez doprowadzonego do skraju wytrzymałości nerwowej Bondo.

– To ty mnie prowokujesz. – Zrobił z rozwagą kolejny krok, który sprawił, że stał teraz tuż obok.

– Ja? – zapytała po napiętej pauzie. Raiden zamknął ostatnią dzielącą ich odległość i przysunął twarz do jej twarzy. Koniuszki palców Lirr były coraz bardziej gorące, a plecach przebiegały narastające fale nieznośnego mrowienia.

– Prowokujesz… – szepnął jej wprost do ucha. Wzdrygnęła się pod tchnieniem chłodnego oddechu na jej rozgrzanym policzku.

– Nie prowokuję.

– Krrr… – Usłyszała nad sobą powątpiewające chrząknięcie kruka. Mało pomocne.

– Prowokujesz za każdym razem, gdy przytulasz przez sen głowę do mojej szyi. – Szept maga w jej głowie wydawał się jeszcze bardziej intymny niż fizyczna bliskość. Spojrzała w górę, spotykając się z jego rozbawionym wzrokiem, walcząc jednocześnie z irracjonalną pokusą popatrzenia na szyję mężczyzny.

– Kłamca! – rzuciła mu prosto w twarz i o wiele głośniej, niż to było konieczne.

– Doprawdy? – zdziwił się, przechylając głowę na drugą stronę. Kruk na gałęzi tuż obok powtórzył jego gest, zupełnie jakby stał się teraz odbiciem maga.

„Zdradliwy pierzasty demon!”.

Bogowie świadkiem, że miała ogromną ochotę, żeby poddać się wzbierającej złości. W głębi duszy wiedziała jednak, że to tylko kolejna próba, że Raiden chce po prostu wydobyć z niej tę nienaturalną siłę, jaką obudziła tamta straszna noc. Plugawą siłę, która wznieciła w niej fałszywe nadzieje potęgi, ale nie pozwoliła ocalić Rosmerty.

Opuściła wzrok, tracąc rezon. Raiden nadal stał przed nią, zbyt blisko, żeby mogła odetchnąć.

– Zostaw mnie – powtórzyła po raz trzeci i odsunęła się zrezygnowana. On jednak przytrzymał ją mocno za ramiona, nie pozwalając się ruszyć. Jego dotyk palił, ale był zarazem dziwnie kojący. Za wszelką cenę nie chciała poddać się temu kłamliwemu uczuciu. Pomiędzy palcami zaczęły przeskakiwać ledwie dostrzegalne, błękitne iskierki. Zacisnęła dłonie w pięści.

– Proszę… – wyszeptała bezradnie.

– Czego się boisz? – Nie odpuszczał. – Możesz panować nad siłami, które napędzają nasz świat, musisz tylko…

Zamknęła oczy, nie mogąc dłużej znieść intensywności jego spojrzenia.

– Nie boję się.

– Nie uciekniesz od tego.

– Nie uciekam od niczego.

– Cały czas uciekasz. Boisz się zmierzyć z prawdą.

– Krrr! – zgodził się z nim stanowczo kruk. Rozłożył imponujące skrzydła i kilka razy uderzył powietrze, podkreślając swoje stanowisko.

Lirr posłała mu mordercze spojrzenie.

„Wredna, nielojalna bestia. Chędożona, przerośnięta cmentarna wrona!”.

– Jaką prawdą? Miałam według ciebie zostać w Ysborgu? Nie jestem tu z wyboru, nie chciałam tu być, nie chciałam słyszeć twoich myśli, nie chciałam tego wszystkiego!

Usiłowała wyszarpnąć się z uścisku, ale on złapał ją za nadgarstki, zmuszając, by na niego popatrzyła. Skóra pod jego dotykiem zaczęła ją palić, a palce świerzbiły coraz wyraźniej. Bała się, że ta dziwna energia zaraz z niej wypłynie, że eksploduje, niszcząc przy tym wszystko wokół.

– Nie, oczywiście, że nie… ale teraz, po tym wszystkim co się wydarzyło masz przed sobą zupełnie nowe możliwości. Zastanów się, możesz… – Zniżył głos i przerwał w pół słowa.

– Być taka jak ty? – zapytała z gorzką drwiną.

– Nie… Nie… Nie taka jak ja. Nigdy bym ci tego nie życzył. – Coś w jego głosie również się zmieniło. Zadrgała w nim nieznana jej dotąd kruchość.

Lirr przygryzła drżącą dolną wargę i spuściła wzrok, nie chciała go ranić. Nie chciała nikogo już nigdy krzywdzić.

– Nie prosiłam o to, co się stało, a teraz nie wiem, jak sobie z tym poradzić. Czuję, że ta moc… że magia jest silniejsza ode mnie, rozumiesz? – wyjaśniła pospiesznie, wstydząc się własnej bezbronności. – Boję się, że mnie pochłonie, że się w niej zatracę, przepadnę.

Nie mogła teraz na niego patrzeć. Bez swej zwykłej hardości czuła się żałośnie słaba.

– Daj sobie czas. – Słowa maga zabrzmiały nieoczekiwanie miękko.

– Z czasem jest tylko coraz gorzej. – Przełknęła wzbierające łzy, zwieszając głowę jeszcze niżej.

– Posłuchaj, Lirr. – Aromat drzewa sandałowego i soli wzmocnił się, mag pochylił głowę, zrównując się z nią wzrokiem. – Moc wypełnia cały nasz świat. Jest oddechem życia, który wprawia go w ruch. Nieliczni mogą nauczyć się z niej czerpać, poddać ją swojej woli, kształtować. Przestań walczyć z tą siłą, bo jest częścią ciebie, czy tego chcesz, czy nie. Nie możesz tego cofnąć.

– A jeśli jej nie zaakceptuję?

W niezręcznej ciszy, która między nimi zaległa, Lirr słyszała tylko nierówne bicie swojego serca. Mrowienie na plecach nie ustawało, podnosząc jej jeden po drugim delikatne włoski na karku.

– Rosmerta nie żyje. Przeze mnie – zwróciła się do niego w końcu cichym, szczerym tonem – przez to, że wplątałam się w sytuację, która mnie przerosła i która nawet mnie nie dotyczy.

– Nic na tym świecie nie dzieje się przypadkiem. – Niespodziewanie, na krótką chwilę zamknął jej dłonie we własnych i zaraz odsunął się od niej gwałtownym ruchem, jakby jakaś niewidzialna siła go odepchnęła. Wbrew sobie poczuła ukłucie żalu. Skóra, której jeszcze przed chwilą dotykał, nadal piekła ją nieznośnym żarem, ale nagły brak jego bliskości był zarazem nie do zniesienia. Być może puścił ją, bo też poczuł ten chorobliwy płomień, a być może po prostu zmusił się tylko do tego gestu, żeby dodać jej przez chwilę otuchy. Pomyślała, że chyba traci zmysły.

– Nie wierzę w przeznaczenie – odparła bez namysłu.

– I dobrze, bo nie ma żadnego przeznaczenia. – Uśmiechnął się słabo, ponownie splatając dłonie za plecami. Jego szczęka drgnęła lekko, jakby sam ze sobą walczył. – Jest tylko silna wola, która wprawia rzeczy w ruch. Im silniejsza jednostka, tym mocniej pcha innych do działania. Dlatego właśnie bogowie bawią się śmiertelnikami, dlatego Zaria, karząc mnie, związała nas ze sobą. Dlatego słabsi ustępują z drogi potężniejszym. Nadal mamy jednak wybór.

– Rosmerta nie była niczemu winna. – Oczy Lirr zaszły mgłą na wspomnienie jej bladej twarzy, wtedy, w porcie, tuż przed śmiercią. – Powiedz mi, jaki według ciebie ona miała wybór?

– Viorel zabił ją, żeby zmusić cię do powrotu, żeby odebrać ci wolę działania. Teraz za to ty możesz wybrać: żałoba albo walka.

W głębi serca czuła, że ma rację, ale nie mogła zupełnie pozbyć się poczucia winy.

– Nadal nie wiem, kim jestem, kim ty jesteś. Mówisz o walce, ale przecież jesteśmy tylko zbiegami kryjącymi się w parszywej jaskini przemytników przed pościgiem.

Raiden popatrzył na nią, mrużąc lekko oczy. Promienie słońca przedzierające się przez wysokie drzewa jeszcze bardziej rozjaśniały jego i tak niemal białe włosy.

– To nie ucieczka. Co najwyżej komplikacja – zapewnił ją dobitnie. – Odnajdziemy Krąg i dowiemy się, co nas łączy. Ja odzyskam mój fragment duszy, ty – zawahał się lekko, uważnie dobierając słowa – się go pozbędziesz i być może w końcu zaakceptujesz to, kim jesteś.

Brzmiało to zbyt prosto. Lirr zdążyła się już nauczyć, że z Raidenem nic nie było proste.

– A potem? – zapytała, podejrzliwie unosząc jedną brew.

– A potem – uśmiechnął się samymi kącikami ust – możesz śmiało skorzystać z przywileju swojej wolnej woli.

– I nie będziesz próbował mnie zatrzymywać? – Nadal wyczuwała w jego słowach jakiś podstęp.

– Dlaczego miałbym to robić? – Wzruszył ramionami i swobodnym gestem wyciągnął kilka sosnowych igieł, które wplątały się we włosy Lirr. Jego dotyk znów postawił wszystkie jej zmysły na baczność. Płomień w sercu powrócił, podobnie jak tańczące wokół jej palców, ledwie dostrzegalne iskry. Przełknęła nerwowo ślinę. – Będę wolna? – upewniła się zdradliwie łamiącym się głosem.

– Jesteś wolna – zapewnił ją. – Każde z nas pójdzie własną drogą.

Własną drogą… Słowa maga odbijały się nieskończonym echem w jej myślach.

– Krrr! – zgodził się kruk, wzbijając się gwałtownie do lotu. Wystrzelił ostrym łukiem w górę i chwili zniknął nad koronami drzew.

Taka odpowiedź ją zdezorientowała. Iść własną drogą – w końcu przecież tego chciała, prawda? Przecież do tego dążyła od dnia, kiedy opuściła Ysborg. Na to czekała – na wolność, otwarte morze. Dlaczego więc teraz słowa maga wcale jej nie ucieszyły? Dlaczego poczuła się zawiedziona jego obojętnością?

– Chciałabym tylko wiedzieć, dokąd ta droga prowadzi… – szepnęła mu w myślach z goryczą, odwróciła się i ruszyła w las, starając się jak najdłużej powstrzymywać łzy.Rozdział 2

Śmierć i zmartwychwstanie

„Umarłam” – starała się sama siebie przekonać. „Nie żyję” – powtarzała w kółko, z coraz słabszą pewnością siebie. „Rosmerta nie wróci”.

Przez ostatnie tygodnie świat przestał być tak oczywisty, jak mogłoby się jej dotąd wydawać. Śmierć wcale nie poprowadziła do świetlistych bram krainy wiecznej wiosny, a ciało zamiast gnić, miało się wyjątkowo wręcz dobrze. Ciągłe spięcia z Raidenem i zupełnie niepojęte burze emocji, jakie potrafił w niej wywołać, sprawiały, że wbrew wszystkiemu czuła się bardziej żywa niż kiedykolwiek dotychczas. Cierpiała, płakała, drżała, złościła się, tęskniła i płonęła żarem niemożliwych pragnień, jakby jej dusza już nigdy nie miała zaznać pokoju, a przecież jakaś jej część wiedziała, że jej zwykłe, śmiertelne życie zakończyło się wtedy, w podziemiach Ysborga, w bólu, konwulsjach, ciemności i krwi, niedługo przed tym, jak Viorel zamordował Rosmertę.

Wyładowując nagromadzoną frustrację, cisnęła w przestrzeń przed sobą obracaną dotychczas w palcach dorodną sosnową szyszkę. Po dłuższej chwili usłyszała ciche pluśnięcie, gdy szyszka skryła się pod łagodnymi falami zatoki. Wokół niej szum leniwie wygrzewających się w słońcu drzew zlewał się z usypiającym pomrukiem granatowego morza, a aromat rozgrzanej żywicy mieszał się z subtelnym zapachem kwitnących alg.

Porośnięty sosnowym lasem brzeg schodził stromym stokiem ku wodzie, a tuż obok, za ostro wygiętą łachą złotego piasku, wcinał się głęboko w ląd siecią pogmatwanych kanałów wiodących do mniejszych zatoczek i białych, oblepionych morską solą skalnych grot, gdzie według Bondo lokalni przemytnicy przechowywali swoje towary. Idealne miejsce, żeby się ukryć. Idealne miejsce, żeby się zgubić. Najgorsze z możliwych, żeby odnaleźć spokój ducha po własnej całkiem świeżej śmierci i poukładać sumienie po stracie bliskiej osoby.

– Nie żyję – oznajmiła stanowczo ni to do siebie, ni to do kruka, który zataczał nad nią szerokie kręgi, badawczo przyglądając się jej z góry. Słowa wciąż smakowały obco, choć powtarzała je sobie już tyle razy. Przez chwilę rozważała, jak na takie oświadczenie mógłby zareagować Hego, i zaraz odruchowo cisnęła ze złością w morze kolejną wyrośniętą szyszkę. Wokół koniuszków jej palców nadal tliła się delikatna, błękitna poświata, którą sprowokował swoimi gierkami mag. Potrząsnęła nerwowo dłońmi, jakby miało to pomóc jej pozbyć się śladów tej coraz częściej i coraz bardziej nieoczekiwanie ujawniającej się energii. Gdyby Hego to zobaczył…

Zagryzła do bólu dolną wargę. Lepiej było o tym nie myśleć. Przynajmniej na razie. Tak długo, jak to możliwe. Usprawiedliwiała się myślą, że nadal nie miała żadnych pewnych wieści nawet co do kierunku, w którym popłynął, nie mówiąc już o jego obecnym położeniu. Zapewne miał swoje powody, żeby tak po prostu zniknąć, Hego zawsze miał jakieś swoje ważne powody, a znikanie wcale nie było dla niego nietypowe.

– Śmierć! – krzyknął jej wesoło w myślach kruk, najwyraźniej widząc w jej sytuacji coś niezrozumiale zabawnego.

Lirr w odpowiedzi pokazała mu język. Irytował ją, tym bardziej że miał rację. Zadarła głowę, śledząc jego lot ponad powykręcanymi sosnami. Tak, śmierć. Musiała jakoś nauczyć się żyć z jej bliskością. Nauczyć się tego nowego życia. Sama. Bez Rosmerty, bez Hego, bez Mildy i bez Caela.

– Mag! – podpowiedział usłużnie kruk, przelatując ponownie nad jej głową z furkotem czarnych jak noc skrzydeł.

Tym razem miała ochotę cisnąć szyszką prosto w przemądrzałe ptaszysko. Tak… Raiden. Byłby absolutnie doskonałym sprzymierzeńcem, gdyby nie ta jego niemożliwie denerwująca natura i fakt, że tak doskonale dotąd nią manipulował. Musiała skupić całą siłę woli, żeby się temu przeciwstawić. Każda chwila przy nim stanowiła teraz wyzwanie.

Nie potrafiła mu zaufać, bała się, że moment, w którym przestanie się przed nim bronić, będzie początkiem jej zguby. Zdążyła go już poznać na tyle, żeby zrozumieć, że był nieprzewidywalny i niebezpieczny jak prawdziwy drapieżnik. Krążył cierpliwie wokół swojej ofiary, nie dając jej szans na wytchnienie. W każdym wymownym spojrzeniu, uśmiechu i dwuznacznym geście kryła się kolejna pułapka, kolejna prowokacja. Jego słowa sączyły słodką truciznę, utrudniając podjęcie decyzji, oczy hipnotyzowały, gdy starała się trzeźwo myśleć, głos i zapach zniewalały jej zmysły, mąciły w głowie, odbierały siłę sprzeciwu. Raiden był przy tym zdecydowanie zbyt inteligentny, spostrzegawczy, skomplikowany i samolubny, żeby zaryzykowała naiwne poddanie się jego planom. W nieustannej grze pozorów trudno było poznać prawdziwe intencje i co absolutnie najgorsze – był magiem. Skrzywiła się na tę myśl. Pirackie wychowanie sprawiło, że miała ochotę splunąć przez lewe ramię.

Kruk szybował daleko nad wierzchołkami drzew, goniąc krzykliwe stado smukłych mew. Lirr podniosła z ziemi kolejną sosnową szyszkę, śledząc jego lot nieobecnym wzrokiem. Lepki żywiczny sok obkleił jej palce, gdy obracała ją bezwiednie w dłoni, wciąż pogrążona w swoich myślach.

Nie mogła przecież ufać magowi. Pomagał jej tylko ze względu na własne cele. Pomagał jej, bo chciał odzyskać własną duszę i własną moc, być może pomagał jej też po prostu dla kaprysu, bo się nudził, bo chciał przeżyć coś nowego, bo go to bawiło. Cisnęła szyszkę w morze, wzniecając przy tym w powietrzu niewielki błękitny pożar o zapachu żywicy. Wszyscy wiedzieli, że dla maga ludzkie życie było warte mniej niż zdeptanego przypadkiem motyla. Nie zależało mu na niej. Nie mogło mu zależeć.

Szyszka zatonęła z cichym sykiem w spienionej grzywie jednej z coraz silniej kłębiących się fal. Raiden był niebezpieczny, ale obecnie był jej jedyną nadzieją.

Tym bardziej irytował ją więc fakt, że zawdzięczała mu życie, a tego piraci nigdy nie zapominali.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: