Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Jonatan - Czas przepowiedni - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 września 2022
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jonatan - Czas przepowiedni - ebook

Groźna i podstępna mgła ogarnia Miasto, usypia ludzi i porywa ich do Świata Wyobraźni.

Prywatny detektyw Jonatan i zaprzyjaźniona z nim 13-letnia Alicja, próbują rozwiązać kryminalną zagadkę kradzieży 30 milionów dolarów oraz tajemnicę mgły.

Spotykają dziwne postacie – Cyndie, rycerza, Filipa. Okazuje się, że trafili oni do Świata Realnego ze Świata Wyobraźni, którym zawładnął niebezpieczny Cesarz czarnoksiężnik Magdulf.

Jonatan, Alicja, Cyndie i Filip uciekając przed groźnymi wysłannikami Cesarza przechodzą do Świata Wyobraźni, gdzie będą musieli stawić czoła żołdakom i potworom, a w końcu samemu Cesarzowi i jego armii.

Cała moc Zła zamknięta została przez Białą Radę Czarnoksiężników w magicznej kuli. Czy Jonatan zdoła z pomocą przyjaciół wyzwolić spod władzy cesarza oba światy Realny i Wyobraźni?

Bo jeśli nie i Cesarz zawładnie magiczną kulą, to my ludzie i wszyscy bohaterowie Świata Wyobraźni będziemy zgubieni.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7505-9
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

Przez cały dzień żar lał się z nieba. Lśniąca tafla wody lekko falowała. Ciepła bryza od oceanu nie przynosiła ulgi. Wieczorem domy i ulice dyszały z gorąca. Drgające powietrze tworzyło parne fatamorgany. Cienie ludzi i samochodów przenikały się niczym widma. Wreszcie nadeszła noc, ulice opustoszały i miasto powoli stygło. Ciemność pochłaniała drapacze chmur, zapalała neony i zsyłała niespokojne sny. Zewsząd słychać było szczekanie psów, miauczenie kotów i krzyki ptaków. Chyba tylko one wyczuwały, że ta noc jest inna od wszystkich. Ludzie nie zdawali sobie sprawy z tego, że właśnie rozpoczął się cichy atak Niewidzialnego Świata i że następny dzień będzie pierwszym dniem Nowej Ery.

W zapomnianej dzielnicy obok Starego Portu mrok wypełnił boczną uliczkę, zasłaniając popsute latarnie i brzydotę stuletnich kamienic. Z ich dawnej świetności pozostały rzeźbione balustrady schodków i ławy przed bramami, czas wyszczerbił je i pokrył rdzą. Na szczęście kiedyś zasadzono szpaler lip i kasztanowców, więc zielony gąszcz miłosiernie zasłaniał mury z odpadającymi tynkami.

Długie gałęzie jednego z drzew zaglądały do otwartych okien na pierwszym piętrze. Lekka bryza od oceanu poruszyła liśćmi i delikatne cienie zatańczyły na ścianie. Wydawało się, że za chwilę pojawi się zakochana para, aby podziwiać urok letniej nocy. Zamiast tego z mieszkania dobiegł gniewny kobiecy głos:

– Wykończysz mnie, Lewisie, draniu jeden, ale najpierw sam marnie skończysz!

Rozległ się świst lecącego przedmiotu i brzęk tłuczonej porcelany.

– Wariatka. O mało mnie nie zabiłaś! – Rozległ się zalękniony męski głos.

Romantyczne letnie wieczory należały do przeszłości Lewisów, co sobotę po wypłacie zaprzątały ich ważniejsze sprawy. Podniesionymi głosami informowali o nich okolicę, dopóki jeden z sąsiadów z naprzeciwka nie uznał, że pora na sen.

– Zamknijcie wreszcie gęby, spać przez was nie można! – krzyknął.

Za gałęziami kasztanowca zamajaczył cień przysadzistej sylwetki pani Lewis. Chwyciła za okiennice i wrzasnęła:

– Nie wtrącaj się, Roberts, obwiesiu! Lepiej powiedz, dlaczego żona do ciebie nie wraca!

W odpowiedzi okno po przeciwnej stronie ulicy zatrzasnęło się z hukiem. Pani Lewis z godnością zamknęła swoje. Wiatr ucichł i gałęzie znieruchomiały, starając się nie uronić ani słowa padającego z ust rozgniewanej kobiety.

– Co tak się na mnie gapisz, Lewis?! Jeszcze raz wydasz wypłatę na loterię i zobaczysz, wezmę małą i odejdę. Ostrzegam cię po raz ostatni! Ręce urabiam sobie po łokcie w sklepie i ciągle nam brakuje na życie. Dlaczego wyszłam za tego walijskiego nieroba, Panienko Przenajświętsza!

– A jak trzy lata temu wygrałem sto funtów, to kto sobie sukienkę kupił? – wytknął żonie pan Lewis, robotnik portowy. Jego namiętność do hazardu była znana nie tylko w porcie, lecz w całej dzielnicy, przewyższała lęk przed krewką małżonką.

– Bezczelny kłamca! Jakie trzy lata? To było trzynaście lat temu! Ty, ty… – Pani Lewis urwała, zabrakło jej epitetów. – Urodziłam Alicję, nie miałam brzucha i mogłam włożyć nową szmatę, ty bałwanie! – dokończyła z pasją.

Nagle z mieszkania poniżej dobiegł łomot – najwyraźniej ktoś uderzał kijem od szczotki w sufit, usiłując uciszyć uciążliwych sąsiadów. Skłóceni małżonkowie zniżyli głosy, które upodobniły się do odległych nocnych dźwięków, dobiegających zza murów ogrodu zoologicznego.

Drobna, trzynastoletnia dziewczyna, której fakt przyjścia na świat właśnie przypomniano, przycupnęła na pogrążonych w ciemności schodach. Gdyby ktoś zapalił światło, dostrzegłby duże brązowe oczy, mały zadarty nosek, obsypane piegami okrągłe policzki i bujne blond włosy o rudawym odcieniu. Pomyliłby się jednak ten, kto uznałby młodą dziewczynę za nieśmiałe niewiniątko. Wystarczyło nazwać jej włosy rudymi, aby usłyszeć, że jest się daltonistą. Nie należało też mówić o jej piegach, nie ryzykując wyśmiania i odesłania do psychiatry.

Włosy i cerę Alicja Lewis odziedziczyła po ojcu Walijczyku, a po matce Włoszce – oczy i ostry język. Uważała się za blondynkę o ciemnej karnacji, a piegi, które ujawniało letnie słońce, złościły ją nie mniej niż rudy odcień włosów albo kłótnie rodziców w sobotnie wieczory.

W oczach Alicji pojawiły się łzy. Obok jej bosych stóp, w smudze światła wydobywającej się spod drzwi, stały dwie lalki: rycerz w hełmie z przekrzywionym piórem i księżniczka w złotej koronie. Rycerz miał domalowany kredką uśmiech, w dłoni trzymał złamany miecz, z jego zbroi odpadała srebrna farba. Księżniczka była ubrana w wyblakłą niebieską sukienkę i przezroczyste plastikowe buciki. Alicja wskazującym palcem delikatnie popychała rycerza w stronę księżniczki. W pewnym momencie przewrócił się i stuknął głową w podłogę.

– Niezdara… – szepnęła z gniewem dziewczyna.

Tak energicznie postawiła rycerza, że złamany miecz wypadł mu z dłoni. Następnie odwróciła go twarzą do góry i wcielając się w niego, powiedziała skrzekliwym, zirytowanym głosem:

– Jesteś za stara, żeby bawić się lalkami, głupia krowo! Dlaczego nie zaprosisz przyjaciółki? Nie masz żadnej? Z chłopcami też kiepsko, za trudny ma się charakterek, co?

– Bezczelny! – oburzyła się swoim głosem Alicja.

Wysunęła dłoń nad stopień schodów i otworzyła palce. Rycerz stuknął głową w drewniany stopień i stoczył się niżej, gubiąc miecz i hełm.

– Mam dużo przyjaciółek, a chłopaki wprost uganiają się za mną. Naszła mnie ochota, żeby być samą. Nie wolno?! – Alicja zadarła podbródek. – Jak ma się rozum, wystarczą własne myśli.

Na szczęście było na tyle ciemno, że ani rycerz, ani księżniczka nie mogli dostrzec oczu Alicji, z których wyzierał smutek przeczący jej słowom.

– A może wstydzisz się zapraszać przyjaciół, bo twoi starzy ciągle się żrą? – zaskrzeczał rycerz.

Alicja już chciała gniewnie odpowiedzieć, ale zamiast tego nadstawiła ucha.

Dudniące za ścianą głosy rodziców przycichły. Po chwili huknęły drzwi i zapadła cisza. Mieszkańcy kamienicy byli świadomi, że to pani Lewis zatrzasnęła drzwi do swojej sypialni, a pan Lewis nie będzie tam miał wstępu przez cały dzień, a może nawet trzy, i za chwilę wyjdzie z domu. Po kłótni z żoną do grzechu hazardu dodawał inny – wypicie kilka kufli piwa w narożnym pubie. Wychylał je w towarzystwie dokerów z portu, którzy nie mieli szczęścia być mężami i mogli do północy sączyć portera i omawiać wyniki futbolowych meczów.

Po chwili w drzwiach na korytarzu pojawił się pan Lewis – barczysty mężczyzna po czterdziestce, w nieodłącznej, krótkiej kurtce i dokerskiej czapce. Ostrożnie zamknął za sobą drzwi i wtedy dostrzegł skuloną pod ścianą postać. W niebieskich oczach pana Lewisa malował się wyraz wiecznego zdziwienia.

– To ty, Alicjo? – zapytał z niepokojem.

– Ja – odparła dziewczyna. Widać było tylko jej spiczaste kolana i burzę rudych włosów.

– Mama znów się złości.

– Przegrałeś kasę?

– Nie przegrałem, tylko kupiłem losy. Losowanie za tydzień.

Alicja pokręciła w milczeniu głową, a pan Lewis westchnął. W gronie przyjaciół dokerów ten charakterystyczny gest, w odniesieniu do pani Lewis, nazywał „włoskim krętactwem”. W przypadku córki określał go jako „słodkie włoskie krętactwo”. Zapadło milczenie, po czym pan Lewis westchnął jeszcze raz i powiedział:

– Idę. – Odwrócił się w stronę schodów.

– Do pubu? – zapytała Alicja.

– Pewnie. Na trochę – odparł pan Lewis i zatrzymał się z dłonią na drewnianej poręczy – A co mam robić? Zamknęła się w sypialni. A ty powinnaś już spać, bo rano idziesz do szkoły.

– Od tygodnia mam wakacje, tato – przypomniała Alicja i podniosła głowę. Jej oczy wyrażały zarazem kpinę i żal.

– Aha. – Pan Lewis uciekł spojrzeniem w bok. – Wobec tego jutro wezmę cię do portu. Może pozwolą nam popływać holownikiem. Chciałabyś?

– Uhm – mruknęła Alicja.

Mogło to oznaczać zarówno zgodę, jak i brak wiary w spełnienie obietnicy.

– Na razie. – Pan Lewis westchnął po raz trzeci i ruszył schodami w dół. Ciężkie kroki dudniły w kamienicy, potem trzasnęła brama i zapadła cisza.

Alicja wzięła do ręki księżniczkę i pochyliła ją w stronę leżącego dwa stopnie poniżej rycerza.

– Gdzie jest wypłata, bałwanie?! – zapytała, imitując włoski akcent matki.

– Odwal się, klempo, w bajkach nie ma wypłat! – odparł z walijskim akcentem rycerz. – Wygram na loterii i wyjadę stąd razem z Alicją – dorzucił, kiwając się zuchowato w dłoni dziewczyny.

Nagle dwie łzy spłynęły tuż obok bucików księżniczki. Rycerz pochylił głowę , żeby lepiej im się przyjrzeć i powiedział drwiącym tonem:

– Beksa, dzieciuch, włoska primadonna. Ile ty masz lat?

Początkowo nie było odpowiedzi na tę prowokację. Wreszcie Alicja szepnęła ostrzegawczo:

– Uważaj, bezczelna kukło, bawię się z wami ostatni raz.II

Gorący asfalt kleił się do kół chevroleta, sunącego główną arterią miasta. Samochód prowadził pogrążony w rozmyślaniach prywatny detektyw J. J., czyli Jonatan Jonatan. Mijający dzień był upalny i męczący, zasadniczo różnił się jednak od poprzednich trzystu sześćdziesięciu pięciu beznadziejnych dni w roku razy dwadzieścia jeden smętnych lat.

Tego dnia Jonatanowi złożył wizytę klient, jaki nie zdarza się często. Nosił dziwaczne nazwisko Kręcik. Po wysłuchaniu mężczyzny detektyw zrozumiał, że czeka go wyzwanie, miastem bowiem rządzi zło. W sprawie Kręcika było jednak coś niepokojącego i Jonatan postanowił się przejechać, żeby to przemyśleć. Spokojny warkot starego chevroleta koił umysł detektywa.

– Trzydzieści milionów dolarów – szepnął do siebie.

Suma wydawała się abstrakcyjna. Jonatan posiadał nieważne karty kredytowe, niezapłacone rachunki i zalegał za półroczny czynsz jednopokojowego mieszkania, które było zarazem jego biurem. Czy do takiego detektywa przychodzi się w sprawie trzydziestu milionów? A może ktoś chce się nim posłużyć, a potem sprzątnąć go po cichu? Wstrząsnął nim nieprzyjemny dreszcz. Wjechał w boczną ulicę, gdzie zaczynała się najstarsza dzielnica miasta. Ponure, dwustuletnie kamienice stały pogrążone w mroku, świecące neony można było policzyć na palcach jednej ręki, wokół żywej duszy. Jonatan wjechał na mały placyk i zatrzymał się pod drzewami okalającymi park. Spojrzał w stronę samotnego neonu i dostrzegł napis: „Pizza Piccola”.

Dwadzieścia dni temu trafił tu przypadkiem. Nie miał zwyczaju żywić się poza domem, prawdę mówiąc, w ogóle niewiele jadał. Detektywowi bez klientów, z paroma dolarami w kieszeni na benzynę i bez żadnych widoków na przyszłość, na cały dzień musiało wystarczyć parę kubków kawy i kilka kanapek. Kawę podała mu kelnerka o dźwięcznym imieniu Cyndie. Ocenił, że ma osiemnaście lat, a może i mniej. Prześliczne wielkie oczy, burza jasnych włosów i promienny uśmiech spowodowały, że Jonatan siedział jak zahipnotyzowany. Smukła, gibka sylwetka sprawiała wrażenie, że kelnerka frunie między stolikami. Gotów był przysiąc, że stopy Cyndie nie dotykają podłogi, a jej sylwetka chwyta i odbija więcej słonecznego światła niż wszystko dookoła.

Minęły dwa lata, od kiedy Jonatan Jonatan przerwał rozpoczęte studia prawnicze i opuścił rodzinny dom. Przejechał dwa tysiące mil, wynajął mieszkanie w mieście i stał się prywatnym detektywem J.J. Tym sposobem chciał udowodnić sobie, że dorównuje ojcu, Wiliamowi Jonatanowi, emerytowanemu kapitanowi policji, który w rodzinnym mieście uosabiał siłę i sprawiedliwość. Niestety, dla Jonatana kapitan był jedynie surowym i wyniosłym mężczyzną, który przez dziewiętnaście lat nie wypowiedział o synu ani jednego dobrego słowa. Zresztą, podobnie jak na temat swojej cichej żony Elizy oraz starszych braci Jonatana: Paula i Grega.

Jonatan nie wiedział nic o losach braci, od kiedy opuścili rodzinny dom i wyjechali. Nieśmiała matka, niezmiennie wpatrzona w męża, nigdy nie próbowała zbliżyć się do synów. Wystarczała jej pewność, że mają co jeść, w co się ubrać i że są zdrowi, a wszystko to dzięki ciężkiej pracy ich ojca. Po wyjeździe z domu Jonatan rzadko dzwonił do matki. Wiedział, że usłyszy to samo:

– U nas wszystko w porządku. Ojcu trochę dokucza reumatyzm, ale poza tym nic złego się nie dzieje. A co u ciebie?

Jonatan miał ochotę powiedzieć jej, że nie spełniły się jego marzenia o karierze prywatnego detektywa, skuteczniejszego od wszystkich kapitanów policji razem wziętych, i że czuje się samotny i pogubiony w wielkim mieście. Że ubrania, które kupił przed wyjazdem, wiszą na nim jak na kiju. Że wstydzi się wrócić i stanąć przed wielkim Wiliamem Jonatanem, który zmierzy go surowym i drwiącym spojrzeniem. ZAMIAST TEGO ODPOWIADAŁ:

– Dziękuję, mamo, u mnie wszystko okej.

– Świetnie. Pa, synku, muszę kończyć, w piekarniku dochodzi ciasto dla taty. Wiesz, jak kapitan nie cierpi przypalonego. Zadzwoń koniecznie.

Czasem matka dodawała:

– Pamiętaj o urodzinach taty, ma dostać order od burmistrza.

Albo:

– Tata był na zjeździe, otrzymał tytuł najlepszego policjanta w historii naszego stanu, wyobrażasz sobie? Tacy jesteśmy dumni! Ty na pewno też. No to pa, pa!

Po tych słowach odkładała słuchawkę.

Jonatanowi musiało to wystarczyć na następne dwa, trzy miesiące.

Od chwili ujrzenia Cyndie dręczące myśli o dzieciństwie, kapitanie Wiliamie oraz o własnym niepowodzeniu zbladły i znikły. Przez ostatnie dwadzieścia dni Jonatan przesiadywał w pizzerii, zamawiając trzy albo nawet cztery pizze dziennie. Wsuwał je dyskretnie do kieszeni, kiedy Cyndie nie patrzyła w jego stronę.

Wkrótce zawarł bliską znajomość z pewnym bezdomnym kundlem, który pojawił się w portowej dzielnicy. Pies był średniej wielkości, ciemnoszary, z szerokim pyskiem, dużym nosem i inteligentnymi oczami. Był wygłodzony, połykał pizzę kilkoma szybkimi kłapnięciami pyska. Potem oblizywał się i patrzył wyczekująco w oczy detektywa. Po kilkunastu spotkaniach wzrok psa mówił: „Mam wrażenie, że przywiązuję się do ciebie. A ty?”.

Serce Jonatana topniało, ale nie mógł brać odpowiedzialności za jeszcze jedną istotę. W myślach nazwał go Hump na cześć ulubionego detektywa aktora, Humphreya Bogarta. Sprawiało mu autentyczną przyjemność, kiedy pies wyskakiwał na jego gwizdnięcie z jakiegoś kąta, i – merdając ogonem – rzucał się na jedzenie. Starał się nie myśleć o tym, gdzie Hump mieszka i jak sobie radzi w wielkim mieście. Cyndie byłaby zaskoczona, gdyby się dowiedziała, co dzieje się z pizzami, które codziennie serwowała wpatrzonemu w nią, zabawnemu chudzielcowi z tajemniczą miną. Czy by ją to obeszło? Jonatan nie miał złudzeń; nie wzbudził zainteresowania ślicznej kelnerki.

Właśnie w pizzerii Jonatan umówił się z Kręcikiem – kasjerem banku, podejrzewanym o kradzież trzydziestu milionów dolarów. Myślał o tym z dreszczykiem emocji. Nadeszła jego wielka chwila. Prywatny detektyw J.J. zdemaskuje spisek, uratuje niewinnego człowieka i odzyska niewiarygodnie wielką kwotę. A to wszystko na oczach najpiękniejszej w całym mieście kelnerki. Na której kobiecie nie zrobiłoby to wrażenia?

Jonatan zgasił silnik chevroleta. Usiłował znaleźć odpowiedź na wciąż dręczące go pytanie: dlaczego Kręcik trafił właśnie do niego, nikomu nieznanego detektywa, i to ze sprawą, w której chodziło o niebotyczną sumę? Nie potrafił jednak wyjaśnić tej kwestii. Na środku placyku, dookoła małej fontanny, stało kilka latarni. Ich mdłe światło nie sięgało kamienic. Żółtoszara mgła wpełzła na placyk, rozeszła się po bruku, powoli wspinała się po ścianach uśpionych domów.

Jonatana ogarnęło zmęczenie i uznał, że pora wracać. Sięgnął do stacyjki, ale mgła przykuła jego uwagę. Postrzępione opary poruszały się jak żywe. Jakby czyjaś zła wola obudziła je na podmiejskich bagnach i pchnęła do miasta. Odniósł wrażenie, że mgła tworzy zarys wielkiej głowy z widmowymi oczodołami. Puścił kluczyki i skrzywił się z niedowierzaniem. Mglista głowa rozwiała się, ale przysiągłby, że najpierw uśmiechnęła się do niego szyderczo. W tym samym momencie rozległy się ludzkie głosy.

Z bocznej uliczki, jeszcze niespowitej mgłą, wyszła grupka włóczęgów. Było ich ośmioro, pięciu mężczyzn i trzy kobiety, wszyscy w obdartych ubraniach, objuczonych pakunkami i ciągnących pełne szmat i kartonów wózki. Skierowali się w stronę wyłączonej fontanny. W ocembrowaniu zawsze była woda i właśnie możliwość zaspokojenia pragnienia po całodziennym skwarze przyciągnęła bezdomnych.

Grupa otoczyła fontannę i od razu wybuchła kłótnia o pierwszeństwo picia albo o coś innego, jako że bieda sprzyja awanturom. Wrzaski i przekleństwa zakłóciły panującą ciszę. Nagle jeden z obdartusów, chudy i wysoki osobnik w czapce, gwałtownymi gestami uciszył pozostałych. Gromada zamarła i dało się słyszeć odgłos kopyt uderzających o bruk. Włóczędzy dobrze znali ten odgłos, nieraz poczuli na plecach uderzenia gumowych pałek policjantów konnych, wyganiających ich nocami z parków i ulic.

Próbowali ustalić, skąd zbliża się zagrożenie. Zanim jednak zdążyli ruszyć do ucieczki, na placyk na wielkim rumaku wjechał jeździec w szarej opończy, z twarzą ukrytą pod kapturem. Spod opończy połyskiwała średniowieczna zbroja. Koń był zakuty w blachę, a bogato zdobiony czaprak lśnił od złotych nici. Z pewnością nie był to policjant.

Bezdomni wytrzeszczyli oczy na przybysza. Zdziwiony Jonatan przybliżył twarz do szyby samochodu. Za plecami rycerza podnosił się z bruku tuman mgły, szybko pochłaniał światło księżyca i ulicznych latarni. Na tle mgły ciemna sylwetka na koniu przypominała postać z innego świata. Kilku włóczęgów wydało stłumiony jęk, jedna z kobiet szybko się przeżegnała.

Tymczasem koń zwolnił i kierowany przez rycerza zbliżył się do schodków wiodących do drzwi pizzerii „Pizza Piccola”. Jeździec uniósł głowę i popatrzył na neon nad wejściem. Następnie pochylił się lekko i wciągnął w nozdrza zapach, jaki wydziela w nocy każda restauracja (woń rozgrzanych pieców, tłuszczu i przypraw). Jonatan spoglądał w stronę jeźdźca z niepokojem, zadając w duchu pytanie: kim jest dziwak na koniu i dlaczego po nocy kręci się przy mojej ulubionej pizzerii?

Tymczasem rycerz odwrócił konia i ruszył w stronę fontanny. Włóczędzy odsunęli się nieco, nie spuszczając z niego wzroku. Przy kamiennej misie ściągnął wodze, schylił się i zaczerpnął wody dłonią w czarnej rękawicy, z metalowymi łuskami. W świetle latarni błysnęła wychudzona młoda twarz. Koń popatrzył uważnie na milczącą gromadę bezdomnych, po czym i on zanurzył pysk w wodzie.

Po chwili jeździec wyprostował się, otarł usta opończą i sięgnął do sakwy przy pasie, wyjął lśniącą monetę, a następnie podniósł ją wysoko w dwóch palcach. Głębokie westchnienie wydobyło się z piersi włóczęgów. Koń oderwał pysk od wody i postawił czujnie uszy. W ciszy rozległ się niski głos rycerza. Jonatan słyszał go wyraźnie przez uchylone okno samochodu.

– W tej oberży znalazła pracę i schronienie młoda dziewczyna – oznajmił, pokazując dłonią na pizzerię. – Ma jasne włosy i brązowe oczy. Jej uroda, wdzięk i szlachetność musi zwrócić uwagę każdego, kto nie jest starym, tępym durniem – Potoczył wzrokiem po gromadzie, szukając śmiałka, który zaprzeczyłby jego słowom.

Włóczędzy milczeli, stojąc nieruchomo. Zadowolony rycerz skinął głową i mówił dalej:

– Za wskazanie miejsca noclegu tej panny dam trzy złote dukaty.

Jonatan nie miał wątpliwości, o kim mówił jeździec. W pizzerii pracowali trzej gadatliwi Włosi i Cyndie. Tylko ją miało się ochotę oglądać, przez nią być obsługiwanym kilka razy dziennie, jedynie do niej pasował opis.

Włóczędzy się ożywili. Przekrzykując się, podnieceni zapowiedzią sowitej zapłaty, otoczyli rycerza.

– Ja, ja pokażę! Najlepsze panny są dwie ulice stąd, łaskawy panie! – zawołała stara kobieta, chwytając za strzemię.

– Odczep się, wiedźmo! – Chudzielec o zapadniętej twarzy i oczach szubrawca odepchnął kobietę. – Ja pana zaprowadzę – wyszeptał ochryple – Znam drogę do szczęścia.

– Jaśnie wielmożny pan idzie ze mną – bulgotał obok grubas z zatęchłym od alkoholu oddechem. Wspinał się po łęku siodła i nie odrywał wyłupiastych oczu od błyszczącego krążka w dłoni jeźdźca.

Zaskoczony rycerz zawahał się, otworzył usta i coś powiedział, lecz jego głos utonął w coraz głośniejszym gwarze. Włóczędzy obiecywali wskazanie adresów blondynek i brunetek w każdym wieku i o każdym kolorze skóry. Brudne postacie wspinały się po siodle i czapraku konia, w stronę dłoni z monetą. Jeździec rozglądał się, coraz bardziej zbity z tropu. Zamieszanie zdenerwowało konia i zatańczył na tylnych nogach. Osłoniętym blachami, szerokim zadem rozrzucił na boki krzyczących włóczęgów. Nagły ruch konia spowodował, że z palców jeźdźca wyśliznęła się moneta. Lśniący krążek potoczył się z brzękiem wprost pod nogi staruchy. Bezdomni zamilkli, skonsternowani. Starucha schyliła się szybko, jakby ubyło jej pięćdziesiąt lat, chwyciła monetę, podniosła ją do ust, nadgryzła i wychrypiała:

– Złoto!

Zapadła cisza, w której było słychać tylko chrapliwy oddech konia. W następnej sekundzie we włóczęgów wstąpiło szaleństwo. Rozdarły się bezzębne gęby, otworzyły zaczerwienione oczy, zawirowały brudne ręce z rozcapierzonymi paluchami. Z piekielnym wrzaskiem runęli na rycerza. Szesnaście dłoni chwyciło za opończę i pociągnęło w dół.

Jeździec zachwiał się i runął na bruk, z hukiem pancernych blach. W mgnieniu oka obdarte postaci przykryły go splątanym i walczącym kłębem. Gdyby nie zbroja, nie uszedłby z tego bez szwanku, lecz nawet pancerne blachy nie mogły długo wytrzymać deptania, szarpania i gniecenia. Na szczęście dla rycerza po chwili dyszący kłąb ciał odtoczył się na bok. Włóczędzy zerwali się, osiem par rąk uczepiło się skórzanej sakwy.

– Ej, hołoto! – zawołał jeździec, próbując się podnieść – To moje!

Zasapana gromada nie zwróciła na niego uwagi, z wrzaskiem zaczęli wyrywać sobie sakwę. Nagle skóra rozdarła się i na bruk wysypało się kilkadziesiąt złotych monet, które potoczyły się z brzękiem na wszystkie strony. Ośmioro obszarpańców rzuciło się za monetami. Szukali na czworaka, dyszeli, warczeli i wyrywali sobie zdobycz. W pogoni za monetami wpełzali nawet między nogi nerwowo tańczącego konia. Rumak nie wytrzymał wreszcie i nagłym galopem oddalił się na bezpieczną odległość.

Tymczasem jeździec podnosił się z trudem. Kto próbował w rycerskiej zbroi wstawać na śliskim bruku, ten wie, że nie jest to łatwe. Nogi i ręce jeźdźca rozjeżdżały się na boki, padał i zaczynał od nowa. Wreszcie wyprostował się do pełnej wysokości, odrzucił opończę i ze złowrogim zgrzytem wyciągnął z pochwy długi miecz.

Włóczędzy zamarli. Przed nimi stał średniowieczny rycerz, z twarzą płonącą gniewem, w lśniącej zbroi i z uniesionym mieczem, bardziej przerażający od najgroźniejszego policjanta z pałką. Chudy obwieś, który stał najbliżej, zastygł z gębą wypchaną monetami. Pozostali włóczędzy ocknęli się i z krzykiem rozpierzchli na wszystkie strony. Klinga miecza błysnęła w świetle latarni i spadła ze świstem. Plując monetami, chudzielec z rozpaczliwym jękiem zwinął się jak piskorz. Cios chybił i miecz uderzył w bruk, sypiąc iskry. Włóczęga zerwał się i rzucił do ucieczki, za nim cała gromada. Wrzeszcząc, wpadli w żółtoszary tuman mgły. Krzyki i tupot nóg ucichły.

Rycerz nie ścigał włóczęgów, opuścił miecz i patrzył na zbliżające się opary. Po chwili schylił się i podniósł z bruku pozostawione monety. Cichym gwizdem przywołał konia i wdrapał się na siodło. Ruszył kłusem w stronę jedynej ulicy, której nie opanowała jeszcze mgła. Po chwili zniknął w mroku, a stukot kopyt ucichł.

Jonatan chciał pojechać za rycerzem, ale mglisty opar był tak gęsty, że przestał cokolwiek widzieć. Odruchowo podniósł szybę samochodu. Po chwili otoczyły go klejące się żółtoszare opary. Detektyw miał wrażenie, że mgła próbuje wcisnąć się do samochodu. Usłyszał śmiechy i jęki, jakby przyciągnęła ze sobą widma z bagien. Poczuł, że włosy jeżą mu się na głowie. Po chwili znów ujrzał zarysy domów, fontannę, potem plac. Mgła przesuwała się jak pędzona podmuchem wiatru, choć wiatru nie było. Żółtoszare opary wpłynęły w ulicę, którą odjechał jeździec. Powietrze nad placykiem stało się przejrzyste, zabłysło światło latarni, jakby nic się nie wydarzyło.

Jonatan siedział bez ruchu, rozmyślając o tym, czego był świadkiem. Przyszło mu do głowy, że mgła przybyła na rozkaz rycerza albo go śledziła, ale zaraz uznał to za absurdalne. Mniejsza o mgłę, musi dowiedzieć się, czego jeździec chciał od Cyndie. Pośpiesznie włączył silnik samochodu, ale znieruchomiał z rękami na kierownicy i otwartymi ustami.

Na placyku widniało osiem nieruchomych ciał, jakby powalonych przez niewidocznego zabójcę. Najbliżej leżał chudzielec, który uszedł ciosu miecza i ostatni wpadł w opary mgły. Jego ciało drżało, nogi przebierały niczym w biegu, otwarte usta chwytały powietrze, po twarzy przebiegały skurcze strachu. Wyglądał jak człowiek, któremu śnią się koszmary i nie może od nich uciec. Albo jak konający z zatrucia, pomyślał Jonatan, patrząc z lękiem w stronę pozostałych ciał.

Powoli otworzył drzwi samochodu i ruszył w ich stronę. Wszyscy włóczędzy byli nieprzytomni. Na ich twarzach malował się lęk, ciała drżały i podrygiwały w takt sennych majaczeń. Jonatan zapomniał o jeźdźcu, wyszarpnął z kieszeni chusteczkę i przytknął ją do twarzy. Biegiem wrócił do chevroleta. W schowku odnalazł telefon komórkowy i nerwowo wybrał numer.III

Policja i karetki pogotowia zjawiły się w ciągu kilkunastu minut. Plac wypełniły migające niebieskie światła. Śpiący włóczędzy zostali wniesieni do ambulansów, które odjechały na sygnale. Lekarze podejrzewali groźne zatrucie nieznanym gazem. Policjanci wysłuchali relacji Jonatana i udali się do okalających plac kamienic, w poszukiwaniu innych świadków. Detektywa ogarnęło złe przeczucie, które momentalnie się sprawdziło.

Okoliczne domy były ciemne i uśpione. Dziwne, że hałas syren nie zdołał obudzić mieszkańców. Nikt nie zareagował na dzwonek do drzwi. Policjanci zdecydowali się je wyważyć. Okazało się, że pojękujących i drżących lokatorów najwyraźniej powalił koszmarny sen. W kolejnych kamienicach policjanci odkrywali wnętrza z uśpionymi kobietami, mężczyznami oraz dziećmi. Ku zaskoczeniu ratowników medycznych, okazało się, że snu nie zaznały zwierzęta: psy, koty, chomiki, kanarki i papugi. Po chwili plac rozbrzmiał szczekaniem, miauczeniem i krzykami ptaków.

Policjanci, lekarze i pielęgniarze wynosili śpiących i układali ich na noszach. Ambulanse kursowały tam i z powrotem. Chodniki zapełniły podrygujące ciała ludzi odzianych w piżamy lub nocne koszule, z twarzami wykrzywionymi w grymasie strachu. Kilku śpiących miało na sobie dzienne ubrania. Najwidoczniej nie zdążyli położyć się do łóżek, zanim do ich mieszkań nie przedostała się trująca mgła. Jonatan zwrócił uwagę na mężczyznę w pomiętej i poplamionej koszuli, który spał tak jak pozostali, ale się uśmiechał. Pochylił się nad nim, po czym zorientował, że mężczyzna chichocze przez sen. Natychmiast zaniesiono go do ambulansu.

Pojawili się reporterzy prasowi, przyjechały wozy transmisyjne telewizji, rozbłysły flesze i światła reflektorów. Specjaliści od broni chemicznej, w białych kitlach i maskach na twarzach, pobierali próbki wody do badań. Nikt nie słyszał o gazie, który działałby tylko na ludzi, a omijał zwierzęta. Coraz więcej było wojskowych, po cichu dyskutowali o ataku nieznanym typem broni. Jonatan odpowiadał na pytania coraz to wyższych rangą oficerów policji i wojska. Wreszcie wyrosły przed detektywem sylwetki głównego komisarza policji oraz burmistrza. Komisarz McGregor był wielki i zwalisty, miał małe, przebiegłe oczka w szerokiej twarzy. Z kolei burmistrz Fuentes był wysoki, chudy i ascetyczny.

– Kim pan jest i co pan tu robił? – zwrócił się do Jonatana komisarz tak nieprzyjemnym tonem, jakby uważał go za winnego.

– Jestem prywatnym detektywem – odparł Jonatan.

McGregor skrzywił się i oznajmił:

– Nie lubię prywatnych detektywów.

Jonatan nie przejął się uwagą komendanta i oświadczył:

– Ludzi zatruła mgła, widziałem ją.

– Ciekawe, dlaczego panu nic się nie stało – włączył się do rozmowy Fuentes.

– Zamknąłem się w samochodzie.

– Panie prywatny detektywie, ludzie byli w domach, za zamkniętymi oknami, i to ich nie uchroniło. Niech pan nie opowiada byle czego! – zirytował się McGregor. – Pana samochód to nie łódź podwodna, gaz musiał dostać się do środka.

– Mgła – sprostował Jonatan.

– Psy i koty też są całe i zdrowe – zauważył Fuentes.

– Psy, koty i prywatni detektywi – dorzucił McGregor.

Obaj ruszyli w stronę centrum dowodzenia, usytuowanego obok fontanny. Jonatan nie poczuł się obrażony, był wręcz zadowolony, że nie potraktowali go poważnie. Dzięki temu nie straci czasu i uniknie przesłuchań i wizyt w komisariacie. Sam zajmie się tajemnicą oraz rycerzem, o którym w ogóle nie wspomniał, bo jedynie zdenerwowałby komisarza. W dwudziestym pierwszym wieku średniowieczny rycerz w środku metropolii, w dodatku z sakwą pełną złota? Rycerz, za którym wślizgnęła się do miasta trująca mgła? To nie było zadanie dla policji, to była zagadka dla prywatnego detektywa, podobnie jak kasjer niewinnie oskarżony o kradzież trzydziestu milionów dolarów.

– Wkrótce znów się zobaczymy, panie komisarzu – powiedział do siebie Jonatan. – Psy, koty i prywatni detektywi? Wiliam Jonatan, mój szanowny tatuś, wygłosiłby podobną uwagę. Ciekawe, z kim mnie porównacie, kiedy wasze krętactwa wyjdą na jaw. Trzydzieści milionów ukradzionych na wasze życzenie. Oskarżony niewinny człowiek. Rycerz i mgła. Co za dziwny dzień.IV

Należy cofnąć się o kilka godzin, aby w pełni zrozumieć myśli Jonatana. O piątej popołudniu, w ciasnym mieszkaniu-biurze detektywa, po drugiej stronie biurka, zasiadł chudy mężczyzna po pięćdziesiątce. Okulary zawisły na bladej twarzy niczym dwie lampy zbłąkanego we mgle statku. Osobnik przedstawił się jako kasjer Miejskiego Banku, przy czym jąkał się i rozglądał lękliwie. Wyszeptał, że dyrektor banku kazał mu ukraść trzydzieści milionów dolarów.

– Niech pan mnie ratuje – poprosił spocony i drżący.

Jonatan odczuł litość zmieszaną z odrazą.

– Spokojnie, panie... jak pan się nazywa?

– Kręcik. – Mężczyzna wstał i się ukłonił. – Kasjer Kręcik. Moi wrogowie są potężni, panie detektywie.

– Pomogę panu – oświadczył Jonatan, opanowując niechęć, i dodał: – Czas, żeby ktoś zrobił porządki w tym mieście.

– Oj, tak – wyszeptał Kręcik, składając dłonie jak do modlitwy. Sapnął z emocji i jego okulary zaparowały się.

– Czy ma pan świadków? – zapytał Jonatan. Wyciągnął z pudełka ostatnią papierową chusteczkę i podał kasjerowi.

Kręcik skwapliwie chwycił chusteczkę, zdjął okulary i przetarł je. Bez szkieł jego oczy wyglądały na chytre i przebiegłe.

– Proszę szanownego pana detektywa – zaczął przygnębiony – Czy ja wyglądam na kogoś, kto może mieć świadka? Dyrektor, który rozkazał mi przelać trzydzieści milionów dolarów na swoje konto, dobrze o tym wie.

Okrągłe okulary powróciły na nos, oczy Kręcika błysnęły odzyskaną niewinnością. Przemiany kasjera zaskoczyły Jonatana. Odchrząknął, żeby zyskać na czasie, i powiedział:

– Niech pan wymieni jego nazwisko, śmiało.

– Boję się – wyszeptał Kręcik i skulił się na krześle.

Jonatan zmarszczył brwi, zaczynał mieć dość tej komedii.

– A chce pan wylądować w więzieniu? – zapytał zniecierpliwiony.

Kasjer jeszcze bardziej się skulił.

– Tak – wyznał szeptem.

Jonatan podniósł brwi tak wysoko, że zetknęły się z niesfornymi jasnymi kosmykami, wciąż opadającymi mu na czoło. Chuda twarz detektywa wydłużyła się w wyrazie zdumienia; zrobił wielkie oczy.

– Słucham?! – zapytał z niedowierzaniem.

– Tak jest umówione. – Kasjer rozejrzał się wokół. – Pójdę do więzienia, a po wyjściu dostanę solidną emeryturę.

Jonatan poczuł, że litość, odraza i oburzenie tworzą wybuchową mieszaninę. Nie wiedział, że tak ludzie reagują na mazgajstwo, a tylko duma i godność potrafią wzbudzić współczucie. Najchętniej udusiłby kasjera, ale w myślach przywołał się do porządku: Spokojnie, jesteś niedoświadczonym detektywem. Brudy tego świata muszą być odrażające.

– I pan się na to zgadza? – zapytał po chwili.

– Przynajmniej będę żył – wyszeptał Kręcik.

– Co takiego?!

– Żył – powtórzył cicho kasjer, pochylił się nad biurkiem i uraczył Jonatana zapachem zepsutych zębów.

Detektyw wzdrygnął się, policzki zabarwił mu rumieniec gniewu. Zerwał się i walnął pięścią w blat biurka, aż zadzwoniły szklanki i karafka z wodą.

– Czyste ohydztwo! Kazano panu ukraść trzydzieści milionów dolarów w zamian za obietnicę więzienia?! – wykrzyknął. – Nigdzie pan nie pójdzie, ja to panu obiecuję. Niech pan wymieni nazwisko tego drania!

Kręcik przecząco pokręcił głową.

– W takim razie jak mam panu pomóc? – zapytał zdumiony Jonatan, starając się nad sobą zapanować.

Kasjer zerknął przez okrągłe szkła.

– Mam się z nim umówić – wyjawił – znaczy z dyrektorem banku.

Jonatan usiadł w fotelu.

– Gdzie i kiedy?

– Muszę zadzwonić i zaproponować. Może pan detektyw zna jakieś odpowiednie miejsce?

W tym momencie Jonatan wpadł na wspaniały pomysł.

– Znam pewną restaurację... pizzerię – rzucił obojętnym tonem.

Od razu zapomniał o wątpliwościach i niechęci do spoconego, chytrego kasjera. Pizzeria to było najlepsze miejsce do zastawienia pułapki na niebezpiecznych bandytów. Cyndie przekona się, że Jonatan nie jest zwykłym, gapiącym się na nią klientem. Rozmarzył się na myśl o tej szansie i nie spostrzegł przebiegłego błysku w oczach zadowolonego Kręcika.V

Zatopiony w marzeniach, prywatny detektyw J. J. zaparkował chevroleta pod kasztanowcem, rosnącym na słabo oświetlonej uliczce, w portowej dzielnicy. Zamknął ostrożnie drzwi, żeby nie obudzić sąsiadów, przeważnie dokerów i ich żon. Nie przebierali w słowach, kiedy hałas zakłócił ich nocny odpoczynek. Cicho otworzył bramę kamienicy z obłażącym tynkiem i wszedł na klatkę schodową. Nie próbował zapalić światła; żarówki były albo przepalone, albo wykręcone. Trzymając się drewnianej poręczy, szybko wspiął się schodami na pierwsze piętro. Po omacku dotarł do drzwi mieszkania, przekręcił klucz w zamku i zdrętwiał. Ktoś czaił się w ciemnościach panujących na schodach. Krople potu spłynęły Jonatanowi wzdłuż kręgosłupa.

– Zastrzeliłeś dziś jakichś drani? – W mroku rozległ się dziewczęcy głos, w którym zabrzmiały akcenty: walijski i włoski.

– Trzech – odparł bez wahania Jonatan i uśmiechnął się z ulgą.

– Prędko zdychali? – zapytał ten sam głos.

Jonatan otworzył drzwi mieszkania, zapalił światło w przedpokoju i odwrócił się. W smudze światła zobaczył skuloną pod ścianą młodą dziewczynę, z gęstymi blond włosami o rudawym odcieniu. Kucnął przed nią.

– Dlaczego jeszcze nie śpisz?

– Wiem, że skłamałeś. Ty nie masz przygód, prawda? Taki z ciebie bezpieczny detektyw. – Alicja podniosła z podłogi rycerza i księżniczkę, wsadziła je do kieszeni i energicznie wstała.

– Miła jesteś. – Jonatan wyprostował się. – Tatuś z mamusią zrobili piekiełko? – zapytał z przekąsem.

– Nie twoja zakichana sprawa! – wypaliła Alicja i ruszyła w głąb korytarza, w stronę swojego mieszkania.

Jonatan spojrzał na bose stopy, drepczące po deskach podłogi, i zrobiło się mu przykro.

– Widziałem rycerza i tajemniczą mgłę – powiedział pojednawczo.

– Co takiego?! – Dziewczyna się zaciekawiona.

– Pod pewną pizzerię zajechał na koniu rycerz w pełnej zbroi – ciągnął Jonatan. – Za nim pojawiła się mgła i uśpiła wszystkich naokoło.

– Zalewasz.

– Nic podobnego! – zaperzył się Jonatan.

– Mgła? To dlaczego ciebie nie uśpiła?

– Właśnie się zastanawiam…

– „Właśnie się zastanawiam…” – powtórzyła drwiącym tonem Alicja, wydymając pogardliwie wargi. – Na drugi raz zastanów się, zanim zaczniesz zalewać. Rycerzy i bajki zostaw dla dzieci, okej? Nie zapominaj, że już jestem dorosła.

– Dlatego bawisz się lalkami? – nie wytrzymał Jonatan, czego w następnej chwili pożałował.

Alicja zmierzyła detektywa wyniosłym spojrzeniem.

– Nie byłoby głupio, gdybyś zajął się swoim psem, zamiast zmyślać jak chłopiec.

– Okej, jasne, poddaję się – zgodził się szybko Jonatan.

Wiedział, że nie ma co wdawać się z nią w słowne potyczki, bo nie wychodził z nich zwycięsko. Alicja kiwnęła głową tryumfalnie na znak, że przyjmuje klęskę detektywa, po czym zniknęła w mieszkaniu po drugiej stronie korytarza.

Jonatan westchnął. Zrobił ruch, żeby wejść do swojego lokum, ale zauważył nikły błysk na podłodze. Pochylił się i podniósł kawałek srebrnego plastiku. Była to rękojeść i pół klingi złamanego miecza. Podszedł do mieszkania Lewisów i zamierzał zapukać do drzwi. Po chwili wahania opuścił rękę. Spotkanie z matką dziewczyny mogło okazać się gorsze od spotkania z Alicją. Chciał odejść. Kiedy drzwi uchyliły się, wysunęła się drobna dłoń i szybko wyjęła mu miecz z dłoni.

– Dziękuję – rozległ się głos Alicji.

– Dobranoc – odparł zaskoczony Jonatan.

– Przepraszam cię, ale nie musisz zmyślać, żeby mnie pocieszyć. Jutro zabierzesz mnie ze sobą, nie próbuj się wymigać – dodała Alicja, po czym drzwi się zamknęły.

– Co? Jak to? Ale ja nie… – zaczął Jonatan i zamilkł.

Pokręcił głową i ruszył w stronę swojego mieszkania. Nie mógł narażać trzynastoletniej dziewczyny na niebezpieczeństwo. Jak jej to wytłumaczyć? Jak przekonać, że naprawdę był świadkiem niesamowitych wydarzeń? Jak opowiedzieć o wizycie Kręcika, złodzieja mimo woli?VI

Jonatan Jonatan nigdy nie przeżył przygody. Nic nie wydarzyło się przez całą młodość spędzoną w rodzinnym miasteczku, ani od czasu, gdy dwa lata temu zamieszkał w tym mieście. Nie odbył podróży dookoła świata, nie poznał żadnej dziewczyny. Trudno nazwać „poznaniem” znajomość z Cyndie, ukradkowe spojrzenia i zamawianie trzech pizz dziennie. Najwyraźniej należał do osobnej kategorii ludzi, którym nic ciekawego się nie zdarza. Aż do... pewnego dnia.

Mimo że wspomniany dzień zbliżał się szybkim krokiem, detektyw tkwił w mroku lub raczej we mgle nieświadomości. Pewien dzień miał zmienić nie tylko życie Jonatana, lecz także całego miasta. Losy całego widzialnego świata. Czy można w to uwierzyć? To pytanie niech pozostanie bez odpowiedzi, albowiem nic nie dzieje się bez powodu.

To dobre stwierdzenie. Nie można go dowieść w naukowy sposób. Każdy je kiedyś słyszał, lecz niewielu wzięło na serio. Osoba, która je wypowiada, może uchodzić za mądrą i doświadczoną. Wystarczy wygłosić je właściwym tonem i w odpowiedniej chwili.

Nic nie dzieje się bez przyczyny. Pewien Dzień i Przygoda przychodzą nagle i niespodziewanie. Nagle siedzi się wieczorem w pizzerii „Pizza Piccola”, z nosem w rozłożonej gazecie, oczami przytkniętymi do dwóch dziurek i trzeszczącą słuchawką w uszach.IX

Jonatan starannie zamknął okna i uszczelnił je wilgotnymi ręcznikami. Następnie nalał ciepłego mleka do szklanki, otworzył blaszane pudełko z dropsami i w ubraniu wyciągnął się na łóżku.

– Dziś nie czas na sen – zadecydował.

W ciągu jednego dnia zdarzyło się więcej niż podczas dwóch lat, które spędził w mieście. To dawało do myślenia. Przed oczami detektywa przesuwały się różne sceny. Rycerz na koniu porwał Cyndie ze schodków pizzerii. Jonatan ścigał ich chevroletem aż do brzegu oceanu. Na potężnych skałach stoczył z jeźdźcem pojedynek, walcząc łyżką do opon przeciw długiemu i ostremu mieczowi. Cios miecza wytrącił mu łyżkę z dłoni, detektyw upadł na skały. Szukał w panice rewolweru, lecz kabura na piersi znów była pusta. Rycerz wziął zamach do ostatniego, śmiertelnego ciosu. Ciemna sylwetka przysłoniła niebo, na którym kłębiła się groźna chmura. Z chmury wychyliła się wykrzywiona złośliwie twarz McGregora. „Pan jesteś jak pies albo chomik, Jonatanie. Dlaczego nie dał się pan uśpić?” – zachichotał komisarz. Miecz rycerza z głośnym zgrzytem spadł obok głowy detektywa. Spocony Jonatan usiadł na łóżku, obudzony odgłosem uderzenia.

– Zasnąłem. Co się dzieje? – wymamrotał przestraszony i przypomniał sobie. – Trująca mgła! – Zeskoczył na podłogę, przekonany, że trujący opar dobija się do okien.

W mieszkaniu panował półmrok. Uderzenie rozległo się ponownie i Jonatan zorientował się, że dobiega z korytarza. Ostrożnie podszedł do drzwi i wyjrzał przez wizjer. Na klatce schodowej było ciemno, zobaczył tylko czyjś cień. Na palcach pobiegł do biurka, otworzył szufladę i wyjął z niej colt marki Cobra, broń, z której był dumny, ale którą najchętniej zostawiał w domu. Teraz był gotów jej użyć, ponieważ postać czająca się w mroku mogła być zbirem nasłanym przez bandytów. Na pewno chodziło o zdjęcia.

– Niedoczekanie! – mruknął Jonatan.

Za drzwiami rozległy się dwa uderzenia, mocne i niecierpliwe.

– Amator – szepnął Jonatan, po cichu przekręcając klucz w zamku. – Dlaczego sam sobie nie otworzysz?

Czuł rosnącą złość, która potrzebna jest do pokonania strachu. Nagle szarpnął mocno za klamkę i ktoś wpadł do mieszkania, wprost na detektywa, który zdążył złapać napastnika za ubranie. Przewrócili się na podłogę i wtedy rozległ się cichy okrzyk. Jonatan poczuł, że jego dłoń opiera się na czymś pulchnym i miękkim. Owionął go znajomy fiołkowy zapach, a jego twarz zanurzyła się w burzy włosów. Zerwał się niezgrabnie i szybko postawił na nogi Cyndie.

– Zwariowałeś?! Tak witasz gości?! – wykrzyknęła dziewczyna.

– Przepraszam – wybąkał zmieszany Jonatan. – Myślałem, że to zbiry z banku… z szajki, która ukradła trzydzieści milionów… – zaplątał się w pośpiesznym wyjaśnieniu i poczuł, że ogarnia go irytacja. – Goście nie przychodzą do mnie w środku nocy, w dodatku niezapowiedziani! – rzucił z gniewem.

– Tak? – zdziwiła się Cyndie – A kiedy przychodzą?

– W dzień. Właściwie nikt tu nie bywa. To znaczy prywatnie nie bywa – poprawił się Jonatan.

– Czyli nie przychodzą? – upewniła się Cyndie.

– W zasadzie nie – przyznał niechętnie Jonatan. – Ale co cię to obchodzi? – zapytał niegrzecznie.

Zamiast odpowiedzieć, Cyndie weszła do pokoju.

– Zaraz. – Zaskoczony Jonatan ruszył za nią. – Co robisz?

– U ciebie nikt nigdy nie bywa, zgadza się? – Cyndie zatrzymała się na środku pokoju, patrząc z uśmiechem na detektywa.

– Przecież mówiłem – odrzekł Jonatan, hamując irytację.

– Chciałam się upewnić, bo zamierzam tu trochę pomieszkać – oświadczyła Cyndie, siadając na łóżku.

– Trochę pomieszkać?

– Zawsze powtarzasz to, co usłyszysz? – odparła pytaniem Cyndie. – To nudne.

– Czy dobrze zrozumiałem, że chcesz...

– …zatrzymać się u ciebie na parę dni – dokończyła Cyndie. – Masz coś przeciwko temu?

– W zasadzie nie, ale...

– To dobrze – przerwała Cyndie. – Już drugi raz powiedziałeś „w zasadzie”. Ludzie używają tego zwrotu, gdy chcą wyrazić coś całkiem przeciwnego.

– Tak, w zasa...

Jonatan zająknął się, a Cyndie parsknęła śmiechem.

– Wszystko w porządku – skwitowała i wyciągnęła się na łóżku. – Rozumiem, że jesteś trochę zmieszany. Każdy by był.

– Przepraszam, ale skąd wiedziałaś, gdzie mieszkam? – zapytał Jonatan.

– Twój pies mi powiedział.

– Nie mam psa.

– Hump jest innego zdania. – Cyndie ziewnęła i przeciągnęła się.

– Hump? – Jonatan szeroko otworzył oczy.

– Chciałabym troszkę pospać, całą noc musiałam zwiewać przed mgłą. Nie przeszkadza ci to?

– Nazwałem go Humpem w myślach – zdumiał się detektyw.

Przestraszony, spojrzał na Cyndie – nie odpowiedziała, bo już spała.

Ona też... bał się dokończyć myśli, przypominając sobie dziesiątki ludzi uśpionych przez trującą mgłę. Z ulgą przekonał się, że Cyndie śpi głębokim, równym snem. Policzki zdążyły się zaróżowić, powieki lekko drgały, a pierś unosiła w spokojnym rytmie. Jonatan zorientował się, że długo przygląda się śpiącej. Zmieszany, na palcach podszedł do szafy i wyciągnął wełniany koc. Wrócił do łóżka i ostrożnie przykrył kocem nieoczekiwanego gościa.

– Dziękuję – wymamrotała przez sen. – Niech koniom dadzą owsa i wody. Stangret ma swoje zapasy. I uważaj na mgłę. – Odwróciła się na bok i zasnęła głębiej.

– Oczywiście – przytaknął cicho Jonatan. – Stangret, owies, woda i mgła.

Podszedł do okna i wyjrzał na ulicę. Była uśpiona i pusta, pod bramą nie dostrzegł zaprzężonego w konie powozu. Coraz gęstsza, żółtoszara mgła kłębiła się nad dachami domów. Zaciągnął szczelnie firankę, usiadł na fotelu pod ścianą i spojrzał na śpiącą Cydie. Wzdychała lekko przez sen, co było urocze. Głowę i pierś Jonatana wypełniło nieznane uczucie. Doszedł do wniosku, że nie wszystkie niezapowiedziane wizyty są niemiłe. Cyndie śpi w moim łóżku – pomyślał – to niesamowite. Jaka ona jest piękna.

Wstał, wyjął z szafy drugi koc, wrócił na fotel i przykrył sobie nogi. Postanowił czuwać z przymkniętymi powiekami. Po chwili zrobiło mu się ciepło i jeszcze przyjemniej. Obudził się nagle i zaniepokojony wyprostował w fotelu, z przykrym uczuciem, że dał się zaskoczyć.

– To takie kwiatki – usłyszał głos z walijsko-włoskim akcentem. – Kobieta… założę się, że cudza.

Jonatan zerwał się z fotela, nogi zaplątały mu się w koc i runął na podłogę. Podniósł głowę i zobaczył, że przy łóżku ze śpiącą Cyndie stoi Alicja, mając na sobie nocną koszulę.

– Co tu robisz? – wyszeptał detektyw, wygrzebując się z koca i podnosząc na nogi.

– Nie mogłam spać przez wasze flirty i cały ten raban – odparła Alicja i pokazała na śpiącą Cyndie. – Znów ta lafirynda? Romansik? Mogłam się tego spodziewać.

– Nie opowiadaj głupstw, nikt tu nie romansuje – zezłościł się Jonatan, jednak nie podniósł głosu. – Zabraniam ci tak o niej mówić

Alicja przymrużyła oczy.

– A jak mam nazwać nieletnią kelnerkę, która śpi, jakby nigdy nic u starego, obcego gościa?

– Nie jestem obcy ani stary – obruszył się Jonatan.

Alicja lekko wydęła pełne wargi.

– Nie jesteś ze cztery lata starszy – wycelowała palec w stronę łóżka – od tej tu?

– Może i jestem, ale to nieważne. Cyndie się ukrywa i przechowuje moje zdjęcia. Grozi jej niebezpieczeństwo, tak jak mnie.

– Znów zalewasz. Gdzie są te zdjęcia? Zrobiłeś je w ogóle? Coś na nich widać? – Alicja wzięła się pod boki. – Sprowadzasz kelnerkę i wymyślasz dla niej historyjkę. Wyobrażam sobie te fotki! Tylko po co mnie wciągasz w tę aferę?

– Dość tego. – Jonatan złapał Alicję za ramię. – Ja ciebie w coś wciągam? Jestem dorosły i nie muszę ci się tłumaczyć. Marsz do łóżka!

– Puść mnie, bo narobię wrzasku i powiem pannie kelnerce, że mnie nękasz. Przekonamy się, czy nie przejdzie jej ochota na znajomość z tobą.

Jonatan szybko puścił ramię Alicji.

– Sama wyjdę. Jestem za młoda na oglądanie niemoralnych scen. – Alicja skierowała się do korytarza. Szła wyprostowana, z godnością stawiając bose stopy. W drzwiach pokoju odwróciła się i rzuciła zduszonym głosem: – Możesz sobie przyjmować tłumy kobiet. Nic mnie to nie obchodzi.

Po chwili stuknęły drzwi, na szczęście cicho. Jonatan westchnął z ulgą i usiadł w fotelu. To półdiablę jest o mnie zazdrosne – uświadomił sobie. Poczuł, że sprawia mu to przyjemność. Uśmiechnął się i spojrzał na śpiącą Cyndie. Dobre samopoczucie zastąpił niepokój.

– Co wiesz o mgle? Przed czym lub przed kim uciekasz? – rzekł pod nosem.

Umościł się wygodnie w fotelu, ale nie nakrył kocem, żeby nie zasnąć. Uznał, że na pewno nie zmruży oka, lecz po chwili ziewnął szeroko.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: