Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Kalina Jędrusik - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 marca 2023
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kalina Jędrusik - ebook

Na studiach aktorskich śpiewała partię Jontka z Halki, w telewizyjnym Kabarecie Starszych Panów była mistrzynią pełnych erotyki bluesów, które wykonywała charakterystycznym "omdlewającym" półszeptem. Do filmu nie miała szczęścia – bardzo późno zagrała bodaj najlepszą w swym aktorskim dorobku rolę Józefiny Polanowej (w serialu Hotel Polanów i jego goście); w autorskiej wersji Ziemi obiecanej reżyser filmu drastycznie ocenzurował jej kreację Lucy Zuckerowej. W telewizji prowokowała rodzimy magiel swoim rzekomym wyuzdaniem, za to na recitalach – też „gdzieś w Polsce” – budziła zachwyt monodramem Tabu (rola Dolores). Bolała ją własna bezdzietność, fascynowali mężczyźni. Jaka była naprawdę? O tym pisze w swej książce Dariusz Michalski, sięgając do rozmów z przyjaciółmi artystki i jej najbliższymi, do recenzji i wywiadów prasowych, do nieujawnionych publicznie faktów i wypowiedzi, do własnych notatek i spotkań z Kaliną Jędrusik.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7605-6
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Jestem jedną z nielicznych kobiet, które uważają, że prawdziwa twórczość jest domeną tylko mężczyzn. Nie wiem, nie widziałam, nie spotkałam nigdy Mozarta w spódnicy czy Rembrandta w spódnicy. Naprawdę! Kobieta jest muzą, znaczy: była muzą bardzo często i wciąż jest bardzo dzielna we wszystkich zawodach odtwórczych. Może teraz to się zmienia, bo wszystko się szalenie zmieniło, jeżeli chodzi o dostęp kobiety do wielu dziedzin życia, więc może zaczną kobiety być kiedyś wielkimi twórcami, ale nie wydaje mi się. Na czym innym polega kobieca twórczość; na przykład wielką twórczością jest rodzenie.

Wielu ludzi, wielu przyjaciół mówi mi: „Już tyle rzeczy widziałaś i poznałaś tylu wspaniałych ludzi, za granicą i tu, w domu, masz tyle wspomnień dziwnych i śmiesznych, zabawnych i smutnych, wielkich i tragicznych, opowiadasz czasami o tych wydarzeniach, więc opisz je”. Ba! Pisanie to jest strasznie ciężka praca. Coś na ten temat wiem, ponieważ mój mąż, pisząc, znosił straszne katorgi. Mówił: „Czy ty zdajesz sobie sprawę, co to znaczy dobrze napisać jedno zdanie? I żeby potem się komponowało z pozostałymi?”.

To straszna praca: spisywać to, co ma się gdzieś tam w głowie, i trzeba znaleźć sposób na to, żeby ono znowu zaistniało, ale już na papierze. Hm! Trudno byłoby mi zapisać w taki sposób to, co wiem. Oddać zapach tych wszystkich spraw, ich atmosferę, smak – nie, wolałabym o tym opowiadać, może i nagrywać, ale spisywać byłoby mi bardzo trudno i ciężko, nie wiem, czybym z tym zdążyła.

Wiem, że piszą różne aktorki, różne panie, wielkie damy z towarzystwa, wszyscy piszą książki, pamiętniki. Być może i to także mnie odstrasza . Bo nie chciałabym być w rzędzie wszystkich tych wspaniałych ludzi opisujących wydarzenia ze swego życia. To mi się wydaje takie… na sprzedaż. Bo przecież są rzeczy, o których nie zawsze chce się opowiadać, a cóż dopiero o nich napisać? Jak ktoś kiedyś powiedział: nic tak człowieka nie plami jak atrament.

Więc gdybym na przykład miała pisać, pisałabym szalenie szczerze, lapidarnie, krótko. Tym sposobem obraziłabym może wiele osób, ponieważ różne rzeczy wiem. Nie wydaje mi się, żebym mogła stosować jakąś kosmetykę tych wszystkich wydarzeń, bo wtedy to już nie byłoby to!

KALINA JĘDRUSIK

1990Co ostatecznie zostało po Kalinie Jędrusik? Co zostało i gdzie? W tabloidowej, a więc tłumnej pamięci – oparty na plotkach, domniemaniach i niechęci bohomaz raczej niż obraz „uosobienia skondensowanego seksu”, „demona zmysłów”, „wielkiej gorszycielki”. W powszechnej wiedzy o artystce – niewiele więcej: osiem znaczących, niezapomnianych, niektórych nawet wielkich ról jej życia (Polly Peachum z Opery za trzy grosze, Jesienna Dziewczyna z Kabaretu Starszych Panów, Holly Golightly ze Śniadania u Tiffany’ego, golusieńka Joanna z Lekarstwa na miłość, Helena Księżakowa z filmu Jowita, Katarzyna II w Termopilach polskich, Lucy Zuckerowa z Ziemi obiecanej oraz Józefina Polanowa z serialu Hotel Polanów i jego goście); kilkanaście piosenek – przede wszystkim z telewizyjnego Kabaretu Starszych Panów, rzadko kiedy zapamiętanych też z Radiowego Studia Piosenki; nieliczne, ostatnio otrzepywane z kurzu zapomnienia, perełki w postaci rozmaitych teleprogramów.

Napisałem tę książkę, żeby przypomnieć, pokazać, udowodnić. Oczyścić z kłamstw, pomówień i zawiści obraz artystki piekielnie zdolnej, zdumiewająco wyrazistej, programowo kontrowersyjnej. Przede wszystkim niebanalnej, nietuzinkowej, niezwyczajnej. Wielowymiarowej, wielotwarzowej i wielostylowej Kaliny Jędrusik-Dygatowej. Po prostu Kaliny.

DARIUSZ MICHALSKI

2010CZĘSTOCHOWA

To powiatowe miasto w województwie śląskim leży nad Wartą, na Wyżynie Krakowsko-Częstochowskiej. Na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych ubiegłego wieku liczyło niewiele ponad sto tysięcy mieszkańców i wiodło dość senny żywot, zdeterminowany przez pobliski klasztor. Gnaszyn, z którym swoje życie zawodowe związał ojciec Kaliny, nie należał wtedy do Częstochowy – był jeszcze „pobliskim miasteczkiem” (raczej siołem, w opinii częstochowian po prostu wsią) i jeśli czymś się wyróżniał spośród podobnych mu Grabówki, Żabińca, Rząsawy, Brzezin czy Kuźnicy, to chyba tylko eksperymentalną siedmioklasową szkołą podstawową, założoną w 1927 roku przez Henryka Jędrusika.

Kalina Jędrusik: „Tam dzieci same wybierały przedmioty, których chciały się uczyć danego dnia”.

Grażyna Kuźnik, dziennikarka (w „Dzienniku Zachodnim”): „W szkole w Gnaszynie dzieci korzystały z najlepszych podręczników i pomocy naukowych. Każdy mógł wyjść z pracowni, kiedy chciał. Odbywały się także lekcje zbiorowe (osobne dla każdego przedmiotu) z tych partii materiału, które wymagały szczegółowych wyjaśnień. To właściwie była nie szkoła, ale uczelnia dla dzieci”.

Kalina Jędrusikówna urodziła się w Gnaszynie 5 lutego 1930.

Zofia Pohorecka-Szczepańska, starsza siostra: „Kalina urodziła się w domu. Przyszła położna i przyjęła poród. Ja się bardzo cieszyłam, że nareszcie będę miała kogoś do towarzystwa, że nie będę sama”.

Wedle oficjalnej dokumentacji Kalina urodziła się rok później, ale datę taką jak wyżej znalazłem na jej pierwszym świadectwie szkolnym, które wystawiła Siedmioklasowa Publiczna Szkoła Powszechna imienia Gabryela Narutowicza w Gnaszynie (powiat częstochowski): „Jędrusik Kalina wyznania rzymsko-katolickiego, uczennica oddziału pierwszego otrzymuje za rok szkolny 1935/1936 stopnie następujące” – tu ze wszystkich widniejących na świadectwie przedmiotów (od sprawowania do nauki robót kobiecych, bez żadnych wyszczególnień, ale i bez skreśleń) otrzymała ocenę „bardzo dobry” oraz „wynik ogólny: bardzo dobry”.

Dużo więcej o siedmioletniej Kalince mówi sprawozdanie opracowane w następnym roku szkolnym przez jej nauczycielkę i opiekunkę klasy drugiej Marię Zuchowicz: „Miękko, elastycznie i dokładnie wykonuje ruchy przepisane . Jest zdolna do samodzielnej pracy umysłowej. Postrzeganie i wyobrażenia ma dobrze rozwinięte. Posiada bujną fantazję. Chodzi czysto ubrana do szkoły. Dba o swój wygląd zewnętrzny. siedzi niezbyt cicho. Rozmawia. biega, skacze, śpiewa. Przewodzi dziewczynkami. W stosunku do koleżanek „pracuje sama. Czasami pracuje z Edką”. W stosunku do nauczyciela „dosyć grzeczna. Czasami uparta, odpowiada niegrzecznie. Nie zawsze wykona polecenia”. Rachunek rozumowy: „Dosyć dobrze. Potrafi ułożyć łatwe zadanie i rozwiązać je”. Czytanie: „Czyta płynnie, zwraca uwagę na znaki przestankowe”. Lepienie: „Dobrze”. Wycinanie: „Dobrze. Pomysłowo. Zaznacza się w wycinankach jej osobowość”. Rysunek: „I w rysunkach także przejawia się jej osobowość”.

Siostra: „Kalina była zaradna i odważna. Nie trzymała się domu tak jak ja, tylko działała na własną rękę. Do historii rodzinnej przeszła opowieść o tym, jak Kalina, która od małego lubiła jeść mięso, załatwiła sobie otwarty rachunek u rzeźnika z naprzeciwka Labochy. Mama i ja nie zwracałyśmy uwagi, kiedy pytana: «Gdzie będziesz?», Kalinka odpowiadała: «U Labochy». Wszystko wydało się, kiedy rzeźnik przyszedł do ojca, by uregulować dług młodszej córeczki…

Kalina lubiła przewodzić dzieciom i wprowadzać w życie coraz to nowe pomysły. Wyobraźni można było jej pozazdrościć. Uwielbiała na przykład nas straszyć. Napuszczała którąś z koleżanek, ta przybiegała z krzykiem do mamy:

– Pani kierownikowa! Kalinę przejechał samochód! Leży na drodze cała we krwi!

Mama wybiegała przerażona przed dom, a tu nikogo…”.

Maria Zuchowicz, nauczycielka, w swoim sprawozdaniu: „ pracuje dobrze. Potrafi rozłożyć sobie pracę. Czasami nie chce jej się wykończyć rozpoczętej pracy. Osobowość jej dosyć wyraźnie zarysowana w każdej pracy. Często wychodzi bez potrzeby z klasy. Brudzi umyślnie ręce atramentem. Wyraża się pełnymi zdaniami. Bierze czynny udział w pogadankach. Potrafi mówić na każdy podany temat. Mówi poprawnym językiem, z pewnym onieśmieleniem. Pisze niezbyt ładnie”. Najważniejsze: „Wiek życia mniejszy od wieku inteligencji . Jest dzieckiem o istotnie wyższej inteligencji”.

Wyższej – znaczy: studwudziestodwuprocentowej.

Na ostatnim zachowanym przedwojennym świadectwie szkoły powszechnej (za pierwsze półrocze roku szkolnego 1938/1939) ocenę „bardzo dobry” Kalina Jędrusik otrzymała jedynie ze sprawowania, śpiewu i ćwiczeń cielesnych (gimnastycznych); „dobrą” – z języka polskiego, geografii, nauki o przyrodzie i zajęć praktycznych, ale już z arytmetyki z geometrią i rysunków była ledwie „dostateczna”.

To również ostatni dokument, na którym jako data urodzenia wciąż widnieje 5 lutego 1930. Bo przez dalsze życie Kalina uparcie tę datę fałszowała, odmładzając się nawet o cztery lata.

Wika Filipowa, dziennikarka (w dwutygodniku „Na Żywo”): „O swoim dzieciństwie Kalina mówiła niewiele. Urodziła się pod znakiem Wodnika. Lubiła swego patrona, mówiła, że zachęca ją do marzeń. Rok urodzenia jednak chętnie zatajała, podając coraz to… młodszy”.

Zofia Pohorecka-Szczepańska: „Kalina od razu wniosła do naszej rodziny wiele radości i niespodzianek. Była maleńka i drobna, zupełnie jak miniaturowa laleczka. A ruchliwa tak bardzo, że nikt nie mógł za nią nadążyć. Kiedy miała dwa–trzy lata, często gdzieś niepostrzeżenie znikała. W domu rozpacz, mama zdenerwowana szuka jej wszędzie, ja biegnę do dzieci i pytam, czy nie widziały Kaliny. Jeden z chłopców prowadzi mnie daleko w pole i okazuje się, że Kalina zmęczona wędrówką śpi sobie w najlepsze w zbożu.

Ciągle gdzieś podróżowała, była ciekawa całego świata. Kiedyś dotarła nawet do sąsiedniej wsi. Dopiero jakaś kobieta po kilku godzinach przyniosła ją na rękach do domu”.

Paweł Pohorecki, starszy siostrzeniec: „Drugie dziecko w rodzinie jest kontrastem pierwszego; psychologia i pedagogika o tym mówią. To dziecko ma bardzo silnie rozwiniętą świadomość, że musi walczyć o swoje. Moja mama i Kalina wtedy to były dwa światy: pierwsza już chodzi do gimnazjum, druga to jeszcze maluch. Czyli nie ma między nimi związku siostrzanego, jest relacja: opiekunka i beniaminek. A beniaminek robi, co chce, bo dobrze wie, że na dużo więcej mu się pozwala. Kalina, dziecko bardzo inteligentne, szybko się w tym układzie połapała, doskonale wiedziała, jak ma się w nim poruszać, żeby skoncentrować na sobie uwagę dorosłych. Tam wtedy było tak: jedna córka porządna i poukładana, jak zwykle starsze dziecko, druga wszystko obchodzi naokoło, boczkiem.

Trzeba przy tym pamiętać, że w latach trzydziestych dziadek, czyli ojciec Zosi i Kaliny, prowadził bardzo ożywioną działalność zawodową i polityczną, miał na głowie szkołę, którą stworzył, więc kiedy wracał do domu z dalekich wypraw do Kielc (Częstochowa należała wtedy do województwa kieleckiego, Kielce były centralą, jedno miasto od drugiego dzieliły długie godziny jazdy), to które z dzieci sprawiało mu najwięcej radości? Oczywiście najmłodsze”.

Rafał Szczepański, młodszy siostrzeniec: „Dziadek do mojej mamy zawsze mówił: «Zosieńko». Był dumny z jej zdolności intelektualnych, opowiadał nam, że była wzorową uczennicą, na świadectwach miała same piątki, także na studiach szło jej doskonale”.

Paweł Pohorecki: „Nie twierdzę, że dziadek nie kochał mojej matki, choć ona uważała, że jest przez swego ojca mniej faworyzowana. Po prostu starsze dziecko widzi, co dla niego jest tabu, czego mu nie wolno, kiedy mówią mu: «Nie rusz». To na pewno rodziło w niej pewne frustracje”.

Zapytana przeze mnie o szczegóły swego dzieciństwa (rozmawialiśmy w 1983), Kalina była bardzo oszczędna nie tylko w słowach: jej twarz nie zdradzała żadnych uczuć – może poza żalem, że tamte lata już nie wrócą.

„Tata mnie bardzo kochał” – po chwili poprawiła się: „Kochał nas wszystkich, ale był bardzo surowy, bo wiedział, co to znaczy dobre, porządne wychowanie. Był kierownikiem szkoły, którą założył i wciąż rozwijał, nie chciał więc, żeby ktoś nas, broń Boże, z tego powodu wyróżnił. Przed wojną był senatorem, więc takie zasady obowiązywały go, widać, zawsze. Mama? Mama była bardzo kochana…”.

We wrześniu 1939 Kalina miała już ponad dziewięć lat. I cztery klasy szkoły podstawowej. Naukę w niej kontynuowała w czasie wojny, która na przedmieścia Częstochowy dotarła bardzo szybko: już 4 września, w pamiętny „krwawy poniedziałek”, Niemcy zamordowali w Częstochowie 3380 osób.BARTKOWICE

Ktokolwiek z rodziny Jędrusików zacznie pisać jej historię, o Bartkowicach napisze na pewno ciepło, ze wzruszeniem i tęsknotą. Ten majątek położony 22–23 kilometry na północny wschód od Częstochowy (mniej więcej między Kłomnicami a Pacierzowem) był bez wątpienia miejscem, do którego zawsze chciało się wracać, magnesem najlepszych wspomnień, przystanią dla całej rodziny, przytuliskiem dla rozlicznych znajomych, w najgorszych czasach przechowalnią wielu istot ludzkich.

Zofia Pohorecka-Szczepańska: „Wojna zastała nas w Bartkowicach. W domu letniskowym, który ojciec wybudował przed wojną”.

Rafał Szczepański: „Ten dom dziadek Henryk przeniósł z Blachowni i odbudował go na wzór piętrowego dworu, który zawsze mu się marzył. Wokół był sad brzoskwiniowy, do którego sprowadzał szczepionki drzewek; na pewno i na tym znał się doskonale, bo sad produkował takie ilości owoców, że wożono je furmankami do Częstochowy, zaopatrując w brzoskwinie tamtejsze cukiernie.

Sam dom był zawsze otwarty dla wszystkich ludzi. Nawet miejscowy ksiądz proboszcz był tam stałą personą w każdy dzień świąteczny. Mówię: nawet – bo środowiska endeckie, zwłaszcza kiedy dziadek został senatorem, nie mogły mu darować jego otwartości na świat, uważały go za zatwardziałego bezbożnika. I na wieść, że drzwi Bartkowic są otwarte dla wszystkich, szydziły z dziadka: «Ubrał się diabeł w ornat, ogonem na mszę dzwoni». A to był przecież dom wielkiego autorytetu, wspaniałego nauczyciela, mądrego człowieka. Więc ludzi w nim zawsze było mnóstwo, a i domowników sporo: babcia, siostra babci, czyli ciocia Mania, mama i Kalina, oczywiście służba. Dziadek przyjeżdżał tam, kiedy tylko znalazł wolną chwilę”.

Kalina Jędrusik: „Pamiętam, że ten dom był taki rozśpiewany! Był ogromny i jak przez mgłę pamiętam równie ogromny fortepian. Chyba jeszcze z czasów Szopena, bo się wszyscy śmiali, że miał taki dziwny dźwięk; dźwięk miał inny, bo rama była drewniana. Piękny był jako mebel. Szkoda, że potem musieliśmy go sprzedać, bo nie dało się go nigdzie transportować; był dużo, dużo dłuższy niż te krótkie, krzyżowe. Ale właśnie na tym fortepianie się wygrywało wszystkie wspaniałe patriotyczne pieśni; chórem śpiewały je dziewczęta, chłopcy, tata, mama. Ja do dziś wszystko umiem, wszystko pamiętam, wszystkie tamte pieśni patriotyczne.

Tamten wielki dom na wsi tyle miał pokoi – na górze, na dole. Pełno było kwiatów naokoło, drzew rozmaitych – pamiętam drzewa migdałowe, były też rabaty z kwiatami, strumyczek, w którym chłopcy łowili raki. Pamiętam sadzawkę: zimą dzieci na łyżwach na niej jeździły.

Ja to sobie przypominam jak jakiś dziwny film, w którym to wszystko było. Mój Boże…”.

Zofia Pohorecka-Szczepańska: „W czasie okupacji tamten dom stał się schronieniem nie tylko naszym, ale też osób poszukiwanych przez gestapo. Ojciec, wykorzystując liczne znajomości, załatwiał im dokumenty i szukał bezpieczniejszej kryjówki. Kilkakrotnie sama przeprowadzałam w nocy zagrożone osoby do sąsiedniej wsi, co dzisiaj wydaje mi się wręcz niewiarygodne. A jednak nie bałam się. Ojciec umiał nas odpowiednio nastawić i przygotować do sytuacji ekstremalnych. Sam służył najlepszym przykładem. Bez chwili wahania przyjmował każdego, bo najważniejsze było pomóc ukrywającemu się człowiekowi. Nikt z nas nie zastanawiał się nad konsekwencjami, choć dobrze wiedzieliśmy, że narażamy się na śmierć. U nas było przecież siedemnaście rewizji, które w każdej chwili mogły zakończyć się tragicznie. Pamiętam potworny, paraliżujący strach, kiedy nagle, najczęściej w nocy, zjawiali się Niemcy, walili w okiennice, kopali w drzwi, wdzierali się do środka z potwornym wrzaskiem. Wyciągali nas z łóżek, ustawiali pod ścianą, rewidowali. Tego wrażenia, patrzenia w wymierzoną lufę karabinu, nie da się zapomnieć”.

Rafał Szczepański: „Epizody wojenne dziadek wspominał, kiedy między nim a mną była już, no… jakby zażyłość, stosunki niemal przyjacielskie, czyli kiedy ja zacząłem uczęszczać do podstawowej szkoły muzycznej, a jemu, widać, potrzebny był wnuczek, któremu – jak to nauczyciel – mógłby porządnie opowiedzieć historię Polski, jakiej w szkole zbyt dokładnie wtedy nie uczono. To wtedy dowiedziałem się o partyzantach, którzy odwiedzali dziadka w Bartkowicach. Podobno ci z oddziału Jędrusie wzięli swoją nazwę od nazwiska dziadka Henryka: przychodzili do niego po zaopatrzenie, wielu z nich to byli jego dawni uczniowie. Dziadek ukrywał mnóstwo znajomych, wielu znajomych Żydów z Częstochowy znalazło u niego schronienie: korzystali z gościnności domu, ogrodu, pola, bo jakoś udawało się mojej rodzinie utrzymać bydło i trzodę. Gestapo o tym wiedziało, bo jeszcze w trzydziestym dziewiątym poszukiwało dziadka; do ich siedziby w majątku Kruszyna, niedaleko Częstochowy, udała się babcia i dziadka jakimś sposobem wtedy ochroniła”.

Paweł Pohorecki: „Dziadek przeżył wojnę tylko dlatego, że razem z rodziną zaszył się w Bartkowicach, stał się niewidoczny. Oczywiście, że się ukrywał – przed wojną był przecież senatorem; takich ludzi wyłapywano, groziła im eksterminacja. Bartkowice wtedy to było zupełne odludzie, ale i tam natrafiono na jego ślad i przysłano wezwanie na gestapo. Zamiast niego poszła babcia, osoba dość prosta. Klasyczny model: kobieta w domu. Czyli: nie moje sprawy, to mąż się polityką zajmuje, ja siedzę w domu i gotuję. Żandarm czy esesman okazał się ludzkim człowiekiem i nie wytrzymał:

– Kobieto! Skoro twój mąż nie przyszedł, to ty zjeżdżaj do domu. I więcej się nie pokazuj.

Cóż, nawet wśród Niemców trafiali się tacy, którzy swoje obowiązki urzędowe wykonywali niedokładnie – może nie wierzyli w potęgę Hitlera? Albo po prostu mieli relatywny stosunek do obowiązków?! Stan wojenny w Polsce miewał czasami również taki przebieg”.

Rafał Szczepański: „W domu w Bartkowicach stał piękny biały fortepian, nad którym wisiał portret Beethovena. Niemcom, kiedy przyszli po dziadka, bardzo się to spodobało, bo mieli na co popatrzyć, mieli też na czym pograć. Bolszewickim maruderom również było miło w Bartkowicach, bo kiedy po splądrowaniu domu trafili na piękne chińskie serwety, które dziadek od dawna kolekcjonował, to zrobili z nich onuce. Ich dowódca znalazł w kuchni naczynie z ługiem, myślał, że to spirytus, więc trochę wypił. Wściekły, ustawił całą rodzinę pod ścianą i wszystkich chciał rozstrzelać, a dom spalić. Dziadkowi udało się uciec; opowiadał, że Kalina chciała jechać za nim na swoim małym rowerku”.

Zofia Pohorecka-Szczepańska: „Raz Kalina nie wytrzymała napięcia. Rzuciła się do okna i wyskoczyła w maliniak. Mama krzyknęła rozpaczliwie, że to jej dziecko, i w ostatniej chwili powstrzymała Niemca, który już mierzył, żeby strzelić Kalinie w plecy. Te lata bardzo wpłynęły na naszą psychikę. Żyłyśmy na co dzień nie zabawą i beztroską, lecz najpoważniejszymi problemami świata dorosłych, z pogranicza życia i śmierci. Gdy wojna się skończyła, byłyśmy o wiele dojrzalsze, niż można było przypuszczać”.

Kiedy ponownie ją zapytałem o „tamte lata”, Kalina Jędrusik była bardzo powściągliwa: „Przecież pan wie, jak to jest na wojnie – ci, co napadli, chcą zwyciężyć, pokazać swoją władzę; ci, których napadnięto, za wszelką cenę chcą przeżyć. Bałam się! Baliśmy się wszyscy, cała rodzina. Ale to «za wszelką cenę» wcale nie znaczy, że się zeświniliśmy – nigdy w życiu!”.

Co się stało z Bartkowicami?

Maciej Jędrusik, przyrodni brat Kaliny: „Nie mam pojęcia. Słyszałem nazwę, odmieniana była przez przypadki, ale bez żadnego zabarwienia emocjonalnego. Nigdy tam nie byłem, nic na ten temat nie wiem. Bartkowice to część życiorysu taty z poprzedniego małżeństwa, więc nie bardzo mnie one interesowały. Już raczej Kłomnice, bo moja mama stamtąd pochodziła i tam jeździłem na groby dziadków”.

Siostra Kaliny: „Po wojnie Bartkowice trzeba było sprzedać. Pieniądze bardzo się przydały na załatwienie przydziałów do spółdzielni mieszkaniowej w Warszawie”.LICEUM

Szkołę Podstawową nr 11 imienia Marii Dąbrowskiej przy Festynowej 24 w Częstochowie Kalina Jędrusik ukończyła w 1945. W tym samym roku kontynuowała naukę w I Liceum Ogólnokształcącym imienia Juliusza Słowackiego przy Kościuszki 8, też w Częstochowie.

To bardzo ciekawa szkoła, z wielkimi tradycjami. Założona w 1878 jako Zakład Naukowy dla Dziewcząt (wtedy miała adres: Teatralna 9), pensja Kazimiery Garbalskiej została – za zgodą zaborców rosyjskich – przekształcona trzydzieści lat później w Gimnazjum Żeńskie, które w 1920 upaństwowiono, nadając mu imię wieszcza. „Po wkroczeniu Niemców we wrześniu 1939 budynek szkoły zostaje zajęty na potrzeby okupanta. Nadal jednak nauczyciele szkoły prowadzą zajęcia na tajnych kompletach. W dzisiejszym internacie, w mieszkaniu Zofii Idzikowskiej, odbywają się nawet egzaminy maturalne. Okupacyjną maturę zdało ponad 120 uczniów” – przypomniał Jarosław Sobkowski w „Gazecie Wyborczej – Częstochowa”. Iwona Kociołek, polonistka liceum: „«Słowacki» był pierwszą szkołą, która miesiąc po wyzwoleniu, już w lutym 1945, rozpoczęła naukę. Z zamurowanych piwnic wydobyto ukryte przed okupantem księgozbiór i pomoce naukowe”.

Gustaw Gracki, starszy o trzy lata od Kaliny, już powojenny jej kolega szkolny: „Zetknąłem się z Kaliną w liceum dla dorosłych i pracujących w Częstochowie, przy Kościuszki 8. Z liceum imienia Słowackiego, które było obok, Kalina została wyrzucona za to, że chodziła bez stanika. Bo pani dyrektor Żakowa zawsze sprawdzała dziewczynom majtki i staniki: czy majtki ciepłe i czy w ogóle noszą staniki (bo powinny). A Kalina chodziła bez, bo miała piękne piersi i stanika nie potrzebowała. I przeszła do nas, do liceum dla dorosłych, i chodziła do klasy równoległej: ja do humanistycznej, ona do przyrodniczej. Myśmy tam wtedy, w latach 1947–1948, robili w jednym roku szkolnym dwie klasy.

Bardzo przyjaźniła się z moją przyszłą żoną, były z nich nierozłączki. Więc się zdziwiłem, że Kalina przed maturą nagle zniknęła: co się stało? I dowiedziałem się, że ona zdawała maturę w liceum imienia Sienkiewicza. Eksternistycznie. Czyli zaliczyła aż trzy szkoły średnie”.

Tę właśnie szkołę Kalina Jędrusik ukończyła w 1948.

Zofia Pohorecka-Szczepańska: „Dlaczego przenosiła się tak często ze szkoły do szkoły, skoro była uczennicą dobrą i zdolną? Była indywidualistką”.

„W szkole miała opinię bardzo niesfornej. Nie poddawała się rygorom. Ale była bardzo dobrą uczennicą. Pamiętam jej zaangażowanie w teatrzyku szkolnym. Zawsze była bardzo wylewna, ciepła i opiekuńcza” – to również opinia siostry.

Paweł Pohorecki: „Ciotka w latach szkolnych wolała cieńsze pończochy i nie znosiła barchanowej bielizny”.

Zofia Pohorecka-Szczepańska: „Czy miała kłopoty z powodu tej bielizny? Chyba rzeczywiście tak było. Kalina chodziła do żeńskiego gimnazjum, w którym ja uczyłam się jeszcze przed wojną. To była szkoła tradycyjna, z dużymi wymaganiami. Kalina nie miała kłopotów z nauką, choć w przeciwieństwie do mnie o wiele bardziej lubiła przedmioty humanistyczne. Miała polot, fantazję i była, jak to się mówi – wygadana. Nawet dyrektorka gimnazjum pytała mnie:

– Jak to jest, Zosiu, że ty jesteś spokojna, podporządkowujesz się bez słowa, a Kalina zawsze chce postawić na swoim?

Ona po prostu taka była od dziecka, wszystko chciała robić po swojemu. Do tego dochodziła niespożyta energia, nic więc dziwnego, że wszędzie zaznaczała swoją osobowość. Ale to nie znaczy, że buntowała się czy sprawiała jakieś kłopoty wychowawcze. Jak wszystkie uczennice, dostosowywała się do szkolnych rygorów. Czy podobała się chłopcom? Owszem, ale wtedy poza wspólnymi zabawami czy wycieczkami nie wypadało się spotykać tylko we dwoje. Ale jeden z nich, Czarek miał na imię, odważył się kiedyś na coś więcej. Któregoś dnia przyszedł do nas z walizką. Pech chciał, że trafił po drodze na Polcię, najbardziej chyba rygorystyczną nauczycielkę, która zaczęła go przepytywać z celu wizyty. Nie stracił jednak rezonu. Wręczył Polci walizkę, mówiąc, że jest to przesyłka od jego cioci dla Kaliny. Wezwana Kalina musiała ją otworzyć przy wszystkich. I wtedy z walizki wysypały się różne przepiękne białe kwiaty… Nic więc dziwnego, że potem chodziła dumna – takiej adoracji mogła jej pozazdrościć każda dziewczyna”.

Czy już wtedy myślała, że zostanie aktorką? To pytanie postawił Kalinie chyba każdy indagujący ją o jej życiorys dziennikarz. Odpowiadała:

„To jest zanotowane chyba gdzieś tam w górze, to, kim człowiek zostaje i jakie ma upodobania. Mogę powiedzieć tylko tyle, że wszystko, co było związane ze sztuką, z różnymi jej przejawami, wszystko mnie od bardzo wczesnych lat niesłychanie interesowało, właściwie żyłam tym. Chodziłam na różne spektakle, na różne filmy do kina po wiele, wiele razy, więc to moje zainteresowanie sceną układało się we mnie od bardzo wczesnych lat, już od dziecka. Podobno rodzice mówili, że nie zaczęłam jeszcze chodzić normalnie, jak inne dzieci, tylko wstałam, zakręciłam się w kółko i zaczęłam tańczyć. Ojciec się ucieszył:

– Och, ona chyba będzie tancerką”.

Ja usłyszałem: „Jeśli się do kina chodziło tak często jak ja, to oczywiste, że się marzyło o scenie, o aktorstwie, o wielkich rolach, o oklaskach, hołdach publiczności, zachwytach krytyków i takich różnych… Niech pan do tego doda atmosferę tamtych czasów: nieprawdopodobne lata czterdzieste, nastrój nie tak daleki od klimatu przedwojennego, kiedy ludzie kupowali płyty, chodzili do teatrzyków i kabaretów, bawili się, śpiewali, tańczyli. To wszystko, o czym chyba w każdej polskiej rodzinie mówiło się jako o «cudownej, niezapomnianej tradycji», wtedy było na wyciągnięcie ręki. Także w Częstochowie, gdzie może owych teatrzyków czy kabaretów nie było – one doskonale egzystowały w Katowicach czy w Krakowie, ale kino do nas docierało. Z filmami amerykańskimi i francuskimi, z niezapomnianą Gildą . Co więc częstochowskie nastolatki mogły wtedy robić popołudniami, zwłaszcza w soboty i niedziele? Masowo chodziły do kina. I przeżywały!”.

Zofia Pohorecka-Szczepańska: „Czy Kalina już wtedy myślała, że zostanie aktorką? Tak, choć ten zamiar dojrzewał w niej dość długo. dość duży wpływ miał na nią film. Niemal każdą wolną chwilę spędzała w kinie. Lubiła nie tylko przeżywać losy bohaterów, ale też gdzieś po kryjomu odtwarzała po swojemu ich zachowanie. Z wielką ochotą brała udział w szkolnych przedstawieniach i akademiach, szukając potwierdzenia swoich umiejętności w oczach innych. A ponieważ zawsze spotykały ją pochwały, naturalne było, że aktorstwo korciło ją i intrygowało coraz bardziej. Rodzice nie chcieli burzyć jej marzeń o przyszłości. Ojciec starał się jednak sprowadzić Kalinę trochę na ziemię. Mówił, że wybiera zawód szczególnie trudny, wymagający ogromnej psychicznej odporności ze względu na konkurencję, układy, opinię publiczną. Kalina postanowiła jednak spróbować, ale pod wpływem rozmów z ojcem przygotowała się także do egzaminów na historię sztuki. Zdała na dwie uczelnie , ale w rezultacie wybrała studia, które pozwalały jej – tak jak w dzieciństwie – zwiedzać świat. Tyle że był to świat zrodzony z wyobraźni, trudniejszy, wymagający podróżowania w głąb samej siebie”.

W 1948 Kalina Jędrusik przeniosła się do Krakowa. Życie, które tam rozpoczęła, na pewno chciała uznać za nowe – tak bowiem można było przypuszczać, kiedy się słuchało skąpych wspomnień ówczesnych (i późniejszych) jej znajomych. „Nigdy nie wdawała się w szczegóły, wspominając o rodzinie. Nie lubiła opowiadać o miejscu swego urodzenia i dzieciństwie. Nikt z przyjaciół nie usłyszał od niej nawet słowa o Gnaszynie” – ustaliła dziennikarka Grażyna Kuźnik.

Rafał Szczepański: „To zrozumiałe: Kraków – wielki świat, Gnaszyn – maleńka mieścina koło Częstochowy, Częstochowa – kołtuńskie, endeckie miasto, gdzie każdemu przypną łatkę. Kalina się tego obawiała”.

„Gdyby nie Kraków, to co?” – zapytałem Kalinę. „To co? Jakieś inne duże miasto z dobrą szkołą aktorską. A więc na pewno Warszawa. Ale Kraków był bliżej, Kraków już zdążyłam poznać, Kraków mnie fascynował: tam studiowała moja siostra, tam byli ciekawi ludzie. Bo że Kraków, a nie Częstochowa – to chyba oczywiste, prawda?”

Prawda. Ale… Jak bardzo na tym wyborze zaważyło zdanie ojca Kaliny, Henryka Jędrusika?MAMA

Rafał Szczepański, młodszy wnuk Henryka Jędrusika, siostrzeniec Kaliny: „Dla Kaliny ojciec był idolem intelektualnym, ale psychologię serca kobiety kształtowała jej mama, czyli moja babcia, przez najbliższych nazywana Bacią”.

Maciej Jędrusik, syn Henryka, przyrodni brat Kaliny: „Kalina eksponowała tatę, bo było kim i czym się chwalić, a osiągnięciami jej mamy nie za bardzo”.

Paweł Pohorecki, starszy wnuk Henryka Jędrusika, siostrzeniec Kaliny: „Dziadek Henryk nie był żadnym idolem. Budził ogromny szacunek – Kaliny, potem nas, jego wnuków, ale ona nie kochała go ślepo: bywało, że się z nim nie zgadzała, dyskutowała, nawet wchodziła w konflikty. Ale zawsze go szanowała”.

Rafał Szczepański: „O ojcu Kalina mówiła, bo ojciec był osobą publiczną. O matce milczała przy ludziach, bo traktowała ją prywatnie. Matkę kocha się przede wszystkim”.

Zofia Kuklińska urodziła się 15 lipca 1900, jej starsza siostra Bronisława – w 1898, obie w Bartkowicach.

Rafał Szczepański: „Sióstr Kuklińskich było więcej – trzy. Najstarsza Maria, przez wszystkich zawsze nazywana ciocią Manią, została w Bartkowicach do końca życia. Jeszcze kiedy dziadek tam mieszkał, była w jego domu taką typową rezydentką. Wyszła za mąż, ale szybko owdowiała. Wiem, że jacyś mężczyźni się o nią starali, ale wszystkich odrzuciła. Za życia babci Zosi odwiedzaliśmy ją regularnie”.

Paweł Pohorecki: „Siostry Kuklińskie pochodziły ze wsi pod Częstochową, ich ojciec Ignacy był chyba zarządcą majątku Edwarda Reszke w Garnku” .

Rafał Szczepański: „Według mojej wiedzy on był ogrodnikiem u hrabiego Rzewuskiego w Bartkowicach. Mama babci, Józefa – z domu Glapińska”.

Paweł Pohorecki: „Pamiętam to, co słyszałem od babci. Otóż ojciec Kaliny i mojej mamy, czyli mój dziadek Henryk, dosyć młodo ożenił się ze starszą z sióstr Kuklińskich, Bronisławą. I ona miała nowotwór, i chyba w 1922 była w stanie agonalnym, jako kobieta – nieużytkowym. Wtedy dziadek się zainteresował Zofią, jej siostrą. I z tą siostrą… po prostu zajął się nią, normalnie, jak to często w rodzinie bywa; wtedy nikt tego w rodzinie nie uważał za skandal. Oczywiście babcia nie opowiedziała tego tak bezpośrednio do końca”.

Maciej Jędrusik: „To było tak, że matka Zofii i Kaliny zastąpiła u boku naszego ojca swoją siostrę. I to oficjalnie. Czyli to była druga żona mojego taty, pierwszą żoną taty była jej starsza siostra Bronisława. Ale chora ciężko, więc młodsza przejęła jej obowiązki. Wszystkie”.

Paweł Pohorecki: „Ze związku z tą Zofią urodziła się moja mama, też Zofia – jeszcze za życia Bronisławy, czyli prawdziwej żony dziadka. Czy to się stało za obopólną zgodą wszystkich stron – tego już się nie dowiemy. Na pewno musiała być jakaś forma akceptacji ze strony wszystkich zainteresowanych. Jest na to dowód: w akcie urodzenia mama ma napisane, że jest córką Bronisławy. Czyli siostry swojej prawdziwej matki”.

Rzekomo dziewięć, w rzeczywistości siedem lat po urodzeniu Zofii Jędrusikówny przyszła na świat Kalina, bohaterka tej książki. Ale… Henryk Jędrusik i Zofia Kuklińska mieli jeszcze dwoje dzieci: bliźniaki, które (prawdopodobnie w 1926, a może w 1927 roku) urodziły się nieżywe. Byłby to fakt może i mało istotny, gdyby nie zastanawiające podobieństwo losów młodszej córki i jej ojca: trzydzieści lat później Kalina Jędrusik-Dygatowa też straci dziecko, nie odważy się jednak na następną próbę.

Paweł Pohorecki: „W dokumentach dziadka i obu jego córek wiele faktów jest pokręconych celowo, on w tym współuczestniczył, wręcz umożliwił dokonanie fałszerstwa w księgach stanu cywilnego (co zresztą w tamtym czasie, po II wojnie światowej, było dość częste). W moim przypadku też to i owo zostało pokręcone, i w Krakowie, i w Częstochowie, ludzie za to odpowiedzialni lub mogący coś załatwić byli uczniami lub znajomymi dziadka, mieli dla niego ogromny szacunek. Ukończyli normalną szkołę, mieli twarde dyplomy z czasów sanacyjnych – to coś znaczyło”.

Gustaw Gracki: „Matka Kaliny była osobą bardzo skromną i miłą, poznałem ją, kiedy Jędrusikowie mieszkali w Częstochowie przy Katedralnej”.

Wika Filipowa: „Matka, kobieta piękna i utalentowana, zachęcała ją do gry na fortepianie i śpiewu”.

Kalina Jędrusik: „Mama była cudowną osobą, była bardzo muzykalna: ślicznie śpiewała i pędziła nas zawsze do fortepianu, co było rzeczą… ooch! Okropną! No i teraz żałuję, że zwiewałam z tych lekcji, że nie słuchałam mamy, bo jednak mogłam także bardzo dobrze grać. Siostra trochę gra, była bardziej posłuszna”.

Grażyna Kuźnik: „Zofia Jędrusikowa, osoba utalentowana muzycznie, szybko zauważyła, że Kalina nie tylko jest muzykalna, ale że ma też głos operowy, który wróżył jej karierę”.

Maciej Jędrusik: „Owszem, mama Zosi i Kaliny była bardzo uzdolniona artystycznie, grała wspaniale na pianinie, chyba śpiewała ślicznie, ale nic więcej na ten temat nie wiem. Szczerze mówiąc, za mamą Kaliny nie przepadałem, ona za mną też nie. Co się dziwić, przecież moja mama zastąpiła poprzednią żonę ojca. Kalina o niej też zbyt często nie mówiła, a jeśli, to… nic szczególnego. No bo czym się chwalić? A tatą można! Do tego w latach komunistycznych mieć ojca przedwojennego senatora – no! A poza tym tata był bardzo fajnym, niestandardowym człowiekiem, którego wspominała nie tylko Kalina, ale i wielu jego dawnych uczniów. To była osobowość”.

Rafał Szczepański: „Kalina nigdy nie była «córką matki», jej siostra Zosia (czyli moja mama) – jak najbardziej. I chyba miała z tego powodu pewien kompleks wobec babci Zofii Jędrusikowej”.

Magdalena Dygat-Dudzińska, pasierbica Kaliny: „Jej matka żyła dłużej niż mój ojciec, a mimo to spotkałam ją tylko raz, na ulicy, na początku małżeństwa macochy z moim ojcem. Nigdy nie pojawiła się w ich domu, tak jak nie pojawili się jej ojciec, siostra i brat. Nie spędzali z nami świąt ani urodzin”.

Rafał Szczepański: „Kalina nie zapraszała babci na spotkania u siebie nie dlatego, że się jej wstydziła – to bzdura! Tych niebieskich ptaków, które wciąż się kręciły wokół Kaliny i pozowały na obywateli wielkiego świata, to babcia właśnie mogłaby nauczyć kultury. «Kalina nie ma rodziny?» – dziwili się ci ludzie. To dla nich nie miała rodziny, bo jej przed nimi broniła. Przed wchodzeniem w prywatność z butami. Kalina nie chciała, żeby grzebano w jej życiu.

To była polifonia uczuć, równoległe życia w różnych aspektach. Kto tego nie rozumie, ten nigdy nie zrozumie Kaliny.

Z babcią zżyłem się, kiedy mieszkaliśmy jeszcze przy Schillera . Świetnie gotowała, bo lubiła zjeść i znała się na dobrym jedzeniu, więc przy niej nauczyłem się jednego i drugiego, podobnie jak mój starszy brat. Kiedy wracałem z przedszkola, zawsze czekał na mnie smaczny obiad.

Babcia była zawsze i wszędzie: towarzyszyła mojej mamie i Kalinie w ich podróży życiowej do Krakowa i potem do Warszawy, Kalinę bardzo dzielnie wspierała po śmierci jej dziecka. Była przyzwyczajona do dramatycznych sytuacji, których w naszej rodzinie nie brakowało, umiała więc zaradzić, pomóc, pocieszyć. Ciepła i dobra, babcia nigdy się nie chwaliła: «A moja córka to Kalina Jędrusik!». Kiedy ktoś mówił o Kalinie coś złego, babcia zawsze brała jej stronę”.

Paweł Pohorecki: „Nooo, w rodzinie były czasami napięcia; sam słyszałem, jak babcia narzekała, że Kalina jest taka czy owaka”.

Rafał Szczepański: „Babcia, osoba wielkiego serca, była postacią z dziewiętnastowiecznego salonu: nie musiała kończyć uniwersytetu, żeby umieć się zachować w każdej sytuacji. Nas tego zawsze uczyła – i chyba nauczyła”.

Babcia Zofia pozostała babcią nawet wtedy, kiedy jej mąż się z nią rozwiódł i ożenił po raz wtóry.

Zofia Pohorecka-Szczepańska: „Chociaż miał nową żonę, ojciec mamy nie zaniedbywał. Bardzo dobrze gotowała, on lubił jej obiady, więc do niej przychodził. Mama mu mówiła:

– Zdradziłeś mnie, ale zostań.

Tylko że krótko to trwało”.

Rafał Szczepański: „Babcia miała zawsze swój pokój, w mieszkaniu na Schillera i w domu przy Gomółki. Rodzinne święta spędzaliśmy razem, Kalina zawsze nas odwiedzała. Przychodziła na Gomółki na wigilię, a miała takich wigilii sporo, tylko że wigilii domowej, rodzinnej nigdy nie spędzała u siebie na Kochowskiego – tam nie było takiej; święta można spędzić z przyjaciółmi, ale wigilie tylko z najbliższymi, z rodziną. I ona przyjeżdżała wtedy do swojej mamy, do siostry i nas, siostrzeńców”.

Matka Zofii i Kaliny, Zofia Jędrusikowa, zmarła 17 stycznia 1985 w domu swojej starszej córki na warszawskim Żoliborzu.

Paweł Pohorecki: „W swoim życiu babcia była poważnie chora tylko raz, w okresie pierwszej wojny światowej – na tyfus”.

Rafał Szczepański: „Później nie chorowała. Miała kłopoty z krążeniem, ale w podeszłym wieku chorobę wieńcową ma chyba każdy. Owszem, usunięto jej woreczek żółciowy, wtedy Kalina – niezależnie od mojego ojca, lekarza – ułatwiła czy raczej zapewniła jej dostęp do dobrego specjalisty w dobrym szpitalu przy Wołoskiej. Babcia nigdy nie kwękała. Kiedy usłyszała wiadomość, że autobus potrącił siedemdziesięcioletnią staruszkę, bardzo się oburzyła: «Przecież ta kobieta była w kwiecie wieku!».

Była w świetnej formie fizycznej i intelektualnej do końca życia. Nie używała okularów, czytała książki i czasopisma, oglądała telewizję; dzień przed śmiercią oglądaliśmy mecz piłki nożnej.

Tamtej nocy babcia miała atak serca, i to on doprowadził do jej śmierci. Mama mnie zawołała, że sytuacja jest dramatyczna”.

Zofia Pohorecka-Szczepańska: „Byłam z mamą do końca jej życia. Jeszcze nie miała zawału i mogłabym ją uratować. Niestety, mama spała w pokoiku obok, i mówi:

– Zosiu, przyjdź, bo coś mi się stało.

Pytam: – Co? – Pobiegłam szybko: – Gdzie cię boli?

– Tu.

Ja mówię:

– Matko boska! Zawał będzie!”.

Rafał Szczepański: „Przybiegłem do babci, obydwoje mieszkaliśmy na parterze, próbowałem ją reanimować. Kilkakrotnie dzwoniliśmy na pogotowie; przyjechało, żeby stwierdzić zgon”.

Zofia Pohorecka-Szczepańska: „Zanim karetka przyjechała, mama zmarła. To nie była moja wina, ale do dziś mam wyrzuty sumienia”.

Rafał Szczepański: „Kiedy odchodzi człowiek, którego za żadne skarby nie chcemy wypuścić, wtedy się nie kalkuluje, nie denerwuje się, że ktoś nie przyjeżdża, instynktownie stara się ratować bliskiego człowieka. Nad ranem przyjechała Kalina, poszła do babci; kiedy wyszła z jej pokoju, była w stanie dramatycznym”.

Rafał Szczepański: „Babcia nie mówiła dużo o śmierci, miała do niej spokojny stosunek, ale za żadne skarby nie chciała być pochowana na Wólce Węglowej: Wólka to był dla niej symbol degrengolady człowieka. Wólka wtedy to był wygwizdów, dzikie pola. Przez nieocenioną Alę Migulankę, przyjaciółkę Kaliny, udało się załatwić miejsce na cmentarzu Wilanowskim, ja miałem odłożonych z saksów w Londynie chyba dwieście funtów, więc babcia leży w miejscu, które na pewno by nazwała sympatycznym, a nie w magazynie ludzkich zwłok.

Śmierć dziadka była dla mnie dalekim zdarzeniem, mniej ją pamiętam, bo nie mieszkaliśmy pod jednym dachem. Śmierć babci to był dramat. Pamiętam spazmatyczny płacz mojego syna, gdy jej ciało wynoszono z domu: przecież nie tak dawno ona go kąpała, przytulała go, mówiła do niego, jeszcze wczoraj z nią rozmawiał!”.

Maciej Jędrusik: „Byłem na jej pogrzebie, pamiętam też, że kogoś z bliskich wiozłem samochodem, ale niewiele więcej. O ile Zosia była moją siostrą, jednak w mniejszym stopniu niż Kalina, o tyle ich mama była dla mnie zupełnie obcym człowiekiem. Osobą, której co miesiąc nosiłem pięćset złotych z ośmiusetzłotowej emerytury mojego ojca”.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: