Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kandydat Kremla - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
2 października 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kandydat Kremla - ebook

Ostatnia część trylogii Czerwona jaskółka. Szefowa rosyjskiego kontrwywiadu Dominika Egorova i jej kochanek, agent CIA Nate Nash, muszą odnaleźć rosyjskiego agenta, który ma działać w strukturach rządowych USA. Powieść nie tylko kontynuuje dzieje Dominiki i Nate’a, ale też pokazuje mechanizmy, dzięki którym Rosjanie są w stanie umieścić szpiega w dowolnej strukturze rządowej. Powieść otwiera scena, w której rosyjski prezydent Vladimir Putin planuje skrytobójstwo wysokiego rangą urzędnika USA w celu zastąpienia go kretem, którego rosyjski wywiad szykował do tej pracy przez ponad 15 lat.

Dominika, Nate oraz ich koledzy z CIA trafiają na ślad tej manipulacji i muszą zdemaskować zdrajcę, zanim on bądź ona ujawni, że Dominika latami szpiegowała na rzecz CIA.

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8139-502-1
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG Metropol

Wrzesień 2005

Chociaż hotel tonął w aksamitno-złotym przepychu, z zasłon i wykładzin bił fetor Moskwy, woń spalin, gotowanej kapusty i wymęczonej cipki.

Dwudziestoczteroletnia Dominika Jegorowa, porucznik SWR, Służby Wnieszniej Razwiedki, Służby Wywiadu Zagranicznego Federacji Rosyjskiej, stała w bieliźnie (czarnych koronkach z wiedeńskiego Wolforda), patrząc na leżącą na łóżku nagą Amerykankę. Kobieta, wysoka i koścista, spała na plecach z otwartymi ustami, głośno chrapiąc i drapieżnie obnażając sterczący siekacz. Nazywała się Audrey i lubiła gryźć. Dominika spojrzała w przydymione lustro w pozłacanej ramie – na jej ramieniu widniał wyraźny fioletowy znak, nieregularny ślad po wystającym zębie Audrey.

Dziewiętnastowieczne łoże, ściągnięte do hotelu z pałacu w Pawłowsku, miało strzelisty baldachim zwieńczony falbanami z zalatującego stęchlizną atłasu i wyblakłymi jedwabnymi sznurami. Na zmiętej pościeli pod ciałem Amerykanki widniała duża, mokra plama. Kobieta nie tylko lubiła gryźć, ale i gardłowo chrząkać, wydawać odgłosy bardziej charakterystyczne dla dzików z terenów łowieckich w smoleńskich lasach. Gryźć, chrząkać, a także krzyczeć: w szkole jaskółek nazywano takie „wrzaskunami”.

*

Tak, w łóżku była głośna, co jednak nie robiło żadnego wrażenia na „jaskółce”, kurtyzanie wyszkolonej w Szkole Państwowej IV, tajnej akademii szpiegowskiej w głębi sosnowego lasu pod Kazaniem na brzegu Wołgi, gdzie uczono sztuki sekswywiadu, prowokowania, szantażowania i kompromitowania – wszystko po to, aby podatny cel, wpadłszy w polowuju zapadniu, wyrafinowaną sekspułapkę, został tajnym informatorem SWR.

Dominika jeszcze raz zerknęła na sinawy ślad na ramieniu. A to suka, pomyślała. Jakże nienawidziła tej pracy, jak nisko upadła. Przed dwoma laty miała u stóp cały świat. Chciała zostać primabaleriną, marzyła o występach w zespole baletowym Teatru Bolszoj, ale kochanek rywalki złamał jej podczas próby stopę, co gwałtownie zakończyło jej prawie dwudziestoletnią karierę taneczną i pozostawiło trwałą pamiątkę, bo od tego czasu leciutko utykała. Rok później przystała na plugawą umowę z wujem i tak rozpoczął się jej koszmarny upadek. Wraz ze schorowaną owdowiałą matką mieszkała wtedy w kwaterunkowym mieszkaniu i żeby jej pomóc, za namową wujaszka Wani, Iwana Dmitriewicza Jegorowa, wówczas pierwszego zastępcy dyrektora generalnego SWR, zgodziła się przespać z odrażającym oligarchą, którego Putin chciał wyeliminować.

Żeby zamknąć jej usta, po zabójstwie oligarchy wspaniałomyślny wujaszek posłał ją do Instytutu Andropowa, Akademii Wywiadu Zagranicznego SWR, tak zwanego Lasu, gdzie ku swojemu zdumieniu odkryła, że ma wrodzony talent do szpiegowania i otwiera się przed nią nowa przyszłość, ponieważ mogła – liczyła na to, że tak będzie – służyć rodinie jako oficer wywiadu. Wychowała się w domu pełnym książek i muzyki i jej największym atutem było to, że mówiła płynnie po francusku i nieźle po angielsku. Była zdolna, miała wyobraźnię, dobre pomysły, wielkie oczekiwania i bardzo chciała uczestniczyć w zagranicznych operacjach SWR.

Ach, jakaż była prostodusznaja, jakaż naiwna! Służba, Kreml i Nowaja Rossija, Nowa Rosja Putina wciąż były królestwem mężczyzn, siłowikow, sługusów tłoczących się wokół nowego cara Rosji, błękitnookiego Władimira Władimirowicza. Te gnidy rozkradały dziedzictwo Rosji, owijając ją całunem korupcji tak szczelnie, że było się albo miliarderem, który z własnej kieszeni finansuje działalność Gazpromu, największego w świecie przedsiębiorstwa wydobycia gazu ziemnego, albo zwykłym moskwianinem, którego stać na mięso nie częściej niż trzy razy na tydzień. Siłowiki byli spadkobiercami Szarych Kardynałów, sklerotycznych członków sowieckiego Politbiura, którzy przez siedemdziesiąt lat głodzili Rosjan swoją indolencją z taką samą zawziętością, jak ich następcy od dwudziestu lat głodzili współczesnych Rosjan chciwością.

Ukończywszy akademię z najwyższymi ocenami, Dominika Jegorowa przez jakiś czas pławiła się w blasku znamienitego osiągnięcia, jakim było to, że jako jedna z nielicznych kobiet w SWR uzyskała status opierupołnomoczennoj, oficera operacyjnego. Jednak słodki smak sukcesu szybko rozpłynął się w jej ustach, gdy wujaszek Wania wysłał ją do Szkoły Państwowej IV, do Instytutu Kona w Kazaniu nad Wołgą, znanego jako Szkoła Jaskółek, gdzie nieubłaganie, nieustępliwie i w ciągłym upokorzeniu kształcono dziewczęta na prostytutki Putina. Tam umarła część jej duszy – inne jaskółki umierały dosłownie, bo samobójstwa wśród tych nieszczęsnych kobiet nie należały do rzadkości. Tę częściową martwotę zastąpiło bieszenstwo, pełna wściekłości awersja do systemu i kipiąca nienawiść do podchalimow, lizusów otaczających małomównego władcę Rosji.

Mimo to zaparła się, postanowiła odnieść sukces. Ukończywszy szkołę, wróciła do Moskwy i po starannych przygotowaniach udało jej się samodzielnie namierzyć cel: łagodnego francuskiego dyplomatę, wdowca z dorosłą córką, która pracowała w Ministerstwie Obrony, w departamencie nadzorującym francuski program nuklearny. Wiedziała, że dyplomata powoli się w niej zakochuje i prędzej czy później chętnie poprosi córkę, żeby zdradziła tatusiowi wszystkie tajemnice atomowe, jakie tylko interesowały Dominikę. Uwiodła go bez najmniejszego trudu i z niejaką przyjemnością, bo był porządnym, samotnym człowiekiem. Różnica polegała na tym, że wszystko to działo się naprawdę, że uczestniczyła w prawdziwej operacji. SWR szykowała się na złote żniwa.

Ale plan wypalił aż za dobrze. Skutek? W przypływie zazdrości jej brzuchaci szefowie celowo i złośliwie zepsuli koronkowo opracowane podejście i wystraszyli Francuza, który zameldował ambasadzie o swoim flircie. Odesłano go do domu, sprawa upadła i Jegorowej, niebieskookiej absolwentce Akademii Wywiadu Zagranicznego SWR, pokazano, gdzie jej miejsce. Wspierający siostrzenicę zatroskany wujaszek Wania oznajmił, że ma dla niej coś specjalnego i bardzo poważnego, prawdziwą operację, przedmiot pożądania tym większego, że łączył się z tym pobyt za granicą, „we wspaniałej Finlandii”, jak zaznaczył. To już coś, pomyślała, prawdziwa operacja. Tak, ale najpierw jedno małe zadanko, dodał z uśmiechem wujek, drobnostka, najwyżej trzy godzinny pracy: uwiedziesz pewną Amerykankę w Metropolu. Zrobisz to dla służby, spakujesz się i pojedziesz do Helsinek. Ostatni raz, pomyślała.

*

Porucznik Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych Audrey Rowland przebywała w Moskwie od dwóch tygodni wraz z grupą kilkunastu studentów i studentek starszych lat National War College, waszyngtońskiej szkoły generałów. Zorganizowano im miłą wycieczkę na koszt amerykańskich podatników, której celem było śledzenie rozwoju rosyjskich „bilateralnych stosunków geopolitycznych”, cokolwiek to znaczyło. Zgodnie ze standardową procedurą obowiązującą wszystkich oficjalnych gości odwiedzających Rosję, półtora miesiąca wcześniej, gdy ich wnioski wizowe trafiły na biurka szperaczy z SWR, ci zaczęli dokładnie ich prześwietlać, grzebiąc w ogólnie dostępnych bazach danych i wypytując o nich swoich tajnych informatorów w Pentagonie. Życiorysy, ocena potencjalnej przydatności – szperacze byli jak cierpliwe wilki, które czyhając na zboczu wzgórza, bacznie obserwują pędzącą po śniegu trojkę z nadzieją, że któryś z jadących nią pijanych kułakow wypadnie z sań, utknie w zaspie i dostarczy im świeżego mięsa na posiłek.

Ich uwagę przykuł wyjątkowy profil niejakiej Audrey Rowland. Jego pogłębiona analiza wykazała, że zrobiwszy doktorat z zaawansowanej fizyki cząstek w Caltechu, Kalifornijskim Instytucie Technicznym, Rowland wstąpiła do marynarki wojennej i bez najmniejszego trudu ukończyła szkołę oficerską. Pokładano w niej wielkie nadzieje i już teraz uważano za pewną kandydatkę na wysokie stanowisko wojskowe. Zaraz po szkole została skierowana do pracy w wydziale elektromagnetycznym NRL, Laboratorium Badawczego Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych w Waszyngtonie.

W skradzionym tajnym biuletynie NRL rosyjscy szperacze wyczytali, że już podczas pierwszych trzech miesięcy Rowland zaimponowała starszym naukowcom monografią na temat dyfuzji ciepła w eksperymentalnym dziale elektromagnetycznym MJ64. Wiadomość ta wywołała spore zainteresowanie w rosyjskich kręgach wywiadowczych, ponieważ konstrukcja i technologia produkcji tego działa była najbardziej łakomym kąskiem dla rosyjskiej floty. Elektrycznie napędzany bezprochowy pocisk o prędkości dwóch tysięcy dwustu metrów na sekundę i bezbłędnej celności powyżej stu pięćdziesięciu kilometrów bardzo niepokoił rosyjskich admirałów. Admirałowie amerykańscy zilustrowali jego możliwości w następujący sposób: pocisk wystrzelony z działa elektromagnetycznego w Nowym Jorku po niecałych trzydziestu siedmiu sekundach bez pudła trafi w cel w Filadelfii.

Ponieważ Rowland stanowiła potencjalnie atrakcyjny cel, podjęto dodatkowy wysiłek, aby sporządzić coś, co w światku szpiegowskim nazywano biografią zwyczajowo-personalną. Najwięcej informacji dostarczył szperaczom rosyjski nielegał Irvine z wydziału administracyjnego Caltechu, który miał dostęp do zastrzeżonych baz danych instytutu oraz zasobów cyfrowych tamtejszej policji. Udając, że sprawdza wiarygodność przyszłego pracownika, Irvine przepytał także sąsiadów i właścicieli wynajmowanych przez Rowland mieszkań, a nawet jej koleżankę z akademika. Rezultaty były bardzo ciekawe: okazało się, że porucznik Rowland jest osobą nieprzystępną, prowadzi samotniczy tryb życia, ma skłonność do margarit, a po dwóch urywa jej się film i że jej nieśmiałość to jedynie maska skrywająca rozbuchane ambicje. Krążyło wiele niepochlebnych opowieści o jej obsesyjnym zachowaniu na zajęciach i w laboratorium. A potem do szperaczy uśmiechnęło się szczęście: Rowland miała agresywnego ojca, pilota marynarki wojennej, i w ich relacjach dopatrywano się podtekstów seksualnych. Jeśli dodać do tego całkowity brak mężczyzn podczas studiów i niejasny incydent, którego nigdzie oficjalnie nie zarejestrowano – Rowland oskarżyła kogoś o gwałt na randce – nasuwało się pytanie: czy mamy do czynienia z westalską dziewicą, genialnym fizykiem obojnakiem czy też kobietą, która lubi spędzać wakacje na Lesbos? Jeżeli to ostatnie, jej wizyta w Moskwie mogła być okazją do odrobiny les-szpiegostwa. Szperacze nie omieszkali odnotować, że gdyby wiedziano o jej skłonnościach, nie przyjęto by jej ani do szkoły oficerskiej, ani do National War College, i to bez względu na ostatnią liberalizację stosunków panujących w amerykańskiej marynarce wojennej.

Porucznik Rowland miała zostać w Moskwie tydzień i mieszkać w Metropolu wraz z dwunastoma kolegami i koleżankami oraz profesorem, opiekunem grupy. Wiadomość powędrowała w górę drabiny: do wydziału Ameryki SWR, do FSB, Fiedieralnoj Służby Bezopasnosti Rossijskoj Fiedieracji, Federalnej Służby Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej, i do GRU, Gławnogo Razwiedywatielnogo Uprawlenija, Głównego Zarządu Wywiadowczego przy Sztabie Generalnym Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej. Doszło do zwykłej w takich przypadkach kłótni o pierwszeństwo w przejęciu celu akcji, sporu, który szybko zażegnał Kreml, odgórnie obwieszczając, że każda agencja będzie miała swoją rolę: FSB zajmie się nadzorem nad studentami i ich opiekunem, SWR zorganizuje sekspułapkę, a GRU wykorzysta przechwycony cel. W kulminacyjnym momencie werbunku do akcji wkroczy kremlowski specjalista, znany jako „doktor Anton”. Doktor Anton – to zawsze wróżyło duże kłopoty.

*

Obstawiający Metropol agenci FSB z zainteresowaniem odnotowali, że porucznik Rowland lubi wypić więcej niż jedną wódkę po kolacji, którą jadała w eleganckim barze Szalapina. Po posiłku żegnała się z kolegami, a później ukradkiem wracała i piła samotnie długo po tym, jak jej towarzysze udali się na nocny spoczynek. Zadanie poznania, oczarowania i w końcu uwiedzenia kanciastej tyczki noszącej szczelnie zapięte swetry, grube rajstopy i praktyczne buty na płaskim obcasie, a więc strój mocno kontrastujący z powszechnymi w Metropolu ciasno opiętymi pośladkami, prześwitującymi topami i srebrzystymi czółenkami od Jimmy’ego Choo, powierzono Siergiejowi, przystojnemu absolwentowi Szkoły Państwowej IV, woronowi, czyli krukowi, męskiemu odpowiednikowi jaskółki. Gdy po dwóch wieczorach namiętnych pochlebstw stało się oczywiste, że porucznik Rowland wolałaby się raczej utopić w pobliskim jeziorze, niż pójść do łóżka z mężczyzną, szperacze wprowadzili do planu szybką zmianę. Czas uciekał – szefowie SWR i GRU coraz bardziej się gorączkowali, bo cel mógł prześlizgnąć się im między palcami.

Dlatego dieło-formular porucznik Rowland, teczkę osobową, natychmiast przerzucono do kwatery głównej SWR w Jasieniewie na południowy zachód od Moskwy, gdzie trafiła do boksu Dominiki, na jej sfatygowane metalowe biurko. Przyniósł ją sam szef wydziału, przysadzisty arogancki grubas o pokrytej brodawkami twarzy, który kazał jej przeczytać akta, iść do domu, włożyć coś rozpuszczalnego w wodzie, o dziewiątej wieczorem stawić się w Metropolu i zaciągnąć Amerykankę do łóżka. Dominika, która łatwo wpadała w złość, kazała mu iść tam samemu, ponieważ jest oczywiste, że Rowland woli stare cipy (po rosyjsku zabrzmiało to dużo wulgarniej).

Cztery minuty później zadzwonił do niej wujaszek Wania – jakby ich podsłuchiwał przez ukryty w boksie mikrofon – zapewniając, że to jej ostatnie zadanie, że potem wyśle ją do Helsinek na prawdziwą operację wywiadowczą i że już nigdy nie zostanie wykorzystana jako jaskółka. „Proszę, nie odmawiaj – dodał ostrzejszym głosem. – Twoja matka by się ze mną zgodziła”. Interpretacja: słuchaj rozkazów albo jeszcze przed nadejściem surowej moskiewskiej zimy matka, wraz z jej reumatoidalnym zapaleniem stawów i zwężeniem kanału kręgowego, wyląduje na bruku.

Cztery godziny później, z tabletką przydziałowego nitrazepamu pod językiem – lekkiego środka uspokajającego, pochodnej beznodiazepiny – Dominika siedziała już obok mocno wstawionej Audrey Rowland. Pani porucznik miała zaczerwienione oczy i coraz częściej zerkała na jej antyczny osmański naszyjnik, zwłaszcza na wisiorki z kutego srebra, cicho grzechoczące w głęboko wyciętym dekolcie.

– Tutejsza obsługa pozostawia wiele do życzenia – powiedziała, najwyraźniej zakładając, że Dominika mówi po angielsku. – Myślałam, że to pięciogwiazdkowy hotel. – Dno stojącej przed nią szklaneczki już dawno wyschło.

Dominika nachyliła się ku niej i konspiracyjnym szeptem odrzekła:

– Rosjan trzeba czasem trochę zachęcić. Znam tego barmana. Bywa upriamyj, uparty jak muł.

Audrey się roześmiała, patrząc, jak jej nowa znajoma zamawia dwie zimne wódki, które podano jej natychmiast i z wielkim szacunkiem. Nawet nie zerknąwszy na barmana, Rowland wypiła swoją jednym haustem i z trudem panując nad ciężkimi powiekami, otaksowała spojrzeniem Dominikę. Nie mogła wiedzieć, że zarówno barman, jak i troje siedzących w barze gości są agentami kontrwywiadu SWR, którzy osłaniają Dominikę, wypatrując szpicli przeciwnika. Ale nie, bar był czysty. Audrey przyszła sama.

Dominika nie musiała się wysilać. Wystarczyła legenda – lekka przykrywka – o ciężko pracującej urzędniczce państwowej, która wpada tu na drinka tylko raz w miesiącu, bo na częstsze wizyty jej po prostu nie stać. Opowiedziała jej kilka kawałów o Rosjanach, delikatnie kierując rozmową i od czasu do czasu dotykając jej nadgarstka – stopniowe nawiązywanie kontaktu fizycznego, klasyczna zagrywka rodem z kart podręcznika jaskółek. Celowo nie wykazywała zainteresowania jej pracą ani karierą w marynarce wojennej. Nie było takiej potrzeby, bo egocentryczna Audrey wprost uwielbiała mówić o sobie – typowy narcyz, pomyślała Dominika, słuchając jej z szeroko otwartymi oczami, a jeśli tak, trzeba uderzyć w ego. I spytała, jak wygląda San Diego, miasto, gdzie Rowland się wychowała. Audrey odparła, że jest jedynym dzieckiem pilota marynarki wojennej i cichej, spokojnej matki (co zgadzało się z faktami znanymi już SWR), a potem długo opowiadała o tym, jak wyrosła na smukłą, gibką dziewczynę, surferkę i stałą bywalczynię kalifornijskich plaż, co, jak podejrzewała Dominika, było jedynie bajką. Nie, miała przed sobą typowego umnika, fizyka rozumowca. Po trzeciej wódce spoważniała i ruchem głowy wskazała barmana.

– Rosjanie. Lepiej na nich uważaj. Są nie tylko uparci, to prawdziwe kanalie.

Audrey musiała wyciągać z niej tę historię kawałek po kawałku. W końcu, udając, że nie chce wracać do przeszłości i co chwilę wycierając oczy chustką z wyhaftowaną literą „M”, logo hotelu, Dominika opowiedziała jej o zerwanych zaręczynach z narzeczonym, który zdradził ją z kasjerką z GUM-u, domu towarowego na Placu Czerwonym. Fikcja nad fikcjami.

– Ot, taka mała dziwka o ufarbowanych na fioletowo włosach – mówiła. – Przyjechała tu ze wsi, z zapadłej obłasti... Jak to się mówi? Z głębokiej prowincji. Byliśmy zaręczeni dwa lata i wszystko skończyło się w jeden wieczór.

Wściekła na uganiającego się za spódniczkami narzeczonego, Audrey poklepała ją po ręku; „haczyk” był zawsze bardziej wiarygodny, jeśli wtrąciło się jakiś absurdalny szczegół w rodzaju farbowanych na fioletowo włosów (Nr 87: „Opowiadania Puszkina poruszają wyobraźnię” – ten slogan, jeden z wielu poznanych w szkole jaskółek, ilustrował to najlepiej).

Audrey patrzyła na nią badawczo oczami pełnymi niecierpliwego wyczekiwania. Opowieść o zdradzie rozpaliła ją niewiele mniej niż mocno zarysowane kości policzkowe, wydatne usta i kasztanowe włosy szlochającej obok niej piękności. Zgodziwszy się, że wszyscy mężczyźni to świnie, ochrypłym głosem powiedziała, że chce pokazać jej swój pokój. Dominika przytknęła do jej ust smukły, elegancki palec i szepnęła, że zamiast tego mogłyby wślizgnąć się do wykwintnego Apartamentu Jekatierińskiego na trzecim piętrze hotelu: jej kuzynka jest tu pokojówką i ma uniwersalny klucz. Audrey zadrżała i chwyciła sweter. To smutne, lecz mimo dogłębnej znajomość elektromagnetyzmu nie zauważyła, że skorpion zadarł już żądło.

Złoto, zieleń, okazały samowar z czerwonego tombaku na owalnym stoliku do herbaty Fabergé w kącie pokoju – apartament był naprawdę wspaniały. Spojrzały na meble, potem na siebie. Bez słowa. Dominika wiedziała, że pułapka zaraz się zatrzaśnie. Udawała, że ogląda freski na barokowym suficie, gdy maksymalnie już podniecona Audrey podeszła bliżej, położyła ręce na jej piersiach i zmiażdżyła usta pocałunkiem. Dominika oddała pocałunek, odsunęła się z uśmiechem, wyjęła butelkę z wiaderka na drewnianej ławie, nalała szampana do dwóch smukłych kieliszków (do kieliszka Audrey wrzuciła ukradkiem tabletkę nitrazepamu, żeby ją nieco zrelaksować) i podsunęła jej srebrną paterę, na której stała śnieżna piramida pieczenja, posypanych cukrem pudrem herbatników. Pani porucznik nie dostrzegła niczego dziwnego w tym, że kuzynka pokojówka nie tylko dała Dominice klucz do apartamentu, ale i zafundowała im drogiego szampana oraz delikatne rosyjskie specjały.

Obserwowanie, jak Dominika skubie ciasteczko równymi, białymi zębami, okazało się nie do wytrzymania – w rozgrzanym piecu Audrey już buzowało. Drżącymi palcami strzepnęła cukier z przodu jej sukienki i zaciągnęła ją do sypialni. Następne trzydzieści minut zostało dokładnie sfilmowane przez cztery kamery na podczerwień, zaopatrzone w mikrofony COS-D11 i ukryte w rogach pokoju, pod drewnianymi liśćmi akantu na biegnących pod sufitem listwach. Nagranie rejestrowało cyfrowo dwóch techników SWR pełniących służbę w pomieszczeniu gospodarczym w głębi korytarza. Nie odrywając oczu od ekranu i pocąc się jak myszy, pakowali zaszyfrowane pliki i natychmiast wysyłali je do gabinetów odpowiednich ministrów – kumpli prezydenta z KGB – na Kreml po drugiej stronie placu Czerwonego, ledwie pół kilometra dalej. Delektowanie się czymś takim na żywo było o niebo lepsze niż oglądanie roznegliżowanych brazylijskich dziewczyn w „National Geographic”.

Wysoka i koścista Audrey – miała szczurzą twarz i jasnobrązowe włosy á la Prince Valiant, fryzurę widzianą ostatni raz w Męczeństwie Joanny d’Arc w 1928 roku – okazała się gordyjskim węzłem namiętności, poczucia winy, niezdarności, anorgazmii i tendencji do niekontrolowanego moczenia się w pościgu za nieuchwytnym spełnieniem. Dzięki Bogu, pomyślała Dominika, kaszka z mleczkiem. Bez trudu unikając czynnego udziału w miłosnych igraszkach, mogła objąć rolę masażystki, przeprowadzić tego myszowatego stracha na wróble przez wszystkie cztery fazy podniecenia – w szkole nazywali je Mgłą, Bryzą, Górą i Falą – i wywabić z niej to malenkoje suszczestwo, małe stworzonko. Sukces osiągnęła po trzydziestu gorączkowych minutach starań, pierwszy wstrząsający orgazm, do którego ją doprowadziła, nieoczekiwanie włączając do akcji jej własną szczotkę do włosów z prążkowanym uchwytem. (Nr 89: „Pomódl się na tylnym ołtarzu katedry św. Bazylego”).

Audrey zerwała się z łóżka jak wampirzyca z trumny, objęła ją za szyję, zatopiła zęby w jej ramieniu i zaliczając orgazm po orgazmie, z głośnym jękiem odleciała jak czarownica na miotle. Pofrunęła nad hotelem, nad murami Kremla i minąwszy okno sypialni prezydenta Putina, okrążyła iglicę hotelu Ukraina, by na wysokości dwustu metrów śmignąć nad Arbatem za zakrętem rzeki.

No, pomyślała dumna z siebie Dominika, kiedy pani porucznik z cichym westchnieniem opadła na łóżko. Werbownicy z GRU powinni być zadowoleni. To już ostatni raz, dzięki Bogu, że zostawiam to za sobą. W Helsinkach będzie jak we śnie.

Nie mogła wiedzieć, że jej nadzieje okażą się po części płonne.

*

Audrey powoli wychodziła z podkręconej nitrazepamem czteroorgazmowej śpiączki, czując, że ma zaskakująco jasne myśli i lepkie, wciąż rozdygotane uda. Zgodnie z procedurą, kiedy do akcji wkraczał werbownik, jaskółka powinna dyskretnie wymknąć się z pokoju, więc zignorowawszy to, że wchodzący mężczyzna uprzejmie skinął jej głową, Dominika zniknęła na korytarzu. Pani porucznik nie była tego świadoma, tak jak nie zdawała sobie sprawy, że perfidny występ nieznajomej dobiegł końca. Błękitnooka Wenus ze szczotką do włosów – nie znała nawet jej imienia – miała być dla niej coraz bledszym, choć cyfrowo unieśmiertelnionym wspomnieniem.

Nie wiedziała także, iż kremlowskim werbownikiem jest słynny doktor Anton Gorelikow, pięćdziesięcioletni dyrektor tajemniczego Sekretariatu Putina, urzędu, który zatrudniając tylko jednego pracownika – Gorelikowa właśnie – załatwiał najdelikatniejsze i najważniejsze sprawy strategiczne, takie jak choćby szantażowanie i pozyskiwanie młodych oficerów marynarki wojennej USA. Wujaszek Anton mógł się poszczycić wieloletnim doświadczeniem i licznymi sukcesami na tym polu. Ponieważ miał do omówienia wiele spraw, taktownie zaczekał, aż Audrey skończy się ubierać i nerwowo rozczesując włosy wciąż gorącą szczotką, wyjdzie z kapiącej złotem łazienki. Mówił znakomitą oksfordzką angielszczyzną i rzadko kiedy uciekał się do gróźb, woląc racjonalną dyskusję na temat korzyści wynikających ze współpracy z rosyjskim wywiadem, zamiast rozmowy o „nieprzyjemnościach”, jakie spotkałyby kogoś, kto tej współpracy by odmówił.

Usiedli w salonie; Audrey była lekko zaniepokojona, choć nie miała zielonego pojęcia, czego nieznajomy może od niej chcieć.

– Miło mi panią poznać, Audrey – zaczął wujaszek Anton.

Pani porucznik poprawiła się w fotelu.

– Skąd pan wie, jak mam na imię? – spytała sztywno i czupurnie. – Kim pan w ogóle jest?

Gorelikow posłał jej uśmiech, którym przywiódł do zguby tysiące zaszantażowanych informatorów. W głosie Audrey usłyszał nutę niepokoju, zdradliwe wahanie.

– Proszę mi mówić Anton. Znam pani nazwisko, ponieważ jest pani niezwykle kompetentną profesjonalistką. Czeka panią błyskotliwa kariera w badaniach nad bronią, perspektywa licznych awansów. Ma pani wpływowych mentorów i potężnych sponsorów, którzy zrobią wszystko, aby tę karierę przyspieszyć.

– Skąd pan tyle o mnie wie? – spytała Audrey, wciąż nie rozumiejąc, o co chodzi. – Kogo pan reprezentuje?

Wujaszek Anton puścił te pytania mimo uszu.

– Jeśli zaś chodzi o dzisiejszą przygodę z tą młodą dziewczyną z baru, radziłbym nikomu o tym nie wspominać. Tak byłoby rozważniej i lepiej dla wszystkich zainteresowanych. „Nie pytaj, nie mów”: bardzo podziwiam mądrość reform amerykańskiej marynarki wojennej. Niestety, rosyjskie wojsko to monolit zbyt konserwatywny jak na tak liberalną dalekowzroczność.

– Co to ma wspólnego ze mną czy z kimkolwiek innym? – Wyjątkowy umysł pani porucznik zaczynał coś wreszcie kojarzyć. Po jej plecach spłynęła fala zimna.

– Dręczy mnie niepokój – odparł wujaszek Anton. – To smutne, ale boję się, że gdyby pani safickie niedyskrecje wyszły na jaw, dawne uprzedzenia instytucjonalne w marynarce wojennej niemal na pewno by odżyły, narażając panią na wcześniejsze przejście na skromną emeryturę. A to byłoby zarówno niesprawiedliwe, jak i nieuczciwe. – Aby pokazać jej dokładnie, o jakie niedyskrecje chodzi, z doskonałym wyczuciem chwili pstryknął pilotem w stronę stojącego w kącie telewizora.

Podniesione do góry trzęsące się nogi, między pośladkami coś, co przypominało ogon lemura – Audrey patrzyła na ekran, siedząc sztywno w fotelu. Miała kamienną twarz, co wujaszek Anton, stary wyjadacz, uznał za bardzo ciekawe. Była spokojna, beznamiętna i potulna. Przyjęła od niego papierosa i głęboko zaciągnęła się dymem. Doktor Gorelikow wyczuł, że pacjentka zastanawia się nad konsekwencjami swoich czynów. Dobry znak.

Audrey rzeczywiście się zastanawiała. Wiedziała, co może się stać, ponieważ tego rodzaju sytuacji dotyczyły liczne odprawy i instruktaże bezpieczeństwa, jakie musieli zaliczyć przed wyjazdem do Rosji. Wtedy je zignorowała: te wszystkie przepisy nie odnosiły się do niej, ależ skąd! Przecież ona robiła karierę, nie miała czasu na takie bzdury. Ale teraz tak, rzeczywiście, musiała przyznać, że wpadła w tarapaty. Rosjanie uknują intrygę. Ta młoda dziewczyna pójdzie na policję i ze łzami w oczach powie, że zmuszono ją do nagrania bezwstydnej sekstaśmy, co naruszało co najmniej kilka rosyjskich praw moralności. Taki skandal zniszczyłby jej karierę, karierę, do której przygotowywała się od ukończenia liceum, najpierw w szkole oficerskiej, a potem w laboratorium badawczym. Wszystko po to, żeby prześcignąć swojego niewdzięcznego ojca, przebić jego osiągnięcia w marynarce wojennej, zdobyć przywileje oraz prestiż, jakim cieszyli się najwyżsi oficerowie w tym hermetycznym światku zdominowanym przez napuszonych egocentryków. Miała do tego światka wkroczyć, nie było ważniejszego celu. Jej umysł, umysł naukowca, zaczynał coś wreszcie rozumieć.

– Krótko mówiąc, próbuje mnie pan zaszantażować. – Nie potrafiła zapanować nad drżącym głosem. – Mnie, oficera amerykańskiej marynarki wojennej.

Zatrwożony wujaszek Anton podniósł ręce.

– Ależ skąd! – zaprotestował. – Moja droga Audrey, nie przyszło mi to nawet do głowy! Cóż za odrażająca myśl!

– W takim razie zechce pan wyrażać się jaśniej.

Gorelikow zauważył, że pani porucznik już teraz wydaje rozkazy jak prawdziwy admirał.

– Chętnie – odparł. – Dość spekulacji i domysłów. Mam dla pani wyjątkową ofertę. Chciałbym zaproponować dyskretną roczną współpracę z życzliwie nastawioną Rosją, której celem byłoby osiągnięcie pokojowego globalnego parytetu między naszymi krajami, kooperację korzystną zarówno dla Amerykanów i Rosjan, jak i dla całego świata. Dwunastomiesięczny alians. Proszę się tylko zastanowić: przecież nawet badania nad bronią prowadzi się po to, żeby uniknąć wojny, prawda?

Audrey ani drgnęła, ale widział, że uważnie go słucha, waży jego słowa. W pewnym sensie miał rację. Jej matka przez trzydzieści lat cierpiała katusze z rąk władczego męża. Była dobrą kobietą i jako dziecko miłości lat sześćdziesiątych tańczyła w Woodstock, wierząc w pokój i świat bez przemocy, sporów i nienawiści. Analityczny umysł Audrey zdawał sobie sprawę, że dla rzeczy takich jak działo magnetyczne nie było miejsca w elizejskim świecie jej matki, lecz wciąż pamiętała kojące słowa, które wypowiadała ona w chwilach spokoju przed burzą, jaka je czekała, gdy ojciec wracał do domu po służbie na morzu.

– Ale pokoju na świecie nikt nie utrzyma samotnie, prawda? – dodał wujaszek Anton, wyrywając ją z zamyślenia. Ten dyskretny układ miał przynieść jej także wiele innych, mniej abstrakcyjnych korzyści, takich jak honorarium za konsultacje, miesięczne „stypendium”, konto w zagranicznym banku, na które będą regularnie wpływać „znaczące” przelewy, oraz, co najważniejsze, opiekunskij, „seminaria” prowadzone przez rosyjskich ekspertów wojskowych z Instytutu Północnoamerykańskiego i kremlowskich urzędników, specjalistów od strategicznych doktryn morskich, projektowania nowych rodzajów broni, globalnych prognoz, politycznych priorytetów międzynarodowych i aktualnych trendów ekonomicznych. (Nieważne, że nie zdradzając niczego istotnego, służby wywiadowcze wszystkich krajów świata wykorzystywały te „seminaria” do wydobywania z agentów kolejnych, jeszcze ważniejszych informacji).

Z takim zapleczem porucznik Rowland zostałaby wschodzącą gwiazdą badań wojskowych amerykańskiej marynarki wojennej, a po kilku awansach uzyskałaby dostęp do wszystkich programów badawczych i otrzymała ciepłą posadkę w Pentagonie. Po przejściu na emeryturę tego rodzaju przydziały często otwierały drzwi do kariery politycznej, do senatu, rządu, a nawet jeszcze ważniejszych instytucji. Audrey strąciła popiół na podłogę. Wiedziała, co się święci, ale właśnie o takich apanażach marzyła.

Gorelikow analizował ją warstwa po warstwie, jakby obrabiał drewniany palik na tokarce. Pani porucznik była narcyzem społecznym obarczonym poczuciem niższości, zagorzałą karierowiczką z głęboką potrzebą bycia podziwianą, jednak podobnie jak jej ojciec nie miała zdolności wyczuwania stanów psychicznych innych ludzi. Tkwiła w systemie, który zrobił z niej seksualnego odmieńca. Jako wybitna doktorantka ze ściśle uporządkowanym umysłem zrobiła wielkie wrażenie na swoich przełożonych z Laboratorium Badawczego Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych. Nie była z natury lekkomyślna ani impulsywna, mimo to podrywała kobiety w moskiewskim barze hotelowym, wyraźnie ignorując żelazne zasady bezpieczeństwa obowiązujące w krajach o wysokim stopniu ryzyka. Odariennost’ i sobstwiennost’ – miała wszystkie cechy geniuszki z rozbuchanym ego i skonfliktowaną orientacją seksualną, która ciążyła jej jak kula u nogi, profil psychologiczny idealnej kandydatki na informatorkę. Na podstawie tych obserwacji Gorelikow doszedł do wniosku, że jest mało prawdopodobne, aby odmówiła i wolała stawić czoło konsekwencjom.

Coraz bardziej nakręcona i wzburzona Audrey wydmuchała smugę dymu pod sufit.

– Anton, bardzo dziękuję za propozycję, ale wiesz co? Wal się – odparła beznamiętnie, nawet na niego nie patrząc.

Doktor Gorelikow był zachwycony: właśnie takiej odpowiedzi oczekiwał.

PIECZENJE – ROSYJSKIE HERBATNIKI

Ucieramy masło z cukrem, solą i wanilią. Dodajemy mąkę, proszek do pieczenia, posiekane migdały i wyrabiamy gładkie ciasto. Formujemy kulki, trochę mniejsze od orzecha włoskiego, układamy je na nienatłuszczonej blasze i pieczemy w średnio rozgrzanym piekarniku, uważając, żeby się za bardzo nie przypiekły. Gotowe obtaczamy w cukrze pudrze. Odstawiamy do przestygnięcia i ponownie obtaczamy w cukrze pudrze.1 Mamy kreta

Współcześnie

Pułkownik Dominika Jegorowa, szefowa Zarządu KR, kontrwywiadu SWR, siedziała na krześle w gabinecie Pawieła Bondarczuka, ateńskiego riezidienta, lekko kiwając nogą, co dla tych, którzy ją znali, było widoczną oznaką poirytowania i niecierpliwości. Jako szef riezidientury, Bondarczuk, też pułkownik SWR, odpowiadał za wszystkie rosyjskie operacje na terenie Grecji. Formalnie rzecz biorąc, przewyższał Jegorową kompetencjami, sęk w tym, że ona miała wpływowych przyjaciół na Kremlu i cieszyła się znakomitą reputacją zawodową. Szeptano o niej po kątach w Jasieniewie, głównie za pośrednictwem „porcelanowego telegrafu”, jak nazywano tamtejsze toalety: liczne werbunki, wymiany szpiegów, strzelaniny – na rozkaz Putina ta Junona pojechała nawet do Paryża i odstrzeliła pół głowy swojemu przełożonemu z ukrytego w szmince jednostrzałowego pistoletu elektrycznego! Toż to ziejący ogniem drakon, pomyślał Bondarczuk, znerwicowany strach na wróble o szerokim czole i zapadniętych policzkach. Kto śmiałby z kimś takim zadzierać?

Nie żeby Jegorowa wyglądała jak smok, przeciwnie. Szczupła, o wąskiej talii i pięknie umięśnionych nogach – kiedyś tańczyła w balecie – miała wysoko upięte kasztanowe włosy, klasyczną grecką twarz z mocno zarysowanymi brwiami, kośćmi policzkowymi i prostą linią szczęki, długie, eleganckie palce i równo obcięte niepomalowane paznokcie. Nie licząc cieniutkiego zegarka na wąskiej aksamitce, nie nosiła żadnej biżuterii. Choć tego wiosennego dnia włożyła luźną letnią sukienkę, w oczy rzucał się jej obfity biust (80D, przedmiot nieuniknionych komentarzy na korytarzach kwatery głównej). Jednak biust był niczym w porównaniu z oczami, którymi uważnie go obserwowała, gdy obmacywał ją wzrokiem. Ciemnobłękitne i nieruchome, zdawały się go prześwietlać i czytać w jego myślach – upiorne wrażenie.

Nikt o tym nie wiedział, ale Dominika rzeczywiście umiała czytać w myślach, ponieważ była synestetką o umyśle obdarzonym zdolnością widzenia kolorowych aureoli wokół ludzi. Przypadłość tę wykryto u niej, kiedy miała pięć lat, i rodzice – ojciec, profesor historii, i matka, znakomita skrzypaczka – kazali jej przyrzec, że nigdy, przenigdy nie zdradzi nikomu swojego sekretu. Dominika przyrzeczenia dotrzymała. Dzięki synestezji potrafiła widzieć słowa i muzykę, z czego bardzo skorzystała w szkole baletowej, tańcząc wśród czerwono-niebieskich serpentyn. Synestezja jeszcze bardziej przydała się jej w szkole jaskółek, gdzie widząc przezroczystą chmurę wokół głowy i ramion tego czy innego mężczyzny, mogła oszacować jego namiętność, pożądanie czy miłość. A kiedy wstąpiwszy do SWR, została oficerem operacyjnym, okazało się, że jest to superbroń, dzięki której może ocenić czyjś nastrój, intencje i prawdomówność. Synestezja była błogosławieństwem i jednocześnie przekleństwem – musiała z tym żyć i żyła, przebierając w czerwieniach i fioletach stałości i szczerego uczucia, odcieniach żółci i zieleni złej woli i lenistwa oraz błękitach bezmyślności i przebiegłości. Tylko raz widziała czarne skrzydła czystego zła.

Wokół ramion Bondarczuka pulsowała żółta aureola spanikowanego biurokratycznego tchórza.

– Nie macie prawa inicjować żadnej operacji na moim terenie – powiedział, nerwowo splatając palce. – A wyjęcie północnego Koreańczyka jest podwójnie ryzykowne. Nie macie pojęcia, jak te gijeny mogą zareagować. Protesty dyplomatyczne, cyberataki, przemoc fizyczna: oni są zdolni do wszystkiego.

Dominika nie miała na to czasu.

– Hiena, o której mówicie, to profesor Ri Sou-jong, akademik i zastępca dyrektora Ośrodka Badań Jądrowych w Jongbjon. Jak dobrze wiecie, ośrodek ten intensywnie pracuje nad projektem głowicy jądrowej, którą Korea Północna chce zaatakować Stany Zjednoczone. Musimy mieć tam swojego informatora. Zachęceni przez Chińczyków, w ciągu najbliższych pięciu lat Koreańczycy mogą wystrzelić rakietę nie tylko na Waszyngton, ale i na Moskwę. A może się z tym nie zgadzacie?

Bondarczuk nie odpowiedział.

– Przysłałam wam streszczenie operacyjne – ciągnęła Dominika. – Ri pracuje od roku w Wiedniu, w Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej. Zawsze lojalny wobec Pjongjangu, zawsze wierny politycznie, ani razu nie zrobił błędnego kroku. I nagle pisze list. Chce rozmawiać z Moskwą. Wyrzuty sumienia? Akt rozpaczy? Chęć ucieczki? Zobaczymy. Tak czy inaczej, uspokójcie się. Nikt nie zamierza go wyjmować. Sam się do nas zgłosił.

– Bez żadnej gwarancji na sukces, dla nierozpracowanego celu spaliliście doskonałą kryjówkę.

– Poskarżcie się Moskwie – warknęła Dominika. – Osobiście dostarczę naczelnemu wasze pisemne démarche, nadmieniając, że woleliście nawiązać z nim kontakt otwarcie, na ulicy. – Noga podskakiwała jej jak igła rozpędzonej maszyny do szycia; Bondarczuk był królem debili z SWR. – Mamy dwa dni, żeby go zmiękczyć. Przyjechał tu potajemnie na weekend. Mieszka w Wuli, w domu na plaży. Z gosposią.

Bondarczuk odchylił się w fotelu.

– Ta tak zwana gosposia, dwudziestopięcioletnia rumuńska studentka, nie jest przypadkiem na waszej liście płac?

Dominika wzruszyła ramionami.

– To jedna z moich najlepszych informatorek. Ri Sou-jong przechodzi kryzys wieku średniego i zdążyła już dostarczyć mi wielu cennych spostrzeżeń na ten temat

Bondarczuk parsknął śmiechem.

– Jestem pewien, że na inne tematy też. Wy, jaskółki, wszystkie jesteście takie same.

Dominika wstała.

– Tak uważacie? – spytała lodowatym głosem. – Na pewno byście każdą rozpoznali? A kobieta, z którą widujecie się w każdy czwartek po południu? Czy to jaskółka z centrali, czy tylko wasza grecka kochanka? Więc jak to z nią jest? A jeśli jeszcze raz nazwiecie mnie jaskółką, obiecuję, że kryzys wieku średniego dopadnie was dużo przed czasem.

Bondarczuk znieruchomiał w fotelu z ramionami otoczonymi pulsującą żółtą aureolą.

Dominika wyszła.

*

Kiedy dotarła do Wuli, na zalane słońcem południowe przedmieścia Aten, Ri robił właśnie zakupy na cotygodniowym targu ulicznym, żeby jego gosposia Ioana mogła przyrządzić na kolację greckie klopsiki w sosie cytrynowo-selerowym, dokładnie takie, jakie robiła kiedyś jej matka. Ponieważ nawet po roku wiedeńskich rozkoszy kulinarnych wygłodzone w Korei podniebienie Ri wciąż łaknęło mięsa, warzyw i gęstych sosów, od wymknięcia się z Wiednia i przyjazdu do Aten na długi weekend Rumunka przyrządzała mu sute, pożywne posiłki.

– Panuje tu bardzo poprawna domowa atmosfera – powiedziała Ioana, gdy zdjąwszy ciemne okulary, Dominika weszła do wynajętego mieszkania na piętrze willi, małego apartamentu z bielonymi ścianami, marmurową podłogą i rozsuniętymi drzwiami na balkon, którymi wpadała do środka łagodna bryza. – To dziwny facet. Śpimy w osobnych pokojach, nie chce, żeby pomasować mu plecy, nie patrzy na mnie, kiedy jestem w majtkach. Idzie na zakupy, je, zmywa naczynia, a potem przez cały wieczór ogląda dzienniki telewizyjne po angielsku, dosłownie je chłonie.

Ioana Petrescu była jaskółką, weteranką. Wysoka i szeroka w ramionach – kiedyś grała w koszykówkę – mówiła płynnie po angielsku, francusku i rumuńsku, i całkiem nieźle znała rosyjski; ukończyła slawistykę na Uniwersytecie Bukareszteńskim. Nie lubiła ludzi – urzędasów, oficerów SWR i Rosjan w ogólności – ale uwielbiała Dominikę, towarzyszkę broni i byłą jaskółkę, która traktowała ją jak równą sobie. Z twarzą dackiej bogini mogła zbić majątek na Zachodzie jako modelka, lecz perwersyjna przewrotność kazała jej pracować właśnie dla niej; kiedyś wyznała jej na ucho, że uwielbia niuanse uwodzenia w dobrze zastawionych sekspułapkach. Miała w sobie coś z drapieżnika, czym jeszcze bardziej ujęła Dominikę. Była spostrzegawcza, wykształcona, wybuchowa, zuchwała i sceptyczna. Ceniąc jej rozważne opinie na temat potencjalnych celów, Dominika chroniła ją przed uganiającymi się za spódniczkami pułkownikami i generałami. Były przyjaciółkami i zamierzała wyciągnąć ją z jaskółczego bagna i przenieść do służby jako oficera operacyjnego.

– Mówił, dlaczego wysłał list do naszej rezydentury? – spytała. – Czego on chce? Uciec na Zachód?

– Nie, nie chcę nigdzie uciekać – odparł głos od drzwi.

Ri Sou-jong. Nie słyszały, kiedy wszedł. Miał w ręku plastikową torbę, z której sterczała łodyga selera i piętka pora. Położył ją na kuchennym blacie i usiadł w fotelu naprzeciwko nich. Niski i drobny, był w prostej białej koszuli, spodniach i sandałach. Miał kruczoczarne włosy i okrągłą jak księżyc rumianą twarz z mocno zarysowanymi kośćmi policzkowymi i jasnym pieprzykiem na podbródku, jak przewodniczący Mao.

– Czy mogę założyć, że twoja koleżanka przyleciała tu z Moskwy? – spytał Ioanę. – Nie będę pytał o nazwisko. – Przeniósł wzrok na Dominikę. – Witam. Dziękuję, że zechciała pani przyjechać. Mam coś dla was. – Wyszedł do drugiego pokoju i wrócił z wygniecioną żółtą kopertą zapiętą na sznurek z guzikiem. – Przepraszam, że jest w takim stanie – powiedział. – Musiałem wynieść ją z biura pod ubraniem. Mam nadzieję, że jej zawartość w pełni to zrekompensuje.

Dominika otworzyła kopertę i położyła na stoliku plik dokumentów. Były napisane po koreańsku i równie dobrze mogła mieć przed sobą kopię paleolitycznych rysunków ze ścian jaskini w Lascaux.

Ri natychmiast dostrzegł jej bezradne spojrzenie i zaczerwienił się skruszony.

– Przepraszam, to jest Hangul, nasze pismo, ale wiem, że oryginalne dokumenty są cenniejsze niż przetłumaczone czy przetranskrybowane.

Mały perfekcjonista, pomyślała Dominika, zerkając na ciemnoniebieską aureolę wokół jego głowy. Błyskotliwy myśliciel, który umie przewidzieć reakcję rozmówcy.

– Ma pan rację, profesorze – powiedziała – ale ktoś, kto handluje fałszywymi informacjami, mógłby zaoferować na sprzedaż dokumenty, których wartości nie sposób od razu zweryfikować.

Nie było to zbyt grzeczne, lecz chciała sprawdzić, jak Ri zareaguje. Wciąż podejrzewała, że jest to wywiadowcza pułapka, której pomysł z niewyjaśnionych powodów zalągł się w dziecinnym umyśle Wybitnego Przywódcy, czy jak go tam teraz nazywali. Wraz z Ioaną podświadomie nadsłuchiwała chrzęstu kroków na wyżwirowanym podjeździe.

Ri uśmiechnął się i klasnął w dłonie.

– Słusznie, ma pani rację, to bardzo roztropna uwaga.

– Poza tym wciąż nie wiemy, dlaczego poprosił pan o to spotkanie, co ma pan do zaoferowania i czego oczekuje pan w zamian.

Koreańczyk lekko skłonił głowę.

– Chętnie odpowiem na wszystkie pytania. Po pierwsze, nie oczekuję żadnej gratyfikacji. Nie potrzebuję pieniędzy. Nie chcę uciekać na Zachód. Gdybym zniknął nagle z Wiednia, członków mojej rodziny w Pjongjangu wrzucono by jednego po drugim do hutniczego pieca obrotowego. Po drugie, mam do zaoferowania informacje, ściśle strzeżone tajemnice naszego programu nuklearnego, a konkretnie plany niezawodnego zapalnika, który po zminiaturyzowaniu zostanie zamontowany na głowicy międzykontynentalnego pocisku balistycznego. Jeśli chce pani napisać raport wstępny dla Moskwy, mogę streścić po angielsku wszystkie szczegóły techniczne. Czy to by panią zadowoliło?

– Nawet bardzo – odparła Dominika. – Pozostaje pytanie numer trzy: Dlaczego pan to robi? I dlaczego chce pan przekazać te dokumenty akurat Moskwie? – Koreańczyk patrzył jej prosto w oczy. Miał spokojne ręce i nieruchomą aureolę. Nie, nie wyczuwała żadnego podstępu.

– Wybrałem Moskwę, ponieważ w ostatniej dekadzie Waszyngton stracił światowe wpływy, stając się orłem bez szponów i dzioba. Na rozkaz administracji, która robi to dla celów politycznych, wysoce upolityczniona i odrealniona CIA przekazuje władzom informacje wywiadowcze. – Ri wykrzywił usta w uśmiechu. – Współpraca z dziurawą służbą wywiadowczą, wykorzystywaną przez doktrynerskich polityków, skraca średnią długość życia każdego informatora. Jestem gotów zaryzykować, lecz nie zamierzam popełniać samobójstwa.

Wytarł dłonie w spodnie.

– Pyta pani dlaczego. A jak długo można milczeć? Broń nuklearna w rękach przerośniętego dziecka, które zwie się Świętym Słońca i Księżyca, sprowadziłaby katastrofę na nasz kraj, na Azję i cały świat. Ryzykuję życie moje i mojej rodziny, żeby do tego nie dopuścić. Moi rodacy nie mają już nadziei. Może uda mi się ją wzniecić.

– Podziwiam pańskie przekonania, profesorze – powiedziała Dominika. – Czy jest pan gotów kontynuować współpracę i dostarczać nam informacje z Wiednia, z Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej? Nie będę pana okłamywała: ryzyko się nie zmniejszy, ale wzięłabym osobistą odpowiedzialność za pańskie bezpieczeństwo.

– Współpraca w Wiedniu będzie dużo trudniejsza – odparł Koreańczyk. – Stacjonuje tam zespół tajniaków, którzy uważnie obserwują członków naszej delegacji. Zakwaterowano nas w tym samym budynku, po dwóch w mieszkaniu, żebyśmy mogli wzajemnie na siebie donosić. Rzadko kiedy jesteśmy sami.

– Nie są to trudności nie do pokonania – zauważyła Dominika. – Mamy na tym polu spore doświadczenie.

Jak przystało na świetnie wyszkoloną jaskółkę, Ioana wstała i z doskonałym wyczuciem chwili wyszła do kuchni.

– Wy sobie porozmawiajcie, a ja zrobię kolację – rzuciła przez ramię. – Może otworzymy butelkę wina? Chyba trzeba to oblać.

*

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.Podziękowania

Stwierdzam, że wraz z każdą ukończoną książką lista osób, którym jestem winien podziękowania, gwałtownie się wydłuża.

Najpierw chciałbym podziękować mojemu agentowi literackiemu Sloanowi Harrisowi, który nadzorując moją drugą karierę zawodową (częstokroć bardziej deliryczną niż pierwsza), doradza mi, zachęca mnie i inspiruje jako kolega i przyjaciel. Za nieustające wsparcie dziękuję także całej ekipie z ICM, w tym Esther Newberg i Josie Friedman z Los Angeles, Heather Karpie i Heather Bushong (na wypadek, gdyby prezydent Putin podał mnie do sądu) oraz Aleksie Brahme.

Jestem niezmiernie wdzięczny mojemu redaktorowi, niesamowitemu Colinowi Harrisonowi. Gdyby nie jego przenikliwość i czujne literackie oko, ta książka nigdy by nie powstała. I kropka. Wielkie dzięki mojej całej rodzinie z wydawnictwa Simon & Schuster, w tym Carolyn Reidy, Susan Moldow, Nanie Graham, Roz Lippel, Brianowi Belfiglio, Jayi Miceli, Jen Bergstrom, Irene Lipsky, Colinowi Shieldsowi i Gary’emu Urdzie. Szczególne podziękowania należą się Sarze Goldberg – za niezmordowane wsparcie – oraz Katie Rizzo i Valerie Pulver za bezbłędne przygotowanie powieści do druku. Bardzo dziękuję Chrisowi Lynchowi, Elisie Shokoff, Tomowi Spainowi, Sarze Lieberman, Tarze Thomas, Elliotowi Rambackowi oraz Jeremy’emu Bobowi, lektorkom i lektorom z S&S Audio, którzy nagrali na audiobooki całą trylogię o czerwonej jaskółce.

Dziękuję kolegom z Komisji Kontroli Publikacji CIA za wsparcie i szybkie przejrzenie wydruku. Wszelkie pomyłki merytoryczne, faktograficzne i językowe są błędami autora, a jakiekolwiek podobieństwo występujących w powieści postaci do osób prawdziwych jest przypadkowe i niezamierzone. Kandydat Kremla jest fikcją literacką.

Dziękuję także wszystkim kolegom agentom z Dyrektoriatu Operacyjnego CIA, zwłaszcza tym z rocznika 1976, za morze wspomnień i częste wyrazy wsparcia. Muszę tu wymienić nieżyjącego już Stephena Holdera, który nauczył mnie autentycznych terminów operacyjnych używanych przez chiński wywiad, oraz także nieżyjącego już Jacka Platta, który klnąc jak szewc, wprowadzał nas w świat ulicznej inwigilacji. Alasdair i DT, byli partnerzy i bliscy przyjaciele z zaprzyjaźnionych służb, służyli mi radą i przekazali kilka rodzinnych przepisów kulinarnych, zapewne pilniej strzeżonych niż protokoły z posiedzeń politbiura.

Przyjaciele i najbliższa rodzina: ich wkład był jak zwykle bezcenny. Joginka Alison zapoznała mnie z podstawami jogi. Steve i Michael odsłonili przede mną sekrety Nowego Jorku, a zwłaszcza Staten Island, wyspy pod wieloma względami bardziej tajemniczej niż joga. Kelly zademonstrowała mi i objaśniła prastare gesty chińskim wachlarzem. Mój brat William i szwagierka Sharon przeczytali pierwszy szkic powieści i zaproponowali cenne poprawki. William był także moim doradcą naukowym. Nie mam pojęcia, skąd uniwersytecki profesor ekonomii wie tyle na temat działa elektromagnetycznego. Pewnie trzyma je w swoim mieszkaniu. Moje córki, Alex i Sophie, jak zwykle doradzały mi w dziedzinie współczesnej muzyki, mody i kolokwializmów językowych.

Na koniec pragnę podziękować mojej żonie Suzanne za to, że jako moja lepsza połowa trzydzieści lat towarzyszyła mi w pracy w CIA, za to, że wychowała i wykształciła dwie wspaniałe, niezależne córki, za wielogodzinną pracę nad tą książką oraz za klasę i styl w chwilach dobrych i złych.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: