Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Kara cię nie ominie. Tom 3 - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
29 marca 2023
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kara cię nie ominie. Tom 3 - ebook

Nagie ciało Erika W. Sternhega, dobrze znanego w lokalnej społeczności finansisty, zostaje znalezione w łazience jego willi. Wszystko wskazuje na to, że mężczyznę brutalnie zamordowano, a zabójca posłużył się młotkiem.

Komisarz policji kryminalnej, Ingrid Bergman, wszczyna śledztwo. Lista podejrzanych o dokonanie zbrodni ciągle się wydłuża. Chociaż początkowo wydaje się, że Sternheg cieszył się ogólnym szacunkiem, szybko okazuje się, że nie był porządnym i uczciwym obywatelem, za którego chciał uchodzić.

Ponadto komisarz Bergman zmaga się z problemami również w życiu prywatnym. Opłakuje zmarłego ojca, a kiedy przychodzi do podziału majątku, wychodzi na jaw, że mężczyzna prowadził podwójne życie. Na wierzch wypływają rodzinne tajemnice, które pomagają wyjaśnić wiele spraw, a jednocześnie rodzą nowe pytania.

„Kara cię nie ominie” to powieść o chciwości, pozorach i zemście. To również trzecia książka z serii, której główną bohaterką jest Ingrid Bergman, komisarz wydziału zabójstw policji kryminalnej w Göteborgu.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-0237-992-1
Rozmiar pliku: 3,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

CZWARTEK, 21 GRUDNIA

GODZINA 15.27

Ko­menda po­li­cji w Göte­borgu, plac Ern­sta Fon­tella

Ko­mi­sarz po­li­cji kry­mi­nal­nej In­grid Berg­man po raz dzie­siąty tego po­po­łu­dnia spoj­rzała na ze­ga­rek. Wpół do czwar­tej. Nie mo­gła się już do­cze­kać, kiedy skoń­czy pracę i pój­dzie do domu. Na jej biurku le­żał stos akt zwią­za­nych ze śledz­twami, które jak naj­szyb­ciej po­winna za­mknąć. Wpraw­dzie sprawy nie były zbyt skom­pli­ko­wane, ale wy­ma­gały czasu. Uznała jed­nak, że pora koń­czyć. Wy­wią­zała się wię­cej niż na­le­ży­cie ze swo­ich obo­wiąz­ków wo­bec pań­stwa, nie po­winna więc mieć wy­rzu­tów su­mie­nia, bo już dawno temu prze­kro­czyła li­mit nad­go­dzin. Zde­cy­do­wa­nym ru­chem zsu­nęła pa­piery do dol­nej szu­flady biurka, zga­siła lampkę i po­de­szła do jed­nego z okien wy­cho­dzą­cych na ulicę Skåne­ga­tan. Na dwo­rze było już ciemno, przez cały dzień pa­dał śnieg. Brzydka po­goda za­częła się po­przed­niego dnia wie­czo­rem i wszystko wska­zy­wało na to, że utrzyma się do piątku. Po­li­cja z pew­nym nie­po­ko­jem ocze­ki­wała na na­dej­ście świąt Bo­żego Na­ro­dze­nia, w cza­sie któ­rych znowu doj­dzie do kłótni, bó­jek i in­nych prze­stępstw po­peł­nia­nych pod wpły­wem al­ko­holu. Ko­lejny raz okaże się, że na­dzieje i ży­cze­nia wy­ra­żane na po­czątku roku się nie speł­niły, że bra­ko­wało pie­nię­dzy, dzieci spra­wiały kło­poty, a re­la­cje mię­dzy ludźmi da­le­kie były od przy­ja­ciel­skich, bo part­ne­rzy albo współ­mał­żon­ko­wie dzia­łali so­bie na nerwy. Li­sta po­wo­dów, dla któ­rych święta nie są tym, o czym wszy­scy ma­rzą, była długa.

W tym roku po raz pierw­szy od wielu lat spę­dzi ten czas z jed­nym ze swo­ich braci i jego ro­dziną. Na przed­wi­gi­lijny wie­czór za­pro­siła do domu grono przy­ja­ciół, dla któ­rych i ona była waż­niej­sza od ro­dziny. Przy­je­dzie też Adam, po­znała go je­sie­nią. Na myśl o nim uśmiech­nęła się do sie­bie. Adam jest ar­ty­stą i różni ich to, że on bie­rze ży­cie ta­kim, ja­kie jest. Po­ja­wił się w jej świe­cie i skradł jej serce, a ona nie umie na­wet po­wie­dzieć, jak to się stało.

Z uśmie­chem po­de­szła do drzwi, wło­żyła kurtkę, spraw­dziła, czy klu­czyki, port­fel i te­le­fon ko­mór­kowy ma w kie­szeni, i zga­siła świa­tło. Ju­tro przyj­dzie do pracy tylko na kilka go­dzin, a po­tem bę­dzie miała pięć dni wol­nego. Oczy­wi­ście, pod wa­run­kiem że nic złego się nie wy­da­rzy. W tym roku to jej przy­padł świą­teczny dy­żur. Musi być pod te­le­fo­nem i sta­wić się na każde we­zwa­nie. Na ra­zie był spo­kój, więc po­sta­no­wiła wyjść i ku­pić świą­teczne pre­zenty.

Le­d­wie po­ja­wiła się na ko­ry­ta­rzu, gdy usły­szała, jak woła ją po imie­niu je­den z in­spek­to­rów, Vi­king Jo­hans­son.

– Wy­cho­dzisz? – spy­tał.

– Tak – od­parła. – Mu­szę zro­bić za­kupy.

Jo­hans­son spoj­rzał na ze­ga­rek i na jego twa­rzy po­ja­wił się lekko drwiący uśmiech. Jak zwy­kle ubrany był bez za­rzutu w ele­gancko wy­pra­so­waną ko­szulę i ciemne chi­nosy. Berg­man wciąż nie po­tra­fiła do­ciec, ja­kim spo­so­bem jej ko­lega z pracy za­wsze wy­glą­dał tak świeżo i nie­na­gan­nie. Do­ty­czyło to także jego za­cze­sa­nych do tyłu, ciem­nych krę­co­nych wło­sów i gładko ogo­lo­nych po­licz­ków. Kiedy zda­rzało im się dłu­żej zo­stać w pracy i na jego twa­rzy po­ja­wiał się ślad za­ro­stu, Jo­hans­son wy­glą­dał na jesz­cze bar­dziej przy­stoj­nego niż zwy­kle.

– Gra­tu­luję, wy­bra­łaś naj­lep­szą porę dnia – stwier­dził. – Do­cho­dzi czwarta, do Wi­gi­lii trzy dni, a na dwo­rze sza­leje za­dymka śnieżna. Pew­nie lu­bisz się tło­czyć w tłu­mie. Rano mó­wili w ra­diu, że na za­kupy wy­szło dwie­ście ty­sięcy miesz­kań­ców na­szego mia­sta, a każ­dego dnia ich liczba bę­dzie ro­snąć o ko­lejne pięć­dzie­siąt ty­sięcy. W po­rów­na­niu z tym, co się bę­dzie działo ju­tro i po­ju­trze, dzi­siej­szy dzień wy­daje się więc wła­ściwy na ro­bie­nie za­ku­pów.

Berg­man za­klęła w my­ślach. Że też o tym nie po­my­ślała! Ale cóż, ostatni raz ro­biła ta­kie za­kupy przed wielu laty. Za­zwy­czaj ku­po­wała pre­zenty je­dy­nie Ewie i He­lene, ale w tym roku musi ich ku­pić wię­cej.

– Taką mamy pracę – sko­men­to­wała jego słowa. – Nie po­zo­staje nam nic in­nego, jak tylko za­ci­snąć zęby i za­ła­twić to, co za­pla­no­wa­li­śmy. A ty? Do­my­ślam się po two­jej za­do­wo­lo­nej mi­nie, że pre­zenty ku­pi­łeś dawno temu.

– Oczy­wi­ście, że tak. Je­stem do­świad­czony w tych spra­wach.

Berg­man unio­sła z uśmie­chem brwi.

– W ta­kim ra­zie to ja po­win­nam ci po­gra­tu­lo­wać. Na ra­zie, mu­szę już iść.

– Po­cze­kaj, chcę cię o coś spy­tać. Czy kon­tak­to­wała się z tobą Ma­lin Skogsby? Od ty­go­dnia prze­bywa na zwol­nie­niu le­kar­skim. Pró­bo­wa­łem się do­dzwo­nić na jej ko­mórkę i wy­sy­ła­łem ma­ile, ale nie od­po­wiada. Roz­ma­wia­łaś z nią ostat­nio? Może ty wiesz, co się z nią dzieje?

– Wiem tylko tyle, że ma zwol­nie­nie le­kar­skie. Sły­sza­łam, że zła­pała grypę albo ja­kieś prze­zię­bie­nie.

– Nikt w ca­łej ko­men­dzie z nią nie roz­ma­wiał.

Berg­man wzru­szyła ra­mio­nami.

– Lo­gicz­nie rzecz uj­mu­jąc, nie po­winno nas to dzi­wić. Do mnie też nie dzwo­niła, więc do­szłam do wnio­sku, że kon­tak­to­wała się z kimś in­nym. Wy­da­wało mi się, że je­ste­ście so­bie bli­scy.

– Mnie też się tak wy­da­wało i dla­tego tak mnie za­sta­na­wia, że nie od­biera te­le­fonu ani nie od­po­wiada na ma­ile. Za­czy­nam się o nią nie­po­koić.

– Wy­da­wało mi się, że je­ste­ście…

– W związku? – spy­tał Jo­hans­son i krzywo się uśmiech­nął.

– Krążą ta­kie plotki – stwier­dziła Berg­man.

– Do­my­ślam się, ale nie ro­zu­miem, na ja­kiej pod­sta­wie – od­parł i spoj­rzał na nią ba­daw­czym wzro­kiem. – Wy­da­wało mi się, że wszy­scy wie­dzą, że ko­biety mnie nie po­cią­gają.

– Ow­szem, ale… Chyba mi się coś po­my­liło. Ma­lin przy­szła do mnie dwa mie­siące temu i spy­tała, czy to prawda, że w cza­sie pro­wa­dzo­nych przeze mnie śledztw nie po­zwa­lam, żeby lu­dzie z mo­jej ekipy uma­wiali się ze sobą na randki. Wy­dało mi się oczy­wi­ste, że miała na my­śli cie­bie, bo od­nio­słam wra­że­nie, że je­ste­ście… Oboje bra­li­ście udział w ostat­nim śledz­twie, więc… Poza tym Ma­lin pra­cuje u nas od nie­dawna i na­prawdę two­rzy­cie zgrany duet. Zresztą sam przed chwilą po­wie­dzia­łeś, że krążą na ten te­mat różne plotki.

Jo­hans­son po­krę­cił głową.

– To oczy­wi­ste, że się do sie­bie zbli­ży­li­śmy, że utrzy­mu­jemy kon­takty w ży­ciu pry­wat­nym i za­wo­do­wym, ale do ni­czego wię­cej nie do­szło.

– Może po­wa­liła ją grypa i Ma­lin jest za słaba, żeby się z nami skon­tak­to­wać? Spró­buję za­dzwo­nić do niej ju­tro, może od­bie­rze, wi­dząc mój nu­mer. Te­raz na­prawdę mu­szę już iść. Sam wspo­mnia­łeś, że liczba osób ro­bią­cych świą­teczne za­kupy stale ro­śnie.

– W ta­kim ra­zie wi­dzimy się ju­tro – po­że­gnał ją z uśmie­chem Jo­hans­son.CZWARTEK, 21 GRUDNIA

GODZINA 15.45

Ulica Hum­le­gårds­ga­tan, dziel­nica Ör­gryte, Göte­borg

Śnieg sy­pał tak gę­sto, że Lina Wik­man le­d­wie wi­działa swoje stopy. Wiatr ostro za­ci­nał, lo­do­wate krysz­tałki sma­gały ją w twarz. Ręce wsu­nęła głę­boko do kie­szeni i prze­dzie­rała się przez śnieg, sta­wia­jąc czoła sil­nym po­dmu­chom. Do przej­ścia miała krótki od­ci­nek. Zwy­kle je­chała ro­we­rem i na po­ko­na­nie tej od­le­gło­ści po­trze­bo­wała sze­ściu albo sied­miu mi­nut, ale przy ta­kiej po­go­dzie jazda by­łaby nie­moż­liwa. Mimo to mu­siała się zmie­rzyć z nie­ko­rzyst­nymi wa­run­kami po­go­do­wymi, bo po­trze­bo­wała pie­nię­dzy. Miała na­dzieję, że trudny okres, przez który prze­cho­dziła, wkrótce się skoń­czy. W Wyż­szej Szkole Han­dlo­wej zo­stał jej ostatni se­mestr, a póź­niej zo­sta­nie dy­plo­mo­waną księ­gową i nie bę­dzie mu­siała do­ra­biać sprzą­ta­niem cu­dzych do­mów i miesz­kań. Za­cznie za­ra­biać po­rządne pie­nią­dze i prze­sta­nie so­bie od­ma­wiać wielu rze­czy. Po­sta­no­wiła nie brać po­życzki na stu­dia, tylko utrzy­my­wać się z wła­snej pracy. Od dwóch lat ma trzy stałe zle­ce­nia, dzięki któ­rym za­ra­bia tyle, ile po­trze­buje. Wy­naj­muje małą ka­wa­lerkę przy ulicy Win­gårds­ga­tan, ale żeby wziąć prysz­nic, musi zejść do piw­nicy. Na za­ję­cia jeź­dzi ro­we­rem, pod­ręcz­niki i inne ma­te­riały dy­dak­tyczne kse­ruje od ko­le­gów i ko­le­ża­nek z roku. Oprócz czyn­szu za miesz­ka­nie płaci też za je­dze­nie, in­ter­net i te­le­fon ko­mór­kowy, a ubra­nia ku­puje zwy­kle w se­cond han­dzie, dla­tego ni­gdy nie są ani modne, ani ele­ganc­kie.

Ro­dzice nie po­ma­gają jej fi­nan­sowo, bo ma jesz­cze trójkę ro­dzeń­stwa. Mama sie­dzi na ka­sie w jed­nym ze skle­pów sieci Kon­sum, oj­ciec jest na ren­cie, bo cho­ruje na krę­go­słup. Na szczę­ście ma jesz­cze bab­cię, która od czasu do czasu pod­syła jej dwie­ście ko­ron. Sta­ruszka jest z niej dumna, a pie­nią­dze daje pew­nie dla­tego, że jej wnuczka jest je­dyną osobą w ro­dzi­nie kształ­cącą się na wyż­szej uczelni. Bab­cia z całą pew­no­ścią nie wy­ka­zuje się aż taką szczo­dro­ścią wo­bec reszty jej ro­dzeń­stwa.

Kie­dyś po­sta­no­wiła zo­stać księ­gową, bo była do­bra w licz­bach, które bez pro­blemu utrwa­lały jej się w gło­wie. Nu­mery te­le­fo­nów, kont ban­ko­wych… Wy­star­czyło, że raz na nie spoj­rzała, i od razu je za­pa­mię­ty­wała. Pla­no­wała, że po stu­diach przez rok po­pra­cuje w ja­kimś biu­rze księ­go­wym w Göte­borgu, naj­le­piej w pro­wa­dzo­nej przez Erika W. Stern­hega fir­mie EWS. Wła­śnie jego dom szła te­raz po­sprzą­tać. Firma EWS znana jest z tego, że ob­słu­guje duże re­stau­ra­cje, przed­sta­wi­cieli miej­sco­wych elit, waż­nych przed­się­bior­ców i dy­rek­to­rów firm. Je­śli uda jej się tam za­ła­pać, po­zna bo­ga­tych lu­dzi i na­wiąże nie­zbędne kon­takty. Po pew­nym cza­sie otwo­rzy wła­sną firmę i sta­nie się bo­gata, dzięki czemu pod­nie­sie swój sta­tus spo­łeczny. Wie­działa, że je­śli od­po­wied­nio się do tego za­bie­rze, na pewno so­bie po­ra­dzi.

Skrę­ciła w ulicę Hum­le­gårds­ga­tan i do przej­ścia zo­stał jej ostatni krótki od­ci­nek. Wszyst­kie trzy miej­sca, w któ­rych sprzą­tała, znaj­do­wały się w Ör­gryte. W przy­szło­ści kupi tu dom, po­nie­waż ad­res w tej dziel­nicy świad­czy o wy­so­kim sta­tu­sie. Wszy­scy znają dziel­nicę, od któ­rej biją pre­stiż i bo­gac­two.

Sta­nęła przed wej­ściem do domu Stern­hega – du­żej willi z tyn­ko­waną fa­sadą i bia­łymi ko­lu­mien­kami przy wej­ściu. Uwa­żała je za naj­ład­niej­sze na tej ulicy. Wy­jęła rękę z cie­płej kie­szeni i wstu­kała kod w do­mo­fo­nie, żeby otwo­rzyć dużą że­la­zną bramę zdo­bioną po­ma­lo­wa­nymi na złoty ko­lor ini­cja­łami wła­ści­ciela. Od dwóch lat, bo wła­śnie wtedy za­częła tu sprzą­tać, kod się nie zmie­nił. Two­rzyły go cy­fry je­den, sześć, trzy i dwa. Za każ­dym ra­zem, kiedy to ro­biła, przy­cho­dziła jej na myśl data bi­twy pod Lüt­zen, w któ­rej po­legł król Gu­staw II Adolf.

Kiedy sprząta, wła­ści­cieli zwy­kle nie ma w domu. Praca w cha­rak­te­rze sprzą­taczki na­dal uwa­żana jest w Szwe­cji za coś wsty­dli­wego, cho­ciaż to za­ję­cie do­brze płatne. Obec­ność wła­ści­cieli nie miała dla niej więk­szego zna­cze­nia, cho­ciaż rze­czy­wi­ście le­piej się czuje, gdy ni­kogo nie ma w tym cza­sie w domu. Za­uwa­żyła jed­nak, że kiedy zda­rza im się zo­stać, bacz­nie ją ob­ser­wują. Kiedy jest sama, cho­dzi po po­ko­jach, do­tyka róż­nych przed­mio­tów i udaje, że są jej wła­sno­ścią. Pod­czas pracy w domu Stern­hega sia­dy­wała przy biurku w jego czar­nym skó­rza­nym fo­telu, kła­dła stopy na blat i po­dzi­wiała wi­szące na ścia­nach fo­to­gra­fie, które przed­sta­wiały wła­ści­ciela w to­wa­rzy­stwie zna­nych osób. Na jed­nej z nich wi­tał się uści­skiem dłoni z Bil­lem Clin­to­nem. Cza­sem szła do sy­pialni, wcho­dziła do gar­de­roby, w któ­rej pani Stern­heg trzy­mała swoje mar­kowe ubra­nia, i długo je oglą­dała. Pew­nego razu po­sta­no­wiła przy­mie­rzyć jedną z jej wie­czo­ro­wych su­kien, wy­szy­waną pe­reł­kami w ko­lo­rze ko­ści sło­nio­wej, od Diora. Nie­stety, źle na niej le­żała, bo wła­ści­cielka jest od niej wyż­sza o dwa­dzie­ścia cen­ty­me­trów.

Wiele razy wcho­dziła na na­le­żącą do Stern­hega stronę in­ter­ne­tową, sta­rała się też zna­leźć jak naj­wię­cej in­for­ma­cji na te­mat firmy i jej wła­ści­ciela. Po pew­nym cza­sie po­sta­no­wiła, że po ukoń­cze­niu stu­diów za­trudni się u niego.

***

Otwie­ra­jąc bramę wej­ściową, mu­siała użyć wszyst­kich sił, żeby od­su­nąć za­le­ga­jący na ziemi śnieg. Nikt go nie od­gar­nął, a świa­tła w ca­łym domu były zga­szone. Zdzi­wiło ją to, że świe­ciła się tylko jedna lampa ze­wnętrzna, zwłasz­cza że gę­sto pa­da­jący śnieg osła­biał bi­jący od niej blask. Po­my­ślała, że to dziwne, ale do­szła do wnio­sku, że wła­ści­ciele wy­je­chali, bo prze­cież bo­gaci lu­dzie nie spę­dzają okresu świą­teczno-no­wo­rocz­nego w domu. Na roku ma wiele ko­le­ża­nek i ko­le­gów, któ­rzy po­cho­dzą z do­brze sy­tu­owa­nych ro­dzin. Naj­czę­ściej jest tak, że te kil­ka­na­ście dni spę­dzają wła­śnie na wy­jaz­dach. Ona ni­gdy nie była za gra­nicą, no może z wy­jąt­kiem po­bytu w Da­nii, ale to się prze­cież nie li­czy.

Bro­dząc w pół­me­tro­wej war­stwie śniegu, prze­szła na tył domu, gdzie znaj­do­wało się tylne wej­ście. Bar­dzo zmar­zła, cała się trzę­sła. Prze­klęty wiatr, po­my­ślała. To je­dyna ne­ga­tywna strona miesz­ka­nia w Göte­borgu, gdzie pra­wie za­wsze, bez względu na porę roku, wieje wiatr. Zdjęła rę­ka­wiczkę, wsu­nęła dłoń do kie­szeni kurtki, wy­jęła klucz, wło­żyła go do zamka i prze­krę­ciła. Pró­bo­wała usu­nąć bu­tami za­le­ga­jący przed drzwiami biały puch, ale słabo jej to szło. W pew­nej chwili za­uwa­żyła sto­jącą obok scho­dów i ob­sy­paną śnie­giem mio­tłę, więc wzięła ją do ręki i kil­koma szyb­kimi ru­chami usu­nęła białą po­krywę sprzed drzwi. Ależ zimno, po­my­ślała, ma­rząc o tym, żeby jak naj­szyb­ciej wejść do cie­płego luk­su­so­wego domu. Było w nim wszystko, co sama chciała mieć: praw­dziwe dy­wany, do­brane przez spe­cja­li­stów od aran­ża­cji wnętrz sprzęty i pach­nące luk­su­sem ele­ganc­kie me­ble.

Chwy­ciła klamkę, żeby otwo­rzyć drzwi, ale oka­zało się, że skrzy­dło przy­mar­zło do fu­tryny. Na­parła na nie dwa razy, a kiedy ustą­piły, we­szła do ma­łego holu i od razu je za sobą za­mknęła. Otrze­pała ubra­nie oraz buty ze śniegu i po­wie­siła kurtkę na wie­szaku. Przez chwilę stała nie­ru­chomo, roz­ko­szu­jąc się cie­płem. Boże, jak tu przy­jem­nie, po­my­ślała.

Na­gle uprzy­tom­niła so­bie, że trzeba wy­łą­czyć sys­tem alar­mowy. Pra­wie o tym za­po­mniała. Szybko się od­wró­ciła, otwo­rzyła wi­szącą na ścia­nie przy drzwiach wej­ścio­wych małą skrzynkę, wstu­kała kod i do­słow­nie w ostat­niej se­kun­dzie wy­łą­czyła alarm w ca­łym domu. Gdyby tego nie zro­biła, w ciągu kwa­dransa przy­je­cha­liby pra­cow­nicy firmy ochro­niar­skiej Se­cu­ri­tas. Przy­po­mniała so­bie, że miała spraw­dzić, czy nie do­stała no­wych wia­do­mo­ści. Wy­jęła te­le­fon i zer­k­nęła na wy­świe­tlacz.

Dwa ese­mesy. Po­czuła strach, żo­łą­dek jej się skur­czył, a jego treść po­de­szła Li­nie do gar­dła. Na­tych­miast za­dzia­łały kubki sma­kowe, więc szybko prze­łknęła ślinę, żeby po­zbyć się z ust nie­mi­łego smaku. Czy ten gno­jek ni­gdy nie prze­sta­nie jej nę­kać? Przez kilka dni pa­no­wał spo­kój i miała na­dzieję, że to się wię­cej nie po­wtó­rzy. A może ese­mesy przy­słał jej ktoś inny? Tylko kto? Dwa dni temu zmie­niła nu­mer i po­dała go tylko kilku oso­bom, w tym ma­mie i paru ko­le­żan­kom z roku. Po­sta­no­wiła nie cze­kać, tylko od razu za­po­znać się z tre­ścią wia­do­mo­ści. Uznała, że tak bę­dzie le­piej. Pierw­sza z nich brzmiała: Masz nowy nu­mer te­le­fonu, ale za­po­mnia­łaś mnie o tym po­wia­do­mić. Roz­wiążmy ten pro­blem na spo­koj­nie, żeby obie strony były za­do­wo­lone. Je­steś mi to winna… Czy Ty ni­gdy nie bie­rzesz od­po­wie­dzial­no­ści za swoje czyny? Zła­ma­łaś mi serce, ale ja się ni­gdy nie pod­dam!

Niech to szlag! Mar­kus ja­kimś spo­so­bem zdo­był jej nowy nu­mer. Dłu­żej tego nie wy­trzyma! Ko­le­żanki z roku opo­wia­dały jej o wir­tu­al­nych rand­kach, co brzmiało na­prawdę in­try­gu­jąco. Sie­dze­nie w domu i flir­to­wa­nie w in­ter­ne­cie wy­dało jej się bez­pieczne. Za­ło­żyła dwa pro­file, ale nie wsta­wiła na nie swo­ich zdjęć ani nie po­dała praw­dzi­wych da­nych oso­bo­wych, tylko zro­biła to, co inni użyt­kow­nicy por­tali rand­ko­wych: wy­my­śliła nick Dzika Betty. Od razu do­stała mnó­stwo wia­do­mo­ści. Więk­szość po­cho­dziła od wa­ria­tów, ale kilka ją za­in­te­re­so­wało, zwłasz­cza ta od Mar­kusa. Ko­re­spon­do­wali przez kilka ty­go­dni, a kiedy się z nim spo­tkała, nie do­znała roz­cza­ro­wa­nia. Prze­ciw­nie, Mar­kus wy­dał jej się miły i cza­ru­jący. Na pierw­sze spo­tka­nie umó­wili się w ka­wiarni w dziel­nicy Haga. Mar­kus po­dał jej na po­wi­ta­nie rękę i szcze­rze się do Liny uśmiech­nął, a jego uśmiech wzbu­dził jej za­ufa­nie. Ła­two zna­leźli wspólne te­maty do roz­mów, cho­ciaż Mar­kus był od niej o dzie­sięć lat star­szy. Przy roz­sta­niu przy­tu­lił ją do sie­bie i w tym mo­men­cie za­ko­chała się w nim po uszy. Nie mo­gła tylko zro­zu­mieć, ja­kim cu­dem spo­tyka się z nią tak przy­stojny, miły fa­cet. Dała mu swój nu­mer te­le­fonu, a tym sa­mym po­stą­piła wbrew za­le­ce­niom, które można zna­leźć na każ­dym por­talu rand­ko­wym. Po tym spo­tka­niu Mar­kus wy­sy­łał jej po kilka ese­me­sów dzien­nie, a po dwóch ko­lej­nych spo­tka­niach na mie­ście za­pro­siła go do sie­bie do domu. Przy­niósł jej dwa­dzie­ścia czer­wo­nych róż i to­mik wier­szy mi­ło­snych. Była nim już tak za­uro­czona, że uczu­cie cał­kiem ją za­śle­piło.

Ich ro­mans trwał pra­wie cztery mie­siące. Spo­ty­kali się kilka razy w ty­go­dniu, za­wsze w jej miesz­ka­niu. Po pew­nym cza­sie za­uwa­żyła, że Mar­kus jest za­zdro­sny. Na po­czątku brała to za prze­jaw tro­ski, ale kiedy zro­zu­miała, że męż­czy­zna chce kon­tro­lo­wać jej ży­cie, po­sta­no­wiła z nim ze­rwać. I wtedy za­częło się pie­kło, które trwa od dwóch mie­sięcy. Mar­kus wy­dzwa­niał do niej po dwa­dzie­ścia, trzy­dzie­ści razy dzien­nie, wy­sy­łał jej se­ryj­nie ese­mesy i pi­sał dłu­gie ma­ile, za­pew­niał, że ją ko­cha, ale czuje się przez nią oszu­kany, a na­wet wy­py­ty­wał, ilu miała męż­czyzn w cza­sie trwa­nia ich związku. Za­pew­niał też, że ni­gdy nie prze­sta­nie o nią wal­czyć. Po­czuła szczy­pa­nie pod po­wie­kami, dwa razy głę­boko ode­tchnęła. Nie, Mar­kus nie jest wart jej łez. Klik­nęła w na­stępną wia­do­mość. Dbaj o sie­bie, mam na­dzieję, że wszystko u Cie­bie w po­rządku i miło spę­dzisz święta. Być może wy­ślę Twoim przy­ja­cio­łom tro­chę faj­nych pre­zen­tów… Ca­łuję, Mar­kus.

Wpa­dła w pa­nikę, po­czuła, jak strach prze­nika jej włókna ner­wowe. O co mu cho­dzi z tymi świę­tami? Co znowu wy­my­ślił? Ja­kie pre­zenty za­mie­rza wy­słać jej zna­jo­mym? Może w końcu po­winna zgło­sić to na po­li­cję? My­ślała o tym wie­lo­krot­nie i kilka razy szła już na ko­mendę przy Skåne­ga­tan, ale za­wsze opusz­czała ją od­waga. Co niby mia­łaby ze­znać? Że za­re­je­stro­wała się na por­talu rand­ko­wym, uży­wała nicka Dzika Betty, ma­ilo­wała z nie­zna­nym fa­ce­tem i wy­ka­zała się na­iw­no­ścią, bo opo­wie­działa mu o wielu spra­wach, o któ­rych nie po­wi­nien wie­dzieć? Na przy­kład o swo­ich bo­ga­tych przy­ja­cio­łach. Wszystko ro­biła tylko po to, żeby da­lej z nim flir­to­wać, a przy oka­zji uda­wała, że jest znacz­nie bar­dziej na­miętną i do­świad­czoną ko­bietą, niż była w rze­czy­wi­sto­ści. Otwo­rzyła przed nim serce, opo­wie­działa mu o so­bie i swo­ich zna­jo­mych i do­piero po dłu­gim cza­sie uświa­do­miła so­bie, że tak na­prawdę nic o nim nie wie. Przy­po­mniało jej się, jak spryt­nie wy­cią­gał z niej różne szcze­góły, a o so­bie opo­wia­dał dru­go­rzędne fakty. Kiedy spraw­dziła jego nu­mer te­le­fonu, oka­zało się, że używa karty typu pre­paid. W końcu po­sta­no­wiła go le­piej prze­świe­tlić i usta­liła, że Mar­kus Lind­kvist mieszka w dziel­nicy Jo­han­ne­berg przy ulicy Eklan­da­ga­tan. Po­je­chała tam i za­dzwo­niła do drzwi, ale otwo­rzył jej obcy męż­czy­zna, któ­rego pra­wie zmu­siła, żeby dla po­twier­dze­nia swo­jej toż­sa­mo­ści oka­zał ja­kiś do­ku­ment. Po tym wszyst­kim do­szła do wnio­sku, że je­śli pój­dzie na po­li­cję i po­każe ese­mesy od Mar­kusa, nikt jej nie uwie­rzy, że czuje się za­gro­żona. W każ­dej wia­do­mo­ści sta­wiał wie­lo­kro­pek, ale po każ­dym jego ema­ilu była tak prze­stra­szona, że stra­ciła ape­tyt i prze­stała do­brze sy­piać. Wy­czu­wała bo­wiem ukrytą groźbę.

***

Ten by­dlak do­brze wie­dział, co robi. Uznała jego za­cho­wa­nie za zwy­kły stal­king, o któ­rym czy­tała w in­ter­ne­cie. Nie­któ­rzy stal­ke­rzy prze­śla­dują swoje ofiary la­tami. W ta­kich sy­tu­acjach obo­wią­zuje za­sada, żeby nie od­po­wia­dać na ich za­czepki w for­mie li­stów, ese­me­sów albo ma­ili, bo każda od­po­wiedź prze­śla­dowcę na­kręca i jesz­cze bar­dziej mo­ty­wuje do dzia­ła­nia. Na po­czątku dzwo­niła do Mar­kusa, żeby prze­mó­wić mu do ro­zumu, ale za każ­dym ra­zem żą­dał, żeby się przed nim spo­wia­dała z tego, co ro­biła. Mu­siała go pro­sić o wy­ba­cze­nie, bo twier­dząc, że go ko­cha, znisz­czyła mu ży­cie. Zmar­no­wał dla niej cztery mie­siące, a ona na­gle z nim ze­rwała. Twier­dził, że nie ro­zu­mie ta­kiego za­cho­wa­nia. Prze­pra­szała go więc, pła­kała i krzy­czała, ale to nie po­ma­gało, a prze­śla­do­wa­nia się nie skoń­czyły. Twier­dził, że nie może z tym skoń­czyć, bo ją ko­cha, a poza tym wie, że ona ko­cha jego i oboje są so­bie prze­zna­czeni.

Za­częła się więc sto­so­wać do po­rad zna­le­zio­nych w in­ter­ne­cie. Prze­stała od­po­wia­dać na jego te­le­fony i ese­mesy. Na po­czątku było jesz­cze go­rzej, ale po­tem Mar­kus się uspo­koił. Zda­rzały się dni, kiedy w ogóle jej nie drę­czył. Nie­stety, od pew­nego czasu za­czął dzia­łać jakby ze zdwo­joną mocą.

W tej sa­mej chwili roz­legł się sy­gnał in­for­mu­jący o na­dej­ściu ese­mesa. Lina aż się wzdry­gnęła. Oczy za­szły jej łzami, roz­pacz ode­brała jej siły. Ostroż­nie oparła się o ścianę przed­po­koju i od­czy­tała nową wia­do­mość: Czy Erik W. Stern­heg zna Dziką Betty? Je­śli szu­kasz pracy, mogę Ci dać re­fe­ren­cje. Na przy­kład wy­słać mu kilka wia­do­mo­ści od niej… A może roz­wią­żemy ten pro­blem ra­zem? Kiedy się spo­tkamy? Ty zde­cy­duj…

Osu­nęła się na pod­łogę i sku­liła w po­zy­cji płodu. Tylko nie to, po­my­ślała, tylko nie to! Mar­kus nie może znisz­czyć ma­rzeń to­wa­rzy­szą­cych jej przez ostat­nie lata. Je­śli fak­tycz­nie wy­śle Stern­he­gowi ma­ile, o któ­rych wspo­mniał, ona ni­gdy nie do­sta­nie pracy w jego fir­mie. Dwie mi­nuty sie­działa nie­ru­chomo, aż w końcu wzięła się w garść i od­dzwo­niła. Mar­kus ode­brał po pierw­szym sy­gnale.

– Dzień do­bry, ko­cha­nie, jak się masz? – spy­tał.

Miała ochotę krzyk­nąć, że pa­skud­nie, ale nie zro­biła tego. I tak w ni­czym by jej to nie po­mo­gło.

– W po­rządku – od­parła i otarła dło­nią łzy. – Czego ty wła­ści­wie chcesz?

– Czego chcę? Że­byś w końcu zro­zu­miała, co mi zro­bi­łaś. Ba­wi­łaś się mną, i to przez wiele mie­sięcy. Ro­bi­łem dla cie­bie wszystko, kilka razy dzien­nie wy­sy­ła­łem ci mi­ło­sne ma­ile i ese­mesy i ku­po­wa­łem ci pre­zenty, które chęt­nie przyj­mo­wa­łaś. Już nie pa­mię­tasz? A co było po­tem? Na­gle oznaj­mi­łaś, że ze mną zry­wasz, a winę zrzu­ci­łaś na mnie. Czyżby moje miej­sce za­jął ktoś nowy? Po­wiedz! Ile razy w cza­sie trwa­nia na­szego związku spo­ty­ka­łaś się z in­nymi męż­czy­znami?

Po­do­bne dys­ku­sje to­czyli ze sobą wiele razy.

– Spo­ty­ka­łam się tylko z tobą i do­brze o tym wiesz. Za każ­dym ra­zem, gdy do mnie przy­cho­dzi­łeś, po­zwa­la­łam ci zaj­rzeć do mo­jej skrzynki z ma­ilami. Ni­kogo in­nego oprócz cie­bie nie mia­łam. Czy mo­żesz zo­sta­wić mnie w spo­koju?

– Do­sze­dłem do in­nego wnio­sku, a mia­no­wi­cie że przed każ­dym na­szym spo­tka­niem opróż­nia­łaś kosz, że­bym nie mógł prze­czy­tać tego, co w nim było.

– Za­pew­niam cię, że ni­gdy tego nie zro­bi­łam. Li­czy­łeś się tylko ty. Czego ode mnie chcesz? Czemu nie zo­sta­wisz mnie w spo­koju? Nie chcę mieć z tobą już nic do czy­nie­nia. Prze­stań mnie prze­śla­do­wać.

– Uspo­kój się. Do­brze wiesz, co nas łą­czyło, więc nie mogę cię tak po pro­stu zo­sta­wić. Mu­sisz to w końcu zro­zu­mieć. Po­da­ro­wa­łaś mi cztery cu­do­wne mie­siące, a po­tem na­gle, bez żad­nego uza­sad­nie­nia po­wie­dzia­łaś, że to ko­niec. Na­leżę do lu­dzi, któ­rzy mu­szą znać prawdę, żeby móc nor­mal­nie funk­cjo­no­wać. Po­nie­waż jed­nak nie od­bie­rasz te­le­fonu, nie chcesz się ze mną spo­ty­kać ani wszyst­kiego mi wy­ja­śnić, że­bym mógł nor­mal­nie żyć, na­dal będę ro­bił to, co do tej pory. Ko­cham cię i wiem, że ty też mnie ko­chasz, więc dla­czego mnie tak trak­tu­jesz? Co się tak na­prawdę stało? Mu­siało się wy­da­rzyć coś, co na­sta­wiło cię prze­ciwko mnie. Jest ktoś inny, prawda? Mu­simy się spo­tkać i to wy­ja­śnić.

Bez względu na to, co Mar­kus mó­wił, za­wsze żon­glo­wał sło­wami w taki spo­sób, jakby chciał udo­wod­nić, że po­wstały pro­blem nie ma nic wspól­nego z nim ani z pró­bami kon­tro­lo­wa­nia przez niego jej za­cho­wań. Spoj­rzała na ze­ga­rek. Za kwa­drans piąta.

– Nie mogę dłu­żej z tobą roz­ma­wiać, mu­szę wra­cać do pracy, ale je­śli chcesz, mo­żemy się spo­tkać ju­tro.

– Zgoda, do­sto­suję się do cie­bie. Będę u cie­bie ju­tro wie­czo­rem o siód­mej. Ży­czę ci mi­łego wie­czoru i…

Mar­kus nie do­koń­czył, tylko się ro­ze­śmiał.

– I co?

– Wiem, że mnie ko­chasz.

Roz­mowa do­bie­gła końca i Mar­kus się roz­łą­czył. By­dlak, pew­nie te­raz za­ciera ręce. Miała ochotę ci­snąć te­le­fo­nem o ścianę, ale tylko wsu­nęła go do tyl­nej kie­szeni. Musi się za­brać do pracy, sku­pić na czymś in­nym, prze­stać my­śleć o Mar­ku­sie, zna­leźć na niego ja­kie­goś haka. Zde­cy­do­wa­nym kro­kiem ru­szyła do ko­mórki ze sprzę­tem i wy­jęła z niej od­ku­rzacz, proszki i wia­dro ze szma­tami. Dzi­siaj za­cznie od ła­zienki na pię­trze. Do­pro­wa­dza­nie ta­kich miejsc do po­rządku na­leży do naj­gor­szych czyn­no­ści, gdy się sprząta u ob­cych lu­dzi. Po­de­szła do scho­dów pro­wa­dzą­cych na pię­tro i po­czuła trudny do okre­śle­nia za­pach, który chwilę póź­niej za­czął przy­po­mi­nać smród zgni­li­zny. Czyżby w domu le­żał zde­chły szczur? Sły­szała, że w nie­któ­rych sta­rych bu­dyn­kach te stwo­rze­nia prze­do­stają się do se­de­sów ru­rami ka­na­li­za­cyj­nymi. We­szła na górę, po­sta­wiła od­ku­rzacz i wia­dro na pod­ło­dze i po­czuła, że za­pach jest tu jesz­cze bar­dziej in­ten­sywny. Przez po­kój z ki­nem do­mo­wym prze­szła do du­żej sy­pialni. Smród stał się nie do znie­sie­nia, ale łóżko było po­ście­lone i wszystko wy­glą­dało nor­mal­nie. Otwo­rzyła drzwi przy­le­ga­ją­cej do sy­pialni gar­de­roby, ale pa­no­wał w niej cał­ko­wity po­rzą­dek. Po­zo­stała ła­zienka. Za­wa­hała się, bo do­szła do wnio­sku, że coś jest nie tak. In­tu­icja jej pod­po­wia­dała, żeby tym ra­zem dała so­bie spo­kój ze sprzą­ta­niem, ale uznała, że przez roz­mowę z Mar­ku­sem stra­ciła zbyt dużo czasu i po­winna się za­brać do pracy. Chwy­ciła klamkę i otwo­rzyła drzwi. Wi­dok, który uj­rzała, był tak prze­ra­ża­jący, że na lata utkwił jej w pa­mięci. Białe ka­felki nie były już białe, bo od pod­łogi po su­fit po­kry­wały je brą­zo­wawe plamy i smugi. W nie­któ­rych miej­scach po­ro­biły się po­dłużne na­cieki, które wy­glą­dały tak, jakby ktoś je tam na­kleił. Roz­glą­dała się po ła­zience roz­bie­ga­nym wzro­kiem i za­pi­sy­wała w pa­mięci każdy szcze­gół. Na twar­dych ka­flach twa­rzą do pod­łogi le­żały zwłoki męż­czy­zny. Jego plecy, kark i tylna część głowy przy­po­mi­nały krwawą masę. Ciało po­kryte było okrą­głymi otwo­rami i wy­glą­dało tak, jakby ktoś pró­bo­wał je po­na­kłu­wać. Obok zwłok le­żał za­krwa­wiony mło­tek. Od razu się do­my­śliła, dla­czego męż­czy­zna wy­glą­dał tak, a nie ina­czej.

Kiedy so­bie uświa­do­miła, że to ciało Stern­hega, prze­szył ją lo­do­waty chłód. Wsu­nęła rękę do kie­szeni i za­częła szu­kać te­le­fonu. Zdu­mie­wa­jąco spo­koj­nie wy­brała nu­mer alar­mowy, ale gdy po kilku trwa­ją­cych wiecz­ność se­kun­dach ktoś ode­brał, żo­łą­dek tak jej się skur­czył, że zwy­mio­to­wała, a jego za­war­tość try­snęła jak fon­tanna na pod­łogę i po­kie­re­szo­wane zwłoki Stern­hega.CZWARTEK, 21 GRUDNIA

GODZINA 17.19

Cen­trum Po­wia­da­mia­nia Ra­tun­ko­wego, Göte­borg

Ma­gnus Axels­son, ope­ra­tor w Cen­trum Po­wia­da­mia­nia Ra­tun­ko­wego, po­pra­wił słu­chawki. Od dawna uwie­rały go w uszy, ale stale bra­ko­wało mu czasu, żeby je wy­mie­nić na nowe. Po­trze­bo­wał na to dwóch mi­nut, ale tego dnia liczba zgło­szeń była więk­sza niż zwy­kle. Jego ko­le­dzy zre­zy­gno­wali na­wet z obo­wiąz­ko­wej prze­rwy, bo bra­ko­wało lu­dzi do pracy. Wielu pra­cow­ni­ków wzięło przed świę­tami wolne, a poza tym wśród per­so­nelu sza­lała grypa żo­łąd­kowa. Pa­da­jący śnieg wy­wo­łał chaos ko­mu­ni­ka­cyjny w mie­ście, co miało okre­ślone skutki. Ich cen­trum nie było przy­go­to­wane na kon­se­kwen­cje tak ob­fi­tych opa­dów, któ­rych nie zdo­łał prze­wi­dzieć na­wet In­sty­tut Me­te­oro­lo­gii. Pa­nu­jącą sy­tu­ację po­gar­szał silny wiatr.

W pew­nej chwili ktoś po­ło­żył mu dłoń na ra­mie­niu. Ulrika, kie­row­niczka zmiany, stała za nim z kub­kiem kawy.

– Masz ja­kieś nowe wie­ści o po­go­dzie? – spy­tał.

– Tylko tyle, że ta­kie wa­runki się utrzy­mają, cho­ciaż po­ja­wiła się na­dzieja, że wkrótce cho­ciaż prze­sta­nie pa­dać śnieg. Prze­cież to nie może trwać wiecz­nie. Sy­pie od pół­to­rej doby jak sza­lony. Ka­retki i straż po­żarna z tru­dem do­cie­rają na miej­sca, do któ­rych są wzy­wane, a służby od­śnie­żają mia­sto na okrą­gło, żeby le­ka­rze i stra­żacy mo­gli do­trzeć do naj­pil­niej­szych wy­pad­ków. Sy­tu­acja jest tak zła, że od we­zwa­nia ka­retki do przy­jazdu na miej­sce mija na­wet sie­dem go­dzin. Jed­nostki obrony cy­wil­nej rzu­ciły do walki z ży­wio­łem wszyst­kie siły, ja­kimi dys­po­no­wały, a woj­sko od­dało do oczysz­cze­nia ulic swój ta­bor.

Axels­son ski­nął głową i wes­tchnął w my­ślach. Do końca dy­żuru zo­stało mu pół­to­rej go­dziny. Był głodny i zmę­czony, ale wie­dział, że nie może tak po pro­stu wstać i pójść do domu, bo ci, któ­rzy mają prze­jąć dy­żur po nim, mogą mieć kło­poty z do­tar­ciem na miej­sce.

– Czy mo­gła­byś mi za­ła­twić nowy ze­staw słu­chaw­kowy? Obecny mnie uwiera.

– Ja­sne. Wra­cam za pięć mi­nut.

W tej sa­mej chwili na ekra­nie mo­ni­tora wy­świe­tlił się ko­mu­ni­kat in­for­mu­jący o tym, że do ode­bra­nia jest ko­lejna roz­mowa, jedna z wielu ocze­ku­ją­cych. Axels­son na­pił się kawy i spy­tał:

– Cen­trum Po­wia­da­mia­nia Ra­tun­ko­wego, co się stało?

Lina Wik­man sły­szała jego pewny sie­bie mę­ski głos, ale słowa uwię­zły jej w gar­dle. Chciała wy­krzy­czeć swój strach, opo­wie­dzieć, że całe jej ży­cie roz­sy­puje się w drobny mak, a przy­szłość, którą so­bie za­pla­no­wała, przez złych lu­dzi roz­pada się na jej oczach jak do­mek z kart. Tylko dla­czego ich ofiarą pa­dła wła­śnie ona? Axels­son sły­szał w tle jej od­dech, więc spy­tał po­now­nie:

– Cen­trum Po­wia­da­mia­nia Ra­tun­ko­wego, co się stało?

Spoj­rzał na ekran i usta­lił, że roz­mowa pro­wa­dzona jest z nu­meru na­le­żą­cego do Liny Wik­man. Po dru­giej stro­nie na­dal pa­no­wała ci­sza. Może te­le­fon sam się po­łą­czył z nu­me­rem na­le­żą­cym do cen­trum? Ostat­nio ta­kich po­łą­czeń jest co­raz wię­cej. Po­wód jest pro­sty: lu­dzie no­szą ko­mórki w tyl­nej kie­szeni spodni, a gdy kla­wia­tura nie jest za­bez­pie­czona, apa­rat sam wy­biera nu­mer i dzwoni. Na­gle Axels­son usły­szał coś, co przy­po­mi­nało kwi­le­nie. A więc jed­nak ktoś tam był!

– Ro­zu­miem, że nie mo­żesz mó­wić – za­czął. – Czy mo­żesz to po­twier­dzić, pu­ka­jąc je­den raz w mi­kro­fon?

Wik­man była cała spa­ra­li­żo­wana, czuła, jak znowu ogar­nia ją pa­nika. Wszystko w po­koju stra­ciło ko­lor, me­ble i ob­razy za­fa­lo­wały jej przed oczami i znowu zro­biło jej się nie­do­brze. Na­gle za­częła się trząść. Na po­czątku trzę­sły jej się nogi, po­tem drgawki ob­jęły brzuch i ra­miona, aż na końcu trzę­sła się cała, i to z taką siłą, że upu­ściła te­le­fon.

Axels­son wy­tę­żył zmy­sły, a gdy usły­szał słabe stuk­nię­cie w mi­kro­fon, włą­czył funk­cję, która miała mu po­móc w usta­le­niu lo­ka­li­za­cji dzwo­nią­cej osoby.

– Je­śli je­steś w po­miesz­cze­niu za­da­szo­nym, stuk­nij w te­le­fon je­den raz.

Przez kilka mi­nut za­da­wał ko­lejne py­ta­nia, ale po dru­giej stro­nie na­dal pa­no­wała ci­sza. Po­łą­czył się więc z po­li­cją i prze­ka­zał lo­ka­li­za­cję dzwo­nią­cej osoby. Za­strzegł przy tym, że może cho­dzić o sy­tu­ację, gdy za­gro­żone jest ludz­kie ży­cie. W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach wy­sy­łałby na miej­sce ka­retkę po­go­to­wia, ale wie­dział, że w ta­kich wa­run­kach po­go­do­wych nie warto na­wet pró­bo­wać.PIĄTEK, 22 GRUDNIA

GODZINA 05.26

Göte­borg, ulica Lyc­kans väg

Berg­man po­grą­żona była w głę­bo­kim śnie, ale i tak usły­szała, jak dzwoni te­le­fon. Z nie­chę­cią stwier­dziła, że w miarę upływu czasu dźwięk nie usta­wał, tylko na­ra­stał. Otwo­rzyła oczy i spoj­rzała na sto­jący na noc­nej szafce ra­diowy bu­dzik. Wpół do szó­stej. Szybko do­szła do wnio­sku, że coś się wy­da­rzyło. Pod­nio­sła słu­chawkę i usia­dła na łóżku.

– Berg­man, słu­cham.

– Dzień do­bry, mówi Tommy Va­le­fors, ofi­cer dy­żurny. Prze­pra­szam, że cię bu­dzę o tak wcze­snej po­rze, ale mamy za sobą okropną noc. Wzy­wają cię na ulicę Hum­le­gårds­ga­tan w Ör­gryte.

Berg­man wstała z łóżka, po­de­szła do okna i unio­sła ża­lu­zje, żeby wyj­rzeć na dwór. Na­dal wiał silny wiatr i pa­dał gę­sty śnieg. Przez noc na­pa­dało go przy­naj­mniej metr.

– Co się stało?

– Dwa­dzie­ścia pięć mi­nut po sie­dem­na­stej ktoś za­dzwo­nił do Cen­trum Po­wia­da­mia­nia Ra­tun­ko­wego z nu­meru za­re­je­stro­wa­nego na Linę Wik­man. Na po­czątku dy­żurny my­ślał, że te­le­fon sam się włą­czył, ale po­tem usły­szał coś, co brzmiało jak ludzki od­dech, więc pró­bo­wał się skon­tak­to­wać z tą osobą na różne spo­soby. W od­po­wie­dzi dzwo­niący stuk­nął w mi­kro­fon te­le­fonu i po­łą­cze­nie zo­stało prze­rwane. Dy­żurny dzwo­nił pod ten nu­mer jesz­cze kilka razy, ale nu­mer cią­gle był za­jęty. Włą­czył więc pro­gram do usta­la­nia lo­ka­li­za­cji abo­nenta, a po­tem wszyst­kie ze­brane in­for­ma­cje i współ­rzędne ad­re­sowe prze­ka­zał do wła­ści­wej ko­men­dzie po­li­cji. Zgło­sze­nie prze­le­żało kilka go­dzin i do­piero po dłuż­szym cza­sie wy­słano pa­trol, żeby spraw­dził, co się stało. Po­dany ad­res był przy­bli­żony, więc znowu upły­nęło tro­chę czasu, za­nim tra­fili pod wła­ściwy. To willa przy Hum­le­gårds­ga­tan 21.

– Co było da­lej? – spy­tała Berg­man. Była już po­iry­to­wana tak dłu­gim wstę­pem. Przejdź do rze­czy, czło­wieku, do­dała w my­ślach.

– Nasz pa­trol wszedł do bu­dynku tyl­nymi drzwiami i zna­lazł w środku mar­twego męż­czy­znę i prze­ra­żoną ko­bietę. Z tego, co nam prze­ka­zali przez te­le­fon, wy­nika, że to nie była na­tu­ralna śmierć. Męż­czy­zna zo­stał za­bity przy po­mocy młotka.

– Czemu dzwo­ni­cie w tej spra­wie do mnie? – spy­tała Berg­man. Oczami wy­ob­raźni uj­rzała, jak jej świą­teczne plany roz­wie­wają się jak dym.

– Po­se­sja na­leży do Erika Stern­hega, który pro­wa­dzi sprawy po­dat­kowe wielu ce­le­bry­tów. Na pewno o nim sły­sza­łaś. Ting­ström uważa, że je­śli ofiarą za­bójcy padł wła­ści­ciel, sprawa sta­nie się me­dialna, i dla­tego uznał, że to ty po­win­naś po­pro­wa­dzić śledz­two.

***

Al­bert Ting­ström od wielu lat był na­czel­ni­kiem wy­działu i bez­po­śred­nim prze­ło­żo­nym In­grid Berg­man. Wcale się więc nie zdzi­wiła, że kie­ro­wa­nie do­cho­dze­niem po­wie­rzył wła­śnie jej. Nie miała ży­cia pry­wat­nego i w okre­sie świą­tecz­nym zwy­kle peł­niła dy­żur, cho­ciaż w tym roku wzięła wolne. Ting­ström wie­dział, że tego dnia za­mie­rzała wyjść z biura wcze­śniej, bo zło­żyła wnio­sek o urlop do dwu­dzie­stego ósmego grud­nia, a on oso­bi­ście go pod­pi­sał.

– Ro­zu­miem, ale nie wiem, o któ­rej tam będę – od­parła. – W taką po­godę mogę mieć pro­blemy z szyb­kim do­tar­ciem na miej­sce.

– Po­może nam woj­sko, za pół go­dziny przed twój dom pod­je­dzie woj­skowy wóz, który cię tam za­wie­zie. Służby nie na­dą­żają z od­śnie­ża­niem ulic, a w nocy mie­li­śmy praw­dziwe pie­kło. Lu­dzie bez prze­rwy do nas dzwo­nią.

– Co z na­szymi tech­ni­kami?

– Są w dro­dze. To­wa­rzy­szą im Tho­mas Al­freds­son i Vi­king Jo­hans­son.

– A le­karz me­dy­cyny są­do­wej?

– Pra­cuję nad tym, ale na ra­zie ni­czego nie mogę obie­cać.

– Ro­zu­miem. Zgło­szę się, je­śli będę po­trze­bo­wała wię­cej lu­dzi.

– Je­śli nie prze­sta­nie pa­dać, mo­żesz o nich za­po­mnieć. Przez mia­sto mogą prze­jeż­dżać po­jazdy woj­skowe, pia­skarki i pługi do od­śnie­ża­nia ulic. Na­szych lu­dzi wy­sy­łamy tylko do naj­pil­niej­szych spraw.

***

Roz­mowa do­bie­gła końca. Pół go­dziny, po­my­ślała Berg­man i po­szła do kuchni. Na­sta­wiła wodę na kawę, przy­go­to­wała kilka ka­na­pek i za­brała się do je­dze­nia. W tym sa­mym cza­sie przy­go­to­wała czapkę, ocie­plane spodnie, bie­li­znę ter­mo­ak­tywną, grube rę­ka­wiczki i pu­chową kurtkę. Dwa­dzie­ścia mi­nut póź­niej spoj­rzała przez ku­chenne okno i zo­ba­czyła, jak przed jej do­mem par­kuje woj­skowy po­jazd gą­sie­ni­cowy w ko­lo­rach uła­twia­ją­cych ka­mu­flaż. Chciała wyjść, ale nie mo­gła, bo drzwi za­sy­pał śnieg i nie dało się ich otwo­rzyć na­wet na cen­ty­metr. Po­sta­no­wiła więc za­dzwo­nić do dy­żur­nego na ko­men­dzie. Chciała go po­pro­sić, żeby prze­ka­zał kie­rowcy po­jazdu, że osoba, po którą przy­je­chał, nie może się wy­do­stać z bu­dynku. Na szczę­ście w tej sa­mej chwili usły­szała gło­śne pu­ka­nie do drzwi, a po­tem roz­le­gły się dźwięki przy­po­mi­na­jące od­gar­nia­nie śniegu ze scho­dów. Chwy­ciła klamkę, za­parła się o pod­łogę i udało jej się uchy­lić drzwi na sze­ro­kość dwu­dzie­stu cen­ty­me­trów. Do środka wdarły się kłęby śniegu. W progu stał męż­czy­zna w woj­sko­wym mun­du­rze. W ręce trzy­mał szu­flę i sze­roko się uśmie­chał.

– Czy pani ko­mi­sarz In­grid Berg­man? – za­py­tał gło­śno twar­dym skoń­skim dia­lek­tem, sta­ra­jąc się prze­krzy­czeć wiatr.

Po­li­cjantka ski­nęła głową i prze­ci­snęła się przez szcze­linę w drzwiach. Szła po­chy­lona do przodu, żeby chro­nić twarz przez ude­rze­niami lo­do­wa­tego wia­tru. W ta­kiej po­zy­cji po­ko­nała od­le­głość dzie­lącą ją od chod­nika i szybko we­szła do po­jazdu, w któ­rym pa­no­wało przy­jemne cie­pło.

– Tu jest jak w li­mu­zy­nie – stwier­dził sie­dzący za kie­row­nicą dwu­dzie­sto­kil­ku­letni męż­czy­zna i wy­cią­gnął do niej rękę na po­wi­ta­nie. – Na­zy­wam się Mi­kael. Mamy po­je­chać na ulicę Hum­le­gårds­ga­tan 21. Wie pani, gdzie to jest, czy mam włą­czyć na­wi­ga­cję?

– Wiem i mogę po­pro­wa­dzić. To pół­tora ki­lo­me­tra stąd.

– Zo­ba­czymy, ile czasu nam to zaj­mie w tych wa­run­kach – od­parł z uśmie­chem Mi­kael i ru­szył.

***

Na miej­sce do­tarli do­piero po trzy­dzie­stu mi­nu­tach. Berg­man była lekko zszo­ko­wana, że za­jęło im to aż tyle czasu. Cen­trum mia­sta za­sy­pane było war­stwą śniegu, która miej­scami miała sto cen­ty­me­trów. Na nie­któ­rych uli­cach le­żały pra­wie czte­ro­me­trowe za­spy się­ga­jące da­chów. Wszę­dzie wi­dać było po­rzu­cone sa­mo­chody, a w Li­se­berg i na ulicy Kor­svägen stały ko­lumny za­sy­pa­nych śnie­giem au­to­bu­sów i tram­wa­jów. Berg­man wy­szła z po­jazdu i po­pro­siła kie­rowcę, żeby kilka mi­nut na nią po­cze­kał. Brama wej­ściowa była otwarta, ktoś zdą­żył też od­śnie­żyć pro­wa­dzącą na tył domu alejkę. Berg­man we­szła do środka. W przed­po­koju cze­kał na nią funk­cjo­na­riusz Lars Fred­berg.

– Sie­dzimy w kuchni – po­wie­dział ści­szo­nym gło­sem. Wska­zał pal­cem przez ra­mię i do­dał: – Jest tam dziew­czyna, którą zna­leź­li­śmy przy zwło­kach.

– Jesz­cze tu jest? – zdzi­wiła się Berg­man, uno­sząc brwi.

– Tak.

– Dla­czego?

– Nie wi­dzi pani, że pada śnieg? – spy­tał po­li­cjant, a wi­dząc błysk w jej oczach, od razu zmie­nił ton: – Prze­pra­szam, ale je­stem nie­wy­spany i zszo­ko­wany tym, co tu uj­rza­łem. W mie­ście ogło­szono stan klę­ski ży­wio­ło­wej, po uli­cach jeż­dżą tylko po­jazdy uprzy­wi­le­jo­wane. To, że udało nam się tu do­trzeć, uwa­żam za praw­dziwy cud. Po dro­dze dwa razy utknę­li­śmy, ale i tak mie­li­śmy szczę­ście, bo przez więk­szą część trasy je­cha­li­śmy za płu­giem śnież­nym. Ra­dio­wóz zo­sta­wi­li­śmy przy Sankt Sig­frids­ga­tan. Pró­bo­wa­li­śmy tu ścią­gnąć ja­kiś inny wóz, żeby od­wieźć dziew­czynę do szpi­tala, ale wy­gląda na to, że dla osób od­po­wia­da­ją­cych za po­rzą­dek w mie­ście ta młoda ko­bieta, która zna­la­zła trupa i do­znała szoku, znaj­duje się na sa­mym końcu li­sty prio­ry­te­tów.

– Kim jest i co ze­znała?

– Nie udało nam się z niej wy­do­być ani słowa. Na­dal jest w szoku.

– Przed do­mem stoi woj­skowy po­jazd. Mam na­dzieję, że nie od­je­chał. Po­wiedz któ­re­muś z na­szych lu­dzi, żeby ją za­wiózł do szpi­tala.

Fred­berg ski­nął głową, a Berg­man na­cią­gnęła na głowę kap­tur i uchy­liła drzwi, które pod wpły­wem sil­nego po­wiewu wia­tru otwo­rzyły się z trza­skiem. Wy­szła na dwór i szyb­kim kro­kiem okrą­żyła dom. Z ulgą stwier­dziła, że po­jazd na­dal stoi przed bramą.

– Za­ła­twione? – spy­tał Mi­kael, gdy wsia­dła do środka i za­mknęła drzwi.

– Mamy tu młodą ko­bietę, którą na­tych­miast trzeba od­wieźć do szpi­tala. Bę­dzie jej to­wa­rzy­szył je­den z na­szych lu­dzi.

– Za­sta­na­wiam się, czy…

– Nie wiem, kto jest twoim prze­ło­żo­nym, ale je­śli za­cznie na cie­bie krzy­czeć, po­wiedz mu, że do­sta­łeś ta­kie po­le­ce­nie ode mnie – prze­rwała mu sta­now­czym to­nem Berg­man. – Już idą – do­dała i nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, otwo­rzyła drzwi, żeby po­móc po­li­cjan­towi nio­są­cemu Wik­man na rę­kach. Po­tem wró­ciła do willi, gdzie w kuchni cze­kał na nią Fred­berg. Zdjęła wierzch­nie ubra­nie i po­wie­działa:

– Sia­daj i mel­duj, jaką mamy sy­tu­ację.

Fred­berg usiadł ciężko na krze­śle i po­ło­żył na stole sple­cione dło­nie.

– Ja i Frans­son przy­je­cha­li­śmy tu po pią­tej. Tylne drzwi nie były za­mknięte na klucz, więc we­szli­śmy. W środku po­czu­li­śmy nie­przy­jemny za­pach i usły­sze­li­śmy do­bie­ga­jące z pię­tra ża­ło­sne jęki. Skie­ro­wa­li­śmy się na górę i uj­rze­li­śmy dziew­czynę. Miała szkli­ste oczy i sie­działa sku­lona w rogu sy­pialni. W znaj­du­ją­cej się obok ła­zience zna­leź­li­śmy na­giego fa­ceta, który le­żał na brzu­chu w ka­łuży za­schnię­tej krwi. Wy­glą­dał okrop­nie i śmier­dział, co ozna­czało, że mu­siał tam le­żeć od paru dni.

– Ja­kie wy­ko­na­li­ście czyn­no­ści?

– Ni­czego nie ru­sza­li­śmy. Spro­wa­dzi­li­śmy dziew­czynę do kuchni i po­wia­do­mi­li­śmy ko­mendę. Po­tem cze­ka­li­śmy na po­moc i na sa­mo­chód, który miał ją za­brać do szpi­tala. Prze­szu­ka­łem wszyst­kie po­koje i zsze­dłem do piw­nicy, ale nie zna­la­złem śla­dów wła­ma­nia.

– Do­bra ro­bota. Czy wia­domo, kim jest ofiara?

– Praw­do­po­dob­nie to Erik Stern­heg.

– O ile się nie mylę, jest on kimś w ro­dzaju za­ufa­nego księ­go­wego wielu zna­nych ce­le­bry­tów.

– Nie wiem, czy to on padł ofiarą zbrodni, ale znaj­du­jemy się w jego domu.

– Po­cze­kamy na ekipę tech­niczną i na­szych lu­dzi.

Berg­man wstała od stołu, żeby się ro­zej­rzeć po kuchni, ale w tej sa­mej chwili drzwi wej­ściowe otwo­rzyły się z trza­skiem i do środka we­szli dwaj in­spek­to­rzy po­li­cji kry­mi­nal­nej: Tho­mas Al­freds­son i Vi­king Jo­hans­son, któ­rym to­wa­rzy­szyli dwaj tech­nicy. Nils­son i Bo­berg nie­śli w rę­kach duże torby.

– Wi­tam wszyst­kich! – za­wo­łał Al­freds­son, zdej­mu­jąc czapkę i rę­ka­wiczki. – Pa­skudna po­goda. Do­tar­cie na miej­sce za­brało nam po­nad go­dzinę. My­śla­łem, że ni­gdy tu nie do­je­dziemy.

Berg­man cze­kała cier­pli­wie, aż obaj in­spek­to­rzy się roz­biorą.

– Usiądź­cie na pięć mi­nut, omó­wimy wszyst­kie czyn­no­ści, które mamy tu do wy­ko­na­nia. W tej chwili wiem nie­wiele wię­cej od was, ale praw­do­po­do­bną ofiarą jest Erik Stern­heg. To jego dom, przed nami byli tu dwaj nasi funk­cjo­na­riu­sze. Wczo­raj po sie­dem­na­stej ope­ra­tor Cen­trum Po­wia­da­mia­nia Ra­tun­ko­wego ode­brał dziwny te­le­fon. Dzwo­niąca osoba po­słu­gi­wała się te­le­fo­nem ko­mór­ko­wym za­re­je­stro­wa­nym na Linę Wik­man. Kon­ty­nuuj.

Ostat­nie słowo Berg­man skie­ro­wała do Fred­berga:

– Ja i Frans­son we­szli­śmy do willi po pią­tej rano. W sy­pialni na pię­trze zna­leź­li­śmy dziew­czynę, która le­żała na pod­ło­dze zwi­nięta w kłę­bek. Nie udało nam się jej prze­słu­chać, a Frans­son je­dzie z nią te­raz do szpi­tala. W przy­le­ga­ją­cej do sy­pialni ła­zience leży mar­twy męż­czy­zna. Nie do­ty­ka­li­śmy go. Wła­ści­cie­lem domu jest Erik Stern­heg i nie można wy­klu­czyć, że to on jest ofiarą.

Fred­berg zro­bił krótką pauzę, żeby jego słowa za­pa­dły każ­demu w pa­mięć.

– To tyle, co mogę po­wie­dzieć. Prze­szu­ka­łem par­ter, pię­tro i piw­nicę, ale nie zna­la­złem śla­dów wła­ma­nia.

– Erik Stern­heg – po­wtó­rzył Al­freds­son. – Czy to ten słynny księ­gowy?

– Nie­wy­klu­czone – od­parła Berg­man. – Za­cznijmy od tego, że ty i Vi­king zbie­rze­cie tro­chę in­for­ma­cji na jego te­mat. Po­szu­kaj­cie jego żony, part­nerki, dzieci, krew­nych. Po­py­taj­cie w jego fir­mie, ale bez ujaw­nia­nia szcze­gó­łów. Sprawdź­cie, czy coś wiemy o Li­nie Wik­man. Fred­berg, za­dzwoń do Frans­sona i sprawdź, w ja­kim dziew­czyna jest sta­nie. – Po­pa­trzyła na Nils­sona i Bo­berga i do­dała: – Naj­pierw pój­dziemy na górę, żeby zo­ba­czyć, jak to wy­gląda.

– Włóż­cie kom­bi­ne­zony ochronne – po­le­cił zde­cy­do­wa­nym to­nem Nils­son, gdy wszy­scy wstali z krze­seł. Wy­po­wia­da­jąc te słowa, prze­su­nął dło­nią po po­kry­tej rzad­kimi wło­sami czaszce, żeby je wy­gła­dzić.

Berg­man stwier­dziła w my­ślach, że Nils­son jest jak zwy­kle w kiep­skim hu­mo­rze i ko­lejny raz to­czy nie­równą walkę ze swoim dziw­nym ucze­sa­niem. Jakby nie chciał zro­zu­mieć, że tych kilka pa­se­mek, któ­rymi pró­buje za­kryć ły­sinę, tylko przy­ciąga uwagę in­nych osób. Wie­działa jed­nak, że roz­mowa na ten te­mat by­łaby jed­no­znaczna z po­peł­nie­niem ha­ra­kiri.

Fred­berg ru­szył jako pierw­szy, żeby po­ka­zać drogę na pię­tro. Za­trzy­mał się przed wej­ściem do sy­pialni, żeby ich pu­ścić przo­dem.

– Ja już to wi­dzia­łem, więc zo­stanę tu­taj – wy­ja­śnił.

Sto­jąca obok niego Berg­man od razu po­czuła du­szący za­pach. Na­brała po­wie­trza do płuc, jakby chciała się przy­go­to­wać na to, co za chwilę zo­ba­czy.

– Ja i Bo­berg wej­dziemy pierwsi – za­de­cy­do­wał lekko pod­nie­sio­nym gło­sem Nils­son. Po­zo­stałe osoby sta­nęły za nim, ale za­trzy­mały się w pół­kolu przed otwar­tymi drzwiami pro­wa­dzą­cymi do ła­zienki. Od razu było wi­dać, że le­żący w ka­łuży wy­schnię­tej krwi męż­czy­zna zo­stał za­mor­do­wany.

Każdy pró­bo­wał so­bie wy­obra­zić, jak mo­gło dojść do tej śmierci. Ktoś za­ata­ko­wał ofiarę od tyłu i zro­bił to z wielką fu­rią. Do­wo­dem na po­par­cie tej tezy był le­żący obok zwłok mło­tek z reszt­kami ludz­kiej tkanki na me­ta­lo­wej po­wierzchni i brą­zo­wymi pla­mami za­krze­płej krwi na trzonku. Ściany ła­zienki po­kryte były bru­nat­nymi pla­mami. Do na­padu mu­siało dojść przed wie­loma go­dzi­nami. Na se­de­sie i ka­bi­nie prysz­ni­co­wej zo­stały krwawe od­ci­ski dłoni.

– Czy wszy­scy się już na­pa­trzyli? – spy­tał Nils­son, a gdy nikt nie od­po­wie­dział, ka­zał wszyst­kim wyjść, żeby za­brać się do pracy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: