Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kichuś majstra Lepigliny - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 października 2020
Ebook
9,99 zł
Audiobook
12,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
9,99

Kichuś majstra Lepigliny - ebook

Majster Szymon pracuje nad wyjątkowym projektem. Lepi z gliny figurkę chłopczyka. Gdy model jest niemal gotowy i brakuje mu tylko nosa, staje się coś niezwykłego... Niespodziewanie gliniany chłopiec ożywa i przemawia! Tak zaczynają się wesołe przygody Kichusia. Lektura o rodzimym Pinokio spod ręki Lepigliny chwyta za serce i rozbawi czytelników w każdym wieku.

Autorką opowieści jest Janina Porazińska – jedna z najbardziej cenionych polskich autorek literatury dla dzieci.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-266-2353-6
Rozmiar pliku: 240 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

KTO TO BYŁ KICHUŚ I CZEMU TAK SIĘ NAZYWAŁ

Gdy majster Szymon Lepiglina wracał ze chrzcin do domu, była już noc.

Po wąskich uliczkach, po zaułkach, gdzieniegdzie tylko przemykał jakiś przechodzień — a ledwo się ukazał zza węgła domu, zaraz niknął na zakręcie następnej uliczki.

W oknach światła już były pogaszone. Gęsty mrok rozpraszał się miejscami tylko, dokoła latarni olejnych, zapatrzonych żółtym okiem w gęstą od śmieci wodę rynsztoka. Ciszę przerywało tylko skrzypienie blaszanych talerzy przed łaziebnikiem : talerze chwiały się tu i tam, tu i tam — ćwiril-ćwirut... ćwiril-ćwirut...

Chrzciny były sute — a jakże, toteż majster Szymon Lepiglina był w doskonałym humorze: przytupywał, przyśpiewywał, a gdy przechodząc na drugą stronę ulicy, natknął się na latarnię, objął ją prawą ręką, lewą pochwycił czapkę z głowy i wywijając magierką w powietrzu, poooszedł w obertasa!

Hocaj, hocaj po podłodze,

a umykaj noga nodze!

A umykaj na okrętkę,

majster ma do tańca chętkę!

Hu-ha!

Za czym zmienił rękę, wykręcił się na lewo i znów poooszedł z innej nogi.

Tańcowały dwie staruszki,

trzęsły na nich się kożuszki.

Trzęsły im się stare nogi,

oj, bo był to taniec srogi!

Hu-ha!

Majsterek śpiewał, aż huczało po pustych uliczkach.

Nagle z trzaskiem otworzyło się okienko na facjatce, wysunęła się przez nie ręka z pękatym dzbanem, a zaś za nim wielka głowa nastroszona jak jeż kolcami tysiącem papierków poskręcanych w papiloty.

— A ty winożłopie, ty stary łobuzie! — zatrzęsły się papiloty. — Będziesz tu breweryje po nocy wyprawiał, uczciwym ludziom nie dawał spać! A do domu, zatracony powichronku!

I zanim majster Szymon Lepiglina pomiarkował się, że ta przemowa odnosi się do niego, z pękatego dzbanka chlusnęła woda i ciur... ciur... ciur... po twarzy, po karku majstra pociekła mu aż za koszulę. Za czym papiloty szybko cofnęły się w czarną czeluść izdebki i okno zamknęło się.

Zza facjatki w tejże chwili wysunęła się pyzata, wesoła gęba miesiąca na widku.

Lepiglina chwycił się latarni, podniósł głowę i wrzasnął na całe gardło:

— Te, będziesz mi tu dyngusy sprawiał! Będziesz mi tu od łobuzów wymyślał! A sam czym jesteś, włóczykiju nocny!

I maj ster z podniesioną w górę laską ostro ruszył naprzód, nie wiedzieć, czy gotując się na rozprawę z księżycem, czy też szukając jakiejś ofiary, na której mógłby wyładować gniew za nieoczekiwaną kąpiel.

Tym sposobem, sam nie wiedząc kiedy, znalazł się przede drzwiami swego warsztatu.

Tu już poniechał zemsty; pogroził tylko laską księżycowi, a po długim majstrowaniu około zamka wielkim, krzywym kluczem — wreszcie otworzył drzwi i wszedł do izdebki.

Majster Szymon Lepiglina, jak się tego zapewne domyślacie, oddawał się kunsztowi garncarskiemu.

Piękne to rzemiosło uprawiał już od dwudziestu lat z górą, a garnki jego, misy, miski, dzbanki i figurynki słynęły nie tylko na cały Rynek Kleparski, nie tylko na cały Kraków, ale ho-ho... nieomal na całe województwo.

Mieszkanko przy ulicy Krzywej, w którym majster Szymon urodził się, wychował, a potem pracował aż do dnia dzisiejszego, całe zastawione było cebrami, cebrzykami, nieckami, szaflikami, w których leżała różnej barwy i różnej gęstości glina i glinka, z jakiego to materiału majster Szymon bądź to na kółku, bądź zgoła rękoma lepił przeróżne piękne statki.

To dzbaneczki z uszkiem od prawej strony, a dziobkiem od lewej, to znów z dziobkiem od prawej, a uszkiem od lewej; to misy płaskie, półgłębokie i głębokie, to talerze małe, średnie i duże, to dwojaki w rozmaity sposób połączone, to trojaki na jednym, wspólnym uszku zawieszone, to ucieszne, pękate skarbonki, to zgoła nigdzie nie widywane cacka i figurynki.

I nie tylko potrafił te różności ulepić, ale jeszcze je przyozdobił w takie zakrętasy, wywijasy, w kwiaty, w liście, w kogutki żółte z zielonymi łapkami, z czerwonymi ogonami, w lajkoniki, w grube przekupki, w chudych żaczków... że mogłeś od dzbanka do dzbanka chodzić i przyglądać się, i dziwować, i śmiać, jakbyś książkę z uciesznymi malowankami czytał.

Taki to był tęgi majster z imć Szymona Lepigliny.

* * *

Owego wieczoru po chrzcinach majster Szymon wszedłszy do izdebki zaświecił łojową świeczkę i nie bacząc na późną porę nałożył wielki, płócienny fartuch, przysunął do zydla szaflik z czerwoną glinką, kropnął w nią wrzątkiem z kociołka, piszczącego na żarzących się jeszcze węgielkach, i wesoło pogwizdując zabrał się do roboty.

Okrutna zdjęła go chęć ulepić chłopaczka akuratnie takiego jak ów pędrak, co go dziś z kumą Kordulą ze Świderków Igiełkową do chrztu świętego podawał.

Ale że to dziś majster Szymon był w doskonałym hùmorze, więc i robota mu jakoś inaczej wychodziła.

Ulepił naprzód z grubsza cały korpus, ręce i nogi — a te ręce zdają się tylko, tylko czekać, kiedy będą mogły z uciechy jedna o drugą klaskać, a nóżki aż drżą z chęci machania koziołków.

Wziął się do lepienia głowy — zrobił oczki, a one śmieją się z uciechy, aż w nich złote światełka migoczą! Na głowie ulepił włoski, a te kosmyczki po głowinie się wichrzą, jakby w dziesięć par obertasa wywijały! Zrobił gębusię, a gębusia śmieje się od ucha do ucha!

Okrutnie się ta robota majstrowi Lepiglinie spodobała. Przytupnął, zagwizdał, a sięgnąwszy do skórzanego kapciucha z tabaką, potężny niuch jej do nosa wciągnął i kichnął... aż echo poszło po zaułku — apsik!

A wtem... wesołe oczki glinianego chłopczyka zaświeciły jeszcze mocniej, a gębusia jak nie krzyknie:

— Majstrze Szymonie, a dajcież i mnie onego specjału do nosa.

Rety boskie! Na majstra Szymona aż poty uderzyły, tak się przeraził okrutnie, że toto gada, ale nic nie dał strachu po sobie poznać — tylko mówi:

— Jakżeż ci dam tabaki, kiedy jeszcze nie masz nosa!

— No, to nie marudźcie, przylepcie kawałek nochala, gdzie potrzeba, i dawajcie tabaki — tylko chyżo!

Widzi majster Szymon, że tu nie przelewki; z tej wielkiej alteracji zakręcił się na zydlu; porwał glinę z innego szafliczka i do czerwonej gębusi żółtą kupkę przylepił — a chłopak nic, tylko woła:

— Nie marudźcie, nie marudźcie, zróbcie na chybcika patyczkiem dziurki i dawajcie tej machorki!

Szymonowi aż ręce się trzęsą z pośpiechu. Jak przylepił żółtą kupkę gliny, tak ją i zostawił, bo gdzie tam o jakim wychędożeniu mówić.

Coś niecoś tylko przyklepał z wierzchu, aby nie odpadła, zaś chwycił drzazgę spod komina, dziurki w glinie przewiercił i po kapciuch z tabaką sięgnął.

— Dobre!... Ki... chuśś! — kichnął gliniany chłopczyk i drugą stronę nosa nadstawił.

Dogodził mu więc majster Szymon Lepiglina i w prawą dziurkę, i w lewą, a chłopak jak nie zacznie kichać... aż mu się głowa trzęsie, a ze ślepków łzy kapią.

— Ki-chu...ś! A-psik, a-psik!Ki-chuś!...

Wreszcie się troszkę uspokoił. Majster Szymon sięgnął mu do nosa.

— Dawaj, to ci klipkę wyrychtuję, bo masz ją srodze nieforemną.

Ale chłopak ani się tknąć nosa nie da.

— Nie ruszajcie, majstrze Szymonie, nie ruszajcie, bo okrutnie piecze!

— A i jakżeż ci taką żółtą kupkę na gębusi zostawię?

— Niechaj se będzie, jaka chce, a ja ruszyć nosa nie dam, bo okrutnie boli — zaś to zrobicie.

— Opamiętaj się, chłopaku! Zaś kupka ci stwardnieje i już z niej nijakiej foremności nie wydobędę.

— Niechaj se tam będzie, jaka chce!

— To wcale do nosa niepodobne.

— To przylepcie karteczkę z napisem, że to miał być nos, a ruszyć nie dam, i basta!

Majster Szymon chwycił koniec fartucha i zaczął się nim z potu ocierać, nie przestając patrzeć z przerażeniem na żółtą kupkę, która coraz bardziej zsychała się, zsychała i coraz bardziej stawała się podobna do starej, przerosłej rzepy.

Chłopak się tym jednak widocznie wcale a wcale nie martwił, bo najspokojniej w świecie powiada:

— Wielce mi się to podoba, co mi z nosa wyleciało...

Majster Szymon znów chwycił za fartuch, ale patrzy — nochalek czysty, suchy.

A chłopak kończy swoje:

— ...owe: „kichuś”. A co, majstrze Szymonie, gdybyście tak nazwali mnie Kichusiem? Jak wam się to widzi?

Lepiglina podrapał się w łysinę.

Po prawdzie to takiego imienia nie ma, ale też po prawdzie, to i chłopak nie taki jak insze chłopaki, tylko z pecyny ziemi ulepiony.

Rozważywszy to i tamto majster powiada:

— Niechaj będzie i Kichuś.

Chłopak z radości, że to jakby w regestra ludzkie został już zapisany, podskoczył na kolanie majstra Szymona tak gwałtownie, że aż musiał się chwycić za napierśnik fartucha, bo byłby wpadł do szaflika z gliną. A gdy tak ku piersiom majstra się skłonił, poczuł, że pod fartuchem coś się majstrowi tłucze.

— Majstrze Szymonie, co wam tak we wnętrzu skrobie: stuk-puk, stuk-puk?

— No, to przecie każdy głupi wie co.

— I wy wiecie?

— A jakże — to serce.

— Serce? To wy, majsterku, je macie?

— Przecie, że mam! Każdy je ma.

— Każdy? I głupi też?

— Ma i głupi.

— No to zróbcież i mnie takie!

— A na cóż ci ono?

— No tak! Każdy głupi ma, a ja mam nie mieć! Żałujecie mi tego kęsa gliny — czy co?

Majster Szymon widzi, że z Kichusiem nie tak łatwo jak z byle miską czy dwojakiem, co mu tu ujmiesz, tam dodasz — wedle swego widzimisię.

Zażył tabaki, kichnął i wziął się do roboty. Wydłubał Kichusiowi w piersiach dziurkę małą jak polny groszek i bierze się do lepienia serduszka, a Kichuś w krzyk:

— Nie chcę takiego małego, dłubcie dalej!

— Będziesz miał dość.

— Żałujecie mi tego glińska, co go tu ze trzy fury leży? Podłubcież jeszcze!

Dłubie majster dalej, a Kichuś precz krzyczy:

— Jeszcze! Jeszcze!

Wydłubał mu dziurę jak jabłko i powiada:

— No, teraz to już będzie dość, bo ci dziura na wylot przejdzie.

— Hu!... Jak ma być na wylot — to dość.

Majster wziął co najmiększej gliny, serduszko ładnie, pięknie ulepił, do wydłubanej komory włożył i szparę mocno zaklepał.

Posłuchało przez chwilę gliniane serduszko, jak to u majstra Szymona serce stuka, i wnet samo zaczęło: stuk-puk, stuk-puk... tak równo, tak gładko, jakby już swoje lata przeterminowało i było po wyzwolinach.

I teraz znów się stała rzecz nieoczekiwana.

Kichuś nagle uniósł się, obłapił majstra Szymona za szyję i wtulił mu w fartuch rzepowaty nochalek.

— O, mój ty majstrze Lepiglino, jakżeż mi cię żal, jakież smutne twoje życie! Ani żony, ani dziecka w izbie nie masz — aby to glińsko wszędzie leży. Ani ty pierzyny, ani ty poduszek pod pułap, jeno wyrko biedne z garścią słomy, gałganowym kilimkiem nakryte. W porciętach masz dziury, koszula przy szyi postrzępiona!... Nikt o tobie, sierocie, nie pamięta. Święcone wianuszki ha ścianie pajęczyna zasnuła, a piec muchy zapstrzyły, że się widzi jak indycze jaje.

Majster Szymon od pierwszych słów Kichusia poczuł już wilgotność w oczach i z każdą chwilą coraz bardziej rozżalał się nad swoją dolą, aż gdy spojrzał na zapstrzony piec, nie mógł już dłużej wytrzymać. Z oczu puściły mu się ślozy gorące i głośno już załkał:

— Spra-sprawiedli-wie, Ki...Kichusiu...siu... powiadasz... jak, jak in... indycze jaje... je-je...

— Albo i ten wikt — ciągnął dalej nie mniej rozczulony Kichuś. — Widzę garsteczkę mąki w kozubku, fałatek czarnego chleba, krzynkę przypalonej kaszy w rynce. Czy to tak powinno być u takiego majstra jak Szymon Lepiglina?

Toż powinny w komorze stać worki: ten z mąką, tamten z pęczakiem, ten z jagłami; a na ścianie — wisieć połcie słoniny, a w kątku powinna być beczułka z miodem, a na półkach — misy z twarogiem, dojenki z mlekiem, opałki z jajami. A na kominie powinna w saganie bulgotać grochówka na świńskim ogonku.

Majster Szymon już tak był rozrzewniony, że duczał w głos:

— Spra...a...wiedli...wie... Ki-chu-u... u... siu... Na... na... śśświńskim o...o... gon-ku...ku...ku...ku!

Tak tam sobie jeszcze jakiś czas przygadywali, coraz wolniej, coraz ciszej, aż, płaczem zmęczeni do znaku, zsunęli się z zydla na ziemię i oparłszy głowy o wyrko, a trzymając się w objęciach, zasnęli mocno, mocno.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: