Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Klub - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 października 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,90

Klub - ebook

Każdy dałby się zabić, by dołączyć...

do kolektywu klubów dla celebrytów rozsianych po całym świecie, w których bogaci i sławni mogą ostro imprezować, a następnie odpoczywać w pięciogwiazdkowych apartamentach, z dala od wścibskich oczu fanów i mediów.

Najbardziej spektakularnym z nich jest Island Home – pilnie strzeżony, ultraluksusowy kurort u wybrzeży Anglii. Każdy pragnie dostać zaproszenie na jego trzydniową imprezę inauguracyjną.

Ale za kulisami przedsięwzięcia napięcie sięga zenitu: wymagający i kosztowny projekt doprowadził dyrektora generalnego i jego zespół do granic możliwości. Wszyscy mają coś do ukrycia – i to jeszcze zanim piękni ludzie z brzydkimi sekretami pojawią się na wyspie.

W miarę jak sprawy stają się coraz bardziej zatrważające, a liczba martwych ciał rośnie, niektórzy członkowie Island Home zaczną żałować, że znaleźli się na liście gości.

Dołącz do Klubu, jeśli kochasz thrillery i uniwersum Taylor Jenkins Reid. Nieodkładalna powieść trzymająca w napięciu do samego końca.
MARTA BIJAN

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788367891301
Rozmiar pliku: 563 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Zanim land rover znalazł się w połowie drogi przez groblę, musiało już być jasne, że im się nie uda. Nie przy tak szybkim przypływie. I nie przy takim dystansie do pokonania. Co można zrobić w takiej sytuacji? Nie licząc jednej mijanki, droga łącząca wyspę z lądem w najszerszym punkcie mierzyła tyle, co półtora samochodu. W najwyższym punkcie i przy najniższym przypływie znajdowała się zaledwie pół metra ponad powierzchnią strefy pływów. Nie dało się na niej w żaden sposób zawrócić. I nie było szans, by w środku nocy ktoś tak pijany i w pożyczonym, nieznanym sobie aucie zdołał wrócić na wyspę na wstecznym.

Za tobą impreza na wyspie wciąż trwa w najlepsze, błyskają sztuczne ognie. Jakieś półtora kilometra przed sobą widzisz zarys wioski – pomarańczową poświatę przystani, jedno czy dwa światełka wciąż płonące w oknach na wyższych piętrach. Jaka jest twoja decyzja? Instynkt nakazuje ci wcisnąć gaz do dechy i nadal gnać przed siebie. Podjąć ryzyko i rozpędzić się w całkowitych ciemnościach do siedemdziesięciu, osiemdziesięciu kilometrów na godzinę na tej nieznanej, meandrującej grobli, gdzie reflektory wyławiają tylko jeden nieprzewidywalny zakręt za drugim, a czarne fale już przelewają się przez drogę, która coraz bardziej się zwęża, aż w końcu znika. Możesz wcisnąć klakson, zamigotać reflektorami, ale nawet jeśli zwrócisz czyjąś uwagę, nawet jeśli ktoś z lądu cię zauważy lub usłyszy i wezwie straż przybrzeżną, to w czym mogłaby ci ona pomóc przy tej odległości i tempie rozwoju sytuacji?

Twoje przerażenie wynika nie tylko z tego, co się właśnie dzieje, ale również z tego, że chociaż jesteś pijany i otępiały, z łatwością możesz sobie wyobrazić, co się za chwilę wydarzy. Towarzyszy ci ponura świadomość, że jeszcze kilka minut i twoje auto będzie w wodzie po osie, po reflektory. I że silnik, raczej szybciej niż wolniej, w końcu się nią zakrztusi, a pojazd stanie.

W tym momencie osoba na fotelu pasażera wrzeszczy na ciebie już na całego, mówi, że to wszystko twoja wina, domaga się, żebyś coś zrobił, wierzga i panikuje.

Dociera do ciebie, że powinieneś do kogoś zadzwonić, kogokolwiek, ale przypominasz sobie, że twój telefon pozostał na wyspie, że ci go zabrali. Zresztą pewnie i tak nie ma tutaj zasięgu.

Zastanawiasz się, jak długo mógłbyś przetrwać w lodowatej wodzie, w ciemnościach i o tej porze roku, gdybyś chciał przepłynąć na drugi brzeg, nie bacząc na prądy i odległość.

W końcu uświadamiasz sobie, że cokolwiek zrobisz, koniec jest nieunikniony.

Uświadamiasz sobie też, że media będą miały z tego używanie jak nigdy.

I być może właśnie wtedy – ale tylko być może – dociera do ciebie, że jest to ni mniej, ni więcej dokładnie taki koniec, na jaki zasłużyłeś.„VANITY FAIR”

Mord na wyspie

Klub, dla którego ludzie byli gotowi zabijać; gala otwarcia, za którą gotów był umrzeć każdy celebryta. Nikt się nie spodziewał, jak wielką skończy się to tragedią… Wyjątkowy reportaż, w którym Ian Shields dociera do sedna zbrodni zdumiewającej cały świat…

Impreza na wyspie trwała kilka dni.

Przez cały piątkowy poranek i popołudnie helikoptery przylatywały, odlatywały i krążyły po niebie. Motorówki cięły z hukiem migotliwą toń. Wśród zbrązowiałych pól i poczerniałych drzew, po okolonych żywopłotami drogach Essex i przez wąskie uliczki Littlesea sunął równy sznur SUV-ów z przyciemnianymi szybami. Około południa ktoś doliczył się trzech tesli model S, jadących jedna za drugą.

Ktoś niezorientowany mógłby pomyśleć, że to celebrycki ślub albo pięćdziesiąte urodziny jakiegoś milionera.

Przez całe sobotnie popołudnie i wieczór niosło się po wodzie cichsze lub głośniejsze „umc-umc-umc”. Przez cały weekend, późnym rankiem i po południu, mieszkańcy drugiego brzegu obdarzeni dobrym wzrokiem lub wyposażeni w lornetki mogli się przyglądać wielkim biało-niebieskim, pasiastym ręcznikom plażowym rozłożonym na brzegu wyspy, głowom unoszącym się nad wodą i koniowi, który z trudem brnął po piasku, niosąc swojego podskakującego w siodle jeźdźca.

Wieczorami można było wypatrzyć wielkie pochodnie migocące wśród drzew i fasadę Rezydencji, podświetloną na żółto-zielono-niebiesko. A jeśli wiatr zawiał z odpowiedniej strony, można było sobie nawet wyobrazić, że słychać tłum zgromadzony na wyspie, jego śmiechy, wiwaty i toasty. Jego wrzask.

Luksusowe przyjęcie było nie tylko uroczystym otwarciem Island Home – upamiętniało też trzydziestą rocznicę odziedziczenia The Home Club w Covent Garden przez aktualnego prezesa firmy, Neda Grooma, jednego z największych wizjonerów hotelarstwa, który przekształcił ów spadek po dziadku z zapyziałej i niewartej wzmianki knajpki dla aktorów, artystów i innych twórców estradowych w – przemianowany zgodnie z ówczesną modą na Home – najpopularniejszy i najbardziej luksusowy londyński klub dekady (czyli lat dziewięćdziesiątych), zapewniający obecność w tabloidach każdej gwieździe, która przekroczyła jego próg. Kate Moss przez kilka lat urządzała tam swoje przyjęcia urodzinowe. Jak głosi legenda, któregoś wieczoru nie wpuszczono do klubu Kiefera Sutherlanda i jego świty. Na dachu Rezydencji odbyło się ostatnie spotkanie z londyńską prasą całej obsady serialu Przyjaciele.

Mijało też niemal ćwierć wieku od chwili, gdy Ned i jego wierny asystent oraz brat Adam Groom pokonali Atlantyk, by otworzyć swój drugi klub, dziś już legendarny Manhattan Home.

W ciągu tych wszystkich lat Home Group przemieniło się w światową markę, kolekcję jedenastu klubów z apartamentami hotelowymi, z których każdy – w ramach corocznej sporej składki – oferował swoim nielicznym członkom kojącą kombinację przyziemnych luksusów, wystudiowanego luzu oraz absolutnej dyskrecji. Tak wyglądały: Santa Monica Home, Highland Home, Country Home, Cannes Home, Hamptons Home, Venice Home i Shanghai Home. Tak było w klubach w Malibu, Paryżu i na północ od Nowego Jorku. Wszystkie mieściły się w oszałamiających lokalizacjach – byłej ambasadzie (Szanghaj), olśniewającym palazzo (Wenecja), zdekonsekrowanej katedrze (Cannes), odrestaurowanej wiejskiej posiadłości (Country Home w Northamptonshire i Highland Home w Perthshire).

Mimo to żadne z dotychczasowych przedsięwzięć Neda Grooma nie osiągnęło takiej skali jak Island Home. Cała wyspa, o szerokości trzech kilometrów i długości czterech, półtorej godziny drogi od Londynu, z neopalladiańską posiadłością, hektarami lasów i kilometrowymi plażami, prawie setką dom­ków dla gości, wyposażona była w pięć restauracji, trzy bary, kilka siłowni i kortów, studio taneczne, spa, saunę, lądowisko dla helikopterów, sale kinowe, stajnie i podgrzewane baseny na świeżym powietrzu. Całkowicie w prywatnych rękach, dostępna z lądu jedynie w czasie odpływu dwukilometrową drogą, która wiedzie krętą groblą. Pomimo ceny ponad pięciu tysięcy funtów za dobę wszystkie apartamenty Island Home zostały zarezerwowane na rok z góry, zanim jeszcze którykolwiek z członków klubu postawił stopę na brzegu wyspy.

Jeśli wziąć pod uwagę rozmach tego miejsca, ambicje zespołu Neda Grooma oraz jego legendarny perfekcjonizm, można się było zapewne spodziewać, że nie wszystko potoczy się zgodnie z planem. Z początku otwarcie klubu planowano wczesną wiosną, potem przesunięto je na późniejszy termin, wreszcie miało się odbyć latem, aż w końcu przyszła jesień.

Island Home całymi miesiącami kompletowało załogę. Poszukiwano pracowników do kuchni i recepcji, rzemieślników, kelnerów, pokojówek, całego trzydziestoosobowego zespołu do spraw organizacji imprez, osiemdziesięciu ochroniarzy, których trzeba było przeszkolić w subtelnościach i zawiłościach ochrony jednego z najbardziej elitarnych prywatnych klubów na świecie i pracy dla najbardziej ekscentrycznych i szanowanych elit.

Całymi tygodniami wszyscy mieli huk roboty, sprawdzając, wyłapując i sprawdzając raz jeszcze. Musieli mieć pewność, że wszystkie domki rozsiane po wyspie – każdy zbudowany ze starego drewna pozyskanego z rozbiórek stodół, chat i szop, wyszukiwanych całymi latami przez zespół projektantów, który zjeździł za nimi Bułgarię, Słowację i Estonię – są gotowe na przyjęcie pierwszych gości. Że każdy kominek ma sprawną wentylację i nikt się przy nim nie zaczadzi. Że działają wszystkie wyłączniki światła i każda spłuczka, że woda do kąpieli leci pod odpowiednio dużym ciśnieniem, napełniając do pełna każdą żeliwną wannę na delikatnych nóżkach w czasie poniżej trzech minut. Że kręte, żwirowe ścieżki są wyraźnie widoczne i przejezdne, niezależnie od tego, czy ktoś porusza się pieszo, na rowerze, skuterze, czy w wózku golfowym z kierowcą. Że wszystkie urwiska, głębiny i inne naturalne przeszkody są jasno oznaczone. Że przed otwarciem wszystko będzie pomalowane i wyschnięte, każda drzazga spiłowana, wszystkie kable pochowane i że nikogo nie porazi prąd ani nie zabije jakiś inny wypadek.

Patrząc z perspektywy czasu, każda tragedia może się zdawać nieunikniona.

„Finałowa impreza otwarcia, niedzielny brunch, miał być zaskakującym ukoronowaniem całego weekendu” – wspomina Josh Macdonald, jeden z sześciu głównych architektów, którzy pracowali nad Island Home przez osiem lat budowy. „Ned ścigał się sam ze sobą, każdy nowy klub musiał robić jeszcze większe wrażenie niż poprzedni i mieć co najmniej jedną wyjątkową właściwość: basen z przezroczystym dnem na dachu ośrodka w Szanghaju, szklany sześcienny bar wewnątrz zrujnowanej kaplicy w Highland Home. W tym przypadku tę rolę miała odgrywać podwodna restauracja o nazwie Posejdon”.

Miejsce to, zdaniem Macdonalda, było zainspirowane pewnym lokalem, który Ned odwiedzał na Malediwach. „Na plaży, z której rozciągał się rozległy widok na wodę i ląd po drugiej stronie, znajdował się bar oraz wejście. Kiedy nadchodziła pora posiłku, przechodziło się przez mostek z polerowanego betonu, prowadzący do tunelu, z którego kilka schodków wiodło do przestronnego pomieszczenia, wyglądającego jak olbrzymie akwarium. Na samym środku mieściła się kuchnia oraz bar, otoczone przez stoliki, a z okien widać było jedynie wodę” – opisuje Macdonald. „Ławice makreli, chmury meduz, dna łodzi, słońce igrające na falach ponad naszymi głowami. Ned chciał, żeby to była ostatnia rzecz, jaką zapamiętają goście przed opuszczeniem wyspy, tak by całymi tygodniami nie chcieli rozmawiać o niczym innym, tylko o tym, jak wielkie wrażenie zrobił na nich Island Home”.

Z pewnością udało mu się to osiągnąć.

Jak twierdzą goście, którzy zmierzali skacowani na ostatnie śniadanie tej trzydniowej imprezy, pytaniem, które nękało większość z nich, było to, gdzie podziewał się Ned. Zazwyczaj w czasie takich imprez był wszechobecny, rzucał żartami jak z rękawa i upewniał się, że wszyscy świetnie się bawią. Ten solidnie zbudowany, mający metr dziewięćdziesiąt wzrostu były zawodnik rugby oraz adwokat dysponował grzmiącym głosem i zaraźliwym śmiechem, który słychać było z każdego miejsca. Tego ranka, zauważywszy jego nieobecność, wszyscy zaczęli się zastanawiać, kiedy właściwie ostatni raz z nim rozmawiali. Spekulujący na temat jego nieobecności i dzielący się plotkami z ostatniej i przedostatniej nocy, rozglądający się za znajomymi twarzami i częstujący się śnieżnobiałymi omletami, zielonymi sokami oraz latte z kurkumą goście dopiero po jakimś czasie zwrócili uwagę na coś dziwnego w wodzie, tuż za zaokrąglonymi oknami.

Słońce, które tego jesiennego poranka przedarło się po raz pierwszy przez chmury i przecięło świetlistym promieniem mrok zalegający na dnie, oświetliło to coś, co przypominało skupisko kamieni, nieokreślony kształt pod wodą.

„Goście zaczęli wstawać od stolików i podchodzić do okna, pokazując na coś rękami” – wspomina jedna z członkiń klubu, która prosiła o zachowanie anonimowości. „Wszyscy się śmiali i żartowali, myśląc, że to jakaś reklama land rovera. Zwłaszcza że naprawdę robiło to wrażenie – samochód leżał na dachu, jakieś sześć metrów pod wodą, zaklinowany między sporymi skałami. Co za pomysł, żeby zwrócić naszą uwagę! Każdy chciał wiedzieć, jak go tam umieszczono i od jak dawna tam tkwi”. Aż w końcu, opowiada nasza rozmówczyni, ludzie zauważyli, że ktoś jest w środku auta. I wtedy wszyscy zaczęli płakać.

A impreza roku przekształciła się w zagadkę dekady.ROZDZIAŁ PIERWSZY

Czwartek po południu

JESS

Udało się jej.

Jess wciąż przyłapywała się na tym, że powtarza to sobie w myślach.

Kierowniczka działu sprzątania Island Home. Jess Wilson, nowa kierowniczka działu sprzątania Island Home.

Nadal nie potrafiła w to uwierzyć.

Cały poprzedni tydzień przypominał sen na jawie. Najpierw telefon z zarządu Island Home oraz zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną – i to po tylu latach rozsyłania podań. Podtrzymywania nadziei. Wysłuchiwania, że „być może się skontaktujemy”.

Potem sama rozmowa, w Londynie, prowadzona przez Adama Grooma, dyrektora do spraw projektów specjalnych oraz drugą najważniejszą osobę w całej Home Group. Panika, co powinna na siebie włożyć i co powiedzieć.

Nie ma żadnej przesady w stwierdzeniu, że od bardzo dawna ogromnie jej na tym zależało. Dorastała w Northamptonshire, nieopodal Country Home, i wciąż pamiętała, jak rodzice wozili ją wzdłuż rozległego kamiennego muru, za którym widać było drzewa i połyskujące między nimi prywatne jezioro, oraz swoje delikatne podniecenie i próby odgadywania, co może dziać się w środku, gdy za bramą ukazywał się podjazd, prowadzący do elżbietańskiej posiadłości. Kiedy słyszała huczący nad głową helikopter, zastanawiała się, kto może znajdować się na jego pokładzie, a gdy jako nastolatka czytała o Home w czasopismach, często rozmyślała, jak może wyglądać praca w tym miejscu, jak to jest być częścią takiego zespołu.

Oczywiście do jakiegoś stopnia wciąż martwiła się, że to wszystko może się okazać tragiczną pomyłką. Że pojawi się na wyspie tylko po to, by usłyszeć, że sprawdzili jej referencje i odkryli, że jest zwykłą oszustką. Że gdy tylko otworzy usta, wszyscy się zorientują – i to pomimo nowej fryzury i ciuchów – że nie nadaje się do pracy w tak stylowym miejscu, że nigdy się nie wpasuje, że to nie jest praca, której szukała.

Bo tak właśnie się czuła zaraz po rozmowie.

Odbyła się ona w Covent Garden Home. Jess wierciła się w fotelu, nieco zbyt niskim w stosunku do stolika. W pełni świadoma, że trzymający się ostatnimi siłami guzik jej nowej bluzki może za moment puścić, i nie wiedząc za bardzo, gdzie powinna oprzeć łokcie, starała się przyjąć pozycję, która będzie jednocześnie swobodna i zdyscyplinowana. Wszystkie dobre rady przyjaciół, wszystkie gadki motywacyjne, jakie wciskała samej sobie do głowy, wydały się nagle nieistotne i absurdalne w zestawieniu z wyraźnie skacowanym Adamem Groomem, pałaszującym klasyczne brytyjskie śniadanie.

Popijając krwawą mary, spojrzał spod przymrużonych powiek na jej wydrukowane CV, nie kryjąc, że widzi je po raz pierwszy, a kiedy tylko odrywał wzrok od kartki i rzucał jakieś luźne uwagi na swój temat, jego spojrzenie skupiało się na jej biuście. Kwestia odległości z Northamptonshire, jaką musiała pokonać, by się z nim osobiście spotkać, została przez Adama poruszona jedynie raz, gdy zauważył, że hotel, w którym była aktualnie zatrudniona, The Grange, znajdował się przy tej samej drodze co Country Home.

– Wiem – odpowiedziała z uśmiechem. – Właściwie to kilka razy starałam się tam o pracę…

Osiem, jeśli chodzi o ścisłość. Chętnie opowiedziałaby coś więcej i oczywiście dodała, jak bardzo podziwia to, co Adam i jego brat osiągnęli w Home, i że praca przy otwarciu jednego z ich klubów to spełnienie jej życiowych marzeń, ale kiedy tylko otworzyła usta, Adam przywołał kelnerkę (smukła, śliczna, młoda), żeby poprosić o nieco więcej keczupu, i Jess ugryzła się w język.

Przez całą powrotną drogę pociągiem – długą, kosztowną i opłaconą z własnej kieszeni – wypominała sobie bez końca wszystkie bzdury, jakie naplotła, każdą zmarnowaną okazję, by się zaprezentować, i wszystko, co powiedziałaby, gdyby rozmowa toczyła się właśnie teraz. A także wszystko, czego na pewno by nie powiedziała, gdy już wiedziała, że właśnie zmarnowała swoją wielką szansę.

Jeszcze tego samego wieczoru zadzwoniono do niej z pytaniem, czy jest gotowa zacząć od zaraz.

– Oczywiście – odpowiedziała bez zastanowienia, bo tak ją to zaskoczyło. Ależ się zdziwią wszyscy jej przyjaciele, współpracownicy i aktualni pracodawcy! Dopiero znacznie później dotarło do niej, że nawet nie zapytała, dlaczego jej poprzedniczka tak nagle opuściła posadę i jakie ustalenia – o ile w ogóle jakieś – zostały poczynione w celu przekazania obowiązków.

Nie mogła uwierzyć, że to wszystko działo się ledwie przed tygodniem. Kilka ostatnich dni to był czysty obłęd. Błyskawiczne zakupy, nowa fryzura, na którą zdecydowała się w ostatniej chwili i wciąż nie była jej do końca pewna (włosy do ramion, rozwiana grzywka, fryzjerka twierdziła, że bardzo łatwe w utrzymaniu, ale jedyne, co Jess potrafiła z nich zrobić, to ptasie gniazdo), oraz wieczorna panika, kiedy nabrała pewności, że nie uda jej się wszystkiego upchnąć w walizce. Później kilkudniowe szkolenie w londyńskiej centrali Home. I bezsenne noce, zawsze towarzyszące oczekiwaniu na wielkie wydarzenia, gdy człowiek budzi się przed dzwonkiem budzika.

Wreszcie dotarła na miejsce, odczekawszy chwilę na lądzie, nim grobla znów stała się przejezdna, a szofer kierujący elektrycznym land roverem defenderem zabrał ją oraz dwie inne nowe osoby, obie pochodzące z Littlesea, które podobnie jak ona ze wszystkich sił starały się zamaskować swoje onieśmielenie. Nigdy nie zapomni tej zaskakująco krętej i niepokojąco wąskiej drogi, która tak nagle wynurzyła się z morza, i tego, jak najpierw pojawiły się skały, a później w południowym blasku słońca zalśnił asfalt, wciąż pokryty wilgotnymi gryzmołami czarnych wodorostów, oraz samej wyspy, majaczącej na horyzoncie.

Trema była jak najbardziej zrozumiała. Jak bardzo różniło się to miejsce od The Grange, hotelu, gdzie od tak dawna pracowała, wyłożonego hektarami kraciastych dywanów, z jadalnią i kelnerami w obowiązkowych muszkach, barem obwieszonym plakatami o tematyce golfowej, plastikowymi buteleczkami kosmetyków o zapachu konwalii i korytarzami, w których wciąż unosiła się woń środka odkażającego. Jak dziwnie było porzucić okolice i ludzi, których tak doskonale znała (a oni ją), i znaleźć się w tym całkowicie nowym i obcym miejscu.

Było świetliste październikowe popołudnie, bezchmurne niebo przecinały jedynie smugi kondensacyjne. Porośnięta lasem wyspa robiła się coraz większa i ciemniejsza, a Jess próbowała wypatrzyć wszystkie budynki i udogodnienia, które opisano im w czasie szkolenia. Najpierw zobaczyła Rezydencję, a przynajmniej jej przeszkloną wieżę, wystającą ponad czubki sosen. Później gdy podjechali nieco bliżej, dostrzegła właściwy cel podróży: Hangar, piętrowy budynek z wyblakłego drewna, stojący jakieś sto metrów od końca grobli, tuż przy parkingu zastawionym połyskliwie czarnymi SUV-ami i przeszklonej recepcji, gdzie członkowie klubu odbierali klucze do swoich dom­ków, zostawiali telefony na cały czas pobytu i sączyli szampana przy kominku, oczekując na bagażowego z wózkiem. Dalej, na plaży rozciągającej się za szpalerem sosen, widać było parterową konstrukcję z betonu i drewna cedrowego, która wcinała się w morze i, jak podejrzewała Jess, stanowiła część podwodnej restauracji Posejdon. A jeszcze dalej droga pięła się stromo po zboczu wzgórza i niknęła w lesie.

Nie dorastała wśród takich widoków, ale potrafiła docenić ich piękno, nawet – a może zwłaszcza – o tej porze roku. Smuk­łe, jasne pnie brzóz. Krzykliwą zieleń buków. Żółć kolcolistu i żarnowca. Ciemne kamyki na plaży. Biel połaci piasku. Sprężyste gęstwiny rokitnika. Kępy zbrązowiałych paproci. Jesienne słońce igrające pośród fal.

W większości – i z oczywistych względów – domki z tarasami zostały rozmieszczone tak, by niełatwo je było zauważyć z daleka, z wody. Spa i korty tenisowe znajdowały się na dalekim krańcu wyspy, w pobliżu starej wieży ciśnień, którą zamieniono w obrotową włoską restauracją, w pobliżu ośrodka żeglarstwa i sportów wodnych oraz kwater pracowniczych (również niewidocznych z wody), gdzie mieszkała mniej więcej połowa pracowników wyspy (w tym Jess) – druga połowa przyjeżdżała każdego ranka z lądu. Zabawnie było pomyśleć, jak obce jest to wszystko dla niej teraz, a jak znajome będzie za kilka dni. Jej nowy dom – Home.

Ludzie też będą musieli się trochę przyzwyczaić. Na przykład taka dyrektorka działu członkowskiego, Annie Spark, obłędnie wyglądająca kobieta z długimi do pasa czerwonymi włosami Jessiki Rabbit, w jaskrawym różowym kombinezonie, wysokich butach sportowych i z ogromnymi złotymi kolczykami w uszach, która przywitała ją w Gospodzie nad Groblą, siedemnastowiecznym pubie przy porcie z widokiem na miejsce, w którym grobla spotykała się ze stałym lądem. Jak wyjaśniła Annie, lokal ten Home Group zakupiła, by służył jako miejsce, w którym członkowie klubu mogliby usiąść i cieszyć się jednym z piętnastu lokalnych piw i cydrów lub przekąsić coś podczas oczekiwania na odpływ, który umożliwi im przejazd na wyspę.

W jednym z barów na dole – pomieszczeniu z widokiem na morze, z niedopasowanymi fotelami w stylu vintage i dwoma skrzyżowanymi polanami tlącymi się w kominku – Annie wtajemniczyła ich wszystkich w plany na weekend.

Dziś wieczorem, w czwartek, w Rezydencji odbędzie się kameralna kolacja dla wybranych pięciu gości, której gospodarzem będzie Ned Groom. Annie wymieniła nazwiska zaproszonych członków klubu. Jess poczuła, że serce podchodzi jej do gard­ła. Inni nowi pracownicy starali się zachować nieprzenikniony wyraz twarzy. Już wcześniej podkreślano, zarówno podczas rozmowy kwalifikacyjnej, jak i w trakcie surowego wystąpienia Annie, że osoby, które nie opanują ekscytacji w związku z pobytem gwiazd w Home, nie mają tu czego szukać.

Kiedy przyjęła tę posadę, bardzo wyraźnie zaznaczono, jakim przywilejem jest możliwość posiadania telefonu na wyspie. Rzeczywiście, po przybyciu do centrali otrzymała nowiutki służbowy iPhone i została poinstruowana, by mieć go przy sobie, naładowany i włączony przez cały czas, na wypadek gdyby była potrzebna. Powiedziano jej również, bardzo stanowczo, by nigdy nie wyjmowała go, gdy w pobliżu znajduje się gość. Podobnie wszyscy przybyli pracownicy zostali pouczeni, by wypatrywali członków klubu, którzy po dotarciu na wyspę nie oddali komórek.

– To jedno z niewielu miejsc na świecie – wyjaśniła im Annie – gdzie ci ludzie mogą zjeść posiłek, napić się drinka lub po prostu siedzieć bezczynnie i być całkowicie pewnym, że nikt nie zrobi im zdjęcia. Spróbujcie sobie wyobrazić, jakie to uczucie. Po prostu spróbujcie sobie wyobrazić, jak dużo bylibyście w stanie za to zapłacić. I dlatego każdy członek klubu, jakiego zobaczycie z telefonem w ręku, bo, wierzcie lub nie, oni również nie są odporni na tę pokusę, natychmiast zostanie wydalony z wyspy, a jego członkostwo będzie anulowane. I właśnie dlatego żaden kelner, kelnerka, pracownik baru czy członek ekipy sprzątającej nie może mieć telefonu komórkowego.

Dam radę, powiedziała sobie Jess. Była związana z branżą hotelarską od momentu ukończenia szkoły – a nawet wcześniej, jeśli uwzględnić pierwszą pracę weekendową, polegającą na ścieleniu łóżek w miejscowym pensjonacie. Spędziła dziesięć lat w The Grange, stopniowo awansując, aż wreszcie została kierowniczką działu sprzątania. Zawsze dogadywała się ze swoim zespołem, zawsze była dumna ze swojej pracy. Da radę. Ludzie byli ludźmi, a goście gośćmi.

Reszta zaproszonych – Annie wymieniała kolejne nazwiska (niektóre były naprawdę znane, inne najwyraźniej zdaniem Annie powinny być znane) – będzie przybywać w starannie skoordynowanych falach od piątkowego poranka, a grafik zapewniał im zajęcia aż do niedzielnego popołudnia: wycieczki łodzią, przejażdżki konne, brunche, obiady, kolacje, seanse filmowe. Każdy domek ma być zajęty, a każdy gość odnosić wrażenie, że jest jednym z najbardziej cenionych członków klubu. Nic – ton Annie był delikatny, lecz stanowczy, a wyraz twarzy zachęcający – nie powinno wyglądać na zbyt wielki problem.

Podczas tej przemowy bez przerwy dzwoniła jej komórka. Annie co jakiś czas patrzyła na nią i uśmiechała się lub marszczyła brwi. Gdy tylko skończyła, przyłożyła telefon do ucha i zaczęła głośno rozmawiać, zanim jeszcze wyszła z sali.

Jakżeż Jess zazdrościła Annie jej pewności siebie, niewzruszonego spokoju i śmiałości. Te szkarłatne włosy, zebrane w kok, te mocno podkreślone oczy. Te wielkie karmazynowe paznokcie. Może łatwiej było być pewnym siebie, kiedy miało się tyle wzrostu, co Annie – co najmniej metr osiemdziesiąt. Jess żałowała, że nie przedstawiła się nieco bardziej stanowczo albo że nie miała dość odwagi, by w trakcie przemówienia Annie podnieść rękę i zadać choć jedno z setek pytań, jakie nasuwały się jej w związku z tą wyspą, weekendem i pracą.

By przetrwać najbliższe dni, będzie potrzebowała tyle pewności siebie i śmiałości, ile tylko zdoła z siebie wykrzesać.

– Już dojeżdżamy – rzucił przez ramię ich kierowca w obcisłej niebieskiej koszulce i lustrzanych okularach przeciwsłonecznych. Gdy zbliżali się do końca grobli, nacisnął klakson. Z przeszklonej części Hangaru wyszedł ktoś z podkładką do pisania w ręce i pomachał do nich.

To było to.

Gdyby tylko rodzice mogli ją teraz zobaczyć, pomyślała Jess. I wszystkie koleżanki ze szkoły…

Nie było wątpliwości, że to okazja życia.

Teraz musiała tylko trzymać się planu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: