Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kochaj albo jedź - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
28 sierpnia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
33,60

Kochaj albo jedź - ebook

Emocje podczas czytania sięgają zenitu. Jest wspaniale. Są przystojni bracia bliźniacy z seksownymi zarostami, pikantne zbliżenia, gang motocyklistów i… rozterki, które każdy z nas kiedyś przeżywał. A w tym wszystkim zwyczajna dziewczyna z sąsiedztwa…

Miłość przesłania cały świat, serce wali jak oszalałe, nie można skupić myśli. Tego nie da się opisać, ani już nigdy przeżyć nic podobnego. Naprawdę wspaniale się to czyta!

Główna bohaterka staje przed wieloma dylematami. I to nie tylko takimi, jak SEKS czy POWŚCIĄGLIWOŚĆ… MIŁOŚĆ czy PODRÓŻE.

Jess od najmłodszych lat na zabój kochała się w Beau, rudobrodym przystojniaku. Gdy po latach wraca do rodzinnego miasteczka, na swoje nieszczęście przez pomyłkę wdaje się w romans z jego bratem bliźniakiem – Duane’em.

Beau jest ideałem – towarzyski, radosny, otwarty i pomocny, natomiast opryskliwy, arogancki i zdystansowany Duane od zawsze działał Jess na nerwy i szczerze go nienawidziła. Skąd mogła wiedzieć, że Duane kochał ją od dawna, miłością najprawdziwszą, największą z możliwych, tą jedyną i na całe życie.



Książka "Kochaj albo jedź" nie tylko mnie zachwyciła, ale też sprawiła, że z miejsca rzuciłam się na kolejne romanse w tej serii. Zadziwia mnie, jaką indywidualnością jest w nich każdy z bohaterów. Seria o braciach Winstonach znalazła się na półce z moimi ulubionymi książkami. Daję jej 5 na 5 gwiazdek.
Samantha Young, autorka bestsellerów z listy "New York Timesa", "USA Today" oraz "Wall Street Journal"

Pokochałam tę książkę! Penny Reid stworzyła bardzo malowniczy świat. Nie wiem, jak dam radę doczekać do następnego tomu!
Heroes and Heartbreakers

Penny Reid mieszka w Seattle w stanie Waszyngton z mężem, trójką dzieci i nadmierną ilością włóczki. Dawniej zajmowała się biomedycyną i jako pracownik naukowy po całych dnach pisała podania o federalne granty, ale teraz po prostu pisze książki. Do tej pory ukazało się ich kilkanaście, w tym bestsellerowa seria o seksownych brodaczach, czyli braciach Winstonach.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8097-830-0
Rozmiar pliku: 750 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Nie wszyscy, którzy wędrują, błądzą.

J.R.R. Tolkien, Bractwo Pierścienia

Jessica

Wjechałam na parking Domu Kultury Green Valley i na śmierć wystraszyłam pięcioro starszych obywateli.

Chociaż było Halloween, nie miałam w planach przyprawiania o atak serca przedstawicieli geriatrycznej populacji. Mój truck wydawał upiorny, piskliwy jęk, zawsze kiedy silnik pracował na jałowym biegu – na nieszczęście wszystkich, którzy mieli go w zasięgu słuchu.

Pięcioosobowa grupka podskoczyła – wyraźnie wstrząśnięta – i spiorunowała mnie wzrokiem. Wkrótce gniewne spojrzenia przerodziły się w niepewne zerkanie spod pomarszczonych powiek na moją postać za kółkiem. Zajęło im to kilka minut, ale w końcu mnie rozpoznali.

Wszyscy w Green Valley w stanie Tennessee wiedzieli, kim jestem.

Niemniej wyobrażałam sobie, że nie spodziewali się zobaczyć Jessiki James – dwudziestodwuletniej córki szeryfa Jeffreya Jamesa i siostry zastępcy szeryfa Jacksona Jamesa – ubranej w długą białą brodę i siedzącej za kierownicą starożytnego forda Super Duty F-350 XL.

Na moją obronę mogę powiedzieć, że to nie był mój monster truck. Należał do mojej mamy. Chwilowo nie miałam samochodu, a ona właśnie przesiadła się na nowszy, większy, bardziej przerażający model. Coś, co mogła ozdobić nalepkami na zderzaku w stylu:

Czy już dzisiaj pocałowałeś swojego szeryfa?

i

Piłeś? Nie dodawaj gazu. Alkohol nie pasuje do arytmetyki.

i

Jedz steki! Zachodu nie zdobyły sałatki!

Jako żona miejscowego szeryfa, matka funkcjonariusza policji (mojego brata) i nauczycielki matematyki (mnie) oraz córka hodowcy bydła – chyba uważała za swój obowiązek wykorzystanie obszernego płótna swojego wehikułu jako ruchomego propolicyjnego, promatematycznego i promięsnego billboardu.

Zaczekałam cierpliwie, aż się napatrzą do syta, obdarzając ich uśmiechem, którego nie widzieli spoza brody. Nie przeszkadzało mi, że się na mnie gapią. Po kilku minutach skonfundowanej obserwacji gang seniorów niczym stadko żółwi poczłapał w stronę wejścia do budynku, rzucając za siebie ostrożne spojrzenia.

Pospiesznie wmanewrowałam bestię w wolne miejsce na skraju parkingu. Odkąd odziedziczyłam tego trucka, zwykle parkowałam na krawędziach parkingów, żeby mój ponadwymiarowy pojazd nie zajmował dwóch miejsc.

Poprawiłam brodę, przerzuciłam przez ramię metrowej długości biały kłąb, a potem chwyciłam moją szarą pelerynę i kapelusz czarodzieja. Następnie, próbując nie wypaść z trucka ani nie zaświecić gołym tyłkiem, zlazłam z fotela kierowcy. Na szczęście elementem mojego kostiumu była również długa laska; wypolerowany drewniany drąg posłużył mi za oparcie przy schodzeniu. Reszta mojego stroju nie miała znaczenia – obcisła sukienka mini z głębokim dekoltem, niekrępująca ruchów.

Dotarłam do połowy parkingu, gotowa na potępiające spojrzenia ojca i brata, kiedy usłyszałam swoje imię:

– Jessica, zaczekaj!

Odwróciłam się i pomachałam do Claire, mojej koleżanki z pracy, która właśnie biegła w moją stronę.

– Tak myślałam, że to ty! Zobaczyłam laskę i pelerynę. – Zwolniła i przesunęła spojrzeniem po kostiumie. – Trochę go… zmodyfikowałaś.

Przytaknęłam z dumą, szczerząc zęby na widok jej ostrożnie rozbawionej miny. Claire nie przebrała się po pracy – wciąż nosiła uroczy kostium Raggedy Ann. Na szczęście miała już jaskraworude włosy i piegi; musiała tylko spleść długie loki w warkoczyki, założyć ogrodniczki i białą czapkę.

– Podoba ci się? – Obróciłam się najpierw w jedną, a potem w drugą stronę, żeby zademonstrować mój nowy strój i sandałki na wysokim obcasie.

– Dalej jesteś Gandalfem? Czy kimś innym?

– Tak, dalej jestem Gandalfem. Ale teraz jestem seksownym Gandalfem. – Znacząco poruszyłam brwiami.

Claire zakryła usta ręką w białej rękawiczce i parsknęła śmiechem.

– O mój Boże! Jesteś stuknięta.

Wydałam z siebie złowieszczy chichot. Zwykle nie chichoczę, chyba że zrobię coś naprawdę złowieszczego.

– No, nie mogłabym tak iść do pracy. Ale podoba mi się ironia tego wszystkiego, wiesz? Te głupie halloweenowe kostiumy, które mają nosić kobiety, typu seksowna pielęgniarka, seksowna czarownica czy seksowna pszczoła. Naprawdę widziałam kostium seksownej pszczoły! Czy coś przegapiłam? Czy istnieje podgrupa mężczyzn, którzy się spuszczają, myśląc o zapylaniu?

– Zgadzam się. Nie możesz nosić kostiumu seksownego Gandalfa w pracy. To wbrew zasadom dress code’u. A poza tym odgrywasz już główną rolę w fantazjach seksualnych wszystkich twoich uczniów jako gorąca matematyczka. Gdybyś założyła do szkoły seksownego Gandalfa zamiast zwykłego Gandalfa, mogliby się pogubić w kwestii swojej orientacji seksualnej.

Roześmiałam się i pokręciłam głową, myśląc o tym, jakie dziwne były ostatnie trzy miesiące.

Podobnie jak ja, Claire pochodziła z Green Valley – i tak jak ja wróciła do domu po studiach. Ona jednak mieszkała tu na stałe, a ja tylko przejściowo – przez parę lat, dopóki nie spłacę studenckiego długu. Kiedy byłam w ostatniej klasie liceum, Claire została nauczycielką sztuki aktorskiej i zaczęła prowadzić zespół. Teraz pracowałyśmy razem. Ze swoimi wspaniałymi rudymi włosami, jasnoniebieskimi oczami i uderzająco piękną twarzą zasługiwała na etykietkę seksownej nauczycielki.

Zadrżałam, kiedy powiew jesiennego wiatru musnął moją nadmiernie obnażoną skórę.

– Chodź. – Claire wzięła mnie pod rękę. – Wejdźmy do środka, zanim odmrozisz sobie brodę.

Weszłam za nią do starego szkolnego budynku. Już z daleka usłyszałam dźwięki folkowej muzyki, wypływające przez otwarte podwójne drzwi.

Był piątkowy wieczór, co znaczyło, że kto żyw w promieniu trzydziestu mil przybył na jam session w Domu Kultury Green Valley. Z okazji Halloween wnętrze udekorowano papierowymi szkieletami, wydrążonymi dyniami oraz czarnymi i pomarańczowymi serpentynami. Starą szkołę zaadaptowano na dom kultury zaledwie siedem lat wcześ­niej, a sesje jazzowe zaczęły się niedługo potem.

Wszyscy w Green Valley zaczynali tutaj wieczór. Nawet gdyby to nie było Halloween, pierwsze wychodziły małżeństwa z dziećmi, a potem seniorzy. Następnie ulatniały się starsze nastolatki, zapewne na pole Coopera, żeby się upić przy ognisku. Dorośli – nieżonaci, niezamężni i bezdzietni – wychodzili ostatni.

Niezręcznie i z wahaniem próbowałam sobie znaleźć miejsce w tej nowej podgrupie dorosłych singli.

Zanim wyjechałam na studia, należałam do podzbioru nastoletnich pijaczków rozpalających ogniska na polu Coopera, chociaż zwykle nie zostawałam tam długo i nigdy się nie upijałam. Ale zawsze udawało mi się znaleźć chłopca, z którym się całowałam przed odejściem. W mojej obecnej sytuacji to, gdzie zakończy wieczór każdy osobnik z grona niezwiązanych dorosłych (do którego teraz należałam), zależało w dużej mierze od nastawienia danej osoby. Jeśli szukałaś tylko dobrej zabawy, zwykle chodziłaś do Genie’s Country Western Bar na tańce i strzałki. Jeśli chciałaś się bzyknąć, chodziłaś do The Wooden Plank, baru dla motocyklistów na skraju miasta. Jeśli chciałaś się bzyknąć i narozrabiać, a potem może znowu się bzyknąć, chodziłaś do Dragon Biker Bar kilka mil za miastem, siedziby klubu motocyklistów Iron Wraiths.

A jeśli byłaś jak ja – już nie zbuntowana, pełna lęków nastolatka szukająca chłopców, żeby się z nimi całować – jeśli chciałaś się odprężyć i sprawdzić prace domowe z całego tygodnia, wracałaś do domu, zakładałaś flanelową piżamę i włączałaś Travel Channel, zapewniający szum w tle i inspirację.

Dostrzegłam ojca, zanim on zauważył mnie w gęstniejącym tłumie; rozmawiał z ożywieniem z kimś, kogo nie widziałam. Tata stał tuż za drzwiami przy stole, na którym umieszczono dużą szklaną misę na datki. Jak zwykle miał na sobie mundur.

Claire wspięła się na palce, a potem przechyliła na bok, próbując ocenić przyczynę gromadzenia się tłumu.

– Chyba grają w cukierek albo psikus – stwierdziła. – Widzę sporo dzieciaków w kostiumach, a na stole jest wiaderko z cukierkami.

Kiwnęłam głową i zajrzałam w krótki korytarz, a potem w drugi. Muzyka dobiegała tylko z jednego pomieszczenia, ale ze wszystkich pięciu klas wychodziło albo do nich wchodziło mnóstwo dzieciaków, każdy z ozdobną powłoczką na poduszkę albo z pomarańczową plastikową halloweenową latarnią pełniącą funkcję kubełka na słodycze.

Nachyliłam się do Claire, zamierzając zaproponować, żebyśmy ominęły kolejkę i później złożyły datki, kiedy moje spojrzenie padło na rudego brodatego mężczyznę, który wyszedł z jednej z klas, trzymając za rączkę małą jasnowłosą dziewczynkę – najwyżej siedmioletnią – ubraną jak Blaszany Dzwoneczek.

Poczułam wstrząs – skurcz w gardle – który przeniknął mnie od obojczyków do czubków palców, a potem przeszył klatkę piersiową i brzuch. Zakrztusiłam się zdławionym okrzykiem zaskoczenia. Potem po moim ciele rozeszła się fala ciepła i ogarnęło mnie skrępowanie tak intensywne, jakiego nie doświadczyłam od lat.

Chciwie pochłaniałam wzrokiem każdy centymetr jego postaci. Ubrany był w niebieski kombinezon roboczy Dickie, którego górną część ściągnął z rzeźbionego torsu i zawiązał długie rękawy w talii, żeby spodnie nie opadały. Na kolanach i udach widniały plamy od smaru i ziemi. Całości dopełniała czysta biała koszulka i czarne robocze buty. Gęste rude włosy były dość długie i zmierzwione, jakby właśnie przegarnął je palcami… albo ktoś mu je przegarnął.

Beau Winston.

Byłam pewna, że to Beau, a nie jego bliźniak Duane, z trzech powodów. Po pierwsze, uśmiechał się do dziewczynki. Beau zawsze się uśmiechał. Duane nigdy.

Po drugie, wyglądało na to, że pomaga małej. Beau był życzliwy i towarzyski. Duane był humorzasty, milczący i nadąsany.

Wreszcie po trzecie – moje ciało znało różnicę. Na widok Beau zawsze zmieniałam się w bełkoczącą kupkę nastoletnich hormonów. Natomiast Duane, chociaż wyglądał identycznie, podnosił mi ciśnienie krwi i zmieniał mnie w bełkoczącą kupkę zażenowanej irytacji.

Moja szczenięca miłość – nie: moja szczenięca obsesja – szła właśnie w naszą stronę, całkowicie skupiona na prowadzonym dziecku. Wyglądał jak rudobrody James Dean, tylko wyższy i szerszy w ramionach. Chyba zapomniałam oddychać. Był taki boski. Był taki boski, że zapomniałam też, jak bardzo nie lubię określenia „boski”.

– Jess. – Claire szturchnęła mnie łokciem w bok. – Co się stało?

Małolaty szaleją za gwiazdami rocka, boysbandami i celebrytami. Ja zawsze traciłam głowę dla Beau. Wszystko zaczęło się tego dnia, gdy wlazł na drzewo, żeby uratować mojego kota. Miałam osiem lat. On miał dziesięć. Pocałował mnie w policzek. Otarł mi łzy. Wziął mnie za rękę. Przytulił mocno.

Był moim bohaterem. Uratował mojego kota.

Zastanawiałam się przez chwilę, czy coś jest ze mną nie tak, czy są na świecie inne kobiety po dwudziestce, które wciąż doświadczają paraliżu na widok swojej pierwszej miłości.

Czy nie powinnam już z tego wyrosnąć?

Zaschło mi w ustach i mój głos był zaledwie słabym szeptem, kiedy wreszcie, przechylając nieznacznie głowę w stronę tej pary, odpowiedziałam na pytanie Claire:

– To Beau Winston.

Nastąpiła krótka chwila ciszy. Wiedziałam, że Claire patrzy ponad moim ramieniem tam, gdzie wskazywałam.

– Nie – odparła. – Nie, to Duane Winston.

Pokręciłam głową, a potem zmusiłam się, żeby odwrócić wzrok, i spojrzałam Claire w oczy.

– Nie, to Beau.

Claire uniosła jeden kącik ust, przyglądając się mojej twarzy. Z pewnością zrobiłam się cała różowa – skutek uboczny piegów oraz szaleńczego, chronicznego zakochania w najmilszym, najsłodszym, najzabawniejszym facecie pod słońcem. Nie wstydziłam się, ale zaczerwieniłam się jak wiśnia. Beau działał tak na mnie za każdym razem, kiedy znalazłam się w jego pobliżu. Motyle w brzuchu na całego i muzyka, którą słyszałam tylko ja.

– Mówię ci, że to Duane. Beau ma krótsze włosy.

– Nie. – Znowu pokręciłam głową, tym razem bardziej zdecydowanie, po czym spróbowałam wyregulować oddech z nadzieją, że wpłynie to na temperaturę mojego ciała. – Przy Duanie inaczej świruję. To musi być Beau.

Właściwie ja i Duane nie bardzo się dogadywaliśmy. Ten sam incydent, który zapoczątkował i utrwalił na całe życie moje uwielbienie dla Beau, ugruntował również moją awersję do jego brata. Kiedy bowiem Beau wdrapywał się na drzewo, żeby uratować mojego kota, Duane rzucał kamieniami w gałęzie. Kiedy Beau całował mnie w policzek, Duane przewracał oczami.

Widziałam, że Claire powstrzymuje śmiech, kiedy dodała:

– O rany, nie żartowałaś, kiedy mówiłaś, że się bujasz w tym chłopaku. Spotkaliście się pierwszy raz od skończenia ogólniaka?

– Nie – odparłam. – Raz widziałam go w Piggly Wiggly, kiedy byłam na drugim roku i przyjechałam do domu na ferie zimowe. Kupował bekon i zielony groszek, a ja stałam za nim w kolejce.

Przestała się hamować i rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu.

– To fascynujący widok.

– Co takiego?

– Jak ty głupiejesz. To znaczy, przecież jesteś Jessicą James. Masz plan, który gwarantuje ci życie wolne od zobowiązań. Ciągle gadasz o podróżowaniu po świecie. Przyjechałaś do domu tylko po to, żeby spłacić długi i zdobyć doświadczenie do swojego CV. A jednak hołubisz cenne wspomnienie spotkania z Beau Winstonem w Piggly Wiggly w Green Valley. Założę się, że potrafisz powtórzyć tamtą rozmowę słowo w słowo.

Chciałam zaprzeczyć, ale jednocześnie nie chciałam kłamać. Claire miała rację. Mogłam powtórzyć tamtą rozmowę słowo w słowo, gest po geście. Odwrócił się do mnie i zapytał, czy mogę mu podać paczuszkę gumy, do której nie mógł dosięgnąć. Próbowałam wzruszyć ramionami, choć z pewnością wyglądało to raczej jak lekki atak padaczki. Potem niezdarnie sięgnęłam po gumę, przy okazji strącając na podłogę cały rząd miętowych pastylek na nieświeży oddech. Ukląkł i pomógł mi pozbierać miętówki. Nasze ręce się zetknęły, o mało nie zemdlałam i z pewnością zrobiłam się czerwona jak piwonia. Potem on się do mnie uśmiechnął. Znowu mało nie zemdlałam. Potem pomógł mi wstać, a ja prawie dostałam ataku serca. Zapytał: „Hej, Jess… nic ci nie jest?”, pochylając się nade mną i spoglądając z troską tymi pięknymi, błyszczącymi, niezwykłymi, błękitnymi oczami. Pokręciłam głową, niezdolna wydobyć z siebie głosu, bo on wciąż trzymał ręce na moich przedramionach, i podniosłam na niego wzrok. Trzepot motylich skrzydeł i muzyka, którą tylko ja słyszałam – tym razem był to Eternal Flame Bangles – zagłuszyły jego następne słowa. Zobaczyłam jednak, że jego wargi wygięły się w leciutkim uśmiechu, kiedy mi się przyglądał. A potem zjawił się mój brat Jackson i zepsuł wszystko, mówiąc Beau, żeby pilnował własnego nosa. Beau wzruszył ramionami – co bynajmniej nie przypominało ataku padaczki – i odwrócił się z powrotem do kasjerki. Zapłacił za swój bekon, groszek i gumę, po czym wyszedł.

Rzecz w tym, że nie jestem nieśmiała. Wcale. Uważam się za osobę pewną siebie i zrównoważoną. Mam brata, chłopcy nie są dla mnie żadną tajemnicą. Ale przy Beau Winstonie zawsze kompletnie odbierało mi mowę. Gorzej – zupełnie przy nim głupiałam. Jednym słowem, kompletna idiotka. No dobrze, to dwa słowa. Byłam taką idiotką, że nie potrafiłam zliczyć do trzech.

– Jess, poważnie… dobrze się czujesz? Zrobiłaś się cała czerwona. – Claire ścisnęła mnie za ramię, odwracając moją uwagę od szumu krwi w uszach.

– Tak. – Wiedziałam, że to słabo zabrzmiało. – Po prostu mi powiedz, kiedy sobie pójdzie.

– Nie porozmawiasz z nim?

Szybko pokręciłam głową.

Claire zmarszczyła nos, jeszcze raz szybko zerknęła ponad moim ramieniem, zapewne na jego zbliżającą się postać, i znowu ścisnęła mnie za rękę.

– Nigdy cię takiej nie widziałam. To nie jest Jessica James, jaką znam.

– Nic na to nie poradzę. Gdyby się do mnie odezwał, mogłabym zemdleć.

Cmoknęła.

– Dwa tygodnie temu, kiedy byłyśmy w Nashville, podeszłaś do tego seksownego nieznajomego przed klubem i pocałowałaś go.

– Założyłaś się ze mną o dziesięć dolarów, że tego nie zrobię. Poza tym z Beau jest inaczej. Poza tym tamten facet ze mną flirtował. Poza tym lubię się całować.

– Czy to znaczy, że nie chcesz pocałować Beau?

– Oczywiście, że chcę – odpowiedziałam gorączkowym szeptem. – Ale tylko teoretycznie. Lecisz na jakiegoś sławnego gościa? Gdyby superprzystojny hollywoodzki aktor, który poza tym jest wspaniałym człowiekiem, chciał cię wziąć na chatę… i nie gasić przy tym światła… co byś wtedy zrobiła? Ale nie teoretycznie... Powiedz szczerze, co byś zrobiła...

Claire patrzyła na mnie przez długą chwilę, po czym zapytała:

– Czy dostałabym cynk parę miesięcy wcześniej? Żebym zaczęła ćwiczyć i ograniczyła węglowodany?

– Nie.

– W takim razie, szczerze mówiąc, uciekłabym w drugą stronę.

– No właśnie! Nie wiem, jak to opisać. To znaczy… gdyby on naprawdę chciał mnie pocałować, chyba umarłabym z wrażenia.

– Więc uważasz Beau za jakiegoś celebrytę?

– To skomplikowane. Mam podobny stosunek, chociaż nie całkiem taki sam, do Nieustraszonej Inger, Gottfrieda Wilhelma Leibniza i Tiny Fey.

– Nieustraszona Inger? To ta samotna podróżniczka blogerka, o której ciągle gadasz?

– Tak, to ona.

– A kim jest Gottfried Wilhelm Leibniz?

– Ojcem rachunku różniczkowego. Nie żyje.

Claire przygryzła wargi, jakby usiłowała powstrzymać śmiech.

Bezradnie wzruszyłam ramionami.

– Wiem, jestem maniakiem matmy.

– Tak, jesteś maniakiem matmy. Ale mimo to świetnie wyglądasz w seksownym kostiumie Gandalfa.

– O mój Boże! Zapomniałam! – Poderwałam rękę do brody. – Może mnie nie pozna?

Claire cmoknęła.

– Wyjaśnijmy sobie jedno: pocałujesz obcego faceta na ulicy bez mrugnięcia okiem, ale gdybyś miała rozmawiać z którymś z twoich bohaterów… słynną blogerką podróżniczką, ojcem rachunku różniczkowego, prawdopodobnie najzabawniejszą kobietą na świecie czy Beau Winstonem… dostałabyś afazji i zemdlała?

Przytaknęłam.

– Skarbie, Beau Winston niczym się nie różni od innych. Jest całkiem normalny. Skąd ten kult bohatera? Idź z nim pogadaj!

– Jak dorastaliśmy, za każdym razem, kiedy go widziałam, robił coś odważnego, heroicznego albo wyjątkowo dobrego. Mówiłam ci, że uratował mojego kota? Kiedyś widziałam też, jak ocalił dwóch małych chłopców przed grzechotnikiem. A jednego razu…

– Rozumiem. Przez całe lata idealizowałaś go w głowie.

– Nie mogę z nim rozmawiać. Jeszcze nie. Może kiedyś, po jakichś ekstremalnych duchowych przygotowaniach – szeptałam ochryple, z naciskiem.

– Owszem, możesz.

– Nie. Naprawdę nie mogę. – Czułam, jak rozszerzają mi się oczy. – Nigdy nie udało mi się zwyczajnie porozmawiać z Beau Winstonem. Nie chodzi tylko o to, że go idealizuję. W stosunku do niego jestem jedną wielką porażką. Za każdym razem, kiedy próbuję coś powiedzieć, mój mózg zapomina angielskiego i zaczynam bełkotać w suahili, po szwedzku albo szwajcarsku. On uważa mnie za kompletną idiotkę.

– Ludzie w Szwajcarii nie mówią po szwajcarsku. Mówią po niemiecku, francusku, włosku albo rumuńsku.

– Widzisz? Z każdą chwilą robię się głupsza.

Wstrzymałam oddech, ponieważ usłyszałam jego głos; mówił do tej małej dziewczynki tak obłędnie czarującym tonem, że żołądek zjechał mi do pięt, a potem podskoczył, jakbym płynęła w małej łódce po wzburzonym oceanie. Przycisnęłam rękę do brzucha i mocniej wparłam nogi w podłogę.

Kiedy Beau wszedł w pole mojego widzenia, przyciąg­nął moją uwagę jak magnes. Wciąż się uśmiechał, ale teraz ten uśmiech był bledszy, uprzejmy. Przekazał dziewczynkę starszej pani, w której rozpoznałam panią MacIntyre, kierowniczkę miejscowego oddziału biblioteki. Blaszany Dzwoneczek widocznie była jej wnuczką.

Powiedziała coś o kurze albo kogucie. On coś odpowiedział. Roześmiali się. Patrzyłam na nich, obmywana przez aksamitne dźwięki. Ponownie uniosła mnie fala na środku oceanu – w górę i w dół.

A potem to się stało. Beau zerknął w bok, jakby wyczuwając moje natrętne spojrzenie. I jeszcze raz. Pochwycił mój wzrok. Gardło napięło mi się w daremnym wysiłku, zalała mnie fala gorąca. Zmrużył oczy i dalej na mnie patrzył.

Boże, byłam taka beznadziejna!

Chciałam odwrócić wzrok, ale to było fizycznie niemożliwe. On tak rzadko na mnie patrzył. Miałam wrażenie, że spadam, wszystko wokół mnie się rozmywało – wszystko oprócz niego, jego dobroci, jego wspaniałomyślności, jego błękitnych, błękitnych, błękitnych oczu.

Irytująca muzyka, którą tylko ja słyszałam w jego obecności, znowu zaczęła grać – tym razem był to Dreamweaver Gary’ego Wrighta – dlatego nie usłyszałam jego głosu, kiedy powiedział:

– Hej, Jessica.

Zamiast tego odgadłam z grubsza, co powiedział, na podstawie ruchu jego warg, po czym spróbowałam przyciszyć muzykę w moich uszach. Kiwnęłam mu głową, wciąż niezdolna oderwać od niego spojrzenia.

A potem – ku mojemu przerażeniu – zobaczyłam, że przeprosił panią MacIntyre i Blaszanego Dzwoneczka i skierował się w moją stronę. Zachwiałam się lekko i zrobiłam krok do tyłu; Claire wzięła mnie pod ramię i podtrzymała. Pewnie myślała, że zemdleję albo ucieknę.

Niestety, nie udało mi się ani jedno, ani drugie, zanim do nas podszedł.

– Hej… Beau – powiedziała Claire z wyraźnym wahaniem. – Jesteś Beau, tak? Czy może Duane?

Obdarzył nas krzywym uśmieszkiem, który wyglądał absolutnie rozkosznie i szelmowsko, przenosząc spojrzenie to na jedną, to na drugą z nas.

– Nie potraficie odróżnić?

Claire dość powściągliwie odwzajemniła uśmiech. Urok Beau był zaraźliwy i uzależniający. Kiedyś podsłuchałam, jak mój tato mówił do mamy, że sześciu chłopaków Winstonów odziedziczyło po ojcu talent do czarowania węży, urzędu podatkowego i kobiet.

Ja też się uśmiechałam, chociaż mój uśmiech pewnie wydawał się ogłupiały i półprzytomny. Na szczęście długa siwa broda zakrywała mi usta. Miałam nadzieję, że maskuje wyraz idiotycznego, cielęcego uwielbienia malujący się na mojej twarzy.

– Jestem prawie pewna, że ty jesteś Duane – oświadczyła Claire, po czym wskazała na mnie ruchem głowy. – Ale Jess myśli, że jesteś Beau.

Znowu przeniósł na mnie spojrzenie – jakby bardziej intensywne, zainteresowane i przenikliwe niż wcześniej – i zlustrował mnie od stóp do głów. Przy powtórnym przeglądzie dostrzegłam w jego oczach coś na kształt uznania i wtedy przypomniałam sobie, że noszę seksowny kostium Gandalfa, który nie zakrywał prawie niczego oprócz mojej twarzy i włosów.

Kostium miał zdenerwować tatę i Jacksona, a przy okazji dostarczyć mi rozrywki dzięki rozkosznej ironii tego zagrania. Wprawdzie nie byłam już rozwydrzoną nastolatką, która opuściła dom przed czterema laty, ale drobne przejawy buntu przeciwko nadopiekuńczym samcom z mojej rodziny wciąż sprawiały mi przyjemność. Aż do tej chwili nie przyszło mi jednak do głowy, że ktoś, kto się liczy, może na mnie spojrzeć – na moje krągłości w tych skąpych szmatkach – i dostrzec więcej seksu niż ironii.

– Co to za kostium, Jessico? Jesteś czarodziejem? – Beau lekko wykrzywił wargi, ale zaraz dodał niższym tonem: – Podoba mi się.

Dźwięk jego głosu w połączeniu z tymi słowami wywołał nowy wstrząs w moim ciele. Ale tym razem czułam się inaczej niż kiedyś, gdy był blisko. To nie było szalone zadurzenie się w bohaterze z mojego dzieciństwa. To uczucie było… dojrzałe.

Zdumiona, mocniej ścisnęłam rękę Claire.

– Ona jest seksownym Gandalfem – powiedziała. – Miała być seksowną pszczołą, ale w sklepie zabrakło kostiumów zapylaczy.

Beau się roześmiał – dźwięk, który z niewiadomych przyczyn poczułam aż w macicy – i sięgnął do mojej brody na wysokości pępka. Wierzchem palców musnął mój brzuch, kiedy wyskubywał pasemko sztucznych włosów z mojego obcisłego kostiumu.

– Broda dodaje czegoś takiego… – Pociągnął leciutko i mrugnął do mnie.

Oczywiście w odpowiedzi tylko gapiłam się na niego bez słowa, ponieważ uśmiech plus mrugnięcie, plus dotyk jego palców wprawiły mnie w bezbrzeżne zmieszanie. Zamiast wyrosnąć z dziecinnego zadurzenia, najwyraźniej właśnie mimowolnie je pogłębiałam, dodając do niego nowe, bardzo dorosłe uczucia. Jakiś mały, odległy zakamarek mojego umysłu przelotnie analizował logistykę noszenia tej długiej białej brody już zawsze, codziennie.

– Hej, jeśli ciągniesz ją za brodę, ona ma prawo pociąg­nąć za twoją – odezwała się Claire.

Rudzielec uśmiechnął się szerzej i zrobił krok do przodu, wkraczając tym samym w moją osobistą przestrzeń. Spojrzał na mnie błyszczącymi oczami spod półprzymkniętych powiek.

– Śmiało, Jessico… dotknij jej.

Wymówił moje imię tak, jakby zdradzał sekret. Jego bliskość i te słowa niemal zaparły mi dech w piersi.

Czułam jego zapach, który sprawiał, że chciałam… chciałam… sama nie wiem, czego chciałam. Miałam już przedtem chłopaków, którzy mi się podobali, ale ten nagły zalew nieprzyzwoitych myśli o takim natężeniu zaskoczył mnie i w mojej piersi uruchomił się gorący alarm.

Oczy Beau zdawały się migotać, potem rozbłysły, jakby czytał w mojej głowie, i przesunęły się na moje usta.

Żołądek mi się ścisnął w kolejnym przypływie uczuć mających niewiele wspólnego z kultem bohatera. Moja kobieca reakcja na jego męskość nie miała sensu!

No dobra, może jednak miała.

Obaj bliźniacy Winstonów byli zabójczo przystojni. Nie umknęło mojej uwadze, jak Beau stąpał jeszcze przed chwilą, jak jego biodra się poruszały, jak koszulka rozciągała się na jego klatce piersiowej, jak krótkie rękawy opinały jego bicepsy.

– Tak mi przykro z powodu twojej mamy, synu.

Głos z mojej prawej, a jego lewej strony wyrwał nas z zapatrzenia. Oboje się odwróciliśmy. Pan McClure, szef miejscowej straży pożarnej i teść Claire, stał z wyciągniętą ręką. Beau spojrzał na nią, a potem odsunął się ode mnie i ją uścisnął.

– Była dobrą kobietą, będzie nam jej brakowało – ciągnął McClure.

Lekko zadrżałam. Iskierka trzeźwości przebiła się przez Dreamweaver. Winstonowie właśnie stracili matkę, zaledwie przed czterema tygodniami. Bethany Winston miała dopiero czterdzieści siedem lat. To było bardzo nagłe i bardzo smutne. Nie poszłam na pogrzeb, bo złapałam grypę, ale najwyraźniej wszyscy inni w miasteczku stawili się, żeby okazać szacunek pani Winston, jej sześciu synom i córce.

– Dziękuję panu. – Beau kiwnął głową, uśmiechając się z zaciśniętymi ustami. Żar zniknął z jego twarzy, wyparty przez obojętne spojrzenie.

Pan McClure też kiwnął głową, po czym odwrócił się do mnie i Claire. Przywitał nas ciepło, a Claire pocałował w policzek. Podczas tego antraktu czułam, że oczy Beau śledzą każdy mój ruch. W myśli przybiłam sobie piątkę za skupianie uwagi na teściu Claire.

Po wymianie pozdrowień pan McClure spojrzał na synową zmrużonymi oczami.

– Claire, zamknęłaś swój samochód?

Troszczył się o nią jak o własną córkę. Pomyślałam, że to urocze, i zrobiło mi się ciepło na sercu. Claire wyszła za swojego ukochanego z dzieciństwa. Jej mąż, Ben McClure, służył w marines; zginął za granicą kilka lat wcześniej.

Claire przytaknęła, a kąciki jej ust uniosły się w ciepłym, nieco pobłażliwym uśmiechu.

– Tak, zamknęłam samochód.

Ku mojemu zdziwieniu pan McClure przeniósł spojrzenie błękitnych oczu na mnie.

– Jessico, zamknęłaś samochód?

Zamrugałam i zerknęłam na Claire.

– Zdarzają się kradzieże – wyjaśniła. – I dotyczą nie tylko turystów. W zeszłym tygodniu zniknęło nowe bmw Jennifer Sylvester.

– Jej mama powiedziała mi, że na przednim siedzeniu leżało ciasto bananowe. – Pan McClure zacmokał, jakby prawdziwym przestępstwem była kradzież ciasta, po czym znowu zwrócił się do Beau: – Są tu twoi bracia?

– Tak, proszę pana. Wszyscy oprócz, hm… – Jego wzrok przeskoczył na mnie i z powrotem na pana McClure’a. – …oprócz mojego bliźniaka.

– Rozumiem. – Mężczyzna kiwnął głową, spoglądając przez hol w stronę, z której dobiegała muzyka. – Muszę porozmawiać z twoim bratem Cletusem o skrzyni biegów, którą naprawił.

Beau lekko się wyprostował.

– Coś nie w porządku?

Beau, Duane i ich starszy brat Cletus prowadzili w miasteczku Warsztat Samochodowy Braci Winstonów. To dlatego Beau miał na sobie niebieski, poplamiony smarem kombinezon.

Kiedy dorastałam, większość nowych mieszkańców miasteczka nie mogła spamiętać imion wszystkich Winstonów. Ja zwykle opisywałam tę rodzinę w następujący sposób:

Jethro ma brązowe włosy i piwne oczy – chociaż czasami wydają się niemal szare. Jest najstarszy i najczęściej obdarza cię słodkim uśmiechem, kiedy kradnie twój samochód i/albo portfel.

Drugi w kolejności jest Billy. Ma ciemniejsze brązowe włosy i jasne, niesamowicie błękitne oczy. Jest najbardziej poważny i odpowiedzialny (a także najłatwiej się irytujący) z całej paczki.

Potem Cletus – numer trzy: najniższy, brązowa broda, oliwkowozielone oczy. Łatwo go odróżnić od Jethra, bo rzadko się uśmiecha i ma krótszą brodę. Zamiast ukraść ci samochód, raczej rozbierze twój toster na części i wyjaśni ci, jak działa. I zawsze był trochę… dziwny. Słodki, ale dziwny. Na przykład przed dwoma miesiącami zaczął uczęszczać na pierwszy semestr do mojej zaawansowanej klasy analizy matematycznej. Widocznie rozmawiał z dyrektorem i dostał pozwolenie na uczestnictwo w lekcjach do końca roku.

Ashley to numer cztery. Jest dziewczyną i wygląda jak wersja Billy’ego startująca w konkursie piękności.

Potem są identyczne bliźniaki: Beau i Duane – z rudymi brodami i błękitnymi oczami. Niełatwo ich odróżnić, kiedy milczą; ale jeśli zaczną mówić, Beau to ten sympatyczny.

Ostatni, ale nie najmniej ważny, jest Roscoe. To mieszanka Jethra i Billy’ego – szerokie uśmiechy skrywające poważniejszą naturę. Jest również namiętnym i niewybrednym flirciarzem (a przynajmniej był, kiedy go ostatnio widziałam).

Szef straży pożarnej pokręcił głową.

– Nie, nie. Nie chodzi o moją ciężarówkę, synu. To Red, wóz strażacki. Cletus pomaga mi uruchomić tego starego grata na paradę świąteczną.

– Ach, rozumiem. Tak, jest tutaj, gra na bandżo. – Beau wskazał kciukiem za siebie. – Na razie grają tylko w jednym pokoju; chyba wszyscy inni czekają, aż się skończy cukierek albo psikus.

Pan McClure spojrzał we wskazanym kierunku.

– W takim razie posiedzę tam i zaczekam na przerwę. – Odwrócił się do mnie i Claire z przyjaznym uśmiechem. – Dziewczyny, będę zaszczycony, jeśli dotrzymacie mi towarzystwa.

Claire kiwnęła głową w imieniu nas obu, zanim jednak zdążyła werbalnie zaakceptować propozycję, Beau złapał mnie za ramię.

– Claire, ty idź. Muszę nadrobić zaległości z Jess. Na razie.

Zanim się zorientowałam, ujął szorstką dłonią moją rękę, splótł palce z moimi i pociągnął mnie w stronę zaimprowizowanej kafeterii. Dotyk jego skóry i prąd płynący przez moje ramię wstrząsnęły mną tak, że poszłam za nim bez słowa, skupiona tylko na miejscu, w którym stykały się nasze ciała. Kochałam dotyk Beau. Prawdę mówiąc, o mało się na niego nie rzuciłam. Chciałam tylko być blisko niego, dotykać go, przytulać się do niego. Był tak niesamowicie kuszący!

Przemykaliśmy przez tłum, a ja usiłowałam zapamiętać kształt jego dłoni. Oddychałam z trudem; w moim brzuchu trzepotały podejrzanie rozamorowane motyle. Ludzie witali się z nim i ze mną, ale nie zatrzymywaliśmy się. Beau prowadził mnie do bufetu, a ja sunęłam za nim jak cień; bałam się, że kiedy tam dotrzemy, puści moją rękę. Ku mojemu zdumieniu jednak szliśmy dalej.

Nie obejrzał się na mnie, kiedy okrążyliśmy stół zastawiony lemoniadą i mrożoną herbatą. Pociągnął mnie za kurtynę zasłaniającą ścianę – od sufitu do podłogi – za którą było kilka stopni prowadzących na małą scenę. Scena również była zasłonięta kurtyną. Beau nie zatrzymał się, dopóki nie weszliśmy na scenę. Prowadził mnie dalej, aż znaleźliśmy się za kulisami, w miejscu całkowicie ukrytym za kotarą, w kącie pod ścianą.

Było tu ciemno i moje oczy potrzebowały kilku sekund, żeby się przystosować; podobnie mój mózg jeszcze nie ogarnął tego, gdzie byłam i jak tu dotarłam – a przede wszystkim: z kim. Wszystko tonęło w szarawym mroku, którego nie rozpraszała pojedyncza żarówka na suficie. O mało nie potknęłam się o własne stopy, kiedy Beau nagle się odwrócił, położył mi ręce na biodrach i przyparł mnie do ściany.

Za plecami czułam twardy beton. Beau wraz ze swoją bohaterską wspaniałością górował nade mną w odległości zaledwie centymetrów. Jego błyszczące oczy pochwyciły mój wzrok. Dopiero wtedy się zatrzymał.

Byłam zupełnie oszołomiona – wręcz osłupiałam, jeśli to odpowiednie słowo. To wszystko przypominało fragment jakiegoś wideoklipu. (Czy wspomniałam, że moje fantazje obecnie przybrały postać wideoklipu w stylu Rush, Rush Pauli Abdul, włącznie z pochlebnymi, maskującymi niedoskonałości filtrami na obiektywach?) Mogłam tylko patrzeć na niego w zachwycie.

Beau nachylił się i stuknął czołem w rondo mojego kapelusza. Zmarszczył brwi, ściągnął mi kapelusz, a potem perukę i brodę i upuścił wszystko na podłogę.

– Podoba mi się ten kostium – powiedział zniżonym głosem, a jego ręce wróciły na moje biodra, zupełnie jakby miał prawo dotykać mojego ciała wedle swojej woli. Pocierał kciukami miejsca tuż nad kośćmi biodrowymi; ciepło jego rąk wywoływało ostre dreszcze w moim podbrzuszu. – Ale nie lubię tego kapelusza.

Znałam Beau od prawie piętnastu lat, ale nigdy nie wyobrażałam sobie takiej chwili, nawet w najśmielszych marzeniach. Kłamałam, kiedy powiedziałam Claire, że moje uczucia do niego są skomplikowane. W moich marzeniach on i ja razem ratowaliśmy ludzi, drużyna bohaterów – jak wtedy, gdy na moich oczach uratował dwóch małych chłopców przed grzechotnikiem. Zawsze był cierpliwy, niemal święty.

W gruncie rzeczy były to wykastrowane fantazje młodej dziewczyny wyznającej kult bohatera.

Ale teraz Beau nie wydawał się cierpliwy ani święty, tylko bardzo, bardzo rzeczywisty. Nawet w półmroku jego oczy błyszczały niczym szafiry, jakby promieniowały własnym wewnętrznym światłem. Pomyślałam ze smutkiem o moich pospolitych brązowych tęczówkach i jak wariatka zapragnęłam, żeby nasze wyimaginowane dzieci odziedziczyły oczy po nim.

Przesunął ręce w górę po moim ciele, a potem leciutkim ruchem zdjął mi pelerynę z ramion. Następnie wyjął mi laskę z ręki. Patrzyłam, jak starannie opiera ją o ścianę, szurając butami po drewnianej podłodze.

– Jessico James, rzucałaś mi gorące spojrzenia, które trudno zignorować – prawie wymruczał te słowa, nachylając się odrobinę bliżej.

Nie odpowiedziałam. Nie miałam pojęcia, co to jest „gorące spojrzenie”, co oznacza ani jak je celowo rzucać. Niemniej założyłam, że moje nieumyślne gorące spojrzenia odpowiadają za nasze obecne sam na sam. Serce mi się ścisnęło, a potem podskoczyło, kiedy Beau oblizał dolną wargę, a następnie wessał ją, wilgotną, między zęby i przygryzł.

Właśnie tak, gryź tę wargę… O mało nie jęknęłam.

Byłam dziko, szaleńczo podniecona i zupełnie nie wiedziałam, jak sobie z tym poradzić.

Błona dziewicza przerwana podczas jazdy konnej w wieku trzynastu lat; dużo przypadkowych pocałunków z przypadkowymi chłopcami dla wprawy i zabawy; kilka nieważnych i niewartych zapamiętania macanek w szkole średniej i na studiach; zdawkowe spółkowanie po pijaku w moim pokoju w akademiku z asystentem z zajęć laboratoryjnych z fizyki w zeszłym roku. To skromna suma moich dorosłych doświadczeń seksualnych.

Szczerze mówiąc, bardziej mi się podobała jazda na koniu niż na facecie. Przynajmniej koń był ogierem. Natomiast mój asystent z fizyki bardziej przypominał szetlandzkiego kuca – mały i włochaty.

Naprawdę nie wiedziałam, co ja tu robię, co my robimy. To było bardziej niż dziwne. Gdyby ojciec rachunku różniczkowego albo Nieustraszona Inger zaciągnęli mnie za kulisy w Domu Kultury Green Valley, nie miałabym takich dywergencyjnych myśli.

Instynkt podpowiadał mi, żeby zablokować Beau, znokautować go, zanim odkryje swój błąd i poczochra mi włosy jak dwunastolatce. Zwariowana część mojego mózgu postanowiła jednak przynajmniej zwabić jego usta do moich piersi. Nic fantastycznego nie przytrafiło się dotąd moim sutkom. Nie wątpiłam, że umrę jako szczęśliwa kobieta, jeśli Beau Winston zrobi coś fantastycznego z moimi sutkami.

Skoro o sutkach mowa, nie zdawałam sobie sprawy, że przeniosłam rękę Beau z mojego biodra na pierś, dopóki gorące iskry pożądania nie wystrzeliły z miejsca, gdzie przycisnął dłoń, którą od mojej skóry oddzielały tylko koronkowy biustonosz i cienka tkanina sukienki.

Beau zagapił się na mnie z ustami otwartymi ze zdumienia. Jego brwi podskoczyły, a oczy rozszerzyły się w reakcji na mój zuchwały gest. Wygięłam się do przodu, ponownie bez udziału świadomości, usiłując zmniejszyć dystans między naszymi ciałami, żeby poczuć jego twardość na mojej miękkości.

A potem dowiedziałam się, co to jest „gorące spojrzenie”.

Ponieważ Beau Winston wbijał we mnie właśnie gorące spojrzenie.

Chciałam je zaszufladkować jako prowokacyjne, lecz ponieważ było to pierwsze gorące spojrzenie, które świadomie zarejestrowałam, postanowiłam przyjąć je za punkt odniesienia, według którego będę mierzyć wszystkie inne gorące spojrzenia.

Nie miałam wiele czasu na rozważanie, jakie jednostki miary zastosuję do gorących spojrzeń – stopnie Celsjusza? Kalorie? Waty? Wolty? Lumeny? – ponieważ Beau zrobił trzy rzeczy, które całkowicie pozbawiły mnie zdolności logicznego myślenia.

Po pierwsze, jego palce zaczęły ugniatać, masować i pieścić moją pierś, a kciuk muskał sutek. Dotyk jego dłoni był szorstki i łapczywy, fantastyczny.

Po drugie, jego druga ręka sięgnęła do tyłu, chwyciła mnie za pośladek, ścisnęła i przyciągnęła bliżej.

Po trzecie, pocałował mnie. Beau Winston całował cholernie dobrze.

I och, Boże, coś we mnie napięło się, naprężyło, zacisnęło w zupełnie nowy sposób, który nie miał żadnego sensu, ale wywołał miłosne trzepotanie w okolicy bioder, a płuca napełnił żarem. Nagle występowałam w muzycznym klipie Beyoncé Naughty Girl i rozpaczliwie usiłowałam wykombinować, jak ściągnąć z Beau ubranie.

Dominował. Pchnął mnie na ścianę. Jego ręce pod moją sukienką, na nagiej skórze moich bioder, pod koronkowymi majteczkami, na nagich pośladkach… Nie miał w sobie nic miękkiego. Same twarde krawędzie, lity granit wszędzie, gdzie go dotykałam. A dotykałam go. Dotykałam go w gorączkowym szale, ponieważ nie wiedziałam, co, do cholery, się dzieje ani kiedy to się skończy. Miałam nadzieję, że nigdy. Na krawędzi świadomości zarejestrowałam, że moja czarodziejska laska z łoskotem upadła na podłogę.

Zawsze myślałam, że Beau to naprawdę miły gość. Ale on nie całował mnie jak ktoś miły. Ani święty, nawet w najmniejszym stopniu. Całował jak ktoś śmiertelnie wygłodzony, jego usta były łapczywe i natarczywe. Ugryzł mnie – w dolną wargę – a potem pieścił językiem i smakował zmaltretowane ciało, wciskając się we mnie biodrami. Jego twardość rosła na moim brzuchu.

– Kurwa, Jess… – warknął.

Oderwał się od moich ust, dysząc ciężko. Potem schylił się i ugryzł mnie w szczękę, polizał w ucho, wessał miękką skórę między gorące wargi, a jednocześnie jedną ręką podciągnął jeszcze wyżej moją szarą minisukienkę, żeby odsłonić okryte koronką piersi. Palce jego drugiej ręki tańczyły wokół rąbka moich majtek, ale nie posuwały się dalej. Wyczułam jego wahanie i wbiłam mu paznokcie w ramiona. Instynktownie naparłam na niego, pragnąc, żeby mnie dotykał.

Trzeźwa część mojego umysłu ostrzegła mnie, że kiedyś, w przyszłości, będę się strasznie wstydzić mojego zachowania, ale w tej chwili szaleństwo zdobyło przytłaczającą większość głosów. Trzeźwość przegrała z kretesem.

W odpowiedzi Beau szarpnął do dołu miseczkę biustonosza. I nagle jego wilgotne usta znalazły się na środku mojej piersi. Potem jego język zawirował wokół mojego sutka, a z jego gardła wyrwał się jęk udręki. Potem ja też jęknęłam, bo to było fantastyczne.

Chwyciłam jego białą koszulkę i przyciągnęłam go bliżej siebie, niezdarnie próbując ją ściągnąć. Poddał się i pomógł mi ją zdjąć. Czubkami palców namacałam brzeg jego bokserek, po czym sięgnęłam głębiej. To było łatwe, ponieważ kombinezon miał tylko luźno zawiązany w pasie rękawami. Gdy moja dłoń zamknęła się na jego twardości, gwałtownie wciągnął powietrze, po czym wypuścił je serią urywanych sapnięć, kiedy go pieściłam.

– O Boże… – westchnął i znowu spojrzał mi w oczy. Spodziewałam się, że jego oczy będą zamglone pożądaniem, tymczasem on wydawał się zaszokowany, wręcz spanikowany. – Czekaj… Zaczekaj chwilę…

Sięgnął po mój nadgarstek, a ja natychmiast przejrzałam jego zamiary. Za szybko się posuwaliśmy. Zamierzał nadepnąć na hamulec.

Rzecz w tym, że szaleństwo nie pragnęło hamulców. Szaleństwo pragnęło przyspieszenia. Szaleństwo pragnęło szybkości. Szaleństwo pragnęło szalonego, zapamiętałego, namiętnego seksu z Beau Winstonem. I szaleństwo pragnęło go teraz, w tej chwili, pod tą ścianą w Domu Kultury Green Valley, kiedy dzieci bawiły się w cukierek albo psikus, a pani Sylvester wymieniała się przepisami na jagodowe muffinki, nieświadoma, jak gorące sceny rozgrywają się za sceną.

Znowu go pogłaskałam, a potem przywarłam do niego i stanęłam na palcach, żeby ugryźć go w szyję. Zadrżał, jęknął i odruchowo wypchnął biodra do przodu, chociaż jednocześnie zacisnął palce wokół mojego nadgarstka, delikatnie próbując mnie zmusić, żebym cofnęła rękę.

Nie cofnęłam. Przeciwnie – z sukienką zadartą pod pachy otarłam się o niego całym ciałem. Kciukiem zataczałam kółka na czubku jego erekcji. Drugą ręką przyciągnęłam jego palce z powrotem do moich majtek, przycisnęłam je do tkaniny na samym środku i skubnęłam jego rozchylone wargi.

Oddychał ciężko, znowu jęknął i zaklął. Powieki miał zaciśnięte, jakby próbował się odseparować od tego, co się działo, jakby próbował wytrwać w swoim postanowieniu… jakby tracił panowanie nad sobą.

Nagle, z wyraźnym warknięciem, wyszarpnął moją rękę ze swoich bokserek, odwrócił się i odszedł dziesięć kroków dalej.

Najpierw poczułam brak jego ciepła, a potem brak dotyku. Nie próbowałam za nim gonić, byłam zbyt oszołomiona, zdezorientowana, bez tchu. Zamiast tego oparłam się o ścianę za moimi plecami i zamknęłam oczy. Moje ciało tętniło, protestując przeciw utracie obiecanego spełnienia. Nie wiem, jak długo tam stałam, chwytając powietrze i próbując zrozumieć, co się stało i dlaczego się skończyło.

W końcu usłyszałam, jak mówi:

– Cholera jasna…

Jego głos, niczym stłumiony ryk, zabrzmiał bliżej, niż się spodziewałam.

Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że stoi parę metrów ode mnie, bez koszulki, z rękawami kombinezonu na biodrach. Jego klatka piersiowa gwałtownie wznosiła się i opadała. Przesunął wzrokiem po moim ciele, po czym wbił go w podłogę. Zdrętwiałymi palcami poprawiłam stanik, żeby zasłonić piersi, a potem obciągnęłam na uda sukienkę, pożerając spojrzeniem jego muskularny tors, kaloryfer na brzuchu, szeroką płaszczyznę piersi.

Znowu chciałam go dotknąć.

– Jessico, musisz przestać patrzeć na mnie w ten sposób. – Wydawał się zirytowany, zdesperowany.

Zaskoczył mnie i znowu spojrzałam na jego twarz. Ze zdumieniem zobaczyłam, że zacisnął zęby, a jego oczy ciskają błyskawice; jednak chociaż przed chwilą skarcił mnie za to, jak na niego patrzę, sam wpatrywał się we mnie takim samym wzrokiem. Wprawdzie to on przerwał nasze gorączkowe obściskiwanie się, jednak wydawał się rozdarty. Wydawał się walczyć.

Wydawał się pragnąć mnie bardzo, bardzo mocno.

Patrzyłam na niego skonsternowana. Chwilę obecną określała świadomość jego pożądania w połączeniu z rzeczywistością ostatnich kilku minut. Obserwował mnie, a ja obserwowałam jego. Mój wzrok z pewnością wyrażał zaproszenie i niecierpliwe oczekiwanie; jego oscylował pomiędzy nagą żądzą mocno przyprawioną tęsknotą a palącą frustracją.

Czekałam w milczeniu, widząc, jak jego determinacja się chwieje, jak jego oczy zachodzą mgłą, kiedy wpatrywał się we mnie błagalnie. Wciąż ciężko oddychał.

Zrobił krok do przodu, jakby coś go do mnie przyciągało, i potknął się jak zamroczony. Słowa wylały się z jego ust:

– Jessico, nie jestem tym, za kogo mnie bierzesz… kurwa mać… ale pragnę cię, zawsze cię pragnąłem, tylko nie mogę tego zrobić, jeżeli nie wiesz…

– Duane, ty głąbie! Jesteś tam? – rozległ się męski głos z lewej strony, a tuż po nim czyjeś kroki na schodach.

Wytrzeszczyłam oczy.

Szczęka mi opadła.

Oddech uwiązł mi w gardle.

A głowa odwróciła się jak na zawiasach w stronę przybysza.

Nie dlatego, że przestraszyłam się, że zostanę przyłapana na gorącym uczynku, wcale nie. Przyczyną szoku był zbliżający się głos. Głos Beau.

– Jesteś tam? – Kroki zwolniły, potem ucichły. Beau jeszcze raz zawołał: – Czy mam… ee, potrzebujesz trochę prywatności?

Wzdrygnęłam się, kiedy świadomość z całą mocą walnęła mnie w żołądek. Lodowaty prysznic rzeczywistości zgasił wszelkie gorące spojrzenia i gorące uczucia. Zrobiło mi się zimno. Bardzo, bardzo zimno. Ponownie popatrzyłam na mężczyznę moich marzeń.

Tylko że to nie był on.

Mój towarzysz z całą pewnością nie był Beau Winstonem – bohaterem, najlepszym człowiekiem na świecie. Nie, nie, nie. To nie był Beau. To był Duane.

I ten mężczyzna właśnie przed chwilą robił fantastyczne rzeczy z moimi sutkami.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: