Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Kochanek Alicji - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
30 stycznia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kochanek Alicji - ebook

Pełny tytuł powieści to: ‘Dramaty cudzołóstwa, czyli kochanek Alicji: powieść paryska’ (w oryginale: ‘Les drames de l'adultere, ou L'amant d'Alice: roman parisien’). Już pierwszy rozdział zachęca do lektury. A oto jego fragment: „Pan do Nancey był potomkiem tych silnych ras, którym myśl o bliskiej śmierci nie zakłóca spokoju, jakkolwiek wyrodził się już, i czynami spodlił, że tak powiemy, to przecież w żyłach pozostały mu resztki tej szlachetnej krwi.  W chwilach najopłakańszych błędów nawet odwaga szlachcica nie zawiodła go nigdy. Skoro tylko postanowił, odebraniem sobie życia, przeciąć gordyjski węzeł swego położenia, odzyskać natychmiast zimną krew, i siłę panowania nad sobą, z nimi zaś swobodę umysłu; pomimo to jednak niepodobna mu było zatrzeć wyrazu smutku, a przynajmniej melancholii, jaki wyrył się na jego twarzy. Przyjął z poddaniem tę pewność, że żyć przestanie przed końcem następnej nocy; lecz na myśl, że nie ujrzy już więcej Alicji, że opuścić ją musi na zawsze, wtedy gdy miał już nadzieję posiadania jej na wieki, serce jego ściskał żal na kształt torturowych kleszczy”.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7639-443-5
Rozmiar pliku: 282 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I. SCHADZKA.

Pan do Nancey był potomkiem tych silnych ras, którym myśl o blizkiej śmierci nie zakłóca spokoju, – jakkolwiek wyrodził się już, i czynami spodlił, że tak powiemy, to przecież w żyłach pozostały mu resztki tej szlechetnej krwi.

W chwilach najopłakańszych błędów nawet, odwaga szlachcica nie zawiodła go nigdy.

Skoro tylko postanowił, odebraniem sobie życia, przeciąć gordyjski węzeł swego powożenia, odzyskać natychmiast zimną krew, i siłę panowania nad sobą, z niemi zaś swobodę umysłu; pomimo to jednak niepodobna mu było zatrzeć wyrazu smutku, a przynajmniej melancholii, jaki wyrył się na jego twarzy.

Przyjął z poddaniem tę pewność, że żyć przestanie przed końcem następnej nocy; lecz na myśl, że nie ujrzy już więcej Alicyi, że opuścić ją musi na zawsze wtedy gdy miał już nadzieję posiadania jej na wieki, serce jego ściskał żal na kształt torturowych kleszczy.

Kamerdyner pana Laféne oznajmił, że waza na stole.

Paweł jak zwykle podał rękę młodej dziewczynie, którą każdy uważał jako jego narzeczonę, a myśl że śliczna ręka drogiej Alicyi nie weSprze się już więcej na tem ramieniu, podwoiła jeszcze boleść jego nie do opisania.

Przy stole jak łatwo domyśleć się można, mówiono tylko o ślubie, który miał się odbyć nazajutrz.

Ślubna suknia nadesłaną została przed godziną przez najlepszą francuzką modniarkę z Frankfurtu. Aficya miała ją przymierzyć dnia następnego, i ukazać się zarumieniona Pawłowi pod tą dziewiczą ozdobą.

Zajmowano się właśnie tą suknią, a podczas się usta hrabiego siliły się do uśmiechu, mówił sobie po cichu:

– Nie będę jej widział! pistoletowa kula zastąpi mi pierwszy pocałunek dziewicy która mnie kocha, a za małżeństwo będę miał cztery deski trumny...

Po skończonym obiedzie pan Lafene zaproponował do ogrodu. =

Noc już zapadła, gwiaździsta jak pod włoskiem niebem, a ciepło jak w lecie.

Pan domu i żona jego kochali się kiedyś prawdziwą miłością.

Przypomniawszy sobie dawne chwile, zrozumieli, że młodzi, ludzie, w przeddzień zawarcia związków na całe życie, musieli uczuwać potrzebę znalezienia się sam na sam, by módz zamienić z sobą kilka słów słodkich, które kochankowie po wszystkie czasy, i we wszystkich krajach powtarzali sobie temi samemi wyrazami od początku świata, i pokoniec jego powtarzać je sobie będą.

Puścili się więc naprzód, pozostawiając Alicyę i Pawła w tyle.

Młoda dziewczyna wzięła hrabiego pod rękę jak to była uczyniła idąc do stołu, nie domyślając się nawet ile bolesnem było dla niego to zetknięciem, a wsparłszy się z niewinną swobodą na tym, który miał zostać podporą j jej życia, postępowała lekko obok niego.

Jesienne kwiaty nasycały powietrze słabą a miłą swą wonią. – Ostatnie nocne motylki fruwały dokoła róż zwiędłych już prawie. Tu i ówdzie padały zeschnięte listki, a nieznaczny szelest wywołany padaniem ich na pasek wyraźnie słyszeć się dawał, tak głęboka panowała cisza w naturze.

Alicya i Paweł milczeli. – Ona miała serce przepełnione nadzieją i szczęściem pierwszej miłości. Jego zaś serce trawione było niewysławioną goryczą, rozpaczą i złamanem szczęściem.

– A jednak powinienem pożegnać ją, – myślał pan de Nancey, – pożegnania tego nie zrozumie ona dzisiaj, lecz wspomni o niem jutro... jutro, gdy mnie już na tym świecie nie będzie.

Nagle zadrżał! – powtórzył sobie po cichu. Dlaczego? Czyż niespodziewany cios jaki spadł dziś na mnie do tyla sparaliżował moją inteligencyę? Czyż to moim jest zwyczajem tohórzyć w chwili niebczpieczeństwa?... Zkądże mi przyszło chcieć szukać schronienia w grobie wówczas, kiedy zycie uśmiecha się jeszcze do mnie? Niema nic straconego jeżeli sam zechcę, a tak nawet lepiej będzie, w ten sposób nie ryzykuję nic; a przynajmniej nie dostanę się na galery.

W chwili gdy pan de Nancey zadrżał, drgnęła też bezwiednie Alicya.

– Pawle, – zapytała, – co tobie?... Coś się zmieniłeś dzisiejszego wieczoru... Nie probuj przeczyć... Jestem tego pewna! dobrze widziałam... – Obserwowałam cię ściśle przy obiedzie... – Byłeś smutny... –C(o się stało? – Co cię zasmuca i niepokoi? – Nie mamże prawa wiedzieć o wszystkiem? a jeżeli masz troskę czyż nie przysługuje mi to prawo pocieszać cię?

Hrabia zatrzymał się.

Wziął w dłonie swoje obie ręce dziewczęcia, a dotknąwszy je ustami przycisnął do serca, czemu ona nie stawiała oporu.

– Pawle, nie odpowiadasz mi, – szepnęło łagodnie dziecię.

– Alicyo, rzekł młody człowiek drżącym głosem, stawiał bowiem całą swą przyszłość na kartę, ztąd siła jego wzruszenia była wielką, – Alicyo czy ty mnie kochasz?

– Dlaczego pytasz się o to? – Wiesz dobrze, że kocham cię tak jak tylko kochać można, więcej niż wszystko w świecie...

– Czy ufasz mi?

– Jak samemu Bogu! – Wierzyć w ciebie, jest moim obowiązkiem... Jakżebym mogła zostać żoną twoją za dwa dni, gdybym ci nie wierzyła, Pawle.

– Alicyo, a gdybym zażądał od ciebie wymownego tego zaufania, wahałabyś się?

– Ani chwili.

– Gdyby dowód ten był nawet najgorszej natury?

– Zapewne. – Nie możesz żądać odemnie nic złego... a zresztą, obowiązkiem moim jest słuchać ciebie.

Alicyo, mam do wyznania przed tobą rzeczy, od których zawisło moje szczęście... moje życie...

– Przerażasz mnie! niebezpieczęstwo ci grozi?...

– Bądź spokojna. – Niebezpieczeństwo istnieje wprawdzie, lecz ty możesz je zażegnać... Moje szczęście moje życie w twoich są rękach...

– Jakto?

– Dowiesz się... Dowiesz się o wszystkiem...

– Mów, błagam cię, mów prędzej!

– W tej chwili, nie mogę. Twoi wujostwo są w ogrodzie, tuż za nami prawie... – Mogą zbliżyć się lada chwila, a oni wiedzieć nie powinni o niczem... – Alicyo, muszę zobaczyć się z tobą tej nocy...

– Tej nocy... szepnęła młoda dziewczyna, której drobne rączęta spoczywały ciągle w rękach Pawła, – to niepodobna...

– Dlaczego?

– Sam wiesz najlepiej... Jakimże sposobem mogłabym widzieć się z tobą w nocy?

– Zdaje mi się że nie ma nic łatwiejszego... Któż ci przeszkadza pozostawić otworem drzwi od twego pokoju?

– Ah! – rzekła Alicya wyrywając ręce z ruchem pełnym obrażonej wstydliwości.

– Zrobisz to, nie prawdaż, moja najdroższa? mówił dalej hrabia.

– Nie, nie zrobię tego... Byłoby to bardzo źle z mej strony.

– Źle przyjąć u siebie na chwilę tego, który w niespełna dwa dni ma zostać twoim mężem, i nie opuszczać cię już do końca życia? – Więc cóż się stało z ową bezgraniczną ufnością o której mówiłaś mi przed chwilą? Miałaś się nie wahać, wszak prawda? To też ty się nie wahasz, lecz odmawiasz stanowczo!

Pan de Nancey mówił bardzo cicho, lecz z goryczą.

Alicya zaś odrzekła błagalnym głosem:

– Pawle, błagam cię, nie żądaj tego odemnie!... Moje sumienie ostrzega mnie bym ci nie była posłuszną...

– A więc niech i tak będzie! odrzekł młody człowiek. – Idź za głosem twego sumienia... uważaj mnie za nieprzyjaciela, którego pomawia się o złe zamiary... nie chciej wysłuchać mnie, lecz pamiętaj, że sobie przypiszesz winę w razie nieszczęścia, które mogłoby cię oddalić odemnie... Nieszczęście to jest wstanie rozdzielić nas nawet...

Pan de Nancey chciał odejść.

Alicya zatrzymała go, drżąc z przerażenia.

– Boże, Boże!... wyszeptało dziewczę tracąc głowę. Czyż jest coś, coby nas mogło rozdzielić? Czyż to podobna?

– Kiedyż przed tobą skłamałem? – Alicyo, na honor zaklinam się, że mówię prawdę!... Odpowiedz mi prędko... Rodzice twoi przybrani zbliżają się... Będziesz czekała na mnie tej nocy?

– Pawle... drogi Pawle...

– Odpowiedz... będziesz na mnie czekała?

– Niech i tak będzie!...

Słowa te zostały wymówione tak cicho, że pan de Nancey domyślił się ich raczej niż słyszał.

– Lebel Givard miał mnie zgubić... rzekł do siebie – tymczasem ratuje mnie!

W tej chwili, państwo Laféne zbliżyli się do narzeczonych, którzy już przez resztę wieczoru ani na chwilę nie znaleźli się sam na sam.

* * *

Mieszkanie Alicyi położonem było na pierwszym piętrze przy końcu korytarza, tuż pod pokojem obitym dywanami, w którym rezydował hrabia de Nancey.

Mieszkanie to przylegało do pokoju zajmowanego ka przez panią Laféne, z którem łączyły je małe drzwiczki ukryte, składało się z przedpokoju, sypialni i gabinetu tualetowego.

O trzy kwandranse na dwunastą rozeszło się domowe kółko, Paweł udał się do pokoju dywanowego, a pani Laféne odprowadziła Alicyę do dziewiczego mieszkania, które zajmowała od dzieciństwa, a w którem jak zacna kobieta sądziła, miała już tylko dwie przebyć noce.

– Pieszczotko ty moja, – rzekła całując dziewczę z macierzyńską czułością, – za kilka minut będzie już jutro, a jutro to wilja ważnego dnia, szczęśliwego i smutnego zarazem, bo przestaniesz należeć już do mnie! – Będziesz miała męża... pana! Jeżeli zechce zabrać cię z sobą, musisz pójść za nim... a zechce niezawodnie, niestety!... Nie przypuszczałam nigdy abyśmy się tak prędko rozejść miały... Lecz ty dziecięciem mojem nieprzestaniesz być nigdy, nie prawdaż?

– Oh! tak zawsze! zawsze dzieckiem twojem będę! – odparła żywo Alicya.

A serce twoje podzielisz na dwie połowy? – jedną zachowasz dla mnie?... Będziesz mnie jeszcze kochała?

– Tak... po nim nadewszystko w świecie.

– Nie zapomnisz, że szczęśliwą tu byłaś... szczęśliwą i kochaną?... Alicyo dziecię moje kochane, nie zapominaj o tem, nie zapominaj nigdy!... Wiedz, że w przeciwnym razie zasmuciłabyś stare nasze lata bardzo, a bardzo...

Blada dziewczyna objęła obiema rękami panią Laféne, oparła łagodną twarz swoją na jej ramieniu, i płakała za całą odpowiedź.

Pan de Nancey wszedłszy do swego pokoju spojrzał na zegarek, i usiadł. Zawcześnie jeszcze na umówioną schadzkę i którą przed dwiema godzinami przemocą wymógł prawie na młodej dziewczynie.

Widok otaczających go dywanów wzbudził po raz pierwszy w umyśle jego dalekie wspomnienia. Przypominał sobie burzliwą noc w szwajcarskim domku w Ville d’Avray, i podobny zupełnie pokój z którego jak wiemy wykradał się po złodziejsku dla podejścia Blanki Lizely.

Podobieństwo dwóch tych sytuacyj zdawało mu się być uderzającem, i było niem istotnie.

– Ztą tylko róznicą, – mówił do siebie, że dziś rozwiązanie mogło być tragiczne! Jeżeli nie powiedzie mi się, jeżeli drzwi zostaną zamknięte, trzeba będzie wrócić do pierwszego zamiaru, i kulą strzaskać sobie głowę... Ileż romansów i dramatów nie osnuto na tym frazesie: miłość lub śmierć! – Ja zamienię to w rzeczywistość.

Pudełko z pistoletami zabrane z Paryża stało pod ręką Pawła.

Pan de Nancey wyjął jeden, przekonał się że jest nabity, i położył go na małym stoliczku przy którym siedział.

– Tak! – szepnął, jeżeli go zapotrzebuję, będzie już gotów. To wierny przyjaciel, dzięki któremu straszne przejście prowadzące do nieznanego, zostanie niebawem przebyte!

Pierwsza godzina po północy wybiła. Wszyscy w domu spać już musieli.

Paweł wyszedł z pokoju, zbiegł ze schodów bez światła, przebył korytarz po omacku, i z gwałtownem biciem serca zatrzymał się przed drzwiami pokoju Alicyi. Wyciągnąwszy rękę, szukał klamki. Drzwi były uchylone.

Popchnął je lekko by całkiem otworzyć, przestąpił próg i z cicha zamknął za sobą.II. POŻEGNANIE.

Mała Alicya rannym była ptaszkiem, jak wszystkie prawie młode dziewczęta, które większą część życia przepędzają na wsi.

Budziła się co dnia w porze, w której ptaki rozpoczynały wesołe swe pienia pod jej oknami.

Pomoc panny służącej przy skromnej tualecie jaką zwykła była nosić, przeszkodą była jej raczej niż pomocą, to też ubierała się sama, sama czesała swe piękne włosy, i zbierała je na szczycie głowy dla upięcia w oryginalny, a ładny sposób jaki opisaliśmy wyżej; – potem udawała się do ciotki którą zastawała jeszcze w łóżku, a uścisnąwszy ja zwykle serdecznie na dzień dobry, rozmawiała przez chwilę, poczem wychodziła na ogród, zrywała kwiatki, rozrzucała okruszyny chleba jakoteż rozmaite drobne ziarna, swym przyjaciołom szczygłom, czyżykom i raszkom, które trzepocąc skrzydełkami latały jak drób chowany za nią.

Tego jednak poranku pani Laféne z wielkiem spostrzegła zdziwieniem, że zwyczajna godzina odwiedzin jej siostrzenicy minęła, nie zaniepokoiło jej to jednakże.

Prawdopodobnem było, że Alicya w przeddzień ślubu za wiele myślała co odebrało jej sen z wieczora, a skutkiem czego zasnąwszy nad ranem, nie mogła się jeszcze rozbudzić.

Dobra kobieta zadzwoniła na pannę służącą.

– Widziałaś już pannę Alicyę:? – zapytała.

– Nie pani, jeszcze nie. Czy mam uprzedzić panienkę, że pani życzy sobie z nią mówić?

– Nie, nie trzeba jej budzić. Ubieraj mnie.

Pani Laféne oddała się w ręce garderobiany ze zwykłą sobie powagą, i powolnością jaka towarzyszyła jej zwykle.

Dopełniwszy tualety podług najświeższej mody frankfurtskiej, uniosła perską portjerę, przeszła mały pasażyk łączący pokoje jej z mieszkaniem siostrzenicy, i weszła do sypialni młodej dziewczyny.

Nie zastała tam nikogo a okna szczelnie były pozamykane, chociaż wesołe słońce jesienne kokieteryjnie zaglądało w szyby.

A przecież Alicya lubiła przedewszystko świeże powietrze i światło słoneczne.

– Zwykle wychodząc z łóżka, jeżeli tylko dopisywała pogoda, otwierała najsamprzód okna.

– Dziwna rzecz! pomyślała pani Laféne; dokąd ona pójść mogła?... dlaczego nie przyszła powiedzieć mi dzień dobry? Zaniedbała tego po raz pierwszy od lat dziesięciu? Ah! jak ta miłość przewraca głowy młodym dziewczętom! Zaledwie serce mocniej uderzy, już zapominają o nas, a przecież my tak te niewdzięcznice kochamy.

Po krótkim owym monologu, zacna kobieta odsunęła rygiel u okna, co wywołało szczebiot pomiędzy ptastwem wyczekującem na zwykłe swoje śniadanie, które im co dnia sypała szczodra rączka ich przyjaciółki a nachylając się za okno, trzykrotnie zawołała:

– Alicyo!... Alicyo!... Alicyo!...

Świeży i wdzięczny głos ukochanego dziecka nie odpowiedział wcale.

– Dziwna rzecz! – powtórzyła pani Laféne, która zaczynała się już obawiać na seryo. – Gdzie ona może być? świece paliły się przez całą noc... Gdyby nie to iż wiem, że żadne nieszczęście miejsca mieć nie mogło, obawiałabym się! – Oj! usłyszy burę za ten mój niepokój.

Dobra kobieta powróciła na środek pokoju, a w tem wpadł jej w oko list na gierydonie żałożonym książkami albumami. Zbliżywszy się, wzięła list do ręki.

Podpis skreślony drżącą ręka, nosił adres: „Dla kochanej cioci.”

– List dla mnie... – szepnęła pani Laféne porwana śmiertelną trwogą, której towarzyszyło nerwowe drżenie – pismo mojej siostrzenicy! – Dlaczego pisze do mnie?... co pisze...?

Chcąc się dowiedzieć, trzeba było przeczytać: – Ciotka Alicyi rozdarła kopertę i rzuciła okiem na papier, który ją miał oświecić.

Zaledwie przebiegła na pierwsze wyrazy, zbladła jak mara, zachwiała się, a czując usuwający się grunt z pod nóg swoich padła na krzesło, trzymając ciągle fatalny list w ręku.

– Nie... nie... rzekła głośno, jak któś mówiący przez sen, – nie... to niepodobna... źle czytam... źle rozumiem... stracę zmysły... to niepodobna... to być nie może... Za chwilę zrozumiem lepiej, i sama śmiać się będę z mojego przestrachu.

– Ah! wyjąkała nareszcie, – więc prawda! – Boże! Boże! Boże!

Powstała z osłupiałą miną, a chwiejąc się co krok, doszła tak do głównego korytarza wiodącego na pierwsze piętro.

– Otworzyła drzwi, wsparła się na klamce by nie upaść, i rozpaczliwym głosem zawołała:

– Poprosić pana gdzie on jest?

Kamerdyner nadbiegł.

– Proszę pani – rzekł patrząc ze zdziwieniem na zmienioną do niepoznania twarz swej pani, – pan wyjechał rannym pociągiem do Frankfurtu, jak zwykle...

Chrapliwe łkanie wydobyło się z piersi pani Laféne.

– On opuścił mnie także!.... szepnęła. – Jestem więc samą, zupełnie samą! – O! ja nieszczęśliwa!...

Puściwszy klamkę, która jedyną dla niej była podporą, runęła ciężko na korytarz, jak gdyby rażona apopleksyą; list jednak pozostał w jej kowulsyjnie zaciśniętych palcach.

– Pani bardzo chora? – Pani umiera! – wołał wystraszony kamerdyner. – Na pomoc! na pomoc!

Pokojowe zbiegły się.

– Na miłość Boską! rzekła jedna z nich, pani umarła!... Oh! nasza dobra... kochana pani!

Pani Laféne, nieruchoma podobną była istotnie do trupa.

Ludzie jej, ubóstwiali ją. – Ogólny wybuch ubolewań brzmiał dokoła niej, a przerażenie wszystkich było tak gwałtowne, iż nikt nie myślał o niesieniu jej ratunku.

Ona podniosła się do połowy, i dziwnym głosem jakby z pod ziemi wychodzącym szepnęła:

– Nie umarłam... ja umrzeć nie chcę!... Powinnam żyć! Wody... octu... prędzej!...

Pospieszono z wypełnieniem rozkazów. Po upływie kilku minut biedna kobieta odzyskała całą przytomność. Poczem kazała zaprządz konie i odwieść się natychmiast do Homburga. Postanowiła jechać do Frankfurtu pierwszym pociągiem jaki się tam udawał.

W dziesięć minut później powóz toczył się doliną, w której Alicya przed kilku tygodniami wykryła martwe ciało Pawła de Nancey przeszyte szpadą Gregorego.

Pani Laféne odczytywała jeszcze przez drogę fatalny list, którego każde słowo raniło jej serce.

Oto treść tego listu wypisanego charakterem niepewnym, nieczytelnym prawie, który dostatecznie zdradzał nieład myśli, i obłęd nieszczęśliwego dziewczęcia:

„Kochana ciociu i najdroższy wuju?”

„Przebaczcie, przebaczcie mi... – Nie złożeczcie waszej biednej Alicyi którą kochaliście tak szczerze, a która miłuje was całą duszą... Oh! tak całą duszą, i nie wątpijcie o niej pomimo to co się stało... błagam was o to.

„Zegnam was... odjeżdżam, i to na zawsze...

„Nie mogę pozostać dłużej pod waszym dachem... Jestem zgnębioną... – Zgubioną!... Nie rozumiecie tego... I ja również... ale wiem, że zgubioną jestem... Pod spojrzeniami waszemi umarłabym ze wstydu... Zresztą on chce abym z nim jechała,., a jest panem... jest moim panem...

„Uprowadza mnie. – Dokąd?

„Nie wiem... – Nie starajcie się dochodzić tego. – Zabronił mi pisać do was... ale błagałam usilnie, i piszę... Czy papier ten skropiony memi łzami?...

„Odchodzę ztąd nieszczęśliwa i zrozpaczona... Serce mi pęka... Za co tak cierpię, nie wiem; lecz niezawodnie winną jestem... Kto upada jest winnym, a ja upadlam!... Bóg ukarze mnie za nieznany błąd jaki popełniłam... Już mnie karze, bo cierpię okropnie... Nie przeklinajcie mnie... Boskiej i waszej klątwy zarazem znieść bym już nie mogła...

„Powraca... muszę kończyć... Opuszczam ten dom... Pozostawiam w nim swoje szczęście... moje, serce moją duszę... – Cóż mi już dziś potem?

„Powiada, że mnie przywiezie tu na powrót, lecz nie mam żadnej nadziei.... a zresztą, czyżbyście zechcieli przyjąć mnie jeszcze!... Oh! jak ja was kochałam!... jak kocham jeszcze!...

„Żegnam!... żegnam!... żegnam was!...”

Alicya, wasza Alicya.”

W miarę odczytywania rozpaczliwego tego listu pani Laféne co raz mniej rozumiała, umysł jej plątał się coraz bardziej.

Nieustannie powtarza sobie na kształt monotonnego ruchu wahadła w zegarze:

– Co to ma znaczyć?... Dawano mu ją przecież, po cóż ją wykrada!... Nazajutrz miał ją poślubić, a dziś hańbi ją tak nielitościwie!

Któż jest ten człowiek?...

Powóz zatrzymał się przed dworcem kolei żelaznej.

Pociąg co tylko miał odejść.

Pani Laféne nie pomyślała nawet o przystąpieniu do kassy, i kupienia biletu, lecz znajomi urzędnicy widząc błędny jej wzrok, i chód niepewny a raptowny jakim odznaczają się zazwyczaj waryaci, zrozumieli że musiało zajść coś nadzwyczajnego, i nic nie mówiąc wpuścili ją do wagonu pierwszej klassy.

Pociąg ruszył. Podróż jakkolwiek krótka, wydała się wieczystą, biednej kobiecie.

Wysiadłszy z wagonu w Frankfurcie, wsiadła do dorożki, i kazała zawieść się do domu handlowego swego męża.

Czcigodny kupiec znajdował się właśnie w towarzystwie jakiegoś pana o poważnej powierzchowności, niezmiernie zadowolonego z swojej osoby, u którego widniała zaczepiona o guzik od podróżnego paltota, czerwona wstążka niezwykłych rozmiarów.

Czytelnicy domyślają się zapewne, że był to Lebel Givard.

Pan Lafene widząc wpadającą do siebie jak piorun, żonę, wydał okrzyk zdziwienia. Jedno spojrzenie jednak wystarczyło aby zdziwienie ustąpiło miejsca przerażeniu.

– Jakież nieszczęście, – nieprawdaż? wyjąkał.

– Tak... nieprzewidziane, najstraszniejsze ze wszystkich!, To mówiąc podała mu list Alicyi.III. BIEDNA ALICYA.

Pan Lafene odczytał podany sobie papier przez żonę, zbladł i zawołał rozdzierającym tonem:

– Odjechała!... odjechała z nim!... O! nieszczęsna...

– Rozumiesz cośkolwiek? zapytała pani Lafene. Bo ja nic a nic nierozumiem.

– I ja również, – odparł negocyant ściskając obiema rękami czoło, – to oszaleć można!

– Cóż się stało mój stary przyjacielu, – ośmielił zapytać Lebel Givard. Gdyby nie obawa niedyskrecyi, chętnie podzielałbym twoje zmartwienie.

– Straszny cios w nas ugodził – odrzekł pan Laféne – a niebawem, przestanie on być niestety, dla kogokolwiek tajemnicą. Córka brata mojego, dziecię naszego serca, na które zlaliśmy najsłodsze uczucia, w którem tyle pokładaliśmy nadziei, opuściła dom nasz tej nocy...

– Jakto? sama!

– Oh! nie sama! z człowiekiem którego kochała, i to właśnie jest tak dziwne i pojąć się nie dające! Człowiek ten miał ją nazajutrz poślubić!... Tak nazajutrz!... właśnie ciebie chciałem poprosić na jednego ze świadków...

– Ależ to niesłychane rzeczy, nieprawdopodobne.

– Niesłychane! nieprawdopodobne, potworne! Co mogło popchnąć do podobnego czynu człowieka, w którym tak ślepo pokładałem zaufanie? Co za szatan skusił go do tego? Muszę się dowiedzieć! Będę go ścigał!... Odbiorę mu porwane dziecię! Wyzwę! Zabiję! On młody, a ja starzec prawie! lecz mam sprawiedliwość po sobie. W krwi hrabiego de Nancey obmyję honor shańbionego mego domu!

Lebel Givard zadrżał.

– Hrabiego de Nancey? – powtórzył z wyrazem osłupienia.

– Pan znasz tego nikczemnika – zapytał gwałtownie pan Laféne.

Paweł de Nancey? Francuz? Paryżanin? – pytał dalej ex-tapicer. – Czy to ten sam?

– Tak jest.

– Ah! nędznik! I powiadasz pan że miał zaślubić waszą siostrzenicę?

– Tak jest, jutro.

– Wiedz pan zatem, że właśnie by tego uniknąć wyjechał w nocy. Obawiał się kary.

– Prawo ściga bigamią; a on jest żonaty, żona zaś jego żyje.

Pan Laféne wstrząsnął głową!

– Mylisz się pan, szepnął, widziałem akt zejścia...

– Jego pierwszej żony... tak... wierzę w to... Oh! tamta umarła, prawdziwie umarła, zabił ją! Ale druga żyje...

– Jesteś pan tego pewny?

– Mam na to dowody. Wyjechała przed miesiącem z Paryża w towarzystwie pewnego księcia wołoskiego, prawdziwego czy fałszywego, za którym goni dziś policya... Otóż ścigając wiarołomną żonę, hrabia zapędził się tu do Niemczech.

– Ah! rozumiem... rozumiem wszystko... – wyjąkał pan Laféne. – Ten pojedynek był o żonę z jej kochankiem!.... Cóżeśmy uczynili przygarniając go... ratując w nieszczęściu! O! głupia litości! Cóż było łatwiejszego jak dać mu umrzeć! Alicya byłaby dotąd szczęśliwą, i zawsze ukochanem naszem dziecięciem!

Myśl o shańbionej Alicyi, o zgubionej bezpowrotnie Alicyi, kiedy wykradający ją nikczemnik nie miał sposobu przywrócić jej honoru, wzburzył a powtórnie gniew pana Laféne – krew zakipiała mu w żyłach.

– I powiadasz pan, że znasz tego nędznika? – rzekł znowu.

– Czy go znam!... Ja przyczyniłem się do pierwszego jego ożenienia!... Niestety! Biedna Małgorzata! Prawdziwy to był skarb! piękna, łagodna i czysta!... Dodaj pan do tego miljony ojca Bouchard! To wielki los na loteryi!... Patrząc na koniec tego wszystkiego, wyrzucałem sobie niejednokrotnie żem się w to wmięszał. Ale co pan chcesz, hrabia winien mi był pieniądze... dużo pieniędzy... a przysłowie powiada: pierwsza miłość od siebie!

– Jaki jest adres hrabiego? – przerwał pan Laféne.

– Ma pałac na ulicy Bulońskiej... prócz tego posiadłość w Normandyi, pałac Lipowy. – Czy pan myślisz szukać go?

– Jutro będę w Paryżu – odparł niegocyant z zimnem i głębokiem postanowieniem. – Kimże bym był, gdybym biedną Alicyę pozostawił w rękach tego bandyty? Dziewczyna nie jest winną i Bogiem się świadczę, że najmniejszej nie zrobię jej wymówki... Oh! nie, najmniejszej!

Tego samego jeszcze wieczora, pan Laféne nadzwyczajnym pociągiem udał się do Paryża w towarzystwie Lebel Givarda, u którego ciekawość brała górę nad egoizmem, a który chwilowo, wyrzekł się podróży do Niemiec li tylko dla tego, by być świadkiem rozwiązania strasznej awantury.

Cóż się stało pomiędzy Alicyą a Pawłem wówczas, gdy tenże zamykając za sobą drzwi korytarza, przestąpił próg dziewiczego pokoju?

Pan de Nancey nie taił przed sobą, że miał popełnić czyn niecny, lecz tłomaczył go sobie przyczynami, które, przy zupełnym braku moralnego sensu jaki zazwyczaj spotykamy u tego człowieka, zdawały mu się łagodzić niezmiernie ohydę zamierzonej zbrodni.

– Kocham Alicyę nadewszystko w świecie! – mówił sobie, i to było prawdą. – Chcę poświęcić jej życie! Narażałem się bez wahania na sądy trybunału i galery, li tylko dla tego by wszelkie zachować pozory względem tego dziecka, by uwierzyła w to iż prawnie należeć będzie do mnie. Przypadek zdziałał że stało się inaczej... Przybycie Lebel Givarda zniweczyło moje plany! Czyż to moja wina? Alicya kocha mnie równie silnie jak ja ją... Szczęśliwą może być tylko szczęściem jakie ja jej przyniosę... Trzeba zatem, aby, kiedy żoną być nie może, została przynajmniej moją towarzyszką... Trzeba aby wyjechała ze mną, chcąc jednak nakłonić ją do tego, mam tylko jeden sposób... Kiedy nie będzie mogła w żaden sposób pozostać w tym domu, pójdzie za mną... Czuję ile łez popłynie ze słodkich tych oczu, lecz wiem, że niebawem uda mi się osuszyć je potęgą mojej miłości...

Wszedł.

Świece w dwóch kandelabrach umieszczone na kominku, oświecały pokój.

Młoda dziewczyna, siedząc z otwartą książką na kolanach, której nie czytała, oczekiwała w niespokojnem zamyśleniu.

Widząc wchodzącego hrabiego, podniosła się, i zrobiła kilka kroków naprzeciw niemu.

Twarz jej wyrażała smutek, ale nie zakłopotanie. Wielkie jej oczy pełne słodkiego wyrazu, nie nosiły żadnej cechy niepokoju. W nadmiernej niewinności swojej nie domyślała się nawet grożącego jej niebezpieczeństwa.

– Widzisz drogi mój przyjacielu – rzekła – że czekałam na ciebie... Wiem, że złe jest to, czego żądałeś odemnie, że podczas nocy przyjmować cię u siebie nie powinnam, lecz jutro już będziesz moim panem... od Boga samego zyskasz prawo rozporządzania moją osobą... – To tylko może mnie tłomaczyć, że posłuszną ci jestem cokolwiek zawcześnie.

– Święta i boska niewinności! – rzekł do siebie pan de Nancey wzruszony. – Nadużywać niewinności tego anioła jest bezecnym czynem! – Ah! gdybym miał prawo zawahać się! gdybym był wolny! – Uszanowałbym słodką moją Alicyę tyle, ile ją kocham!... Opuściłbym ten pokój zgięty, schylony, jak się to czyni zazwyczaj na progu sanktuarjum, tam gdzie Bóg przebywa! O żelazne nierozplątane okowy łączące mnie z Blanką, dla których stanę się podłym, bądźcie przeklęte!

Paweł mówił sobie to wszystko i tak myślał. Lecz jakież ludzkie stworzenie miałoby odwagę i zdrowy rozsądek wziąść na siebie odpowiedzialność podobnego postępku.

– Żądałeś tej rozmowy – mówiła dalej młoda dziewczyna, zdziwiona uporczywem milczeniem narzeczonego, i wzrokiem utkwionym w siebie; – żądałeś jej chcąc mówić ze mną o grożącem ci niebezpieczeństwie, które ja potrafię usunąć... Słucham cię, mój przyjacielu, i bądź pewnym, że co tylko będzie w mej mocy, uczynię dla ciebie.

Hrabia pożerał oczyma łagodną twarzyczkę, piękne włosy, i wdzięczną postać dziewczęcia.. Chciał pobudzić w sobie wielkie namiętności cielesne, które opanowując mężczyznę, czynią go pijanym i szalonym Usiłowania jego były jednak daremne w obec czystej Alicyi! W przytomności tego dziecka, czystego duszą i ciałem, a które kochał, Paweł czuł się bezwładnym.

A jednak potrzeba mu było koniecznie wzbudzić w sobie ten szał, tę zmysłowość prowadzącą do brutalnego występku... chcąc uciekać jak złodziej, porwawszy za sobą zdobycz, należało owładnąć całkiem Alicyą, – lub też powrócić do swego pokoju, wziąść nabity pistolet, przyłożyć go do skroni, nacisnąć kurek i umrzeć...

Paweł postanowił żyć, i ujął powtórnie cugle słabnącej już woli do złego.

– Wszystkiego się dowiesz, moja Alicyo, – szepnął – lecz pozwól mi powiedzieć sobie najprzód jak piękną jesteś, i jak szalenie cię kocham...

– Nie wiem czy jestem piękną... – odparła młoda dziewczyna, lecz wiem dobrze że mnie kochasz... Czyż bez miłości żeniłbyś się ze mną?

– Całego ogromu miłości mej, ty nie znasz... nie domyślasz się nawet... Ty nie masz pojęcia jaki ogień roznieca się w mych żyłach, kiedy oddycham wonią twoich włosów... kiedy drogich rączek twoich się dotykam...

– Pawle, nie patrz tak na mnie.

– Dlaczego?

– Zdaje mi się, jakoby oczy twoje mnie paliły...

– Przeciwnie pozwól by wzrok mój utonął w twojem spojrzeniu... – W źrenicach moich promienieje właśnie cała potęga miłości jaką odczuwam dla ciebie... Alicyo, ożyw się, kochaj mnie jak ja ciebie! – rzekł pan de Nancey, którego szał ogarniać zaczął nareszcie.

Porwawszy obie ręce Alicyi, gwałtownie pociągnął ją ku sobie.

– Pawle... oh! Pawle – wyjąkała dziewica – błagam cię, puść moje ręce... nigdy ich tak nie ścisnąłeś...

– Bo nigdy sam na sam z tobą nie byłem, w nocy, przy zamkniętych drzwiach, gdzie nikt podsłuchać nas nie może... gdzie wszelka niespodzianka wprost jest nie możliwą... – Czegóż się lękasz Alicyo? – czy czułość moja nabawia cię strachu? – Czyż jutro mężem twoim nie zostanę, i panem? Panem! oh! nie, niewolnikiem raczej!... niewolnikiem miłości, przykuty na wieki do drobnych nóżek mojej najdroższej?...

– Lecz dziś, jeszcze nie jutro.

– Zaledwie kilka godzin rozdziela nas od niego... i cóż to znaczy? – Czyż to prawo uświęca małżeństwo? Nie! miłość!... my już połączeni jesteśmy z sobą, bo się kochamy...

– Pawle, nie ściskaj mnie tak, błagam cię... Puść, ah! puść mnie!

– Alicyo, czy ty nie słyszysz bicia mego serca? – czy nie rozumiesz jego mowy? – nakłoń swoje, by mu równą siłą odpowiedziało...

Paweł dokonał pierwszej części czarnego swego dzieła. Druga sama z siebie stawała się, jeżeli nie łatwą, to przynajmniej możliwą do uskutecznienia.

Należało nakłonić młodą dziewczynę do opuszczenia domu przededniem. – Pan de Nancey, dla dopięcia celu, był bez litości. – Dał do zrozumienia swojej ofierze, że do niego już wyłącznie należała, że odtąd do nikogo więcej należeć nie może. Jakkolwiek wystrzegał się dać jej poznać właściwą przyczynę dla której małżeństwo ich stawało się niepodobieństwem, to wszakże uwiadomił ją, że takowe na czas jakiś dla nieprzewidzianych powodów odłożonem być musi! Nie zataił również przed nią, że w oczach świata została zgubioną, i że aż do dnia w którym będzie mógł cześć jej przywrócić, niepodobna aby pokazywała się na oczy swoim krewnym, w których domu zamieszkiwała... Nieszczęsne dziecię uwierzyło ślepo w to wszystko. – Była kobietą, a kobiecy instnykt mówił jej, że istotnie była zgubioną, jakkolwiek nie wiedziała na prawdę co się do jej zguby przyczyniło.

Ileż tam szlochań, ileż tam łez popłynęło! – Potem nastąpiło ciche poddanie się.

– Powiadasz że należę do ciebie... – szepnęło dziewczę – wziąłeś mnie... niech i tak będzie, strzeż że mnie teraz!... Uprowadź gdzie chcesz... wszędzie udam się za tobą...

– Ah! ileż mi złego wyrządzasz... a jednak ja cię tak kochałam...

W tej to właśnie chwili napisała, pomimo oporu pana de Nancey, list, który pani Laféne miała znaleść w kilka godzin później na gierydonie, w sprofanowanym tym pokoju.IV. DAREMNE POSZUKIWANIA.

Noc była jeszcze, kiedy pan de Nancey tryumfujący, a Alicya rozpaczona, opuszczali wiejski dworek, w którym od tej pory ciężki zasiał się smutek.

W chwili wyjścia małą furtką prowadzącą na pole, uciekające dziecię zatrzymało się. Uklękła na progu, który po raz ostatni miała przestąpić, wyciągnęła ramiona ku domostwu w którem spędziła szczęśliwe i bez zmazy dzieciństwo, którego już więcej oglądać nie miała, a przesyłając długi pocałunek tym, którzy kochali ją tak czule... szepnęła:

– Zegnam wasi... żegnam... żegnam... przebaczcie mi.

Poczem wstała z twarzą skropioną łzami, i w cichości udała się za swoim uwodzicielem.

Paweł wiedząc, że pan Laféne udawał się co dnia do Frankfurtu pierwszym pociągiem, nie mógł ani myśleć o tem by udać się do pociągu, ani pozostać w mieście, w którem wielu ludzi znało Alicyę.

Udał się przeto do wynajmu karet, zbudził stróżów i woźnice, wszystkie ręce napełnił talarami, pokonał zwycięzko ospałość niemiecką, dokazał tego że zaprzężono mu wreszcie karetę, a pocztylionowi przyrzekł okrągłą sumkę pod warunkiem, jeżeli dzielne rumaki przepędzą w jak najszybszym czasie przestrzeń dzielącą Homburg od Frankfurtu.

Pasport wysłany z Paryża panu de Nancey, dla zastąpienia tego który skradł po pojedynku Gregory, nie wskazywał bynajmniej, jakoby hrabia podróżował z kobietą. Skutkiem braku małej tej formalności, Paweł mógł mieć kłopot na granicy, a lękał się wszelkiego opóźnienia. Czuł że pan Laféne puści się za nim w pogoń, a spotkania nie życzył sobie bynajmniej.

W owej epoce nie istniały jeszcze formalności pasportowe pomiędzy niemcami a Belgją, jak również pomiędzy Belgją a Francją.

Zbiegi skierowali się w stronę Bruksellii, gdzie zatrzymali się przez dwa dni dla nabycia niezbędnych rzeczy, wiemy bowiem, że wyjechali nic nie zabrawszy.

Alicya nie miała nawet rękawiczek, a obówie jej składało się tylko z pokojowych pantofelków.

Po zaopatrzeniu się w sprawunki, hrabia i młoda dziewczyna udali się znów w drogę ku Francji przez Quiévraise i Blanc-Misseron.

Wiadomo nam, że wieczór tego samego dnia kiedy Alicya dom opuściła, pan Laféne udał się do Paryża w towarzystwie Lebel Givarda.

Zaledwie tam przybył, pobiegł natychmiast do pałacu na ulicę Bulońską, i zapytał o hrabiego de Nancey.

Służba odpowiedziała, że pan był już od kilku tygodni nieobecnym, że o blizkim swoim powrocie nie uwiadomił, i żadnej od niego wiadomości nie było.

Nie wierząc w szczerość takiej odpowiedzi, pan Laféne użył nie zawodzącego nigdy talizmanu, który ma szczególny dar rozwiązywania języków służby: – sypał złoto.

W zamian za napoleony, liberja zaproponowała mu aby zrewidował pałac od piwnic aż do stropu. W ten sposób miał się przekonać że nie oszukiwano go wcale.

Pan Laféne powrócił do mieszkania, jakie, zazwyczaj przybywszy do Paryża zajmował, a usłuchawszy rady Lebel Givarda, zorganizował na ulicy Bulońskiej pewien rodzaj warty.

Dwóch posłańców na jego żołdzie dostało zlecenie by niespuszczali oka z mieszkania pana de Nancey. – Ten zaś któryby oznajmił przybycie hrabiego, miał za trudy swoje otrzymać pięćset franków.

Łatwo się domyśleć, że ta policja nowego rodzaju zachęcona miłą perspektywą, zajęła stanowisko z całą gorliwością, lecz nadaremnie; pan de Nancey nie pokazywał się wcale.

I tak minął tydzień.

Rozjątrzenie umysłu pana Lafnée wzrastało z każdą upłynioną godziną.

– Mój stary przyjacielu – rzekł mu pewnego dnia Lebel Givard – zdaje mi się żeśmy fałszywą obrali drogę, Zbrodniarz ten musi się ukrywać z pańską siostrzenicą w Normandyi, w swoim pałacu Lipowym.

– A może pan masz słuszność – odparł wuj Alicyi, jadę do Normandyi.

– Jadę z panem... – Kiedy już tyle zrobiłem, żem się wyrzekł podróży do Niemiec, dla towarzyszenia ci, będę towarzyszył aż do końca...

Smutna nadzieja jaką miał jeszcze pan Laféne, rozwiała się z przybyciem jego do Lipowego pałacu.

Nie widziano hrabiego. – Tyle tylko miano o nim wiadomości, że w merostwie i w kościele wyszły jego zapowiedzi; Przypuszczano we wsi, że się ożenił powtórnie.

Widocznie włościanie z Lipowego dobrze wiedzieli o nieobecności pana de Nancey. Zresztą aleje w parku pozostające w największem zaniedbaniu, i wszystkie żaluzye w pałacu hermetycznie pozamykane, wskazywały, że mieszkanie pustką stoi.

Pan Laféne i Lebel Givard powrócili do Paryża.

Hrabia nie zjawił się tam, ale za to ofrankowany list z Niemczech, oczekiwał na wuja Alicyi. Pani Laféne nie mogąc się oprzeć podkopującemu zdrowie zmartwieniu, zachorowała. Niebezpieczeństwo groziło lada chwila, to też wzywano jak naj spiesznej do powrotu jej męża.

W dwie godziny po odczytaniu tego listu, zacny człowiek, tak źle przez los wynagrodzony za całe życie poświęceń i pracy, utraciwszy nadzieję odszukania swej siostrzenicy i ukarania jej uwodziciela, powracał stroskany do Frankfurtu, z podwójną goryczą w duszy, z podwójną w sercu raną.

Gdzież podział się hrabia z młodą dziewczyną, podczas gdy szukano ich nadaremnie w Paryżu i w Normandyi.

Paweł, jakieśmy to wyżej powiedzieli, miał silne przekonanie, że pan Laféne będzie go ścigał, że go wyzwie, i uczyni wszystko co się da, dla wyrwania z rąk jego siostrzenicy. Wiemy również że młody człowiek, pomimo najstraszniejszych swych zboczeń, strzegł usilnie odwagę swej rasy, i nie cofał się nigdy przed spotkaniem.

Tym razem jednak uciekał; – ocean byłby nawet przepłynął w razie potrzeby, aby tylko uniknąć zejścia się oko w oko z wujem Alicyi. – Rozumiał bowiem dobrze, że stanąć do pojedynku ze starcem którego dom zbezcześcił, byłoby czynem haniebnym tak dla niego, jak wobec świata. Pobity byłby śmiesznym – podłym zaś w przeciwnym razie.

Cóż jednak wypadałoby zrobić, gdyby go pan Laféne obraził? gdyby go spoliczkował? Człowiekowi żądadającemu satysfakcyi za odebranie czci dziecka, niepodobna odpowiedzieć:

– Bić się nie będę! Jeden więc tylko był punkt wyjścia, jeden jedyny, to jest ukryć się dobrze.

To czytelnikom naszym tłomaczy dokładnie, dlaczego Paweł nie pokazał się ani w Lipowym pałacu, ani przy ulicy Bulońskiej.

Ukrył on się z smutną swoją towarzyszką bardzo daleko, na drugim końcu Francyi, na wybrzeżu bretońskiem w blizkości Roxoff, w małej wiosce, – pewny że tam go szukać nikomu na myśl nie przyjdzie, że policya nawet, w razie gdyby chciała w sprawy jego się wmięszać, tam go nie wytropi.

Paweł wynajął rybacką chatę. – Tapicer przybyły z Roxoff, musiał zadać sobie wiele pracy, by z niej urządzić przyzwoite mieszkanie, zasoby bowiem miasteczka, bardzo ubogie były w niezbędne ku temu ingredyencye.

Ściany zaledwie lepione, i sufit o belkach drewnianych, pokrytemi zostały prostą bawełnianą materyą w paski niebieskie i białe, co wszakże ładne robiło wrażenie.

Rodzaj starego dywanu, jaki artyści i koczujący kupcy nazywają kobiercem, pokrył ordynarną podłogę, za zimną na drobne nóżki Alicyi.

Wielkie japońskie postisze cokolwiek wyszczerbione, weneckie lustro szlifowane w hebanowych ramach, cokolwiek starożytnych mebli, którym nie brak było charakteru; zmieniły do niepoznania dwie stancye, z których składał się domek, a jeżeli dać wiarę bretońskiej służącej która zajmowała się gospodarstwem, przekształciły chatę w pałacyk.

Musielibyśmy pisać całe rozdziały przepełnione najdrobniejszemi szczegółami, chcąc dać dokładne pojęcie czytelnikom naszym o egzystencyi młodych ludzi, pośród samotności w jakiej żyli. Kilka rodzin rybackich zamieszkujących wybrzeże, mówiło tylko narzeczem bretońskiem, a język francuzki rozumieli zaledwie.

Nie mamy jednak czasu zatrzymywać się nad tem. Powiemy tylko, że w początkach pobytu tamże, Alicya płakała prawie ciągle. Patrząc na nią, podziwiaćby należało niezmierną obfitość łez, jaka się zawiera w oczach kobiety.

Powoli jednak uspakajać się zaczęło zbolałe jej serce. Wiedziała że jest kochaną, bo istotnie hrabia, jakkolwiek potwornego dopuścił się względem niej czynu, otaczał ją bezgraniczną miłością. Posiadł ją w sposób nikczemny i nieprawy, i bez wahania byłby oddał za nią życie! Z radością byłby krew z żył swoich wytoczył, gdyby takowa była wstanie okupić łzy Alicyi.

Biedna dziewczyna zrozumiała, że smutek jej był nieustannym dla pana de Nancey wyrzutem, to też postanowiła kres temu położyć, i więcej w jego obecności nie płakać. Nadszedł dzień, w którym młodość i uczucie wzięły gorę. Łzy stały się coraz rzadsze, w końcu oschły zupełnie.

Czyż to znaczyło że Alicya czuła się szczęśliwą?

Nie. – Zycie jej zaprawione było podwójną boleścią, podwójnym wyrzutem.

Nieszczęsne dziecię poczytywało sobie za zbrodnię pomimowolną, swą niewdzięczność względem krewnych których kochała...

Młode dziewczę o czystem sercu i pobożnej duszy, której umysł nigdy żadną sprośną myślą nie był owiany, cierpiało okropnie czując się tak upokorzoną, wiedząc że jest towarzyszką człowieka, który nie miał do tego najmniejszego prawa. Położenie jej przerażało ją.

Czasem znów chwilowo namiętność brała górę nad wyrzutami. Alicya kochająca, Alicya kochana, zapominała o wszystkiem, by chociaż godzinę przeżyć w tej upajającej atmosferze, którą otaczał ją kochanek...

Lecz niestety gdy szał minął, biedne dziewczę nie poznawało siebie. Obrzydzenie samej siebie opanowywało ją w okropny sposób. Wtedy mawiała do siebie załamując ręce:

– Żyję w sromocie, i już nie buntuję się nawet przeciw takowej. Znajduję rozkosz tam, gdzie powinnam znachodzić niesmak. – Oh! teraz dopiero upadłam zupełnie! Jeżeli jednak hrabia nadszedł w czasie paroksyzmu, miała odwagę uśmiechnąć się doń, by go nie zasmucić...
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: