Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kochanek dziewicy - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
22 grudnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,90

Kochanek dziewicy - ebook

Philippa Gregory przedstawia zdumiewający portret młodej Elżbiety I, kobiety porywczej, siejącej strach, niezrównoważonej emocjonalnie i zaborczej, która nie powstrzyma się przed niczym, nawet przed morderstwem, byle tylko zaspokoić swoje żądze.

Jako świeżo koronowana królowa Anglii Elżbieta musi stawić czoło dwóm niebezpieczeństwom: francuskiej inwazji na Szkocję, zagrażającej całemu krajowi, oraz swemu uczuciu do Roberta Dudleya, zagrażającemu jej sercu. Robert Dudley jest żonaty, a jego małżonka ani myśli się nim dzielić. Amy Dudley odmawia rozwodu, który Elżbiecie i Robertowi umożliwiłby wzięcie ślubu. Zresztą, przeciwko związkowi królowej z jednym z dworzan są prawie wszyscy. W tle miłosnego trójkąta na dworze Anglii tworzą się frakcje; ktoś przechodzi od słów do czynów. Amy zostaje znaleziona martwa, ze skręconym karkiem, u stóp niewysokich schodów.

„Powieść skonstruowana ręką mistrzyni. Fani inteligentnej, popartej rzetelnymi badaniami naukowymi prozy będą oczarowani.” PUBLISHERS WEEKLY

Opinie o książkach Philippy Gregory:

"Gregory potrafi tak poprowadzić swoją opowieść, dodając domieszkę suspensu i intrygi, że czytelnik pozostaje pod jej wrażeniem od pierwszej do ostatniej strony". TIMES RECORD NEWS

"Przemawiające do wyobraźni opisy i dialogi przenoszą czytelnika w labirynt klaustrofobicznych korytarzy i wspaniałych komnat królewskiego pałacu". THE TIMES

"Wielkie brawa dla autorki za jej niesłychaną zdolność łączenia niepodważalnych faktów z absolutną fikcją, opartą jednakowoż na faktach, na znajomości tej krwawej i przerażającej epoki oraz ludzkiej natury. Literatura i życie w jednym". LIZ SMITH, NEW YORK POST

"Jasne, że dobrze być królem. Ale jeszcze lepiej być Philippą Gregory, królową literatury dworskiej". USA TODAY

Philippa Gregory jest uznaną pisarką, zajmuje się także popularyzacją historii na antenie radia i telewizji. Zadebiutowała powieścią DZIEDZICTWO, która od razu stała się światowym bestsellerem, pisuje także książki dla dzieci. Szczególnie zafascynowana historią szesnasto- i osiemnastowiecznej Anglii autorka z pasją kreśli realia i obyczaje epoki, odkrywa zapomniane biografie i niechlubne wydarzenia z królewskich dworów, wydobywając to co ciekawe, a jednocześnie uniwersalne. Postacie historyczne przybierają kształty zwykłych śmiertelników z ich słabościami, namiętnościami i dylematami.

Jej pasje to jeździectwo, narciarstwo i praca w ogrodzie, jak również działalność charytatywna: autorka prowadzi fundację budującą studnie w Gambii. Mieszka na północy Anglii z mężem i dwojgiem dzieci.

* * *

Nakładem Wydawnictwa „Książnica” ukazały się powieści Philippy Gregory: CZAROWNICA, DZIEDZICTWO, DZIECKO SZCZĘŚCIA, MERIDON, DOM CUDZYCH MARZEŃ, BIAŁA KRÓLOWA, CZERWONA KRÓLOWA, WŁADCZYNI RZEK, CÓRKA TWÓRCY KRÓLÓW, WIECZNA KSIĘŻNICZKA, DWIE KRÓLOWE, BŁAZEN KRÓLOWEJ, KOCHANICE KRÓLA. Ta ostatnia powieść ukazała się już w 26 krajach, w samych zaś Stanach Zjednoczonych sprzedano ponad milion egzemplarzy. Równocześnie z polską premierą książki na ekranach kin gościła jej filmowa adaptacja z Natalie Portman i Scarlett Johansson w rolach głównych.

Kategoria: Esej
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-271-6451-3
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Po­le­camy także tej sa­mej au­torki

Cykl „Wojna Dwu Róż”:

Wład­czyni rzek

Biała kró­lowa

Czer­wona kró­lowa

Córka Twórcy Kró­lów

Biała księż­niczka

Klą­twa Tu­do­rów

Esej hi­sto­ryczny:

Ko­biety Wojny Dwu Róż: księżna, kró­lowa i kró­lowa matka

„Cykl Tu­do­row­ski”:

Wieczna księż­niczka

Ko­cha­nice króla

Dwie kró­lowe

Bła­zen kró­lo­wej

Ko­cha­nek dzie­wicy

Uwię­ziona kró­lowa

Ostat­nia żona Tu­dora

Trzy sio­stry, trzy kró­lowe

Zmierzch Tu­do­rów

Po­wie­ści hi­sto­ryczne z róż­nych okre­sów:

Cza­row­nica

Żona ofi­cera

No­bliwy pro­ce­der

Mo­kra­dła

Mroczne wody

„Saga Rodu La­ceyów”:

Dzie­dzic­two

Dziecko szczę­ścia

Me­ri­don

Po­wieść oby­cza­jowa:

Dom cu­dzych ma­rzeńJe­sień 1558 roku

Wszyst­kie dzwony w Nor­folku roz­brzmiały ku czci Elż­biety jed­no­cze­śnie, od­bi­ja­jąc się bo­le­snym echem w gło­wie Amy; naj­pierw roz­krzy­czał się świ­dru­ją­cym so­pra­nem naj­mniej­szy z nich, wkrótce do­łą­czył doń chór dzwo­nów wszel­kiej ma­ści, brzę­czą­cych me­ta­licz­nie i płacz­li­wie za­wo­dzą­cych bez ja­kiej­kol­wiek nuty prze­wod­niej, aż w końcu roz­legł się głu­chy od­głos bi­cia naj­więk­szego dzwonu ob­wiesz­cza­ją­cego, że cały ten zgiełk za­raz roz­pocz­nie się od nowa. Amy przy­kryła głowę po­duszką, usi­łu­jąc od­ciąć się od har­mi­dru, nada­remno jed­nak. Dźwięk na­dal prze­są­czał się do jej uszu, do­no­śny tak, że zdo­łał wy­pło­szyć z gniazd gaw­rony, które wzbiły się w po­wie­trze i ko­ło­wały na nie­bie ni­czym zły omen, a na­wet wy­bu­dził ze snu nie­to­pe­rze za­miesz­ku­jące za­ka­marki dzwon­nicy, po­sy­ła­jąc je w świa­tło dnia, jak gdyby świat sta­nął na gło­wie, jak gdyby dzień miał za­mie­nić się w wieczną noc.

Amy nie miała wąt­pli­wo­ści, co jest przy­czyną rej­wa­chu. „Umarła kró­lowa, niech żyje kró­lowa!” Du­cha Bogu od­dała biedna chora kró­lowa Ma­ria, na tron wstę­po­wała do­tych­cza­sowa księż­niczka Elż­bieta nie ma­jąca ry­wali do ko­rony. Chwalmy Pana, na wieki wie­ków... Każdy pod­dany w An­glii po­wi­nien się ra­do­wać. Nowy władca od­wróci się od pa­pie­skiego Rzymu, znów wbi­ja­jąc lud w dumę. Jak kraj długi i sze­roki roz­le­gną się ko­ścielne dzwony, na ulice zo­staną wy­to­czone beczki z pi­wem, otwo­rzą się bramy lo­chów i kar­ce­rów, ga­wiedź bę­dzie tań­czyć na ryn­kach. An­glicy od­zy­skali swoją pro­te­stancką kró­lową, do­bie­gły końca krwawe dni pa­no­wa­nia ka­to­lic­kiej Ma­rii. Hip, hip, hurra! Wi­wat Elż­bieta!...

Cie­szyli się wszy­scy z wy­jąt­kiem Amy.

Roz­gwar za oknem, który w końcu spra­wił, że mu­siała wy­śli­zgnąć się z ob­jęć snu i sta­wić czoło rze­czy­wi­sto­ści, nie wy­wo­łał w jej du­szy ra­do­ści. Ona jedna nie miała po­wo­dów do świę­to­wa­nia zwy­cię­stwa księż­niczki Elż­biety, od dawna dą­żą­cej do prze­ję­cia berła. W jej uszach dźwięk dzwo­nów bi­ją­cych na chwałę no­wej kró­lo­wej brzmiał jak krzyk wście­kło­ści, szloch roz­pa­czy, wark­nię­cie za­zdro­ści po­rzu­co­nej i opusz­czo­nej ko­biety.

– Niech Bóg ją po­kara! – Amy prze­klęła wstę­pu­jącą na tron kró­lową Elż­bietę, czu­jąc, jak głowa puch­nie jej od ha­łasu. – Niech sczeź­nie w mło­do­ści, w kwie­cie wieku. Niech nie­biosa od­biorą jej urodę, uczy­nią ją łysą i szczer­batą, niech spra­wią, że bę­dzie żyła w sa­mot­no­ści. Jak ja...

Mi­nął dzień, po­tem ty­dzień. Amy nie do­stała żad­nej wia­do­mo­ści od swego nie­obec­nego w domu męża i po praw­dzie żad­nej się nie spo­dzie­wała. Do­my­ślała się, że na wieść o śmierci kró­lo­wej Ma­rii opu­ścił Lon­dyn i po­gnał co koń wy­sko­czy do pa­łacu kró­lew­skiego w Hat­fiel­dzie, żeby być pierw­szym – tak jak to so­bie dawno temu za­pla­no­wał – który uklęk­nie przed księż­niczką i po­wie jej, że zo­stała kró­lową.

Amy po­dej­rze­wała także, iż księż­niczka Elż­bieta od rów­nie dłu­giego czasu ma przy­go­to­waną mowę na tę oka­zję i wy­braną pozę, w ja­kiej przyj­mie wy­cze­ki­waną wia­do­mość, Ro­bert zaś w skry­to­ści du­cha li­czył na so­witą na­grodę za swą wier­ność i od­da­nie. Być może wła­śnie w tej chwili, kiedy Amy o tym my­ślała, oboje – jej mał­żo­nek Ro­bert i księż­niczka Elż­bieta – wspól­nie świę­to­wali wy­wyż­sze­nie, ja­kiego za­znali od losu i sie­bie na­wza­jem.

Idąc ku rzece, aby przy­pro­wa­dzić z łąki krowy, które trzeba było jak każ­dego ranka wy­doić i opo­rzą­dzić (Amy mu­siała zro­bić to sama, gdyż pa­ro­bek za­cho­rzał, a w jej ro­dzin­nej po­sia­dło­ści za­wsze bra­ko­wało rąk do pracy), za­trzy­mała się i za­pa­trzyła na po­łu­dniowy za­chód, w kie­runku Hat­fieldu, do­kąd gnany je­sien­nym wi­chrem Ro­bert po­dą­żył, żeby zło­żyć hołd swo­jej kró­lo­wej. Wi­dok prze­sło­niła jej lekka mgiełka w oczach oraz wir żół­to­brą­zo­wych li­ści ze­rwa­nych z po­bli­skiego wiel­kiego dębu i po­nie­sio­nych wia­trem ku ziemi ni­czym naj­gęst­sza śnie­życa.

Wie­działa oczy­wi­ście, iż po­winna być wdzięczna Opatrz­no­ści, że tron obej­muje kró­lowa, która bę­dzie przy­chyl­nym okiem pa­trzeć na jej mał­żonka. Zda­wała so­bie sprawę, iż po­zy­cja jej ro­dziny i jej wła­sna wzro­śnie wraz z wy­nie­sie­niem Ro­berta do god­no­ści, o ja­kich wcze­śniej na­wet nie mo­gło mu się śnić. Była świa­doma, iż być lady Du­dley to nie byle co, zwłasz­cza że wią­zało się z tym od­zy­ska­nie po­sia­dło­ści, miej­sce na dwo­rze, być może na­wet ty­tuł hra­biny. A jed­nak nie po­tra­fiła z sie­bie wy­krze­sać ra­do­ści. O wiele bar­dziej cie­szy­łoby ją, gdyby okrzyk­nięty zdrajcą Ro­bert spę­dzał dnie i noce u boku swej pra­wo­wi­tej mał­żonki, za­miast bry­lo­wać na dwo­rze nowo ko­ro­no­wa­nej kró­lo­wej jako jej nie­ziem­sko przy­stojny mi­ło­śnik. Amy była za­zdro­sną żoną, mimo że za­zdrość w oczach Boga ja­wiła się grze­chem.

Otrzą­snęła się z po­nu­rych my­śli i ru­szyła da­lej przed sie­bie, ku le­żą­cej w dole łące, na któ­rej przez cały ra­nek pa­sły się krowy, nie­zgrab­nymi ko­py­tami za­mie­nia­jące wil­gotną zie­mię ko­loru se­pii i le­żące w niej białe ka­mie­nie w jed­no­litą burą masę.

– I na co nam przy­szło? – wy­szep­tała, wie­dząc, że usły­szy ją tylko ciemne niebo na­brzmiałe od cięż­kich chmur gro­ma­dzą­cych się nad Nor­fol­kiem. – Mimo że ko­cha­li­śmy się jak nikt inny na świe­cie, mimo że by­li­śmy dla sie­bie wszyst­kim... Jak mógł mnie zo­sta­wić tu­taj samą, że­bym zma­gała się z tru­dami co­dzien­nego ży­cia, po to tylko, by być z n i ą? Jak moje ży­cie mo­gło roz­po­cząć się tak wspa­niale, w bo­gac­twie i sła­wie, by za­koń­czyć się w bie­dzie i sa­mot­no­ści?...Po­nad dwa­na­ście mie­sięcy wcze­śniej:
lato 1557 roku

Raz jesz­cze we śnie zo­ba­czył gołe de­ski pod­łogi w pu­stej kom­na­cie, obu­do­wany pia­skow­cem otwarty ko­mi­nek, wy­rze­zane w ka­mie­niu ich imiona i umiesz­czone wy­soko okno z szyb­kami po­łą­czo­nymi oło­wiem. Przy­cią­ga­jąc do ściany długi stół ja­dalny, wspi­na­jąc się nań i wy­krę­ca­jąc so­bie szyje, pię­ciu mło­dych męż­czyzn zdo­łało wy­pa­trzeć w dole skra­wek zie­leni, któ­rym kro­czył wła­śnie ich oj­ciec zmie­rza­jący ku pod­wyż­sze­niu z de­sek, gdzie już cze­kał na niego kat.

Panu ojcu to­wa­rzy­szył ksiądz nowo przy­wró­co­nego w An­glii Ko­ścioła ka­to­lic­kiego. To jemu wy­znał swoje ziem­skie grze­chy, przed nim się uko­rzył, jego wziął za świadka, wy­rze­ka­jąc się swej wiary i za­sad. Uko­rzył się i bła­gał o li­tość, za­po­mi­na­jąc o zło­żo­nych przy­się­gach. Li­czył na zmi­ło­wa­nie. Cały czas ner­wowo się roz­glą­dał, prze­pa­tru­jąc twa­rze zgro­ma­dzo­nych lu­dzi i szu­ka­jąc wzro­kiem tego, kto w ostat­niej chwili zjawi się, by da­ro­wać mu winy.

Miał wszel­kie pod­stawy ży­wić na­dzieję. W ży­łach mo­nar­chini pły­nęła krew Tu­do­rów, a Tu­do­ro­wie wielką wagę przy­kła­dali do po­zo­rów. Poza tym kró­lowa była głę­boko wie­rząca i co za tym idzie, nie mo­gła po­zo­stać nie­wzru­szona w ob­li­czu tak jaw­nie oka­za­nej skru­chy. Wresz­cie co naj­waż­niej­sze, Ma­ria była ko­bietą. Istotą o mięk­kim sercu i nie­wiel­kim ro­zu­mie. Z pew­no­ścią nie star­czy jej od­wagi – my­ślał ska­za­niec – aby pod­trzy­mać de­cy­zję o stra­ce­niu ko­goś tak znacz­nego jak ja. To po pro­stu nie­moż­liwe...

– Wstań, oj­cze – szep­nął Ro­bert. – Akt ła­ski zo­sta­nie od­czy­tany lada mo­ment, nie po­ni­żaj się w ta­kiej chwili, jaw­nie go wy­pa­tru­jąc...

Drzwi za jego ple­cami otwarły się na­gle i do po­miesz­cze­nia wszedł straż­nik. Ro­ze­śmiał się chra­pli­wie, wi­dząc pię­ciu mło­dych męż­czyzn sto­ją­cych na czub­kach pal­ców i wy­glą­da­ją­cych przez okno z przy­sło­nię­tymi dłońmi oczyma w ochro­nie przed ra­żą­cym let­nim słoń­cem.

– Tylko nie skacz­cie – za­re­cho­tał. – Nie po­zba­wiaj­cie za­ję­cia kata, moi piękni. Za­raz przyj­dzie wa­sza ko­lej, ca­łej piątki, i tej mło­dej la­dacz­nicy...

– Nie za­po­mnę tego, co po­wie­dzia­łeś – oznaj­mił drżą­cym gło­sem Ro­bert – i zro­bię z twych słów uży­tek po tym, jak zo­sta­niemy uła­ska­wieni i wy­pusz­czeni na wol­ność.

Nie za­szczy­ca­jąc straż­nika ani jed­nym spoj­rze­niem wię­cej, od­wró­cił się znów do okna. Su­mienny pod­dany kró­lo­wej spraw­dził kraty w oknie, upew­nił się, że więź­nio­wie nie mają ni­czego, co mo­głoby stłuc szyby, po czym wciąż pod­śmie­wa­jąc się na głos, opu­ścił kom­natę i za­mknął sta­ran­nie drzwi.

Po­ni­żej, na pod­wyż­sze­niu z de­sek, ksiądz zbli­żył się do ska­zańca i od­czy­tał mu frag­ment z Bi­blii na­pi­sa­nej po ła­ci­nie. Ro­bert nie mógł nie za­uwa­żyć, że strojne szaty du­chow­nego roz­wiewa co­raz sil­niej­szy wiatr, a poły na­rzu­co­nej na su­tannę pe­le­ryny wy­dy­mają się ni­czym ża­gle nad­cią­ga­ją­cej wro­giej ar­mady. Ksiądz od­stą­pił od ojca mło­dzia­nów rów­nie na­gle, jak się doń przy­bli­żył, pier­wej wy­cią­gnąw­szy rękę z kru­cy­fik­sem, który ska­zany męż­czy­zna na­boż­nie uca­ło­wał.

Ro­berta z na­gła ogar­nął chłód i roz­prze­strze­niał się na całe ciało od czoła i dłoni, któ­rymi w trzech miej­scach opie­rał się o okno – jak gdyby cie­pło opusz­czało go wy­sy­sane przez scenę roz­gry­wa­jącą się w dole. Jego oj­ciec wła­śnie klę­kał przed wiel­kim drew­nia­nym klo­cem. Kat po­stą­pił krok do przodu i za­wią­zał ofie­rze opa­skę na oczach, rów­no­cze­śnie coś mó­wiąc. Męż­czy­zna od­wró­cił głowę i po­ru­szył ustami w od­po­wie­dzi. Wy­da­wało się, że ten ruch go zdez­o­rien­to­wał, bo nie­ocze­ki­wa­nie ode­rwał ręce od kloca i za­czął ma­cać na oślep, nie ma­jąc się czego uchwy­cić. Kat, pod­no­szący w tej sa­mej chwili to­pór, za­stał więc ska­zańca bli­skiego upad­kowi, prze­su­wa­ją­cego się na ko­la­nach ni­czym jał­muż­nik.

Mistrz ma­ło­do­bry krzyk­nął ostrze­gaw­czo, chcąc osa­dzić swoją ofiarę na miej­scu, ta jed­nak jęła szar­pać za opa­skę na oczach. Oj­ciec Ro­berta i jego czte­rech braci za­wo­łał, że po omacku nie umie od­na­leźć kloca, że nie jest jesz­cze go­tów, że kat i jego to­pór mu­szą dać mu wię­cej czasu...

– Oj­cze, prze­stań się krę­cić jak opę­tany! – wy­krzyk­nął Ro­bert, ude­rza­jąc czo­łem o szybę. – Na mi­łość bo­ską, nie kręć się tak!

– Nie, jesz­cze nie!... – wo­łała tym­cza­sem po­stać na spłach­ciu zie­leni po­ni­żej, ma­jąc za ple­cami ro­słą syl­wetkę kata.

– Nie mam się o co oprzeć! Nie je­stem go­tów, nie je­stem na to przy­go­to­wany! To za wcze­śnie!...

John Du­dley peł­zał w roz­ło­żo­nej wkoło kloca sło­mie, jedną ręką pró­bu­jąc po­lu­zo­wać mocno za­ci­śniętą na twa­rzy opa­skę, drugą zaś – wy­pro­sto­waną, acz drżącą – usi­łu­jąc wy­ma­cać drew­niany klo­cek.

– Nie do­ty­kaj mnie! Do­stanę uła­ska­wie­nie! Nie je­stem got... – Głos urwał się w pół słowa, kiedy kat wziąw­szy za­mach, z im­pe­tem opu­ścił to­pór na od­sło­niętą szyję. Gej­zer krwi try­snął w górę, ska­za­niec od­chy­lił się na bok i za­chwiał.

– Oj­cze! – wrza­snął Ro­bert. – Mój oj­cze!...

Krew wy­le­wała się z ciała sze­ro­kim stru­mie­niem, John Du­dley jed­nak wciąż żył. Prze­su­wał się na czwo­ra­kach ni­czym za­rzy­nana świ­nia, usi­łu­jąc po­wstać, mimo że nogi od­ma­wiały mu już po­słu­szeń­stwa, pró­bu­jąc na­ma­cać so­lidny kształt drew­nia­nego kloca, mimo że dło­nie już mu za­czy­nały drę­twieć... Kat, klnąc wła­sną nie­zdar­ność, uniósł to­pór raz jesz­cze.

– Oj­cze! – za­wył Ro­bert w tej sa­mej chwili, w któ­rej to­pór ru­nął w dół.

– O-o-oj­cze...! – jęk­nął prze­cią­gle.

– Ro­ber­cie? Mój pa­nie? – Czy­jaś ręka de­li­kat­nie nim po­trzą­snęła.

Ro­bert Du­dley otwo­rzył jedno oko i uj­rzał przed sobą Amy. Dłu­gie lśniące brą­zowe włosy miała sple­cione w war­ko­cze, jak za­wsze do snu, piwne oczy sze­roko otwarte, jak za­wsze gdy się bała. Wy­glą­dała nad­zwy­czaj pięk­nie i re­al­nie roz­świe­tlona bla­skiem świecy w mrocz­nej poza tym sy­pial­nej izbie.

– Do­bry Boże! Co za kosz­mar! – po­skar­żył się jej. – Śniło mi się... – urwał. – Boże, chroń mnie przed ta­kimi snami.

– Czy to był ten sam sen co za­wsze? – spy­tała go Amy. – Ten o śmierci twego ojca?

Z tru­dem zno­sił choćby naj­lżej­szą wzmiankę o eg­ze­ku­cji, dla­tego wark­nął:

– Po pro­stu zły sen! – Roz­bu­dził się już, te­raz pró­bo­wał od­zy­skać nad sobą pa­no­wa­nie.

– Ale ten sam co za­wsze? – do­cie­kała Amy.

Ro­bert wzru­szył ra­mio­nami.

– Chyba nic w tym dziw­nego, prawda? Mo­gła­byś przy­nieść mi piwa?

Bę­dąc po­słuszną żoną, Amy od­rzu­ciła przy­kry­cie i wstała z łóżka, cia­śniej owi­ja­jąc się gie­złem. Nie po­zwo­liła jed­nak, by Ro­bert zmie­nił te­mat roz­mowy.

– To znak – po­wie­działa głu­cho, na­le­wa­jąc piwa do ku­fla, i rze­czowo spy­tała: – Mam je pod­grzać?

– Może być zimne – od­parł.

Po­dała mu więc na­czy­nie, a on wy­pił zło­ci­sty płyn do dna. Pot, który zro­dził się na jego ple­cach za sprawą snu, ochłódł na­gle, wzbu­dza­jąc dresz­cze na ca­łym ciele i wstyd w głębi du­szy.

– To ostrze­że­nie – do­dała Amy po chwili mil­cze­nia.

Chciał zbyć obawy żony lek­ce­wa­żą­cym uśmie­chem, lecz nie po­tra­fił się na niego zdo­być. Prze­ra­ża­jąca śmierć ro­dzi­ciela, smu­tek i nie­po­wo­dze­nia ści­ga­jące go od tam­tego czar­nego dnia – to wszystko go prze­ro­sło.

– Prze­stań – rzu­cił pro­sząco.

– Nie po­wi­nie­neś ju­tro ni­g­dzie je­chać.

Zaj­rzał do pu­stego ku­fla, nie chcąc, by uj­rzała strach w jego oczach.

– Zły sen to ostrze­że­nie – mó­wiła da­lej Amy. – Je­stem pewna, że na wy­pra­wie z kró­lem Fi­li­pem grozi ci nie­bez­pie­czeń­stwo.

– Oma­wia­li­śmy to już ty­siące razy – od­pa­ro­wał. – Do­sko­nale wiesz, że nie mam wyj­ścia. Mu­szę po­je­chać.

– Nie! Nie te­raz! Nie te­raz, kiedy znów przy­śniła ci się śmierć twego ojca... Cóż in­nego może to zna­czyć, jak nie to, że­byś się opa­mię­tał?! John Du­dley zmarł jak zdrajca tuż po tym, jak za­pra­gnął osa­dzić na tro­nie An­glii swego syna. A te­raz cie­bie także zżera duma...

Tym ra­zem Ro­bert zdo­łał się uśmiech­nąć.

– Nie­wiele mi jej po­zo­stało. Mogę ze sobą za­brać tylko swego ko­nia i brata. Mi­zerne to za­gro­że­nie, da­leko mu do siły naj­mniej­szego choćby ba­ta­lionu.

– Wła­sny oj­ciec ostrzega cię zza grobu, Ro­ber­cie! – wbiła w niego oskar­ży­ciel­ski wzrok.

Ro­bert po­trzą­snął ze znu­że­niem głową.

– Amy, nie wy­wo­łuj du­cha mo­jego ojca, to zbyt bo­le­sne. Nie pró­buj też go cy­to­wać. Nie zna­łaś go tak do­brze jak ja. On ni­gdy by mnie nie po­wstrzy­my­wał. Jego ży­cze­niem by­łoby przy­wró­cić na­szemu na­zwi­sku chwałę. Za­wsze za­le­żało mu na tym, by­śmy ro­śli w siłę. Bądź do­brą żoną, skar­bie. Nie znie­chę­caj mnie do czynu, bo oj­ciec na pewno by tego nie ro­bił.

– Nie, Ro­ber­cie – za­pe­rzyła się Amy – to ty bądź do­brym mę­żem. Nie zo­sta­wiaj mnie sa­mej. Gdzie mam się po­dziać, kiedy ty po­że­glu­jesz do Ni­der­lan­dów? Co ze mną bę­dzie?...

– Udasz się do Chi­che­steru – oświad­czył Ro­bert – i za­miesz­kasz z Phi­lip­sami. Zgod­nie z na­szymi usta­le­niami. A je­śli kam­pa­nia się prze­cią­gnie i nie wrócę do domu tak szybko, jak bym chciał, prze­nie­siesz się do domu ro­dzin­nego w Stan­fiel­dzie, do swej ma­co­chy.

Amy tup­nęła nogą.

– Ale ja chcę po­je­chać do swo­jego domu w Sy­der­stone! Chcę, że­by­śmy na­resz­cie za­częli żyć jak mąż i żona.

Choć mi­nęły już dwa lata, od­kąd okrył się nie­sławą, Ro­bert wciąż zgrzy­tał zę­bami na samo wspo­mnie­nie utraty ma­jątku. Z ża­lem mu­siał przy­po­mnieć o tym Amy:

– Skar­bie, wiesz do­sko­nale, że nasz ma­ją­tek zo­stał skon­fi­sko­wany. Nie mamy pie­nię­dzy, Sy­der­stone prze­pa­dło. Nie mo­żemy tam wró­cić tylko dla­tego, że ty tego pra­gniesz!

– Mo­gli­by­śmy po­pro­sić moją ma­co­chę, żeby wzięła Sy­der­stone w dzier­żawę. Upra­wia­li­by­śmy wła­sną zie­mię. Nie mu­szę ci chyba udo­wad­niać, że je­stem pra­co­wita. Wspól­nymi si­łami, ciężko pra­cu­jąc, od­zy­ska­li­by­śmy ma­ją­tek i po­zy­cję. Po co ła­ska ja­kie­goś ob­cego króla? Po co ci nad­sta­wiać karku za obce sprawy?

– Wiem, że je­steś pra­co­wita, Amy – przy­znał Ro­bert. – Wiem, że wsta­wa­ła­byś skoro świt i była w polu przed wscho­dem słońca. Tyle że ja nie chcę, żeby moja żona pra­co­wała w polu jak pierw­sza lep­sza chłopka! Nie po to się uro­dzi­łem! Obie­ca­łem twemu ojcu, że bę­dziesz żyła w do­statku. Po co nam tu­zin akrów i krowa, skoro mo­żemy mieć pół An­glii?

– Wszy­scy po­my­ślą, że mnie zo­sta­wi­łeś, bo ci się znu­dzi­łam. – Amy spró­bo­wała in­nej tak­tyki. – Le­d­wie wró­ci­łeś do domu, znów wy­jeż­dżasz, i to jak da­leko! – rze­kła z wy­rzu­tem.

– By­łem w domu dwa lata! – za­krzyk­nął z roz­pa­czą w gło­sie Ro­bert. – Dwa lata! – Opa­no­wał się i już spo­koj­niej cią­gnął: – Amy, zro­zum, to nie jest ży­cie dla mnie. Ostat­nie mie­siące dłu­żyły mi się w nie­skoń­czo­ność. Od­kąd na na­zwi­sko Du­dleyów spa­dła nie­sława, nie mogę ni­czego po­sia­dać. Nie mam prawa nic ku­po­wać ani sprze­da­wać. Wszystko co nie­gdyś na­le­żało do mo­jej ro­dziny, obec­nie jest w po­sia­da­niu Ko­rony. Tak, wiem... – wes­tchnął, wi­dząc, że Amy chce coś po­wie­dzieć. – Wszystko co ty wnio­słaś w po­sagu, rów­nież prze­pa­dło: spa­dek po ojcu, for­tuna matki. Stra­ci­li­śmy nie tylko mój, ale i twój ma­ją­tek. Wła­śnie dla­tego nie wolno mi sie­dzieć bez­czyn­nie. Mu­szę dzia­łać, mu­szę od­zy­skać wszystko do ostat­niego pensa. Dla cie­bie, dla nas...

– Ale nie za wszelką cenę! – za­pro­te­sto­wała Amy.

– Za­wsze po­wta­rzasz, że ro­bisz to dla nas, lecz wiedz, że mnie wcale na tym nie za­leży. Nie ob­cho­dzi mnie, że nic nie mamy, że mu­simy żyć na gar­nuszku u mo­jej ma­co­chy... – za­czerp­nęła tchu. – Nic mnie nie ob­cho­dzi, by­le­by­śmy tylko mo­gli być ra­zem. By­le­byś był w domu u mego boku...

– Amy, na li­tość bo­ską! Nie wy­obra­żam so­bie, żeby wy­ko­rzy­sty­wać wiel­ko­dusz­ność two­jej ma­co­chy! To jak­bym co dzień wkła­dał na stopy buty, które są na mnie za małe. Kiedy mnie po­ślu­bia­łaś, by­łem sy­nem naj­po­tęż­niej­szego czło­wieka w kraju. Jego za­mie­rze­niem... na­szym za­mie­rze­niem było, aby nasz brat oże­nił się z Jane Grey, którą chcie­li­śmy osa­dzić na tro­nie, by osią­gnąć w ten spo­sób wszystko, co czło­wiek może osią­gnąć na tym pa­dole. Tak się jed­nak nie stało. Nie na­leżę do ro­dziny kró­lew­skiej, choć go­tów by­łem po­ło­żyć na szali swoje ży­cie. No bo dla­czego nie? Nasz ród ma ta­kie samo prawo do ko­rony jak ród Tu­do­rów. Tyle że oni nas uprze­dzili, ro­biąc do­kład­nie to, co my chcie­li­śmy zro­bić, trzy po­ko­le­nia wcze­śniej. Nie patrz tak na mnie – rzu­cił groź­nie. – Du­dley­owie mo­gli być na­stępną dy­na­stią w An­glii. Mimo że od­nie­śli­śmy po­rażkę, mimo że nas po­ko­nano...

– I upo­ko­rzono – wpa­dła mu w słowo Amy.

– I upo­ko­rzono jak ni­gdy przed­tem w hi­sto­rii – zgo­dził się Ro­bert – po­zo­sta­łem Du­dleyem do szpiku ko­ści. Zro­dzi­łem się do wiel­kich czy­nów, wiel­kich za­szczy­tów i je­dyne co mu­szę zro­bić, to wy­cią­gnąć po nie rękę. A to ozna­cza także walkę, za ro­dzinę i za kraj. Choć może nie zda­jesz so­bie z tego sprawy, nie chcesz, że­bym był mę­żem jak dzie­siątki in­nych, go­spo­da­ru­ją­cym na pa­ru­na­stu czy na­wet stu nędz­nych akrach ziemi. Nie chcesz, bym sie­dział w domu, grze­jąc ko­ści przy pa­le­ni­sku...

– Ależ wła­śnie tego chcę, Ro­ber­cie! – za­prze­czyła ży­wio­łowo Amy. – Jest coś, czego nie do­strze­gasz, mój mężu. Go­spo­da­ro­wać na stu akrach ziemi upraw­nej, zna­czy czy­nić An­glię po­tęż­niej­szą, i to o wiele udat­niej, niż wal­cząc i in­try­gu­jąc na dwo­rze kró­lew­skim, bo to ostat­nie przy du­żej do­zie szczę­ścia może wyjść na do­bre tylko to­bie i ni­komu in­nemu.

Ro­bert ro­ze­śmiał się.

– To twoja opi­nia, Amy. Nie za­po­mi­naj, że ja my­ślę ina­czej, że je­stem inny. Ani prze­grana, ani na­wet strach przed utratą ży­cia nie zmieni mnie w go­spo­da­rza, który nie wi­dzi da­lej niż ko­niec jego pola. Wy­wo­dzę się z wiel­kiego rodu, przez całe ży­cie by­łem przy­go­to­wy­wany do ob­ję­cia zna­czą­cego urzędu. Może na­wet naj­znacz­niej­szego ze wszyst­kich. Do­ra­sta­łem u boku kró­lew­skich dzieci, bę­dąc im równy. I ja, j a! mam za­ko­pać się w ja­kiejś dziu­rze w Nor­folku i od­dać go­spo­darce? Da­ruj so­bie!... Mu­szę jak naj­szyb­ciej zmyć hańbę ze swego na­zwi­ska, dać się po­znać kró­lowi Fi­li­powi, od­zy­skać wszystko od kró­lo­wej Ma­rii. Mu­szę coś osią­gnąć!

– A je­śli osią­gniesz tylko tyle, że zgi­niesz w walce, co wtedy?

Ro­bert Du­dley za­mru­gał.

– Amy, za­milcz! Wy­ru­szę ju­tro, tak jak za­mie­rza­łem, i nic mnie nie po­wstrzyma. Na­wet twój nie­wy­pa­rzony ję­zyk! Na­prawdę tak źle mi ży­czysz w tę ostat­nią wspólną noc przed wy­prawą? To zły znak!

– Złym zna­kiem był twój sen! – za­krzyk­nęła z pa­sją Amy. Opa­dła ko­la­nami na łóżko, wy­jęła z rąk Ro­berta pu­sty ku­fel, od­sta­wiła na­czy­nie na pod­łogę, po czym po­chwy­ciła obie dło­nie męża w swoje i mó­wiła da­lej, jakby stro­fo­wała nie­sforne dziecko: – Pa­nie mój i mężu, ten sen był złym zna­kiem – po­wtó­rzyła z mocą. – Moje słowa są zna­kiem. Za­kli­nam cię, nie jedź!

– Mu­szę – od­parł Ro­bert, oswo­ba­dza­jąc się z uści­sku. – Wolę być mar­twy i sza­no­wany, niż żyć da­lej jak zdrajca wsty­dzący się wła­snego na­zwi­ska w An­glii pod pa­no­wa­niem kró­lo­wej Ma­rii.

– A co? – syk­nęła Amy, przy­mie­rza­jąc się do rzu­ce­nia mu w twarz wy­zwa­nia. – Może wo­lał­byś żyć w An­glii pod pa­no­wa­niem tej swo­jej Elż­biety?

Po­mimo jaw­nej zdrady stanu kry­ją­cej się za jego sło­wami Ro­bert od­parł:

– Ow­szem, tego wła­śnie bym chciał. Ca­łym ser­cem.

Wzbu­rzona Amy gwał­tow­nie zdmuch­nęła świecę, opa­dła na wznak i okryła się na­rzutą. Parę chwil póź­niej ob­ró­ciła się na bok, ple­cami do męża. Przez długi czas oboje le­żeli w ciem­no­ściach, wpa­tru­jąc się w nie­prze­nik­niony mrok ich sy­pialni i przy­szło­ści i nie mó­wiąc ani słowa.

– To się ni­gdy nie sta­nie – wy­rzu­ciła z sie­bie na­gle Amy. – Ona ni­gdy nie za­sią­dzie na tro­nie An­glii! Kró­lowa może już ju­tro no­sić w ło­nie dzie­dzica tronu, syna Fi­lipa Hisz­pań­skiego, chłopca, który bę­dzie kró­lem An­glii i Hisz­pa­nii! A ona po­zo­sta­nie do końca swo­ich dni księż­niczką, któ­rej los ni­kogo nie ob­cho­dzi, którą wyda się za pierw­szego lep­szego za­mor­skiego księ­cia, byle prę­dzej móc o niej za­po­mnieć.

– Bę­dzie tak, jak mó­wisz – ode­zwał się ci­chym gło­sem Ro­bert – albo cał­kiem ina­czej. Ma­ria może umrzeć bez­po­tom­nie, a na tron po niej wstąpi moja księż­niczka, która z pew­no­ścią bę­dzie pa­mię­tać, kto po­zo­stał jej wierny w chwili próby.

Na­za­jutrz rano nie od­zy­wała się do niego. W mil­cze­niu zje­dli śnia­da­nie, zszedł­szy do ogól­nej sali go­ścińca, po czym Ro­bert zo­stał na dole, ona zaś udała się z po­wro­tem na górę, aby spa­ko­wać ich rze­czy. Kiedy upy­chała do po­dróż­nej sa­kwy ostat­nie dro­bia­zgi, za­wo­łał do niej, sto­jąc u pod­stawy scho­dów, że spo­tkają się na przy­stani. Po­tem po­śpiesz­nie wy­szedł w gwar i za­duch ulicy.

Mia­steczko Do­ver po­grą­żone było w cha­osie z po­wodu przy­go­to­wań do wy­prawy króla Fi­lipa na kon­ty­nent. Wszel­kiej ma­ści rze­mieśl­nicy i kupcy han­dlu­jący czym po­pad­nie wy­krzy­ki­wali na­zwy i ceny ofe­ro­wa­nych dóbr, przy­czy­nia­jąc się do jesz­cze więk­szego zgiełku. Za­kli­naczki pod­ty­kały mi­ja­ją­cym je żoł­nie­rzom swoje amu­lety i de­kokty, ma­jąc na­dzieję na ła­twy zysk. Stra­ga­nia­rze za­chwa­lali bły­skotki, za­pew­nia­jąc, że w sam raz na­dają się na po­że­gnalny po­da­ru­nek, bal­wie­rze pra­co­wali w po­cie czoła pod mu­rami do­mów, uwal­nia­jąc uda­ją­cych się na wo­jaczkę od nad­miaru wło­sów, w któ­rych za­lę­głyby się wszy, i zę­bów, które nie miały szans po­wró­cić wraz z wła­ści­cie­lem na zie­mię oj­czy­stą. Po­śród ciżby zna­la­zło się na­wet paru księży prze­myśl­nych na tyle, by wprost na ulicy usta­wić prze­no­śne kon­fe­sjo­nały i spo­wia­dać drżą­cych o los wła­snej du­szy wier­nych pod­da­nych jej wy­so­ko­ści Ma­rii i kró­lew­skiego mał­żonka Fi­lipa, oba­wia­ją­cych się wy­ru­szyć na wojnę bez od­pusz­cze­nia win. Naj­bar­dziej jed­nak wy­róż­niały się wsze­tecz­nice za­cho­wu­jące się wy­zy­wa­jąco, śmie­jące się chra­pli­wie i obie­cu­jące męż­czy­znom wszel­kiego ro­dzaju ucie­chy cie­le­sne, póki jesz­cze wciąż są żywi.

Na na­brzeżu tło­czyły się także za­cne nie­wia­sty że­gna­jące swo­ich mę­żów i uko­cha­nych, spy­chane na bok przez kwa­ter­mi­strzów do­pil­no­wu­ją­cych, żeby na stat­kach zna­la­zły się wozy i ar­maty. Obok ze swymi końmi wal­czyli sta­jenni, usi­łu­jący prze­ko­nać prze­stra­szone zwie­rzęta, które ner­wowo tań­czyły na tra­pach i rżały prze­raź­li­wie, że wejść na łu­pinkę ko­ły­szącą się na fa­lach to naj­zwy­klej­sza rzecz pod słoń­cem dla woj­sko­wego ru­maka. Ko­nie były wi­dać od­mien­nego zda­nia, gdyż każ­dego mu­siało prze­ko­ny­wać co naj­mniej dwóch do­rod­nych ko­niu­szych – je­den opie­rał się całą swoją mocą o zad zwie­rzę­cia i pchał ile wle­zie, drugi na­to­miast cią­gnął za uzdę, po­sa­pu­jąc z wy­siłku.

Le­d­wie Ro­bert zna­lazł się na ze­wnątrz, zła­pał go za ra­mię jego młod­szy brat.

– Hen­ryku! Na­resz­cie! – za­krzyk­nął Ro­bert, za­my­ka­jąc w niedź­wie­dzim uści­sku dzie­więt­na­sto­let­niego mło­dziana. – Już stra­ci­łem na­dzieję, że od­naj­dziemy się przed wy­prawą. Spo­dzie­wa­łem się cie­bie ze­szłego wie­czora...

– Nie z wła­snej winy się spóź­ni­łem, bra­cie. Am­broży nie po­zwo­lił mi opu­ścić domu, za­nim mój koń nie zo­stał na nowo pod­kuty. Wiesz, jaki on jest. Jak so­bie coś po­sta­nowi, nie ma na niego moc­nego. Na­gle ode­zwały się w nim bra­ter­skie, by nie rzec: oj­cow­skie uczu­cia. Wy­obraź so­bie, że mu­sia­łem mu skła­dać obiet­nice, iż będę na sie­bie uwa­żał, a i to­bie nie dam zgi­nąć na polu walki!

Ro­bert ro­ze­śmiał się ru­basz­nie.

– Cóż, mam na­dzieję, że po­dej­dziesz po­waż­nie do swego za­da­nia...

– Przy­by­łem z sa­mego rana i cały czas cię szu­ka­łem – rzekł Hen­ryk, po­stę­pu­jąc krok do tyłu i przy­glą­da­jąc się uważ­nie bratu.

Ro­bert był odeń za­le­d­wie o cztery lata star­szy, jed­nakże wy­da­wał się doj­rza­łym męż­czy­zną ze swą nie­zwy­kle przy­stojną twa­rzą i mu­sku­lar­nym cia­łem. Je­śli kie­dy­kol­wiek ota­czała go aura ze­psu­tego dzie­dzica for­tuny i dziecka szczę­ścia, ule­ciała wraz z cier­pie­niami, które stały się jego udzia­łem. W ostat­nich la­tach zmęż­niał, utra­cił nie­wie­ściość dwo­raka, coś w jego oczach i po­sta­wie ka­zało wszyst­kim się z nim li­czyć. Kiedy wszakże uśmie­chał się do Hen­ryka, jego srogi wi­ze­ru­nek zni­kał.

– Jakże się cie­szę, bra­ciszku, że w końcu się po­ja­wi­łeś! Po­myśl tylko, co za przy­goda nas czeka!...

– Dwór także już jest na miej­scu – po­in­for­mo­wał go nie mniej pod­eks­cy­to­wany Hen­ryk. – Mi­ło­ściwy pan spraw­dza, czy jego sta­tek zo­stał wy­po­sa­żony jak na­leży, jej wy­so­kość kró­lowa Ma­ria szy­kuje się nas po­że­gnać, jest tu na­wet księż­niczka...

– Elż­bieta? – wpadł mu w słowo Ro­bert. – Na­prawdę jest tu­taj? Mia­łeś oka­zję z nią po­roz­ma­wiać?

– Wszy­scy są na no­wym statku, „Fi­li­pie i Ma­rii” – za­pew­nił brata Hen­ryk. – Jed­na­ko­woż naj­ja­śniej­sza pani nie try­ska hu­mo­rem.

Ro­bert ro­ze­śmiał się.

– Za­tem księż­niczka Elż­bieta jest we­soła jak szczy­gie­łek.

– Za­iste – po­twier­dził Hen­ryk i na­gle się za­fra­so­wał. – Księż­niczkę za­wsze cie­szą tro­ski mi­ło­ści­wej pani. Czy to prawda, że Fi­lip wziął ją so­bie na swoją na­łoż­nicę?... – za­py­tał, ści­sza­jąc głos i roz­glą­da­jąc się ner­wowo na boki.

– Ją? Skądże znowu! – za­prze­czył z wielką pew­no­ścią sie­bie Ro­bert Du­dley, który księż­niczkę Elż­bietę znał od naj­młod­szych lat i wie­dział o niej pra­wie wszystko. – Acz­kol­wiek cho­dzi u niej na pa­sku, w czym nie ma nic dziw­nego. Tylko w ten spo­sób Elż­bieta może so­bie za­pew­nić bez­pie­czeń­stwo na dwo­rze przy­rod­niej sio­stry. Po­łowa pa­nów rady pod­pi­sa­łaby się z ra­do­ścią pod wy­ro­kiem skró­ce­nia jej o głowę, gdyby nie to, że Fi­lip za nią prze­pada. Ale Elż­bieta na pewno nie jest w nim za­ko­chana. Ob­róci tę sy­tu­ację na swoją ko­rzyść, lecz ni­gdy nie po­zwoli mu się po­siąść. To za­cna i mą­dra nie­wia­sta. Jakże chciał­bym ją zo­ba­czyć, nim wy­ru­szymy za mo­rze...

– Ona pew­nie czuje to samo. Za­wsze jest dla cie­bie miła... – wy­szcze­rzył się Hen­ryk. – Cie­kawe, czy zdo­łasz przy­ćmić mi­ło­ści­wie nam pa­nu­ją­cego króla Fi­lipa.

– Być może, lecz nie wcze­śniej, nim będę miał jej coś do za­ofe­ro­wa­nia – od­parł Ro­bert z po­nu­rym gry­ma­sem na twa­rzy. – To prze­bie­gła sztuka, niech Bóg ją pro­wa­dzi. – Ro­zej­rzał się wo­kół, do­strze­ga­jąc jesz­cze więk­sze niż do­tąd po­ru­sze­nie. – No, bra­cie, go­to­wyś wsiąść na po­kład?

– Cze­kam tylko na cie­bie, bra­cie – od­po­wie­dział z prze­kor­nym bły­skiem w oku Hen­ryk. – Mój koń już zo­stał za­okrę­to­wany, przy­sze­dłem po two­jego, a po­tem już pora na nas...

– Za­tem chodźmy!

Dwaj mło­dzi męż­czyźni prze­szli pod łu­kową bramą, uda­jąc się na tyły go­ścińca, gdzie stała drew­niana staj­nia dla koni po­dróż­nych.

– Kiedy ostat­nio ją wi­dzia­łeś? Mam na my­śli księż­niczkę – uści­ślił Hen­ryk.

– Kiedy oboje by­li­śmy nie­mal u szczytu chwały – od­parł w za­my­śle­niu Ro­bert. – Były święta Bo­żego Na­ro­dze­nia... Mi­ło­ściwy król Edward pod­upa­dał na zdro­wiu i całe dnie spę­dzał w za­ciem­nio­nej kom­na­cie sy­pial­nej, pod­czas gdy nasz oj­ciec spra­wo­wał fak­tyczną wła­dzę w An­glii, choć bra­ko­wało mu ty­tułu króla. Elż­bieta była uko­chaną sio­strą naj­ja­śniej­szego pana, w chwale prak­ty­ku­jącą pro­te­stantką. Oboje try­ska­li­śmy en­tu­zja­zmem i opty­mi­zmem, a Ma­rii nie było ni­g­dzie wi­dać... – wes­tchnął do wła­snych wspo­mnień. – Tak było, bra­cie, pa­mię­tasz?

– Le­dwo, le­dwo – wzru­szył ra­mio­nami Hen­ryk. – By­łem wtedy bar­dzo młody, a poza tym ja­koś nie mam głowy do dwor­skich gie­rek...

– Za­pew­niam cię, Hen­ryku – oznaj­mił nad­spo­dzie­wa­nie po­waż­nym gło­sem Ro­bert – że gdyby nie na­gła od­miana losu, wszyst­kiego byś się na­uczył. Mu­siał­byś się na­uczyć, je­śliby na­sza ro­dzina po­zo­stała u wła­dzy.

– Pa­mię­tam za to – mó­wił Hen­ryk, nie słu­cha­jąc słów brata – że księż­niczkę Elż­bietę uwię­ziono w To­wer za zdradę w tym sa­mym cza­sie, kiedy my­śmy tam prze­by­wali. – Przez jego twarz prze­mknął mroczny cień.

– Ale za­raz ją uwol­niono – przy­po­mniał Ro­bert.

– Jak za­wsze po­szczę­ściło jej się... Cza­sem my­ślę, że za­warła pakt z dia­błem...

Jego ostat­nie słowa za­głu­szyło rże­nie wiel­kiego czar­nego ogiera. Ro­bert pod­szedł doń szyb­kim kro­kiem i po­gła­dził zwie­rzę po chra­pach.

– Już do­brze, mój śliczny – prze­mó­wił ła­god­nym to­nem – już do­brze, Ra­tunku.

– Jak go na­zwa­łeś? – zdzi­wił się Hen­ryk, za­chwy­ca­jąc się wspa­nia­łym ko­niem.

– Ra­tu­nek – od­po­wie­dział Ro­bert. – Bo wiesz, jak nas wy­pusz­czono z To­wer i wró­ci­łem z Amy do domu, to zna­czy do domu jej ma­co­chy, a ona się do­wie­działa, że stra­ci­łem wszystko, co po­sia­da­łem, usły­sza­łem od niej, że nie wolno mi na­wet ku­pić czy choćby po­ży­czyć ko­nia, na któ­rym mógł­bym jeź­dzić...

Hen­ryk gwizd­nął ci­cho.

– My­śla­łem, że w Stan­fiel­dzie żyje się cał­kiem nie­źle.

– Nie zię­ciowi, który wła­śnie wy­szedł z lo­chu. – Ro­bert po­krę­cił głową. – Za­tem nie mia­łem in­nego wy­boru, jak udać się pie­szo na naj­bliż­szy koń­ski jar­mark, gdzie go zwy­czaj­nie wy­gra­łem. Na­zwa­łem go Ra­tu­nek, po­nie­waż ura­to­wał mnie od po­pad­nię­cia w czarną roz­pacz. Był pierw­szym kro­kiem na dłu­giej dro­dze od­zy­ski­wa­nia na­leż­nej mi po­zy­cji – za­koń­czył wy­ja­śnie­nia.

– A ta wy­prawa bę­dzie dru­gim. Dla nas obu – za­uwa­żył przy­tom­nie Hen­ryk.

Ro­bert po­tak­nął.

– Je­śli uda nam się wkraść w ła­ski króla Fi­lipa, bę­dziemy mo­gli wró­cić na dwór. Wszel­kie prze­winy pójdą w nie­pa­mięć, o ile po­mo­żemy mu utrzy­mać Ni­der­landy dla Ko­rony hisz­pań­skiej, a może na­wet za­jąć więk­szy ka­wa­łek Fran­cji.

– Du-dley! Du-dley! – za­krzyk­nął Hen­ryk, na­śla­du­jąc za­pa­mię­tany z dzie­ciń­stwa ro­dzinny okrzyk bo­jowy. Po­tem otwo­rzył drzwi stajni i wy­pro­wa­dził ogiera brata na dzie­dzi­niec.

Idąc ra­mię w ra­mię, po­wie­dli zde­ner­wo­wane zwie­rzę ulicz­kami Do­ver wprost ku przy­stani, gdzie usta­wili się w ko­lejce męż­czyzn i koni cze­ka­ją­cych na za­okrę­to­wa­nie. Fale roz­bi­jały się z plu­skiem o de­ski po­mo­stu, a Ra­tu­nek wy­dy­mał chrapy, pró­bu­jąc uchwy­cić nie­znany mu za­pach mor­skiej wody. Kiedy przy­szła ich ko­lej, czarny ru­mak po­sta­wił pew­nie przed­nią nogę na tra­pie, po czym za­marł bez ru­chu.

Woj­skowy sta­jenny pod­biegł od tyłu z unie­sio­nym bi­czem.

– Nie!! – za­bro­nił do­no­śnym gło­sem Ro­bert, prze­krzy­ku­jąc ogólną wrzawę.

– Aleć, pa­nie... On ni­jak nie wli­zie na sta­tek, jak go nie sma­gnem.

Ro­bert po­krę­cił sta­now­czo głową. Po­tem wy­mi­nął ko­nia i ru­szył przed sie­bie. Ra­tu­nek strzygł uszami i rzu­cał głową na boki, pa­trząc za swoim pa­nem. Prze­stę­po­wał przy tym z nogi na nogę, wsze­lako nie zro­bił ani kroku da­lej. Kiedy Ro­bert znik­nął w przy­bu­dówce na statku, za­gwiz­dał gło­śno. Ra­tu­nek roz­luź­nił się i do­stoj­nie prze­szedł przez trap, ufa­jąc, że jego pan nie wy­sta­wiłby go na nie­bez­pie­czeń­stwo. Zo­stał wy­na­gro­dzony za od­wagę piesz­czo­tami, po czym Ro­bert wła­sno­ręcz­nie przy­wią­zał lejce, ogra­ni­cza­jąc ru­chy zwie­rzę­cia w i tak cia­snym po­miesz­cze­niu.

Na przy­stani po­ja­wiła się Amy nio­sąca jego sa­kwo­jaż. Zbiegł do niej po tra­pie, wo­ła­jąc:

– Je­ste­śmy już pra­wie go­towi do drogi! – Ujął jej małą chłodną dłoń i przy­ło­żył do swo­ich warg. – Wy­bacz mi – po­pro­sił. – Zły sen uczy­nił mnie ner­wo­wym, nie po­wi­nie­nem był tak na cie­bie na­ska­ki­wać. Nie walczmy już wię­cej, roz­stańmy się jak przy­ja­ciele.

W jej oczach wez­brały łzy.

– Och, Ro­ber­cie, pro­szę, nie jedź – szep­nęła.

– Amy – wy­pu­ścił jej rękę – do­sko­nale wiesz, że mu­szę. Ale będę przy­sy­łał ci cały swój żołd, że­byś mo­gła mą­drze za­in­we­sto­wać te pie­nią­dze w imię na­szej wspól­nej przy­szło­ści. Je­śli nie wrócę szybko, sama ro­zej­rzyj się za ja­kimś go­spo­dar­stwem do ku­pie­nia. Im prę­dzej sta­niemy na nogi, tym le­piej. Li­czę na cie­bie, Amy...

Uśmiech­nęła się przez łzy.

– Ro­ber­cie, wiesz prze­cież, że ni­gdy cię nie za­wiodę. Ale...

– Barka kró­lew­ska! – krzyk­nął Hen­ryk i w tej sa­mej chwili każda nie­wia­sta i każdy męż­czy­zna sto­jący na przy­stani wy­ko­nali głę­boki ukłon.

– Po­zwól, Amy...

Ro­bert i Hen­ryk wbie­gli na sta­tek, chcąc le­piej wi­dzieć prze­pły­wa­jącą w po­bliżu barkę. Wład­czyni sie­działa na ru­fie pod bal­da­chi­mem w bar­wach kró­lew­skich, księż­niczka Elż­bieta zaś, w ra­do­snych ko­lo­rach Tu­do­rów bę­dą­cych wszel­kimi od­cie­niami zie­leni i bieli, stała na dzio­bie, wy­glą­da­jąc jak nie­by­wa­łej urody ga­lion, który przy­cią­gał wzrok wszyst­kich i spra­wiał, że serca męż­czyzn za­mie­rały, a oczy ko­biet po­tniały. Nie­odrodna córa Tu­do­rów uśmie­chała się i ma­chała ręką do zgro­ma­dzo­nego na na­brzeżu tłumu.

Wio­śla­rze bar­dzo się sta­rali, żeby barka pły­nęła sta­tecz­nie; kiedy zrów­nała się ze stat­kiem, na któ­rym stali Du­dley­owie, Ro­bert i Hen­ryk mo­gli po­pa­trzeć na nią z góry, jako że była o wiele niż­sza od okrętu wo­jen­nego.

Jakby czu­jąc na so­bie ich spoj­rze­nia, Elż­bieta za­darła głowę i za­wo­łała:

– Du­dley! – Jej głos od­bił się dźwięcz­nym echem od wody, a uśmiech stał się jesz­cze szer­szy, kiedy spo­glą­dała na Ro­berta.

– Wa­sza ksią­żęca wy­so­kość – skło­nił głowę, po czym szybko zwró­cił ją ku kró­lo­wej, która igno­ro­wała jego obec­ność. – Wa­sza kró­lew­ska mość...

Do­piero te­raz Ma­ria unio­sła dłoń w chłod­nym ge­ście po­wi­ta­nia. Na szyi miała kilka sznu­rów pe­reł, w jej uszach po­bły­ski­wały ogromne bry­lanty, a kor­net był przy­stro­jony im­po­nu­ją­cej wiel­ko­ści szma­rag­dami, jed­nakże z przy­mru­żo­nych oczu i za­cię­tych ust wy­zie­rał ból. Kró­lowa wy­glą­dała tak, jakby nie pa­mię­tała, jak to jest uśmie­chać się.

Nie zwa­ża­jąc na po­wagę naj­ja­śniej­szej pani, Elż­bieta pod­bie­gła do burty i wciąż za­dzie­ra­jąc głowę, za­wo­łała:

– Ro­ber­cie, wy­bie­rasz się na wojnę? Masz za­miar zo­stać bo­ha­te­rem?

– Tak! – od­krzyk­nął. – Będę słu­żył mi­ło­ści­wej pani, wal­cząc pod roz­ka­zami jej kró­lew­skiego mał­żonka w za­mor­skich do­mi­niach, ma­jąc na­dzieję, że oboje spoj­rzą na mnie z więk­szą ła­ską.

Ogniki w oczach Elż­biety za­tań­czyły.

– Och, je­stem pewna, że nie ma w kró­le­stwie bar­dziej lo­jal­nego pod­da­nego! – Za­śmia­łaby się gło­śno, gdyby nie su­rowe spoj­rze­nie sio­stry.

– Ani bar­dziej uro­kli­wej pod­da­nej! – zre­wan­żo­wał się jej kom­ple­men­tem Ro­bert. Elż­bieta za­krztu­siła się ze śmie­chu i z naj­więk­szym tru­dem za­pa­no­wała nad sobą. – Czy wa­sza ksią­żęca wy­so­kość cie­szy się do­brym zdro­wiem?... – za­py­tał z tro­ską.

Wie­działa, co ma na my­śli.

Po pierw­sze: czy nic jej nie do­lega. Dla­tego, że gdy się bała, roz­wi­jała się u niej pu­chlina ata­ku­jąca szcze­gól­nie palce u rąk i kostki u nóg, tak że nie­raz by­wała zmu­szona uciec przed wścib­skimi oczyma do wła­snej kom­naty, gdzie czuła się jak wię­zień.

Po dru­gie: czy jest bez­pieczna. Dla­tego, że po­zo­sta­jąc w cie­niu kró­lo­wej, rów­nie bli­sko miała do tronu jak do ka­tow­skiego pieńka, zwłasz­cza kiedy jej je­dyny so­jusz­nik na dwo­rze, król Fi­lip, wy­ru­szał na wy­prawę wo­jenną poza gra­nice An­glii.

Po trze­cie wresz­cie – i naj­waż­niej­sze: czy tak jak on cze­kała na lep­sze czasy, mo­dląc się, by na­de­szły jak naj­prę­dzej.

– Ależ tak! – od­po­wie­działa. – Nie na­rze­kam, jak ni­gdy zresztą. Pewne rze­czy ni­gdy się nie zmie­niają. A co u cie­bie, Ro­ber­cie?

Wy­szcze­rzył się do niej w szel­mow­skim uśmie­chu.

– Święte słowa, wa­sza ksią­żęca wy­so­kość. Pewne rze­czy ni­gdy się nie zmie­niają. Po­dob­nie jak ja.

Nie mu­sieli so­bie nic wię­cej mó­wić.

– Niech Bóg cię bło­go­sławi, Ro­ber­cie, i za­chowa w do­brym zdro­wiu!

– Cie­bie rów­nież, księż­niczko! – od­krzyk­nął, w du­chu do­da­jąc: i niech nam obojgu przy­nie­sie to, na co za­słu­gu­jemy.

Psotny błysk w jej oku po­wie­dział mu, że do­sko­nale wie, o czym on my­śli.

Jak za­wsze zresztą.

Al­bo­wiem pewne rze­czy ni­gdy się nie zmie­niają.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: