Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kocur - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 listopada 2021
Ebook
14,99 zł
Audiobook
29,95 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
14,99

Kocur - ebook

W tej historii poznacie losy wyrzutka, który musi poradzić sobie w nowej rzeczywistości. Wyrzutek ma postać kota, a na imię mu Beret. To spasiony miejski kanapowiec, którego świat wywraca się do góry nogami, gdy Pani wywozi go na wieś. Życie dotąd opływające w luksusy zamienia się w pierwotną walkę o byt. Czy kot śpiący z pluszową myszą poradzi sobie w bezwzględnym otoczeniu?

Kocur to wielowarstwowa, przezabawna historia o, w gruncie rzeczy, niewesołym losie wiejskich zwierząt. Uwiązane na łańcuchu, niekochane, niepewne jutra często tracą kontakt ze światem, na wszystko mając jedną odpowiedź – pazury i kły. Potrzeba wielkiej odwagi, prawdziwej mądrości i empatii, by stanąć ponad podziałami. Czy Beret jest kotem, który temu podoła? Czy jego serce jest na tyle szlachetne, że nie przesiąknie nienawiścią?

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-281-3689-8
Rozmiar pliku: 453 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

_–_ Nie chcę! Daj mi spać!

Tak brzmiałoby ubrane w słowa oburzenie rozleniwionego kanapowca.

_–_ Zooostaw mnie, babo!

– _Beret, jedziemy na wycieczkę. Wybieraj, nowe życie albo kastracja, wariacie jeden. Wolisz przestać być sobą?_ – zapytała Sandra.

Ale roczny koci móżdżek pojął tylko: „Beret, ble, ble, ble, wariacie, ble, ble...”

Wciąż się wyrywał.

_– Beret…_

– Won z łapami!

_– Uspokój się, głupolu. Nie jedziemy do weterynarza, jedziemy na wieś, spodoba ci się. No już… Beret!_

Szarpanie nie pomagało i w końcu wylądował w klatce, której nienawidził z całego serca. Była zapowiedzią złego miejsca, gdzie śmierdziało, a jakiś nieznany człowiek dotykał nieprzyjemnie, czasami nawet zadawał ból.

_–_ Nie! Do śmierdzącej kuwety, wypuść mnie! Otwieraj! Nie chcę!

Nie słuchała, nieważne jak głośno się wydzierał. Drapać nie mógł, mimo że miał ochotę. To w końcu Pani. Skupiony na sobie nie widział, że była zdruzgotana.

Nigdy dotąd podróż nie była tak długa. Zorientował się, że to nie wycieczka do weterynarza. Był niespokojny, ale głos Sandry pomagał. Tylko to bujanie trwało zbyt długo. Zemdliło go i się zrzygał.

Kiedy dojechali na miejsce i klatka się otworzyła, wystrzelił jak chart na wyścigach.

_– Beret!_

Znalazł kryjówkę za kołem starego Jelcza. Myśli galopowały: Gdzie się znalazł? Co się tu działo? Co się wydarzy? Kto tu był?

Nastroszył wąsy, nastawił uszy i oblizywał się co chwilę, żeby zdobyć jak najwięcej informacji. Cicho tu jakoś. Nie słychać szumu samochodów, za to dużo nieznanych dźwięków, przez co trudno było myśleć.

Zaczęło wiać. Kociak czuł czasami wiatr przez uchylone okno, ale ten tutaj był niesamowity. I właśnie zaczął szaleć, jakby był wielkim niewidzialnym kotem, który jeszcze przed chwilą leżał przyczajony, żeby w końcu poderwać się do zabawy.

Dlaczego go nie widać? – zastanawiał się. Może tu było źródło wiatru, tu właśnie mieszkał?

Wciąż popiskiwały jakieś ptaki. Nigdy wcześniej takich nie słyszał. Dziwnie się wydzierały, melodyjnie i dźwięcznie, nie tak jak mewy czy gołębie.

Wychylił się, żeby zobaczyć. Wciąż latały, jakby nigdy nie odpoczywały. Niewielkie, bardzo szybkie ptaszki, z rozdwojonymi ogonami.

Fajnie byłoby któregoś złapać.

Nieznane szeleszczenie dobiegło spomiędzy łanów kukurydzy. A może z trawy? Ciężko było mu się orientować w tym otoczeniu.

Zżerała go ciekawość i bał się jednocześnie. Oblizywał pyszczek jak szalony, a ogon wręcz żył własnym życiem, jakby należał do zupełnie innego kota.

Sandra sprzątała klatkę i rozmawiała z jakimiś ludźmi. Poznawał ich głosy, bywali w jego domu.

Potwornie chciał tam wrócić.

_– Wolałabym, żeby Beret był tutaj. Tu jest bezpieczniej._

_– Do domu mama się nie zgodzi._

_– Nie chcę, żeby był w domu, ale nie zabierajcie go na stajnie, on sobie tam nie poradzi._ – Popatrzyła w jego stronę.– _Sierota moja._

_– Nikt go nie będzie pilnował, córcia, za dużo mamy roboty, żeby kota pilnować. Zdrowy jest, poradzi sobie._

_– Wiem._

Beret odebrał smutek Sandry jak antena fale. Nie podniosło go to na duchu, ale teraz za dużo było strachu.

Znowu jakiś dźwięk! Kot zaczął strzyc uszami.

Drogą szedł pies, skundlony wilczur na krótkich łapach. Wracał z przechadzki, gdzie zabił kilka motyli. Nie chciał im nic zrobić, były takie piękne. Ubolewał, że nie mógł ich dotknąć i nie skrzywdzić.

Psiak czuł gościa już od jakiegoś czasu. Jeszcze kawałek i go zobaczy. Wiedział, że to kot, pełno ich tutaj było. Ale ten pachniał inaczej, milutko, wyłączając nutę strachu, która wisiała w powietrzu.

_– Poradzi sobie, córcia. Przecież ma temperamencik, da sobie radę._

Ojciec przytulił córkę.

– Saaaandra, Saaandra, na pomooooc! – rozdarł się Beret.

_– Zobacz, jaki sierota, jak woła przerażony_ – powiedziała.

Serce jej pękało. Do tego Grzesiek nie mógł z nią jechać, musiał iść do pracy. Została z tym sama.

_– No chodź do mnie, Berecisko, chodź, kociaku!_ – Kucnęła.

Był uratowany! Wyszedł zza koła i szczęśliwy ruszył do kobiety.

Pies wystartował, kiedy kot był w połowie drogi od Jelcza do kobiecej nogi.

– Hał! Witaj kot! – szczekał i leciał, by się przywitać. – Ale jesteś śmieszny, puchaty!

– Aaaaaa! – Beret się najeżył jak chwycony prądem. – Już po mnie, już po mnie – syczał.

_– Benek!_ – wrzasnął gospodarz.

Pies ledwie wyhamował, a kot stał chwilę nieruchomo, jak wypchany. O mały włos, a by się spaskudził.

– No wiecie co? Przywitać się nie można – szczeknął psiak oburzony.

_– Benek! Odejdź od niego._

– Pff. – Odszedł obrażony.

Kompletnie roztrzęsiony kociak ruszył do swej pani. Wzięła go na ręce. Kochał te ramiona najbardziej na świecie. Nigdy wcześniej nie był tak przerażony. Miał nadzieję, że incydent był jednorazowy i zaraz wrócą do domu. Nawet grzecznie wejdzie do tej paskudnej klatki.

_– Mój kociaku. Musisz na siebie uważać. Najlepiej nie odchodź od domu._

Beret nie miał pojęcia, co mówiła. Zresztą, nieważne. Najważniejszy był ton głosu, aż się mruczeć chciało. Ale nie zamruczał. Czuł żal, że go tu przywiozła.

Długo go tuliła, aż się zniecierpliwił. Wtedy postawiła tłuściocha na ziemi i poszła z ojcem do domu.

Kociak nie mógł tam wejść. Nie rozumiał, dlaczego. Coś tu mocno nie grało. Czekał przed drzwiami, a pomiędzy brwiami rósł coraz większy strach, podsycany nieznanymi dźwiękami i zapachami.

Wiatr dziwnie się zachowywał, ale najgorsze były owady. Co chwila przelatywała mucha. I to nie taka, jakim zdarzało się wpaść do domu i wtedy była zabawa. Tutaj latały wielkie, spasione krowy. Oprócz tego cała masa innych owadów. Musiał się skupiać, żeby je ignorować.

Przytłaczały go leżące wokół rozmaite graty. I jeszcze kręcił się gdzieś ten zdziczały kundel, który miał na niego chrapkę.

Lęk wpędził Bereta pod ławkę. Wszystkie zmysły miał wyostrzone do granic. Pomyślał, że najlepiej skupić się tylko na dźwiękach i obrazach.Zapachy nie były tak ważne, mogły odwrócić uwagę i nie zobaczyłby albo nie usłyszał zagrożenia. Bał się myśleć, co mu zrobi ten pies. Jeśli zaatakuje, będzie z nim walczył, będzie drapał najmocniej jak potrafi.

Benek się nie pojawiał. Zabawiał się za domem z zaprzyjaźnioną kurą. Dostawał się do niej przez dziurę w płocie, o której nikt nie wiedział, nawet lis, stały bywalec.

Kocur nasłuchiwał i bacznie się rozglądał. Zobaczył całą chmarę wróbli. Poderwały się z pola kukurydzy po drugiej stronie drogi. Czasami takie ptaszki lądowały za oknem na parapecie. Miał wielką ochotę je wtedy złapać. Ta chęć wróciła.

– A ty co za jeden?

Zamyślony mieszczuch usłyszał koci dialekt. Zza rogu ganku wyglądał rudy kot, chudy, z zaropiałymi oczami.

– Jestem Beret.

– To mój teren. Idź stąd – fuknął rudy.

– Czekam na Panią, ona mnie stąd zabierze. Nie podchodź, bo drapnę.

– Haha, co za ćwok. Drapnij się za uchem, spasiony pluszaku. Z daleka śmierdzi od ciebie strachem i luksusem.

– Nie jestem żadnym spasionym pluszakiem!

– Od razu widać, że jesteś jednym z tych dziwaków, co tylko śpią i dostają żarcie pod nos. Znam was. Nic nie robicie, tylko leżycie na czystym i miękkim, uważacie się za cudności. Niczego nie potraficie, bo wciąż jesteście zamknięci. Jeden taki trafił kiedyś do sąsiadów, wszystko mi powiedział.

Beret nie uważał się za żadnego dziwaka, wręcz przeciwnie.

– Nie potrafił przestać się bać. Rozchorował się i zdechł.

Mieszczuch przełknął ślinę.

– Ja tu jestem tylko na chwilę. Sandra zaraz wyjdzie przez te drzwi i zabierze mnie do domu.

– Hłe hłe hłe. – Rudy charczał ze śmiechu. Usiadł naprzeciw ławki, spod której miauczał oburzony kanapowiec.

– Nie śmiej się, brudasie. Nie wolno ci! Jak tylko Sandra wyjdzie, pogoni cię stąd!

– Przekonasz się szybko, jaki jesteś ważny. Gdyby miała cię zabrać, to by cię tu nie przywoziła. Nie wiesz, pieszczoszku, że ludzie nie lubią, kiedy im się pod nosem rzyga? A ty się zrzygałeś, widziałem z jakim obrzydzeniem sprzątała.

– Nie chciała, żebym siedział potem w brudnej klatce.

– Pewnie wiedziała, że się zrzygasz, a i tak cię zabrała. Tylko po to, żebyś się przejechał tutaj i z powrotem? Rusz tą swoją puchatą, czarno-białą kulką.

– Nie jestem puchaty!

– To wskocz na tę wiatę!

Beret nie wiedział, co to wiata, ale wychylił się spod ławki i spojrzał w kierunku, w którym patrzył rudy kot. Droga na górę sama się rysowała. Po bali na poprzeczną belkę, a stamtąd na dach.

Dość wysoko.

– Nie chce mi się.

– Hłe hłe hłe – rechotał rudy.

Mieszczuch się rozzłościł.

– Wskoczyłbym, ale Sandra zaraz mnie zabierze. Ona mnie kocha. Ty pewnie nie wiesz, co to znaczy.

Rudzielec spoważniał.

– Pewnie nawet nie masz imienia – dodał Beret.

– Nie mam imienia od ludzi. Sami sobie dajemy, po wyglądzie. Na mnie mówią Złom, bo jestem jak złom za domem. A na wiatę nie wejdziesz, bo jesteś grubym wieprzem, a oprócz tego tchórzem.

Puchaty kociak nie wiedział, co to wieprz, ale czuł, że złom go obraził.

– Nie jestem wieprzem! Ani tchórzem!

– To właź na wiatę.

– Pocałuj mnie w tylne oko – wycedził mieszczuch.

Beret odprowadził rudzielca wzrokiem, gdy ten wspiął się na daszek studni, skąd był świetny widok na całe podwórko.

Wiata była jeszcze wyżej.

– Stąd dopiero wyglądasz jak gruby wieprz.

– Nie jestem wieprz!

Radosny z natury i ciekaw wszystkiego Benek usłyszał głośne odpowiedzi nowego.

Kociaka korciło, żeby z całych sił wołać Sandrę, ale nie mógł wyjść na tchórza. Szczególnie, że od jakiegoś czasu czuł dzikość w sercu, która roznosiła go i popychała do zaznaczania swojej obecności i terenu. Z czego starsza Pani w domu nie była zadowolona. Nie rozumiał, dlaczego, przecież ludzie żyli w stadzie, powinni się cieszyć, że zaznacza wspólne terytorium.

Zadarł głowę do góry. Zastanawiał się, czy dałby radę wejść na tę wiatę.

– Hał! Puchaty kociaku!

– Aaaaa!

Nie zauważył podbiegającego psiska. Sylwetka rosła w szybkim tempie, głowa kudłata, wielki kinol i ostre zębiska w uśmiechniętym pysku. Kociak nie spodziewał się tak surrealistycznego obrazka. Zjeżył się gwałtownie i przydzwonił grzbietem w ławkę.

Drzwi od domu otworzyły się i w progu stanęła Sandra.

– _Co się tu dzieje?! Benek! Zostaw! Sio!_

Kundel odszedł skonsternowany. Nie rozumiał, przecież chciał być miły. Długo sobie tym jednak głowy nie zaprzątał, żałował, że przerwał odwiedziny u kury.

Beret poczuł tak wielką ulgę i szczęście, że prawie wyskoczyło mu serce i zrobiło dziurę w futrze.

– _Wszystko jest nowe, boisz się, co?_

Wyszedł spod ławki wprost w bezpieczne ramiona.

– Ha, ha, ha, ha, co za cienias! Mały kociak! – śmiał się Złom, ale w rzeczywistości zazdrościł tych czułości.

Beret nie odpowiedział. Nie miało znaczenia, co tamten miauczał. Sandra też nie zwracała uwagi na rudzielca. Zaraz z ramion Sandry przejdzie do klatki, której tak nie doceniał, i pojadą do domu, gdzie w swoim kojcu zwinie się w kłębek i zaśnie, prześpi wszystko, co się tu stało. I zapomni.

_– Bądź odważny, Berecisko moje. Nie daj się. Teraz zmieni się twoje życie, musisz walczyć o swoje, kociaku. I musisz być ostrożny._

Nie miał pojęcia, dlaczego Pani stawała się coraz smutniejsza.

– Sandra, uciekajmy stąd. Niepotrzebnie tu jechaliśmy. Nie wracajmy już nigdy.

_– Ja też będę tęsknić, kociaku. Gdybyśmy mieszkali sami, w życiu bym cię nie zostawiła, mógłbyś sobie sikać do woli._

Rozpłakała się na dobre.

– Co jest, Sandra? Nic mi nie zrobił ten potwór. Uciekajmy.

Wyciągnął szyję i wąchał mokre policzki kobiety, a ta uściskała go mocno i postawiła na ziemi.

_– Żegnaj, wariacie, do zobaczenia._

Nic nie rozumiał. Czuł, że działo się z nią coś niedobrego. Patrzył, jak wsiada do samochodu i odjeżdża.

Dziewczyna rzadko tak pędziła, była zrozpaczona i przybita. Najchętniej zamiast Bereta wywiozłaby teściową, skoro z niej taka dama wrażliwa. Obiecała sobie, że jak tylko uda im się wyprowadzić, przyjedzie po niego z powrotem. Wciąż musiała ignorować myśli, że jego szanse na przeżycie nie były zbyt duże.ROZDZIAŁ 2

Zdezorientowany kot nie wiedział, co się dzieje. Czekał, aż wielkie pudło wróci i Sandra go zabierze. Zamiast tego słyszał tylko śmiech Złoma z daszku studni.

– A teraz, gruby pieszczoszku, Grizli cię zeżre! – miauknął rudy.

Z prawej strony, przed obskurną budą, stał wielki kudłaty pies, cały w kołtunach. Beret nie widział go wcześniej, bo zlewał się z otoczeniem. Nie był jak te na wolności, żyjące z kotami od urodzenia. Nigdy nie przepuścił okazji, żeby któregoś pogonić. Zamknęli go, kiedy był mały, bo nie mógł usiedzieć na miejscu. Wciąż uciekał, żeby pobiegać po wsi, wolna dusza. Potrzebował miłości, której od każdego żądał.

Zerwał się nagle, a kociak podskoczył na fantastyczną wysokość, o którą w życiu by siebie nie podejrzewał. Kiedy wylądował, prysnął pod dom. A Grizli za nim, jednak łańcuch sięgał tylko do skraju drogi.

– Krhk! – Szarpnęło nim tak mocno, że z pełnej życia sierści wyleciała znaczna część populacji.

Beret przystąpił do zdobycia wiaty. Wczepił pazury w bal i zaczął wspinaczkę. Słabe łapy z trudnością wciągały grube dupsko. Wyglądał przy tym jak mini baribal. W końcu dostał się na poprzeczną belkę, zwinął się w kłębek i dyszał ciężko.

– Ledwo – miauknął Złom.

Beret nie odpowiedział, rozglądał się nerwowo. Wciąż miał przed oczami to wielkie psisko.

Chciał do domu. Ta belka to chwilowe schronienie, daleko jej było do ramion Sandry. Nie mógł uwierzyć, że go zostawiła. To przecież niemożliwe.

Mijał czas, zrobiło się cicho. Raz tylko w domu krzyknął Zdzichu. Żadne zwierzę na ziemi nie wydawało dźwięków. Słońce grzało w niemym błogostanie, miało mnóstwo wdzięku. Tylko wróble i jaskółki prowadziły żywe rozmowy na kasztanie, dziwnie pasowały do ciszy, jak gdyby tylko one mogły ją zakłócać, i owady.

Rudy drzemał na daszku studni. A pod dom wrócił kurzy kochanek, wyczuł zapach mieszczucha na wiacie.

– Puchaty! – szczeknął uradowany Benek i oparł się o bal grubymi łapami, merdając energicznie kudłatym pędzlem.

Beret prawie zleciał.

– Pa… Pani… – Nie mógł złapać tchu ze strachu.

– Chodź na dół, puchaty grubasku! Toć trza się zapoznać, wyściskać, ukochać! Chodź, chodź, chodź! – szczekał.

– Benek, jego też wypukasz?! – wydarł się Złom.

Pies poczuł się zdemaskowany, wydawało mu się, że nikt nie wiedział o jego romansach.

Z domu wyszła matka Pani.

_– Czego mordę piłujesz!_

Beret znał tę kobietę, przyjeżdżała do ich domu. Przypomniał sobie, jak Sandra się do niej zwracała.

– Pomocy, maamaaa, Pani mamaaa! – wołał.

Spojrzała w górę i zobaczyła wystraszonego kocura.

_– A ty czemuś tam wlazł? Benek ci dokucza?_

Chwyciła stojącą w rogu miotłę i pacnęła psisko w zad. Benek był wrażliwy i odebrał to bardzo osobiście, szczególnie, że został ukarany niesłusznie.

– Aj, aj! – zapiszczał i uciekł.

– Ale on jest głupi, aż nie chce się wierzyć – zarechotał Złom.

Kobieta odstawiła miotłę i zniknęła za drzwiami obok.

Kocur przymierzał się do zejścia. Chciał trzymać się blisko ludzi; Pani mama to wielka nadzieja.

– Ona nie jest żadna Pani mama, tylko Ela, gruby głupku. Zdzichu tak do niej mówi – powiedział Złom.

– Kto to Zdzichu?

– Samiec, Pani tata po twojemu. Każdy człowiek mówi do niego Zdzichu. Tylko twoja była Pani mówi inaczej.

– Wciąż jest moją Panią.

– Yhm, tak ci się tylko wydaje.

Kanapowiec nie chciał tego słuchać. Schodził z belki niezgrabnie, a skok z metra na przednie łapy nie był przyjemny. Wciąż miał nadzieję, że to jakiś potworny stan przejściowy albo zły sen; wierzył, że Sandra wróci.

Wbiegł za gospodynią w ciemność, w chłód i w smród. Woń drapała w nos. Wszędzie walały się graty, tworząc wąskie przejście. Krzesła, taborety różnej maści, worki ze zbożem, wiadra, narzędzia, buty, szmaty, pojemniki, stos drewna, balot siana; pełno zakamarków do zbadania. Na razie poczucie bezpieczeństwa było silniejsze od ciekawości, kazało iść za człowiekiem.

Gospodyni weszła do kurnika przez wąskie przejście znajdujące się na końcu pomieszczenia. W środku były grzędy i otwór w ścianie, wyjście na dwór dla kur. Podłoże było obleśne, a on nie lubił brudu, uwielbiał czystość. Kobieta go zauważyła.

_– A ty tu czego? Sio!_

Czmychnął i zatrzymał się przed wejściem. Pani mama nie była tak dobra, jak myślał.

– Pomóż mi – miauknął cicho.

Nie zwróciła na niego uwagi. Miała dużo pracy i mało czasu. A to przecież tylko kolejny kot, a koty miauczą. Za żarciem oczywiście.

Beret usiadł i przyglądał się, jak pracowała. Może mu pomoże, kiedy skończy? Chciał wyczyścić futro z tego wszystkiego, co dotąd go spotkało, ale jeszcze nie czas na to. Miał nadzieję zrobić to w domu, na swoim niebiańsko miękkim posłaniu. I kiedy tak marzył, usłyszał głos z boku:

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: