Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Krąg biblijny - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 października 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Krąg biblijny - ebook

Słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami – te słowa pochodzące z modlitwy „Anioł Pański” Roman Brandstaetter znał, jak nikt inny. Nie tylko pozwolił zamieszkać temu Słowu w swoim sercu, ale sam w Nim zamieszkał poprzez umiłowanie lektury Pisma Świętego. Owocem tej szczególnej miłości jest książka Krąg biblijny. Jak podkreśla sam autor, pasję do Biblii odziedziczył po dziadku, który nakazał mu cenić ją ponad wszystkie miłości ludzkie. Krąg biblijny to zapis intymnego obcowania z Bożym Słowem, które miało dla Brandstaettera wymiar osobowy. To, co spaja Stary i Nowy Testament, to postać Jezusa Chrystusa, którą odkrył na kartach tej świętej księgi. Czytelnik w Kręgu biblijnym znajdzie nie tylko praktyczne wskazówki obchodzenia się z Pismem Świętym, ale również osobiste komentarze autora do wybranych przez niego fragmentów Biblii. Brandstaetter nie proponuje nam zawiłych teologicznych rozważań, zaprasza, aby z tych dwóch Testamentów czerpać wskazówki do codziennego życia, stopniowo poszerzając je o perspektywę wieczności.

Obecne wydanie zostało rozszerzone o trzy późniejsze eseje: Dęby patriarchy Izaaka; Walka Jakuba z Bogiem; Prorok Jonasz oraz korespondencję Pisarza.

ROMAN BRANDSTAETTER (ur. 3 stycznia 1906 w Tarnowie, zm. 28 września 1987 w Poznaniu) − polski pisarz, poeta, dramaturg i tłumacz. Znawca Biblii. Laureat wielu nagród literackich, m.in.: Nagrody Polskiego PEN Clubu za przekłady hebrajskie (1973), Nagrody Literackiej miasta Poznania (1974), Nagrody Ministra Kultury i Sztuki (1978), Nagrody im. Herdera (1987). W 1987 r. przyjaciele Brandstaettera, m.in. Józef Andrzej Gierowski, podejmowali starania o nominowanie jego powieści "Jezus z Nazaretu" do literackiej Nagrody Nobla. Starania te przerwała śmierć pisarza.

Kategoria: Wiara i religia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8043-689-3
Rozmiar pliku: 904 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dwa kręgi Romana Brandstaettera

Roman Brandstaetter sam okrył milczeniem całą swoją przedwojenną przeszłość, zarówno swoje życie, jak i twórczość. Uszanujmy zatem jego wolę. Natomiast bibliografia jego dzieł powojennych liczy sobie ponad czterdzieści pozycji, przy czym nieomal cała, w mniej lub więcej bezpośredni sposób, mogłaby się zamknąć właśnie w „kręgu biblijnym i franciszkańskim”. Taki był też tytuł dzieł wybranych Brandstaettera, które zostały wydane przez PAX w 1981 roku. I jest to niewątpliwie tytuł bardzo trafny. Mieści się w nim prawie wszystko, czym żył i co napisał. W przedstawianej obecnie Czytelnikom książce znajdzie się oczywiście „Krąg biblijny” poszerzony o późniejsze eseje Pisarza: „Dęby patriarchy Izaaka”, „Walka Jakuba z Bogiem”, „Prorok Jonasz”; po nim zaraz List do pani Zofii Cierniakowej, a w drugiej części, w owym „kręgu franciszkańskim”: „Kroniki Assyżu”, „Inne kwiatki św. Franciszka”, dalej opowiadanie „Św. Franciszek z Assyżu, moja żona i zapalniczka” oraz dwa fragmenty listów do Jana Wiktora dotyczących również Assyżu.

Sam Brandstaetter nazwał Biblię „swoją ojczyzną” i dał temu wyraz w pięknym wierszu, który zaczyna się słowami:

„Biblio, Ojczyzno moja,

Biblio, moja ziemio polska,

Galilejska

I franciszkańska,

O wy, Księgi mojego dzieciństwa,

Pisane dwujęzyczną mową,

Polską hebrajszczyzną,

Hebrajską polszczyzną,

Dwumową

Świętą

I

Jedyną”.

Ojczyzna to dla większości z nas kraj, a przynajmniej miejsce, gdzie czujemy się u siebie, gdzie mieszkamy. Brandstaetter zaś niewątpliwie w Biblii mieszkał. Co to znaczy? Otóż to „mieszkanie” oddaje może najlepiej grecki czasownik meno, tłumaczony na język francuski przez demeurer, co znaczy „mieszkać”, lecz również „pozostawać”, „przebywać”, a niekiedy nawet „trwać”. Tego mieszkania w Piśmie Świętym uczył się mały Roman od swojego dziadka, a także i rodziców, nas jednak tego nikt nigdy nie nauczył. Umieli to również wcześni autorzy chrześcijańscy, którzy po prostu „myśleli Biblią”. Niepotrzebne były im do tego żadne pomoce naukowe, żadne konkordancje. Wszystko mieli w głowie, a przede wszystkim w sercu. Samo Pismo Święte podsuwało im słowa, którymi mówili czy pisali. To właśnie znaczy też „mieszkać w Biblii” i wtedy dopiero poznaje się ją naprawdę.

Ogromną rolę odegrał w tym wszystkim dziadek Brandstaettera, zresztą sam cieszący się uznaniem prozaik hebrajski. Oto, co pisze o nim jego wnuk: „Mój dziadek na kilka dni przed śmiercią pozostawił mi w spadku testament: — Będziesz Biblię nieustannie czytał — powiedział do mnie. — Będziesz ją kochał więcej niż rodziców... Więcej niż mnie... Nigdy się z nią nie rozstaniesz... A gdy zestarzejesz się, dojdziesz do przekonania, że wszystkie książki, jakie przeczytałeś w życiu, są tylko nieudolnym komentarzem do tej jednej Księgi” („Krąg biblijny”, Warszawa 1996, s. 13).

Właśnie z domu rodzinnego wyniósł Brandstaetter nie tylko miłość świętej Księgi, ale i prawdziwy kult dla niej. Szczególnie interesujące jest również opowiadanie o pewnej lekcji, jakiej mu udzielał wynajęty przez rodziców nauczyciel. Pod jego to kierunkiem chłopiec czytał Biblię. A we wspomnieniach naszego Autora wyglądało to tak: „Gdy już usadowił się za stołem i niejako całym swym ciałem oddzielił mnie i siebie od nacierającego na nas świata, z namaszczeniem otwierał Pismo Święte, całował je i cichym, znużonym głosem kazał mi je czytać. Potem przeczytany fragment musiałem niezliczoną ilość razy głośno powtarzać, aż cały werset wbił się w moją pamięć jak gwóźdź w twarde i oporne drzewo dębowe. Raz odważyłem się powiedzieć: «Ależ ja tego nie rozumiem». Odpowiedział: «Nie rozumiesz? Nie chodzi o to, żebyś rozumiał. Chodzi o to, żebyś pamiętał»” (tamże, s. 26).

My zazwyczaj myślimy inaczej, a w gruncie rzeczy po prostu nie pojmujemy, co tutaj jest naprawdę ważne. W wyjaśnieniu tej sprawy może nam nieco pomóc doświadczenie tego pokolenia, które przeżyło świadomie przejście z języka łacińskiego na polski. Wydawało się oczywiste, że tekst polski będzie lepiej rozumiany i łatwiej trafi do serca. Jak dzisiaj wiemy, bywa to różnie. Czasem przekład nie jest dobry, czasem zbyt wyraźnie wskazuje na odmienność sytuacji naszej i autora biblijnego. A tymczasem my nawykliśmy przywiązywać zbyt wiele uwagi do znaczenia dosłownego niekiedy nawet słów pojedynczych. A tu Brandstaetter nas uczy, że w tekście biblijnym nieraz od zrozumienia ważniejsze jest zapamiętanie. Zrozumienie przyjdzie z czasem, przyniesie je samo Pismo Święte, kiedy zawrzemy z nim bliższą znajomość.

Warto tu wspomnieć o czymś, co można by nazwać wielowarstwowością tekstu biblijnego. Brandstaetter wprawdzie tego określenia sam chyba nigdzie nie używa, lecz z tej właściwości nieraz korzysta. Co to znaczy „wielowarstwowość”? Najlepiej to nam wskaże konkretny przykład. Prorok Izajasz w 7. rozdziale noszącej jego imię Księgi mówi: „Oto alma poczęła i rodzi syna, któremu nada imię Emmanuel” (wg tekstu hebrajskiego alma to młoda kobieta, która jeszcze nie rodziła, zarówno dziewica, jak i młoda małżonka). Nie jesteśmy pewni, o kim myślał prorok na początku trzydziestych lat VIII w., lecz wydaje się prawdopodobne, iż wskazywał tu na młodego następcę tronu jerozolimskiego. On miał być znakiem, że Jahwe nie opuści dynastii Dawidowej mimo wszystkich jej niewierności (Emmanuel to imię symboliczne: Z-nami-Bóg). Kiedy zaś w III w. przed Chr. Żydzi tłumaczyli ów tekst Izajasza na grekę, wprowadzili na oznaczenie młodej matki słowo parthenos — dziewica. Był to w tym czasie tekst zdecydowanie mesjański. Tłumaczenie to zatem zdaje się wskazywać, że już w tej epoce tradycja żydowska interpretowała ową wyrocznię Izajasza jako zapowiedź Mesjasza, który narodzi się z dziewicy. Tak odczytali ją również Ewangeliści. Człowiek niewierzący, rozważając ów tekst. powie, że kolejne pokolenia, zależnie od własnej sytuacji i pojęć teologicznych, w różny sposób go odczytywały. Wierzący pójdzie dalej i sięgnie głębiej. Nie będzie się dziwił, że w tym tekście Bóg od początku ukrył znacznie więcej, niż domyślał się tego jego ludzki autor (dotyczy to zresztą także wielu innych tekstów biblijnych). I to jest prawdziwie cudowne. Także u Brandstaettera odnajdujemy nieraz radosne zdziwienie, gdy nagle w znanym mu od dawna tekście biblijnym odkrywa nieprzeczuwane wcześniej skarby. Ta wielowarstwowość jest właśnie cechą Biblii i tylko Biblii. Te prawdy czekały tam na nas, żebyśmy dojrzeli wreszcie do ich zrozumienia.

Można powiedzieć, że Brandstaetter nie tylko „mieszka” w Biblii, lecz także myśli Biblią, a nawet po prostu nią żyje. I tego właśnie próbuje nas uczyć. Daje nam również żywe przykłady. Jednym z nich jest jego przyjaciel, który nigdy Biblii nie czytał, aż otworzył ją po raz pierwszy w czasie Powstania Warszawskiego i „przypadkiem” trafił na Lamentacje. Zobaczył je niespodziewanie jako tekst aktualny, niby napisany specjalnie na tę chwilę. To skłoniło go do dalszego czytania. „Rzucił się” na Ewangelie. I tam znalazł znowu Lament, tym razem Lament Jezusa nad zagładą Jerozolimy. Gdybyśmy tylko spróbowali, odkrylibyśmy często w Biblii naszą własną sytuację.

Autor nasz zdecydowanie nie lubił wszelkich komentarzy, w czym niewątpliwie nieco przesadzał, zapominając, że przytłaczająca większość naszych rodaków nie ma nawet pojęcia o świecie, w którym powstała Biblia, a cóż dopiero mówić o przygotowaniu do jej czytania takim, jakie on sam wyniósł ze swego domu i swego środowiska. Z owego braku choćby elementarnej wiedzy rodzą się najróżniejsze nieporozumienia, odstraszające wielu od tej lektury. Bardzo natomiast pożyteczne są praktyczne rady Brandstaettera: „To, co przeczytamy, starajmy się zastosować do naszego życia, naszego czasu, do bliskich nam ludzi, do naszych doświadczeń i przeżyć. Nasze usiłowania nie pójdą na marne. Po chwili poczujemy, jak przeczytany tekst wraz ze swymi obrazami, wartką akcją i dramatycznym konfliktem przeobraża się w osobliwą modlitwę, aczkolwiek nasz współudział w niej ogranicza się wyłącznie do uważnej lektury, do zatrzymywania się od czasu do czasu przy jakimś trudnym szczególe i do powtórnego, jeszcze uważniejszego odczytania go w milczeniu” (tamże, s. 93).

A sam o sobie mówi: „Nie studiowałem zawodowo teologii i biblistyki na żadnym wydziale teologicznym, katolickim ani judaistycznym. Jestem człowiekiem, który z duchowej konieczności nieustannie czytając Pismo Święte, posługuje się przy tej lekturze skromną wiedzą, którą niejako nadobowiązkowo nabył, pewną znajomością zwyczajów i obyczajów żydowskich, którą odziedziczył po przodkach, i pewnym zasobem zebranych w życiu doświadczeń i wrażeń. Poruszając się po biblijnych przestrzeniach czuję się niekiedy jak różdżkarz, którego różdżka w jakimś miejscu nagle zaczyna drgać. Przystaję i zaczynam kopać w złożach wersetów w poszukiwaniu ożywczej wody” (tamże, s. 164).

Drogę do Chrystusa musiał odnajdywać na własną rękę. W czasach jego wczesnej młodości w rodzinach żydowskich nie wolno było na ten temat mówić. „Wydaje mi się — pisze — że przyszedłem do Niego w sposób organiczny, ewolucyjny, od Starego Testamentu do Nowego”. W grudniu 1943 roku przeżył w Jerozolimie swoją noc biblijną. Punktem wyjścia stała się tu dla Brandstaettera fotografia XVII-wiecznej rzeźby Innocenza da Palermo z kościoła San Damiano w Assyżu. „Kiedy z innych papierów wysuwa się to zdjęcie, które było reprodukcją, które wyobrażało Chrystusa w chwili po Jego śmierci, z pół rozchylonych warg uszedł ostatni oddech. Kolczasta korona spoczywała na Jego głowie jak gniazdo uwite z cierni. Miał oczy zamknięte, ale widział. Głowa wprawdzie opadła bezsilnie ku prawemu ramieniu, ale na twarzy malowało się skupienie, zasłuchanie we wszystko, co się wokół działo. Ten martwy Chrystus żył. Pomyślałem: Bóg...” Ta noc była dla niego „smugą najwspanialszego światła”, jakie widział w swoim życiu. Wtedy to otworzył Nowy Testament, „jak się otwiera drzwi prowadzące do rodzinnego domu” (tamże, s. 70–73).

Brandstaetter wie dobrze, że nie można zrozumieć Nowego Testamentu, jeśli się nie zna Testamentu Starego. Czytanie wyłącznie Nowego Testamentu przypomina mu młodocianych czytelników, którzy chętnie zaczynają lekturę fascynującej powieści od jej zakończenia. Nowy Testament, jak powiada św. Augustyn, kryje się w Starym, Stary zaś wyjaśnia się w Nowym. Dla Brandstaettera Bogiem obu Testamentów jest Chrystus, a całe Pismo Święte własnym życiorysem Boga, który napisał o sobie powieść w dwóch nierozłącznych częściach. Każda próba ich rozdzielenia, ta dokonywana rozmyślnie i ta wynikająca z nieuctwa, zubaża Boga o całą Jego Boskość.

Jeżeli Brandstaetter znalazł drogę do Chrystusa w Jerozolimie, to drogę tę wskazał mu wizerunek Ukrzyżowanego z kościoła św. Damiana w Assyżu. Tutaj zatem także zaczyna się „Krąg franciszkański”. A nieco wcześniej przeżywa on swoje spotkanie z Ziemią Świętą. „Bóg stworzył tę ziemię, aby świadczyła prawdzie, którą zapisał w Piśmie Świętym” (tamże, s. 62). Nie darmo sam Autor nazywając Biblię swoją ojczyzną mówi o niej zarazem, że jest galilejska i franciszkańska. Galilejska — bo nawet zapach pomarańczowych sadów w Galilei przypomina mu wędrówki Jezusa przez tutejsze wsie (nic nie szkodzi, że jest to anachronizm, bo w czasach biblijnych nie było tu jeszcze pomarańczy). Franciszkańska — bo Umbria wydawała mu się fragmentem Ziemi Świętej, a jej wzgórza były podobne do wzgórz galilejskich. W Assyżu spotkał też Brandstaetter św. Franciszka, który „objawił piękno przyrody zdumionym oczom średniowiecznego człowieka. Po raz pierwszy od długich wieków krajobraz przemówił do ludzi barwą i wonią kwiatów i drzew, szumem potoków i ciszą nocy. Martwy kanon przyrody uległy rozbiciu. Życie kwiatów i śpiew ptaków wdarły się w świadomość ludzką. Przyroda przestała być tłem i ornamentem, a stała się częścią naszych wyobrażeń o pięknie i dobru, znakiem harmonii i ładu, kształtem błogosławionych treści, danych nam od Boga. Podeptany kwiat stał się godny miłosierdzia, ogień — miłości, gwiazdy — uwielbienia” („Kroniki Assyżu”). I tak oto uczy nas Brandstaetter modlić się Biblią i chwalić Boga wszędzie, na każdym kroku, w Galilei i w Assyżu, w Jerozolimie i w Polsce.

prof. Anna ŚwiderkównaHymn do Biblii

Bądź pozdrowiona

I pochwalona,

I błogosławiona,

Biblio,

Stworzona przed Stworzeniem,

Gdy nic jeszcze nie było stworzone,

Przed czasem,

Gdy czasu nie było,

Przed przestrzenią,

Gdy przestrzeni nie było,

A Duch Boży unosił się

Nad szaleństwem i zamętem pustki.

Powstałaś z gorącego oddechu Pana,

Z Jego rozpalonego tchnienia,

Z Jego Głosu,

Będącego istotą,

Zalążkiem i kiełkiem

Wszechbytu,

Biblio,

Ziemio wiecznych wulkanów,

Gorących źródeł

I kipiących gejzerów

Bijących z głębi Wiekuistego,

Księgo,

Potężny lądzie

Wyrzucony na powierzchnię niewidzialnych wód

Wybuchem wrzącej lawy

Zastygłej w niebotyczne góry,

Księgo,

Do której codziennie wracam

Coraz uboższy o świat

I coraz bogatszy

O ciebie,

O ciebie,

O ciebie,

Kosmiczny monologu Boga.

Na skrzyżowaniu niezliczonych czasów

— Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość

Są tylko ich znikomym odpryskiem —

Pan wywiódł cię ze swej pamięci

Na użytek ludzkiego umysłu,

W miarę rozległego i w miarę ciasnego,

I według prawideł,

Rządzących nieporadnością ludzką,

Pomniejszył niewyrażalne do wymiarów wyrażalnych,

Niewidzialne do wymiarów widzialnych,

I tam, gdzie i te wymiary

Okazały się niedostępne dla człowieka,

Stworzył

Symbole,

Podobieństwa,

Przypowieści

I obrazy,

I uczynił je

Służebnicami ludzkiej nieporadności,

Usiłującej wyrazić niewyrażalne.

Wtedy Pan ukształtował twoje gardło,

Wyrzeźbił twoje podniebienie

Na podobieństwo niebieskiego sklepienia,

Twoim wargom i językowi

Dał umiejętność tworzenia dźwięków

I tchnąwszy w ciebie swój Głos

Uczynił go Głosem twoim,

Głosie,

Głosie,

Widzialny Głosie,

Wyłaniający się spoza gór Moabu,

Wschodzący zza piasków pustyni,

Pierwszym wersetem Genesis

Bereszit bara Elohim,

Świętym początkiem liter,

Zalążkiem zdań, rozdziałów i ksiąg,

Które w rytmie Bożego oddechu

Posuwają się równocześnie

We wszystkich kierunkach

Jak wóz chwalebnego Tronu,

Gdy go na ziemi chaldejskiej

Nad rzeką Kebar

Ujrzał w zachwyceniu

Przerażony Ezechiel.

O Biblio,

Biblio,

Biblio,

Stolico Pana,

Wschodząca nad szaleństwem bezładu

I przepaściami zamętu,

Módl się za tych, którzy w ciebie wierzą,

I za tych, którzy o tobie wątpią,

Módl się za tych, którzy cię czytają,

I za tych, którzy nie umieją cię czytać,

Módl się za tych, którzy cię wielbią,

I za tych, którzy na ciebie plwają,

Módl się za tych, którzy cię znaleźli,

I za tych, którzy nie umieją cię znaleźć,

Módl się za tych, którzy żyć bez ciebie nie mogą,

I za tych, którym nie jesteś potrzebna do życia,

Módl się za tych, dla których jesteś Prawdą,

I za tych, dla których jesteś zbiorem

Orientalnych baśni.

Módl się za nami,

Biblio,

Która trwać będziesz do końca czasów,

Aż w Dniu Ostatecznym,

Wyznaczonym i utwierdzonym,

Wrócisz za góry Moabu

I za wydmy pustynne,

Tam, gdzie przebywałaś przed Stworzeniem,

Gdy nic jeszcze nie było stworzone,

Do miejsca bez miejsca,

Do czasu bez czasu,

Ty,

Pozdrowiona

I pochwalona,

I błogosławiona,

Księgo,

Księgo,

Księgo,

Ocieniona przez Boga,

Matko ukrzyżowanego Mesjasza.Krąg biblijny

Nikt z nas nie ma przepisu na dobre i właściwe przeżywanie Pisma Świętego ani nikt nie może nikomu takiej recepty przekazać. Każdy musi sam dla siebie zdobyć tę umiejętność, zwłaszcza że jest ona zawsze równoznaczna z szukaniem tego, co pragniemy znaleźć w księdze, która udziela nam odpowiedzi na dręczące nas pytania. Ponieważ w zależności od naszych niepokojów i trosk stawiamy Świętej Księdze różne pytania, każdy z nas powinien ją na swój własny sposób czytać, przeżywać i wsłuchiwać się w udzielane przez nią nauki.

Krąg biblijny zasięgiem swoim obejmuje nie tylko trudne dziedziny naszej wiedzy, naszych doświadczeń życiowych i wzruszeń literackich, kształtujących i poszerzających nasz stosunek do Pisma Świętego, ale również i tych ludzi, którzy wpłynęli swoim działaniem na pogłębienie naszego stosunku do natchnionych Pism. Umiłowanie i przeżywanie Pisma Świętego jest zawsze wypadkową wielu bodźców, bardzo osobistych, niekiedy trudnych do ujawnienia, sformułowania, a nawet do uchwycenia. Przeżywanie Biblii, czyli jej umiejętne czytanie, uzależnione jest zatem od całego zespołu niezwykle złożonych psychologicznych i kulturowych przesłanek, a przede wszystkim od owego szczególnego słuchu — nazywam go słuchem biblijnym — który czyni nas wrażliwymi na piękno, głębię i mądrość objawionego słowa. Podobnie jak istnieje możliwość umuzykalnienia człowieka o przytępionej wrażliwości muzycznej, tak samo istnieją środki umożliwiające wnikliwe i mądre czytanie Pisma Świętego. Dlatego zdecydowałem się spisać moje doświadczenia biblijne w nadziei, że niektóre osobiste przeżycia kształtujące mój stosunek do Świętej Księgi będą może w jakiejś mierze pomocne czytelnikowi w jego własnej wędrówce do źródeł Objawienia. Pragnę, aby te wyznania spełniły rolę przypadkowego przechodnia, którego mijając na ulicy, pytamy o drogę. Przechodzień ma dobrą wolę i nie zamierza udzielać błędnych odpowiedzi ani wskazywać fałszywego kierunku, z czego jednak nie wynika, że trop, który wskazał, jest najlepszy, najprostszy, a przede wszystkim najwłaściwszy. Może moje przeżycia i argumenty do niejednego czytelnika nie przemówią. Ale może się zdarzyć, że znajdzie on wśród nich jakieś słowa lub zdania, które mimo nieudolności wyrażenia tego, co powinny wyrazić, odczytane w sposobną porę — a któż zna ów czas? — pozwolą mu przełamać przeszkodę i wstąpić do wnętrza biblijnego kręgu.Testament mojego dziadka

Pismo Święte jest u nas kupowane, ale nie dość czytane. Liczba sprzedanych egzemplarzy nie jest równoznaczna z liczbą czytelników. Znam domy katolickie, które wprawdzie posiadają Pismo Święte, ale nikt z domowników po nie nie sięga. Nowy Testament jest dla tych ludzi oleodrukowym wspomnieniem z dzieciństwa, Stary natomiast — nieznanym, ciemnym, tajemniczym zaułkiem, skwapliwie omijanym ponurym gettem, do którego wchodzi się niechętnie, bez zaufania i na pewno z lękiem. Słusznie zaznacza o. Gregory Baum w książce pt. W stronę jedności, że przez długie wieki Pismem Świętym niewiele się interesowano. Spełniało ono — pisze o. Baum — kilka ról służebnych, potwierdzało Boskość Kościoła, historyczną prawdę o Chrystusie, prawdziwość doktryn, ale na tych funkcjach kończyła się praktycznie jego przydatność. Daniel-Rops w książce pt. Co to jest Pismo Święte?, zastanawiając się nad dramatycznymi dziejami Pisma Świętego, tak pisze: „Równoczesny upadek Biblii i liturgii, dokonywający się od końca XIII w., jest tylko logicznym odbiciem wypaczonego ideału chrześcijaństwa (...). Głoszono nawet, że «Biblia jest na indeksie» i że «katolik nie powinien Biblii czytać» (...). Z tego powodu katolicy ponieśli ogromne straty. Czy można bowiem być w pełni katolikiem, skoro korzenie, z których wiara czerpie życie i rozwój, zostały podcięte?”

Takie nakazy nigdy nie były mi znane. W moich uszach brzmią one jak herezja. Mój dziadek¹ na kilka dni przed śmiercią pozostawił mi w spadku testament:

— Będziesz Biblię nieustannie czytał — powiedział do mnie. — Będziesz ją kochał więcej niż rodziców... Więcej niż mnie... Nigdy się z nią nie rozstaniesz... A gdy zestarzejesz się, dojdziesz do przekonania, że wszystkie książki, jakie przeczytałeś w życiu, są tylko nieudolnym komentarzem do tej jedynej Księgi...Drogi prowadzące do Biblii...

Każdy musi samodzielnie wędrować do Biblii. Każdy musi sobie do niej własną drogę wymościć. Jednemu wystarczy Biblię odczuć, aby ją zrozumieć, drugi musi ją dopiero zrozumieć, aby ją odczuć, inny znów, aby ją zrozumieć i odczuć, musi w nią przede wszystkim wierzyć, a jeszcze inny wierzy w nią, ponieważ ją przedtem zrozumiał i odczuł, a w końcu są i tacy, którzy ją rozumieją i odczuwają, i w nią wierzą, ponieważ jej słowa wyssali z mlekiem matki. Każda z tych dróg jest właściwa i dobra. Wszyscy jednak, niezależnie, jakimi drogami zawędrowali do Biblii, powinni mieć na uwadze tę sentencję, którą często mój dziadek powtarzał: „Kto uczy się Pisma Świętego i je zapomina, jest jak rodząca kobieta, której niemowlę umiera zaraz po przyjściu na świat”².O potrzebie znajomości Pisma Świętego

Popatrzmy prawdzie w oczy. Wielu ludziom Pismo Święte wydaje się być niepotrzebne do życia i wiary. Wierzą w Chrystusa, nie wiedząc, kim On jest. Ich wiedza o Bogu-Człowieku składa się z kilku prawd katechizmowych i z luźnych, niepowiązanych ze sobą opowiadań ewangelicznych. Można zaryzykować twierdzenie, że szerokie rzesze katolików wierzą w Chrystusa, nie znając Pisma Świętego. Nie kwestionuję szczerości ich uczuć religijnych, ale trudno nie zauważyć, że taka świadomość wyznaniowa, oderwana od swoich historycznych korzeni, przeobraża się w praktyce w mitologię o prymitywnych treściach.

Codzienna lektura Ewangelii zmusza nas do konfrontacji naszego życia z nauką Chrystusa. Niechęć człowieka do codziennego czytania Pisma Świętego jest najczęściej owocem lenistwa, biorącego swój początek w uczuciu trwogi przed konfrontacją z prawdą Boga. W sądzie nie można zasłaniać się nieznajomością przepisów prawnych. Chrystus żądał od ludzi, by czcili to, co znają. W rozmowie z Samarytanką przy studni Jakubowej wyraźnie powiedział:

„Wy wielbicie to, czego nie znacie,

A my

Wielbimy to, co znamy...”

(Ewangelia św. Jana 4,22)³Tęsknota za Pismem Świętym

Tęsknię za Pismem Świętym, a uczucie to może wydać się dziwne, ponieważ przedmiot owej tęsknoty leży w zasięgu mojej wyciągniętej ręki. A jednak tęsknię za Pismem Świętym, które utrwaliło się we mnie jako symbol rodzinnego domu, a mówiąc ściślej, dzięki czarodziejskiej sztuce wyobraźni przybrało w mojej świadomości kształt domu dziadka, przestrzeni wprawdzie zamkniętej ścianami, ale mimo to rozciągającej się na cały wszechświat. Podłogi pokryte są puszystymi dywanami, których orientalne zwierzęce i roślinne kompozycje przypominają rajski ogród nad brzegami Eufratu. Meble są staroświeckie, potężnych rozmiarów, niewzruszone, zdawałoby się — korzeniami wrośnięte w podłogę. Gdyby ktoś usiłował je poruszyć i przenieść na inne miejsce, na pewno byłby uznany za szaleńca bezsilnie wygrażającego mocom, którym nigdy nie sprosta. Z sufitów zwisają lampy gazowe; płoną spokojnym płomieniem, rzucającym blade i łagodne światło. Na ścianach wiszą portrety moich przodków, stare lichtarze chanukowe, w jednym z pokoi w kącie stoi siedmioramienny świecznik, w drugim, który jest gabinetem mojego dziadka, ciągną się pod ścianą długie półki uginające się pod ciężarem książek, w trzecim w mroku gęstych portier majaczeje w kącie oszklona szafka, pełna srebrnych kadzielniczek, jakichś pamiątkowych pucharów, mis paschalnych na tradycyjne potrawy, różnokolorowych szklanek i kielichów.

W tym domu jest bezpiecznie. Nic złego nie może się w nim przydarzyć. Wszystko stoi na swoim miejscu, a porządek, który tu panuje w ludziach i przedmiotach, nie jest dziełem przypadku, ale mądrej i wyraźnej celowości, uświęconej przez czas. Żadna burza nie może tu wtargnąć ani żaden wstrząs nie może zachwiać duchową i materialną równowagą mieszkańców tego domu, albowiem barczysty, siwy starzec, siedzący za biurkiem, jest rękojmią panującego tu spokoju i ładu.

A jednak wszystko to legło w gruzach i tylko symbolicznie trwa we wnętrzu Biblii; dlatego tęsknię za nią, chociaż leży w zasięgu mojej wyciągniętej ręki.Księga rodzinna

Biblia jest dla mnie również księgą wspomnień o moim rodzie. Wszystkie występujące w niej postacie mają twarze moich przodków i krewnych i nie zdarzyło mi się jeszcze nigdy, abym myśląc o Labanie, nie miał przed oczami jednego z moich stryjów — wprawdzie stryj palił papierosy, ale fakt ten nigdy nie mącił wyrazistości tego skojarzenia — abym czytając o Racheli nie widział babki, zapalającej świece w piątkowy wieczór, abym w patriarsze Jakubie nie ujrzał mojego ojca, w synu marnotrawnym — drugiego stryja, uwikłanego w trudne sprawy posłuszeństwa i miłości, w Abrahamie, idącym z Ur Chaldejczyków — pradziadka, a w Maryi, Matce Jezusowej, mojej matki, zamęczonej przez hitlerowców. Jednak skojarzenia te nie są raz na zawsze utrwalone. Niekiedy ulegają falowaniu, zaskakującym przeobrażeniom, mniej lub bardziej prawdopodobnym, w zależności od nastrojów, jakie przeżywam; czasem niespodziewanie jedna postać prześwituje przez drugą — na przekór logice i pragmatycznemu następstwu wypadków — a potem kilka postaci skupia się w jednej, jak promień w soczewce. I tak na przykład mój dziadek scala się niekiedy w jedną całość z Mojżeszem, innym razem z Syrachem, a podczas mojej pracy nad Jezusem z Nazarethu utożsamił się z Nikodemem, innym razem z Gamalielem, a raz nawet z fikcyjnym faryzeuszem, którego wprowadziłem w zakończeniu mojej opowieści. Ten nieład kłębiących się postaci, nakładających się — jak we śnie — jedne na drugie, jest tylko pozorny, albowiem mimo wielorakich skojarzeń każda zachowuje właściwe sobie proporcje, indywidualność, charakter i zajmuje ściśle określone miejsce w czasie, w którym jej przypadło żyć, działać i umrzeć.

Czuję z tą księgą głęboką solidarność. Jej świętość jest dla mnie prosta, zwyczajna i sama przez się zrozumiała. Czytając utrwalone na jej kartach opisy zdarzeń, wypadków, obyczajów, sposobów życia, towarzyszę krok po kroku historii moich dalekich przodków, uczestniczę w ich wzruszeniach, troskach, cierpieniach, w żałobnych i radosnych uroczystościach, w wojennych wyprawach, w medytacjach, kłótniach, ucztach, w bohaterskich przygodach i chytrych wybiegach, chwalę ich zalety i potępiam wady, podziwiam prorocze wizje mężów opatrznościowych i przewidujących, wielbię mądrość mędrców i kiwam z politowaniem głową nad głupotą głupców, słucham przypowieści opowiadanych o zachodzie słońca w bramie miejskiej, wdycham z ulgą powiew wiatru wiejący od morza i woń bijącą od balsamicznych krzewów Jerycha. Ale równocześnie mam zawsze w pamięci, że ta saga rodzinna jest przede wszystkim dziełem Objawienia, napisanym pod natchnieniem Boga. Dlatego czytam ją z podwójnym uczuciem: z najgłębszą czcią dla Boskiej Mądrości, głoszącej Obietnicę, a zarazem z tym szczególnym wzruszeniem, z jakim Sienkiewiczowski latarnik czytał Pana Tadeusza.O tym, jak odwiedziłem grób patriarchy Abrahama

Nie znałem go. Umarł jako stuletni starzec dwa lata przed moim urodzeniem. Jednak dzięki opowiadaniom mojego dziadka i ojca pradziad urósł w mojej chłopięcej wyobraźni do rozmiarów biblijnego patriarchy i w tej postaci utrwaliwszy się raz na zawsze w mojej pamięci, ukształtował moje widzenie wielu odległych i tajemniczych wydarzeń, których bez jego udziału byłbym może nigdy nie zrozumiał.

Było mu na imię Abraham. Dawid było jego nazwisko rodowe. Pochodził z sefardów. Urodził się w Warszawie w roku 1804. Nie chcąc iść w sołdaty — w roku 1842 rząd rosyjski ogłosił ustawę nakładającą na Żydów obowiązek dwudziestopięcioletniej służby wojskowej — przeniósł się z rodziną do ówczesnej Galicji i osiadł w Tarnowie. Wraz z nim wywędrował z Warszawy najmłodszy brat jego żony, Izydor Brunner, który po krótkim pobycie w Galicji przedostał się do Włoch i w roku 1848 wstąpił do rzymskiego Legionu Adama Mickiewicza. Poza pochodzeniem pradziadka z Warszawy, nic wtedy o jego przeszłości i powinowactwach nie wiedziałem. Cała moja uwaga skupiona była na samej postaci starca i na jego biblijnym imieniu, które swoim majestatycznym brzmieniem napełniało mnie szacunkiem i lękiem.

Mój pradziadek był człowiekiem bardzo pobożnym, gorliwym chasydem, zwolennikiem dynastii cadyków z Góry Kalwarii. O jego pobożności krążyły budujące opowiadania. Dziadek mój, który dla swojego teścia żywił głęboki szacunek, opowiadał mi różne zdarzenia z jego życia, świadczące o jego bogobojności, mądrości i gościnności, a przede wszystkim dobroci. Co piątek, wczesnym rankiem, rozdzielał osobiście wśród biednych, którzy zbierali się na dziedzińcu jego domu, pieniądze, chleb i wielkie ilości oliwy, był bowiem właścicielem dwóch tłoczni oleju lnianego, jednej mieszczącej się opodal Tarnowa, w Klikowej, drugiej w samym Tarnowie przy ulicy Olejarskiej, która nazwę swoją wzięła od pradziadkowej olejarni⁴. Gdy umarł, tłumy głośno zawodzącej biedoty szły za jego pogrzebem.

Skutek tych opowiadań był taki, że już od wczesnego dzieciństwa utożsamiałem postać mojego pradziadka z biblijnym Abrahamem z Ur Chaldejczyków, o czym w poprzednim rozdziale pisałem — tożsamość imion na pewno odegrała w tym procesie skojarzeń niepoślednią rolę — a to skojarzenie przetrwało we mnie po dzień dzisiejszy i dlatego ilekroć czytam w Księdze Genezis o jego dziejach, widzę go takim, jakim jest na fotografii, która leży w jednej z szuflad mojego biurka. Widziałem więc mojego pradziadka, jak wychodzi z Ur, z miasta o mglistych zarysach jakiejś fantastyczno-orientalnej Warszawy, jak wędruje do „ziemi obiecanej”, przypominającej moje rodzinne Podkarpacie, jak gościnnie podejmuje aniołów w swoim domu na placu Drzewnym, a potem, jak idzie ze swoim synem Izaakiem na Górę Moria, która była łudząco podobna do Góry Św. Marcina, dokąd na przechadzkę zabierali mnie niekiedy moi rodzice. Te wszystkie wypadki układały się zgodnie w realistycznie skomponowane opowieści, w których nie było żadnych anachronizmów i dowolności. Przeszłość i teraźniejszość ściśle z sobą splecione stanowiły w mojej świadomości niepodzielną całość i uważałbym na pewno za szaleńca tego człowieka, który by ośmielił się oddzielić je od siebie przepaścią czterech tysięcy lat. To mój pradziadek nauczył mnie zza grobu przeżywać Biblię jako zjawisko nieustannie obecne.

Pamiętam, jak pewnego dnia zabrał mnie ojciec na kirkut. Zatrzymaliśmy się przed prostym grobem, obrosłym dziką akacją. Na cokole wypisane były hebrajskimi literami słowa, które starałem się bezskutecznie odczytać.

— Tu leży twój pradziadek Abraham. Pomódl się... — rzekł ojciec zniecierpliwiony moim nieumiejętnym sylabizowaniem hebrajskich spółgłosek niezaopatrzonych w masorecką punktację, co utrudniało mi odczytanie tekstu.

Z nadmiaru wrażenia nie mogłem się modlić.

— Pamiętasz, co ci o nim opowiadałem? — spytał ojciec po dłuższej chwili milczenia.

— Pamiętam... — odpowiedziałem.

— To był dobry człowiek...

— Tak...

— Chciałbym, żebyś był równie dobrym człowiekiem, jak...

Stropiony milczałem.

— Był bardzo pobożny...

— Wiem... wiem... — wpadłem ojcu w słowo — przecież to on chciał ofiarować Panu Bogu swojego syna Izaaka...

Ojciec spojrzał na mnie zdumiony, uśmiechnął się i — nie wyprowadził mnie z błędu.

Jestem mu za to bardzo wdzięczny.Żywa Księga

Jest lipcowa noc. Na moim biurku leży Pismo Święte. Wyciągam po nie rękę. Przypływ przeszłości pod działaniem tego gestu jest tak żywiołowy, że nie umiem go sobie wyobrazić bez skojarzenia mojej wyciągniętej ręki z pobrużdżoną zmarszczkami ręką dziadka, sięgającą po oprawny w czarne płótno tom hebrajskiej Biblii.

Biblia leżała na biurku mojego dziadka. Biblia leżała na stołach moich praojców. Nigdy w bibliotece. Zawsze na podręczu. W naszym domu nikt Biblii nigdy nie szukał, nigdy również nie słyszałem, aby ktokolwiek pytał, gdzie ona leży. Wiadomo było, że u dziadków na biurku, u nas na małym stoliku obok fotela, w którym wieczorami zwykł siadywać ojciec. Miejsce, na którym leżała Biblia, było dla mnie miejscem wyróżnionym. Gdyby mnie wówczas spytano, w czym upatruję owo wyróżnienie, na pewno nie umiałbym odpowiedzieć, mimo to odczuwałem niezwykle wyraźnie nadzwyczajność tego miejsca. Było ono dla mnie środkiem całego mieszkania, wyniesionym wysoko nad całe mieszkanie, punktem, dokoła którego wszystko się obracało. Gdy ojciec wieczorem czytał Biblię, chodziłem po pokoju na palcach. Dziadkowi nigdy bym się nie ośmielił przerwać jej lektury. Obaj byli dla mnie w takich chwilach naznaczeni przywilejem nietykalności. Od najmłodszych lat byłem świadkiem nieustannej manifestacji świętości tej Księgi, jej kultu i wywyższania. Samo jej otwarcie jest już aktem podniosłym. W mistycznym Zoharze jest napisane: „Gdy wyjmuje się Świętą Księgę, aby z niej czytać, otwierają się niebieskie bramy miłosierdzia i wzniecają miłość na wysokościach”. Ojciec opowiadał mi, że pradziadek, ilekroć sięgał po Biblię, mył uprzednio ręce i modlił się o łaskę mądrego czytania. Mój pierwszy nauczyciel języka hebrajskiego — zginął w 1914 roku w bitwie pod Kraśnikiem — bił mnie linijką po dłoni, gdy ośmieliłem się dotknąć palcem świętych liter Pięcioksięgu.

Dziadek od wczesnej młodości zapisywał drobnym, hebrajskim pismem na wewnętrznych stronach okładek Biblii, a potem na wklejonych do niej arkusikach papieru, przyciętych z pedantyczną dokładnością do rozmiarów Księgi, daty śmierci swoich przodków i najbliższych z rodziny. Były to kronikarskie zapiski o śmierci jego prapradziadków, pradziadków i dziadków — jeden z nich zmarł tragicznie w 1793 roku wśród okoliczności przypominających romantyczną balladę — praprababek, prababek i babek, stryjów i wujów, braci stryjecznych, dzieci, wnuków, a na koniec mojej babki. Gdy wpisywał jej imię — stałem właśnie obok niego — zapytałem:

— Dlaczego zapisujesz w Biblii imiona umarłych?

— Bo jest księgą żywych — odparł, nie przerywając pisania.Ur Chaldejczyków

Wyszedłem z nimi, z Ur Chaldejczyków, aby udać się do ziemi Kanaan” (Księga Rodzaju 11,31a). Zdanie to zawiera wzmiankę o zdarzeniu, które stało się początkiem mojej świadomości rodowej i pierwszym ogniwem — wątpię czy pierwszym, ale na pewno pierwszym z ujawnionych — w długim łańcuchu wypadków, dziejących się po dzień dzisiejszy. Czyżby wierne przywiązanie do tych kilku słów, trwające we mnie poza wszelkim doświadczeniem od czasów dzieciństwa, było owocem mglistych i nieuchwytnych wyobrażeń o szczęśliwym prapoczątku, z którego nieopatrznie wyszliśmy i do którego bezwiednie dążymy? Nie wiem. Wiem natomiast, że to misterium wyjścia w niepamiętnym czasie, wśród nader tajemniczych okoliczności, zapisanych na pierwszych kartach Genesis, jest upamiętnieniem zdarzenia, które wciąż nieprzerwanie przeżywam. Widzę starego Teracha, jego syna Abrama noszącego krótkie imię, które już niebawem na znak wybraństwa miało być z rozkazu Pana dosłownie i symbolicznie poszerzone, i żonę jego Saraj oraz jego bratanka Lota, jak ze stadami owiec, na wielbłądach objuczonych dobytkiem, na czele szczepu — widzę w tym tłumie i moich rodziców, i dziadków, pradziadków i prapradziadków — opuszczają szczęśliwie miasto lat dziecinnych, Ur Chaldejczyków, i wędrują na zachód, aby w biblijnym rytmie ludzi i zwierząt dążyć wytrwale, choć niechętnie, do celu, wybranego im wbrew ich woli, przez Nieznanego Boga. Któż z ludzi zdrowo myślących uda się dobrowolnie i z radością na wyprawę, której skutków przewidzieć nie może?Dziadek opowiada Biblię

Pismo Święte Starego Testamentu było z początku — podobnie jak Ewangelia — opowiadane. Przekazywane z pokolenia na pokolenie, drogą ustnej tradycji, zostało spisane w pewnej epoce naszych dziejów, przeszło przez filtry różnych redaktorów, aż dotarło do nas w kształcie dzisiaj nam znanym. Nie mam zamiaru na tym miejscu dokonywać analizy oralnego stylu Starego Testamentu i jego poetyki, która ułatwiała ustne przekazywanie tekstu w sposób jak najbardziej ścisły, pragnę tylko podkreślić niewątpliwy fakt, że synowie Izraela słowo biblijne z początku słyszeli, a nie czytali. Myśl Boża przenikała w nich przede wszystkim przez zmysł słuchu, który mieli zawsze niezwykle wyczulony na wszelkie głosy zewnętrzne i wewnętrzne. Zanim ujrzeli Księgi Święte spisane na miedzianych, papirusowych i pergaminowych zwojach, określone kształtem liter biegnących równym szeregiem od strony prawej do lewej, mieli je w uszach w kształcie dźwięków, głośno wypowiadanych i śpiewanych przy akompaniamencie muzycznych instrumentów. Dźwięk i towarzysząca im gestykulacja rąk i mimika — oto środki pierwotnego przekazu Świętych Ksiąg. I takie było również moje pierwsze spotkanie z Biblią, albowiem zanim sam zacząłem ją czytać, znałem cały Pięcioksiąg z opowiadań mojego dziadka. Widzę go siedzącego w fotelu, a siebie na jego kolanach. Słyszę równy, melodyjny głos opowiadający o Adamie i Ewie, o Abrahamie i ofiarowaniu Izaaka, historię Jakuba i jego synów, dramatyczne dzieje Józefa, zakończone happy endem, który jak każdy radosny finał w dziejach ludzkich był zarazem początkiem tragicznych nieszczęść. Potem następowała wzruszająca gawęda o niemowlęciu znalezionym w kobiałce na wodach Nilu, rozmowa z Panem w krzaku ognistym, wyjście z Egiptu, przejście przez Morze Sitowia, i tak z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień ciągnęła się ta historia zagęszczona burzliwymi przygodami i cudownymi zdarzeniami, a ponieważ dziadek, opowiadając mi dzieje biblijne, postawił warunek, że każdą jego opowieść muszę powtórzyć własnymi słowami — oto jak powtarzała się przede mną, na żywo, w błyskawicznym skrócie, tradycja ustnego przekazu — opowiadania starca, przeplatane moimi powtórzeniami, trwały ku mojej radości przez długie, długie miesiące.

Gdy teraz po wielu dziesiątkach lat czytam Świętą Księgę, wydaje mi się, że nie czytam jej, lecz słyszę głos dziadka, i wsłuchuję się z napięciem w jego równy, melodyjny głos, opowiadający mi dzieje biblijne tak, jak były opowiadane w namiotach koczującego Jakuba.Kto napisał Biblię?

Podczas jednej z przechadzek w letnie przedpołudnie po Ogrodzie Strzeleckim opowiadał mi dziadek jakąś kolejną historię ze Starego Testamentu — zdaje mi się, że były to dzieje Józefa i jego braci — a gdy skończył opowieść, dodał:

— W domu pokażę ci Biblię, w której to wszystko, co ci dotychczas opowiadałem, jest zapisane.

Nie wiedziałem jeszcze wtedy dokładnie, czym jest właściwie Biblia, ale byłem głęboko przekonany, że skoro jest największą i najmądrzejszą księgą świata — jak ją wielokrotnie mój dziadek określał — mógł ją napisać tylko on, on jeden, siwy starzec, którego od najwcześniejszego dzieciństwa obdarzałem bałwochwalczym podziwem.

— Pokażesz mi? Naprawdę mi pokażesz? — spytałem.

— Tak.

— Gdzie ją przechowujesz?

— Leży na moim biurku.

Spojrzałem na dziadka z niedowierzaniem, które natychmiast w sobie stłumiłem — jeżeli dziadek mówi tak, musi być tak — ale wątpliwość, którą we mnie wzbudził, nie chciała mnie opuścić. Chcąc ją zatem przepędzić i uratować resztę mojej „wiedzy” o Biblii, spytałem:

— Ale tyś ją napisał, dziadku, prawda?

Dziadek, który wtedy miał tyle lat, ile ja mam dzisiaj, przystanął, zmarszczył brwi, oparł się na lasce, drugą ręką sięgnął po cwikier, wiszący na czarnej tasiemce, nałożył go na nos, przyjrzał mi się uważnie i rzekł:

— O co spytałeś?

— Powiedziałem, że ty, dziadku, napisałeś Biblię.

— Nie — uśmiechnął się — ja jej nie napisałem. Wyznanie to podziałało na mnie jak grom. Poczułem się tak, jak wówczas, gdy przed kilkoma miesiącami, biegnąc po kuchennych schodach, potknąłem się i spadłem z kilku stopni, rozcinając sobie kolana i czoło. Nie, to niemożliwe, dziadek żartuje. Na pewno żartuje. Trzeba zdobyć się na odwagę i spytać, a wtedy przyzna, że to żart, i umocni mnie w przekonaniu o swoim autorstwie.

— Więc kto ją napisał? — spytałem.

Dziadek spojrzał w ziemię i końcem laski począł rysować na piasku jakąś geometryczną figurę.

— Bóg — odpowiedział po namyśle, podnosząc głowę. Gdy wróciliśmy do domu, pokazał mi leżący na biurku gruby tom, oprawiony w czarne płótno.

— To jest Biblia.

— To jest Biblia? — spytałem rozczarowany.

— Tak.

— Taka mała?

— Wcale nie jest mała. Ma kilkaset stron.

— Ale jednak jest mała. Wygląda jak zwyczajna książka, jak te wszystkie książki, które stoją w twojej bibliotece.

— Słusznie. Tak wygląda. Ale jest w niej...

— Co w niej jest?

— Wszystko — odparł dziadek i otworzył księgę. Spojrzałem na otwartą stronicę, gęsto zadrukowaną pismem hebrajskim.

I wtedy stało się coś, co przedtem i potem już nigdy się nie powtórzyło w moim życiu. Sprzeciwiłem się dziadkowi i zadałem kłam jego słowom. Płacząc, powiedziałem:

— Nieprawda. Tę książkę ty napisałeś.Święty elementarz

Nie wiem, co skłoniło moją matkę do udzielania mi, sześcioletniemu chłopcu, nauki czytania i pisania po polsku na Piśmie Świętym, w przekładzie ks. Wujka, a ponieważ nigdy jej o to nie pytałem, mogę stwierdzić tylko samo zdarzenie — bez podania jego genezy — które nie pozostało bez wpływu na moje dalsze życie. Pomysł był naprawdę dziwny i w swoim rodzaju jedyny. Nie znam nikogo spośród moich przyjaciół, bliższych i dalszych znajomych, który by się uczył pisania i czytania ojczystego języka na Wujkowej, wcale niełatwej polszczyźnie, a naukę czytania rozpoczynał od słów: „Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię...”. Temu pomysłowi matki zawdzięczam jedyne w swoim rodzaju przeżycie: już w pierwszym dniu mojej edukacji, w pierwszym zdaniu, z którym mozolnie borykałem się przez długi czas, zanim je umiałem poprawnie odczytać, nie tylko zetknąłem się z pojęciem Boga, tworzącego niebo i ziemię, ale dzięki osobliwemu elementarzowi, jakim z woli mojej matki stała się dla mnie Wujkowa Biblia, już od dzieciństwa, podświadomie, łączyłem piękno mowy polskiej ze stworzeniem świata.Biblia jak człowiek

1

A teraz opowiem o jeszcze jednym kształcie Biblii. Biblia — mam na myśli książkę jako wytwór wykonany ludzkimi rękami — jest wprawdzie owocem wspólnych wysiłków wydawcy, zecera, papiernika i introligatora, ale przeszedłszy przez wszystkie stadia ludzkiej wytwórczości i przyjąwszy na siebie kształt gotowej do rozpowszechniania książki, staje się natychmiast uosobieniem pra-Biblii, istniejącej w transcendencji, poza czasem i przestrzenią. Od tej chwili jest ona widomym symbolem Bożej Mądrości.

Pamiętam, jak bardzo, bardzo dawno temu moja matka haftowała kosztowną i barwną zasłonę, przeznaczoną dla świętej arki, w której przechowywano w synagodze zwoje Starego Testamentu. Zasłona miała być uroczyście zawieszona ku uczczeniu siedemdziesiątych urodzin dziadka. W domu mówiło się wtedy o tej tkaninie jak o przedmiocie, który miał być ozdobą królewskiej komnaty, a ja nie wątpiłem, że tak jest w rzeczywistości, że tam, w arce, na wysokim tronie strzeżonym przez skrzydlatych cherubów, siedzi Stary Testament, władca z oblicza na pewno podobny do króla Salomona. To wyobrażenie o Biblii jako królewskiej postaci utrwaliło się we mnie od dnia, gdy po raz pierwszy ujrzałem w synagodze wysoko wzniesione rodały, odziane w kosztowne sukienki, ze srebrnymi koronami, wieżyczkami i dzwonkami na wystających drzewcach — może ten ubiór był symbolem szaty arcykapłańskiej? — obwieszone pięknie rzeźbionymi tarczami, arcydziełami sztuki żydowskich złotników. Dla mnie wynoszenie z arki, w uroczystej procesji, pergaminowych zwojów nawiniętych na dwa drewniane drążki, symbolizujące Drzewo Życia, było zawsze najpiękniejszą częścią nabożeństwa. Obecność Boga pod postacią Świętych Ksiąg wstępowała w namioty Jakuba.

2

Biblia — znów wracam teraz do pojęcia Biblii jako książki, wytworu wydawcy, drukarza czy przepisywacza — podlega tym samym prawom przemijalności, co człowiek i każde żywe stworzenie, co wszystkie dzieła kultury materialnej, zdziałane ludzką ręką. Księga ta jako przedmiot może być podarta, spalona, zniszczona, zmielona na makulaturę, ale ponieważ jest uosobieniem pra-Pisma, istniejącego poza czasem i przestrzenią, Żydzi zrównali jej los pośmiertny z losem człowieka, stworzonego na podobieństwo Boga. Ciało zniszczonej Księgi lub popioły po niej pozostałe idą do ziemi, dusza Księgi wraca do Boga, do swojego Stwórcy. Stare, zużyte, podarte lub spalone zwoje Pisma Świętego gromadzi się w skrzyni, zwanej geniza, która znajduje się w każdej synagodze, po czym w przewidzianym czasie następuje ich grzebanie w ziemi, na cmentarzu, ściśle według żydowskiego rytuału pogrzebowego. Żałobnicy śpiewają nad grobem treny, a osierocona gmina ogłasza powszechną żałobę jak po zgonie sprawiedliwego i pobożnego męża. Co ziemskie, wróciło do ziemi, co Boskie, wróciło do Boga.

3

Mam u siebie pergaminowy błam Pięcioksięgu ochlapany krwią i podziurawiony kulami. Pochodzi z jednej z już dawno nieistniejących synagog małopolskich, a jego tragiczne dzieje w niczym nie odbiegają od dziejów żydowskich mieszkańców miasteczka. Jakiś nieznany Żyd, chcąc ocalić podczas hitlerowskiego pogromu zwój Pisma Świętego, owinął się nim jak bandażem i nałożywszy na siebie ubranie sądził, że tym sposobem uratuje Pięcioksiąg od zagłady. Zginął zastrzelony przez gestapowca.

Pięcioksiąg i człowiek umarli tą samą śmiercią.Rozważny sposób uczenia się Ksiąg Bożych

Był wysoki, nadmiernie chudy. Jego twarz o zapadniętych policzkach i czarnych, świecących oczach, obsiana rzadkim zarostem, była kredowej białości. Przychodził do mnie trzy razy w tygodniu. Siadał przy stole — ja obok niego — zawsze plecami odwrócony do szeroko otwartego okna, wypełnionego błękitem i wiosną. Nim usiadł, z niechęcią patrzał w okno, jakby chciał mi dać do zrozumienia, że z tej strony grozi nam jakieś bliżej nieokreślone niebezpieczeństwo. Gdy już usadowił się za stołem i niejako całym swym ciałem oddzielił mnie i siebie od nacierającego na nas świata, z namaszczeniem otwierał Pismo Święte, całował je i cichym, znużonym głosem kazał mi je czytać. Potem przeczytany fragment musiałem niezliczoną ilość razy głośno powtarzać, aż cały werset wbił się w moją pamięć jak gwóźdź w twarde i oporne drzewo dębowe. Raz odważyłem się powiedzieć:

— Ależ ja tego nie rozumiem. Odpowiedział:

— Nie rozumiesz? Nie chodzi o to, żebyś rozumiał. Chodzi o to, żebyś pamiętał.

Minęły długie dziesiątki lat. Pewnego dnia przeczytałem te słowa w Metodzie teologii Erazma z Rotterdamu: „Nie byłoby też, sądzę, rzeczą nierozważną wyuczyć się Ksiąg Bożych na pamięć, nawet jeżeli się ich nie rozumie. Tak przynajmniej zapewnia Augustyn”⁵.

Mój pierwszy nauczyciel Pisma Świętego — tańczy teraz u stóp Jahwe Cebaoth, z Torą wysoko wzniesioną nad głową — który nie tylko nie znał pism Erazma z Rotterdamu i św. Augustyna, ale o ich istnieniu nigdy nie słyszał, byłby na pewno niezmiernie zdziwiony, gdyby się dowiedział, że marnotrawny uczeń odnalazł po latach potwierdzenie jego pedagogicznej metody w wypowiedzi jakiegoś biskupa Hippony.Przypisy

1 M. D. Brandstaetter (1844–1928), prozaik hebrajski, autor dwóch tomów opowiadań i nowel (zbiorowe wydanie ukazało się w Warszawie w 1910 r.), współpracownik miesięcznika literackiego „Haszachar” („Jutrzenka”), redagowanego w duchu postępu i oświecenia przez Pereca Smolenskiego w Wiedniu. „Małe opowiadania Brandstaettera są perłami hebrajskiej prozy, a większość z nich nie bez powodu została przetłumaczona na języki angielski i rosyjski (...). Brandstaetter maluje ze szczególnym talentem galicyjskich chasydów, ciemnotę, przesądy, fanatyzm, oszustwa podstępnych cadyków (...). W istocie był Brandstaetter jedynym wybitnym humorystą w literaturze hebrajskiej do końca lat osiemdziesiątych” (Joseph Klausner, Geschichte der Neuhebräischer Literatur, Berlin 1921, s. 55).

2 Dziadek mój wyczytał tę myśl w Talmudzie babilońskim, w Księdze Sanhedrin (99).

3 Cytaty z Pisma Świętego w przekładzie Autora. Przywołania z Nowego Testamentu według wydanych w Instytucie Wydawniczym Pax Ewangelii i Dziejów Apostolskich przełożonych również przez Romana Brandstaettera .

4 Ulica ta o niezmienionej nazwie, chociaż z olejarni ślad nie pozostał, po dzień dzisiejszy istnieje.

5 Erazm z Rotterdamu, Trzy rozprawy, przeł. J. Domański, Instytut Wydawniczy Pax, Warszawa 1960, s. 267.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: