Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Król Maciuś I na bezludnej wyspie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
19 kwietnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,99

Król Maciuś I na bezludnej wyspie - ebook

Dalsze losy małego władcy-reformatora, bohatera powieści "Król Maciuś Pierwszy", który cudem uniknął śmierci i został zesłany na bezludną wyspę. Historia pełna zaskakujących przygód, które nie zawsze kończą się pomyślnie. Jej bohater, w przeciwieństwie do króla Maciusia z części pierwszej, przede wszystkim rozmyśla nad sobą i swoim miejscem w świecie. To nie oznacza, że pozostaje bezczynny – ucieka z pociągu, który wiezie go na bezludną wyspę, pojawia się na naradzie królów, przerażonych jego ucieczką, ukrywa swoją tożsamość pod przybranym imieniem, wreszcie staje przed szansą odzyskania tronu. Ale wciąż zadaje sobie pytanie: Który Maciuś jest prawdziwy? Król Reformator czy cichy, dobrowolny wygnaniec?

Przetłumaczone na 30 języków arcydzieło to pozycja nie tylko dla najmłodszych, ale również dla dorosłych, którym lektura sprawi wielką satysfakcję.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-11-16530-4
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

KRÓL MACIUŚ PIERW­SZY NA BEZ­LUD­NEJ WYSPIE

Ach, jak strasz­nie źle było Maciu­siowi w wię­zie­niu. Wła­ści­wie nie było mu źle – ale cia­sno. Cia­sno i nudno.

Bo jeżeli ktoś sie­dzi w wię­zie­niu – i mają go roz­strze­lać – wcale się nie nudzi. Ale Maciuś miał być wysłany na bez­ludną wyspę. Maciuś prze­grał wojnę, był jeń­cem kró­lew­skim i – zupeł­nie jak Napo­leon będzie wysłany na wyspę.

A tym­cza­sem czeka.

Mieli go wysłać za tydzień, a prze­szło trzy tygo­dnie – i nic. Bo trzej kró­lo­wie, któ­rzy wzięli go do nie­woli, ani rusz nie mogą się pogo­dzić. Młody król nie ukry­wał wcale, że nie­na­wi­dzi Maciu­sia, pra­gnąłby naj­le­piej pozbyć go się zupeł­nie. Smutny król już nie bał się przy­znać, że jest przy­ja­cie­lem Maciu­sia. Więc król, opie­kun żół­tych, któ­remu było wszystko jedno – mówił, jak być powinno.

A powinno być tak, żeby Maciuś żył sobie spo­koj­nie, ale żeby nie mógł się wtrą­cać do niczego i żeby nie mógł uciec. Więc nie można wysłać Maciu­sia na wyspę Maras, bo tam są błota, jest żółta febra i czarna ospa. Nie można wysłać Maciu­sia na wyspę Luko, bo za bli­sko lądu i czarni kró­lo­wie mogliby uła­twić ucieczkę. Aż ogło­sili kon­kurs, to zna­czy wydru­ko­wali we wszyst­kich gaze­tach całego świata takie ogło­sze­nie:

Jeżeli jaki nauczy­ciel geo­gra­fii wskaże nam dobrą wyspę dla Maciu­sia, otrzyma dużą nagrodę. Dajemy mie­siąc czasu, żeby napi­sali, gdzie ta wyspa leży i dla­czego jest odpo­wied­nia dla Maciu­sia.

Zaczęły nad­cho­dzić odpo­wie­dzi. Kró­lo­wie powie­sili na ścia­nach mapy wszyst­kich czę­ści świata i na wyspach, które im się podo­bały, wkłu­wali szpilki z cho­rą­giew­kami.

Tym­cza­sem przy­je­chał Bum-Drum, jesz­cze kilku mniej waż­nych kró­lów czar­nych i żół­tych, przy­je­chała kró­lowa Kam­pa­nella i pię­ciu bia­łych kró­lów, któ­rzy uda­wali, że też mają wiele do powie­dze­nia.

Narady odby­wały się w róż­nych mia­stach, bo kró­lo­wie byli dumni i mówili:

– Jak chcą, żebym radził, niech do mnie przy­jadą, żeby nie wyglą­dało, że ich pro­szę o łaskę.

I każdy z kró­lów chciał tro­chę pojeź­dzić.

Dwa razy zebrali się w mia­steczku nad morzem, potem radzili w dużym mie­ście w górach, potem poje­chali do mia­sta, gdzie było naj­smacz­niej­sze na całym świe­cie piwo, a potem tam, gdzie było cie­pło. Każdy z kró­lów woził paru mini­strów, każdy mini­ster woził sekre­ta­rzy, każdy sekre­tarz woził parę panie­nek, które pisały na maszy­nie, o czym kró­lo­wie mówią, bo to się nazywa – pro­to­kół.

A Maciuś tym­cza­sem sie­dzi w wię­zie­niu i czeka.

Gdyby choć mógł czy­tać gazety, gdyby wie­dział, że o nim mówią i piszą – byłoby lżej niż teraz, kiedy myśli, że wszy­scy już o nim zapo­mnieli.

Bum-Drum bar­dzo chciał się widzieć z Maciu­siem, ale bał się zdra­dzić – i uda­wał nawet zagnie­wa­nego.

– Wyma­nił mi Maciuś tyle złota – skar­żył się Bum-Drum – obie­cał nauczyć czarne dzieci wszyst­kiego. I co? Część zgi­nęła w boju, część sie­dzi w obo­zie dla jeń­ców. Biedna Klu-Klu w wię­zie­niu.

I Bum-Drum chciał fik­nąć żałob­nego koziołka, ale przy­po­mniał sobie, że już nie jest dziki, więc tylko tarł oczy, niby że pła­cze.

– Jeżeli Wasza Kró­lew­ska Mość życzy sobie uwol­nić kró­lewnę Klu-Klu, możemy na jutrzej­szym posie­dze­niu wnieść tę sprawę pod obrady – powiada młody król, który zaczął się Bum-Dru­mowi pod­li­zy­wać.

– Nie – mówi Bum-Drum ze łzami w oczach. – Tyle macie waż­nych spraw, że szkoda czasu na zaj­mo­wa­nie się jedną lek­ko­myślną dziew­czynką.

Bum-Drum wie­dział, że wśród bia­łych trzeba koniecz­nie pła­kać, gdy się mówi o czymś smut­nym. Więc nosił fla­szeczkę z amo­nia­kiem i wąchał, kiedy nale­żało być wzru­szo­nym. Bo amo­niak, musz­tarda i cebula – wyci­skają łzy z oczów.

Ano dobrze. Na dwu­dzie­stym czwar­tym posie­dze­niu posta­no­wią już, dokąd wysłać Maciu­sia. Zebra­nie odbę­dzie się w pałacu Kam­pa­nelli, która miała przez Maciu­sia pierw­szy na świe­cie praw­dziwy bunt dzieci z zie­lo­nym sztan­da­rem.

Kró­lowa Kam­pa­nella była bar­dzo ładna. Mąż jej umarł w marcu. Dzieci nie miała. Pałac jej mie­ścił się w pięk­nym poma­rań­czo­wym ogro­dzie nad brze­giem ślicz­nego jeziora.

W czar­nych fra­kach przy­je­chali trzej nauczy­ciele geo­gra­fii; ich wyspy naj­le­piej się podo­bały. I jedną z trzech wysp mieli wybrać dla Maciu­sia.

– Moja wyspa – mówi pierw­szy nauczy­ciel – jest tu.

I poka­zał pałeczką na mapę, ale wszy­scy widzieli tylko morze, bo żad­nej wyspy nie było.

– Dzi­wi­cie się, Wasze Kró­lew­skie Moście, że wyspy nie ma na mapie. Zaraz wam wytłu­ma­czę. Na mapach rysuje się tylko duże wyspy, bo by się wszyst­kie nie zmie­ściły. Jeżeli jest na mapie choćby tylko kro­peczka, to wyspa jest duża. Moja wysepka ma tylko trzy kilo­me­try, jest więc bar­dzo maleńka. Za to wygod­niej będzie Maciu­sia pil­no­wać. Wyso­kich drzew nie ma – w ogóle mało jest roślin – tro­chę trawy tylko i krza­ków. Jest zupeł­nie bez­ludna i bar­dzo daleko od lądu. Miej­sco­wość zdrowa, zimy wcale nie ma. Wystar­czy zbu­do­wać drew­niany barak dla Maciu­sia i straży. Raz na mie­siąc można posy­łać jedze­nie – i już. Niech sobie sie­dzi.

Całe szczę­ście, że Bum-Drum był Murzy­nem. Bo gdyby nie był czarny, to by tak zbladł, że wszy­scy od razu by poznali, jak bar­dzo go ta wyspa prze­stra­szyła.

– Jak ona się nazywa? – zapy­tał się młody król.

– Otóż to wła­śnie. Zaraz powiem. Tę wyspę odkrył w roku 1750 podróżny Don Pedro. Burza poła­mała mu żagle, z tru­dem tam wylą­do­wał i przez lat dwa­dzie­ścia miesz­kał. Aż przy­pad­kiem zna­lazł go okręt kor­sar­ski. Don Pedro uda­wał, że chce zostać roz­bój­ni­kiem, a że obro­śnięty naprawdę wyglą­dał jak zbój – więc go przy­jęli. Cztery lata był kor­sa­rzem. Wresz­cie uciekł i nazwał ją Wyspą Żad­nej Nadziei. Wszystko opi­sane jest w bar­dzo gru­bej książce, któ­rej – pewien jestem – żaden nauczy­ciel geo­gra­fii oprócz mnie nie czy­tał.

– Moja wyspa – mówi drugi nauczy­ciel geo­gra­fii – ma jedną wadę: leży tro­chę za bli­sko lądu. Ale za to obok jest mała wysepka z latar­nią mor­ską. Jak jest mgła albo w nocy – latar­nia się pali – wszystko widać. Na połu­dniu wyspy jest skała – obok skały polanka. Na polance jest dom dla Maciu­sia. Wyspę tę zamiesz­ki­wali daw­niej bar­dzo spo­kojni Murzyni. Jak tylko biali odkryli wyspę, zaraz urzą­dzono szkołę. Nauczono ich modlić się i palić fajki. Mary­na­rze dawali tytoń, brali wani­lię, cyna­mon i kanarki. Po pię­ciu latach pewien kupiec zało­żył nawet sklep. I byłoby dobrze; ale dzieci kupca zacho­ro­wały na odrę. Dla bia­łych odra nie jest nie­bez­pieczna, ale czarne wszyst­kie dzieci umarły, a z doro­słych zostało nie wię­cej niż stu ludzi. Jeżeli są tam jesz­cze, to pew­nie bar­dzo nie­wielu i sie­dzą w lesie w zachod­niej czę­ści wyspy, bo ucie­kli przed odrą, skle­pem i szkołą bia­łych.

– Gdzie jest ta wyspa? – zapy­tał się smutny król.

– Tu – poka­zał pałeczką na mapie nauczy­ciel geo­gra­fii.

Jak się nie zerwie nagle Bum-Drum z krze­sła, jak nie huk­nie pię­ścią w stół.

– Nie pozwa­lam! – krzy­czy. – Ta wyspa jest za bli­sko lądu, gdzie miesz­kają Murzyni. Maciuś uciek­nie i zbun­tuje mi dzieci. Co wy sobie, do zie­lo­nej małpy, myśli­cie!

Kró­lo­wie bar­dzo się obra­zili.

Kró­lowa Kam­pa­nella z prze­stra­chu mało nie zemdlała, nauczy­cie­lowi geo­gra­fii laseczka aż wypa­dła z ręki, bo Bum-Drum chciał się rzu­cić na niego i ledwo młody król go przy­trzy­mał.

– Uspo­kój się, czarny przy­ja­cielu, jesz­cze two­jej wyspy nie ruszamy. Jak nie, to nie. Bo to jedna wyspa jest na świe­cie?

Ale kiedy biali kró­lo­wie zebrali się wie­czo­rem osobno w poma­rań­czo­wym ogro­dzie, wszy­scy, na złość Bum-Dru­mowi, a może tro­chę mło­demu kró­lowi, tę wła­śnie wyspę chwa­lili.

– To prze­cież śmieszne, żeby­śmy się słu­chali tego ordy­nar­nego dzi­kusa. Może mu się naprawdę zda­wać, że go się boimy. Jakże Maciuś może uciec, jeżeli go straż będzie pil­no­wała, a w nocy latar­nia mor­ska oświe­tla polankę?

– Prze­cież to dziecko – mówi kró­lowa Kam­pa­nella. – Trzeba mu dać tro­chę drzew, zie­leni, tro­chę śpiewu pta­sząt. Maciuś wyrzą­dził mi krzywdę, ale mu prze­ba­czam.

– Szla­chetne serce Waszej Kró­lew­skiej Mości wzru­sza nas głę­boko – powie­dział znany z grzecz­no­ści dla dam król Malto.

– Zapewne – wtrą­cił młody król – ale sza­nu­jąc tkli­wość serca kró­lo­wej, musimy w poli­tyce kie­ro­wać się przede wszyst­kim rozu­mem i ostroż­no­ścią.

– Ależ to dziecko – powtó­rzyła kró­lowa, poda­jąc mło­demu kró­lowi dwie mali­nowe poma­rań­cze i sie­dem dak­tyli.

– Wszystko prze­ma­wia za tym, żeby wybrać tę wła­śnie wyspę – mówi przy­ja­ciel żół­tych kró­lów. – Dowóz żyw­no­ści dla straży i Maciu­sia będzie łatwiej­szy, bo bli­żej, przy tym morze jest tu zupeł­nie spo­kojne. Budo­wać nic nie potrzeba, bo jest już budy­nek szkoły, gdzie mogą miesz­kać. No i nie bądźmy śmieszni: gdyby nawet Maciuś pró­bo­wał uciec – zje­dzą go dzi­kie zwie­rzęta, a nie zna­jąc mowy Murzy­nów, jakże się z nimi poro­zu­mie? Widzimy więc, że nie tylko serce naszej pięk­nej gospo­dyni, ale i rozum, i ostroż­ność pozwa­lają nam wysłać tam Maciu­sia.

Młody król już się nic nie odzy­wał, tylko zaja­da­jąc dak­tyle myślał stra­piony:

„Będę miał prze­prawę z Bum-Dru­mem”.Prze­cha­dza się Maciuś po dzie­dzińcu wię­zien­nym. Wokoło nic, tylko czer­wone, wyso­kie mury. Jedno stare drzewo orze­chowe rośnie na środku. Było wię­cej, ale stały za bli­sko muru. Ścięto je, kiedy lat temu dzie­więć uciekł z wię­zie­nia słynny ban­dyta, któ­rego długo potem szu­kała poli­cja. Teraz koło muru pozo­stało tylko dwa­na­ście pni – i jesz­cze bar­dziej ponuro wygląda podwórko.

Prze­chadzka trwa pół godziny. Przed Maciu­siem idzie dwóch żoł­nie­rzy z nabi­tymi kara­bi­nami, za Maciu­siem też dwóch, a z pra­wej i z lewej strony – po trzech żoł­nie­rzy z obna­żo­nymi pała­szami. Maciuś patrzy w zie­mię i liczy kroki:

– Jeden – dwa – trzy – cztery – pięć – sześć – sie­dem kro­ków…

Razem wypada sto dwa­dzie­ścia małych albo osiem­dzie­siąt dużych: sie­dem­dzie­siąt kro­ków do drzewa orze­cho­wego i pięć­dzie­siąt – od drzewa do muru. Co dzie­sięć kro­ków Maciuś pod­nosi głowę i spo­gląda na orzech.

Bo na co ma patrzeć? Cza­sem zupeł­nie zamyka oczy i otwiera dopiero, kiedy ma spoj­rzeć na drzewo. Cza­sem sta­wia na prze­mian – raz duży, raz mały krok. Cza­sem cho­dzi na pal­cach albo dzie­sięć kro­ków na pal­cach, a dzie­sięć na pię­tach. Jak mógł, uroz­ma­icał sobie nudny spa­cer wię­zienny. Przycho­dziło mu czę­sto do głowy, żeby ska­kać na jed­nej nodze. Ska­kał nawet cza­sem, ale tylko w wię­zien­nej celi, kiedy był pewien, że nikt nie widzi. Gdyby był zwy­czaj­nym więź­niem, byłoby mu lepiej; ale jako wię­zień kró­lew­ski musi tym bar­dziej dbać o swój honor, że wro­go­wie chcieli go honoru pozba­wić.

– Wię­zień numer dwie­ście jede­na­sty do kan­ce­la­rii! – zawo­łał przez okra­to­wane okno naczel­nik wię­zie­nia.

Maciuś drgnął: to jego numer. Ale udaje, że nic – idzie dalej.

– Wzy­wają Waszą Kró­lew­ską Mość do kan­ce­la­rii – mówi star­szy żoł­nierz warty.

Bo wydano roz­kaz, żeby Maciu­sia nazy­wać kró­lem, kiedy się do niego zwra­cają, bo ina­czej ani nie odpo­wia­dał, ani się nie słu­chał. Więc mówiono o nim: wię­zień numer dwie­ście jede­na­sty, ale do niego: Wasza Kró­lew­ska Mość.

– Do kan­ce­la­rii.

Spoj­rzał Maciuś na orze­chowe drzewo, zawró­cił – zmarsz­czył brwi – ręce w tył zało­żył – sta­wia umyśl­nie małe kroki, niby że się wcale nie śpie­szy – wresz­cie jest – czeka. Ale nogi drżą pod nim, a serce tak stuka, tak stuka.

– Wasza Kró­lew­ska Mość usiąść raczy – powie­dział bar­dzo grzecz­nie naczel­nik wię­zie­nia i sam podał mu krze­sło.

Maciuś od razu się domy­ślił, że stało się coś nie­zwy­kłego. Nauczył się Maciuś zwra­cać uwagę na naj­mniej­szy szcze­gół, nauczył się czy­tać myśli róż­nych ludzi. Zro­zu­miał Maciuś, że czę­sto ludzie coś mówią, a myślą zupeł­nie co innego.

Szorstko odsu­nął podane krze­sło.

Do kan­ce­la­rii wcho­dzi król Ore­stes Drugi i jakaś pani bar­dzo ładna w czar­nej aksa­mit­nej sukni. Król Ore­stes był u Maciu­sia na zjeź­dzie kró­lów. Poznał go Maciuś po Orde­rze Wiel­kiego Pół­księ­życa: naj­więk­szy order, jaki Maciuś widział.

– Jestem kró­lowa Kam­pa­nella – powie­działa pani w czar­nej sukni.

– Jestem wię­zień numer dwie­ście jede­na­sty – z gory­czą przed­sta­wił się Maciuś. I patrzy jej pro­sto w oczy, nie­dbale oparty o poręcz krze­sła.

– O nie – odparła z pro­stotą kró­lowa. – Dla mnie król Maciuś Refor­ma­tor pozo­sta­nie zawsze – dobrym opie­ku­nem dzieci i walecz­nym ryce­rzem.

I podała rękę, którą Maciuś z sza­cun­kiem uca­ło­wał.

Teraz chciał się przy­wi­tać Ore­stes. Ale Maciuś wypro­sto­wał się dum­nie i nie podał ręki.

– Jestem więź­niem i nie mam orde­rów – powie­dział, patrząc mu ostro w oczy.

Naczel­nik wię­zie­nia, chcąc prze­rwać nie­przy­jemną scenę, którą widzieli żoł­nie­rze i urzęd­nicy – popro­sił wszyst­kich do salonu pry­wat­nego miesz­ka­nia.

Maciuś spoj­rzał na dywan, kosz­towne obi­cie mebli, kwiaty w oknach – uśmiech­nął się nie­znacz­nie. Spo­strze­gła ten uśmiech bole­sny kró­lowa.

Roz­siadł się obra­żony Ore­stes i prze­gląda obrazki dużej, pięk­nie opra­wio­nej książki, która leżała na stole.

Maciuś jest zły – strasz­nie zły. Gniewa go salon, gniewa naczel­nik wię­zie­nia, gnie­wają kwiaty, dywan, for­te­pian – mil­cze­nie kró­lo­wej – gniewa, że kró­lowa tak na niego patrzy. A naj­bar­dziej gniewa go Ore­stes i jego ogromny Order Pół­księ­życa.

„Czy też mnie wyzwie na poje­dy­nek, że ręki mu nie poda­łem?” – myśli Maciuś.

Kiedy póź­niej myślał Maciuś o tej wizy­cie, zro­zu­miał powód gniewu. W dłu­gich godzi­nach zamknię­cia i osa­mot­nie­nia ocze­ki­wał Maciuś smut­nego króla. Kiedy w salo­nie naczel­nika wię­zie­nia zoba­czył for­te­pian, jak żywy sta­nął mu przed oczami smutny król, a w uszach dźwię­czeć zaczęły naj­smut­niej­sze melo­die. Nikt inny nie miał prawa przy­je­chać. Co innego Kam­pa­nella, a co innego jakiś tam nie­ważny król małego kraju.

Co by mu jesz­cze powie­dzieć, żeby zro­zu­miał, że nie­po­trzeb­nie wtrąca tu swoje trzy gro­sze?

W ogóle chce się Maciu­siowi strasz­nie dużo mówić, a boi się, żeby się z czymś nie­sto­sow­nym nie wyrwać. Przy­po­mniał sobie Maciuś mistrza cere­mo­nii, który zawsze w porę coś takiego zro­bił, że było wszystko w porządku. No bo co? Kró­lowa patrzy, tam­ten ogląda obrazki, a naczel­nik wię­zie­nia stoi jak słup – i wcale się nie koń­czy.

– Może podać her­batę albo kawę ze śmie­tanką? Mam dosko­nałe cia­steczka domo­wej roboty – zaczął naczel­nik, ale poża­ło­wał.

– Czyś pan osza­lał – krzyk­nął Maciuś, a w oczach zami­go­tały mu iskry. – Czy na to cały mie­siąc gniję w pań­skim lochu, żeby wresz­cie cia­steczka zaja­dać? Chcę wie­dzieć, co posta­no­wili moi wro­go­wie. Żądam nie­odwo­łal­nie, żeby mnie zesłano natych­miast na bez­ludną wyspę. Gdyby mi powie­dzieli, że całe tygo­dnie mam sie­dzieć w wię­zie­niu, nie przy­jął­bym uła­ska­wie­nia. Chcia­łem zgi­nąć w domku dzi­kich zwie­rząt – oni pod­stę­pem mnie ujęli. Żądam ofi­cjal­nego papieru z pie­czę­cią.

Nagle pochwy­cił Maciuś piękną, por­ce­la­nową wazę i ude­rzył nią o stół, tuż obok książki z obraz­kami. Waza potłu­kła się na drobne kawałki, Maciuś zakrwa­wił sobie rękę. Ore­stes zerwał się z fotela, kró­lowa przy­mknęła oczy, a naczel­nik wię­zie­nia wybiegł po dok­tora, bo sam nie wie­dział, co robić.

Kró­lowa Kam­pa­nella wyjęła z torebki pach­nącą chu­s­teczkę do nosa i łagod­nie wyciera krew z ręki Maciu­sia. Kró­lowa miała plan gotowy: nie pozwoli wysłać kró­lew­skiego sie­roty na bez­ludną wyspę – weź­mie go do sie­bie.

Kam­pa­nella jest samotna, dzieci nie ma, mąż jej umarł. Niech oto­czą wyso­kim murem piękny park poma­rań­czowy, który dosko­nale zastąpi wyspę bez­ludną. A Kam­pa­nella będzie mu matką.

Lekarz wię­zienny owią­zał Maciu­siowi rękę, bo ina­czej nie wypa­dało przy kró­lach – i dał Maciu­siowi pięć kro­pli na cukrze na uspo­ko­je­nie ner­wów. Lekarz wię­zienny miał dwa lekar­stwa: w lewej kie­szeni kro­ple, w pra­wej proszki. Jedno i dru­gie było strasz­nie gorz­kie i dawało się na wodzie. Ale jeśli naczel­nik wię­zie­nia daro­wał wła­sny cukier, można zro­bić wyją­tek.

Naza­jutrz Maciuś oznaj­mił, że ani pokar­mów przyj­mo­wać nie będzie, ani na prze­chadzkę nie wyj­dzie. Żąda papieru z pie­czę­cią, żeby wie­dzieć wresz­cie, co chcą z nim zro­bić. Dłu­żej w wię­zie­niu sie­dzieć nie myśli.

Koło połu­dnia wezwano Maciu­sia do kan­ce­la­rii. Maciuś odmó­wił: nie pój­dzie. Nie ruszy się z miej­sca, dopóki mu nie dadzą papieru z pie­czę­cią.

Chce wie­dzieć! Dość tej zabawy w ślepą babkę.

Nie­za­do­wo­lony był naczel­nik wię­zie­nia. Bo kró­lowa nie tylko się nie obra­ziła, że Maciuś nie wyszedł, ale przy­znała mu słusz­ność. Chciała przy tym zoba­czyć, jak Maciuś mieszka. A miesz­kał źle. Cela była wil­gotna i ciemna, po ścia­nach łaziły pająki i plu­skwy, i Maciuś spał na sien­niku na pod­ło­dze. W kącie stała mied­nica i dzba­nek wody, i nawet krze­sła nie było. A kró­lowa przy­nio­sła ogromny bukiet bia­łego bzu. Co tu robić?

Zaraz dozorca zaniósł do celi miękki fotel z pry­wat­nego miesz­ka­nia i taką samą piękną wazę, jaką już Maciuś stłukł wczo­raj. Bo było ich dwie: jedna stała na stole, a druga na for­te­pia­nie. Naczel­nik wię­zie­nia chciał, żeby Maciuś i tę drugą wazę potłukł; wtedy kró­lowa zoba­czy, jak trudno z nim radzić, i zro­zu­mie, dla­czego Maciu­sia trzy­mają w takiej ciem­nej celi.

Ale Maciuś nad wyraz uprzej­mie przy­jął kró­lową. Z ogromną wdzięcz­no­ścią wziął bukiet, który jed­nak wsta­wił do swo­jego gli­nia­nego dzbanka z wodą, a nie do por­ce­la­no­wej wazy. Kam­pa­nella, zachę­cona tym, poło­żyła nie­znacz­nie pudełko cze­ko­la­dek, pudełko to miała ukryte w kie­szeni kró­lew­skiego płasz­cza, bo nie wie­działa, w jakim Maciuś będzie humo­rze.

– O nie, za cze­ko­ladki dzię­kuję: zbyt bole­śnie przy­po­mi­nają mi one moją pierw­szą dzie­cinną reformę.

Więc tak:

Bez­ludna wyspa już jest wybrana. Słusz­nie gniewa się Maciuś, ale doprawdy prę­dzej nie można było. Król Ore­stes nie jest winien – on tylko przez grzecz­ność towa­rzy­szył kró­lo­wej. Chciał koniecz­nie przy­je­chać smutny król, ale Bum-Drum i młody król nie pozwo­lili. Bum-Drum jest teraz przy­ja­cie­lem mło­dego króla. Papier z pie­czę­cią i pod­pi­sami kró­lów jesz­cze nie jest gotów. Kam­pa­nella przy­je­chała, żeby uspo­koić Maciu­sia i powie­dzieć, że o nim pamię­tają, że nie­za­długo będzie mógł wyje­chać. A tym­cza­sem…

– … Jeśli Wasza Kró­lew­ska Mość pozwoli, będę go odwie­dzała codzien­nie.

Zamiast odpo­wie­dzi, Maciuś zło­żył poca­łu­nek na ręce dobrej kró­lo­wej.

– Nie­stety – powie­działa kró­lowa – nie wolno mi przy­cho­dzić na dłu­żej niż na czter­na­ście minut.

– Rozu­miem: ety­kieta – szep­nął Maciuś.

– Nie, regu­la­min wię­zienny…Czy lepiej było teraz Maciu­siowi, gdy prze­nie­siony do czy­stego pokoju miał prawo odby­wać prze­chadzki w ogro­dzie wię­zien­nym, codzien­nie odwie­dzany przez kró­lową gdy spał na łóżku i spo­ży­wał posi­łek z pry­wat­nej kuchni naczel­nika wię­zie­nia sie­dząc na krze­śle przy stole?

Nie – było tak samo cia­sno i tak samo bole­śnie. Może i gorzej jesz­cze. W daw­nej celi – rozu­miał, że czeka, że tym­cza­sowe schro­ni­sko zmie­nią mu na inne – na bez­lud­nej wyspie. Teraz – nie cze­kał już na nic.

Bo cóż? Na bez­lud­nej wyspie mieć będzie wszystko, co już dziś posiada. Jeśli nawet dadzą lep­szy pokój i meble, ład­niej­szą prze­chadzkę nad morzem i wię­cej swo­body – pozo­sta­nie na zawsze samot­ność i nuda.

Tak tęsk­nił do zegara. Myślał, że prę­dzej dzień przej­dzie, jeśli będzie mógł wie­dzieć, ile godzin dnia upły­nęło. Złu­dze­nie. Teraz widzi, jak powoli wloką się wska­zówki, jak strasz­nie długo trwa godzina. Jak strasz­nie długo trwa taki jeden dzień wię­zienny.

– Maciu­siu, czym mogę ci ulżyć? – pyta się kró­lowa, gdy Maciuś chmurny cho­dził po pokoju z zało­żo­nymi rękami.

– Czym? A czym żyje w pałacu kró­lew­skim mój kana­rek?

Nie pamię­tam, czy o tym mówi­łem, że Maciuś miał kanarka w pięk­nej zło­tej klatce. Otrzy­mał go na imie­niny i lubił. Ale kiedy go nazwano Maciu­siem-kanar­kiem w par­la­men­cie, czuł jakby żal do nie­win­nego ptaszka. A teraz przy­po­mniał sobie i zapra­gnął mieć bli­sko. Choć jedno żywe stwo­rze­nie pra­gnął mieć nie na czter­na­ście minut, ale na zawsze.

Kam­pa­nella nie odpo­wie­działa, bo surowo jej zabro­niono udzie­lać Maciu­siowi wia­do­mo­ści, co się dzieje w kraju. Ale natych­miast po powro­cie do domu wysłała urzę­dową depe­szę do mło­dego króla:

Czy mam prawo donieść Maciu­siowi o losach jego kanarka i klatkę posta­wić w celi Maciu­sia? Raczy Wasza Kró­lew­ska Mość przy­po­mnieć sobie, że na radzie mówi­łam, jak bar­dzo dzie­ciom potrzebne są drzewa i ptaki.

Ta depe­sza bar­dzo roz­gnie­wała króla.

– Naj­go­rzej wdać się z babami – mru­czał młody król. – Dziś kana­rek, jutro będzie pies, poju­trze znów coś nowego. A to cela wil­gotna, a to ciemno – Maciuś zde­ner­wo­wany, Maciuś mizerny. Jak gdyby jedyną naszą tro­ską było dbać o wygody Maciu­sia.

I król odpo­wie­dział, że pozwala, doda­jąc w depe­szy, że pra­gnie, aby to była już ostat­nia prośba i ostat­nie ustęp­stwo:

Tkliwe serce Waszej Kró­lew­skiej Mości zechce się liczyć z wyma­ga­niami korony.

Koronę nosi się na gło­wie, a w gło­wie jest rozum. W ten spo­sób król grzecz­nie dał do zro­zu­mie­nia, że kró­lowa jest dobra, ale nie­mą­dra i nie powinna zanadto doku­czać.

Nie wie­dział Maciuś, sta­wia­jąc coraz to nowe żąda­nia, z jakim tru­dem kró­lowa je speł­nia, z jakim bólem odpo­wiada: „nie wolno – nie pozwo­lili”.

Gazet ani ksią­żek przy­nieść nie pozwo­lili. Wspo­mi­nać o Bum-Dru­mie, Felku, Klu-Klu, smut­nym królu nie pozwo­lili.

Miała kró­lowa za swoje, kiedy Ore­stes poskar­żył, że powie­działa o przy­jaźni mło­dego króla z Bum-Dru­mem. Zapo­wie­dziano surowo, że jeśli raz jesz­cze z czymś się wygada, odwo­łana będzie natych­miast ze sto­licy Maciu­sia, a miej­sce jej zaj­mie już nie król żaden, ale zwy­czajny guber­na­tor Zatoki Kan­gura, znany z okru­cień­stwa i nie­życz­li­wie dla Maciu­sia uspo­so­biony.

– A oto twój kana­rek, miły Maciu­siu.

Kró­lowa już dawno prze­stała nazy­wać Maciu­sia ofi­cjal­nie, a Maciuś sam nie wie­dział, czy zwró­cić uwagę, że jest prze­cie kró­lem, czy uda­wać, że nie dostrzega.

– A oto jest foto­gra­fia two­jej mamusi – powie­działa cichutko, cichutko Kam­pa­nella.

Maciuś nie spoj­rzał nawet na foto­gra­fię swo­jej matki – poło­żył ją na stole i zajął się kanar­kiem. Zaczął oczysz­czać klatkę, cho­ciaż nie­po­trzeb­nie, zaczął nale­wać wodę na pod­stawkę, choć wie­dział, że pod­stawka jest za duża, nie zmie­ści się przez drzwiczki klatki. Potem zakła­dał mię­dzy prę­ciki kawa­łek bułki, kostkę cukru. I cią­gle spo­glą­dał na zegar, kiedy już przej­dzie czter­na­ście minut i kró­lowa zostawi go samego.

„Niech sobie już idzie” – myślał Maciuś.

Kam­pa­nella też spo­glą­dała na zegar z nie­po­ko­jem. Bo to już była jej ostat­nia w wię­zie­niu wizyta, bo musiała jechać na ostat­nią naradę, żeby pod­pi­sać papier o zesła­niu Maciu­sia. A koniecz­nie chciała się jesz­cze zapy­tać:

– Maciu­siu, zanim pojadę, chcę ci coś powie­dzieć. Nie wiem, czy to się uda. Ale będę się bar­dzo sta­rała. Zostaw teraz kanarka – póź­niej to wszystko zro­bisz.

Maciuś zmarsz­czył brwi.

– Słu­cham.

– Powiedz mi, ale szcze­rze powiedz; gdyby kró­lo­wie pozwo­lili… Czy chcesz? Jestem sama jedna na świe­cie – tak jak ty. Nie mam dzieci – nie mam nikogo – czy chcesz, żebym zastą­piła ci matkę?… Będziesz miesz­kał w poma­rań­czo­wym ogro­dzie w moim pięk­nym, cie­płym kraju, w dużym mar­mu­ro­wym pałacu. Uczy­nię wszystko, aby ci było dobrze. Z cza­sem kró­lo­wie pew­nie się prze­pro­szą. A jak będę stara, ty będziesz duży, oddam ci tron i koronę. Znów będziesz kró­lem.

Kam­pa­nella chciała objąć Maciu­sia i poca­ło­wać, ale Maciuś szybko się odsu­nął.

– Jestem kró­lem – kró­lem wła­snego kraju – obce trony i korony mi nie­po­trzebne – mam wła­sne.

– Ależ, Maciu­siu…

– Nie jestem Maciu­siem, jestem kró­lem w nie­woli, a co mi zabrano, odbiorę.

Duży dzwon wię­zienny zadzwo­nił na znak, że upły­nęło czter­na­ście minut.

Maciuś zagryzł wargi. Serce mocno zaczęło stu­kać. Myśli – myśli – myśli.

– Kró­lowo – mówi Maciuś – dzię­kuję ci. Byłaś dla mnie bar­dzo dobra. Nie mogę być nie­wdzięczny. I dla­tego wła­śnie się nie zga­dzam. Bo gdy­bym się zgo­dził, mia­ła­byś zmar­twie­nie.

– Dla­czego?

– Bo ja bym uciekł. I ucieknę, z pew­no­ścią ucieknę. Niech oni się mnie strzegą. Niech mnie dobrze pil­nują!

Znów ude­rzył dzwon wię­zienny.

Maciuś już zupeł­nie spo­koj­nie dokoń­czył:

– Wasza Kró­lew­ska Mość, dopóki mnie więżą prze­mocą – jestem wolny, mogę robić, co chcę, wolno mi się bro­nić. Gdy­bym się zgo­dził zostać twoim synem, był­bym już nie­wol­ni­kiem na zawsze.

Po raz trzeci ude­rzył dzwon wię­zienny. Kró­lowa wyszła.

Uciec!

Dziwi się Maciuś, że tak późno, że dopiero teraz pomy­ślał o tym poważ­nie. Prze­la­ty­wała mu myśl przez głowę od czasu do czasu. To jakby się pytał sam sie­bie: czy mi się uda, czy potra­fię, dokąd ucieknę i po co? Dopiero teraz, kiedy kró­lowa pozwo­liła wybrać to naj­lep­sze, czego się mógł w nie­woli spo­dzie­wać – Maciuś posta­no­wił, raz na zawsze, nie­odwo­łal­nie.

Czy się uda, czy nie, czy ma, czy nie ma dokąd uciec, czy jest, czy nie ma po co ucie­kać – on musi, musi uciec. Już teraz nie będzie się nudził, nie będzie co chwila spo­glą­dał na zegar. Będzie miał strasz­nie dużo pracy. Musi dokład­nie obej­rzeć ogród wię­zienny, każdy zała­mek muru, każde przy murze drzewko. Musi godzi­nami całymi ukła­dać, od czego zacząć, gdy się już znaj­dzie poza murem. Trzeba obmy­ślić dokład­nie, w co się prze­bie­rze, co weź­mie na drogę. Musi mieć sznur – jak go zdo­być?

Ani zauwa­żył Maciuś, jak wie­czór zapadł, zapa­liło się świa­tło – i zaśpie­wał kana­rek.

Zbli­żył się Maciuś do klatki – pta­szek umilkł na chwilę prze­stra­szony, ale po chwili jesz­cze gło­śniej i pięk­niej zaśpie­wał.

I padł wzrok Maciu­sia na foto­gra­fię matki.

„Mamo moja, widzisz; Kam­pa­nella chciała ci zabrać Maciu­sia. Zabrali tron, zabrali koronę, a teraz chcieli i mnie zra­bo­wać. Nie zosta­wię cie­bie, mateczko, w wię­zie­niu; razem uciek­niemy. Nie bój się: ja cie­bie obro­nię”.

Wyjął Maciuś foto­gra­fię z kosz­tow­nej, dro­gimi per­łami wysa­dza­nej ramy, uca­ło­wał tkli­wie, wło­żył do bocz­nej kie­szonki na sercu i spy­tał się z uśmie­chem:

– Prawda, że lepiej ci teraz, mateńko?

Kana­rek wesoło zaśpie­wał.– No i cóż? – zapy­tał się król Ore­stes.

– Maciuś jest strasz­nie zde­ner­wo­wany – odpo­wie­działa wymi­ja­jąco kró­lowa.

Za to na pierw­szym zaraz posie­dze­niu kró­lów zabrała głos w spra­wie Maciu­sia:

– Kró­lo­wie, nie pod­pi­suj­cie tego papieru. Nie można porów­ny­wać Maciu­sia ani z Napo­le­onem, ani z żad­nym kró­lem doro­słym. Cho­ciaż nie mam dzieci, odga­duję dziecko ser­cem macie­rzyń­skim. Maciuś jest ner­wowy. On ma dobre serce.

– Zaczyna się – mruk­nął młody król do Bum-Druma.

– Żeby­ście widzieli, jak go ucie­szył kana­rek, jak zaczął dawać wodę, bułkę, cukier. Dzieci są lek­ko­myślne i nie­do­świad­czone…

Kró­lowa Kam­pa­nella widziała, że wszy­scy się nie­cier­pli­wią, zie­wają, zapa­lają papie­rosy, wzdy­chają. Ale kró­lowa mówiła, mówiła. Już stary król Alfons Bro­daty zasnął w fotelu, już blady król Mitra Ben­gal­ski zażył pro­szek od bólu głowy – gdy wresz­cie Kam­pa­nella wyja­śniła, o co jej cho­dzi:

– Daj­cie mi Maciu­sia.

– Będziemy gło­so­wali – prędko powie­dział król, przy­ja­ciel żół­tych.

– Dobrze – zgo­dzili się wszy­scy.

– Jesz­cze chwilkę – błaga Kam­pa­nella – zapo­mnia­łam dodać..

– Zróbmy małą prze­rwę – zapro­po­no­wał Ore­stes.

– Dobrze. Napi­jemy się her­baty.

– Zjemy kola­cję.

Poczciwa Kam­pa­nella sama dolewa kró­lom naj­lep­szych win i likie­rów. Każ­dego króla osobno pyta się, co lubi… Lokaje na rowe­rach zwożą z naj­droż­szych restau­ra­cji naj­lep­sze jedze­nia. Czę­stuje gości cyga­rami. Owoce, lody, jakie tylko są na świe­cie: śmie­tan­kowe, wani­liowe, mali­nowe. Torty. Miód, sor­bet turecki, orze­chy w cukrze, irysy, chleb świę­to­jań­ski, sery szwaj­car­skie, por­tery angiel­skie.

– Bra­ko­wało tylko koloń­skiej wody i per­skiego proszku – powie­dział naza­jutrz znany żar­tow­niś, król Mig­dał Angor­ski.

Rozu­mie się, gło­so­wa­nie odło­żono. Bo choć kró­lo­wie mogą jeść i pić, ile chcą, ale tym razem wypili wyjąt­kowo wiele.

Kiedy naza­jutrz posta­no­wiono, że gło­so­wa­nie odbę­dzie się nie u Kam­pa­nelli, ale w uro­czej zacisz­nej wio­sce rybac­kiej, kró­lowa domy­śliła się, że się nie zgo­dzą. Bo nie wypa­dało być w gości­nie i odmó­wić proś­bie gospo­dyni.

I tak wła­śnie się stało.

– Dwa­na­ście plu­sów, cztery minusy.

Maciuś poje­dzie na bez­ludną wyspę.

– Pro­szę pod­pi­sać.

Kam­pa­nella pod­pi­sała się ostat­nia – i bez poże­gna­nia pierw­sza wyje­chała.

„Żeby nie wiem co, muszę ura­to­wać to biedne dziecko” – posta­no­wiła kró­lowa.

A Maciuś nie na żarty goto­wał się do ucieczki.

Mur wię­zien­nego ogrodu był stary i obro­śnięty dzi­kim winem. Maciuś zaczął wyno­sić klatkę z kanar­kiem i bawił się przy murze w Robin­sona. Paja­cyk był Pię­tasz­kiem, kana­rek był papugą i Maciuś na korze drzewa robił co dzień jeden zna­czek, tak jak Robin­son.

Widzą żoł­nie­rze, że mały wię­zień zupeł­nie się uspo­koił i bawi się dzie­cin­nie, więc mniej go teraz pil­nują. Daw­niej na podwórku musieli cho­dzić za nim krok w krok, bo okno kan­ce­la­rii wycho­dziło na podwó­rze i naczel­nik wię­zie­nia patrzał na żoł­nie­rzy; a teraz w ogro­dzie mogli robić, co chcieli. A prze­cież przy­jem­niej gawę­dzić niż cho­dzić z kara­bi­nem i nic nie mówić.

A Maciuś zauwa­żył, że jedna cegła muru się rusza. Zaczyna maj­stro­wać – w prawo, w lewo, stare wapno się kru­szy, ale nic nie widać, bo dzi­kie wino zasła­nia. Nie wyjął Maciuś cegły, tylko zaczął drugą cegłę dłu­bać. Bolą go palce, ście­rają się paznok­cie, ale na nic nie zważa, aby prę­dzej skoń­czyć. Tak przed obia­dem już cztery cegły były gotowe, a po obie­dzie dwie.

„Jeśli tak pój­dzie dalej, za trzy dni będę wolny”.

Wyjąć cegły może, ale gdzie je położy? Cho­dzi po ogro­dzie i szuka łopaty.

– Dla­czego się nie bawisz w Robin­sona? – pyta się star­szy żoł­nierz straży.

Żoł­nie­rze prze­stali go nazy­wać Kró­lew­ską Mością, a Maciuś się nie obraża, prze­stał być taki dumny jak daw­niej.

– Przy­zwy­czai się dzie­ciak po troszku. Dobra jest nawet zabawa w Robin­sona, bo nie­znacz­nie przej­dzie od zabawy do prawdy.

– Może i za surowo z nim postę­pują kró­lo­wie?

– Dla­czego się nie bawisz, Maciu­siu?

– Chcę wyko­pać piw­niczkę – mówi Maciuś – a nie mam łopaty. Bez piw­nicy bar­dzo mi jest nie­wy­god­nie, bo jak upo­luję zwie­rzynę, nie mam jej gdzie poło­żyć.

Dali Maciu­siowi łopatę, nawet pomo­gli kopać. Kiedy już dół był dość duży, Maciuś wło­żył cegły i przy­sy­pał pia­skiem. Ale jeden ze straży widział.

– A ty skąd masz cegły?

– Zna­la­złem w ogro­dzie, o tam, koło altanki. Mogę pana żoł­nie­rza zapro­wa­dzić.

Wziął go za rękę, a po dro­dze zaczyna opo­wia­dać o woj­nie, o ludo­żer­cach – aż ten zupeł­nie zapo­mniał.

I jesz­cze drugi raz gro­ziło nie­bez­pie­czeń­stwo, kiedy naczel­nik wię­zie­nia urzą­dził nagłą rewi­zję.

– Naczel­nik idzie! – krzyk­nął przez okno war­tow­nik kory­ta­rza.

Zerwali się żoł­nie­rze na równe nogi, rzu­cili papie­rosy, chwy­cili kara­biny. Maciuś sta­nął mię­dzy nimi, spu­ścił głowę, idzie. Ale już nie zdą­żyli usta­wić się, jak należy.

– Dla­czego z przodu idzie dwóch, a z tyłu czte­rech? Czy nie zna­cie regu­la­minu? A to co za klatka?

I naczel­nik ude­rzył laską w dzi­kie wino, gdzie stała klatka.

Zimny pot wystą­pił Maciu­siowi na czoło, bo wyraź­nie zoba­czył otwór w murze. Naczel­nik wię­zie­nia był wysoki, więc patrzał z góry i dla­tego nie zauwa­żył.

– A to co za pod­kop? – wska­zał na piw­nicę.

– To spi­żar­nia Robin­sona Kru­zoe – powie­dział Maciuś.

– Więc daję dzień aresztu za to, że cho­dzi­cie nie tak, jak należy, dzień aresztu za to, że pozwa­la­cie kopać doły więź­niowi numer dwie­ście jede­na­sty.

Ale naczel­nik wię­zie­nia tylko naumyśl­nie stra­szył. Wie­dział, że prze­ba­czy. Bo nie warto zaczy­nać: jesz­cze się poskarży Maciuś kró­lo­wej, a kró­lowa dała dużo pre­zen­tów i obie­cała przy­słać żonie bry­lan­tową broszkę, jeżeli będzie dobry dla więź­nia. Zresztą Maciuś nie­długo poje­dzie – oby jak naj­prę­dzej.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: