Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Król wojny i krwi - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 listopada 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Król wojny i krwi - ebook

Król

Ich związek jest jego zemstą.

Isolde de Lara uważa dzień swojego ślubu za dzień śmierci. Żeby położyć kres długoletniej wojnie, musi poślubić króla wampirów Adriana Aleksandra Vasilieva i go zabić.

Lecz jej próby zostają udaremnione, a Adrian grozi, że jeśli Isolde jeszcze raz podejmie próbę zabójstwa, on zrobi z niej nieumarłą. Przerażona, że stanie się taką istotą jak te, których najbardziej nienawidzi, Isolde szuka innych sposobów, żeby przeciwstawić się mężowi i przetrwać na brutalnym dworze wampirów.

Jednak nie dworu Isolde boi się najbardziej. tylko Adriana. Mimo niewątpliwej chemii między nimi dwojgiem Isolde zastanawia się, dlaczego król - gwałtowny, dziki i bezlitosny - właśnie ją wybrał na małżonkę.

Odpowiedź zburzy jej świat.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67353-69-4
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

JEDEN

Jeden

Na gra­ni­cach kró­le­stwa mojego ojca obo­zo­wała armia wam­pi­rów. Czarne czubki ich namio­tów wyglą­dały jak ocean ostrych fal i cią­gnęły się całymi milami. Sta­piały się z hory­zon­tem czer­wo­nym jak całe niebo nad Revekką, Impe­rium Wam­pi­rów. Miało ono taki kolor, odkąd się uro­dzi­łam. Mówiono, że to klą­twa Dis, bogini ducha, ostrze­że­nie przed złem, które tam się zro­dziło, złem, które zaczęło się od Krwa­wego Króla. Dla­tego, na nie­szczę­ście dla Cor­dovy, jego kolor nie sta­no­wił zapo­wie­dzi inwa­zji.

Wam­piry poja­wiły się na zacho­dzie zeszłej nocy, jakby podró­żo­wały wraz z ciem­no­ścią. Od tam­tej pory wszystko było ciche i spo­kojne, jakby ich obec­ność skra­dła wszel­kie życie. Nawet wiatr ustał. Nie­po­kój ści­skał moją pierś jak mróz, usa­do­wił się głę­boko w brzu­chu, kiedy tak sta­łam mię­dzy drze­wami, zale­d­wie kilka stóp od pierw­szego rzędu namio­tów. Nie mogłam pozbyć się uczu­cia, że to koniec. Ten koniec czaił się za mną, opla­tał moje ramiona dłu­gimi pal­cami.

Ich przy­by­cie poprze­dziły pogło­ski. Wie­ści o tym, że ich przy­wódca – nie mogłam znieść nawet jego imie­nia – Adrian Alek­sandr Vasi­liev zrów­nał z zie­mią Jolę, spu­sto­szył Elin, pod­bił Sivę i spa­lił Litę. Kolejne z Dzie­wię­ciu Dyna­stii Cor­dovy padały jedna po dru­giej. Teraz wam­piry znaj­do­wały się na naszym progu, a mój ojciec, król Henri, zamiast zwo­łać woj­sko, popro­sił o spo­tka­nie.

Chciał prze­mó­wić do roz­sądku Krwa­wemu Kró­lowi.

Jego decy­zja spo­tkała się z mie­sza­nymi reak­cjami. Nie­któ­rzy chcieli wal­czyć, żeby nie zna­leźć się pod pano­wa­niem potwora. Inni nie byli pewni, czy król Henri wybrał śmierć na polu bitwy zamiast innej.

Przy­naj­mniej w walce była prawda. Prze­ży­wało się albo ginęło.

Pod rzą­dami potwora nie było żad­nych prawd.

– Nie powi­nie­nem był pozwo­lić ci przy­cho­dzić tutaj tak późno i tak bar­dzo się zbli­żać.

Komen­dant gwar­dii Alec Kil­lian stał za bli­sko, tuż za mną, tak że ramie­niem muskał moje plecy. Gdyby to był inny dzień, wyba­czy­ła­bym mu tę bli­skość, przy­pi­su­jąc ją gor­li­wo­ści w wypeł­nia­niu obo­wiąz­ków mojej eskorty, ale teraz wie­dzia­łam swoje.

Komen­dant pró­bo­wał się zre­ha­bi­li­to­wać.

Odsu­nę­łam się o krok, żeby rzu­cić mu posępne spoj­rze­nie i jed­no­cze­śnie stwo­rzyć dystans. Alec – albo Kil­lian, jak wola­łam go nazy­wać – był dowódcą Kró­lew­skiej Gwar­dii, a odzie­dzi­czył to sta­no­wi­sko, kiedy jego ojciec o takim samym imie­niu zmarł nie­spo­dzie­wa­nie przed trzema laty.

Odwza­jem­nił moje spoj­rze­nie. Jego szare oczy były jed­no­cze­śnie sta­lowe i łagodne. Myślę, że wola­ła­bym samą stal, bo czu­łość spra­wiała, że mia­łam ochotę cof­nąć się o dwa kroki. Ozna­czała, że Kil­lian żywił do mnie uczu­cia, a moja dawna eks­cy­ta­cja tym, że przy­cią­gnę­łam jego uwagę, już dawno wypa­ro­wała.

Zewnętrz­nie miał wszystko, czego, jak sądzi­łam, ocze­ki­wa­łam od męż­czy­zny. Był przy­stojny w surowy spo­sób, z cia­łem wyćwi­czo­nym pod­czas godzin szko­le­nia. Mun­dur, szyta na miarę gra­na­towa bluza, spodnie ze zło­ce­niami i śmiesz­nie dra­ma­tyczna złota pele­ryna pod­kre­ślały jego pre­zen­cję. Komen­dant miał szopę gęstych, ciem­nych wło­sów, a ja spę­dzi­łam zbyt wiele nocy z pal­cami wple­cio­nymi w te pasma i z roz­grza­nym cia­łem, ale nie­roz­pa­lona namięt­no­ścią, za która naprawdę tęsk­ni­łam. Kil­lian oka­zał się śred­nim kochan­kiem. Nie poma­gało to, że nie lubi­łam jego brody, dłu­giej i zasła­nia­ją­cej dolną połowę twa­rzy. Nie­moż­liwe było doj­rze­nie kształtu jego szczęki, ale domy­śla­łam się, że jest mocna jak jego obec­ność… która zaczy­nała dzia­łać mi na nerwy.

– Prze­wyż­szam cię rangą – przy­po­mnia­łam. – Nie jest w two­jej mocy mówie­nie mi, co mam robić.

– Ale w mocy two­jego ojca tak.

Ogar­nęła mnie taka fala iry­ta­cji, że zazgrzy­ta­łam zębami. Gdy Kil­lian czuł, że nie może mną kie­ro­wać, ucie­kał się do gro­że­nia mi ojcem. I on się jesz­cze zasta­na­wiał, dla­czego nie chcę z nim sypiać.

Zamiast przy­jąć do wia­do­mo­ści mój gniew, Kil­lian uśmiech­nął się zado­wo­lony, że tra­fił w czuły punkt.

Ski­nie­niem głowy wska­zał obóz.

– Powin­ni­śmy zaata­ko­wać ich za dnia, kiedy śpią.

– Tylko że wtedy sprze­ci­wił­byś się roz­ka­zom mojego ojca, który chce pokoju – powie­dzia­łam.

Kie­dyś bym się z nim zgo­dziła. Dla­czego nie wyrżnąć wam­pi­rów, kiedy śpią? Prze­cież świa­tło sło­neczne było ich sła­bo­ścią. Tyle że The­odo­ric, król Joli, wydał swoim żoł­nie­rzom taki roz­kaz, ale zanim jego armia przy­pu­ściła atak, cała zgi­nęła z powodu krwa­wej zarazy, jak nazy­wali ją ludzie. Ci, któ­rzy zapa­dali na tę cho­robę, krwa­wili ze wszyst­kich otwo­rów ciała, aż w końcu umie­rali. Łącz­nie z kró­lem The­odo­ri­kiem i jego żoną, któ­rzy zosta­wili dwu­latka, żeby odzie­dzi­czył tron pod pano­wa­niem Krwa­wego Króla.

Jak się oka­zało, blask sło­neczny nie zatrzy­my­wał magii.

– Czy będą mieli dla nas tyle sza­cunku, kiedy zapad­nie noc? – Kil­lian nie cofał się przed wyra­ża­niem opi­nii na temat Krwa­wego Króla i jego inwa­zji na Cor­dovę. Rozu­mia­łam jego nie­na­wiść.

– Miej wiarę w żoł­nie­rzy, któ­rych sam wyszko­li­łeś. Nie jesteś gotowy?

Wie­dzia­łam, że nie spodo­bały mu się moje słowa. Czu­łam, że robi gniewną minę za moimi ple­cami, bo oboje zda­wa­li­śmy sobie sprawę, że jeśli wam­piry posta­no­wią zaata­ko­wać, będziemy mar­twi. Trzeba było pię­ciu naszych, żeby poko­nać jed­nego z nich. Po pro­stu musie­li­śmy wie­rzyć, że słowo Krwa­wego Króla dane mojemu ojcu jest warte życia naszych ludzi. Sku­pi­łam wzrok na namio­cie króla, wyróż­nia­ją­cym się kar­ma­zy­no­wymi i zło­tymi deta­lami.

– Nie można przy­go­to­wać się na potwory, księż­niczko – rzekł Kil­lian. – Wąt­pię, czy sama bogini Dis wie­działa, co wynik­nie z jej klą­twy.

Mówiono, że Adrian roz­gnie­wał Dis, bogi­nię ducha, i w rezul­ta­cie ona prze­klęła go pra­gnie­niem krwi. Jej klą­twa objęła nie tylko jego. Nie­któ­rzy ludzie prze­żyli prze­mianę w wam­piry, inni nie. Od ich naro­dzin świat nie zaznał pokoju. Ich obec­ność zro­dziła inne potwory żywiące się krwią, życiem. Choć ja nie zna­łam innego świata, starsi ludzie go pamię­tali. Pamię­tali świat bez bram i wyso­kich murów wokół każ­dej wio­ski. Pamię­tali, jak to jest nie bać się wędro­wać pod gwiaz­dami po zapad­nię­ciu ciem­no­ści.

Ja nie bałam się ciem­no­ści.

Nie bałam się potwo­rów.

Nie bałam się nawet Krwa­wego Króla.

Ale bałam się o ojca, o swój lud, o naszą kul­turę.

Ponie­waż Adriana Alek­san­dra Vasi­lieva nie dało się unik­nąć.

– Sądzisz, że wiesz, co myśli bogini? – zapy­ta­łam.

– Wciąż mnie pro­wo­ku­jesz. Zro­bi­łem coś złego?

– Spo­dzie­wa­łeś się zado­wo­le­nia, bo się pie­przy­li­śmy?

Kil­lian drgnął i ścią­gnął brwi.

Wresz­cie, pomy­śla­łam. Gniew.

– Więc jesteś zde­ner­wo­wana – stwier­dził.

Prze­wró­ci­łam oczami.

– Oczy­wi­ście, że jestem zde­ner­wo­wana. Prze­ko­na­łeś mojego ojca, że potrze­buję eskorty.

– Wykra­dasz się po nocy ze swo­jej kom­naty!

Nie mia­łam poję­cia, że sypia­nie z Kil­lia­nem będzie ozna­czało nie­za­po­wie­dziane wizyty w moim pokoju. Któ­rejś nocy posu­nął się za daleko i odkrył, że moja sypial­nia jest pusta. Obu­dził cały zamek, wysłał armię do lasu na poszu­ki­wa­nia. A ja chcia­łam jedy­nie popa­trzeć na gwiazdy, co robi­łam przez lata na szczy­tach falu­ją­cych wzgórz Lary. Ale te wypady skoń­czyły się tydzień temu. Kiedy już mnie zna­leźli, ojciec wezwał mnie do swo­jego gabi­netu. Zro­bił mi wykład o sta­nie świata i o tym, jak ważna jest ostroż­ność. Potem przy­dzie­lił mi straż­ni­ków i zaka­zał opusz­cza­nia domu po zapad­nię­ciu zmroku.

Zapro­te­sto­wa­łam. Wyszko­lono mnie na wojow­niczkę, rów­nie sprawną jak Kil­lian. Potra­fi­łam się obro­nić, przy­naj­mniej w gra­ni­cach Lary.

„Nie” – wark­nął ojciec tonem tak suro­wym, że aż pod­sko­czy­łam. Po chwili mil­cze­nia dodał: „Jesteś zbyt ważna, Issi”.

W tam­tym momen­cie wyglą­dał na tak zała­ma­nego, że nie byłam w sta­nie z nim dys­ku­to­wać. Z Kil­lia­nem rów­nież.

Tydzień póź­niej czu­łam się jak w pułapce.

– Ponie­waż tak się palisz do wyja­wia­nia moich tajem­nic, przy­zna­łeś się rów­nież do tego, że mnie pie­przy­łeś?

– Prze­stań uży­wać tego słowa – wyce­dził Kil­lian przez zaci­śnięte zęby.

Przy­naj­mniej w jed­nej spra­wie jest pełen pasji, pomy­śla­łam. Ale jedy­nie spro­wo­ko­wał mnie tym roz­ka­zu­ją­cym tonem.

– A jakiego słowa powin­nam uży­wać? – wysy­cza­łam. – Kochać się? Wąt­pię. – Byłam nie­miła, ale chcia­łam, żeby obiekt mojego gniewu go poczuł. Tę cechę prze­ję­łam od matki, zwa­żyw­szy że ojciec rzadko oka­zy­wał iry­ta­cję. – Naj­wy­raź­niej uwa­żasz, że to, co wyda­rzyło się mię­dzy nami, ozna­cza coś wię­cej.

Zupeł­nie jakby sądził, że rap­tem ma do mnie jakieś prawa. Nie­na­wi­dzi­łam tego.

– Jestem aż taki okropny? – spy­tał cicho Kil­lian.

Zaci­snę­łam pię­ści i przez chwilę drę­czyło mnie poczu­cie winy. Szybko się z niego otrzą­snę­łam.

– Prze­stań mną mani­pu­lo­wać.

– Nie pró­buję tobą mani­pu­lo­wać, ale nie możesz twier­dzić, że nie cie­szy­łaś się naszymi wspól­nymi chwi­lami.

– Lubię seks, Alec – odpo­wie­dzia­łam bez emo­cji. – Ale to nic nie zna­czy.

Były to nie­dbałe słowa, ale praw­dziwe. Posta­no­wi­łam spać z Kil­lia­nem, bo był pod ręką, a ja pra­gnę­łam speł­nie­nia. To był mój pierw­szy błąd. Ponie­waż spra­wił, że zlek­ce­wa­ży­łam ostrze­że­nia, takie jak skłon­ność komen­danta do powia­da­mia­nia mojego ojca o każ­dym moim ruchu.

– Nie mówisz poważ­nie – stwier­dził.

– Kil­lian. – Ton mojego głosu zabrzmiał ostrze­gaw­czo. On nie słu­chał, a jeśli było coś, czego szcze­rze nie­na­wi­dzi­łam, to męż­czyzn prze­ko­na­nych, że nie wiem, czego chcę. – Kiedy się nauczysz? Zawsze mówię to, co myślę.

Ruszy­łam, żeby go wymi­nąć, a on chwy­cił moją rękę. Wyszarp­nę­łam ją i ude­rzy­łam go pię­ścią w brzuch. Kil­lian stęk­nął i padł na kolana, a ja obró­ci­łam się na pię­cie.

– Isolde! – wysa­pał. – Dokąd idziesz?

Zagłę­bi­łam się w gęsty las. Liście były mięk­kie pod moimi sto­pami, mokre od poran­nej rosy. Żało­wa­łam, że nie jest śro­dek wio­sny, kiedy drzewa są bujne i zie­lone. Łatwiej mogła­bym wśród nich znik­nąć. Zamiast tego szłam mię­dzy bla­dymi, szkie­le­to­wymi pniami, pod bal­da­chi­mem ze sple­cio­nych gałęzi. Mimo to byłam pewna, że zgu­bię Kil­liana. Zna­łam ten las jak wła­sne serce. Wie­dzia­łam, że tra­fię do zamku bez eskorty, jak zamie­rza­łam to zro­bić, zanim on ruszył za mną do gra­nicy.

– Idiota – wyszep­ta­łam.

Szczęka bolała mnie od zaci­ska­nia zębów. Nie czu­łam nie­na­wi­ści do Kil­liana, ale nie zamie­rza­łam dać się uwię­zić w klatce. Byłam świa­doma nie­bez­pie­czeństw i wyszko­lona do walki z naj­róż­niej­szymi potwo­rami, nawet z wam­pi­rami. Choć nie mogłam im dorów­nać, przy­naj­mniej zda­wa­łam sobie z tego sprawę. Gdyby to zale­żało od Kil­liana, nasze armie wal­czy­łyby teraz z wam­pi­rami i praw­do­po­dob­nie wielu naszych już byłoby mar­twych.

Jako ludzie nie mie­li­śmy leku na ich cho­robę ani moż­li­wo­ści, żeby ich poko­nać, żad­nego spo­sobu, żeby prze­ciw­sta­wić się ich magii ani potwo­rom, które obu­dzili. Byli­śmy słabsi i zawsze tacy mie­li­śmy być, chyba że bogini odpo­wie­dzia­łaby na liczne modli­twy zano­szone przez wier­nych… co było mało praw­do­po­dobne.

Bogini opu­ściła nas dawno temu, a ja cza­sami czu­łam się tak, jak­bym była jedyną osobą, która o tym wie.

Zwol­ni­łam kroku, kiedy poczu­łam woń roz­kładu. Z początku była słaba i przez krótką chwilę myśla­łam, że to złu­dze­nie.

Zaraz potem po ple­cach prze­szły mi ciarki i się zatrzy­ma­łam.

W pobliżu cza­iła się strzyga.

Strzygi były ludźmi, któ­rzy umarli na krwawą zarazę i wstali z mar­twych. Te prze­ra­ża­jące stwory miały nie­wiele rozumu, ale za to ogromny ape­tyt na ludz­kie ciało.

Odór się nasi­lił, a kiedy zaci­snę­łam pięść i odwró­ci­łam się powoli, zoba­czy­łam wysu­szo­nego potwora.

Stał na skraju polany i gapił się pustym wzro­kiem. Miał zgar­bione plecy, zapad­nięte policzki i rzad­kie włosy przy­kle­jone do plam krwi na nie­mal szkie­le­to­wej twa­rzy. Przez chwilę wpa­try­wał się we mnie, a potem wcią­gnął powie­trze nosem. Z jego gar­dła wydo­było się war­cze­nie, wargi się unio­sły, obna­ża­jąc dłu­gie zęby. Potem stwór wydał z sie­bie prze­ra­ża­jący krzyk, opadł na czwo­raki i ruszył w moją stronę.

Roz­sta­wi­łam stopy, szy­ku­jąc się na ude­rze­nie. Upiór sko­czył na mnie, a ja bły­ska­wicz­nym ruchem wysu­nę­łam przed sie­bie rękę, uwal­nia­jąc nóż, który trzy­ma­łam przy­tro­czony do nad­garstka. Ostrze wbiło się z łatwo­ścią mię­dzy żebra strzygi. Odsu­nę­łam się rów­nie szybko, wyry­wa­jąc nóż. Krew zbry­zgała mi twarz, a stwór z wrza­skiem zato­czył się do tyłu, roz­wście­czony i udrę­czony.

Cios tylko go zra­nił.

Żeby zabić strzygę, trzeba było oddzie­lić jej głowę od ciała, a potem ją spa­lić.

Teraz, kiedy potwór był osła­biony, doby­łam mie­cza. Roz­legł się świst metalu i strzyga zasy­czała nie­na­wist­nie, po czym znowu się na mnie rzu­ciła. Nadziała się na moje ostrze, ale pazu­rami zdą­żyła roze­rwać mi suk­nię i skórę. Krzyk­nę­łam gar­dłowo, kiedy do mojej świa­do­mo­ści dotarł ból, ale wkrótce górę nad nim wzięły gniew i wola walki. Cof­nę­łam ramię z mie­czem i zamach­nę­łam się. Klinga była ostra, ale utknęła na kości. Pchnę­łam stopą pierś upiora i wyszarp­nę­łam ostrze. Kiedy strzyga upa­dła, zada­łam kolejny cios w jej szyję. Ciało potwora znie­ru­cho­miało, a głowa wylą­do­wała kilka stóp dalej.

Sta­łam przez chwilę, oddy­cha­jąc ciężko. Czu­łam silne pie­cze­nie w miej­scu, gdzie upiór roz­orał mi skórę. Musia­łam dotrzeć do medy­ków. W ranach zada­nych przez strzygi szybko roz­wi­jała się infek­cja. Zanim roz­po­czę­łam marsz do domu, kop­nę­łam głowę upiora, posy­ła­jąc ją do linii drzew na skraju polany.

Powrót do zamku w takim sta­nie nie wró­żył dobrze mojej nie­za­leż­no­ści.

Nagle wyczu­łam jakąś zmianę w powie­trzu. Obró­ci­łam się gwał­tow­nie i unio­słam miecz, ale klinga zetknęła się z inną.

To zde­rze­nie mnie zasko­czyło, a jesz­cze bar­dziej widok męż­czy­zny, z któ­rym sta­nę­łam twa­rzą w twarz. Nie­zna­jomy był piękny w ude­rza­jący, lecz surowy spo­sób. Rysy miał ostre: wydatne kości policz­kowe, mocny zarys szczęki, pro­sty nos, ale jego blond włosy opa­dały mięk­kimi falami na ramiona. Usta były pełne i mięk­kie, oczy ukryte pod wyraź­nie zazna­czo­nymi brwiami. To te dziwne oczy – nie­bie­skie z białą otoczką – przy­cią­gnęły moją uwagę, kiedy męż­czy­zna prze­krzy­wił głowę i się ode­zwał.

– Co robisz w tym miej­scu, pani? – Jego głos intry­go­wał, był jedwa­bi­sty, powo­do­wał ści­ska­nie w żołądku.

Zmarsz­czy­łam brwi na te słowa i przyj­rza­łam mu się uważ­niej. Miał na sobie czarną bluzę spiętą zło­tymi klam­rami i długą tunikę tego samego koloru, o brze­gach obrę­bio­nych złotą nicią. Była to dosko­nała robota, ale nie dzieło mojego ludu. Nasze wzory były dużo bar­dziej misterne.

Zmru­ży­łam oczy.

– Kim jesteś? – zapy­ta­łam.

Męż­czy­zna opu­ścił miecz, jakby już nie widział we mnie zagro­że­nia, co spra­wiło, że chcia­łam być zagro­że­niem, ale też opu­ściłam broń i poluź­ni­łam uchwyt na ręko­je­ści. Pró­bo­wa­łam ści­snąć ją moc­niej, ale nie mogłam.

– Jestem wie­loma rze­czami – odpo­wie­dział nie­zna­jomy. – Czło­wie­kiem, potwo­rem, kochan­kiem.

Tym razem, kiedy prze­mó­wił, wychwy­ci­łam lek­kie poły­ka­nie koń­có­wek wyra­zów, słaby akcent, któ­rego nie potra­fi­łam umiej­sco­wić.

– To nie jest odpo­wiedź – stwier­dzi­łam.

– Chyba masz na myśli, pani, że nie jest to odpo­wiedź, jakiej byś ocze­ki­wała.

– Dro­czysz się ze mną.

Uśmiech­nął się sze­rzej, po szel­mow­sku, w grzeszny spo­sób, któ­rego mia­łam ochotę posma­ko­wać. Od tych myśli poczu­łam mro­wie­nie na skó­rze, a pod jego wzro­kiem zro­biło mi się gorąco.

– Tego ode mnie ocze­ku­jesz, pani? – Jego głos był cichym pomru­kiem, który wywo­łał drże­nie w moim brzu­chu.

Prze­łknę­łam ślinę.

– Chcę wie­dzieć, co tutaj robisz.

– Śle­dzi­łem strzygę, a ona nagle zmie­niła kie­ru­nek. – Opu­ścił wzrok na moją pierś. – Teraz widzę dla­czego.

Zawsty­dzona unio­słam rękę i syk­nę­łam, kiedy poczu­łam pie­cze­nie uszko­dzo­nej skóry. Od nagłego bólu zakrę­ciło mi się w gło­wie.

– Zabi­łam ją – udało mi się wykrztu­sić, choć język wyda­wał się za duży w moich ustach.

Męż­czy­zna uniósł kąciki warg.

– To też widzę.

– Powin­nam już iść – wyszep­ta­łam, wytrzy­mu­jąc jego spoj­rze­nie. Chcia­łam się ruszyć, ale byłam zbyt słaba. Może to infek­cja już zagnież­dżała się w moim ciele.

– Powin­naś – zgo­dził się nie­zna­jomy. – Ale tego nie zro­bisz, pani.

W mojej gło­wie roz­dzwo­niły się dzwonki alar­mowe. I kiedy męż­czy­zna zro­bił krok w moją stronę, nagle odzy­ska­łam zdol­ność ruchu. Wyrzu­ci­łam rękę z nożem w stronę jego brzu­cha, ale on zaci­snął dłoń na moim nad­garstku. Szarp­nął mnie do przodu i przy­cią­gnął do sie­bie mimo mojej rany, mimo krwi. Nachy­lił się, chwy­cił moją głowę, wbi­ja­jąc palce w skórę, a ja przez chwilę bałam się, że mnie poca­łuje albo skręci mi kark. Zamiast tego chwy­cił mnie moc­niej i nie odry­wa­jąc ode mnie wzroku, prze­su­nął kciu­kiem po moich war­gach.

– Jak masz na imię? – Jego głos spra­wił, że prze­szył mnie dreszcz.

– Isolde – odpo­wie­dzia­łam mimo woli.

– Kim jesteś?

I znowu odpo­wie­dzia­łam wbrew sobie, a mój głos zabrzmiał jak szept kochanki.

– Jestem księż­niczką Lary.

– Isolde – powtó­rzył moje imię gar­dło­wym pomru­kiem, który zawi­bro­wał w mojej piersi. – Moja słodka.

Potem nachy­lił się i przy­warł ustami do rany na mojej piersi. Nie mogłam oddy­chać, nie mogłam się poru­szyć, nie mogłam mówić. Naj­gor­sze było to, że czu­łam się dobrze. Jego zacho­wa­nie było zabor­cze i nie­mo­ralne, ale już nie pró­bo­wa­łam ugo­dzić go nożem, tylko do niego przy­lgnę­łam.

Kiedy się odsu­nął, jego pełne wargi były popla­mione moją krwią. Prze­łknął ją, a jego oczy się jarzyły, kiedy patrzył na moje oczy, usta, szyję. To spoj­rze­nie roz­pa­liło we mnie pło­mień, a kiedy ogień się roz­prze­strze­nił, spra­wił mi ból. Czu­łam wstyd, bo wie­dzia­łam, że ten męż­czy­zna jest żoł­nie­rzem Krwa­wego Króla, wam­pi­rem.

Szarp­nę­łam się w jego uści­sku i zdzi­wi­łam, że mnie puścił. Zato­czy­łam się do tyłu, się­ga­jąc ręką do piersi. Dotknę­łam gład­kiej skóry. Była zago­jona.

– Jesteś potwo­rem.

– Wyle­czy­łem cię – rzekł, jakby to czy­niło go kimś innym.

– Nie pro­si­łam o pomoc – wark­nę­łam.

– Nie, ale ci się podo­bało.

Spio­ru­no­wa­łam go wzro­kiem.

– Znie­wo­li­łeś mnie, panie.

To dla­tego nie mogłam moc­niej ści­snąć mie­cza, dla­tego wyda­wało się, że moje ciało nie słu­cha umy­słu, dla­tego nagle poczu­łam roz­pacz­liwe pra­gnie­nie, żeby przy­gniótł mnie cię­żar jego ciała, które mogłoby wypeł­nić mnie lepiej niż jakie­kol­wiek inne w moim życiu. Stra­ci­łam nad sobą kon­trolę.

I to była jego wina.

– Nie mam wła­dzy nad cudzymi emo­cjami. – Męż­czy­zna mówił rze­czo­wym tonem. Trudno było oskar­żyć go o kłam­stwo.

Unio­słam miecz, a wam­pir się roze­śmiał.

– Gniew ci pasuje, moja słodka.

Łyp­nę­łam na niego spode łba, ale moja złość spra­wiła, że on tylko uśmiech­nął się sze­rzej, odsła­nia­jąc lśniące białe zęby. Zapa­ła­łam do niego więk­szą nie­na­wi­ścią.

– Jesz­cze jest dzień – zauwa­ży­łam. – Jak możesz cho­dzić wśród nas?

Wam­piry mogły poru­szać się za dnia tylko w Revecce, gdzie czer­wone niebo odci­nało pro­mie­nie sło­neczne. Zmie­niły się z cza­sem? Ta myśl wzbu­dziła we mnie nowy rodzaj stra­chu.

– Już pra­wie zacho­dzi słońce – powie­dział męż­czy­zna. – Ta pora nie jest aż tak nie­bez­pieczna dla kogoś takiego jak ja.

Co to zna­czyło?

Nie zapy­ta­łam, a on nie wyja­śnił. Zamiast tego skło­nił głowę.

– Spo­tkamy się znowu, księż­niczko Isolde. Zadbam o to.

Jego obiet­nica prze­szyła mnie dresz­czem, jakby zło­żył ją samej bogini. Unio­słam miecz, ale kiedy zro­bi­łam wypad, on znik­nął jak mgła w poran­nym słońcu.

Gdy zosta­łam sama, zaczę­łam drżeć.

Prze­ży­łam spo­tka­nie z wam­pi­rem, który posma­ko­wał mojej krwi, ale naj­gor­sze było to, że on miał rację.

Spodo­bało mi się.DWA

Dwa

Widy­wa­łam ofiary wam­pi­rów, ludzi tuż przed prze­mianą, zanim ich serca zostały wycięte z ciał i spa­lone. Widy­wa­łam rów­nież ciała cał­ko­wi­cie opróż­nione z krwi. Ale ni­gdy sama nie spo­tka­łam praw­dzi­wego wam­pira.

„Wyglą­dają jak my, ale nie są nami” – ostrze­gał ojciec Kil­liana w cza­sie szko­le­nia. „Są szyb­kie. Kon­tro­lują umysł i wypi­jają krew, a czło­wiek tego nie ma prawa prze­żyć. Jeśli prze­ży­je­cie, będzie­cie pra­gnęli śmierci”.

To były prawdy, które mówiono mi o wam­pi­rach.

Nie dowie­dzia­łam się jed­nak, pod jakimi wzglę­dami one są takie jak my. Że potra­fią być piękne, że ich dotyk budzi silne pra­gnie­nie, jakiego ni­gdy nie doświad­czy­łam. Wszystko we mnie było napięte, każdy oddech przy­po­mi­nał, jak roz­pacz­li­wie chcia­łam być doty­kana.

– Isolde!

Ale nie przez niego.

Głos Kil­liana przedarł się przez mgłę spo­wi­ja­jącą mój umysł. Był bli­sko, a ja nie chcia­łam zostać zła­pana. Było zbyt dużo do wyja­śnia­nia na tej pola­nie: strzyga, moja roz­darta suk­nia, brak śla­dów krwi.

Okrę­ci­łam się na pię­cie i ucie­kłam.

Wyda­wało mi się, że droga do zamku jest dwa razy dłuż­sza. Marsz był męczący, a ja czu­łam się coraz bar­dziej sfru­stro­wana, bo na­dal dawały o sobie znać skutki spo­tka­nia z wam­pi­rem. Moje ciało było roz­grzane, zwłasz­cza mię­dzy udami, a ja byłam aż nadto świa­doma tego, jak cięż­kie i wraż­liwe są moje piersi, ocie­rane przez weł­niany płaszcz, któ­rym się otu­la­łam. Zanim wyszłam spomię­dzy drzew, byłam cała obo­lała.

Jak po tor­tu­rach.

Co to było? Jakaś okrutna forma walki?

Obe­szłam wyso­kie kamienne mury, które wzno­siły się nade mną groź­nie i rzu­cały chłodny cień. Sta­no­wiły roz­bu­do­wany sys­tem for­tów, bastio­nów i wież. Ota­czały Wyso­kie Mia­sto Larę i zamek Fiorę. Zbu­do­wano je przed ponad dwu­stu laty, na początku Mrocz­nej Epoki, po naro­dzi­nach potwo­rów w Cor­do­vie. Do Wyso­kiego Mia­sta pro­wa­dziły cztery bramy. Uży­wano dwóch. Jedna była prze­zna­czona dla han­dla­rzy, druga dla dyplo­ma­tów i sta­no­wiła przy­jemną trasę, która pro­wa­dziła bru­ko­wa­nymi ulicz­kami do lśnią­cych bia­łych wież zamku.

Dwie pozo­stałe miały cha­rak­ter sym­bo­liczny. Jedna była poświę­cona Ashy, bogini życia, druga Dis, bogini ducha. Kie­dyś otwie­rano je o świ­cie na znak, że mia­sto się budzi. Sym­bo­li­zo­wały rów­no­wagę pomię­dzy życiem a śmier­cią. Ale od naro­dzin wam­pi­rów brama Dis pozo­sta­wała zapie­czę­to­wana. Tę decy­zję pod­jęli kró­lo­wie Dzie­wię­ciu Dyna­stii sto pięć­dzie­siąt lat temu. Kilka kapła­nek Dis potę­piło dekret, twier­dząc, że plaga potwo­rów sta­nie się jesz­cze gor­sza. I się nie myliły. To dla­tego wszyst­kie wio­ski i mia­steczka Dzie­wię­ciu Dyna­stii miały wyso­kie mury i bramy, które zamy­kano przed zacho­dem słońca i nie otwie­rano przed świ­tem.

Z wyjąt­kiem tej nocy.

Tej nocy bramy miały pozo­stać otwarte, żeby wpu­ścić Krwa­wego Króla i jego ludzi za mury. Miały pozo­stać otwarte po raz pierw­szy, odkąd je zbu­do­wano.

Zbli­ży­łam się do tej prze­zna­czo­nej dla dyplo­ma­tów. Zwy­kle lubi­łam wcho­dzić przez bramę han­dlową i wędro­wać krę­tymi ulicz­kami, odwie­dzać ulu­bio­nych sprze­daw­ców kwia­tów i pasz­te­ci­ków, ale od spo­tka­nia w lesie potrze­bo­wa­łam zmiany i czasu dla sie­bie.

– Księż­niczko – ode­zwał się jeden z war­tow­ni­ków.

Miał na imię Nico­lae. Był młody, o bla­dej, cia­sto­wa­tej twa­rzy. Drugi, mil­czący i sto­icki, nazy­wał się Lascar. Miał oliw­kową skórę i był duży, nie­mal za duży jak na budkę war­tow­ni­ków. Obaj żoł­nie­rze od nie­dawna słu­żyli w Kró­lew­skiej Gwar­dii. Lubi­łam nowych rekru­tów, bo łatwo było ich oma­mić. Musia­łam jedy­nie się uśmiech­nąć, połech­tać ich ego, a oni uda­wali, że nie widzą, jak wymy­kam się nocą za mury.

Tak było, zanim w zeszłym tygo­dniu zostali obu­dzeni w środku nocy, żeby mnie szu­kać, i zanim dwaj straż­nicy, któ­rzy wypu­ścili mnie z zamku, zostali kar­nie zwol­nieni i ode­słani do poma­ga­nia w staj­niach.

– Widzę, że wra­casz, pani, bez eskorty. – Nico­lae pró­bo­wał mówić suro­wym tonem, ale miał zbyt dużo świa­tła w oczach.

– Komen­dant Kil­lian został na gra­nicy – wyja­śni­łam.

Nico­lae spoj­rzał ponad moim ramie­niem i uniósł brew.

– Czyżby?

Odwró­ci­łam się i zoba­czy­łam Kil­liana wycho­dzą­cego z lasu. Jego absur­dalna pele­ryna powie­wała za nim groź­nie.

Szybko odwró­ci­łam się z powro­tem do straż­nika i uśmiech­nę­łam się.

– Musiał zmie­nić zda­nie.

– Mam panią odpro­wa­dzić do…

– Nie – ucię­łam i żeby zła­go­dzić cios, poło­ży­łam mu dłoń na ramie­niu, drugą ręką mocno przy­trzy­mu­jąc płaszcz. – Dzię­kuję, Nico­lae.

Szybko prze­szłam przez bramę. Po pra­wej powi­tało mnie wyso­kie Sank­tu­arium Ashy. Kamień był biały i lśniący, a ręcz­nie malo­wane witraże miały żywe barwy. Naprze­ciwko tej budowli stało walące się Sank­tu­arium Dis. Sam budy­nek wyglą­dał jak cień wyrzeź­biony w wul­ka­nicz­nej skale przy­wie­zio­nej z Wysp St. Amand. Puste okna były ciemne, ostro­łu­kowe i opra­wione w ołów. Mimo opła­ka­nego wyglądu na­dal miesz­kało w nim kilka kapła­nek, ale rzadko je odwie­dzano i wzy­wano tylko wtedy, gdy śmierć była bli­sko, więc nie miały pie­nię­dzy na utrzy­ma­nie.

Zacho­wa­łam jed­na­kową odle­głość od obu budowli, bo ni­gdy nie czu­łam potrzeby, żeby odda­wać cześć któ­rejś z tych bogiń. Ojciec mnie za to kry­ty­ko­wał, ale ja nie chcia­łam przy­się­gać lojal­no­ści tej, która spro­wa­dziła potwory do naszego świata, ani tej, która na to pozwo­liła.

Za sank­tu­ariami wzno­sił się ciąg pięk­nych tyn­ko­wa­nych budyn­ków – połą­cze­nie domów, skle­pów i gospód – wszyst­kie ze strze­chami i skrzyn­kami okien­nymi peł­nymi kolo­ro­wych kwia­tów. Dalej wzno­sił się krótki mur wyzna­cza­jący począ­tek tere­nów kró­lew­skich. Linia drzew zapew­niała pry­wat­ność tym dwo­rza­nom, któ­rzy chcieli korzy­stać z ogro­dów do ćwi­czeń albo zabaw. Ponie­waż zbli­żał się zachód słońca, więk­szość prze­by­wała już we wnę­trzach, z czego byłam zado­wo­lona. Damy dworu za bar­dzo mi nad­ska­ki­wały. Lubi­łam wiele z nich, ale nie potra­fi­łam stwier­dzić, która jest szczera. Podej­rze­wa­łam, że nie­które chcą się wku­pić w moje łaski, bo pew­nego dnia mia­łam zostać kró­lową.

Prze­cię­łam roz­le­gły dzie­dzi­niec i ruszy­łam wzdłuż muru na tyły zamku. Weszłam przez kwa­tery dla służby, żeby nie wcią­gnięto mnie do kręgu robó­tek ręcz­nych i plo­tek o Krwa­wym Królu. Ruszy­łam w górę wąskich scho­dów znaj­du­ją­cych się na lewo od wej­ścia. Ocie­ra­nie ud było nie­mal nie do znie­sie­nia. Czu­łam się sfru­stro­wana, zarówno pożą­da­niem pło­ną­cym w moim brzu­chu, jak i magią, która na­dal na mnie dzia­łała. Skąd ta roz­pacz­liwa potrzeba speł­nie­nia? Z każ­dym bie­giem scho­dów byłam coraz bar­dziej roz­pa­lona. Moje myśli z upo­rem wra­cały do tego, jak wam­pir trzy­mał moją głowę, jak doty­kał moich ust, jak wycią­gał ze mnie słowa. Zasta­na­wia­łam się, jakie inne dźwięki mogłyby wydo­stać się z mojego gar­dła, gdyby te palce eks­plo­ro­wały inne wraż­liwe i nabrzmiałe czę­ści mojego ciała.

Twoje myśli są obrzy­dliwe, zła­ja­łam samą sie­bie. A potem doda­łam łaska­wiej, że myślę o takich rze­czach tylko dla­tego, że jestem pod wpły­wem jakie­goś czaru.

Po poko­na­niu sze­ściu kon­dy­gna­cji dotar­łam do swo­jego pokoju. W środku opar­łam się o dra­piące drew­niane drzwi. Po dro­dze wstrzy­my­wa­łam oddech, bo nie mogłam prze­stać myśleć o sek­sie i wam­pi­rze, który wyglą­dał jak piękny wybawca, ale tak naprawdę był potwo­rem. Pomy­śla­łam o nim teraz, kiedy moja ręka powę­dro­wała w dół brzu­cha. Jęk­nę­łam zde­spe­ro­wana, żeby poczuć falę przy­jem­no­ści wędru­jącą przez ciało, zde­spe­ro­wana, żeby uwol­nić się od obrazu wam­pira i jego magii. Wła­śnie tego chciał – dopro­wa­dzić mnie do tego momentu – a nie zro­bił nic, żeby na niego zasłu­żyć. Nie mówił ero­tycz­nym gło­sem, nie poca­ło­wał mnie, nie pie­ścił, a mimo to jego twarz poja­wiła się nie­pro­szona w moim umy­śle.

Moja fru­stra­cja była nama­calna. Wyda­wało mi się, że sły­szę w gło­wie echo jego śmie­chu, tego, który usły­sza­łam na pola­nie: roz­ba­wio­nego, mrocz­nego, aro­ganc­kiego.

Na bogi­nię, nie­na­wi­dzi­łam go.

Zebra­łam spód­nice w dło­nie, pal­cami musnę­łam wraż­liwe miej­sce na złą­cze­niu ud. Nabrzmiało pod moim doty­kiem. Wstrzy­ma­łam oddech. Jesz­cze ni­gdy nie byłam taka wil­gotna.

To musi być magia, pomy­śla­łam, a mój żołą­dek ści­snął się ze wstydu i poczu­cia winy.

Prze­su­nę­łam palce niżej… kiedy nagle za mną roz­le­gło się puka­nie.

Zamar­łam.

– Milady, jesteś tam, pani?

Po dru­giej stro­nie drzwi stała poko­jówka Nadia. Została moją nia­nią, kiedy się uro­dzi­łam, więc powstała mię­dzy nami bli­ska więź. Była jedyną słu­żącą w zamku, z którą spę­dza­łam czas poza godzi­nami jej zwy­kłych obo­wiąz­ków. Naszą rela­cję dwór uwa­żał za dziwną i tylko odważni ją komen­to­wali, ale ja o to nie dba­łam. Nadia była matką, któ­rej ni­gdy nie mia­łam. I kocha­łam ją.

Z wyjąt­kiem tego momentu. Teraz chcia­łam, żeby sobie poszła. Nie byłam gotowa zre­zy­gno­wać z chwili roz­ko­szy, więc wsu­nę­łam w sie­bie palec i wolno wypu­ści­łam powie­trze z płuc.

– Milady, wiem, że tam jesteś.

Jeśli ją zigno­ruję, może sobie pój­dzie, pomy­śla­łam.

Byłam taka mokra, że nie­wiele czu­łam. Potrze­bo­wa­łam cze­goś wię­cej, potrze­bo­wa­łam uczu­cia wypeł­nie­nia. Dołą­czy­łam drugi palec, przy­ci­snę­łam głowę do drzwi za sobą, prze­su­nę­łam dłoń na pierś, ści­snę­łam ją i zaczę­łam ugnia­tać przez znisz­czoną suk­nię. Przez cały czas myśla­łam o potwo­rze z lasu. O tym, który wyglą­dał jak męż­czy­zna, trzy­mał moją głowę w swo­ich dużych dło­niach, muskał moje wargi zręcz­nymi pal­cami, przy­ci­skał twarde ciało do mojego. Gdyby mnie poca­ło­wał, ule­gła­bym. Pozwo­li­ła­bym, żeby mnie pie­przył, i pew­nie ozna­cza­łoby to moją śmierć, ale przy­naj­mniej pozna­ła­bym namięt­ność w dro­dze do Ducha.

– Milady?

Na cho­lerną bogi­nię.

Sap­nę­łam ziry­to­wana i opu­ści­łam spód­nicę. Otwo­rzy­łam drzwi.

– Czego? – wark­nę­łam.

Gdyby Nadia upie­rała się, żeby mi prze­szka­dzać, musia­łaby pora­dzić sobie z moim pod­łym humo­rem, ale ona mnie znała, więc nawet nie drgnęła. Stała naprze­ciwko mnie i wyglą­dała na nie­po­ru­szoną. Dłu­gie ciemne włosy sple­cione w war­kocz i prze­ty­kane sre­brem oka­lały jej szczu­płą twarz, two­rząc kędzie­rzawe halo. Jej ciemna skóra pozo­sta­wała gładka, a jedy­nymi zmarszcz­kami były te wokół oczu, czar­nych i na­dal bystrych.

– Przy­szłam ci pomóc, milady, przy­go­to­wać się na wie­czór.

Zamru­ga­łam zasko­czona.

– Na wie­czór?

– Na przy­by­cie Krwa­wego Króla.

Prze­wró­ci­łam oczami i cof­nę­łam się od drzwi. Spód­nice zawi­ro­wały wokół mnie. Ten ruch na szczę­ście ostu­dził żar w udach i zła­go­dził napię­cie w dole brzu­cha.

– Nie obcho­dzi mnie, jak będę wyglą­dać dla Krwa­wego Króla.

– Ja też nie chcia­ła­bym wystra­jać cię jak lalkę, ale jesteś księż­niczką, Isolde, i powin­naś na nią wyglą­dać, kiedy sta­niesz u boku ojca. – Nadia weszła do pokoju i zamknęła za sobą drzwi.

Mój pokój był mały. Dużą jego część zaj­mo­wało łóżko, tak że zosta­wało miej­sce jedy­nie na szafę i na skrzy­nię pełną pamią­tek. Mogła­bym mieć więk­szą sypial­nię, ale wybra­łem tę z powodu widoku. Okno wycho­dziło na ogród mojej matki.

– A w ogóle to co milady robiła? – spy­tała Nadia, grze­biąc w kominku. – Dużo czasu minęło, zanim otwo­rzy­łaś drzwi, Issi.

Nawet gdy­bym poczuła chłód, nie tknę­ła­bym polan. Bałam się ognia, nawet zamknię­tego. Nie lubi­łam trza­ska­nia pło­mieni. Nie lubi­łam zapa­chu dymu, a nawet cie­pła, ale w pokoju rze­czy­wi­ście było zbyt zimno, żeby się bez niego obejść, więc pozwo­li­łam Nadii roz­nie­cić ogień na nowo i jak zawsze omi­nę­łam komi­nek sze­ro­kim łukiem.

– Spa­łam – odpar­łam, pada­jąc na łóżko i patrząc na bal­da­chim z nie­bie­skiego aksa­mitu.

Na­dal czu­łam nie­zno­śne napię­cie, ale może dobrze się stało, że Nadia mi prze­rwała. W prze­ciw­nym razie wciąż bym się pie­ściła, myśląc o potwo­rze z lasu – o jego dotyku, zapa­chu – i jesz­cze bar­dziej sie­bie za to nie­na­wi­dziła.

Wes­tchnę­łam.

„Jesteś ofiarą”, powie­dzia­łam sobie w duchu, choć nie zno­si­łam tego przy­zna­wać. Od mło­dego wieku uczono nas, że wam­piry to istoty sek­su­alne i czę­sto rzu­cają czary, które wypeł­niają żądzą nawet naj­bar­dziej poboż­nych.

Naprawdę nie poma­gało to, że nie byłam pobożna.

– Wcale nie – stwier­dziła Nadia, pro­stu­jąc się przed komin­kiem. Wska­zała na mnie pogrze­ba­czem. – Patrzy­łam, jak bie­gniesz przez sześć pię­ter.

– Chcia­łam jak naj­szyb­ciej się poło­żyć.

Nadia unio­sła brew i opu­ściła pogrze­bacz.

– I ucie­kłaś komen­dan­towi Kil­lia­nowi, sły­sza­łam.

Prze­wró­ci­łam oczami.

– Komen­dant Kil­lian jest w potrze­bie, ja nie.

– Byłby dobrym mężem – stwier­dziła Nadia, a ja aż się żach­nę­łam, tak dzi­wacz­nie to zabrzmiało.

Usia­dłam i na nią spoj­rza­łam.

– Nie sły­sza­łaś, co wła­śnie powie­dzia­łam?

Nadia miała czter­dzie­ści jeden lat i była nie­za­mężna. I bar­dzo dobrze, tyle że nie dla niej. Ona chciała wyjść za mąż i myślała na ten temat to samo co więk­szość Cor­do­vian, czyli że każda nie­za­mężna kobieta powy­żej osiem­na­stego roku życia jest starą panną. Ten pęd do mał­żeń­stwa wyni­kał z tego, że wielu ludzi umie­rało młodo.

Ja mia­łam dwa­dzie­ścia sześć lat i byłam cał­kiem zado­wo­lona ze swo­jej wol­no­ści. I otwar­cie wyra­ża­łam tę opi­nię, a rody kró­lew­skie uwa­żały ją za zatrwa­ża­jącą. Czę­sto pro­wa­dziło to do uwag, że trzeba mnie poskro­mić. Choć ostatni czło­wiek, który coś takiego powie­dział, tra­fił na czu­bek mojego szty­letu.

Nie trzeba doda­wać, że mia­łam repu­ta­cję. Ale nie zaak­cep­to­wa­ła­bym męż­czy­zny, który sądziłby, że może mnie kon­tro­lo­wać. Pra­gnie­nie, by pozo­stać nie­za­mężną, zga­dzało się z moim sto­sun­kiem do miło­ści. Miłość ozna­czała ryzyko, które gotowa byłam pod­jąć tylko dla ojca, Nadii i mojego ludu.

Wię­cej miło­ści ozna­czało, że jest wię­cej do stra­ce­nia.

– Sły­sza­łam, co mówi­łaś. Ale co jest złego w potrze­bie? On byłby ci oddany.

– Byłby wład­czy.

I musia­ła­bym z nim sypiać… regu­lar­nie. Wzdry­gnę­łam się, wyobra­ża­jąc sobie życie pełne seksu bez namięt­no­ści. Nie, komen­dant Kil­lian nie był męż­czy­zną dla mnie.

– Nie powin­naś być taka wybredna, Isolde. Wiesz, że przez wam­piry męska popu­la­cja się kur­czy. Wkrótce będziesz miała mniej­szy wybór.

Ojciec nie mówił, że muszę wyjść za mąż. Nie było żad­nych poli­tycz­nych soju­szy do zawar­cia, ponie­waż rody zjed­no­czyły się w swo­jej deter­mi­na­cji, żeby poko­nać Krwa­wego Króla, i tak było od poja­wie­nia się wam­pi­rów aż do nie­dawna. Do czasu, kiedy mój ojciec posta­no­wił mu się pod­dać. Teraz ska­zano nas na ostra­cyzm. Skoro wcze­śniej nie byłam odpo­wied­nią par­tią, z pew­no­ścią teraz tym bar­dziej, choć mia­łam wra­że­nie, że wkrótce wię­cej kró­lestw dołą­czy do mojego ojca i postawi życie swo­jego ludu ponad wszystko inne.

– Każda przy­zwo­ita dama wycho­dzi za mąż, Isolde.

– Nadiu, obie wiemy, że nie jestem przy­zwo­ita.

– Mogła­byś uda­wać – odpa­ro­wała poko­jówka. – Jesteś księż­niczką, pobło­go­sła­wioną przez bogi­nię, a kpisz ze wszyst­kiego, co ona ci dała.

Moja twarz zapło­nęła gnie­wem po jej sło­wach. Wsta­łam z łóżka. Gdyby to powie­działa jakaś inna słu­żąca, zwol­ni­ła­bym ją natych­miast. Ale wie­dzia­łam, że Nadia jest bar­dzo reli­gijna i oddana Ashy. Ona miała wła­sne powody swo­ich wie­rzeń, ja mia­łam swoje. Zda­wa­łam sobie rów­nież sprawę, że chce dobrze, ale to nie zna­czyło, że podzie­la­łam jej poglądy. Nawet gdyby Cor­dova nie została prze­klęta potwo­rami, ni­gdy nie czci­ła­bym dwóch bogiń, które zabrały mi matkę, zanim mia­łam szansę ją poznać.

Byłam zasko­czona, jaki spo­kojny mam głos, kiedy się ode­zwa­łam.

– Dzień, w któ­rym Asha uwolni świat od wam­pi­rów, będzie dniem, kiedy doce­nię jej bło­go­sła­wień­stwa. Do tego czasu mogę być tylko tym, kim jestem.

Nadia wes­tchnęła, ale nie z roz­cza­ro­wa­nia. Już dawno pogo­dziła się z tym, że jej zada­nie od początku nie ma więk­szego zna­cze­nia. Miała wycho­wać sztywną i porządną damę, która kie­dyś zosta­nie kró­lową Lary. Zamiast tego dostała mnie. Sama nie byłam pewna, kim jestem. Nie­okieł­znana, dzika, śmiała – tych wszyst­kich słów uży­wano, żeby mnie opi­sać. Tak czy ina­czej, nie potra­fi­łam się dosto­so­wać. Nie sądzi­łam jed­nak, żeby to czy­niło ze mnie złą księż­niczkę, a w przy­szło­ści złą kró­lową. Chcia­łam rzą­dzić bez króla, a nie byłam pewna, czy świat jest już gotowy na coś takiego.

– Cóż – powie­działa Nadia. – Skoro musisz być, kim jesteś, przy­naj­mniej możemy spra­wić, żebyś wyglą­dała jak księż­niczka. Co zro­bi­łaś z suk­nią, milady?

Opu­ści­łam wzrok. Cał­kiem zapo­mnia­łam, że ją znisz­czy­łam.

– Och, spo­tka­łam strzygę, wra­ca­jąc z gra­nicy.

Nie widzia­łam potrzeby, żeby kła­mać. Uro­dzi­li­śmy się w Mrocz­nej Epoce, więc wszyst­kich nas uczono wal­czyć. Była to umie­jęt­ność rów­nie nie­zbędna jak umie­jęt­ność cho­dze­nia.

– Gdy­byś została z koman­do­rem Kil­lia­nem, nie musia­ła­byś wal­czyć.

– Lubię wal­czyć – zapro­te­sto­wa­łam.

Nadia zmru­żyła oczy, patrząc na moją roz­dartą suk­nię, a ja wie­dzia­łam, co jej cho­dzi po gło­wie: podarte, zakrwa­wione ubra­nie i żad­nych widocz­nych ran.

– Poza tym ledwo mnie dra­snęła – powie­dzia­łam szybko. – To jej krew. Wiesz, co się dzieje, kiedy tra­fisz w żyłę.

Nadia pokrę­ciła głową i wska­zała na łazienkę.

– Kąpiel. Natych­miast.

Posłu­cha­łam jej chęt­nie. Sama chcia­łam zmyć z sie­bie ten dzień. Mia­łam nadzieję, że woda ugasi sza­le­jący we mnie ogień, zanim ten spali moje kości na popiół.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: