Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Krzyk w stronę świata - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 maja 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Krzyk w stronę świata - ebook

Krótko przed wyborami samorządowymi Wodzisławiem Śląskim wstrząsają wydarzenia w jednej ze szkół. W wyniku zamachu ginie kilkunastu nauczycieli i uczniów, a syn prezydenta ledwo uchodzi z życiem. Rozpoczyna się śledztwo, w wyniku którego policja podaje do wiadomości publicznej nazwisko domniemanego sprawcy. Niektórzy z mieszkańców są jednak przekonani, że to błędny trop i postanawiają sami schwytać sprawcę. Mają im w tym pomóc tajemnicze, anonimowe listy...

Sieć kłamstw, nieustanne pragnienie zemsty i mroczne sekrety, które domagają się ujawnienia – ta pełna napięcia opowieść zabierze was do świata, w którym nic nie jest takie, jak się wydaje.

Zrobił krok do przodu, a wtedy jego twarz wyłoniła się z mroku. Pustelnica, gdy tylko ją zobaczyła, krzyknęła ze strachu. (…) Przerażona puściła się biegiem w stronę swojej jaskini odprowadzana wzrokiem nieznajomego potwora.
– Nieźle ją pan wystraszył – stwierdził pracownik stacji paliw. – Za ile mam nalać?
– Do pełna. Co to za kobieta?
– Mówimy na nią pustelnica. Skąd jest i jak się nazywa, tego nikt nie wie. I nikt nie chce wiedzieć.
– Nie? Dlaczego?
– Bo ona, proszę pana, ma kontakt ze zmarłymi. Przekazuje ich ostatnie słowa. Aż mi dreszcze po plecach przechodzą, jak o tym pomyślę. (…)
– Coś czuję, że chętnie ją poznam. Wie pan, gdzie mogę ją znaleźć?
– Chyba pan zwariował! Niech pan lepiej księdza spyta. Osiemdziesiąt pięć się należy.
Mężczyzna (…) wsiadł do auta i skierował się w stronę kościoła.


Tomasz Szlijan (ur. 1978 r.) - pisarz, ojciec przepięknych córek i mąż wspaniałej żony. Zadebiutował powieścią Dlaczego wydaną w 2013 roku. Jego druga powieść to Rollercoaster. Według krytyków pisze niesztampowo, co nadaje jego powieściom specyficzne klimaty. Prywatnie miłośnik sportu, w szczególności tańca towarzyskiego. Sam trenuje oraz bierze udział w turniejach tańca latynoamerykańskiego. Jego drugą miłością są książki. Czyta je chętnie, tuląc do siebie swoje ukochane koty.

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8147-333-0
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DZIEŃ GROZY

1

Głośny tupot butów o posadzkę. Ktoś biegnie szybko, bardzo szybko, a odgłos jego obuwia przerywa głuchą ciszę, jaka chwilowo zapadła w klasie. Alex stoi przy biurku z opuszczoną głową. Właśnie dostał pałę z odpowiedzi. Język niemiecki zawsze sprawiał mu trudności, ale przetłumaczenie słowa Amoklauf1 na język polski było dzisiaj dla niego niewyobrażalne.

– Lauf to bieg – próbowała mu podpowiedzieć nauczycielka, która w niczym nie przypominała Niemki. Niemka kojarzyła się Alexowi z dużą, grubą babą o wielkich cycach oblanych piwem i cuchnącym oddechu pomimo pięknego białego uzębienia. Tymczasem miał przed sobą śliczną brunetkę o nienagannej, sportowej figurze i ciemnozielonych oczach.

Amok. Kłębiło mu się w głowie. Jak on ma to przetłumaczyć? W końcu wpadł na głupi pomysł i wymyślił sobie, że amok to czyjeś imię.

– Biegnący Amok – Alex odpowiedział z dumą, unosząc głowę, lecz już po chwili zauważył, jak ciemnozielone oczy nauczycielki pociemniały ze złości. Wydawało mu się, że przybrały czarny kolor. Piękna brunetka stanowczo złapała za długopis i z ledwo widoczną zmarszczką tuż nad jej lewą brwią, która była oznaką dużego zdenerwowania, wpisała nienagannym pismem ocenę niedostateczną. Zanim jednak zdążyła oderwać długopis od kartki, drzwi do klasy otworzyły się z hukiem. Alex usłyszał wystrzał i poczuł, jak przelatująca kula rozwiewa jego włosy.

W momencie wystrzału był pochylony nad dziennikiem i wpatrywał się z dużym bólem w sercu, jak jego kolekcja jedynek powiększa się o kolejną negatywną ocenę. W mgnieniu oka kartki dziennika pokryły tysiące czerwonych plamek. Kula dosięgnęła głowy pięknej nauczycielki, trafiając ją dokładnie w skroń i wyrządzając nieodwracalne szkody. Zanim ciało nieszczęsnej kobiety zdążyło opaść na biurko, Alex usłyszał kolejne wystrzały, których huk mieszał się z krzykami wystraszonych i rannych uczniów oraz uczennic. Przerażony upadł na kolana, chowając swoją głowę pomiędzy uda martwej już nauczycielki. Kiedyś te uda były obiektem jego pożądania. Samo wspomnienie o nich wywoływało dreszcze na jego plecach. Lecz nie czas teraz na wspomnienia. Liczyło się przetrwanie, a jakimś cudem wciśnięcie głowy pomiędzy uda nieżyjącej germanistki dawało mu poczucie bezpieczeństwa. Mimo wszystko nadal docierały do jego uszu odgłosy wydarzeń mających miejsce w klasie. Słyszał przewracające się stoły i krzesła. Oczami wyobraźni widział swoich kolegów i koleżanki próbujących się ukryć przed kulami. Czasami docierał do niego tępy odgłos upadającego na podłogę ciała kogoś, komu nie dopisało szczęście. W tym momencie chyba tylko ono decydowało o jego być albo nie być. Gdzieś z przeciwległego końca klasy dotarł do niego przeraźliwy płacz wystraszonej bądź rannej dziewczyny. Skulił się jeszcze bardziej. Ciągle słyszał strzały. Przenikliwe świsty lecących kul, które uderzały w martwe przedmioty lub trafiały w niewystarczająco dobrze ukryte części ciała, zadając im straszny ból. Smród prochu oraz krwi mieszał się z delikatnym lawendowym zapachem spodni nauczycielki.

Po chwili strzały ucichły, a napastnik wybiegł z klasy. Głośny odgłos jego kroków odbijał się echem po korytarzu. Od czasu do czasu przerywały go kopnięcia w drzwi do momentu, aż znalazł kolejne ofiary i ponownie zaczął swoją rzeź. Jak długo jeszcze? Czy znajdzie się ktoś na tyle odważny, by przerwać tę krwawą jatkę? Alex nie mógł. Nie potrafił. Tkwił sparaliżowany strachem z nosem wciśniętym pomiędzy uda nauczycielki, wdychając zapach płynu do płukania.

Po chwili, której nie potrafił określić, ponieważ stracił rachubę czasu, poczuł na swojej szyi czyjąś rękę. Ktoś próbował wyczuć dłonią tętno na jego szyi. Alex usłyszał znajomy mu głos policjanta.

– Żyje! Brać go!

Czyjeś silne dłonie złapały Alexa w pasie i silnym szarpnięciem wyciągnęły go spod biurka.

– Das war das letzte Mal2 – powiedziałaby z pewnością nauczycielka języka niemieckiego. To był też ostatni kontakt Alexa z tą pięknością. Jego przestraszone oczy rzuciły krótkie spojrzenie na tę wysportowaną kobietę i taką miał ją już Alex zapamiętać na całe życie. Leżącą na biurku, z bezwładnie opuszczoną lewą ręką, której długie palce dotykały podłogi. Czerwony kolor lakieru do paznokci zlewał się w jedną całość z czerwoną kałużą krwi. Tymczasem Alex był ciągnięty po posadzce, a za nim snuł się lawendowy zapach spodni nauczycielki.

2

Na szkolnym dziedzińcu Technikum Ekonomicznego imienia Oskara Langego było mnóstwo ludzi. Z powodu remontu Szkoły Podstawowej nr 3 część jej uczniów miała zajęcia w udostępnionym w tym celu lewym skrzydle technikum.

Teraz pośród uczniów szkoły, którym udało się zbiec z tego piekła, biegali zrozpaczeni rodzice szukający swoich pociech. Płacz przerażonych matek mieszał się z donośnymi okrzykami ojców. Co chwilę przerywał je pisk opon hamującego samochodu. To przyjeżdżali kolejni rodzice, do których dotarła informacja o tragedii, jaka się tutaj rozgrywała. Wyskakiwali z aut i rzucali się w tłum, starając się jak najszybciej odnaleźć swoje dzieci. Alex zauważył również przerażonych nauczycieli. Niektórzy z nich, pomimo strachu, starali się wspólnymi siłami opanować chaos. Organizowali podział na klasy tak, żeby można było jak najszybciej zorientować się, kogo brakuje. Było to nie lada wyzwanie. Co chwilę przychodził ktoś nowy lub podobnie jak Alex przyciągnięty przez policjanta albo pomagających policji strażaków. Te znajdy były tak wystraszone i zszokowane wydarzeniami, że nawet nie pamiętały, do której klasy uczęszczały. To znacznie utrudniało pracę już i tak zdezorientowanych nauczycieli.

Na drugim końcu dziedzińca zorganizowana została pierwsza pomoc. Sanitariusze, którzy jako pierwsi przybyli na miejsce, zdążyli już rozbić namioty i rozłożyć w nich łóżka polowe. Przy kilku z nich uwijali się jak w ukropie lekarze. Alex zauważył, jak na stojakach przy łóżkach szybko zawieszali woreczki z jakimiś płynami. W innych zobaczył czerwoną ciecz i domyślił się, że to musi być krew. Jednego z rannych starano się uratować, wykonując masaż serca. Sanitariusz dawał z siebie wszystko. Na jego czole skrzyły się krople potu świadczące o niezwykłym wysiłku. Jego szerokie plecy zasłaniały pacjenta, lecz nie były na tyle szerokie, żeby zakryć małe zamszowe kozaczki w kolorze różu. Były w rozmiarze 30, więc Alex pomyślał, że dziecko nie mogło mieć więcej niż siedem lat. Po chwili podbiegł drugi sanitariusz trzymający w ręce walizkę, na której znajdował się symbol serca z błyskawicą w środku. Odsunął swojego kolegę i wyciągnął defibrylator. Szybko przyłożył urządzenie do małej pacjentki i już po chwili rozległ się nieprzyjemny trzask. Przez ciało dziewczynki przetoczył się prąd, podrywając do góry jej ręce i nogi. Alexowi skojarzyło się to z marionetką, której kończyny poruszane są za pomocą sznurków. Sanitariusz po raz kolejny wcisnął guzik i ciało dziewczynki podskoczyło, jakby porwane w górę niewidzialnymi rękoma. Próbowano wielokrotnie, a Alex złapał się na tym, że przy każdej kolejnej próbie mocniej zaciskał pięści, życząc tej małej powrotu do żywych. Niestety, bez skutku. Koledzy próbującego ratować życie dziewczynki sanitariusza szybko zrozumieli, że nie ma już najmniejszych szans. Śmierć wydarła im pacjentkę z rąk i nic nie było już w stanie przywrócić jej do żywych. Na ich twarzach wyraźnie malowała się złość wymieszana z rozpaczą. Doświadczenie, jak i wyjątkowa sytuacja wymagała jednak od nich hartu ducha. Rzucili jeszcze ostatnie spojrzenie na bladą i nieruchomą twarz dziewczynki, której urody nawet śmierć nie była w stanie przyćmić. W tym spojrzeniu wręcz odczuwalne były słowa: „Śpij słodko, królewno”. Tak pożegnali malutką ofiarę jakiegoś szaleńca i ruszyli dalej ratować kolejnych rannych i nie dopuścić do tego, żeby okrutna śmierć zbierała dalej swoje żniwo. Tylko sanitariusz z defibrylatorem, wciąż pochylony nad ciałem dziewczynki, nie dawał za wygraną. Dalej, za pomocą swojego sprzętu, wprawiał w ruch jej martwe kończyny. Przed oczami miał obraz swojej córki, która została dzisiaj w domu z powodu bólu gardła. W duchu dziękował Bogu za to, że udało mu się przekonać jego żonę, aby ich mała pociecha spędziła ten dzień w łóżku. Teraz przed sobą miał ciało jej najlepszej koleżanki i chociaż serce ściskał mu żal, a do gardła cisnęły się łzy, gdzieś tam głęboko w głowie pojawiło się uczucie ulgi. Ulga, że to nie jego dziecko leżało przed nim. Było mu wstyd za to uczucie i próbował się usprawiedliwić, ratując bez końca martwą dziewczynkę. Po paru minutach poddał się w końcu i przełykając gorzkie łzy, przykrył ciało słodkiej królewny białym prześcieradłem. Odszedł przygnębiony, a spod białej płachty wystawały różowe kozaczki, które z pewnością były uwielbiane przez właścicielkę.

*

Ofiar przybywało z sekundy na sekundę. Wokół małej księżniczki w różowych kozaczkach roiło się od białych prześcieradeł z wyzierającymi spod nich butami. Alex miał wrażenie, że te buty próbują zwrócić na siebie uwagę. Wydawało mu się, że krzyczą, domagając się zainteresowania, i próbują podpowiedzieć, kto jest ich właścicielem. Buty były rozmaitych rozmiarów, a ich różnorodność świadczyła tylko o tym, że morderca zabijał każdego, kogo tylko zdołał dopaść.

3

Policja uwijała się, starając jak najszybciej zabezpieczyć teren. Z budynku szkoły ciągle dochodziły strzały. Specjalne jednostki antyterrorystyczne właśnie dotarły na miejsce. Dowódca grupy krótkimi rozkazami wyrzucanymi z siebie jak serie z karabinu maszynowego ustawił swoich ludzi. Po krótkiej naradzie z dowodzącym do tej pory oficerem policji przygotował plan odbicia szkoły z rąk jednego lub całej grupy terrorystów. Nikt nie wiedział, ilu może ich być w budynku szkoły, co znacznie utrudniało przeprowadzenie ataku. To taka akcja na ślepo, wiążąca się z bardzo dużym ryzykiem. Tylko czy warto czekać, kiedy na dziedzińcu leży już kilkanaście ofiar, w tym nawet małe dzieci? Dla dowodzącego grupą sił specjalnych odpowiedź była jednoznaczna. Bezzwłoczny atak i jak najszybsze zakończenie tego piekła.

Dowódca był człowiekiem z bardzo dużym doświadczeniem. Służył w jednostce GROM, a jego tajne akcje w byłej Jugosławii, Afryce i Afganistanie, w których brał udział, uczyniły z niego człowieka legendę. Wśród swoich podwładnych miał ksywę Doberman. Podobnie jak pies tej rasy działał szybko, zdecydowanie i odważnie. Każdy, kto spojrzał mu w twarz, od razu nabierał szacunku do jego osoby. Podwładni często opowiadali pomiędzy sobą, że wrogowie, którzy spojrzeli w twarz Dobermanowi, skomleli jak ranny pies, wiedząc, że to ostatnie sekundy ich życia.

Doberman miał o sobie zupełnie odmienne zdanie. Uważał siebie za człowieka sumiennego i pracowitego. Swoją służbę pełnił oddany całym sercem, będąc w pełni przekonanym, że to, co robi, robi w słusznym celu. Swoich ludzi traktował z ojcowską surowością i miłością. Szkolił ich bez wytchnienia, wiedząc, że tylko w ten sposób może uratować im życie. Kiedy w akcji ginął któryś z jego chłopców, co zdarzało się bardzo rzadko, serce rozdzierał mu ból tak wielki jak po stracie dziecka. Jednak jego twarz tężała, oczy mocniej błyszczały, a on za wszelką cenę starał się dorwać mordercę swojego wychowanka. W takiej chwili nie warto było stawać temu człowiekowi na drodze.

– Doberman, zgłoś się. Nadlatujemy. – W małej słuchawce umieszczonej w prawym uchu dowódcy rozległ się głos nadlatującego pilota helikoptera.

– Tu Doberman. Za pięć sekund wkraczamy do akcji. Cel znajduje się w lewym skrzydle budynku. Powtarzam. Lewe skrzydło. Jastrząb, powtórz. Odbiór.

– Jastrząb? – Drugi pilot ryknął śmiechem. – Czy ten facet zawsze musi nam przyszyć łatkę jakiegoś zwierzaka?

– Zamknij się – odpowiedział pierwszy pilot. Dobrze znał Dobermana i wiedział, że ten człowiek ma trochę bzika na punkcie nadawania zwierzęcych nazw swoim akcjom. Według niego był to jakiś sposób na odreagowanie stresu i nie przywiązywał do tego zbyt dużej wagi. Uważał tylko, żeby nie pomylić nazwy. Zdarzało się, że rodzaj gatunku zwierzęcia był mu zupełnie obcy, a czasami wręcz trudny do wypowiedzenia.

– Tu Jastrząb. Potwierdzam. Lewe skrzydło. Za trzy sekundy zawiśniemy nad celem.

– Bardzo dobrze. Pilnujcie każdej osoby wychodzącej z budynku. Doberman ze swoją sforą wkraczają do akcji. Bez odbioru.

– Doberman ze swoją sforą? Co to ma być? Stado wilków? – Ponownie ryknął śmiechem drugi pilot, który dopiero od niedawna służył w jednostce specjalnej i nie miał okazji osobiście poznać dowódcy.

– Zamknij się albo ci jebnę – skarcił go krótko pierwszy pilot. – Masz dwie sekundy, żeby uruchomić kamerę.

Drugi pilot, któremu w mgnieniu oka uśmiech spełzł z twarzy, złapał w ręce panel sterowania kamerą i uruchomił sprzęt.

Praca z eurocopterem Tiger sprawiała wiele radości pierwszemu pilotowi. Według jego oceny ta wąskokadłubowa bestia o dużej sile rażenia była doskonałym dziełem. Pilot dysponował wielozadaniową maszyną posiadającą rakiety PARS 3 LR typu „odpal i zapomnij” oraz pociski HOT3 umożliwiające ataki na cele pancerne. Działko 30 milimetrów i rakiety Stinger pomagały podczas obrony w powietrzu. Dysponował również masztowym czujnikiem podczerwieni drugiej generacji (IRCCD) oraz kamerą telewizyjną. Dodatkowo na nosie maszyny umieszczony był system FLIR, czyli kamera termowizyjna. W swoim wyposażeniu obronnym Tiger posiadał wyrzutnie fałszywych celów, wykrywacz radaru, lasera oraz wystrzelonych i zbliżających się rakiet. To wszystko tworzyło wspólnie potężną broń. Co prawda w tej akcji z pewnością nie będzie potrzeby używać tego uzbrojenia, jednak pierwszy pilot przysiągł sobie w duchu, że nie odpuści tym terrorystom. Nie pozwoli, by te bezduszne stworzenia zabijały kolejnych ludzi i jak już któryś pojawi się w zasięgu jego wzroku, to on poczęstuje go serią z trzydziestomilimetrowego działka. Nawet gdyby później musiał tłumaczyć się przed sądem z tego czynu.

Z tym silnym postanowieniem pierwszy pilot zawisnął helikopterem nad dachem lewego skrzydła budynku. Dzięki pracującym na pełnych obrotach kamerom oraz hełmom wyposażonym w celowniki i wyświetlacze przezierne, nic nie było w stanie umknąć uwadze pilotów. Prawie nic.

4

Doberman uniósł dłoń i zwinął ją w pięść. Jego chłopcy szybko sprawdzili broń. Swoje haki (HK416), jak potocznie nazywali je w jednostce. Magazynek pełny, klik, przeładowanie, wprowadzenie naboju do komory. Teraz już na poważnie. Ostrożność w stu procentach. Broń ostra, odbezpieczona. Jedno drgnięcie palca i z lufy leci śmierć. Doberman poruszył ręką. To znak do ataku. Tuż przy ścianie ugięci w kolanach, dzięki czemu poruszają się znacznie szybciej. Bezszelestnie jak cień. Krótkie gesty i spojrzenia to rozkazy, których nie wolno zlekceważyć. To od nich zależy, czy akcja się uda i czy wszyscy wrócą do koszarów. Grupa pracuje jak jeden mąż. Każde załamanie w ścianie, każde pomieszczenie, drzwi, wszystko dokładnie i szybko sprawdzone. Każdy z tych ludzi wie, że tam może na nich czekać śmierć. Nie myślą jednak o tym. Skupiają się na zadaniu, a im bardziej się koncentrują, tym lepiej je wykonują. Kolejny zaułek. Doberman osłania. Nad głową słyszy odgłos łopat wirnika. Dobrze, myśli i gestem pogania kolejnego chłopaka. Nagle coś w nim drgnęło. Doskonale zna to uczucie niepokoju. Coś zauważył, coś nie daje mu spokoju. Próbuje jeszcze cofnąć rozkaz, zatrzymać chłopaka. Za późno. Pobiegł do przodu, a Doberman widzi, jak jego nogę przecina wiązka laserowa.

– Na ziemię! – krzyczy, ale jego krzyk zagłusza potężna eksplozja. Silny podmuch odrzuca go do tyłu. Jeszcze lecąc, czuje uderzającą go falę gorąca. To ściana ognia, która podąża w jego stronę, niszcząc wszystko po drodze. Hełm chroniący jego głowę został zerwany przez podmuch. Doberman uderza potylicą o ścianę. Traci przytomność, lecz wcześniej docierają do niego krzyki ginących w ogniu jego chłopaków.

Pierwszy pilot w skupieniu starał się utrzymać maszynę bez ruchu. Nie było to łatwe, tym bardziej że z prawej strony gwałtowne podmuchy wiatru uniemożliwiały mu przejęcie całkowitej kontroli nad pozycją śmigłowca. Chciał jednak za wszelką cenę ułatwić pracę drugiemu pilotowi, więc skupił całą swoją uwagę na joysticku i ekranie, który wyświetlał mu wszystkie potrzebne dane do kierowania maszyną. Kiedy latał starszymi helikopterami, nie miał tak łatwo. Często bywało, że jedynym wskaźnikiem były jego oczy i punkty odniesienia znajdujące się na zewnątrz.

Drugi pilot obsługiwał kamery i czujnym okiem śledził każdy ruch, jaki odbywał się wokół budynku. Nikt z nich, nawet w najgorszych snach, nie przewidział scenariusza, który za chwilę miał się rozegrać, a oni mieli wziąć w nim udział.

Potężna siła wybuchu wyrwała sporej wielkości fragment dachu. Kawał betonu wystrzelił w górę, trafiając w nos helikoptera. Pierwszemu pilotowi w ułamku sekundy wyrwało drążek z rąk. Nie był w stanie nad nim zapanować, chociaż należał do grona najlepszych pilotów. Maszyna zachowała się podobnie do głowy człowieka, któremu niespodziewanie daje się pstryczka w nos od spodu. Odskoczyła do tyłu, zadzierając nos najwyżej jak się da. Niestety, tylne śmigło już zahaczyło o dach, rozkopując wyłożoną na nim papę i łamiąc swoje łopaty. Eksplozja dokonywała swojego dzieła, rozsadzając resztę dachu na tysiące kawałków. Słup ognia, który wystrzelił w górę, objął helikopter swoimi gorącymi płomieniami. Chwilę później ten doskonały sprzęt wpadł w budynek szkoły wraz z przerażonymi pilotami. Nie było już dla nich ratunku, a gdy po chwili całe uzbrojenie, w które był wyposażony śmigłowiec, eksplodowało, dokonując ogromnych zniszczeń, nikt nie miał co do tego faktu złudzeń. Pośmiertnie odznaczono obydwu pilotów orderem Virtuti Militari za wybitne zasługi bojowe, chociaż ich ciał nikt nigdy nie odnalazł.

5

Alexowi nie było dane dłuższe bezczynne siedzenie. Już po chwili podbiegł do niego dyrektor szkoły. Był wysokim, szczupłym mężczyzną. Nosił krótko przystrzyżone włosy modelowane za pomocą żelu na jeżyka. Dodawało mu to młodzieńczego wyglądu, chociaż był już dobrze po czterdziestce. Nienagannie ubrany, zawsze w dopasowane spodnie i przylegającą do ciała koszulę bądź T-shirt. Styl ubioru podkreślał jego wysportowaną sylwetkę, nad którą musiał z pewnością nieźle się napracować, mając na karku półmetek życia. Jego sportowy duch i zapał odzwierciedlał się w funkcjonowaniu szkoły. Jak każdy sportowiec, był bardzo dobrze zorganizowany i zdyscyplinowany. Tej dyscypliny wymagał nie tylko od siebie. Wszyscy w szkole musieli chodzić jak w zegarku. Pana Jana Kwiatkowskiego – tak nazywał się dyrektor – cechowała niezwykła i ujmująca charyzma. Kiedy znużeni i nieprzyzwyczajeni do takiego wysiłku nauczyciele zaczynali narzekać na swój okrutny los, wówczas wystarczyło jedno spotkanie z dyrektorem, jeden jego uśmiech i spokojny ton głosu, aby wszystkie troski, całe to szkolne jarzmo spadało z pleców nauczycieli i nauczycielek. Po takim spotkaniu przystępowali do pracy z podwójnym zapałem. Czuli się jak nowo narodzeni, a ich serce i płuca rozsadzała adrenalina. Byli w stanie wręcz góry przenosić, co oczywiście było niemożliwe. Nie ujmowało to jednak faktu, że odmiana ich nastawienia była niesamowita.

Kiedy dyrektor Kwiatkowski złapał Alexa i spojrzał mu w oczy, po plecach chłopca przebiegł zimny dreszcz. W niebieskich oczach dyrektora zauważył jakąś mieszankę strachu, niemal paniki, a jednocześnie błysk wściekłości pomieszany z bezsilnością. W mniemaniu Alexa dyrektor był człowiekiem doskonałym, wszechwiedzącym i wszechmocnym. Tym razem zauważył w nim kruchego, wystraszonego człowieka. Lecz trwało to tylko ułamek sekundy. Już po chwili stanowczym głosem dyrektor szkoły przydzielił Alexowi zadanie.

– Alex, widzę, że jesteś cały. Nie ma czasu na siedzenie i rozpaczanie. Pomożesz mi w opanowaniu tego chaosu?

– Oczywiście, panie dyrektorze – odpowiedział Alex, używając tytułu funkcji zawodowej. Nie potrafił się przełamać i nie mógł zwracać się do dyrektora, używając jego nazwiska, chociaż nieraz był o to proszony. Tak wydawało mu się właściwiej.

– Dobrze, super. Przydzielę cię do pomocy przy odszukiwaniu członków rodzin. Zgłoś się zaraz do punktu informacyjnego. Otrzymasz tam listę rozpoznanych i posortowanych osób. Będziesz odpowiedzialny za skierowanie spanikowanych rodziców do ich dzieci. Ruszaj! Biegiem! Musimy się śpieszyć. Przyjeżdża coraz więcej ludzi i zaczyna się robić bałagan.

– Tak jest! – wykrzyknął Alex i pobiegł szybko w stronę parkingu. Już po chwili zauważył stół, przy którym siedziało kilkoro nauczycieli. Nad ich głowami powiewała flaga z namalowaną grubą literą „i”. Za ich plecami stała tablica. Ktoś nakreślił na niej tabelę, dzieląc ją na trzy części. ODNALEZIENI, RANNI, ZAGINIENI. Alexa początkowo zdziwiło, że nie ma punktu MARTWI. Po chwili jednak zrozumiał, że martwy to także odnaleziony, a dzięki takiemu nagłówkowi można było, chociaż przez chwilę, zapobiec wybuchowi histerii. Do stolika co chwilę podbiegali pomagający już uczniowie, dostarczając informacji o odnalezionych osobach.

Jedna z nauczycielek szybko wpisywała dane do laptopa, uporządkowując nazwiska według punktów znajdujących się na tablicy. Przy niektórych wyrywał się krzyk rozpaczy z jej ust, a drżące palce z trudem trafiały w klawiaturę. Była osobą, która pracowała w szkole ponad dwadzieścia lat i znała praktycznie wszystkich. Jako nauczycielka matematyki wyróżniała się ponadprzeciętną inteligencją i doskonałą wręcz pamięcią. Przez niektórych bardziej lub mniej lubiana (który humanista przepada za tym przedmiotem?), potrafiła swoją dobrodusznością i cierpliwością nawet największego osła nauczyć zawiłych praw tej skomplikowanej dziedziny nauki. Dzisiejsze przedpołudnie rozpoczęło najtrudniejszy dzień w jej życiu. Każde nazwisko, przy którym wpisywała iks oznaczający śmiertelną ofiarę, odbierało jej kawałek życia. Przy takiej informacji czuła, jakby ktoś wbijał jej nóż prosto w serce. Bolało ją tak, że musiała krzyczeć. Już nigdy do końca swojego życia nie przespała całej nocy. W jej głowie krążyły nazwiska, a do każdego z nich przymocowane niczym zdjęcie paszportowe za pomocą spinacza twarze ofiar. Każda taka noc i taka wizja pochłaniała kawałek jej uśmiechu. Kiedy zmarła, pracownik prosektorium scharakteryzował ją jako najsmutniejszą nieboszczkę, którą przyszło mu przygotować na pogrzeb.

– Dzień dobry, pani Krystyno – przywitał się Alex i od razu skarcił się w duchu. Jak mógł palnąć takie głupstwo. „Dzień dobry” w takim momencie? Powinien powiedzieć „dzień przeklęty” albo coś w tym rodzaju.

– Tak, Alex? – odpowiedziała pytaniem, patrząc na niego czerwonymi od płaczu oczami.

– Pan dyrektor mnie przydzielił. Mam pomóc rodzicom w odszukiwaniu dzieci… – Nie dokończył zdania. Nauczycielka poderwała się gwałtownie i mocno objęła ucznia. Ścisnęła go z całej siły tak, że aż zabrakło mu tchu.

– Boże, Alex, dzięki Bogu. Nic ci nie jest? – wyszeptała, a chłopak poczuł jej mokrą twarz na swojej szyi. Czuł, jak drżała na całym ciele, i wiedział, jak wiele ten uścisk znaczył. Oderwała się od niego równie gwałtownie, jak go przytuliła, i wycierając oczy rękawem, szybko zajęła miejsce przed komputerem.

– Niestety – odezwała się płaczliwym głosem – nie będziesz miał łatwego zadania. Zresztą od dzisiaj nic już nie będzie łatwe. Będziesz musiał niektórych rodziców odprowadzać do martwego sektora.

– Martwego? – zapytał z konsternacją Alex.

– Tak nazwałam miejsce, w którym znajdują się ciała ofiar. Pamiętaj jednak o jednym, Alex. Kiedy już poznasz poszukiwane nazwisko dziecka, a następnie znajdziesz je na liście i zauważysz, że postawiłam przy nim znak iks, to musisz wiedzieć, że to potwierdzona śmierć tej osoby. Nie wolno ci jednak informować o tym fakcie rodziców. Poprosisz ich, żeby poszli razem z tobą, a następnie przekażesz ich policyjnym psychologom, którzy już dotarli na miejsce. Dyrektor umieścił ich przy martwym sektorze. Już oni profesjonalnie zajmą się przekazaniem informacji o śmierci dziecka.

– Rozumiem – odpowiedział Alex. Czuł, jak ze strachu zaschło mu w gardle. Profesjonalne przekazanie informacji o śmierci dziecka? Co to za bzdura! Nawet najłagodniejsza forma podania takiej informacji, jeżeli w ogóle coś takiego można tak nazwać, może doprowadzić do palpitacji serca.

Mam zaledwie osiemnaście lat, pomyślał, a już muszę się zajmować chyba najgorszym zadaniem, jakie mogło zostać mi przydzielone. Bez słowa odebrał podaną mu kartkę. Nagłówek wydrukowany tłustym drukiem brzmiał: „ODNALEZIONE”. Pod spodem malutkim druczkiem wypisane były nazwiska. Jak do tej pory znajdowało się ich tam sześćdziesiąt siedem. Przy dwudziestu z nich, niczym wyrok, postawiony był mały znak iks. „Kowalsik (x), Jabłczyńska (x), Rduch (x)”, przeczytał. To niemożliwe! Jeszcze dzisiaj rano z niektórymi rozmawiał, a teraz leżą w jakimś przeklętym martwym sektorze?!

Jego myśli przerwał miły, ciepły głos.

– Przepraszam, ty jesteś Alex? – Młoda kobieta stojąca przed nim wpatrywała się uważnie w twarz chłopaka, oczekując odpowiedzi. Jej czarne, długie włosy rozpuszczone do ramion wyraźnie odcinały się od bladej, białej jak śnieg skóry. Cienka czerwona linia biegnąca poniżej nieco zadartego małego nosa przypomniała Alexowi o zadanym wcześniej pytaniu. Chętnie przyjrzałby się jej ustom, rozluźnionym uśmiechem, lecz w tym momencie nie mógł na to liczyć.

– Tak, to ja – odpowiedział.

– Dobrze. Szukam mojej córeczki, Klaudii Jabłczyńskiej. Podobno ty dysponujesz listą odnalezionych i pomagasz odszukać dzieci.

– Oczywiście. Zaraz sprawdzę. Proszę dać mi sekundeczkę.

Alexowi zakręciło się w głowie. Już widział to nazwisko na swojej liście. Widział również ten przeklęty iks umieszczony tuż przy nim. Spojrzał ponownie na matkę Klaudii. Spotkał jej pytające spojrzenie. Pomimo empatii, jaką poczuł do niej, kiedy ją usłyszał, nie był w stanie wyjawić prawdy. Zresztą nawet nie mógł. Pani Krystyna wyraźnie mu zabroniła. Poczuł, jak w obrębie klatki piersiowej rośnie mu kula, która powodując ból, przesuwa się powoli ku górze. Pozbawiała go oddechu. Zrozumiał, że jeszcze chwila i zemdleje na oczach zrozpaczonej matki.

– Pani córka znajduje się na liście odnalezionych osób – wychrypiał. – Proszę iść za mną. Zaprowadzę panią do niej.

Zauważył, jak na twarzy matki Klaudii przebiegł cień ulgi. Poczuł się niedobrze. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę, że córka tej kobiety jest martwa, a on przed chwileczką wszczepił w nią nadzieję. Bez słowa i z wyrzutami sumienia skierował się w stronę martwego sektora. Czuł, jak z każdym krokiem ciążą mu stopy i jak brzemię tego zadania wgniata go w ziemię.

Tymczasem tuż nad jego głową przeleciał helikopter i swoim rumorem skutecznie rozproszył poczucie winy Alexa. Chłopiec, nieco wystraszony nagłym hałasem, spojrzał za siebie, szukając wzrokiem Królewny Śnieżki. Lubił nadawać ludziom ksywy. W ten sposób szybciej mógł skojarzyć daną osobę. Często bawili się z Louisem w ten sposób. Siadali na jednej z ławek ulokowanych wzdłuż deptaka i obserwując przechodzących ludzi, przypisywali im nazwy postaci z baśni, komiksów lub filmów. Bacznie obserwowali przy tym rzucające się w oczy znaki szczególne, styl poruszania się lub gestykulację. Kiedy Alex po raz pierwszy zobaczył matkę Klaudii, to jej biała jak śnieg skóra i czarne włosy skojarzyły mu się z baśnią o Królewnie Śnieżce. Teraz, kiedy na nią spojrzał i ujrzał tańczące na wietrze włosy wprawione w nieład przez przelatujący helikopter, nieco zaskoczony wyraz twarzy i pełne czerwone usta, których przez moment nie ściskał strach o córkę, zakochał się. Tak, zakochał się, chociaż był to chyba najbardziej absurdalny na to moment. Nic nie mógł jednak na to poradzić. Uczucie to rozlało się w jego wnętrzu, a jego ciało wchłonęło je tak, jak suche piaski Sahary rozlaną wodę z butelki nieuważnego turysty.

Zakochiwać zdarzało mu się dosyć często i to do tego stopnia, że wywołało to zaniepokojenie. Wybrał się do lekarza i chociaż cały palił się ze wstydu, a słowa ledwo przeciskały mu się przez usta, przyznał się do tej dręczącej go dolegliwości. Lekarz z powagą wysłuchał jego skarg i zażaleń, spojrzał z politowaniem w twarz Alexa, a następnie wybuchnął głośnym śmiechem. Oczywiście po chwili przeprosił. Nie przystoi przecież wykształconemu medykowi szargać sobie opinii takim brakiem profesjonalizmu. Następnie wyjaśnił, że cała ta huśtawka nastrojów, te niekończące się motyle w brzuchu, te fale gorąca i zimna, to nic innego jak symfonia hormonów. Poinformował Alexa, że znajduje się w okresie dojrzewania i jego ciało będzie się jeszcze dłuższy czas zachowywać w nieprzewidywalny sposób. Ale nie ma się martwić, wręcz przeciwnie. Nakazał chłopakowi jak najczęściej korzystać z tej możliwości. Oświadczył z lekką nutą konsternacji, że z czasem ten stan minie i później pozostanie mu już tylko tęsknić do tamtych czasów. Od wizyty u lekarza minęło już sporo czasu, a Alexowi wydawało się, że stany zakochania, zamiast zmniejszyć na intensywności, znacznie przybrały na sile.

Teraz jednak było jakoś inaczej. Poczuł w sobie, że dokonała się w nim przemiana, że dojrzał, że doroślał. I czuł, że teraz się nie zakochał, tylko pokochał. Tak mocno, na zawsze, do śmierci. Właśnie, do śmierci. Pomału zbliżali się do martwego sektora. Jeszcze chwila i będzie musiał przekazać tę przepiękną kobietę w ręce psychologów. Czy ją straci? Czy śmierć jej dziecka tak ją przemieni, że już nigdy nikogo nie będzie w stanie pokochać? Alex nie potrafił odpowiedzieć sobie na te pytania. Czuł jednak narastający w nim strach i niepewność.

Spojrzał w kierunku unoszącego się nad budynkiem szkoły helikoptera. Nagle, tuż pod maszyną, z olbrzymią szybkością wystrzelił w górę fragment dachu, trafiając z impetem w przód śmigłowca. Alex zauważył, jak w ułamku sekundy helikopter się zachwiał, a następnie ogonem uderzył w dach budynku. Po chwili runął w dół, pochłonięty przez słup ognia. Kilka sekund później doszło do potężnej eksplozji. Fragmenty budynku i maszyny siłą wybuchu zostały rozrzucone po całym terenie szkoły, trafiając wielu ludzi i powodując, że pani Krystyna musiała później wielokrotnie zanosić się krzykiem, stawiając kolejne iksy przy znanych jej nazwiskach.

Metalowy fragment helikoptera trafił również Alexa, odrywając go od ziemi i siłą uderzenia rzucając nim wprost na podążającą za nim panią Jabłczyńską. Uderzenie było tak silne, że odebrało chłopakowi możliwość nabrania oddechu. Zamiast przynoszącego ulgę haustu powietrza Alex poczuł, jak płuca wypełnia gorąca krew. Próbował ją wypluć, ale było jej zbyt dużo i napływała zbyt szybko. Po chwili zaczął się nią dławić. Upadając na swoją Królewnę Śnieżkę, poczuł na plecach jej twarde piersi. Nie miał jednak czasu na rozkoszowanie się tym momentem, chociaż był to tylko jeden jedyny raz w jego życiu. Upadli razem na ziemię, a siła uderzenia fragmentu maszyny była tak duża, że dosłownie wgniotła chłopca w ciało matki Klaudii. Ona, upadając, objęła go rękoma, jakby chciała go przytulić i zatrzymać tylko dla siebie. Alex zauważył jeszcze na przegubie jej lewej ręki różową, filcową bransoletkę z wyszytym anonsem: „Mojej kochanej mamusi – księżniczka”. Od razu zrozumiał, do kogo prowadził swoją Królewnę Śnieżkę.

Nowa fala krwi napłynęła mu do ust. Przekręcił na bok głowę, starając się ją wypluć. Zobaczył martwy sektor, morze białych prześcieradeł i różowe kozaczki wyróżniające się na ich tle. Później było już tylko ciemno.

6

Przeklęta pogoda, pomyślała, podnosząc się z posłania. Za łóżko służył jej lniany worek mocno wypchany słomą ukradzioną z obory jednego z wielu farmerów zamieszkujących okolicę. Zapobiegawczo ułożyła wcześniej parę grubych desek na kamieniach tak, żeby chłód był jak najmniej odczuwalny. Lecz mimo wszystko i tak ciągło po kościach. Szczególnie w taką pogodę jak dzisiaj. Na zewnątrz sączyło marznącą mżawką. Zimno potęgował jeszcze szalejący wiatr. Z bólem w plecach pochyliła się, sięgając zmarzniętymi palcami po lampę naftową. Obok leżała paczuszka zapałek. Wyciągnęła jedną i potarła o siarkę. Rozległ się suchy trzask, pojawił się płomień i oświetlił jej twarz. Szybko przyłożyła płonącą zapałkę do knota lampy. Już po chwili rozbłysło jaśniejsze światło i kobieta, zdmuchnąwszy płomień zapałki, nałożyła szklaną kopułę na lampę. Od razu przyłożyła do niej swoje zmarznięte ręce, pozwalając im się rozgrzać. Siedziała tak przez chwilę, delektując się rozchodzącym powolutku po kończynach ciepłem. Blask ognia migotał, oświetlając jej pełne usta, zgrabny nos i szarozielone oczy. Ciemne, gęste włosy rozsypywały się na jej plecach i otulały smukłą szyję.

Gdyby tylko chciała, gdyby choć troszeczkę zadbała o siebie, mogłaby mieć tłumy wielbicieli. Mężczyźni prężyliby przed nią swoje muskuły, próbując zrobić na niej jak największe wrażenie. W każdej knajpie roztrzaskiwaliby swoje tępe łby szklanymi butelkami, walcząc pomiędzy sobą o chociażby krótkie jej spojrzenie. Jednym skinieniem palca mogłaby kierować całą rzeszą facetów.

Lecz ona tego nie chciała. Zaszyła się głęboko w lesie, w swojej jaskini i tak spędzała swoje życie. Żyła z tego, co zebrała lub upolowała. Odważniejsi mężczyźni podkradali się do ukrytego w lesie wodospadu, który służył jej za łazienkę. Z zapartym tchem obserwowali jej piękne, blade, ale sprężyste ciało. Była dla nich jak nimfa, a opowieściom o jej wdziękach nie było końca. Szczególnie kiedy napaleni kompani zaczęli stawiać kolejne drinki, żeby usłyszeć jak najwięcej pikantnych szczegółów.

Nikt z mieszkańców nie wiedział, skąd wzięła się ta dziewczyna. Nikt nie wiedział, jak się nazywa. Zaczęto więc pomiędzy sobą nazywać ją pustelnicą. Do czasu. Do dnia, kiedy pustelnica stanęła przed furtką jednego z domów. Jej czarne, rozpuszczone włosy mocno kontrastowały z bladą twarzą. Jej szarozielone oczy wytrwale wpatrywały się w drzwi wejściowe, jakby próbując wywołać z budynku mieszkańca. I tak też się stało.

Z domu wyszła kobieta. Była wystraszona tymi dziwnymi odwiedzinami, ale jakaś niewidzialna siła kazała jej podejść i dowiedzieć się, o co chodzi pustelnicy. Chwiejnym krokiem podążyła w kierunku furtki, a kiedy już miała zadać pytanie, pustelnica szybkim i stanowczym ruchem wyciągnęła w jej stronę swoją białą jak kreda dłoń, podając jej skrawek papieru.

– To list dla ciebie – powiedziała, a następnie obróciła się szybko i oddaliła, znikając w gęstej mgle.

List, który otrzymała właścicielka domu, nie był zwykłym listem. Były to bowiem pożegnalne słowa męża tej kobiety, który zginął dzień wcześniej w wypadku drogowym. Napisane brzydkim, jakby wymuszonym rodzajem pisma słowa, były dla tej kobiety najważniejszymi, ostatnimi myślami i słowami męża:

„Huk wystrzału opony, gwałtowny skręt kierownicy i przeraźliwy zgrzyt gniecionej blachy. Gdybym tylko miał czas jeszcze raz Ciebie objąć… Za późno. Nie martw się, nie bolało. Kocham Cię”.

Informacja o tym liście szybko rozniosła się echem po okolicy. Ludzie zaczęli w pustelnicy dostrzegać coś więcej niż tylko dziwaczkę. Niektórzy bali się jej, bo przypisywali jej kontakty z demonami i czarną magią. Inni nabrali szacunku i traktowali ją serio. Młodzi mężczyźni przestali zakradać się nad wodospad, bojąc się, że kiedyś ich wyczyny mogą wyjść na jaw. Skoro widzi ostatnie chwile umarłych, to znaczy, że może również widzieć ich ukrytych w krzakach. Kobiety uspokoiły się, wiedząc, że żaden facet nie poleci na kobietę, która słyszy ostatnie słowa nieboszczyków. Wszyscy jednak, niezależnie od swoich poglądów, zaczęli pomagać pustelnicy. Od tego dnia nie musiała się już martwić o jedzenie ani odzienie. Zaproponowano jej również zamieszkanie w przytulnym domku. Co prawda stał nieco na uboczu wioski, ale był piękny, wykonany w stylu norweskim, z białymi framugami okiennymi i elewacją w kolorze czerwieni faluńskiej. Otaczał go sad, a drzew było tam tak dużo, że mogła czuć się w nim jak w lesie. Lecz ona nie chciała. Wolała dalej siedzieć w swojej jaskini. Nikt jej za to nie zganił, a pustelnica próbowała wmówić sobie, że to najlepsze rozwiązanie i doskonała kryjówka, chociaż domek bardzo jej się spodobał. Naiwnie łudziła się, że grube i wilgotne skały jej jaskini zapewnią jej spokój i schronienie, i że już nigdy nie będzie musiała słyszeć głosów. Nic bardziej błędnego.

------------------------------------------------------------------------

1 Amoklauf (niem.) – szał.

2 Das war das letzte Mal (niem.) – To był ostatni raz.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: