Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Księżniczka i książę - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
26 kwietnia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,90

Księżniczka i książę - ebook

Misza, jako jedynaczka, od zawsze była zapewniana o swojej wyjątkowości. Nawet imię, chociaż męskie, zostało jej nadane po to, by wyróżniała się z tłumu. Niecierpliwie czeka więc na świetlaną przyszłość, której wizję roztaczają przed nią jej bliscy. Gorzkie rozczarowanie przychodzi w momencie jej przeobrażania się z dziewczynki w kobietę – świat otaczający nastoletnią Miszę i ludzie go zamieszkujący nie wydają się podzielać zachwytu, do jakiego była przyzwyczajona. Wkrótce jedynym jej oparciem staje się wymyślona przez nią męska postać, którą nazywa Księciem. To on pomaga jej przetrwać najtrudniejsze chwile, towarzysząc jej w bolesnym zderzeniu jej wyobrażeń z rzeczywistością. W pewnym momencie Książę wymyka się jednak spod kontroli swojej stwórczyni… Księżniczka i Książę to z jednej strony pełna groteski i czarnego humoru opowieść o dojrzewaniu młodej dziewczyny, z drugiej, momentami okrutna, mroczna baśń. Autorka przedstawia nam lekko przerysowany obraz dorastania wrażliwej marzycielki w realiach XXI wieku, opowiadając o kształtowaniu się jej tożsamości, rozpaczliwej potrzebie akceptacji i zmaganiach ze swoją seksualnością. To także refleksja nad istotą kobiecości i społeczeństwem, które odbija się w oczach człowieka wchodzącego w dorosłość wbrew swojej woli.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: brak
ISBN: 978-83-67024-86-0
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Mały pokój. Ciemny azyl, może nawet po prostu tonąca w mroku komnata – jak na końcu wysokiej, trudnej do zdobycia wieży.

Halo! Czy ktoś tutaj jest?!

Jest. Mała Księżniczka.

Przecież słychać jej ciche chlipanie, co prawda nieco tłumione przez przygniatające ją pluszaki, którymi się obwarowała, ale jest – z całych swoich dziecięcych sił… Jest!

Niestety, nie wszyscy wiedzą o jej obecności. Nie te dwa głośne monstra, rzekomo pilnujące wieży. One zajęte są walką, jaką zaciekle toczą między sobą. Księżniczka za wszelką cenę stara się odizolować od dochodzących do niej hałasów – odgłosów krwawej jatki. To dla niej stosunkowo nowa sytuacja. Monstra, na co dzień będące przyjaznymi stworzeniami, zazwyczaj otaczają ją autentyczną opieką, poświęcając jej całą swoją uwagę. Dziś niestety zdarzyło się, że zwarły się ze sobą, a konflikt ten pochłonął je tak bardzo, że Mała Księżniczka została zapomniana, przez co wątpliwej wagi zaczął wydawać się jej szlachetny tytuł.

W tamtej chwili nie czuła się księżniczką, w tamtej chwili czuła się nieważnym, niepotrzebnym pasożytem. Heleną, która rozpętała wojnę trojańską. Czuła, że czegoś jej brakuje. Czyżby pocieszenia, ochrony? Czegoś, co sprawi, że znów poczuje się prawdziwą księżniczką? Niewątpliwie, lecz gdzie jest źródło, które może jej to dać? Nie miała pojęcia.

Niespodziewanie w komnacie przestaje być sama. W mrok wkroczył jeszcze ktoś. Jeden z jej dawnych opiekunów, choć wciąż o przerażającym wyglądzie monstrum. Dziewczynka boi się, więc postanawia zastosować kamuflaż w postaci snu. Przykrywa się dokładniej pluszowymi stworzonkami, zamyka oczy, wyrównuje oddech. Monstrum nachyla się nad nią i składa na jej czole krótki pocałunek.

Kiedy znika, Księżniczka znów jest samotną duszą w pogrążonej w ciemnościach komnacie i teraz zasypia naprawdę, z przygnębiającym uczuciem niedosytu. Jest wystarczająco dorosła, by wiedzieć, że nie takiego pocałunku potrzebowała, ale i jeszcze na tyle mała, by nie zdawać sobie sprawy, kto powinien złożyć ten prawdziwy. Księżniczka nie wie jeszcze, że potrzebuje księcia.

Na całe jej nieszczęście… niedługo przyjdzie jej się o tym dowiedzieć.I

Parę lat później Księżniczka budzi się w tej samej komnacie.

Przytłaczające jest to, jak nic tu się nie zmienia – myśli, a potem, jeszcze nie wstając z łóżka, zaczyna rozciągać swoje trzynastoletnie ciało. To ten dzień, w którym wszystko rodzi się na nowo. Na nowo rodzi się ona, na nowo rodzi się całe jej życie. Od dziś wszystko ma uporządkowane, jest idealnie wypielęgnowana, wyćwiczona, jeszcze mądrzejsza niż dotychczas, jeszcze zdolniejsza niż dotychczas, umiejąca zachować się w każdej sytuacji, pewniejsza siebie jak nigdy do tej pory, a już na pewno w apogeum ambicji.

Nie jest ważnym fakt, iż dni takich przewinęło się przez jej młode życie już wiele. Niewarte wspomnienia jest to, że tak zwane „nowe życie” właściwie kończyło się tego samego dnia, którego się rozpoczęło. Nieważne! Tym razem będzie inaczej, ponieważ tym razem to nieubłagany bieg czasu przymusza ją do zmian. Wyraźny znak od losu, nie do zlekceważenia. Za cztery godziny Księżniczka przekroczy próg drugiego ważnego budynku na drodze zwanej edukacją. Za cztery godziny stanie się gimnazjalistką.

Niedawno wyczytała gdzieś przypadkiem, jak powinno się właściwie wybudzać. Powoli, delikatnie, nie zrywając się jak na alarm, gdy zadzwoni budzik. Słowo „właściwie” odgrywa tu szczególną rolę. Właściwa dziewczyna musi właściwie postępować. Dlatego naciąga mięśnie powoli i z uwagą, mocno wciąga powietrze nosem, aby dostało się jak najgłębiej, a wypuszcza drobnymi, kształtnymi ustami. Dopiero po jakimś czasie podnosi się z łóżka, by dokonać dalszych przygotowań do wyjścia. W drodze do łazienki mija duże, brudne lustro stojące w korytarzu. Przystaje.

Księżniczką zawsze zachwycali się wszyscy dorośli. Rodzina, przyjaciele rodziny, czasem przypadkowi ludzie. Podobno zaczęło się już w szpitalu, gdy zaraz po jej urodzeniu ochrzczono ją Miss Niemowląt. Wiedziała dzięki tym pochwałom, jak bardzo jest ładna, zgrabna, mądra, zdolna. Jakie to będzie miała powodzenie u chłopców! Czekała na to i była pewna, że gdy tylko przejdzie przez próg gimnazjum, zwali się do jej stóp sznur adoratorów. W końcu pierwsze oświadczyny musiała odrzucić już w przedszkolu.

Zadowolona z tego, co zobaczyła w tafli lustra między tłustymi śladami palców i innymi, niezidentyfikowanymi zabrudzeniami, Księżniczka uśmiechnęła się sama do siebie i poszła do łazienki.

Właściwie musiała się spieszyć. Mimo iż mieszkała stosunkowo blisko nowej szkoły, wstała bardzo wcześnie rano. Gdy zamykała za sobą drzwi łazienki, wydawało się, że panuje w niej jakaś dziwna, nowa strefa czasowa i wszystko trwa dwa razy dłużej. Mając niespełna trzynaście lat, Księżniczka nie robiła w tym pomieszczeniu nic poza ubieraniem się, ochlapaniem twarzy wodą, przeczesaniem włosów i umyciem zębów, a jednak te najbardziej pospolite czynności zajmowały jej zawsze niezwykle dużo czasu.

Bardzo możliwe, że Księżniczka miała po prostu zbyt dużo myśli, zbyt dużo planów, za dużo marzeń, za dużo… wyobrażeń produkowanych przez niesamowicie roztargniony i ewidentnie nad wiek rozwinięty umysł.

Dziewczyna miała zaplanowane właściwie już całe swoje życie – ma być pełne sukcesów i porażek, wzruszeń i radości, nienawiści i miłości. Wiedziała, że musi być trochę burzliwe (jak na życie artystki przystało), ale na dłuższą metę całkiem wesołe. Każda chwila z przyszłości Księżniczki była już przez nią dokładnie opracowana. Miała ona już również swojego Księcia, o którego obecności lubiła rozmyślać w chwilach wymagających specjalnego wsparcia.

Książę był wysoki, jasnowłosy, dobrze zbudowany, z zawadiackim uśmieszkiem, który tylko jej nie zbijał z tropu. Często nosił eleganckie koszule, a do nich rozpięte marynarki od garniturów, zawsze był czysty i przyjemnie pachniał. Księżniczka wyobrażała go sobie w momentach bezsilnej samotności, smutku, zagrożenia. Wtedy czuła się lepiej, tak jakby on naprawdę z nią był – rzeczywisty, namacalny człowiek. Jednocześnie jednak pocieszała się, że niedługo nie będzie jej potrzebny.

Właśnie z taką myślą w głowie, w obcisłej białej koszulce i galowej spódniczce, Księżniczka zamknęła za sobą frontowe wrota zamku.

***

– Misza, Miszka, Miszeczko… – wyśpiewywał pod nienależącą do żadnego istniejącego repertuaru melodię chłopięcy, nieco zachrypnięty głos – …Misia… Mysiu… Myszeczko…

Znad grubego szkicownika i spod wodospadu złotych włosów wyjrzała Księżniczka.

Właściwie dawna Księżniczka, gdyż już od jakiegoś czasu wiedziała, że nie jest godna takiego tytułu.

Nazywała się Misza Sen, była uczennicą pierwszej klasy gimnazjum, jej wielką pasją było szkicowanie ołówkiem B5, a największymi marzeniami: uznanie, sława i podziw.

– Ostatnio przyśnił mi się sen i to raczej byłaś ty! – Nadal próbował zwrócić na siebie jej uwagę średniego wzrostu szatynek o nienagannej brzydocie, noszący ciemne spodnie, koszulkę „Black Sabbath”, a na nogach ciężkie glany.

– Czy naśmiewanie się z mojego imienia i nazwiska to twoja jedyna pasja? – zapytała Misza, wcale nie złośliwie, wiedziała bowiem, że chłopak ma własny zespół, w którym gra na basie, jest bardzo uzdolniony matematycznie i w każdej dyskusji zajmuje dominującą pozycję.

Niestety okazał się również dosyć drażliwy i nagle na jego brzydkiej twarzy pojawił się wyraz takiej dezaprobaty, że dziewczyna poczuła się jakby gorszą kategorią człowieka. A przecież nie chciała go obrazić. Tak naprawdę podobało jej się, że ciągle nazywa ją „Swoją Myszeczką”, co z początku traktowała jak zwyczajne, szczenięce żarty. Sama chętnie się w nie angażowała poprzez tytułowanie go równie pieszczotliwie, co teraz powodowało, że czuła się jakoś dziwnie blisko tego specyficznego człowieka. Na tyle blisko, iż to, że niedługo ta bliskość nabierze konkretnych kształtów, traktowała jako kwestię czasu.

Dlatego w tamtej nieprzyjemnej chwili poczuła dziwny ból w sercu, który mógł oznaczać tylko jedno: coś idzie nie tak, jak powinno.

Księżniczkę Miszę mama wychowywała od samego początku w ten sam sposób: dziewczynka miała być absolutnie świadoma swojej wspaniałości i nauczona, że ona nigdy nikogo nie obdarowuje. Księżniczka jedynie wdzięcznie przyjmuje dary składane jej przez innych. Szczególnie jeśli chodzi o płeć przeciwną.

I chociaż zrobiło jej się głupio, gdy chłopiec o imieniu Szymon odchodził od niej obrażony i zniesmaczony, silne, żelazne kajdany matczynego chowu mocno pętały ręce i usta, które rwały się do szczerych przeprosin.

***

Oczywiste stało się jeszcze bardziej oczywiste, gdy urzeczywistniło się w życiu młodziutkiej Miszy.

Z misternie złożonej piramidy codzienności odłamał się do tej pory prawie zupełnie niezauważalny kawałeczek. Dopiero wtedy okazało się, że na tyle istotny, aby zachwiać całą budowlą. Dziewczyna doświadczyła tego po raz pierwszy, a jak wiadomo, pierwszy raz odczuwa się zawsze najintensywniej. Wszystko, co pierwsze, cieszy najbardziej, boli najmocniej, pamięta się najdokładniej i najdłużej. Cyfra „1” to prawie symbol przekleństwa.

A nad Miszą ciążyło jedno przekleństwo – frustrująca, upierdliwa klątwa, z której jeszcze wtedy nie do końca zdawała sobie sprawę.

Szymon – na razie jako jedyny – okazywał jej jakiekolwiek względy. Względy równie dla niej ważne, co zaczerpnięcie oddechu. Względy, które właśnie przepadły w przeszłość, bez jakiejkolwiek szansy powrotu.

Nagle przypomniały jej się inne słowa mamy: „Dopóty zając jest ścigany, dopóki ucieka”.

Rozchmurzyła się. Może, gdy Szymon ochłonie, jej niedostępność będzie dla niego motorem napędowym? Zostawi wszystko na przeczekanie. Jak dobrze znów mieć wszystko poukładane!

Nie sądziła, że piramida wciąż chwieje się niebezpiecznie i jest niemal na skraju upadku.

***

Czekała. Wciąż czekała w tej przeklętej wieży!

Książę nie przychodził. Odwrócił się od niej bezpowrotnie, a ona cierpiała. Czuła się winna. Tak, najgorsze było to poczucie winy.

Każda chwila, w której zamierzali minąć się w zatłoczonym szkolnym korytarzu, była dla Miszy chwilą wielkiego napięcia, oczekiwania i nadziei. Pytanie zawsze to samo: odezwie się, czy minie ją, nawet na nią nie patrząc?

Po jakimś czasie pytanie uległo znaczącemu przekształceniu: przeprosić go czy nie?

Rozsądek zazwyczaj przekrzykiwał sumienie. Po dawnej bliskości nie było już śladu.

Mniej więcej od połowy roku szkolnego – codziennie rano i wieczorem – Misza zatrzymywała się dłużej przy lustrach, na które natykała się w łazience lub przedpokoju, i do znudzenia zadawała swojemu odbiciu kolejne pytanie: jak to się właściwie stało? Ponieważ za każdym razem zawisało ono w powietrzu bez choćby najlakoniczniejszej odpowiedzi, zarówno Misza, jak i jej lustrzana odpowiedniczka, powoli zaczynały się dusić.

Wreszcie ta pierwsza, wykończona psychicznie i rozżalona do granic możliwości, podejmuje decyzję. Decyzję o buncie – przeciw dotychczasowym zasadom. Księżniczka chce wydostać się z wieży na własną rękę! Będzie to robić z umiarem, niespiesznie – kroczek po kroczku. Tak, aby wciąż utrzymać się na tych marnych, a jednak rzeczywistych, resztkach tronu.

Teraz będzie miła, najsłodsza na świecie! Kto wie? Może nawet go przeprosi? O ile oczywiście jej przeprosiny nie przekroczyły jeszcze daty ważności.

Wszystko na pewno rozejdzie się po kościach, gdy to ona – MYSIA – wyciągnie rękę.

Choć nie od razu całą, na razie tylko smukły, kruchutki paluszek. Wystarczy.

***

Sytuacja ta sama, co zawsze.

Ale skończy się zupełnie inaczej.

– Cześć! – wykrzykuje Misza wesoło, choć z wyczuwalną nutą nieśmiałości, gdy Szymon już zamierza teatralnie ją wyminąć.

Chłopak natychmiast zamienia się w posąg, równie zastygły, co jasnowłosa dziewczyna. Myślał, że mu się przesłyszało, bo tak dawno nie słyszał jej głosu, że już prawie go zapomniał i przestał rozpoznawać. Jednak czuje na sobie jej natrętny, wyczekujący wzrok. Tak. To krótkie powitanie padło z jej ust.

Przebiera w bałaganie uczuć, jaki zrobił się w jego głowie. Próbuje wybrać to właściwe. Właściwe dla siebie, satysfakcjonujące. Odwraca powoli głowę w stronę rozdygotanej Miszy.

– Cześć – odpowiada spokojnie i przyjaźnie. – Co słychać? – Musi poczekać dłuższą chwilę na odpowiedź, bo jego rozmówczynię właśnie biorą do nieba.

– Świetnie! – wybucha wreszcie dziewczyna. – Super! Właściwie to… dobrze, całkiem nieźle, fajnie… w porządku. – Gdy kończą jej się wszelkie dostępne pozytywne epitety na określenie swojego nastroju, odbija piłeczkę. – A u ciebie?

– Jak zwykle nie narzekam. Jadłaś coś niedawno? – To pytanie zbija ją z pantałyku.

– N-nie… nie wydaje mi się…

– Ach, nie! To mi się wydawało, przepraszam. To wyglądało, jakby… Zresztą nieważne, nie przejmuj się.

Misza wpada w panikę. Jej dłonie zaczynają podążać za uważnym, skupionym wzrokiem Szymona i wędrują po całej twarzy w poszukiwaniu skazy, którą zapewne zauważył.

– Nie, proszę, powiedz mi!

– Mówiłem, że mi się przewidziało. Daj już spokój, Myszka… Mam teraz ostatnią lekcję, widzimy się jutro w szkole?

– Widzimy… – bąka zdezorientowana dziewczyna, wciąż rozcierając rękami okolice ust.

Mimo wszystko jest szczęśliwa. Udało jej się z nim porozmawiać, a w dodatku nazwał ją „Myszką” jak dawniej. Patrzyła za nim, porażona, jak oddala się z uśmiechem na twarzy. Odzyskała dawny spokój. Ten uśmiech nie wzbudził w niej żadnego podejrzenia.

***

Księżniczka rzuciła się na Szymona jak wygłodniała tygrysica na świeży kawał mięsa.

Za wszelką cenę nie chciała zniszczyć ich relacji, niespodziewanie odrodzonej niczym feniks z popiołów. Przychodziła więc na każdy koncert, który dawał jego zespół – niegdyś była na nie zapraszana, teraz wpraszała się sama – i starała się jak najwięcej i jak najmilej do niego zagadywać, uważając w rozmowach na każde słowo.

Szymon nagradzał te starania swoim zwyczajowym uśmieszkiem, a okazyjnie, jednym lub dwoma spontanicznie wymyślonymi komplementami.

– On cię perfidnie wykorzystuje – skonstatowała dobitnie pewnego wieczora mama Miszy.

– J-jak to… Mamo, no co ty? Szymon nie jest do tego zdolny, on nigdy…

– Może nigdy wcześniej nie miał potrzeby i okazji?

Każde matczyne słowo było zawsze dla Miszy niczym niepodważalna przepowiednia – prawomocny, bezapelacyjny wyrok. W tamtej chwili zapadł wyrok straszliwy, niemalże wyrok śmierci.

– Żeś się uparła akurat na tego brzydala. Przecież on wygląda, jakby był upośledzony! W dodatku jakiś taki zarośnięty jak troglodyta. Fuj!

Gust Miszy był zawsze podważany przez matkę. Dziewczyna na ogół liczyła się z jej zdaniem, jednak opinie dotyczące chłopców traktowała z dużą rezerwą.

Nawet jeśli zauroczenie Miszy Szymonem nie miało aż takiej mocy, by mogła nie zgodzić się ze skojarzeniami swojej mamy, to tak naprawdę nie miały one dla niej większego znaczenia. Podobał jej się taki, jaki był. Nie ładniejszy, nie lepiej ubrany, nie ładniej pachnący. Dlatego świadomość, że matka nią manipuluje, do głębi nią wstrząsnęła.

– Ignorujesz tego biednego Maćka, a to taki fajny, przystojny chłopak. – Matka nie ustawała w prawieniu morałów.

Nie. Misza już nie słuchała o żadnym Maćku. Dla Miszy właśnie zawalił się świat. Jej serce runęło w przepaść i leży tam teraz na dnie, roztrzaskane o kamienie. Bez słowa zamknęła się w swoim pokoju. Jej myśli krążyły wokół ostatniego weekendu i krótkiego okresu przed nim. Wobec matczynego osądu wydarzenia tamtych dni nabrały zupełnie nowych barw i wymagały poddania ich ponownej analizie.

***

Misza Sen miała w gimnazjum przyjaciółkę – wesołą, roztargnioną Laurę. Owa Laura powzięła sobie za punkt honoru pomóc drogiej psiapsiółce i… zeswatać ją z Szymonem. Robiła to za niepewną zgodą zdesperowanej Miszy, z początku subtelnie „promując” ją w oczach chłopaka. Później jednak ta subtelność zaczęła się zacierać…

– Patrz, jaka ona jest piękna! – wyśpiewywała, obracając Miszą za ramiona, to w prawo, to w lewo, tak by Szymon zobaczył, jak ładnie wygląda.

Wszyscy spotkali się w mieszkaniu wspólnej koleżanki, by świętować jej urodziny.

Nie zrobiły na nim wrażenia koronkowe rajstopy okalające jej zgrabne nogi ani krótka fioletowa spódniczka, ani elegancka granatowa bluzeczka podkreślająca głęboko wciętą talię, ani czarna spinka w kształcie róży wpięta w długie złote włosy. Nie kusiły go nawet drogie, słodkie, owocowe perfumy, sprawiające, że inni przystawali dłużej przy Miszy, by móc napawać się jej zmysłowym zapachem.

Innym razem to Laura urządzała przyjęcie urodzinowe.

Gdy Misza przyjechała pod wskazany adres, już nie tak wykwintnie, choć wciąż z klasą i elegancko wystrojona, przed wejściem na osiedle ktoś na nią czekał.

Stał tam jej kolega z klasy, Maciek – całkiem przystojny chłopak o lekko oliwkowej cerze, trzymający w jednej dłoni torbę prezentową, a w drugiej obfity bukiet konwalii. Na widok Miszy jego opalona skóra zapaliła się nagle żywym płomieniem. Dziewczyna jednak kompletnie tego nie zauważyła, podeszła doń żwawym krokiem i przywitała się po koleżeńsku.

– Nie wchodzisz? – spytała w końcu, gdy Maciek w milczeniu nie spuszczał z niej wzroku.

– Co… tak! Tak, wchodzę – odparł, lekko speszony. – Mam nadzieję, że razem z tobą – spróbował zażartować, ale Misza, mimo szczerych chęci, nie dała rady się roześmiać.

Kiedy szli przez osiedle, szukając właściwej klatki, Maciek niespodziewanie przystanął. Misza, nie mając wyboru, również się zatrzymała. Nie znała powodu tego spontanicznego postoju, dopóki nasilający się zapach konwalii nie sprowokował jej do spuszczenia wzroku. Oliwkowa, trochę wysuszona dłoń dzierżąca bukiet wisiała na wysokości jej piersi. Taki obrazek Maciek szybko uzupełnił komentarzem:

– To dla ciebie, w ramach rekompensaty za życzenia urodzinowe. Z mojej działki, świeżo zerwane.

Misza w pośpiechu wertowała wspomnienia. Rzeczywiście, przypomniała sobie, że kiedyś samodzielnie ułożyła dla Maćka urodzinową rymowankę, z której bardzo się ucieszył i gorąco jej podziękował. Nie spodziewała się po nim podobnej kreatywności, ale liczyła choćby na szczere, nieskomplikowane życzenia z okazji jej święta, które wypadało niedługo potem. Okazało się, że się przeliczyła. Nie okazała mimo to koledze żadnej wrogości, tylko rzuciła jakiś żartobliwy komentarz. Niedługo o wszystkim zapomniała, jak widać, w przeciwieństwie do Maćka.

– Ojej… – Z filmów i książek nauczyła się, że tak najlepiej zaczynać podziękowania. – Dziękuję ci bardzo! – Już z bukietem w prawej dłoni, przytuliła go mocno.

Nie wytrzymała w tym splocie zbyt długo. Sama nie wiedziała dlaczego. Zawsze coś wzbraniało ją usilnie przed dłuższymi uściskami. Potem żałowała takiej wstrzemięźliwości. Tym razem doszła do wniosku, że powinna Maćka nagrodzić krótkim pocałunkiem w policzek. Jednak nie zrobiła tego, a atmosfera, jaka zapanowała po tych wszystkich czułościach, zdenerwowała ją, a wręcz zirytowała. Chcąc nieco ją oczyścić, zainicjowała filozoficzną dyskusję o sensie powstawania strzeżonych osiedli. Na szczęście w miarę szybko znaleźli właściwą klatkę i głowę Miszy zaprzątały już tylko myśli o tym, jak zręcznie wytłumaczy Laurze, że konwalie – czyli jedyne kwiaty, jakie nieśli – nie są przeznaczone dla niej.

Później zaczęły się dziać rzeczy, na które trzynastoletnia Misza nie była w żaden sposób przygotowana.

Na samym początku cała impreza przeniosła się do ciasnego pokoju Laury, gdzie kilkanaście osób ścisnęło się na kwadratowym dywanie, parapecie okna i dwóch poziomach piętrowego łóżka.

Misza rozłożyła się wygodnie na brzuchu, na najwyższym piętrze. – No to ja sobie pójdę tu, do Misi… – usłyszała z dołu głos Maćka, który powiedział to w taki sposób, jakby spodziewał się, że na tym materacu wydarzy się coś miłego i brakowało tylko, by zaczął ochoczo zacierać ręce.

Przysunęła się do ściany, a on ułożył się obok w tej samej pozycji, co ona. W jednej chwili poczuła się miło… i niemiło. Czuła się wreszcie w centrum zainteresowania, ale z drugiej strony otaczała ją niewyjaśniona aura jakiegoś zagrożenia.

Ale jakiego? Nic jej tu przecież nie groziło, a mimo to prawie dusiła się ze strachu na tym wąskim łóżku – noga przy nodze, ramię przy ramieniu, oddech przy oddechu…

Równocześnie pomyślała sobie, że Maciek czuje się przy niej zbyt pewnie; może uważa wyczyn z kwiatami za wystarczające starania. Misza nie mogła na to pozwolić! Znów przecież zasiadła na tronie, stając się Księżniczką – wypieszczoną, uwielbianą i kapryśną.

Wykorzystała to, że Laura zaproponowała gościom coś do picia.

– Pomogę ci! – oznajmiła i zwinnie opuściła łóżko, pozostawiając na nim Maćka samego.

W drodze do kuchni Laura wyszła na moment na balkon. Gdy wróciła, spojrzała znacząco na przyjaciółkę.

– Idzie Szymon – powiedziała do niej cicho.

Misza wypadła na balkon jak torpeda i przyparła ciałem do balustrady. W dole ujrzała przesuwający się po chodniku ciemny punkt.

– Cześć Szymon! – wrzasnęła w tamtą stronę.

Nie przerywając marszu, Szymon zerknął w górę, uniósł i zaraz opuścił rękę, i na tym jego przywitanie się skończyło. Misza w pełni się tym zadowoliła i szczęśliwa, że okazała mu kolejny objaw sympatii, w podskokach ruszyła do kuchni, by zgodnie z obietnicą pomóc Laurze w przygotowywaniu napojów.

Kiedy wróciła do pokoju, niosąc tacę ze szklankami wypełnionymi oranżadą, coś przytrzymało ją w progu. Maciek nie leżał już na łóżku, lecz siedział, zwiesiwszy nogi przez balustradę, i nie sam, a w towarzystwie Szymona oraz prześlicznej Konstancji. Chłopcy zajmowali się głównie zaczepianiem jej, lekko podszczypując jej ramiona. Miszy, o dziwo, nie dopadło nic w rodzaju zazdrości. Wtedy była jeszcze na to uodporniona. Wtedy. Poza tym bardzo lubiła Konstancję, która była przesympatyczną, cichutką dziewczynką – jednakowoż tak ładną i zadbaną, że przywodziła na myśl porcelanową laleczkę.

Misza odstawiła tacę na stojące przy oknie biurko, które za chwilę otoczyła grupa spragnionych dzieciaków. Konstancja już się podnosiła, gdy…

– Ja ci przyniosę – zaoferował się Szymon.

– Nie, ja to zrobię, mam bliżej – próbował przelicytować go Maciek.

W końcu to Konstancja sama wzięła sobie szklankę soku, wymawiając się tym, że i tak musi zejść na dół, by pójść do łazienki. Gdzieś w głębi serca Misza poczuła wdzięczność.

Pokój wciąż był solidnie przeludniony i dziewczyna nie mogła sobie znaleźć miejsca. Niemal jęknęła cicho, gdy zorientowała się, że może usiąść tylko na górnym materacu łóżka, razem z Szymonem, Maćkiem i Konstancją.

Niepewnie wgramoliła się na górę. Znalazła się teraz tuż obok Szymona.

Coś się zmieniło. Tak nagle, bez uprzedzenia. Złotowłosej Księżniczce odeszła ochota na starania. Fakt, że jej ciało znajdowało się niecałe dziesięć centymetrów od niego, nie robił na niej najmniejszego wrażenia. Jakby ktoś na jakiś czas ją zahipnotyzował albo wręcz przeciwnie – właśnie rozbudził z hipnozy.

Nagle poczuła, że coś skrobie ją w udo. Ku swojemu ogromnemu zaskoczeniu ujrzała palec Szymona, a nieco wyżej jego pociągniętą zawadiackim uśmiechem twarz. Bez słowa ujęła jego dłoń i zwróciła ją właścicielowi. Nawet nie spojrzała, czy jego mina uległa po tym geście jakiejkolwiek odmianie. Za chwilę nastąpił ponowny atak. Misza nie dawała się sprowokować, dopiero za czwartą zaczepką Szymona powiedziała surowym, ale spokojnym tonem:

– Nie rób tak. – Wyglądała przy tym na znudzoną i zdegustowaną.

Chłopak nie dał po sobie poznać żadnego zdziwienia. Z jeszcze bardziej poszerzonym uśmiechem powiedział do Miszy:

– No już dobrze, dobrze… Jakaś ty dziś bojowa! – W jego słowach nie było ani śladu podziwu czy skruchy. Raczej śmiał się z niej jak z niezłej komedii. – Ale wiesz, Misza… Ja cię bardzo szanuję.

Dopiero teraz zatrzymała na nim dłużej swoje zielone oczy. Tym razem jego słowa podziałały jak wabik.

„Szacunek” – tego właśnie pragnęła.

„Szacunek” – o to kazała jej walczyć matka.

„Szacunek” – muszą go posiadać wszyscy poddani Księżniczki.

„Szacunek” – także Książę musi go mieć.

Nie chciała zdemaskować swojego uniesienia, więc odparła beznamiętnie:

– To dobrze.

Zeszła z łóżka i wyszła z pokoju, a zaraz za nią zerwali się pozostali goście, bo Laura już wołała wszystkich do salonu na tort.

Po zdmuchnięciu świeczek, rozpakowaniu prezentów, odebraniu wszystkich życzeń i porządnym wyściskaniu, Laurze zabrakło pomysłów na to, co może jeszcze począć z tymi wszystkimi ludźmi, których sprowadziła do swojego mieszkania, aby zapewnić im jakąkolwiek rozrywkę do końca przyjęcia. Poszła po linii najmniejszego oporu, zgarniając całą urodzinową zgraję przed wielki plazmowy telewizor.

– Puszczę wam jeden z moich ulubionych filmów. Moim zdaniem to prawie arcydzieło! – Po takiej zapowiedzi wszyscy wyciągali szyje, próbując odczytać tytuł kinematograficznego majstersztyku z okładki trzymanej przez Laurę. Wkrótce komuś się to udało i zadowolony ze swojego osiągnięcia osobnik począł donośnym głosem pozbawiać resztę ciekawskich radości samodzielnego odkrywania.

Miszy ten tytuł nie był znany, a ponieważ uważała się za osobę obytą kulturalnie, skrycie się zawstydziła. Podobnego problemu nie mieli najwyraźniej pozostali goście, którzy ze swoją niewiedzą zupełnie się nie kryli, reagując okrzykami:

– Że co?!

– E… brzmi jak jakieś flaki z olejem…

– A o czym to jest?!

– Będzie dubbing?

– A co to znaczy?

– Iron Mana nie masz?

I kiedy w końcu opadła ta gwałtownie wzniesiona fala pytań, ze środka pokoju rozległ się niski, stonowany, nieznoszący sprzeciwu głos Szymona:

– O… ekstra. Uwielbiam ten film, jest zajebisty!

Laurze bardzo spodobał się jego odosobniony entuzjazm, więc pociągnęła z nim dłużej dyskusję o filmie. Pozostali siedzieli wsłuchani w ich rozmowę, próbując rozszyfrować język, jakim podczas niej posługiwała się ta dwójka.

Wreszcie skutecznie zareklamowane już arcydzieło zostało puszczone szerszej widowni. Okazało się, że to film animowany, o szkaradnej, karykaturalnej kresce, a jego postaciom odebrano zdolność konstruowania złożonych wypowiedzi. Opowiadał historię kolarza porwanego do eksperymentów przez tajną organizację i jego babci, która wraz ze swoim psem próbuje wnuka odnaleźć i ocalić.

Choć przed telewizorem nie ostało się wiele osób i co jakiś czas dało się słyszeć ciche lub znacznie mniej ciche pochrapywania, wielce artystyczna dusza Miszy dostrzegła w tym filmie bardzo konkretny, wartościowy przekaz.

Ten film to idealna parodia ludzi! – pomyślała z zachwytem i już miała wypowiedzieć tę konstatację na głos, gdy znów odezwał się Szymon:

– Ten film to idealna parodia ludzi.

I znów namieszało się biednej Księżniczce w jej arystokratycznym serduszku; radość z tego, że w niemalże jednej chwili pomyślała to samo co kochany Szymon, nakryła gruba, ciężka warstwa żalu i złości, spowodowana tym, że on się o tej istnej telepatii nie dowiedział. Nie zdążyła, a teraz mogła tylko wyznać, że właśnie miała zamiar powiedzieć dokładnie te same słowa – czyli powiedzieć po prostu prawdę. Prawdę, w którą nikt by nie uwierzył. A zwłaszcza on.

Po ekranie leniwie sunęły z góry na dół drobne napisy, na zewnątrz od dawna panował mrok, podłoga, pufy i fotele opustoszały. Przyjęcie urodzinowe dogorywało powoli, zaledwie z kilkoma niedobitkami.

Misza rozwaliła się na kanapie obok Konstancji, wsparła głowę na jej kościstym ramieniu i obserwowała obojętnym wzrokiem kolorową galerię porzuconych na podłodze bezpańskich szklanek, ni to pełnych, ni to pustych – wypełnionych resztkami niedopitych napojów. Nie zauważyła nawet przemykającego za kanapą cienia, który to cień za chwilę również wyłożył się na kanapie, układając tułów na dziewczęcych kolanach.

Konstancja tylko zachichotała, nie drgnął nawet jeden z dziesięciu jej długich, smukłych palców. Natomiast Misza momentalnie przybrała pozycję obronną. Napadła ją jakaś straszna gorycz, nie żeby zaraz wyniszczająca, ale na pewno nieprzyjemna i warta pomszczenia. Z tak ogromną ilością czułych gestów, zalotnych żartów i komplementów, nie pod jej adresem, nie miała jeszcze nigdy do czynienia. Dopiero tego dnia.

Kokiet w glanach, który ni stąd, ni zowąd obudził w sobie amanta, nie oszczędzał swoich złotych ust. Nieustannie uwodził zarówno Konstancję, jak i… Laurę. Jego względy bynajmniej nie miały być dodatkiem do prezentu urodzinowego.

Misza na chwilę właściwie zupełnie przestała funkcjonować w otaczającej ją rzeczywistości. Nie było jej. Zniknęła. Posuwała się tylko bezszelestnie swoim odartym z cielesności ciałem, nie zwracając niczyjej uwagi. Przynajmniej tak jej się wydawało. Ktoś się do niej uśmiechnął, ktoś o coś zapytał, zagadał… Ktoś… Ale tym „Kimś” nie był Szymon. A to tak, jakby nikt jej nie zauważył.

Tamtego popołudnia Księżniczka zrobiła pierwszy krok do poznania najkrótszej istniejącej drogi na świecie. Drogi wyboistej, wykańczającej, ale krótkiej. Drogi pomiędzy dwoma skrajnymi uczuciami – miłością i nienawiścią. Szymon był dzisiaj jej katem, a nie księciem. Sprawił, że czuła się nieważna, wyśmiana i nieatrakcyjna. Teraz chciał, by po tym wszystkim Księżniczka służyła mu za poduszkę?! O nie, Księżniczka wiedziała, czym jest godność i wiedziała, jak nią dysponować.

Rozwścieczona i rozżalona stanęła w obronie swojego honoru i zepchnęła chłopięcą głowę – jej zdaniem najwyraźniej wymagającą uzupełnienia braku oleju – ze swoich kolan i ostentacyjnie wstała.

– Rany boskie! – zakrzyknął Szymon, lecz wciąż nie słychać było, żeby czymkolwiek się przejął.

Miał w końcu jeszcze pod sobą zarumienioną Konstancję, najwyraźniej niezamierzającą reagować równie agresywnie, co biedna rozemocjonowana Misza.

Wychodzi – pomyślała z ulgą. – Nareszcie wychodzi! Oparta o ścianę obserwowała ze splecionymi na piersi rękoma, jak Szymon zakłada na siebie czarną, obsianą naszywkami kurtkę.

Laura wyszła do przedpokoju pożegnać gościa. W jej mieszkaniu zostały teraz tylko ona, Misza, Konstancja i dwie inne koleżanki. Wszystkie dziewczyny umówiły się wcześniej, że zostają u solenizantki na noc. Laura jeszcze raz podziękowała chłopakowi za prezent, on z kolei ponownie życzył jej tradycyjnie i schematycznie „wszystkiego najlepszego”. Laura chciała jeszcze uścisnąć mu rękę na pożegnanie, a on przyciągnął ją do siebie za wyciągniętą ku niemu dłoń i pocałował w policzek. Laura wydawała się niewzruszona, za to jej przyjaciółka była poruszona do szpiku kości. Szymon odwrócił się jeszcze w stronę Konstancji:

– Do zobaczenia, Kikuś…

Dopiero teraz zamierzał wyjść. Za to na Laurę spadł jasny grom i wypaliła:

– Nie pożegnasz się z Miszą? – W chwili, gdy padło to pytanie, Księżniczka wlepiła oczy w swój telefon komórkowy, sugerując otoczeniu, że to jemu poświęcała do tej pory całą uwagę i nie ma pojęcia o tym, co się wokół niej dzieje.

Dotarł do niej dopiero niechętny, zmieniony – wymęczony, jakby po wygłoszeniu czterogodzinnego wykładu – głos Szymona:

– Cześć, Misza.

W odpowiedzi dziewczyna machnęła znacząco głową – i to było jej jedyne pożegnanie.

Kilka dni po tych pamiętnych – dla co poniektórych – urodzinach, Misza swoim starym zwyczajem siedzi na pierwszej porannej przerwie w szkolnej szatni i szkicuje. W pewnym momencie stają jej przed oczami oryginalne buty Laury koloru zielonego światła sygnalizacyjnego.

Złotowłosa powoli jedzie wzrokiem w górę, a na końcu cielesnej konstrukcji odnajduje skwaszoną minę przyjaciółki.

– Co jest? – pyta zaintrygowana.

– Misza… przepraszam… Kurna… tak strasznie cię przepraszam!

Niepowstrzymana fala niepokoju zalewa Miszę od czubków palców u stóp aż po czubek głowy. Jeżeli Laura za coś przeprasza, to zawsze ma za co.

– Co… zrobiłaś…? – To pytanie przeciska się przez szpary zaciśniętych zębów.

– Ja… miałam już dość tych waszych podrygów i… tego całego swatania… myślałam, że ci pomogę, kiedy w końcu załatwię to tak, jak należy… No dobra, może tak nie należało, ale nie mogłam się powstrzymać, tak jakoś wypaliłam…

– Na litość boską, Laura! Co wypaliłaś?!

– Szłam przed chwilą korytarzem i spotkałam Szymona. On wtedy do mnie, że „cześć, Lauruś”, a ja nie wytrzymałam i powiedziałam: – Szymon, umów się z Miśką!

Palce Miszy zaciśnięte na ołówku poluźniają się, a ten spada na podłogę i łamie się na dwie części. Biedna Księżniczka blednie na całej twarzy i chyba nie może złapać oddechu, bo z jej ust wydostają się dziwne, szarpane dźwięki.

Przerażona Laura ze zmarszczonymi brwiami niechętnie szykuje się, by zadać przyjaciółce jeszcze więcej bólu.

– A on wtedy… – Misza bez słowa czeka na wyrok – …uśmiechnął się i powiedział: „wolałbym z tobą”.

A więc to tak! Nie jest, wbrew pozorom, największą zdradą sprzymierzenie się z wrogiem. Największą zbrodnię popełnia ten, kto wbrew żelaznym regułom staje zbyt blisko twojego wybranka. Laura odrzuciła propozycję Szymona, kierując się raczej własnym gustem, nie zaś moralnym paktem przyjaźni. Niemniej, Misza uniknęła w ten sposób kolejnych, zadających bolesne ciosy strzał, jakie później hurtowo by się na nią posypały.

Niestety nie uniknie ich też w przyszłości. Ruchomy cel – tym właśnie w końcu się stała. Księżniczkę co chwilę zdejmowano z tronu, a wtedy, gdy Szymon wybrał Laurę, została z niego brutalnie zepchnięta – przez tego, który miał siedzieć przy jej boku. Została zepchnięta przez księcia.

***

Jak trudno jest zapomnieć, a jednocześnie jak łatwo wybaczyć… Ona już zrozumiała, już dała swoje, nic dla niego przecież nieznaczące, rozgrzeszenie. Alleluja!

Postanowiła, że sama zaopiekuje się własnym bólem. Truje się teraz jego toksycznymi oparami, litrami połyka truciznę, naiwnie sądząc, że przez to jej ubędzie. Niczego nie ubywa – ani bólu, ani trucizny, tylko przybywa ciężaru. Trudno ten ciężar udźwignąć młodej dziewczynie – właściwie dziecku o umyśle starszym niż jego ciało – nawet w tak, wydawać by się mogło, komfortowym położeniu, w jakim znajduje się teraz: na miękkim materacu łóżka, w embrionalnej pozycji, otoczona ciemnością i maskotkami.

„Nie chce mnie… chce Laurę… chce Konstancję… każdą chce… byle nie mnie…”. Te słowa stały się na ten wieczór jej osobistą mantrą. Powtarzała je w kółko w swojej głowie, niby próbując się z ich przesłaniem pogodzić, ale osiągała zupełnie odwrotny skutek: za każdym razem zadawały jeszcze gorszy cios.

Leżała tak już trzy godziny od rozmowy z mamą, powlokła się tylko na dwadzieścia minut do łazienki, by przygotować się do snu. W tym czasie zapadła już późna noc, a ona wciąż nie mogła zasnąć. Czegoś jej brakowało, tak jak zawsze, gdy było jej źle, kiedy ktoś pozbawiał ją tronu.

Ty byś mi nigdy tego nie zrobił, prawda? Nie zbliżyłbyś się do mojej przyjaciółki? – pyta w przestrzeń, dokładnie jednak wie, do kogo to pytanie adresuje. Szybko też dostaje odpowiedź:

„Nigdy. Po co, kiedy mam ciebie”.

Gładka dłoń czule pieści jej mokry od łez policzek. Następnie silne, ale delikatne ramię oplata ją w pasie.

Teraz jest już spokojniejsza. Chroniona i kochana, lekko zapada w tak potrzebny jej sen.

To ramię i ta dłoń nie istnieją. Tych przedmiotów błogiej czułości nie ma. Dla niej jednak muszą być prawdziwe, żeby mogła zasnąć tej nocy i żeby zdołała przespać kolejne…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: