Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kształtuj swój charakter - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
14 października 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kształtuj swój charakter - ebook

Książka Kształtuj swój charakter to połączenie mądrości, humoru, ciekawości i trafnych spostrzeżeń, które przyciąga miliony czytelników do kolumny prowadzonej w „New York Timesie” i do poprzednich bestsellerów Davida Brooksa, wzbogaca nasze życie w zaskakujące i oryginalne sposoby.

Łącząc psychologię, politykę, duchowość i elementy autobiograficzne, Brooks dostarcza Czytelnikowi okazję do zastanowienia się nad własnymi priorytetami i podjęcia próby wzbogacenia swojego życia wewnętrznego, którego filarami będzie pokora i głębia moralna.

Reagując na kulturę, którą sam nazywa kulturą Dużego Ja, a która podkreśla znaczenie sukcesu zewnętrznego, Brooks rzuca wyzwanie – nam, a także samemu sobie – byśmy zbilansowali „cnoty z życiorysów” – cechy, które pozwalają nam osiągnąć pieniądze, sławę i status – z „cnotami z mów pogrzebowych” – cechami, które stanowią podstawę naszego jestestwa, takimi jak życzliwość, odwaga, uczciwość i wierność, koncentrując się na rodzajach budowanych przez nas relacji.

Sięgając do życiorysów jednych z największych na świecie myślicieli i liderów, Brooks analizuje, w jaki sposób poprzez wewnętrzną walkę i poczucie własnych ograniczeń ludzie ci zdołali zbudować tak silny charakter. I tak, aktywistka Frances Perkins zrozumiała konieczność powściągania samej siebie po to, by móc stać się narzędziem służącym większej sprawie.

Dwight Eisenhover zbudował swoje życie nie wokół impulsywnego wyrażania własnego „ja”, lecz wokół pełnego namysłu samoograniczania się.

Dorothy Day, zagorzała konwertytka i obrończyni ubogich, już jako młoda kobieta nauczyła się słownictwa prostoty i uległości.

Pionierzy ruchu na rzecz przestrzegania praw obywatelskich, A. Philip Randolph i Byard Rustin, nauczyli się powściągliwości i samodyscypliny, a także tego, by nie ufać samemu sobie nawet wtedy, gdy stoją na czele szlachetnej krucjaty.

Jak pisze sam David Brooks: „Radość to produkt uboczny doświadczany przez tych, którzy dążą do osiągnięcia czegoś innego. Ale ona nadchodzi”.

Spis treści

Okładka

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

Spis treści

Wprowadzenie: Adam II

Rozdział 1. Przemiana

Rozdział 2. Wezwani przez życie

Rozdział 3. Zwyciężyć z samym sobą

Rozdział 4. Walka

Rozdział 5. Samokontrola

Rozdział 6. Godność

Rozdział 7. Miłość

Rozdział 8. Miłość nakazana

Rozdział 9. Introspekcja

Rozdział 10. Duże JA

Podziękowania

O autorze

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8087-432-9
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WPROWADZENIE: ADAM II

Jakiś czas temu zastanawiałem się nad różnicami między cechami przedstawianymi przez nas w życiorysach i listach motywacyjnych a tymi, które później padają podczas mów pogrzebowych. Cnoty z życiorysu to lista umiejętności oferowanych na rynku pracy, które pozwalają nam osiągnąć sukces zewnętrzny. Cnoty wymieniane podczas mów pogrzebowych są głębsze. Z nich można dowiedzieć się, jakimi ludźmi byliśmy naprawdę – czy cechowała nas życzliwość, odwaga, uczciwość i wierność – oraz jakie relacje z innymi potrafiliśmy budować.

Większość stwierdziłaby zapewne, że cnoty z mów pogrzebowych są ważniejsze od tych z listów motywacyjnych, ale muszę przyznać, że o wiele więcej czasu poświęciłem na rozważanie tych drugich. Nasz system edukacyjny z całą pewnością jest skoncentrowany na rozwoju cech, które później zamieszczamy w życiorysach. Ta uwaga dotyczy także całej komunikacji w życiu publicznym – zarówno porady w magazynach, jak i bestsellery w kategorii książek niebeletrystycznych dotyczą cech wymienianych w życiorysach, a nie w mowach pogrzebowych. Większość z nas ma lepiej opracowane strategie odniesienia sukcesu w karierze niż strategie rozwoju swojego charakteru.

Jedną z książek, które pomogły mi w rozmyślaniach nad tymi dwoma zbiorami cnót, jest esej filozoficzny The Lonely Man of Faith, napisany w 1965 roku przez rabina Josepha Bera Soloveitchika (Sołowiejczyka). Zwrócił on uwagę na fakt, że w Księdze Rodzaju są dwie relacje na temat dzieła stworzenia człowieka, które – zdaniem rabina – reprezentują dwie przeciwstawne strony naszej natury, nazwane Adam I oraz Adam II.

Uwspółcześniając nieco rozważania Sołowiejczyka, możemy stwierdzić, że Adam I to zorientowana na karierę, ambitna strona natury człowieka. Adam I jest więc „zewnętrznym”, „życiorysowym” Adamem. Pragnie on budować, tworzyć, produkować i odkrywać. Dąży do uzyskania wysokiego statusu i chce odnosić kolejne zwycięstwa. Natomiast Adam II to ktoś skoncentrowany na swoim wnętrzu. Chce być wzorem określonych cech moralnych. Zależy mu na czystości charakteru, właściwej ocenie dobra i zła – chce nie tylko czynić dobro, ale także być dobrym z natury. Adam II pragnie kochać pełnią miłości, zatracić samego siebie w służbie innym, żyć w zgodzie z transcendentną prawdą, dbać o czystą duszę, oddawać cześć cudowi stworzenia i możliwościom człowieka.

Gdy Adam I pragnie podbić cały świat, Adam II chce być wierny swojemu powołaniu, jakim jest służenie temu światu. Tego pierwszego cechuje kreatywność, delektuje się on własnymi dokonaniami, natomiast Adam II rezygnuje z ziemskich sukcesów i wysokiego statusu na rzecz jakiegoś wyższego, uświęconego celu. Gdy Adam I pyta o to, jak wszystko działa, Adam II szuka sensu istnienia i prawdziwego przeznaczenia wszystkiego. Adam I pragnie rozwijać się i iść odważnie do przodu, Adam II wolałby raczej powrócić do korzeni i rozkoszować się ciepłem domowego posiłku. Mottem pierwszego jest Sukces, dla drugiego zaś, postrzegającego świat jako miejsce, w którym rozgrywa się dramat moralny, kluczowe stają się Miłosierdzie, Miłość i Odkupienie.

Rabin Soloveitchik twierdził, że żyjemy w stanie ciągłej sprzeczności i konflikcie między oboma Adamami. Skoncentrowany na świecie zewnętrznym, majestatyczny Adam I i pogrążony w sobie, pokorny Adam II – tych dwóch nie da się ze sobą w pełni pogodzić. Jesteśmy więc skazani na rodzaj samokonfrontacji, walki wewnętrznej. Musimy wypełnić obie osobowości i opanować sztukę radzenia sobie z nieuniknionymi napięciami między tymi dwiema tak sprzecznymi naturami.

Od siebie dodam, że najtrudniejsze w tej konfrontacji jest to, że Adam I i Adam II kierują się odmienną logiką. Adam I – ten twórczy, budujący i odkrywający Adam – trzyma się prostej, czysto utylitarnej logiki. To logika ekonomii. Aby uzyskać założony efekt, należy ponieść określone nakłady. Wysiłek prowadzi do rezultatów. Praktyka czyni mistrza. Należy dążyć do maksymalizacji własnej korzyści. Realizujmy się. Wywrzyjmy wrażenie na świecie.

Adam II kieruje się odwrotną logiką. To logika moralna, nie ekonomiczna. Trzeba dać, by coś otrzymać. Należy poddać się sile zewnętrznej, by odszukać moc w samym sobie. Musimy powściągnąć swoje własne pragnienia, by uzyskać to, czego łakniemy. Sukces prowadzi do największej z klęsk, której na imię duma. Niepowodzenie prowadzi zaś do największego z sukcesów, jakim jest pokora i zdobywanie wiedzy. Aby się spełnić, musimy wpierw o sobie zapomnieć. Aby znaleźć samych siebie, musimy wpierw się zatracić. Jeśli zależy nam na karierze w rozumieniu Adama I, powinniśmy rozwijać swoje mocne strony. Jeżeli bliższy nam okazuje się kręgosłup moralny Adama II, musimy stawić czoła swoim słabościom.

Inteligentne zwierzę

Żyjemy w kulturze sprzyjającej Adamowi I i niedostrzegającej istnienia Adama II. Żyjemy w społeczeństwie, które zachęca nas do myślenia o karierze zawodowej, ale niepodpowiadającej, jak dbać o rozwój duchowy. Walka o sukces i podziw otoczenia jest dziś tak ostra, że pochłania nas bez reszty. Rynek konsumenta zachęca nas do tego, by żyć według zasad praktycznych, zaspokajać swoje pragnienia, tracąc jednocześnie z pola widzenia moralne aspekty podejmowanych przez nas codziennych decyzji. Hałas, jaki towarzyszy szybkiej i płytkiej komunikacji, utrudnia usłyszenie cichych szeptów, które płyną z naszego wnętrza. Żyjemy w kulturze uczącej nas promowania i reklamowania samych siebie oraz zachęcającej do zdobywania umiejętności pozwalających odnosić sukcesy, ale nie uczy ona pokory, współczucia ani szczerości wobec samego siebie – rzeczy niezbędnych do budowania charakteru.

Jeśli ograniczymy się do Adama I, to w gruncie rzeczy zmienimy się w inteligentne, przebiegłe zwierzęta, które doskonale opanowały reguły gry o przetrwanie i które we wszystkim widzą trofea do zdobycia. Jeżeli nie reprezentujemy sobą nic więcej, to wiele czasu poświęcimy na rozwijanie umiejętności zawodowych, ale ponieważ nie mamy jasności co do źródeł sensu życia, to nie wiemy, w jakiej dziedzinie powinniśmy zaangażować nasze umiejętności, jaka ścieżka kariery zaprowadzi nas jak najwyżej i jaka będzie dla nas najlepsza. Lata mijają, a głębsze pokłady naszego jestestwa pozostają niezbadane i nieustrukturyzowane. Jesteśmy ciągle zajęci, ale mimo to dociera do nas jakieś niejasne przeczucie, że nasze życie nie osiągnęło pełnego sensu i znaczenia. Żyjemy w stanie podświadomej nudy, tak naprawdę nie kochając ani nie czując związku z moralnymi celami, które nadają życiu sens. Brak nam wewnętrznych kryteriów pozwalających zaangażować się w coś w sposób zdecydowany. Nigdy nie udaje nam się rozwinąć w sobie wewnętrznej opoki – stabilnej, integralnej siły, która pozwoliłaby nam poradzić sobie z dezaprobatą otoczenia lub jakimś poważnym ciosem. Rezultat jest taki, że robimy rzeczy, które spotykają się z aprobatą innych, nie bacząc, czy jest to dla nas dobre, czy też nie. Osądzamy ludzi po ich umiejętnościach, a nie ich rzeczywistej wartości. Brakuje nam odpowiedniej strategii budowania własnego charakteru, a bez niej nie tylko nasze wewnętrzne, ale też i zewnętrzne życie w końcu będzie musiało rozpaść się na kawałki.

Ta książka jest o Adamie II. O tym, w jaki sposób niektórym udało się zbudować silny charakter. A szczerze mówiąc, powstała po to, bym mógł ocalić własną duszę. Urodziłem się bowiem z naturalną predyspozycją do płytkości. Obecnie pracuję jako dziennikarz i felietonista. Płacą mi za to, że jestem narcystycznym samochwałą, za otwarte głoszenie opinii i upieranie się przy nich nawet bardziej, niż sam bym tego chciał, za udawanie mądrzejszego niż jestem, dowodzenie swoich większych niż w rzeczywistości kompetencji. W konsekwencji muszę starać się bardziej niż większość ludzi, by nie dać się pochłonąć przez powierzchowne, pełne zadowolenia z samego siebie życie. Ostatnimi czasy uświadomiłem również sobie, że – tak jak wielu ludzi – miałem dotychczas wątpliwe aspiracje życiowe – trochę tylko chcąc być dobrym i służyć jakiemuś większemu celowi. Brakowało mi jednak odpowiednio silnych podstaw moralnych, zrozumienia, w jaki sposób można prowadzić bogate życie wewnętrzne, a nawet wiedzy na temat tego, w jaki sposób można rozwijać charakter i stawać się głębszym człowiekiem.

Odkryłem, że bez ciągłej i surowej koncentracji na tej stronie własnej natury, którą reprezentuje Adam II, łatwo można ześliznąć się w otchłań pełnej samozadowolenia moralnej mierności. Zaczynamy wybaczać sobie zbyt wiele. Spełniamy swoje pragnienia bez oglądania się na to, dokąd nas one zaprowadzą, i akceptujemy samych siebie tak długo, dopóki nie zaczniemy w sposób ewidentny ranić innych. Dochodzimy do wniosku, że skoro ludzie wokół nas zdają się nas lubić, to jesteśmy wystarczająco dobrzy. Jednakże w całym tym procesie powoli zatracamy się i zmieniamy w coś o wiele mniej interesującego, niż początkowo mieliśmy nadzieję. Pojawia się upokarzający rozdźwięk między „ja” rzeczywistym a „ja” upragnionym. Uświadamiamy sobie, że głos Adama I rozbrzmiewa w nas z pełną mocą, a głos Adama II jest stłumiony; że plan życiowy Adama I jest jasny, a plan Adama II niewyraźny; że Adam I jest w pełni rozbudzony, a Adam II uśpiony.

Napisałem tę książkę, nie będąc pewnym, czy ja sam jestem w stanie pójść opisaną tu drogą. Chciałem jednak przynajmniej dowiedzieć się, jak ona wygląda i w jaki sposób innym udało się ją przemierzyć.

Plan

Układ tej książki jest prosty. W pierwszym rozdziale zamierzam przedstawić historyczną tradycję moralną. Moralność była elementem tradycji kulturowej i intelektualnej – tradycji „pokrzywionego drzewa człowieczeństwa”, która uwypuklała nasze zepsucie i wymagała pokory wobec naszych ograniczeń. Jednak tradycja ta zakładała, że każdy człowiek ma w sobie dość siły, by stawić czoła własnym słabościom, poradzić sobie z własnymi grzechami i w ten sposób – poprzez taką konfrontację z samym sobą – budować charakter. Grzech i słabość dają nam szansę odegrania naszej roli w wielkim moralnym dramacie tego życia. Możemy dążyć do czegoś więcej niż własne szczęście. Mamy możliwość wykorzystania nadarzających się nam codziennie okazji do wzmacniania naszych cnót i służenia światu.

Następnie pokażę, jak te metody budowania charakteru wyglądają w rzeczywistości. W tym celu zamierzam wesprzeć się esejami biograficznymi, które są jednocześnie esejami moralnymi. Począwszy od Plutarcha, moraliści próbowali przedstawić światu pewne standardy, wskazując ich formy idealne. Nie można jednak zbudować głębokiego życia Adama II, czytając kazania lub postępując zgodnie z jakimiś abstrakcyjnymi zasadami. Przykład to najlepszy nauczyciel. O moralne doskonalenie najłatwiej wtedy, gdy serce jest rozgrzane, gdy znajdujemy się blisko ludzi, których podziwiamy czy kochamy, i w sposób świadomy zmieniamy nasze życie tak, by upodobniło się do ich życia.

Tę prawdę zrozumiałem dopiero wtedy, gdy napisałem felieton, w którym wyraziłem frustrację związaną z tym, jak trudno jest nauczyć się bycia dobrym człowiekiem w tradycyjny sposób, a więc w ławie szkolnej lub na kursie. Otrzymałem wówczas mail od Dave’a Jolly’ego, weterynarza, który nie owijał niczego w bawełnę:

Serca nie można kształtować w szkole w sposób intelektualny, każąc studentom mechanicznie robić notatki. (…) Dobre, mądre serce można kształtować poprzez całe życie wytężonej pracy, dogłębnie wnikając w swoje wnętrze i lecząc życiowe rany. (…) Nie da się tego przekazać innym – ani w klasie, ani poprzez e-mail czy tweeta. Trzeba to odkryć w głębi swojego serca, ale staje się to możliwe dopiero wtedy, gdy człowiek jest na to gotowy, nie wcześniej. Mądra osoba musi poradzić sobie z frustracją i całym swoim życiem dawać przykład troski, uważności i pracowitości. Mędrzec uczy tylko niewielkiego ułamka tego, co daje. Najważniejszy jest łączny przekaz – to, co pokazuje całym swoim życiem. Nie wolno ci nigdy o tym zapomnieć. Przesłaniem jest cały człowiek, który przez całe życie ciężką pracą dochodził do perfekcji, a proces ten rozpoczął jeszcze ktoś inny, dziś skryty w mrokach czasu. Życie jest czymś znacznie głębszym, niż się nam wydaje, a przyczyny i skutki splatają się ze sobą w ogromnej strukturze moralnej, która skłania nas do stawania się lepszymi ludźmi nawet wtedy, gdy jesteśmy zagubieni w bolesnej ciemności niezrozumienia.

Te słowa doskonale opisują metodologię, którą wykorzystałem przy pisaniu tej książki. Rozdziały 2–10 to portrety osób różnych ras, płci, wyznania i wykształcenia. Żadna z tych postaci nie zbliża się nawet do ideału. Łączy je jednak to, że wszyscy oni zdecydowali się żyć w sposób rzadko dziś spotykany. Wszyscy byli niezwykle świadomi swoich słabości i ograniczeń. Wszyscy postanowili wydać wewnętrzną wojnę swoim grzechom i odnieśli w niej sukces, zdobywając szacunek do samych siebie. A gdy teraz przywołujemy ich wizerunki, to pamiętamy w pierwszej kolejności, kim byli, a nie, czego dokonali, jakkolwiek wielkie byłyby to osiągnięcia. Mam nadzieję, że te przykłady rozpalą w was tę tęsknotę, którą nosi w sobie każdy człowiek, by stać się lepszym i pójść w ślady tych wspaniałych postaci.

W ostatnim rozdziale podejmę próbę podsumowania wszystkich poruszonych w tej książce tematów. Wyjaśnię, w jaki sposób nasza kultura utrudnia nam bycie dobrymi ludźmi, i podsumuję w konkretnych punktach podejście do życia, które opisałem jako „pokrzywione drzewo człowieczeństwa”. Jeśli jesteście niecierpliwi i chcecie już teraz poznać skondensowaną treść tej książki, możecie od razu przejść na jej koniec.

Od czasu do czasu – a może zdarzyć się to nawet dzisiaj – napotykamy ludzi, którzy zdają się mieć wyjątkową wewnętrzną spójność charakteru. Ich życie nie jest chaotyczne i niespójne. Ludzie ci osiągnęli rodzaj wewnętrznej integralności. Są spokojni, stabilni i wierni swoim zasadom. Żadna burza nie jest w stanie wytrącić ich z ustalonego kursu. Nie upadają pod naporem przeciwności. Ich umysły cechuje koncentracja, a serca wypełnia poczucie pewności. Charakteryzujące ich cechy nie są tymi, które dostrzec możemy u młodych, pełnych entuzjazmu absolwentów uczelni. Mowa raczej o cechach właściwych ludziom, którzy coś już przeżyli i wyciągnęli wnioski zarówno z radosnych, jak i smutnych doświadczeń.

Czasem jednak nawet ich nie zauważamy, gdyż – choć wydają się mili i radośni – odnoszą się do świata z pewną rezerwą. Cechują się skromnością ludzi, którzy pragną być użyteczni dla innych, ale niczego nie muszą już udowadniać: ani swojej pokory, powściągliwości i umiaru, ani szacunku i samodyscypliny.

Emanują swoistą moralną radością. Gdy ktoś rzuci im ostre wyzwanie, odpowiadają przyciszonym głosem. Na niesłuszne ataki reagują milczeniem. Zachowują godność, gdy inni próbują ich poniżyć, są powściągliwi, gdy ktoś chce ich sprowokować. Ale zawsze realizują swoje cele. Ich pełne poświęcenia czyny wykonywane są z taką samą skromnością, jaką okazują, gdy robią codzienne zakupy. Nie rozmyślają o wielkości swoich działań. O sobie nie myślą zaś wcale. Wydają się zachwyceni samą obecnością wokół siebie innych, jakże pełnych wad ludzi. Analizują sytuację, decydują, co należy zrobić, i po prostu to robią. Już sama rozmowa z nimi sprawia, że czujemy się mądrzejsi i bardziej radośni. Ludzie ci potrafią pokonywać wszelkie bariery pomiędzy poszczególnymi klasami społecznymi i czynią to bez wysiłku, jakby nawet tego nie zauważali. Gdy już ich nieco poznamy, uświadamiamy sobie, że nigdy się niczym nie przechwalają, nie wywyższają i nie można o nich powiedzieć, by byli zadufani w sobie i przekonani o własnej nieomylności. W żaden sposób nie sugerują, by byli od nas w czymkolwiek lepsi.

Ich życie nie było pozbawioną konfliktów sielanką, ale przez cały czas rozwijali się i dążyli do dojrzałości. Zrobili już postępy na drodze ku rozwiązaniu zasadniczego problemu życia, który, mówiąc słowami Aleksandra Sołżenicyna, polega na tym, że „linia oddzielająca dobro od zła przebiega nie między państwami, nie między klasami, nie między partiami – tylko przecina każde ludzkie serce, nie omijając żadnego”.

To ludzie, którzy zbudowali silny charakter i osiągnęli pewną jego głębię. Pod koniec ich życiowej walki pragnienie sukcesu przegrało z dążeniem do zgłębienia własnej duszy. Po latach poszukiwań równowagi Adam I ukorzył się w końcu przed Adamem II. To właśnie takich ludzi szukamy.Rozdział 1 PRZEMIANA

W niedzielne wieczory moja lokalna stacja radiowa NPR nadaje programy archiwalne. Właśnie dlatego kilka lat temu w drodze do domu miałem okazję wysłuchać audycji zatytułowanej Command Performance, która dotyczyła zmagań na frontach II wojny światowej. Akurat puszczano odcinek I tej serii z audycją nadaną po raz pierwszy w dzień po zwycięstwie aliantów nad Japonią, 15 sierpnia 1945 roku. Usłyszeć można było głosy największych postaci tamtych czasów: Franka Sinatry, Marleny Dietrich, Cary’ego Granta, Bette Davis i innych. Najbardziej w tym wszystkim uderzył mnie ton ich wypowiedzi: skromny i pełen pokory. A przecież właśnie odnieśliśmy jedno z największych zwycięstw w historii. Nikt jednak nie dał się ponieść triumfalizmowi i nikt nie dął w trąby.

„Wydaje się, że to już koniec – zaczął audycję prowadzący Bing Crosby. – Co można powiedzieć w takiej chwili? Nie można tak po prostu wyrzucić w górę rąk w geście zwycięstwa. To dobry sposób na celebrowanie zwykłych, codziennych świąt. Wydaje mi się, że wszyscy możemy teraz jedynie podziękować Bogu”. Mezzosopranistka Risë Stevens zaśpiewała Ave Maria, a następnie znów pojawił się Crosby, który podsumował ogólne nastroje: „Dziś jednak naszym najgłębszym uczuciem jest pokora”.

W tym nastroju utrzymany był cały program. Aktor Burgess Meredith przeczytał fragment tekstu korespondenta wojennego Ernie Pyle’a. Pyle zginął zaledwie kilka miesięcy wcześniej, ale zdążył jeszcze napisać artykuł, w którym przewidywał zwycięstwo i dzielił się swoimi przemyśleniami na temat wagi tego wydarzenia: „Wygraliśmy w tej wojnie dzięki odwadze naszego narodu i wielu innym rzeczom – dzięki Rosji, Anglii i Chinom, dzięki upływowi czasu oraz zasobom naturalnym. Nie zwyciężyliśmy dlatego, że przeznaczenie uczyniło nas lepszymi od innych ludzi. Mam nadzieję, że w chwili zwycięstwa silniej będziemy odczuwać wdzięczność niż dumę”.

Ten program niewątpliwie odzwierciedlał ogólną reakcję całego narodu amerykańskiego. Oczywiście zdarzały się także i entuzjastyczne przejawy radości. Marynarze w San Francisco opanowali tamtejsze linowe tramwaje i plądrowali sklepy monopolowe. Główne ulice Nowego Jorku pokryły kilkucentymetrowe dywany konfetti. Jednak ogólny nastrój był inny. Radość szybko ustępowała powadze i zadumie.

Wynikało to po części z faktu, że II wojna światowa była epokowym wydarzeniem, które doprowadziło do tak niewyobrażalnego rozlewu krwi, że w zderzeniu z nim jednostki ludzkie dostrzegały swoją małość. Smutek płynął także ze sposobu zakończenia wojny na Pacyfiku – posłużono się w tym celu bombą atomową. Ludzie na całym świecie przekonali się, do jakich okropieństw zdolny jest ich gatunek. A teraz dostępna była broń, która mogła doprowadzić te potworności do apokaliptycznych rozmiarów. „Informacja o zwycięstwie została przyjęta z równym smutkiem i zwątpieniem, co radością i wdzięcznością” – napisał James Agee w artykule wstępnym do ukazującego się w tamtym tygodniu magazynu „Time”.

Pokora przebijająca w audycji Command Performance nie była jednak wyłącznie kwestią panujących wówczas nastrojów czy stylu. Ludzie, którzy w nim wystąpili, byli częścią jednej z najwspanialszych wiktorii w historii świata. Jednak nie poklepywali się wzajemnie po plecach i nie mówili sobie, jacy to są doskonali. Nikt nie wpadł na pomysł wydrukowania nalepek na zderzaki z hasłami sławiącymi zwycięzców. W pierwszym odruchu ludzie przypominali sobie, że nie mają moralnej przewagi nad innymi. Zbiorowy impuls podpowiadał im, by ostrzec samych siebie przed poczuciem dumy i gloryfikacją własnych osiągnięć. W sposób całkowicie intuicyjny oparli się jakże ludzkiej skłonności do miłowania samych siebie.

Wróciłem do domu jeszcze przed zakończeniem tego programu radiowego, ale nie wysiadłem z samochodu, dopóki nie dobiegł końca. Dopiero po chwili wszedłem do domu i włączyłem telewizor, akurat w momencie, gdy rozgrywający podał piłkę do skrzydłowego, który natychmiast został powalony na ziemię. Obrońca natychmiast zrobił to, co robią dziś wszyscy sportowcy po udanym zagraniu. Kamera na dłużej zatrzymała się na jego tańcu zwycięstwa. Uświadomiłem sobie, że przed chwilą widziałem więcej radości z jednego zagrania, niż cały naród wykazał po wygraniu wojny.

Ten kontrast wyzwolił całą serię różnych myśli. Doszedłem do wniosku, że zmiana w eksponowaniu radości może być symbolem ogólnej przemiany naszej kultury – przejściem od kultury skromności i usuwania się w cień, która mówi: „Nikt nie jest lepszy ode mnie, ale i ja nie jestem lepszy od kogokolwiek”, do kultury autoreklamy, którą ująć można słowami: „Patrzcie na moje osiągnięcia. Jestem wyjątkowy”. Ten kontrast, chociaż sam w sobie mało znaczący, był dla mnie niezwykle odkrywczy i pozwolił mi dostrzec, że jest wiele dróg, którymi można przejść przez życie.

Małe Ja

W kolejnych latach po wysłuchaniu tamtej archiwalnej audycji Command Performance poświęciłem się badaniu tamtych czasów i ważnych wówczas postaci. Nikt nie powinien życzyć sobie powrotu kultury połowy XX wieku. Była podszyta rasizmem, seksizmem i antysemityzmem. Gdybyśmy żyli w tamtych czasach, to większość z nas nie miałaby takich możliwości i perspektyw, jakimi możemy cieszyć się dziś. Było także po prostu nudno – z nijakim jedzeniem i brakiem różnorodności w wielu dziedzinach życia. W sferze emocji wiało zimnem. Dotyczyło to w szczególny sposób ojców, którzy nie byli w stanie wyrazić swojej miłości do własnych dzieci. Nie dostrzegali głębi w swoich żonach. Pod wieloma względami życie jest dziś lepsze niż wtedy.

Ale dostrzegałem także i pozytywy tamtej kultury – częstsze były oznaki pokory, istniała forma ekologii moralnej – która sięga wiele wieków wstecz, lecz dziś jest o wiele mniej widoczna. Zachęcała ona ludzi do większego sceptycyzmu wobec własnych pragnień, zapewniając większą świadomość swoich słabości i nastawienie na walkę z własnymi przywarami i zmienianie ich w zalety. Doszedłem do wniosku, że ludzie żyjący w tamtych czasach rzadziej odczuwali potrzebę natychmiastowego dzielenia się ze światem każdą swoją myślą, odczuciem i dokonaniem.

W erze Command Performance kultura popularna zdawała się bardziej powściągliwa. Nie było koszulek z nadrukowanymi hasłami, wykrzykników wśród klawiszy maszyn do pisania, wstążek i kokardek wyrażających jedność, indywidualnych tablic rejestracyjnych, nalepek na zderzaki z osobistymi lub moralnymi deklaracjami. Ludzie nie umieszczali na tylnych szybach samochodów informacji o tym, jakie szkoły ukończyli lub gdzie byli na wakacjach. Silniejszy był opór społeczny (jak sami by to ujęli) przeciwko wyrazom egoizmu, samochwalstwu i udawaniu kogoś lepszego, niż się jest w rzeczywistości.

Taka postawa znajdowała odzwierciedlenie w skromności aktorów pokroju Gregory’ego Pecka czy Gary’ego Coopera, a także postaci sierżanta Joego Fridaya w serialu telewizyjnym Obława. Gdy najbardziej zaufany doradca Franklina Roosevelta, Harry Hopkins, stracił na wojnie syna, wojskowi chcieli uchronić przed podobnym losem pozostałych jego synów. Hopkins sprzeciwił się temu pomysłowi, pisząc – z powściągliwością o wiele powszechniejszą w tamtych czasach niż dzisiaj – że inne jego dzieci nie powinny być traktowane w specjalny sposób i przesuwane do bezpieczniejszych jednostek i zadań tylko dlatego, że ich brat „miał pecha na Pacyfiku”.

Z dwudziestu trzech osób, które pracowały w gabinecie Dwighta Eisenhowera, tylko jeden, pełniący funkcję sekretarza Departamentu Rolnictwa, opublikował później swój pamiętnik, który w dodatku przestrzega zasad dyskrecji do tego stopnia, że można go stosować jako środek nasenny. Po latach rządów Reagana aż dwunastu z trzydziestu członków jego administracji wydało swoje wspomnienia, z których niemal wszystkie miały formę nachalnej autopromocji.

Gdy George Bush senior, który dorastał w tamtych czasach, starał się o urząd prezydenta, nie chciał – zgodnie ze swoim wychowaniem – mówić zbyt często o sobie. Z przygotowywanych dla siebie przemówień odruchowo wykreślał zaimek „ja”. Ludzie z jego otoczenia błagali go i tłumaczyli, że przecież ubiega się o urząd prezydenta i musi mówić o sobie. W końcu udawało im się go do tego nakłonić. Jednak już następnego dnia odbierał telefon od matki. „George, znów mówiłeś o sobie” – napominała. I Bush wracał do swoich naturalnych przyzwyczajeń. Ani słowa o sobie samym w przemówieniach. Zero autopromocji.

Duże Ja

Przez następnych kilka lat zbierałem dane, które wskazywały, że rzeczywiście nastąpiło przejście od kultury pokory do kultury, którą nazwać można kulturą Dużego Ja; od kultury, która zachęcała ludzi do zachowania skromności, do tej każącej im widzieć samych siebie w centrum wszechświata. Znalezienie dowodów na poparcie tej tezy nie było trudne. Przykładowo w 1950 roku Instytut Gallupa spytał uczniów ostatnich klas amerykańskiego liceum (w wieku 17–18 lat), czy według siebie są ważnymi ludźmi. 12 procent odpowiedziało, że tak. Jednak gdy powtórzono to badanie w 2005 roku, za osoby ważne uznało się aż 80 procent respondentów.

Psycholodzy dysponują narzędziem, które nazywa się testem na osobowość narcystyczną. Jest to lista takich stwierdzeń, jak na przykład: „Lubię być w centrum uwagi”, „Popisuję się, gdy tylko mam ku temu możliwość, gdyż jestem wyjątkowy”, „Ktoś powinien spisać moją biografię”. Badana osoba musi jedynie powiedzieć, czy zgadza się z danym stwierdzeniem, czy nie. W ciągu dwudziestu ostatnich lat średni wynik testu wzrósł o 30 procent. 93 procent młodych ludzi osiąga wynik większy niż przeciętny wynik sprzed zaledwie dwóch dekad. Największy wzrost zanotowano w liczbie osób, które zgadzają się ze stwierdzeniami: „Jestem osobą wyjątkową” oraz „Lubię przyglądać się własnemu ciału”.

Wraz z tym ewidentnym wzrostem poczucia własnej wartości obserwujemy także ogromny pęd ku sławie. Niegdyś sława była marzeniem niewielu. W ankiecie przeprowadzonej w 1976 roku, w której poproszono respondentów o przedstawienie listy swoich celów życiowych, sława znalazła się na 15 miejscu z 16 wskazanych wartości. Jednak już w 2007 roku aż 51 procent młodych ludzi twierdziło, że bycie sławnym jest jednym z ich głównych celów osobistych. W pewnych badaniach spytano dziewczynki w wieku 12–14 lat, z kim chciałyby umówić się na kolację. Pierwsze miejsce zajęła Jennifer Lopez, drugie Jezus, a trzecie Paris Hilton. Następne pytanie dotyczyło zawodów, jakie chciałyby wykonywać. Niemal dwukrotnie więcej dziewczynek stwierdziło, że wolałyby być osobistymi asystentkami jakiegoś celebryty – na przykład Justina Biebera – niż rektorem Harvardu. (Choć, by być całkiem uczciwym, jestem przekonany, że rektor Harvardu także wolałby być osobistym asystentem Justina Biebera).

Ten sam komunikat widzę w całym świecie kultury popularnej: Jesteś wyjątkowy. Wierz w siebie. Bądź wierny swoim ideałom. Filmy wytwórni Pixar i Disney nieustannie powtarzają dzieciom, jakie są cudowne. Przemówienia wygłaszane podczas rozdawania dyplomów na uczelniach pełne są tych samych frazesów: Realizujcie swoje pasje. Nie zgadzajcie się na żadne ograniczenia. Wyznaczajcie własny kurs. Macie obowiązek czynienia wspaniałych rzeczy, gdyż sami jesteście wspaniali. Tak właśnie brzmi współczesna ewangelia wiary w samego siebie i swoje możliwości.

W przemówieniu wygłoszonym do absolwentów w 2009 roku scenarzystka i aktorka Ellen DeGeneres powiedziała: „Moja rada brzmi: bądźcie sobą, a wszystko będzie w porządku”. Inny amerykański celebryta, mistrz kulinarny Mario Batali, radził absolwentom, by podążali „za własną prawdą, wyrażaną konsekwentnie przez was samych”. Pisarka i dziennikarka Anna Quindlen zachęcała inną widownię, by mieli odwagę „honorowania własnego charakteru, intelektu, upodobań i, tak, swojej duszy, słuchając jej czystego głosu, zamiast podążać za mętnymi komunikatami płochliwego świata”.

W książce, która stała się prawdziwym megabestsellerem, Jedz, módl się, kochaj (jestem jedynym mężczyzną, który doczytał ją do końca) Elizabeth Gilbert pisała, że Bóg manifestuje się poprzez „(…) mój własny głos, przemawiający z mojego wnętrza. Bóg mieszka w tobie, jak ty sam, dokładnie tak jak ty”.

Zacząłem przyglądać się temu, w jaki sposób wychowujemy nasze dzieci, i odnalazłem tam oznaki tej wielkiej moralnej przemiany. Przykładowo pierwsze wersje podręcznika dla skautek podkreślały znaczenie skromności i poświęcenia się na rzecz innych. Główną przeszkodą do osiągnięcia szczęścia, twierdzili autorzy, jest nadmierne pragnienie, by inni myśleli o nas. Jednak, jak wskazuje James Davison Hunter, w 1980 roku ton podręcznika stał się już zupełnie inny. You Make the Difference: The Handbook for Cadette and Senior Girl Scouts nawoływał młode skautki do tego, by więcej uwagi poświęcały sobie: „W jaki sposób możesz nawiązać bliższy kontakt ze sobą? Co ty czujesz? (…) Skauting seniorski we wszystkich swoich odmianach może pomóc ci w jakiś sposób lepiej zrozumieć samą siebie. (…) Postaw swoją osobę w centrum swoich myśli, aby uzyskać odpowiednią perspektywę wobec swoich odczuć, sposobu myślenia i działania”.

Tę przemianę można dostrzec także w słowach płynących z ambon. Joel Osteen, jeden z najbardziej dziś charyzmatycznych przywódców Kościoła, pisarz, teleewangelista i pastor z Lakewood Church w Houston, w książce Become a Better You pisze: „Bóg nie stworzył cię, byś był przeciętny. Zostałeś stworzony po to, abyś się wyróżniał. Zostałeś stworzony po to, by zostawić swój ślad na swoim pokoleniu. (…) Zacznij : »Zostałem wybrany, wyróżniony, przeznaczony do życia w zwycięstwie«”.

Ścieżka pokory

W miarę upływu lat i postępów prac nad tą książką ciągle wracałem myślami do wspomnianego odcinka Command Performance. Nie mogłem zapomnieć o pokorze, jaką usłyszałem w tamtych głosach. W skromności ludzi przedstawionych w tamtym programie było jakieś niezwykłe piękno. Człowiek skromny jest łagodny i kojący, podczas gdy ktoś promujący własne ja okazuje się kruchy i irytujący. Pokora uwalnia od konieczności ciągłego udowadniania, że jesteśmy lepsi od innych, a egotyzm to rodzaj palącego głodu odczuwanego w ciasnej przestrzeni – głodu wyróżniania się, konkurowania z innymi i dowodzenia swojego znaczenia. Pokorę wypełniają cudowne emocje, takie jak podziw, współpraca i wdzięczność. „Wdzięczność – jak powiedział Michael Ramsey, arcybiskup Canterbury – jest glebą, na której poczucie dumy łatwo nie kiełkuje”.

W tego rodzaju pokorze jest też coś intelektualnie imponującego. Jak pisze psycholog Daniel Kahneman, mamy „niemal nieograniczoną zdolność do ignorowania własnej ignorancji”. Pokora oznacza świadomość, że istnieje wiele rzeczy, których nie wiemy, i że wiele z tego, co myślimy, że wiemy, okazuje się zniekształcone lub mylne.

W ten sposób pokora prowadzi do mądrości. Michel de Montaigne stwierdził kiedyś: „Choćbyśmy nawet mogli stać się uczonymi uczonością drugich, mądrzy możemy być jedynie własną mądrością”. Wynika to z faktu, że mądrość nie jest tożsama ze zbiorem informacji. Mądrość to świadomość, że nie wszystko wiemy, i umiejętność znalezienia sposobu poradzenia sobie z własną ignorancją, niepewnością i ograniczeniami.

Ludzie, których uważamy za mądrych, do pewnego stopnia pokonali uprzedzenia i poczucie nadmiernej pewności siebie, które są częścią naszej natury. W swoim najpełniejszym znaczeniu intelektualna pokora jest w gruncie rzeczy właściwą świadomością samego siebie. To przejście od typowego dla dojrzewającego nastolatka egocentrycznego spojrzenia na samego siebie do zobaczenia szerszej perspektywy, w której widzimy zarówno nasze silne, jak i słabe strony, wszystkie związki i współzależności, a także rolę, jaką odgrywamy w tym szerszym ekosystemie.

I na koniec, w pokorze znajduje się też coś imponującego pod względem moralnym. Każda epoka ma swoje własne metody samorozwoju, swoiste sposoby budowy charakteru i głębi. Ludzie przedstawieni w audycji Command Performance wystrzegali się folgowania mniej wartościowym skłonnościom, takim jak poczucie dumy, pragnienie pochwały i zwykła pycha. Natomiast w obecnych czasach większość z nas patrzy na życie, sięgając po metaforę podróży – wędrówki przez świat zewnętrzny połączonej ze wspinaczką po drabinie sukcesu. Gdy zastanawiamy się, co moglibyśmy w tym życiu dokonać wielkiego i jak prowadzić wartościowe życie, często do głowy przychodzą nam myśli o osiągnięciach zewnętrznych – zrobieniu czegoś, co będzie miało wpływ na świat wokół nas, budowa odnoszącej sukcesy firmy lub służba społeczności.

Ludzie, których charakteryzuje prawdziwa, głęboka pokora, także opisują swoje życie poprzez metaforę podróży. Ale zawsze jednocześnie stosują inną metaforę, która ma więcej wspólnego z wymiarem duchowym i życiem wewnętrznym człowieka. Mam tu na myśli metaforę samokonfrontacji. Ludzie ci zakładają, że w naturze człowieka występuje głęboki podział – z jednej strony człowiek został hojnie obdarzony łaskami, a z drugiej doświadczony wadami; ma zarówno talenty, jak i swoje niedoskonałości. Jeśli zaczniemy zbyt często ulegać pokusom i nie będziemy walczyć z własnymi słabościami, to stopniowo będziemy marnotrawić te najważniejsze elementy naszego ja. Nie będziemy już tak dobrzy wewnętrznie, jak chcielibyśmy być. A oznacza to poważne niepowodzenie.

Dla ludzi tego typu zewnętrzna dramaturgia dążenia do sukcesu ma znaczenie, ale najważniejsza jest wewnętrzna walka z własnymi słabościami. W książce z 1943 roku, zatytułowanej On Being a Real Person, popularny wówczas pastor Harry Emerson Fosdick ujął to następującymi słowami: „Początkiem wartościowego życia jest więc konfrontacja z samym sobą”.

Ludzie prawdziwie pokorni wkładają wiele wysiłku w to, by rozwijać i poszerzać wszystko, co w nich najlepsze, jednocześnie zwalczając te najgorsze rysy. Chcą, by na miejscu wykorzenionych wad pojawiły się zalety. Wszystko zaczyna się więc od bolesnego uświadomienia sobie niedoskonałości własnej natury. Nasz podstawowy problem polega na tym, że jesteśmy egoistyczni i nadmiernie skoncentrowani na samych sobie, co pisarz David Foster Wallace trafnie przedstawił w słynnym przemówieniu wygłoszonym z okazji rozdania dyplomów w Kenyon College w 2005 roku:

Całe moje doświadczenie potwierdza słuszność głębokiego przekonania, że jestem absolutnym centrum wszechświata; najbardziej prawdziwą, najbardziej żywą i najważniejszą osobą, jaka istnieje. Rzadko zastanawiamy się nad tego rodzaju naturalnym, podstawowym egocentryzmem, gdyż jest to postawa społecznie nieakceptowana. Ale objawia się ona w bardzo podobnej formie w nas wszystkich. To nasza domyślna, głęboko zakorzeniona postawa. Zastanówmy się nad tym: nie możemy przecież doświadczyć niczego, co nie świadczyłoby o naszym byciu absolutnym centrum wszystkiego. Świat, którego doświadczasz, istnieje przecież przed TOBĄ albo za TOBĄ, po TWOJEJ prawej lub lewej stronie, w TWOIM telewizorze lub na TWOIM monitorze komputera. I tak dalej. Myśli i uczucia innych ludzi muszą być nam w jakiś sposób zakomunikowane, a nasze własne są dla nas tak bezpośrednie, natychmiastowe, realne.

Ten egocentryzm prowadzi nas w kilku niezbyt fortunnych kierunkach. Wiedzie nas w stronę egoizmu, chęci wykorzystywania innych ludzi w charakterze środków służących nam do osiągnięcia naszego celu i zaspokajających nasze potrzeby. Kieruje nas w stronę dumy, pragnienia postrzegania samych siebie jako wyjątkowych i lepszych od innych. Prowadzi także do ignorowania i racjonalizowania swoich własnych niedoskonałości oraz podkreślania i wyolbrzymiania cnót. Większość z nas idzie przez życie, nieustannie porównując się z innymi i stale uważając się za nieco od nich lepszych – wydaje nam się, że mamy więcej zalet, jesteśmy mądrzejsi, mamy lepszy gust. Ciągle łakniemy uznania i cechuje nas niezwykła wrażliwość na każdy afront lub obrazę statusu, na który naszym zdaniem sobie zasłużyliśmy.

Jakaś perwersyjna część naszej natury każe nam przedkładać jedne miłości nad drugie. Wszyscy kochamy i pragniemy wielu rzeczy – duże znaczenie ma dla nas przyjaźń, rodzina, popularność, ojczyzna, pieniądze itd. I wszyscy mamy poczucie, że pewne miłości są ważniejsze od innych, że znajdują się wyżej na jakiejś skali wartości. Wydaje mi się, że wszyscy budujemy tę skalę w podobny sposób. Wszyscy wiemy, że miłość lub uczucia wobec dzieci lub rodziców powinny być wyżej niż miłość do pieniędzy. Wiemy, że umiłowanie prawdy powinno liczyć się bardziej niż umiłowanie sławy i dążenie do popularności. Nawet w tych czasach relatywizmu i pluralizmu hierarchia moralna serca pozostaje powszechna i wspólna, przynajmniej w większości przypadków. Jednak z jakiegoś powodu często gubimy i mylimy właściwą kolejność. Gdy ktoś mówi nam coś w tajemnicy, a my to później rozpowiadamy podczas jakiejś imprezy, to znak, że pragnienie popularności nieoczekiwanie postawiliśmy ponad przyjaźń. Jeśli w trakcie spotkania więcej mówisz niż słuchasz, to chęć uczenia się i przebywania w towarzystwie uległy pragnieniu znalezienia się na świeczniku. I tak postępujemy w zasadzie bez przerwy.

Ludzie, którzy z pokorą podchodzą do własnej natury, są moralnymi realistami. Moralny realista ma świadomość, że wszyscy wywodzimy się z „pokrzywionego drzewa człowieczeństwa” – a jak twierdził Kant, autor tego określenia: „Z pokrzywionego drzewa człowieczeństwa nie da się wyciosać nic prostego”. Przedstawiciele szkoły „pokrzywionego drzewa” są świadomi swoich wad i wierzą, że charakter buduje się w walce z własnymi słabościami. Jak pisał Thomas Merton, „dusze są jak atleci – potrzebują godnych siebie przeciwników, jeśli mają być wypróbowane, doprowadzone i popchnięte do pełnego użycia wszystkich swoich sił i nagrodzone według swoich możliwości”. Dowody tej wewnętrznej walki dostrzec można w dziennikach tych osób. Są pełni radości, gdy odniosą niewielkie choćby zwycięstwo nad własnym egoizmem i zatwardziałym sercem. Przygnębieni stają się zaś wtedy, gdy zawiodą samych siebie, gdy wskutek własnego lenistwa lub zmęczenia nie dokonają jakiegoś wartościowego czynu lub nie wysłuchają osoby, która ich o to prosi. Swoje życie postrzegają bardziej na kształt historii moralno-przygodowej. Jak ujął to brytyjski pisarz Henry Fairlie: „Jeśli uznamy skłonność do grzechu za część naszej natury i przyjmiemy, że nigdy nie będziemy w stanie całkowicie jej wykorzenić, to przynajmniej jest w naszym życiu do zrobienia coś, co w ostatecznym rozrachunku nie będzie wydawało się daremne i absurdalne”.

Mam przyjaciela, który przed zaśnięciem poświęca kilka chwil na analizę błędów, które popełnił w trakcie całego dnia. Jego główny grzech, z którego wywodzą się kolejne, polega na pewnej twardości serca. Jest bardzo zajętym człowiekiem i w ciągu dnia wiele osób prosi go o poświęcenie im uwagi i odrobiny czasu. Zdarza się, że nie potrafi w pełni skoncentrować się na rozmowie. Czasem bardziej chce jedynie wywrzeć na nich wrażenie, że uważnie ich słucha. Niewykluczone, że więcej czasu poświęca na zastanawianie się, w jaki sposób wywrzeć dobre wrażenie, niż na koncentrowaniu się na słowach swoich rozmówców. Być może czasem obłudnie się im przypochlebia. Ale każdego wieczoru kataloguje swoje błędy. Wyłuskuje najczęściej powtarzające się grzechy i inne, mniejsze występki, które były konsekwencją tych najpoważniejszych. Potem opracowuje strategię poprawy na następny dzień. Jutro spróbuje inaczej spojrzeć na ludzi, zatrzymać się przy nich dłużej. Będzie przedkładał troskę nad prestiż, ważniejsze rzeczy nad mniej istotne. Każdy z nas ma moralny obowiązek, by każdego dnia zachowywać się jeszcze bardziej moralnie. Mój przyjaciel stara się zatem każdego dnia stawać się coraz lepszym w tej najważniejszej sferze.

Osoby, które żyją właśnie w taki sposób, wierzą, że charakter nie jest wrodzony i dany raz na zawsze. Trzeba go mozolnie budować, co stanowi prawdziwą sztukę. Bez walki nie można stać się dobrym człowiekiem. A bez solidnej podstawy moralnej nie uda ci się nawet osiągnąć trwałego sukcesu zewnętrznego. Jeżeli brakuje ci wewnętrznej integralności i uczciwości, w końcu dopadnie cię twój własny Watergate, twój skandal, twoja zdrada. Adam I opiera się na Adamie II.

Użyłem przed chwilą takich słów, jak „mozół” i „walka”. Błędem byłoby jednak sądzić, że moralna walka ze swoimi słabościami toczy się tak jak wojna lub pojedynek bokserski – pełny przemocy i agresji. Moralni realiści czasem wykonują mocne ruchy, na przykład stają twardo przeciwko złu i narzucają sobie surową dyscyplinę, powściągając swoje pragnienia. Jednak charakteru nie buduje się wyłącznie przez trud i ciężkie doświadczenia. Charakter kształtuje się także poprzez miłość i przyjemność. Głęboka przyjaźń z dobrymi ludźmi pozwala nam skopiować i przyjąć ich najlepsze cechy. Jeśli kogoś prawdziwie, głęboko kochamy, to pragniemy mu służyć i zasłużyć na jego uwagę. Stykając się z wielką sztuką, poszerzamy zakres swoich emocji. Poświęcając się jakiejś sprawie, przenosimy na wyższy poziom swoje pragnienia i ukierunkowujemy naszą energię.

Ponadto walka ze słabościami swojego charakteru nigdy nie toczy się w samotności. Żaden człowiek nie jest w stanie osiągnąć mistrzostwa samodzielnie, w oderwaniu od innych. Wola, rozum, współczucie i charakter jednostki nie są dość silne, by samotnie zwalczyć egoizm, dumę, chciwość i skłonności do oszukiwania samego siebie. Każdy człowiek wymaga zbawiennej asysty z zewnątrz – pomocy ze strony rodziny, przyjaciół, przodków, zasad, tradycji, instytucji, wzorców do naśladowania oraz, w przypadku osób wierzących, samego Boga. Wszyscy potrzebujemy ludzi, którzy powiedzą nam, kiedy robimy coś źle, którzy doradzą nam, jak czynić właściwie, i zachęcą, udzielą wsparcia, dodadzą animuszu, będą nam pomagać i staną się źródłem inspiracji.

Istnieje coś demokratycznego w tak widzianym życiu. Nie ma znaczenia, czy pracujesz na Wall Street, czy w organizacji charytatywnej zajmującej się dystrybuowaniem leków wśród najuboższych. Nie ma znaczenia, czy jesteś na górze, czy na dole skali dochodów. We wszystkich dziedzinach życia znaleźć można zarówno bohaterów, jak i prawdziwych drani. Najważniejsze jest to, czy ty sam chcesz podjąć tę moralną walkę z samym sobą. Najważniejsze, czy chcesz prowadzić ją właściwie – z radością i współczuciem. Fairlie pisze: „Jeśli dostrzeżemy, że grzeszymy, zdamy sobie sprawę z prowadzenia indywidualnej wojny, to będziemy w stanie pójść w ten bój tak, jak czynią to prawdziwi wojownicy, uzbrojeni w męstwo, zapał, a nawet radość”. Adam I osiąga sukces poprzez zwycięstwa nad innymi. Adam II buduje charakter poprzez zwycięstwa nad swoimi własnymi słabościami.

Krzywa U

Ludzie opisani w tej książce prowadzą bardzo różne życia. Każde z nich jest przykładem jednego z działań, które prowadzi do ukształtowanego charakteru. U wszystkich widać jednak jeden powtarzający się schemat. Każda z tych osób musiała upaść, by móc się podnieść. Wszyscy musieli zejść w dolinę pokory, by móc zdobyć szczyt charakteru.

Droga do charakteru często usiana jest chwilami moralnego kryzysu, konfrontacji i podnoszenia się po niepowodzeniu. Przedstawieni przeze mnie ludzie, gdy przechodzili tę ciężką próbę, zyskiwali większą zdolność zobaczenia swojej prawdziwej natury. Obraz, który powstał poprzez codzienne oszukiwanie samych siebie i uleganie różnym iluzjom, został roztrzaskany na drobne kawałki. Musieli z pokorą przyjąć prawdę o sobie, jeśli chcieli mieć jakiekolwiek szanse na odrodzenie się i przejście przemiany. Alicja także musiała się zmniejszyć, by móc wejść do Krainy Czarów. Lub, jak ujął to duński filozof i teolog Søren Kierkegaard: „Tylko ten, kto zejdzie do krainy cieni, jest w stanie uratować ukochaną”. Wtedy jednak zaczęły dziać się piękne i wspaniałe rzeczy. W dolinie pokory znaleźli sposób na wyciszenie swojego ego. A dzięki temu mogli zobaczyć świat wyraźniej, takim, jaki jest. Dzięki wyciszeniu swojego ego mogli zrozumieć innych ludzi i zaakceptować to, co ci mieli im do zaoferowania.

Gdy udało im się wyciszyć samych siebie, znaleźli w sobie miejsce, które mogła wypełnić łaska. Okazało się, że pomagają im ludzie, od których nie oczekiwali żadnej pomocy. Okazało się, że inni ludzie rozumieją ich i troszczą się o nich na sposoby, których wcześniej sobie nawet nie wyobrażali. Okazało się wreszcie, że są kochani z mocą, na jaką nie zasługiwali. Nie musieli bezradnie szamotać się, gdyż były dłonie, które ich podtrzymywały.

Ludzie, którzy znaleźli się w dolinie pokory, szybko zaczynają wznosić się na powierzchnię, wracając do krainy radości i oddania. Rzucają się w wir pracy, zaczynają nawiązywać nowe przyjaźnie i odnajdować nowe miłości. Uświadamiają sobie – czemu towarzyszy niemały szok – że przeszli naprawdę długą drogę od momentu, w którym dotknęła ich ta ciężka próba. Odwracają się teraz za siebie i patrzą, jak wielki dystans pokonali. Tacy ludzie nie wychodzą z tego doświadczenia uzdrowieni; stają się inni. Znajdują swoje prawdziwe powołanie i cel. Poświęcają się rzeczom, które nadają ich życiu sens. Każda faza tego doświadczenia zostawia wyraźny ślad w duszy. Przemeblowuje ich wnętrze, zapewniając mu większą spójność, solidność i wagę. Ludzie, których charakter wykuwał się w taki sposób, mogą być cisi lub głośni, ale zawsze mają określony poziom szacunku dla samych siebie. To nie to samo, co pewność siebie lub poczucie własnej wartości. Szacunek dla samego siebie nie opiera się na inteligencji czy jakiejkolwiek innej umysłowej lub fizycznej cesze, która pozwala dostać się do wybranej szkoły. Nie polega on na porównywaniu. Nie zyskuje się go poprzez bycie lepszym od innych pod jakimkolwiek względem. Można zasłużyć na niego tylko poprzez stanie się lepszym człowiekiem, niż było się dotychczas, poprzez bycie skałą w obliczu przeciwności, kotwicą w obliczu pokus. Szacunek dla siebie jest cechą osób, na których można polegać. Prowadzą do niego zwycięstwa wewnętrzne, nie zewnętrzne. Zyskać go może tylko taki człowiek, który oprze się swoim wewnętrznym pokusom, stawi czoła swoim własnym słabościom i wie, że jeśli wydarzy się najgorsze, to zdoła to przetrzymać, pokonać.

Opisany powyżej proces może przebiegać w sposób niezwykle dramatyczny. W życiu każdego człowieka zdarzają się momenty najwyższej próby, które mogą nas złamać lub wzmocnić. Jednak ten proces może mieć także o wiele spokojniejszy przebieg i przemiana może zachodzić stopniowo, dzień po dniu. Codziennie możemy dostrzegać swoje przywary, szukać bliskości z innymi i próbować naprawiać swoje błędy. Charakter buduje się więc zarówno przez wielkie, dramatyczne wydarzenia, jak i w codziennym znoju.

To, z czym mogliśmy zetknąć się w audycji Command Performance, nie było tylko kwestią estetyki lub stylu. Im bardziej przyglądałem się tamtym czasom, tym wyraźniej uświadamiałem sobie, że spoglądam na kraj o zupełnie innym obrazie moralnym. Zacząłem dostrzegać inną stronę ludzkiej natury, inne spojrzenie na to, co w życiu najważniejsze, inny przepis na życie pełne głębi i charakteru. Nie wiem, ilu ludzi z tamtych czasów przestrzegało tego odmiennego moralnego credo, ale z całą pewnością niektórzy ludzie czynili to – i za to ogromnie ich podziwiam.

Jestem przekonany, że w jakiś przypadkowy sposób utraciliśmy tę moralną tradycję. W ciągu kilku ostatnich dekad zagubiliśmy ten język i sposób organizacji życia. Nie jesteśmy złymi ludźmi. Pozostajemy tylko moralnie niemi. Nie cechuje nas większy egoizm czy skorumpowanie niż ludzi żyjących w innych czasach, ale zatraciliśmy gdzieś zrozumienie, w jaki sposób buduje się charakter. Moralna tradycja „pokrzywionego drzewa człowieczeństwa” – oparta na świadomości istnienia grzechu i konieczności konfrontacji z nim – była przez długi czas konsekwentnie przekazywana z pokolenia na pokolenie. Dzięki temu ludzie wiedzieli, w jaki sposób należy kultywować cnoty i jak rozwijać w sobie Adama II. Bez tej wiedzy współczesna kultura stała się powierzchowna, szczególnie w sferze moralnej.

Głównym błędem współczesności jest przekonanie, że dokonania Adama I mogą przynieść człowiekowi prawdziwą, głęboką satysfakcję. To nieprawda. Pragnienia Adama I są nieskończone i zawsze będą szły dalej niż to, co uda mu się osiągnąć. Tylko Adam II jest w stanie odczuwać głęboką satysfakcję. Adam I dąży do szczęścia, ale Adam II wie, że poczucie szczęścia to jeszcze nie wszystko. Ostatecznymi radościami są radości moralne. W dalszej części tej książki spróbuję przedstawić przykłady zaczerpnięte z życia, które pokazują, w jaki sposób prowadzono takie właśnie głębokie życie. Nie możemy powrócić do przeszłości – nie powinniśmy nawet tego chcieć. Możemy jednak na nowo odkryć tę moralną tradycję, przypomnieć sobie elementarz charakteru i od nowa wdrożyć go w nasze życie.

Nie da się zbudować Adama II według jakiegoś gotowego przepisu. Nie ma żadnego siedmiopunktowego programu, który mógłby poprowadzić nas krok po kroku. Możemy jednak zanurzyć się w życiorysy wyjątkowych ludzi i spróbować zrozumieć mądrość, według której żyli. Mam nadzieję, że każdy z was będzie w stanie znaleźć w tej książce kilka ważnych dla siebie lekcji, nawet jeśli nie będą to te same, które mnie wydają się najważniejsze. Mam nadzieję, że ty i ja wyjdziemy z lektury kolejnych dziewięciu rozdziałów nieco odmienieni i trochę lepsi.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: