Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kwiaty - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 lipca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
41,90

Kwiaty - ebook

W Warszawie trwają przygotowania do nowego filmu Jana Nawotczyńskiego. Czas płynie, a młody reżyser wciąż nie znalazł odpowiedniej aktorki do głównej roli żeńskiej.

Pewnego dnia w jego biurze zjawia się nieznajoma dziewczyna, cicha i wyniosła Waleria…

Kwiaty opowiadają o ludzkiej waleczności, o bohaterach, których nie pokonują przeciwności losu. Poprzez malownicze obrazy powieść wprowadza czytelnika w baśniowy świat filmu, pełen magii, emocji i niezwykłych wrażeń.

 

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67094-15-3
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Zaczynało się lato, a słońce świeciło z całej siły w dół na parne ulice polskiej stolicy.

Przez jedną z tych ulic przebiegała właśnie młoda kobieta, a może nawet dziewczyna, ubrana w białą sukienkę. Przyciskała do piersi ogromny bukiet jasnych kwiatów. Pokonała pierwszą ulicę na czerwonym świetle, po czym skręciła ostro w lewo, żeby zdążyć na zielone światło razem z przechodzącym tłumem. Ale niestety – właśnie, gdy dotarła na drugą stronę, światło zmieniło się z powrotem na czerwone, a ruch samochodowy ruszył z taką prędkością, że dziewczyna zmuszona była się zatrzymać i przeczekać tę dokuczliwość.

Westchnęła i spojrzała oskarżycielsko na niebo. Przez chwilę była tak całkowicie skupiona na swoim pechu, że przestała rejestrować, co działo się wokół niej. Nie zauważyła bowiem, że kilka metrów od niej stał siwy mężczyzna w średnim wieku i przyglądał jej się bardzo uważnie. Mężczyzna spojrzał w górę na czerwone światło, chcąc się upewnić, że starczy mu czasu na to, co właśnie postanowił zrobić. Kiwnął głową, poprawił okulary na nosie, odchrząknął prawie bezgłośnie i podszedł ostrożnym krokiem do zapatrzonej dziewczyny.

– Przepraszam panią uprzejmie – zaczął. – Przepraszam panią bardzo uprzejmie.

Obróciła powoli głowę i spojrzała na niego niechętnym wzrokiem.

* * *

W dużym, przestronnym i nowocześnie urządzonym salonie dwie osoby prowadziły poważną rozmowę w pozornie niezakłóconej atmosferze.

Młody mężczyzna o wschodnioazjatyckim obliczu miał czarną, wyjątkowo gęstą czuprynę, której grzywka opadała, prześwitując, na mocne i łukowate brwi. Była to twarz o bijącej śmiałości, wciąż nieco chłopięca, śniada, o wysokiej nasadzie nosowej i kanciastej szczęce. Obok niego, na szarej kanapie, oddalona o parę metrów, siedziała starsza od niego kobieta w wieku mniej więcej czterdziestu lat, zadbana, nobliwa i o nadzwyczaj ciepłym spojrzeniu. Kobieta ta opowiadała mu właśnie o czymś zapewne ważnym, ale podniósłszy po raz kolejny wzrok, żeby zbadać reakcję mężczyzny na swoje starannie dobierane słowa, zmuszona była przerwać wątek i westchnąć cicho do własnych myśli.

– Nie słuchasz mnie znowu – rzekła z rezygnacją.

Mężczyzna, trzymając wygodnie ręce w kieszeniach garniturowych spodni i opierając się plecami o głębokie oparcie kanapy, rzeczywiście miał spojrzenie odległe, wyraźnie bardziej zajęte czymś niewidzialnym na białym suficie niż kwestią wypowiadaną właśnie przez swoją towarzyszkę. Gdy dotarła do niego ta subtelna, owiana lekką pretensją zmiana w przemawiającym do niego głosie, ocknął się z zamyślenia i spojrzał na kobietę życzliwie, z przepraszającym uśmieszkiem.

– Słucham cię, Aniu! – zaprzeczył niskim, dostojnym głosem, znacznie niższym, niż można było się spodziewać. – Oczywiście, że cię słucham, i niech ci nawet do głowy nie przyjdzie nic innego.

Posłał swojej rozmówczyni rozbawione spojrzenie, widząc, że słucha jego zapewnień bez cienia przekonania.

– Już się skupiam – powiedział w końcu trochę poważniej.

– Proszę cię, mów dalej.

Anna pokręciła spokojnie głową. Wiedziała doskonale, że kontynuowanie jej pierwotnego wątku byłoby w tej chwili niepotrzebnym marnowaniem słów.

– Wiem, że tkwisz teraz po uszy w nowym projekcie – powiedziała. – I wiem też, że skupienie się na innych ważnych rzeczach będzie dla ciebie wyzwaniem. Dlatego nie zamierzam, przynajmniej na tę chwilę, oczekiwać od ciebie twojej pełnej uwagi. Poza tym… nawet gdybym jej zażądała, to i tak byś mi jej nie poświęcił. – Uśmiechnęła się odrobinę drwiącym uśmieszkiem. – Ale proszę cię, Janku, nie zaniedbuj się. To, żeby ci szło dalej tak, jak teraz, żebyś mógł dalej działać w spokoju i z takim lekkim sercem… Dbanie o to jest przede wszystkim twoją odpowiedzialnością.

Kiwnął z uznaniem głową, ale w jego oczach nadal błyszczała iskra podekscytowanego rozkojarzenia.

– Aniu – zaczął psotnie i nieco dramatycznie. – Żebyś ty tylko wiedziała, ile to jednak poświęcenia i potwornego wysiłku trzeba włożyć w produkowanie filmu! Sam prawie zdążyłem zapomnieć. W stworzenie filmu od samego początku do samego końca, od pierwszego, aż do ostatniego dnia pracy… Jak decydujące są te najdrobniejsze, najmniej oczywiste zmiany, te, których oczy widza i tak nie mają prawa świadomie zauważyć, ale które mimo to nieuchronnie wpływają na to, jak on odbiera końcowy wynik nagrań… Ile, Aniu, myśli trzeba poświęcić na dostrojenie tego, co reszta ekipy tak często odbiera jako nic, jako błahostkę!

Patrzyła na niego całkiem sceptycznie, co rozweselało go i rozkręcało jeszcze bardziej. Mówił dalej:

– Na przykład dopiero wczoraj, po miesiącach bezowocnego szukania, udało nam się wreszcie ustalić odpowiednią lokalizację do takiego jednego niesłychanie uciążliwego ujęcia, do jednego jedynego, wyobraź sobie, które finalnie będzie trwało, uwaga, dokładnie cztery sekundy. Cztery sekundy! A jednak oglądaliśmy specjalnie dla niego tak absurdalną liczbę terenów, Aniu, że złapałabyś się zapewne za głowę, jakbym ci tę liczbę zdradził. Ale nie będę ci o niej mówił, bo właśnie nie chcę, żebyś się złapała za głowę. No, i to wszystko jedynie po to, żeby złapać to niezbyt istotnie dla historii, a jednak tak kluczowe, ujęcie dzikiego lasu. Czy uważasz to za idiotyzm? Pewnie nim jest, to znaczy idiotyzmem, ale jakim podniecającym! Wiesz, Aniu, ile takie poszukiwanie wymaga anielskiej cierpliwości? – zapytał z udawanym zmęczeniem.

Uniosła pobłażliwie brwi.

– Na pewno. Tylko akurat ty czerpiesz z niej ogromną satysfakcję. Z takiej anielskiej cierpliwości na tle pozornego chaosu.

Prychnął.

– Może tak jest – odparł i wyszczerzył z zadowoleniem zęby.

– I niech i tak będzie – powiedziała Anna, wygładzając cierpliwie fałdę spódnicy. – Ale może, Janku, przestałbyś się przez chwilę popisywać i wrócił zamiast tego myślami do naszej rozmowy? Opowiedz mi, proszę, jak się czujesz i czy od naszego ostatniego spotkania działy się u ciebie niepokojące rzeczy.

Odrobinę jakby spochmurniał, po czym nabrał powietrza do płuc, spojrzał jeszcze raz w sufit i się zastanowił.

– Jest wybornie – odparł. – Nie działy się żadne rzeczy.

Swoją drogą nawet nic się nie miało prawa dziać, bo film i tak pochłania całą moją uwagę, więc nie mam nawet czasu na cokolwiek niepokojącego.

– Przypuszczam, że masz rację – powiedziała, ale w jej oczach widać było cień zaniepokojenia. – Teraz. Ale nie ma takiego bodźca, który będzie cię rozpraszał wiecznie.

To powiedziawszy, podniosła nadgarstek i spojrzała na swój drobny zegarek.

– Myślę, że resztę możemy sobie dzisiaj darować – powiedziała. – I tak się nie skupiasz, nie współpracujesz ze mną, a ja nie zdołam więcej z ciebie wyciągnąć siłą. Myśli masz rozwiane po wszystkich kątach, tylko nie tam, gdzie bym chciała.

Rozumiem to, ale jednak proszę, żebyś się nad tymi sprawami zastanowił. Uważaj na siebie, Janku. – Uniosła na niego wzrok i posłała mu ciepłe spojrzenie. – Choć przyznam, że miło jest mi na ciebie patrzeć, kiedy jesteś w wesołym nastroju.

– Przepraszam – powiedział z półpoważną skruchą, wysuwając ręce z kieszeni spodni. – Pomyślę, pomyślę, obiecuję. Tylko że mój kwitnący nastrój powinien cię tak naprawdę uspokajać, nie zamartwiać cię na zapas! Zaufaj mi, wszystko mam bezbłędnie poukładane.

Skinęła bez słowa głową z delikatnie zmarszczonym czołem. Przyciągnęła do siebie ciemnofioletową torebkę. Jego wypowiedź nie przemawiała do jej rozsądku ani trochę, ale znając upartą dyspozycję swojego rozmówcy, postanowiła roztropnie, że podważanie na głos jego butności nie przyniesie dzisiaj nikomu korzyści. Wstała więc z kanapy. Na ten sygnał zerwał się i on. Widać było teraz jego smukłą sylwetkę, odzianą w białą koszulę i czarne luźne spodnie, i widać też było jego okazały wzrost. Odprowadził Annę do drzwi swojego mieszkania. Stanąwszy w progu, odwróciła się do niego w geście pożegnania.

– No to trzymaj się, Janku. Jakby coś się jednak niespodziewanie pojawiło, to, proszę, nie zwlekaj i dzwoń od razu.

– Tak, będę zdecydowanie dzwonił – zapewnił ją, unosząc filuternie prawy kącik ust. – Dziękuję, moja Aniu.

Uśmiechnęła się do niego ostatni raz.

– No i miłej pracy przy filmie.

Gdy wyszła, Janek włożył czarną marynarkę, przygotowaną przez niego już wcześniej i rzuconą niedbale na wysokie krzesło aneksu kuchennego. Następnie wziął błyszczące zielone jabłko, drugą ręką podniósł sportowy plecak i podszedł do okna panoramicznego, łączącego kuchnię z dużym salonem.

Był wczesny poranek, ale ulice wypełniał już miejski ruch powszedniego dnia. Janek spoglądał tak przez jakiś czas w dół przez okno, skupiony i pogrążony w myślach, aż obrócił się na pięcie i opuścił żwawo mieszkanie.

* * *

Na wysokim piętrze biurowca w pobliżu ronda ONZ znajdował się skromnej wielkości gabinet, wynajmowany od roku przez Jana Nawotczyńskiego. Był prosto urządzony, choć odrobinę zagracony teczkami, papierami i fikuśnymi sprzętami elektronicznymi. Był za to zupełnie pozbawiony niepotrzebnych ozdóbek i zbędnych drobiazgów. W pomieszczeniu znajdowały się jedynie biurko z krzesłem biurowym, dwa mniejsze krzesła dla odwiedzających oraz wysoki fotel. Biurko z ciemnego, lakierowanego drewna stało tuż przed oknem, a tyłem do okna, na czarnym krześle, siedział Janek. Opierał się łokciami o blat i patrzył z koncentracją na ekran laptopa. Obok niego stał mężczyzna w tym samym wieku, ciemny blondyn o niebieskich oczach i stale ubawionym spojrzeniu. Wyglądał co jakiś czas pogodnie przez okno, składając równocześnie reżyserowi najnowsze sprawozdania z wątków, którymi zajmowała się właśnie produkcja.

Janek słuchał go jednym uchem i kiwał co jakiś czas głową, nie przerywając jego wywodów żadnym swoim wtrąceniem. Kiedy jednak sprawozdawca poruszył pewną delikatną kwestię, która od dłuższego czasu stanowiła przeszkodę w dalszych pracach ekipy filmowej, Janek spojrzał na niego z obudzoną na nowo irytacją.

– Jak to „chcą więcej pieniędzy”? – powtórzył, odsuwając się energicznie od laptopa. – Przecież dopiero co przyjęli łaskawie kwotę, którą Czarek im ostatecznie zaproponował. I to po idiotycznie długich negocjacjach. Jakim prawem zmieniają znowu zdanie?

– Mówią, że jednak nie odpowiada im termin naszych prac – wytłumaczył mężczyzna. Nazywał się Michał Mazurski i był on zarówno drugim reżyserem filmu, nad którym pracowali, jak i bliskim przyjacielem Janka.

– Termin? – zapytał Janek. Jego oczy ujawniały rosnącą pogardę.

Michał prychnął śmiechem na widok wzburzenia kolegi, bo i jego rozbawiła ta nieco żałosna wymówka.

– Ponoć udostępnienie nam terenu w okresie letnim jest dla nich nieludzkim poświęceniem i dlatego, w ramach odszkodowania…

Uniósł znacząco brwi, tłumiąc śmiech.

– Co za sknery – cmoknął Janek. Oparł się wygodniej i skrzyżował ręce na piersi. – Niech ich drzwi ścisną. Tak, jakby nie wiedzieli o tym wcześniej.

Wypuścił powietrze ze zniecierpliwieniem, po czym przyszła mu do głowy następna myśl i spojrzał na przyjaciela trochę podejrzliwie.

– Swoją drogą, to jakim prawem domagają się nagle zmiany warunków, skoro umowa została już podpisana?

Michał wykonał ruch wargami, jakby się sparzył, odsłaniając zęby z udawaną trwogą. Janek zrozumiał od razu.

– Nie podpisali jeszcze.

– Niestety.

Na to reżyser złapał się za czoło i zsunął się głęboko po oparciu krzesła.

– Pięknie – burknął. – Ale stać nas na to?

– Tak, budżet mamy. Teren jest nasz, co do tego nie ma wątpliwości, po prostu wyjdzie drożej, niż się spodziewaliśmy.

– Czarek wie, że zawalił sprawę?

– Zdecydowanie – zaśmiał się Michał. – Ale to jest Czarek.

Nie przejmuje się własnym niepowodzeniem. Jego nic nie wytrąci z równowagi.

– Ale trzeba to załatwić.

– Masz okazję z nim tę sprawę omówić. Zaraz będzie.

– Niech wpada i niech się przyznaje do błędu – mruknął z humorem Janek. Pochylił się raz jeszcze nad komputerem, komunikując tym gestem, że przynajmniej na tę chwilę tematu nie będzie już dłużej omawiał.

Kilka minut później rozległo się pukanie do drzwi i do biura wkroczył niski, siwy mężczyzna w metalowych okularach.

Mimo niezbyt szczupłej budowy i niedbałego ubioru widać było od razu, że za szkłami okularów świeci się wnikliwe wejrzenie, a jego spokojna postawa zdradzała wrodzoną równowagę ducha. Był to Cezary Suchy, polski producent filmowy z wieloletnim doświadczeniem w branży rozrywkowej, w której udzielał się w młodości przez lata głównie jako reżyser. Na zbliżającą się jednak starość oddał się działce ścisłej produkcji, twierdząc, że od pewnego wieku słuszniej jest się przyglądać sztuce reżyserowania, niż tworzyć ją samemu, bo wymaga ona świeżego oka, a nie tak zużytego, jakim jest jego własne. Nie chciał jednak jeszcze opuszczać świata filmu, który trzymał tak blisko serca, więc uczestniczył w nim po prostu w taki sposób, jaki uważał w swoim położeniu za stosowny. Cezary był człowiekiem lubianym i szanowanym, człowiekiem, który zasłużył sobie na uznanie przede wszystkim przez wytrwałość artystyczną, ale też przez autentyczną i niezmienną przyjazność wobec ludzi.

Przywitał się z dwójką mężczyzn, patrzącą na niego wyczekująco.

– Nie wyglądasz dzisiaj zbyt dobrze, Czarku – odezwał się Janek, podnosząc junacko jeden kącik ust i zakładając sobie obie dłonie za głowę. – Czy coś cię martwi?

– Nie wyglądam dobrze? – zapytał z teatralnym urażeniem Czarek. – Kiedy wychodziłem z domu, wydawało mi się, że wyglądam czarownie. Ale być może straciłem swój poranny blask przez ten parszywy brak tlenu.

– Brak tlenu? – powtórzył Michał, a jego oczy otworzyły się szerzej.

– Owszem. Biegłem. Jestem zadyszany. Śpieszyło mi się do was.

– Tak, tak – wtrącił Janek z satysfakcją. – Bo masz nam coś do powiedzenia, jak przypuszczam.

Czarek poprawił okulary na nosie.

– O – mruknął. – Skąd wiedziałeś?

Na widok jego całkowitego spokoju, Janek uniósł czarną brew, gdyż zorientował się, że producent ma na myśli coś innego niż to, co jego samego zajmowało teraz najbardziej.

– Będnarscy zmieniają warunki? – naprowadził go rzeczowo.

Czarek odchrząknął i uśmiechnął się sympatycznie.

– Czyżby zaszło między nami nieporozumienie? – zastanowił się na głos z beznamiętną ironią, stawiając w dogodniejszej odległości wyciągnięte bez pośpiechu spod biura krzesło.

– A tak, zmieniają. Ta fascynująca starsza para zażyczyła sobie więcej pieniędzy. Ha! To ci dopiero. Wiecie, jak znakomitym majątkiem dysponuje ta dwójka? Niebywały z nich przypadek.

Do tego bardzo ciekawy.

– Ile chcą? – przynaglił go Janek.

– Mój drogi, obłędnie niecierpliwy Janku – powiedział mozolnie. – Nie jest to rzeczą, nad którą powinieneś się w tej chwili zastanawiać. Będnarskimi zajmiemy się w swoim czasie.

Ja tymczasem przyszedłem do was z czymś istotnym.

– Tak? – zaciekawił się Michał, który nadal stał oparty o szybę okna. – Z czym?

Janek też podniósł oczy z mimowolnym zaintrygowaniem.

– Mam przeczucie – oznajmił Czarek enigmatycznym tonem. – Mam przeczucie, że odkryłem przed chwilą naszą Ewę.

I Janek, i Michał mrugnęli dwa razy w zaskoczeniu.

Już od kilku miesięcy trwało męczące, boleśnie bezskuteczne poszukiwanie aktorki do głównej roli w filmie, roli, której obsadzenie szybko okazało się wyzwaniem nie do przełamania. Razem z Czarkiem przesłuchali na marne tak przerażającą liczbę aspirujących polskich aktorek, które nawet mimo swoich zdolności nigdy nie wyróżniały się szczególnie pamiętną gracją, że reżyser w końcu stwierdził, iż nie zamierza tracić więcej czasu na tak bezowocną czynność. Codzienne oglądanie niewiarygodnych młodych dziewczyn, doszczętnie pozbawionych delikatności i kobiecego wyczucia, jakim owiana miała być bohaterka filmu, znudziło go bowiem bardzo prędko i wolał przekierować swoją uwagę na sprawy rzeczywiście przynoszące efekty i sprawiające mu przyjemność. Wiedział oczywiście, że dobranie odpowiedniej aktorki należy do najistotniejszych punktów jego przygotowań i wiedział też, że prędzej czy później będzie musiał się owym punktem zająć. Tym bardziej że – według jego starannego harmonogramu – zdjęcia miały się rozpocząć już za parę tygodni. Tak, zdecydowanie nie mógł już dłużej zwlekać i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Dlatego też słowa Czarka wywołały na jego twarzy natychmiastową zmianę i, świadomie łagodząc sceptyczne spojrzenie, poświęcił teraz producentowi swoją uwagę.

– Tak? – zapytał ostrożnie. – A skąd ją wziąłeś i kim ona jest?

Czarek posłał mu zadowolony uśmieszek i odparł dumnie:

– Dzisiaj rano skrzyżowały się nasze drogi.

Reżyser spojrzał na niego twardo.

– Zauważyłem ją na ulicy – wytłumaczył jaśniej Czarek.

– I zaprosiłem ją tutaj do nas, żeby się nam przedstawiła.

Na to Michał nie wytrzymał i parsknął rozkosznym śmiechem. Janek natomiast oglądał producenta z powątpiewającym wyrazem twarzy.

– Z całym szacunkiem, Czarku – zaczął pobłażliwie. – Ale jak ty to sobie wyobrażałeś?

– Wyobrażałem to sobie w taki sposób, jaki niebawem tutaj nastąpi.

Zapadła chwila ciszy. Michał zerkał raz na producenta, raz na reżysera i czekał z zainteresowaniem na rozwój wydarzeń.

– Jest aktorką? – zapytał w końcu Janek.

– Nie.

Janek obserwował go dalej. Mimo wątpliwości, które wzbudzały w nim słowa Czarka, zaufanie do niego, zbudowane wieloma latami znajomości, powstrzymywało go przed natychmiastowym odrzuceniem tej nietypowej ścieżki. Bo w końcu konwencjonalne podejście do problemu nie przyniosło im wyników…

Janek odchylił leniwie głowę do tyłu. W milczeniu przyjrzał się baczniej producentowi. „Proszę bardzo”, pomyślał, dostrzegając tajemnicze zadowolenie z siebie na obliczu Czarka.

W takim razie zobaczmy.

– Kiedy przyjdzie? – zapytał.

Czarek spojrzał na zegarek.

– Przypuszczam, że za nie więcej niż godzinę. Powiedziała, że zjawi się u nas prosto po doręczeniu jakiegoś… zamówienia.

Jest gdzieś niedaleko.

Michał i Janek wymienili spojrzenia.

– W takim razie czekamy – oznajmił Janek, po czym wypuścił ciężko powietrze.

* * *

Czarek odebrał dziewczynę przy windzie parę minut później i zaprowadził ją do gabinetu Janka. Gdy weszła do środka, reżyser, opierając podbródek o spoczywające na biurku ręce, uniósł oczy i zmierzył ją niedbałym spojrzeniem.

Była to dziewczyna przeciętnego wzrostu, ale o tak filigranowej figurze, że na pierwszy rzut oka wydawało się, że jest ona znacznie niższa. Długie włosy sięgały jej do pasa i układały się w szerokie, luźne spirale. Trudno określić, czy była ona blondynką, czy też szatynką, bo odcień jej włosów był tak zimny, że wydawał się niemalże bezbarwny, jakby srebrzysty, choć naturalny. Brwi zaś miała jaśniejsze i działało to na korzyść jej urody, bo bez tej łagodzącej cechy owa twarz niewątpliwie raziłaby nienaruszalną wyniosłością i twardością spojrzenia.

Ale mimo tak wyraźnego chłodu, który odbijał się ze staranną precyzją od każdego rysu jej twarzy, było w niej coś nadzwyczaj dziewczęcego i uroczego – atrybuty, które ujawniały się w jej osobliwym sposobie poruszania na przekór jej nienaturalnie sztywnej postawie. Ubrana była w krótką letnią sukienkę, białą w malutkie jasnoróżowe kwiatki, i obiema dłońmi trzymała przed sobą bladą torebeczkę.

Przywitała mężczyzn niewielkim kiwnięciem głowy.

– Dzień dobry – powiedziała grzecznie.

– Cieszę się ogromnie, że zgodziła się pani nas odwiedzić, pani Walerio – powiedział gościnnie Czarek i wysunął dla niej krzesło przed biurkiem. – Tym bardziej że zdaję sobie sprawę z tego, że moje zaproszenie mogło się pani wydawać nieco dziwne i może nawet oszukańcze.

Waleria usiadła ostrożnie i podziękowała Czarkowi niepewnym uśmiechem. Zaproponował jej chłodzący napój, ale uprzejmie odmówiła, tłumacząc, że przecież przyszła tylko na chwilę, dziękuję. Na te słowa Janek mrugnął ociężale. Nie podobało mu się jej wstrzemięźliwe i przeczekujące podejście, które w jego oczach było bliskie graniczenia z niewdzięczną arogancją.

– Pani Walerio – zaczął życzliwie Czarek, siadając obok Janka naprzeciwko owej małomównej dziewczyny. – W takim razie postaram się nie zabierać pani zbyt dużo czasu i przedstawię szczegóły powodu, dla którego panią tu zaprosiliśmy, bez niepotrzebnych dygresji. Czy udało mi się podczas naszego krótkiego spotkania dzisiaj rano przekazać pani sedno naszego projektu?

Że rozpoczęliśmy pracę nad filmem?

Potwierdziła, że tak, zdołał jej przekazać właśnie tę kwestię.

– To bardzo dobrze – uznał Czarek. – A to jest właśnie nasz reżyser, nasz zdolny, choć nieco czupurny, Janek Nawotczyński.

Chwycił reżysera za lewą rękę i potrząsnął nią koleżeńsko, ale tak mocno, że łokieć Janka stracił na biurku równowagę i ześlizgnął mu się na blat. Spojrzał na producenta dyskretnym zezem, po czym odwrócił się z powrotem do dziewczyny, odchrząknął i powiedział beznamiętnie:

– Bardzo mi miło.

Obdarzyła go wątpiącym spojrzeniem, ale jej usta podwinęły się uprzejmie do góry.

– A to jest Michał Mazurski. – Czarek wskazał na stojącego obok, świetnie się bawiącego Michała, który obserwował z dystansu rozwijającą się dynamikę sytuacji.

Uśmiechnął się szeroko i powiedział:

– Miło mi!

Po tym podstawowym przedstawieniu wszystkich znaczących partii Czarek pociągnął dalej wątek.

– Nasz film – mówił – będzie ekranizacją powieści Krystiana Chmieleckiego: Kwiatów. Czy czytała pani może tę książkę?

Pokręciła jednoznacznie głową.

– Nie, nie czytałam takiej powieści. Chyba nawet o niej nie słyszałam.

– Jest pani pewna? – wtrącił krytycznie Janek. – Została wydana trzy lata temu. Miała dość duże powodzenie. Wciąż ma.

Ściągnęła delikatnie brwi, patrząc na niego stanowczo.

– Tak, jestem pewna – podkreśliła. – Tak jak powiedziałam.

Zwilżył polemicznie dolną wargę. Było w tej dziewczynie coś, jakaś nienamacalna, zdystansowana przekorność, która go denerwowała.

– To bardzo romantyczna powieść – powiedział do niej zachęcająco Czarek, wyczuwając instynktownie, że takie określenie książki przykuje jej kobiecą uwagę. – O młodej parze, o pierwszej miłości i o jej przeszkodach. Jej akcja rozgrywa się w Polsce, właściwie w Księstwie Warszawskim, na początku dziewiętnastego wieku.

Dziewczyna kiwnęła z zamyśleniem, a Janek uznał niespokojnie, że tak pospolity opis książki nie miał prawa przemówić do żadnego rozsądnego człowieka. Nie przerwał jednak Czarkowi, przypominając sobie, że nie miał rzetelnego powodu, żeby tracić wiarę w wyczucie producenta – niech robi, co uważa za mądre.

– Natknęliśmy się jednak na pewien problem – mówił Czarek.

– Problem, który uniemożliwia nam podjęcie dalszych kroków w kierunku rozpoczęcia zdjęć. Pani Walerio – zrobił krótką przerwę, wbijając w nią badawcze spojrzenie spod okrągłych okularów. – Nie mamy jeszcze aktorki do głównej roli.

Przez chwilę w pomieszczeniu zrobiło się cicho. W końcu jeszcze raz zabrał głos Czarek.

– Wydaje mi się, że więcej dodawać nie muszę. Gdyby pani znała historię, którą chcemy przenieść na ekran, zapytałbym panią wprost. Ponieważ jednak, nie znając jej, nie miałaby pani jak odpowiedzieć na moje pytanie, czuję się zmuszony do tego, by uzbroić się w cierpliwość. Ale domyśla się pani zapewne, że chciałbym pani przedstawić możliwość przesłuchania aktorskiego do żeńskiej roli głównej.

Podczas owego wprowadzenia dziewczyna w pewnym momencie zsunęła z Czarka wzrok i przesiedziała większość jego wypowiedzi w zadumie, odlegle zapatrzona w podłogę, a na jej twarzy z każdym jego słowem rysowało się coraz większe przejęcie. Gdy skończył, podniosła na niego powoli oczy.

– Dziękuję, ale ja nie jestem aktorką.

– Tak przypuszczałem – przyznał jowialnie Czarek. – Ale nie jest to powodem, żeby nie brać pod uwagę naszego zaproszenia. Zapewniam panią, że w naszym kraju roi się od talentów, które w życiu nie wpadłyby same na potęgę swojego potencjału. Wydaje mi się nawet, że brak takiej osobistej świadomości jest dobrym początkiem do wspaniałych rozwinięć.

– Ale proszę pana – mówiła nieugięcie – ja nawet nie znam historii, o której mi pan opowiada. Jak mogłabym zainteresować się czymś tak dla mnie nieuchwytnym i bezkształtnym?

Janek powstrzymał parsknięcie.

– Zgadzam się w całkowitości – zgodził się Czarek. – Dopiero po poznaniu powieści będzie pani mogła podarować nam świadomą odpowiedź. Czy nie zechciałaby pani więc owej powieści przeczytać, tak po prostu, z ciekawości, żeby sprawdzić jej kształt i uchwytność? Tak z dobrego serca, z dobrodusznego poświęcenia dla naszego godnego politowania, znajdującego się w kropce zespołu.

Jej usta jakby podwinęły się leciutko z rozbawieniem, ale prędko opanowała swoją mimikę i pokręciła głową.

– Dziękuję za tę propozycję, ale ja nie chciałabym zagrać w filmie. Zacisnęła usta tak, jakby ugryzło ją nagłe poczucie winy i dodała: – Przepraszam, że zmarnowałam pański czas.

Janek już na początku spotkania zauważył, że dziewczyna siedziała ciągle w sztywnym napięciu, ale ten wyraźny dyskomfort rósł na jej obliczu z sekundy na sekundę. Widział, że jej dłonie, ułożone układnie na jej torebeczce, zwijają się w skurczu zdenerwowania, a wzrok był nieruchomo skierowany raz w dół, raz w bok, jak gdyby tak usilnie pragnęła opuścić to pomieszczenie, że jej ciałem zawładnął lekki paraliż.

– Ile pani ma lat? – zapytał Janek.

– Dwadzieścia osiem – odparła.

Uniósł prawą brew ze zdziwieniem.

– Jest mi naprawdę bardzo miło – tłumaczyła dalej. – Ale to nie ja powinnam uczestniczyć w tej rozmowie.

– Na pewno nie chce pani dać sobie szansy? – przekonywał ją łagodnie Czarek.

Uśmiechnęła się do niego przepraszająco i wdzięcznie zarazem.

– Tak – potwierdziła ledwo słyszalnym głosem. – Ale dziękuję, że mnie pan wziął pod uwagę.

Podniosła się powoli z krzesła i Janek dostrzegł, jak mocno przyciska do siebie tę małą torebkę. Wyglądało to niemal tak, jakby dodawała sobie tym sposobem otuchy.

– Do widzenia – rzekła przy drzwiach, obracając się z wyrazem szacunku do Janka i Michała, po czym Czarek odprowadził ją z powrotem do windy.

Gdy wrócił do gabinetu, zamknął za sobą drzwi i westchnął głęboko.

– Szkoda – mruknął.

– Rzeczywiście ma w sobie coś z Ewy – potwierdził Michał i gwizdnął z podziwem. – Ale jest za to niesłychanie cicha i nieśmiała. Nie wiem, jak by się odnalazła na planie filmowym.

Czarek usiadł na krześle, skrzyżował ramiona i zmarszczył w zastanowieniu czoło.

– Dzisiaj rano wydawała mi się rezolutna – powiedział, pogrążony w myślach.

– Tak czy siak – dodał Michał ze wzruszeniem ramion demonstrującym, że w jego odczuciu dzisiejszy rozdział zamieszania dobiegł właśnie końca – nie ma ona ochoty na współpracę z nami.

Cała trójka milczała przez dłuższą chwilę, aż Michał nie wytrzymał tej niekomfortowej ciszy. Poczuł potężny impuls, żeby ją czym prędzej przerwać i przywrócić do rzeczywistości tę nic nie mówiącą, skupioną na własnych medytacjach dwójkę.

– To co robimy z Będnarskimi? – zapytał żywym i donośnym głosem.

Nie uzyskał jednak odpowiedzi. Wbił badawczy wzrok w przyjaciela, usiłując odczytać, nad czym się tak żarliwie zastanawia. I chyba już się domyślał. Janek siedział bowiem bez ruchu, z ustami opartymi o ułożone w pięści dłonie, z brwiami żelaźnie ściągniętymi w prostą linię. Patrzył spod oka na znajdujące się na wprost niego zamknięte drzwi gabinetu. W końcu – po chwili, która wydawała się Michałowi wiecznością – Janek cmoknął językiem o zęby i odepchnął się z irytacją od biurka.

Zerwał się błyskawicznie z krzesła, przemierzył pokój i, czując na sobie pytające spojrzenia kolegów, oświadczył bez emocji:

– Idę ją dogonić.ROZDZIAŁ 2

Zjeżdżając na dół windą, Janek czuł, jak rośnie w nim niedowierzanie i pogarda do własnej osoby. Co za absurd. On, Jan Nawotczyński, miał gonić obcą dziewczynę, żeby być może daremnie prosić ją po raz drugi o zastanowienie się nad współpracą?

Odchylił głowę do tyłu i z jęknięciem złapał się za czoło, nie zwracając uwagi na stojącą obok niego drobną starszą panią w słomianym kapelusiku, która przyglądała mu się z najwyższym zaniepokojeniem.

„I to w dodatku taką odpychającą”, pomyślał z przekąsem.

Czy przypadkiem nie powinna być wdzięczna, że złożono jej tak wyjątkową propozycję, jej, niewiele znaczącej dziewczynie bez nazwiska i renomy? Tymczasem wyglądała tak, jakby jej podsunięto zwyczajną oczywistość, taką, do której przyjmowania była nie tylko przyzwyczajona, ale która na dodatek nie wzbudzała w niej nawet domieszki zainteresowania – i która nie była godna jej myśli.

Winda otworzyła się na parterze. Janek przepuścił najpierw panią z kapeluszem, po czym ruszył truchtem w stronę szklanych drzwi wyjściowych, mijając bez słowa recepcję. Gdy znalazł się na dworze, ostre słońce oślepiło jego pole widzenia i musiał kilka razy mocniej mrugnąć, żeby przyzwyczaić oczy do rażącej jasności przedpołudnia. Dotarło do niego, że tak naprawdę nie wie, w którą stronę dziewczyna mogła pójść i że jeśli sam pójdzie teraz w złym kierunku, jego szanse na dogonienie jej będą marne. Przeklął pod nosem, zły na siebie, że przed wyjściem nie zapytał Czarka, czy podała mu swój numer telefonu, ale nie miał teraz czasu poświęcać temu więcej myśli.

I tak na żywo mógł zdziałać o wiele więcej niż przez telefon.

Ruszył z pośpiechem w lewo, w stronę wejścia do metra, bo ten kierunek wydawał mu się najbardziej prawdopodobny, i dobiegł do skrzyżowania. Przebiegł szybko spojrzeniem przejście dla pieszych, które – mimo że było to przedpołudnie dnia powszedniego – było całkiem gęsto zatłoczone.

Gdy zauważył Walerię, stojącą na czerwonym świetle na ulicznej wyspie, wypuścił z ulgą powietrze przez zęby. Ścisnął prawą pięść w geście prywatnego sukcesu. Ponieważ nie chciał jej zgubić, gdy tłum ruszy na zielonym świetle, upewnił się prędko, że zdąży przejść przez ulicę bez przeszkód i przebiegł zwinnie na wysepkę dla pieszych.

– Pani Walerio – powiedział dosadnie, odrobinę zadyszany mimo swojej dobrej kondycji, gdy znalazł się przy jej boku.

Podskoczyła lekko z zaskoczenia, po czym uniosła na niego bardzo zdziwione, szeroko otwarte oczy.

– Pani Walerio – powtórzył, kryjąc rozbawienie wywołane jej małym podskokiem, i przyjął rzeczowy wyraz twarzy. – Proszę, niech pani jeszcze pójdzie ze mną na kawę.

– Na kawę? – zapytała niewierzącym głosem. – Teraz?

– A czy nie ma pani czasu? – zapytał z wyuczonym posmutnieniem. – Bardzo mi zależy.

– Ale ja przecież powiedziałam panu…

– Powiedziała to pani naszemu Czarkowi, a nie mnie – poprawił ją i uniósł z szarmem lewy kącik ust. – Mnie pani jeszcze nie dała szansy, żeby przedstawić pani nasze okoliczności, a bardzo bym o nią prosił. Czy nie poświęciłaby mi pani odrobiny swojego czasu, żebym i ja mógł spróbować swoich sił?

Zmarszczyła leciutko czoło, przyglądając mu się ze ździebełkiem niesmaku, i musiał ścisnąć dłoń za plecami, by nie obdarzyć jej podobnym spojrzeniem. Światło zmieniło się na zielone i piesi ruszyli, a razem z nimi ruszyła Waleria, patrząc w dół z namysłem. Janek dogonił ją bezzwłocznie.

– Myślę, że tak byłoby sprawiedliwie – dodał, dotrzymując jej spacerowego kroku.

Zaśmiała się w końcu.

– No dobrze.

Janek zastanawiał się przez chwilę, co tak nagle wywołało tę zgodę, bo jej twarz nadal wyrażała powściągliwość. Ale dłużej nad tym nie myślał, zadowolony ze swojego powodzenia.

Jeśli tylko jeszcze uda mu się ją namówić…

– Zapraszam panią do kawiarni. – Wskazał na budynek widoczny z chodnika.

* * *

Usiedli w małym ogrodzie należącym do kawiarni, przy okrągłym białym stoliku, na sztywnych, metalowych krzesełkach z drobnymi oparciami. Ogródek był skromny, ale obficie zazieleniony i ozdobiony jasnymi statuami, szumiącą fontanną i zwisającymi z cienkich sznurków białymi wazonami, wypełnionymi po brzegi błękitnymi bratkami.

Gdy podeszła do ich stolika kelnerka, Janek zamówił dla siebie czarną kawę, a Waleria poprosiła o białą herbatę, po czym pozostawiono ich samych, milczących naprzeciwko siebie.

Janek przyjrzał jej się spokojnie raz jeszcze. Ona nie patrzyła na niego, zajęta była bowiem uważnym oglądaniem konstrukcji wazonów. Zauważył, ku zadowoleniu swojego reżyserskiego oka, że dziewczyna miała bardzo jasny, trochę staromodny odcień skóry, a wejrzenie takie, jakby jej myśli uparcie pociągały ją gdzieś do innego świata, odległe, jak wycięte z obrazów Renoira. Uśmiechnął się z analityczną aprobatą.

– Pani Walerio – zaczął. – Dlaczego pani nas dzisiaj odwiedziła w biurze?

– Czy nie powinnam była? – zapytała z bystrym, trochę ironicznym błyskiem w oczach.

Pokręcił głową.

– Nie to mam na myśli. Pytam, ponieważ jestem pewien, że miała pani jakiś swój powód. Z tego, co wnioskuję po waszej pierwszej wymianie zdań u nas w gabinecie, wiedziała pani już wcześniej, w jakim dokładnie celu Czarek panią do nas zaprosił. Miała pani więc możliwość odmówienia mu od razu, dziś rano na miejscu. Jakby pani natomiast zmieniła zdanie dopiero trochę później, po rozstaniu się z Czarkiem, również mogła pani po prostu, zupełnie zwyczajnie, nas nie odwiedzić.

Przerwał na chwilę wywód i zwilżył dolną wargę.

– Ale jednak pani przyszła. Musiało więc być coś w tej krótkiej porannej rozmowie między panią a Czarkiem, co podłaskotało pani ciekawość.

Patrzyła na niego przez chwilę z surową miną, ale w końcu jej twarz jakby trochę złagodniała i Waleria spuściła wzrok na stół.

– Tak, oczywiście – odparła. – Pewnie ma pan rację.

Uniósł wyczekująco brwi.

– Co więc, pani Walerio, było tym powodem?

Zadawszy to pytanie, pomyślał, że zwracanie się do niej tak sztywnym i uprzejmym tonem było nieco nienaturalne, bo przecież nie dzieliła ich wielka różnica wieku – według jej słów była zaledwie kilka lat od niego młodsza. Jednocześnie jednak otaczała ją tak formalistyczna aura, że na wszelki wypadek wolał jej na razie nie naruszać, póki nie osiągnął jeszcze swojego zamiaru.

– Czy pan się zawsze tak natarczywie z ludźmi obchodzi?

– Nie, ale nie daje mi pani innego wyjścia, bo sądząc po pani wyrazie twarzy, zbyt długo pani towarzystwem nie zostanę dzisiaj zaszczycony. Muszę więc działać szybko.

Odwrócił głowę w bok, z trudem powstrzymując wybuch śmiechu. Z jakiegoś powodu mówienie do niej z towarzyskim czarem, którego tak wprawnie używał podczas podobnych przetargowych sytuacji, nie wychodziło mu przed nią zbyt giętko.

Waleria natomiast wydała ledwo słyszalne westchnienie.

– Głupio zrobiłam, że przyszłam – oznajmiła. – To musiał być dziecinny impuls. I tak jak panom powiedziałam, jest mi z powodu tego nieporozumienia przykro. Nie chciałam nikomu zawracać głowy.

– Impulsy – zauważył Janek. Cieszył się w duchu, że dokądś zaczyna prowadzić ta rozmowa – Impulsy z reguły wskazują dokładnie na nasze wrodzone skłonności. Odważę się więc zgadnąć, że perspektywa zagrania w filmie przemówiła zachęcająco do pani wyobraźni.

Pokręciła łagodnie głową.

– Chyba nie samo zagranie w filmie… Sama do końca nie jestem pewna. Może… może przedstawienie jakiejś historii.

Uniósł jedną brew bez przekonania, niepewny, na czym jej zdaniem polegała różnica.

– Czy ogląda pani filmy?

Podniosła oczy do nieba.

– Niezbyt często – wyznała po zastanowieniu.

– Dlaczego nie?

– Po prostu nie oglądam zbyt wielu filmów – wytłumaczyła. – Ale lubię fikcję. Przemyślała przez chwilę swoją wypowiedź, po czym dodała: – Częściej czytam książki.

– No dobrze – stwierdził dziarsko Janek, wyczuwając obiecujący trop. – Uznawanie fikcji jest już pierwszym krokiem w kierunku polubienia kina. Przyjmijmy więc, że nami, panią i mną, rządzą podobne inklinacje, bo ja też lubię fikcję. Czy w takim układzie nie byłaby pani skłonna odkryć, dokąd mogłaby nas poprowadzić wspólna praca nad fikcyjnym dziełem?

Powiem właściwie inaczej: jestem pewien, że jest pani ciekawa.

Inaczej by pani dzisiaj rano nie przyszła. Dlaczego więc, pani Walerio, zmieniła pani podczas naszej wspólnej rozmowy tak szybko zdanie?

Nagle Waleria zajaśniała humorem, ale tylko przez chwilę.

Wróciła do nich kelnerka i postawiła napoje na oddzielającym ich od siebie okrągłym stoliku.

– Jest pan potwornie nieustępliwy – powiedziała Waleria, gdy zostali znowu sami. – Rzeczywiście byłam ciekawa. Dlaczego miałabym nie być? Spotkała mnie rano tak zupełnie niespotykana sytuacja, całkowicie niewyobrażalna. Ale poniosła mnie ona widocznie zbyt daleko i dopiero gdy trafiłam do panów do biura, dotarła do mnie z powrotem rzeczywistość i zorientowałam się ze wstydem, że zareagowałam bardzo lekkomyślnie.

Opowiadając, trzymała stale spojrzenie na stoliku.

– Tak, opowiedzenie historii wydaje się ładną rzeczą – tłumaczyła dalej. – Natomiast jej produkcja, prędkość działania, o wiele bardziej przyśpieszona od tej, do której jestem przyzwyczajona… Sądzę, że nie odnalazłabym się zbyt dobrze w takim systemie. Może praca nad filmem nie wygląda wcale tak, jak ją sobie zaczęłam wyobrażać podczas naszego spotkania, może wygląda zupełnie inaczej. A prawdopodobnie mam o niej nawet jeszcze mniejsze pojęcie niż mi się wydaje. Mimo wszystko… mimo wszystko jednak poczułam, po prostu, intuicyjnie, że nie pasowałabym dobrze do państwa zespołu.

Janek zmrużył oczy ze zrozumieniem.

– Zaintrygował panią pomysł uczestniczenia w filmie, ale perspektywa wiążącej się z nim pracy, być może chaotycznej i podporządkowanej znacznej presji czasowej, odbiera pani element przyjemności?

Skinęła w zamyśleniu.

Janek zawiesił ramiona na piersi i wypuścił głośno powietrze, zastanawiając się zaradnie, jak rozwiązać ten obcy dla niego problem, który mu przed chwilą zaprezentowano.

– Owszem, praca nad filmem jest wymagająca – przyznał.

– Ale czy nie warto byłoby znieść taką niedogodność, jeśli prowadzi ona do czegoś, z czego będzie można czerpać pod koniec radość?

Spojrzała na niego stanowczo.

– Tak, ale to nie jest dla mnie.

– Niech pani przynajmniej przeczyta powieść.

Nie odpowiedziała, ale w jej wzroku widział nieugiętą decyzję.

Zerwał się wokół nich wiatr i Janek przytrzymał dłonią paragon, żeby nie został zwiany z blatu. Rozpalało się w nim coraz większe zniecierpliwienie, a wraz z nim boleśnie denerwująca frustracja. Właściwie nie miał wcale ochoty jej do niczego namawiać. Jeśli jej nie odpowiadały czerstwe warunki pracy, jeśli nie miała osobistej ambicji, to nie zamierzał jej zmuszać.

I koniec. Może powinien po prostu dopić kawę i zwyczajnie wzruszyć na nią ramionami, na tę rażąco obojętną dziewczynę o wyniosłym wejrzeniu, zupełnie przecież innym niż to, jakie miała posiadać bohaterka filmu.

Tak, pomyślał z małym uczuciem ulgi. Twarz jak z powieści, ale niewiele więcej. Nie było na tej twarzy żadnych emocji, żadnego intrygującego temperamentu albo barwnej witalności.

Właściwie, stwierdził z satysfakcją, to była zwyczajnie nudna i bynajmniej nie nadawała się do zagrania w jego filmie, nad którym pracował z takim oddaniem.

Dotarłszy do tego wniosku, upił z zadowolonym przekonaniem łyk kawy i na chwilę na jego ustach pojawił się lżejszy uśmiech. Ale gdy tylko odstawił filiżankę z powrotem na stolik i uniósł na dziewczynę jeszcze raz oczy, gdy pokazał się przed nim po raz kolejny obraz drobnej, dotkniętej przestarzałością istoty, patrzącej na niego jasnymi oczami bez całkowitego zrozumienia, jego postanowienie rozkruszyło się na miliony ziarenek. Zacisnął ze złością usta i zdusił w sobie jęknięcie rozdrażnienia. Pochylił głowę do tyłu i przejechał dłońmi przez grzywkę, uruchamiając jeszcze raz wszystkie komórki swojego mózgu.

– A co – zaczął roztropnie z ostatnim zrywem nadziei. – A co, jakbym pani zademonstrował, że najbardziej fikcyjna historia, która mogłaby się w pani życiu odegrać, dzieje się właśnie tu, wokół nas, w tej właśnie sekundzie? Mogłaby pani tę chwilę przedłużyć.

Wypiła trochę herbaty, niewzruszona, ale wydawało mu się przez chwilę, że jej spojrzenie jakby drgnęło.

– Owszem, ma ona w sobie coś niewątpliwie nierzeczywistego – zgodziła się dorzecznie.

– Pani Walerio, niech pani, proszę, przestanie udawać nieporuszoną – upierał się Janek. Sam słyszał, że jego głos nabierał niecierpliwej nuty. – Przecież pani chce poświęcić nam swoją uwagę. Chce pani, ale z jakiegoś powodu nie chce pani tego przyznać. Dlaczego? Już drugi raz dzisiaj zgodziła się pani wysłuchać szczegółów naszego zaproszenia. Niech pani po prostu przeczyta książkę, tylko o tyle proszę. Jeśli mi wtedy pani odmówi, to nie będę pani dłużej namawiać, zamilknę bez dyskusji.

Waleria kurczowo trzymała swoją filiżankę za jej cienkie ucho. Słuchała ostatniej przemowy reżysera bardzo uważnie, intensywnie wpatrzona w zawartość porcelanowego naczynia. Milczała jednak długo, tak długo, że Janek pomyślał, iż lada chwila jego wymuszona uprzejmość dobiegnie końca. Nie chciała z nim współpracować? No to nie. Przecież znajdzie w końcu kogoś, jakąś autentyczną aktorkę, z doświadczeniem i wdzięcznością. Ale właśnie, kiedy miał jej serdecznie podziękować resztkami grzeczności i wstać z godnością od stołu, poczuł, że jakiś diabeł zasznurował mu usta. Znowu zerwał się wokół nich wiatr, tym razem mocniejszy, a liście otaczających ich roślin zaszeleściły niewyraźnym szeptem. Waleria nie patrzyła oczywiście na niego. Oczy miała skierowane w bok, ale widział i tak, że wzrok miała daleki, nieopisanie nieobecny, a jej spojrzenie było tak szklane i nieruchome, że przez chwilę miał wrażenie, jakby coś ich zamroziło razem w czasie. Słyszał wokół siebie dziwaczne, trochę niepokojące szumienie rozdrażnionych ogrodowych bluszczy, a na plecach poczuł chłodny powiew, przysuwający go delikatnie do przodu swoim niejasnym dotykiem.

I tak Janek, nie wiedząc właściwie do końca dlaczego, powiedział po prostu:

– Proszę.

Spojrzała na niego i wyglądała, jak gdyby dopiero co wybudziła się z transu. Przez chwilę ich spojrzenia się spotkały, badając się nawzajem powoli. Niepewnie, niezdecydowanie, Waleria otworzyła usta i powiedziała cicho:

– Dobrze.

Na dźwięk tego jednego definitywnego słowa, na które przecież czekał od początku z tak gorliwym napięciem, ocknął się i błyskawicznie przekierował swoją uwagę z powrotem do sedna rzeczy. Mimo że nie był pewien, co się właśnie dziwnego wydarzyło, uśmiechnął się dufnie, bo znane mu tak dobrze uczucie rześkości, wywołane osiągnięciem swojego celu, rozprzestrzeniało się w nim triumfalnie. Zauważywszy dopiero teraz, że siedzi w przesadnie do przodu pochylonej pozycji, rozluźnił stawy, oparł się z powrotem o oparcie krzesła i niedbale skrzyżował ręce na piersi.

– Cieszę się – powiedział z nutką ironii w głosie. – Pani Walerio.

Ona natomiast nie wyglądała tak, jakby podzielała jego uciechę.

Janek zerknął na zegarek, stwierdzając, że zdecydowanie już dzisiaj za dużo poświęcił tej dziewczynie czasu i zakomenderował z wprawą:

– Prosiłbym w takim razie, żeby się pani jak najszybciej zabrała za przeczytanie Kwiatów. Sądzę, że tydzień pani wystarczy. A następnie pani do mnie zadzwoni i… i wtedy zobaczymy.

Książka powinna być dostępna w każdej księgarni, a jej koszty oczywiście zostaną pani zwrócone.

– Nie ma potrzeby zwracania mi niczego – odparła z niezachwyconym spojrzeniem.

Zobaczywszy jej wyraźnie żałującą minę, Janek, wyczuwając, że poczucie odpowiedzialności nie pozwoli jej na wycofanie się ze zgody, odsłonił wesoło zęby, ujawniając przy tym swoją parę nadzwyczajnie ostrych kłów.

– Właściwie – zaczęła sceptycznie – dlaczego prosi mnie pan o przeczytanie powieści, a nie scenariusza? Wydawało mi się, że to scenariusz jest dla aktorów głównym punktem odniesienia.

Janek kiwnął z aprobatą.

– Zgadza się – potwierdził. – Część naszej obsady nie czytała powieści i wzoruje się wyłącznie na scenariuszu. Najczęściej nie stanowi to problemu, choć zawsze bym wolał, żeby ekipa znała oryginalne źródło historii. Ale tak jak mówię: nie zawsze jest to konieczne. – Zmarszczył brwi, zastanawiając się przez chwilę nad czymś. – Jednak w pani przypadku… taki wariant nie wchodzi w grę.

– Dlaczego nie? – zapytała podejrzliwie.

– Po pierwsze dlatego – tłumaczył Janek z lekkim uśmiechem – że wychodzę z założenia, iż nie ma pani żadnego doświadczenia ze scenariuszami. Nie czyta się ich w taki sam sposób, w jaki się czyta powieść. Są bardziej… powiedzmy jednolite. I nie chciałbym, żeby się pani przez to zniechęciła.

Lubi pani przecież książki, prawda? Więc niech pani pozna na początek bohaterów historii w taki sposób. No – i od tego zaczniemy.

Po chwili krytycznego namysłu Waleria wykonała w końcu potwierdzający ruch ustami, pokazując tym sposobem, że jego rozumowanie brzmi dla niej dość rozsądnie. Wstali od stolika i Janek wręczył jej telefon, żeby wpisała na jego ekranie swój numer, a Waleria podała mu własny, by zrobił to samo. Powietrze zdążyło ucichnąć i unosił się wokół nich już tylko łagodny wietrzyk.

Opuścili kawiarnię i gdy znaleźli się z powrotem na ulicy, Jankowi przyszła z opóźnieniem do głowy pewna bardzo istotna myśl.

– Czym się pani zajmuje na co dzień? – zapytał.

– Niczym szczególnym.

Ściągnął brwi i zmierzył ją przynaglającym spojrzeniem.

Westchnęła więc pokonana.

– Pracuję w kwiaciarni.

Otworzył szeroko oczy, czując, że jego usta podwijają się do góry, jak gdyby usłyszał właśnie niespodziewany żart.

– Naprawdę?

– No – tak.

– Kto by pomyślał. – Nie krył śmiechu. – Ale ta praca, w kwiaciarni, stanowiłaby zapewne przeszkodę w naszych… ewentualnych dalszych krokach? Przyjmując oczywiście, że pani się spodoba książka i że zechce pani odwiedzić nas raz jeszcze.

Patrzyła na niego twardo, bez słowa. Zastanawiała się widocznie nad adekwatną odpowiedzią, aż spuściła z niego oczy i z rezygnacją odparła:

– Nie, akurat ta rzecz nie stanowiłaby problemu.

Kiwnął głową z zadowoleniem, po czym zaplótł ręce za plecami i powolnymi krokami zaczął oddalać się od Walerii. Gdy odszedł na tyle daleko, że rozdzielający ich dystans uznał za wystarczająco bezpieczny, zawołał wesołym, odrobinę dokuczającym tonem:

– Ach, i Walerio, od teraz jesteśmy na ty.

Na widok jej nieufnej miny zaśmiał się ochoczo, po czym obrócił się na pięcie i ruszył żwawo z powrotem do biura.

I tak tego dnia powstała między nimi pierwsza zgoda.

* * *

koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: