Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Lekarz i jego pacjent. The Adventure of the Resident Patient - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Lekarz i jego pacjent. The Adventure of the Resident Patient - ebook

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej. A dual Polish-English language edition.

Parę lat wcześniej doktor Trevelyan był w złej sytuacji finansowej, nie miał pieniędzy na otworzenie praktyki lekarskiej. Otrzymał bardzo dogodną propozycję od niejakiego Blessingtona, który zaproponował układ: lekarz dostanie lokal na praktykę lekarską, dom, służbę i wszelkie wygody a Blessington stałą opiekę Trevelyana i trzy czwarte tego, co doktorowi uda się zarobić. Klient Holmesa przystał na propozycję i wszystko szło dobrze do czasu, gdy Blessington któregoś dnia zszedł na śniadanie bardzo poruszony – mówił o włamaniu na West End i obawiał się, że również jego rezydencja może być obiektem napadu. Kazał zwiększyć środki bezpieczeństwa. Niedługo potem doktor Trevelyan otrzymał list od rosyjskiego arystokraty cierpiącego od lat na ataki katalepsji, który chciał zasięgnąć opinii lekarskiej. Chory miał przybyć wraz ze swoim synem. Gdy był badany w gabinecie, jego syn czekał na zewnątrz. Arystokrata dostał ataku katalepsji i Trevelyan pobiegł do laboratorium po lekarstwo. Gdy wszedł z powrotem do gabinetu, pacjenta już nie było. Odźwierny zaklinał się, że nikogo nie wypuszczał. (Za Wikipedią).

 

 

Kategoria: Angielski
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7950-627-9
Rozmiar pliku: 75 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Lekarz i jego pacjent

Natrafiam na bardzo liczne trudności przy wyborze wypadków, mających służyć do tego, aby dać czytelnikowi obraz niezwykłych zdolności umysłowych, jakiemi się przyjaciel mój, Holmes, odznaczał. Jego najbardziej niebywałe wnioskowania i najbystrzejsze badania odnoszą się po większej części do wydarzeń, które same w sobie były tak małoznaczne i powszednie, że nie mogłyby wzbudzić ogólnego zajęcia. Z drugiej strony wydarzało się też niejednokrotnie, że bywał pytany o radę w sprawach bardzo ważnych i o niezwykle dramatycznym przebiegu, ale przy wykryciu przyczyn nie odegrał tak wybitnej roli, jak to ja, jako jego biograf musiałem sobie życzyć. Również w poniżej opowiedzianem zdarzeniu nie odegrał wielkiej roli, a jednak ze względu na niezwykłe, połączone z tą sprawą okoliczności nie mógłbym się zgodzić na brak jej w tym zbiorze.

Był to parny, deszczowy dzień września. Przymknęliśmy do połowy nasze okiennice, a Holmes, leżąc na kanapie, odczytywał ponownie list, który rano otrzymał. Ja sam wprawdzie od czasu mej służby w Indyach uskarżałem się raczej na zimno, jak na gorąco, a jednak nie czułem chęci do żadnego zajęcia. Nawet gazeta mnie nudziła. Posiedzenia parlamentu skończyły się, wszyscy prawie opuścili już miasto, tęskniłem więc za górami i lasami, lub za morskim brzegiem. Przyjaciela mego nie dręczyło żadne takie pragnienie; mnie skłaniała do odkładania zamierzonego wyjazdu na wakacye obawa przed zbyt silnym odpływem z mej kasy, dla niego zaś rozkosze na łonie natury nie przedstawiały żadnego uroku. Pozostawał najchętniej wpośród milionowego miasta Londynu, z którym zrósł się całą swoją istotą, a gdy tylko powstała jakaś pogłoska lub najmniejsze podejrzenie, dotyczące jakiegoś niewyjaśnionego przestępstwa, przemieniał się w ogień i płomień. Dla odmiany zwykł był wprawdzie od czasu do czasu, zamiast śledzić przestępcę w mieście, iść za tajemniczymi śladami aż do wsi, ale, pomimo niezwykłych swych zresztą zdolności, zupełnie nie posiadał zmysłu do odczuwania piękna natury.

Widząc, że Holmes zbyt się zatopił w swym liście, ażeby ze mną gawędzić, upuściłem niezajmujący dziennik na ziemię, wsparłem się w fotelu i począłem na jawie marzyć. Nagle zbudził mnie z tych rojeń głos mego towarzysza.

– Masz słuszność, Watsonie, rzekł, jest to bardzo nierozsądnie, chcieć w ten sposób rozwiązywać tego rodzaju kwestye sporne.

– Czysta głupota! zawołałem – w tem uprzytomniłem sobie nagle to, że on odgadł moje najtajniejsze myśli. Zerwałem się i spojrzałem na niego z niezwykłem zdziwieniem.

– Ależ Holmesie, zawołałem, jak to jest możliwe? To przecież przechodzi wszelkie pojęcie.

Zaśmiał się serdecznie Holmes, gdy zobaczył moje zadziwione oblicze.

– Przypominasz sobie pewnie jeszcze, rzekł, jak odczytywałem ci niedawno jedno miejsce z pism Edgara Poego, gdzie jest mowa o pewnym mądrym umyśle, który postępuje za niewypowiedzianemi myślami swego towarzysza? Byłeś skłonny uważać to za wymysł pisarza i nie chciałeś mi wierzyć, kiedy twierdziłem, że ja również czynię to zupełnie mimowolnie i prawie nieustannie.

– Ja to powiedziałem?

– Słowami nie, mój kochany Watsonie, ale było ci to na czole wypisane. Gdy więc teraz właśnie spostrzegłem, że odrzuciłeś dziennik i popadłeś w zamyślenie, wyzyskałem z zadowoleniem tę sposobność, by iść za tokiem twych myśli, a następnie pozwoliłem sobie przerwać go, aby dać ci dowód naszego duchowego związku.

Wyjaśnienie to wcale mi nie wystarczało.

– We wspomnianym przez ciebie przykładzie mądry ten umysł wyprowadził swe wnioski z czynów człowieka, którego śledził. O ile sobie dobrze przypominam, potknął się on o stos kamieni, spojrzał ku gwiazdom, itd. Ja natomiast siedziałem tu spokojnie na krześle i nie dałem ci żadnych punktów oparcia do odczytania myśli.

– W takim razie postępujesz niesprawiedliwie względem siebie. Wszelkie wzruszenia uczuciowe człowieka odzwierciadlaja się na jego obliczu, a więc i twoja twarz jest ich wiernem odbiciem.

– Nie będziesz chyba twierdził, że wyczytałeś mi myśli z twarzy?

– Tak jest; szczególnie z wyrazu twych oczu. Prawdopodobnie sam sobie już nie przypominasz, jak popadłeś w zadumę.

– Nie, nie wiem tego.

– Ja ci to zaś opowiem. Zwróciło to moja uwagę, że odrzuciłeś na bok gazetę. Siedziałeś przez chwilę bezmyślnie, następnie skierowałeś wzrok swój na portret generała Gordona, niedawno oprawiony w ramy, a ze zmiany wyrazu twej twarzy dostrzegłem, że myśli twe obrały pewien kierunek, w którym jednak niezbyt długo biegły. Zwróciłeś oczy swe na portret Henry’ego Ward Beechera, który bez ram stoi na twej szafce na książki; następnie spojrzałeś znowu na ścianę. Łatwo było więc odgadnąć twą myśl, że Beecher oprawiony stanowiłby bardzo dobry „pendant“ do Gordona.

– Odgadłeś to zadziwiająco dobrze.

– Dotąd błąd był prawie niemożliwy. Ale teraz powróciłeś do Beechera i wpatrywaniem się weń zdawałeś się być zupełnie pochłonięty. Nie marszczyłeś już wprawdzie brwi, ale przyglądałeś mu się ciągle jeszcze z zamyśleniem – zastanawiałeś się nad przebiegiem jego życia. Musiałeś sobie naturalnie przytem przypomnieć, jakiego podjął się on zadania w obronie Północy w czasie amerykańskiej wojny domowej; przypominam sobie dziś jeszcze, z jakiem oburzeniem wrażałeś się o tem, że wielka część angielskiego narodu zgotowała mu wtedy tak złe przyjęcie. Gdy zaraz potem oderwałeś wzrok od tego obrazu, przypuszczałem, że przyszła ci właśnie na myśl wojna domowa; zaciąłeś wargi, oko twe błysło, ścisnąłeś mimowolnie pieści, nie wątpiłem więc, że myślałeś o bohaterskich czynach, dokonanych po obu stronach w tej straszliwej walce. Ale następnie głęboki smutek osiadł na twych rysach i wstrząsnąłeś głową. Ogarnęły cię myśli o bolesnem, okropnem, a bezużytecznem przelewaniu krwi. Przycisnąłeś ręką dawną swą ranę, i uśmiech zaigrał około twych ust. Zrozumiałeś nagle, jak to w zasadzie jest śmiesznem, rozwiązywać w ten sposób sprawy międzynarodowe. W tej chwili przyznałem ci słuszność i ucieszyłem się widząc, że wszystkie moje wnioski były zgodne z prawdą.

– Najzupełniej zgodne, powiedziałem, ale sprawa ta mimo twego wyjaśnienia wcale nie stała się dla mnie zrozumialsza. >

– Była to tylko zabawka dla zabicia czasu, mój kochany Watsonie, o której byłbym ci nic nie mówił, gdybyś tak przed chwilą trochę niedowierzająco na mnie nie spojrzał. – Ale zdaje mi się, że powstaje świeży powiew wiatru. Może poszlibyśmy na wieczorną przechadzkę po ulicach Londynu?

Miałem pod dostatkiem siedzenia w naszym ciasnym mieszkalnym pokoju i z chęcią poszedłem za jego wezwaniem. Przez trzy godziny chodziliśmy nad brzegiem i po Fleet-Street i przypatrywaliśmy się różnorodnym zajęciom ludzkim, jakie tam ciągle można dostrzegać. Holmes popuścił wodze swemu darowi obserwacyi; jego ciekawe rozmowy i bystre uwagi zajmowały mnie i bawiły też w wysokim stopniu.

Dopiero około dziesiątej godziny wróciliśmy na Baker-Street. Przed naszą bramą czekała jednokonka.

– Hm! Lekarski powóz, jak widzę, powiedział Holmes. Prawdopodobnie jakiś lekarz praktykujący – dopiero krótki czas w swym zawodzie, ale ma już wiele do czynienia. Zapewna szuka u nas porady. Szczęście, żeśmy w sam czas powrócili do domu.

Znałem dostatecznie mego przyjaciela, aby się nie dziwić zbytnio jego wnioskom. Torebka z chirurgicznymi przyrządami, która wisiała we wnętrzu powozu, oświetlona przez latarnie, zdradziła mu te wszystkie szczegóły. W naszem oknie na górze zobaczyliśmy światło, znak, że późne odwiedziny nas się tyczyły. Wszedłem za Holmesem do naszego mieszkania nie bez pewnej ciekawości, czego mój pan kolega mógł o tej godzinie u nas szukać.

Kiedyśmy weszli, powstał z krzesła blady mężczyzna, o chudej twarzy i jasnych bokobrodach. Mógł liczyć mniej więcej trzydzieści cztery lat, lecz jego niezdrowa cera i zapadłe policzki świadczyły o sposobie życia, które siły jego strawił i pozbawił go przedwcześnie młodości. Zachowanie się jego było trwożliwe i niepewne, a jego szczupła, biała ręka, którą przy powstaniu oparł o gzyms nad kominkiem, odpowiednia byłaby raczej dla artysty, niż chirurga. Miał na sobie czarna narzutkę i ciemne spodnie, a tylko krawatka jego była nieco barwną.

– Dobry wieczór, panie doktorze, przemówił do niego przyjaźnie Holmes; dobrze, że nie potrzebował pan czekać na nas dłużej, jak parę minut.

– Pan mówił zapewne z moim woźnicą?

– Nie, poznaję to po świetle na bocznym stoliku. Proszę, niech pan zajmie miejsce i powie mi, czem mogę panu służyć.

– Pozwoli pan, że się panu przedstawię. Jestem Dr. Percy Trevelyan i mieszkam przy Brook-Street 403.

– Czy to pan może jest autorem rozprawy o „niedostrzegalnych chorobliwych przemianach w ustroju nerwowym“? zapytałem.

Blade jego policzki zaróżowiły się z zadowolenia, gdy usłyszał, że jego dzieło jest mi znane.

– Tak rzadko się to trafia, żeby ktoś wspomniał o mej pracy, rzekł; myślałem już, że poszła całkiem w zapomnienie. Mój nakładca wyraża się z wielka niechęcią o jej pokupności. Pan zapewne również poświęca się medycynie?

– Byłem dawniej wojskowym lekarzem.

– Choroby nerwowe były już od dawna dla mnie zajmujące; byłbym najchętniej obrał je sobie jako swoja specyalność, ale dla zarobku naturalnie musi się brać, co się tylko trafi. – Ale to nie należy do rzeczy, panie Holmes, a ja sobie mogę pomyślić, jak drogocenny jest pański czas. W mojem mieszkaniu przy Brook-Street zdarzyły się dziwne wypadki, a cała ta sprawa tak dalece się dziś wieczorem zaostrzyła, że nie chciałem ani godziny dłużej zwlekać z udaniem się do pana z prośbą o poradę i pomoc.

Sherlock Holmes usiadł i zapalił swą fajkę.

– Jestem gotów do wszelkich usług, rzekł, proszę, niech mi pan możliwie jak najdokładniej opowie, co pana zaniepokoiło.

– Wchodzą tu prócz tego w grę rozmaite bardzo małoznaczące okoliczności, – prawie wstydzę się o tem mówić. A jednak sprawa ta jest dla mnie zupełnie niezrozumiałą, bo przybrała wkońcu tak niezwykły obrót, że muszę panu dokładnie cały stan rzeczy przedstawić, aby pan sam mógł osadzić, co tu stanowi istotę tego, a co jest szczegółem ubocznym.

– Muszę zacząć opowiadanie od czasu mych studyów. Profesorowie londyńskiego uniwersytetu, na który uczęszczałem, pokładali we mnie wielkie nadzieje; mogę to powiedzieć zupełnie bez zamiaru chwalenia się. Po złożeniu egzaminu prowadziłem w dalszym ciągu moje naukowe badania i otrzymałem posadę asystenta w Kings-College-Hospital. Moje badania nad chorobliwymi objawami przy katalepsyi wzbudziły wielkie zajęcie, a równocześnie przyznano mi także nagrodę Pinkertona i wielki medal za moją rozprawę o zmianach w ustroju nerwowym, o której przyjaciel pański właśnie przed chwila wspomniał. Nie jest to żadną przesadą, jeśli mówię, że mi wtedy świetną przepowiadano przyszłość.

– Największa przeszkoda, jaka mi stała na drodze, był brak pieniędzy. Specyalista, który chce pozyskać rozgłos, musi wynająć mieszkanie przy jednej z najgłówniejszyeh ulic Cavendish-Square, gdzie czynsze są wyśrubowane do nieprawdopodobnej wysokości i urządzenie kosztuje wielkie sumy. Trzeba także trzymać sobie powóz i konie, a przez parę lat żyć tylko ze swych procentów. O tem wszystkiem nie mogłem nawet myśleć; mogłem się tylko chyba spodziewać, że przez jakie dziesięć lat tyle zaoszczędzę, abym mógł rozpocząć samoistna praktykę. Nagle atoli otworzyły się dla mnie zupełnie nowe, niespodziane widoki.

– Pewnego ranka wszedł do mego pokoju jakiś, zupełnie mi nieznany pan, nazwiskiem Blessington, i zaczął bez żadnego wstępu:

– Czy to pan jesteś tym Percy Trevelyanem, który złożył tak znakomicie egzamin i otrzymał niedawno wielką nagrodę?

– Ukłoniłem mu się.

– Niech mi pan swobodnie i otwarcie odpowiada, ciągnął dalej, bo może to być dla pana bardzo korzystne; ma pan dostateczne uzdolnienie, ażeby zrobić szczęście, ale czy posiada pan w równej mierze taktowny sposób zachowania się?

– Było to dziwne pytanie. Sadzę, że mi go nie brak, odrzekłem, śmiejąc się.

– Nie ma pan żadnych złych nawyczek? Nie ma pan skłonności do trunków, co?

– Ależ, mój panie! zawołałem.

– Niech się pan nie gniewa. Ma pan zresztą słuszność, ale ja się muszę o to zapytać. – Powiedz mi pan przecie, dlaczego pan przy swoich zdolnościach nie rozpoczyna własnej praktyki?

– Wzruszyłem ramionami.

– Nuże śmiało, niech mi pan to wyzna, ciągnął dalej szybko. Jest to zapewne stara historya. Ma pan więcej w głowie, jak w kieszeni, prawda? – A coby pan na to powiedział, gdybym panu dopomógł do rozpoczęcia praktyki lekarskiej przy Brook-Street?

– Spojrzałem na niego osłupiały ze zdziwienia.

– Niech to będzie panu wiadome, że czynię to nie dla pańskiego, ale dla mego własnego dobra, zawołał. Wyznam panu otwarcie, jaką miałem przy tem myśl, a jeśli się pan na to zgodzi, będę zadowolony. Chciałbym mianowicie umieścić mój mały kapitał i pragnę u pana go złożyć.

– Ale dlaczego? – wybełkotałem.

– Przecież to jest taka dobra spekulacya, jak każda inna, a w każdym razie bezpieczniejsza.

– Czegóż więc pan odemnie żąda?

– To panu wyjaśnię. Ja najmuje dom, urządzam go, płacę służbę i wszystkie wydatki na utrzymanie domu. Pan nie potrzebuje nic więcej czynić, jak tylko siedzieć na fotelu w swym pokoju do przyjęć. Dostanie pan także odemnie pieniądze na wszystkie swoje codzienne wydatki. Zato odda mi pan codziennie trzy czwarte swoich dochodów, resztę zaś pan sobie zatrzyma.

– Tak opiewała ta dziwna propozycja, zrobiona mi przez pana Blessingtona; nie potrzebuję chyba opowiadać, jak długo sprawę te omawialiśmy i jak się wreszcie na to zgodziliśmy. Krótko mówiąc – sprowadziłem się do nowego mieszkania prawie pod tymi samymi warunkami, jakie postawił. On sam mieszkał przy mnie, jako ciągły pacyent, i używał dwa najlepsze pokoje na pierwszem piętrze dla siebie na sypialnię i zwykły pokój mieszkalny. Ponieważ cierpiał na wadę sercową, dlatego zdawało mu się, że potrzebuje ciągłej lekarskiej opieki. Był to dziwny człowiek, który nienawidził towarzystwa i bardzo rzadko wychodził. W codziennych swych zajęciach nie kierował się żadną regułą, pod jednym tylko względem był niezwykle punktualny. Zwykł był mianowicie każdego wieczora zjawiać się o tej samej godzinie w moim pokoju do przyjęć, przeglądać książki, wypłacać mi za każdą zarobioną gwineę pięć szylingów i trzy pensy, resztę zaś zabierał, aby ją schować w żelaznej skrzyni na pieniądze, która stała w jego pokoju.

– Mogę powiedzieć z całą stanowczością, że nie miał nigdy powodu użalać się na swój pomysł spekulacyjny. Powodziło mi się od samego początku. Dobra sława, którą sobie zdobyłem już w szpitalu, jak też parę udałych prób leczenia, zjednały mi wkrótce wielki rozgłos, a przez ostatnie dwa lata zrobiłem go majętnym człowiekiem.

– Tyle musiałem panu opowiedzieć, panie Holmes, o swej przeszłości i o swych stosunkach z Blessingtonem. Teraz przejdę do wydarzeń, które skłoniły mnie do odwiedzenia pana dziś wieczór.

– Przed kilku tygodniami wszedł raz do mnie Blessington niezwykle wzburzony i opowiadał o popełnionej kradzieży z włamaniem w Westend. Mojem zdaniem niepokoił się on tem zupełnie zbytecznie, uważałem też to za wcale niepotrzebne, że kazał natychmiast u wszystkich okien i drzwi zbadać i wzmocnić zamki i zasuwki. Przez ośm dni nie mógł się uspokoić; spoglądał ciągle ukradkiem na ulicę, zaprzestał nawet swej krótkiej przedobiedniej przechadzki i zupełnie nie wychodził z domu. Zachowanie się jego robiło wrażenie, jakby był w ciągłej śmiertelnej trwodze przed jakiemś niebezpieczeństwem. Na wszystkie moje pytania odpowiadał on tylko takiemi osobistemi obelgami, że odeszła mi chęć dotykać powtórnie tego tematu. Z czasem lek jego zwolna znikał i powracał już do swego dawnego trybu życia, gdy wtem zaszedł wypadek, który go niezwykle przybił i doprowadził do tego opłakanego stanu, w jakim się teraz znajduje.

– Powód do tego był następujący: Przed dwoma dniami otrzymałem to pismo bez adresu i daty, które panu odczytam.

Pewien rosyjski szlachcic, zamieszkały obecnie w Anglii, cierpi już od wielu lat na napady katalepsyi. Dlatego uprasza łaskawie o pomoc lekarska Dra Trevelyana, który w tym względzie jako powaga jest powszechnie znany. Przybędzie on do pana Doktora jutro wieczorem o godzinie kwadrans na siódmą i uprasza Go o ułożenie sobie czasu tak, żeby Go można zastać w domu.

– List ten miał dla mnie tem większe znaczenie, że badanie katalepsyi szczególnie wskutek rzadkości tej choroby jest utrudnione. Kiedy więc służący o oznaczonej godzinie wpuścił mego obcego pacyenta, oczekiwałem go już z ciekawością.

– Był to starszy, szczupły mężczyzna o uczciwym, ale dość zwyczajnym wyglądzie – nie mający w sobie nic z rosyjskiego magnata. Towarzysz jego, uderzająco miły, smukły, młody człowiek o ciemnych, ponurych rysach twarzy i prawdziwie herkulicznej budowie ciała, zrobił na mnie o wiele większe wrażenie. Gdy weszli, podpierał on starego i podprowadził go aż do krzesła. Z jego zewnętrznego wyglądu niktby się nie domyślił tak czułej troskliwości.

– Wybaczy pan, panie doktorze, że ja również przychodzę, przemówił po angielsku z lekkim obcym akcentem. Jest to mój ojciec, o którego zdrowie jestem w wysokim stopniu zaniepokojony.

– Wzruszony tak wielka synowska miłością, zapytałem: Może pan życzy sobie być obecnym przy badaniu?

– Za nic w świecie, zawołał stanowczo. Gdyby mój ojciec dostał swój straszliwy napad, a jabym się musiał na to patrzeć – to zdaje mi się, żebym tego nie przeżył. Mój własny ustrój nerwowy wcale nie należy do najsilniejszych.. Jeżeli pan pozwoli, to cofnę się tymczasem do poczekalni, nim pan chorobę mego ojca zbada.

– Nie miałem naturalnie nic przeciwko temu, i młody człowiek wyszedł. Następnie wypytywałem się szczegółowo mego pacyenta o jego chorobę i zapisywałem sobie wszystko dokładnie. Starszy pan nie posiadał wcale zbyt bystrego rozsądku i dawał mi przeważnie dość niewyraźne odpowiedzi, co przypisywałem niedokładnej znajomości języka angielskiego. Lecz nagle, kiedy byłem jeszcze zajęty pisaniem, przestał odpowiadać na moje pytania, a kiedy się do niego obróciłem, zobaczyłem ku swemu przerażeniu, że siedział na krześle prosto, jak świeca; twarz, która do mnie zwrócił, była zupełnie strętwiałą i martwą. Zagadkowe nieszczęście ponownie go dotknęło.

– Pierwszemi memi uczuciami były, jak powiedziałem, litość i trwoga. Lecz następnie, czego nie zaprzeczę, ogarnęło mnie zadowolenie fachowca. Zanotowałem puls i ciepłotę mego pacyenta, zbadałem strętwienie jego muskułów i ich odruchy. Wszystkie wyniki zgadzały się zupełnie dokładnie z mojemi spostrzeżeniami, tyczącemi się dawniejszych wypadków; nie dostrzegałem żadnej różnicy. Ponieważ zaś w podobnym stanie wdychiwanie amylowego nitrytu oddało już dobre przysługi, chciałem więc także teraz doświadczyć jego skuteczności. A że flaszeczka stała na dole w laboratoryum, pozostawiłem mego pacyenta, siedzącego na krześle, i zbiegłem na dół, aby ją przynieść. Musiałem chwilę jakaś tego środka szukać i powróciłem dopiero mniej więcej po pięciu minutach. A teraz niech pan sobie wyobrazi moje zdumienie, gdy pokój zastałem pusty – chory znikł.

– Naturalnie rzuciłem się natychmiast ku poczekalni. Syna także nie było. Drzwi od mieszkania przez cały dzień nie zamykano. Mój służący, który zwykle wpuszcza gości, jest jeszcze nowy i niebardzo przytomny. Zwykle czeka on na dole i biegnie dopiero wtedy na górę, aby gości wyprowadzić, gdy ja zadzwonię na niego ze swego pokoju. On nic nie słyszał i sprawa pozostała dla mnie zagadkową.

– Wkrótce potem powrócił Blessington ze swej przechadzki, lecz ja nie wspomniałem mu nic o tym wypadku. Wyznam otwarcie, że w ostatnich czasach wogóle o ile możności jak najbardziej go unikałem.

– Byłem naturalnie przekonany, że nie ujrzę już nigdy ani Rosyanina ani jego syna; ale dziś wieczorem ku mojemu zdziwieniu zjawili się obaj w moim pokoju zupełnie tak, jak pierwszego razu, i o tej samej godzinie....The Adventure of the Resident Patient

In glancing over the somewhat incoherent series of memoirs with which I have endeavoured to illustrate a few of the mental peculiarities of my friend, Mr. Sherlock Holmes, I have been struck by the difficulty which I have experienced in picking out examples which shall in every way answer my purpose. For in those cases in which Holmes has performed some tour-de-force of analytical reasoning, and has demonstrated the value of his peculiar methods of investigation, the facts themselves have often been so slight or so commonplace that I could not feel justified in laying them before the public. On the other hand, it has frequently happened that he has been concerned in some research where the facts have been of the most remarkable and dramatic character, but where the share which he has himself taken in determining their causes has been less pronounced than I, as his biographer, could wish. The small matter which I have chronicled under the heading of ˝A Study in Scarlet,˝ and that other later one connected with the loss of the Gloria Scott, may serve as examples of this Scylla and Charybdis which are for ever threatening his historian. It may be that, in the business of which I am now about to write, the part which my friend played is not sufficiently accentuated; and yet the whole train of circumstances is so remarkable that I cannot bring myself to omit it entirely from this series.

I cannot be sure of the exact date, for some of my memoranda upon the matter have been mislaid, but it must have been towards the end of the first year during which Holmes and I shared chambers in Baker Street. It was boisterous October weather, and we had both remained indoors all day, I because I feared with my shaken health to face the keen autumn wind, while he was deep in some of those abstruse chemical investigations which absorbed him utterly as long as he was engaged upon them. Towards evening, however, the breaking of a test-tube brought his research to a premature ending, and he sprang up from his chair with an exclamation of impatience and a clouded brow.

˝A day's work ruined, Watson,˝ said he, striding across to the window. ˝Ha! The stars are out and the wind has fallen. What do you say to a ramble through London?˝

I was weary of our little sitting-room, and gladly acquiesced, muffling myself nose-high against the keen night air. For three hours we strolled about together, watching the ever-changing kaleidoscope of life as it ebbs and flows through Fleet Street and the Strand. Holmes had shaken off his temporary ill-humour, and his characteristic talk, with its keen observance of detail and subtle power of inference, held me amused and enthralled. It was ten o'clock before we reached Baker Street again. A brougham was waiting at our door.

˝Hum! A doctor's—general practitioner, I perceive,˝ said Holmes. ˝Not been long in practice, or had much to do. Come to consult us, I fancy! Lucky we came back!˝

I was sufficiently conversant with Holmes's methods to be able to follow his reasoning, and to see that the nature and state of the various medical instruments in the wicker basket which hung in the lamp-light inside the brougham had given him the data for his swift deduction. The light in our window above showed that this late visit was indeed intended for us. With some curiosity as to what could have sent a brother medico to us at such an hour, I followed Holmes into our sanctum.

A pale, taper-faced man with sandy whiskers rose up from a chair by the fire as we entered. His age may not have been more than three or four and thirty, but his haggard expression and unhealthy hue told of a life which had sapped his strength and robbed him of his youth. His manner was nervous and shy, like that of a sensitive gentleman, and the thin white hand which he laid on the mantelpiece as he rose was that of an artist rather than of a surgeon. His dress was quiet and sombre--a black frock-coat, dark trousers, and a touch of colour about his necktie.

˝Good-evening, Doctor,˝ said Holmes, cheerily. ˝I am glad to see that you have only been waiting a very few minutes.˝

˝You spoke to my coachman, then?˝

˝No, it was the candle on the side-table that told me. Pray resume your seat and let me know how I can serve you.˝

˝My name is Doctor Percy Trevelyan,˝ said our visitor, ˝and I live at 403 Brook Street.˝

˝Are you not the author of a monograph upon obscure nervous lesions?˝ I asked.

His pale cheeks flushed with pleasure at hearing that his work was known to me.

˝I so seldom hear of the work that I thought it was quite dead,˝ said he. ˝My publishers gave me a most discouraging account of its sale. You are yourself, I presume, a medical man?˝

˝A retired army surgeon.˝

˝My own hobby has always been nervous disease. I should wish to make it an absolute speciality, but, of course, a man must take what he can get at first. This, however, is beside the question, Mr. Sherlock Holmes, and I quite appreciate how valuable your time is. The fact is that a very singular train of events has occurred recently at my house in Brook Street, and to-night they came to such a head that I felt it was quite impossible for me to wait another hour before asking for your advice and assistance.˝

Sherlock Holmes sat down and lit his pipe. ˝You are very welcome to both,˝ said he. ˝Pray let me have a detailed account of what the circumstances are which have disturbed you.˝

˝One or two of them are so trivial,˝ said Dr. Trevelyan, ˝that really I am almost ashamed to mention them. But the matter is so inexplicable, and the recent turn which it has taken is so elaborate, that I shall lay it all before you, and you shall judge what is essential and what is not.

˝I am compelled, to begin with, to say something of my own college career. I am a London University man, you know, and I am sure that you will not think that I am unduly singing my own praises if I say that my student career was considered by my professors to be a very promising one. After I had graduated I continued to devote myself to research, occupying a minor position in King's College Hospital, and I was fortunate enough to excite considerable interest by my research into the pathology of catalepsy, and finally to win the Bruce Pinkerton prize and medal by the monograph on nervous lesions to which your friend has just alluded. I should not go too far if I were to say that there was a general impression at that time that a distinguished career lay before me.

˝But the one great stumbling-block lay in my want of capital. As you will readily understand, a specialist who aims high is compelled to start in one of a dozen streets in the Cavendish Square quarter, all of which entail enormous rents and furnishing expenses. Besides this preliminary outlay, he must be prepared to keep himself for some years, and to hire a presentable carriage and horse. To do this was quite beyond my power, and I could only hope that by economy I might in ten years' time save enough to enable me to put up my plate. Suddenly, however, an unexpected incident opened up quite a new prospect to me.

˝This was a visit from a gentleman of the name of Blessington, who was a complete stranger to me. He came up to my room one morning, and plunged into business in an instant.

˝'You are the same Percy Trevelyan who has had so distinguished a career and won a great prize lately?' said he.

˝I bowed.

˝'Answer me frankly,' he continued, 'for you will find it to your interest to do so. You have all the cleverness which makes a successful man. Have you the tact?'

˝I could not help smiling at the abruptness of the question.

˝'I trust that I have my share,' I said.

˝'Any bad habits? Not drawn towards drink, eh?'

˝'Really, sir!' I cried.

˝'Quite right! That's all right! But I was bound to ask. With all these qualities, why are you not in practice?'

˝I shrugged my shoulders.

˝'Come, come!' said he, in his bustling way. 'It's the old story. More in your brains than in your pocket, eh? What would you say if I were to start you in Brook Street?'

˝I stared at him in astonishment.

˝'Oh, it's for my sake, not for yours,' he cried. 'I'll be perfectly frank with you, and if it suits........
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: