Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Lincoln w Bardo - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
31 sierpnia 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,99

Lincoln w Bardo - ebook

Trwa wojna secesyjna, śmierć codziennie zbiera swe tragiczne żniwo. Pewnego zimowego dnia zabierze też chłopca imieniem Willie, ukochanego synka prezydenta Lincolna. Żałoba rodziców przybierze różne formy. Matka zamknie się w sobie. Ojciec rozpocznie conocne wędrówki do grobowca. Rozdarty między rozpaczą po stracie syna a odpowiedzialnością za kraj i obywateli, chce trwać w złudzeniu, że dziecko wciąż jest z nim. Osieroconego rodzica obserwują zjawy, a wśród nich Willie. Wzajemna miłość przyciąga ich do siebie, ale czy możliwe stanie się spotkanie? Obaj staną wobec bolesnych dylematów. Jak żyć po śmierci tych, których kochaliśmy? Jak odejść i zostawić na ziemi ukochane osoby?

George Saunders w swej pierwszej powieści łączy i przełamuje znane nam gatunki literackie. Ta nowatorska forma i świeża jakość w literaturze zostały docenione prestiżową nagrodą Man Booker Prize.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-5537-1
Rozmiar pliku: 710 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

W dniu ślubu naszego miałem lat czterdzieści i sześć, ona zaś osiemnaście. Tak, tak – wiem, co pan sobie myśli: starszy mężczyzna (niechudy, łysawy, na jedną nogę kulawy, z drewnianymi zębami) korzysta z małżeńskich uprawnień ku utrapieniu młodej nieszczęśnicy…

Ale to nie tak.

Bo widzi pan, tegom właśnie postanowił nie robić.

Gdym w noc poślubną wdrapał się po schodach, czerwony na twarzy od trunków i tańców, zastałem ją wystrojoną w jakowąś zwiewną szatkę, w którą wbiła ją ta czy inna ciotka, a trzęsła się, aż jej trzepotał jedwabny kołnierzyk – więc nie mogłem.

Cicho do niej przemawiając, serce przed nią otwarłem: była piękna, a ja stary, szpetny, sterany; dziwneśmy zawarli małżeństwo – nie z miłości, lecz dla wygody; jej ojciec był ubogi, a matka chora. Dlatego trafiła pod mój dach. Doskonale to wszystko wiedziałem. I ani mi się śniło ją tknąć – com też jej oświadczył, widząc jej strach i… wstręt, dodałem.

Zapewniła mię, że wstrętu do mnie bynajmniej nie czuje, chociażem widział, że jej oblicze (nadobne, zarumienione) krzywi się przy tym kłamstwie.

Zaproponowałem, byśmy zostali… przyjaciółmi. Wszelkie pozory skonsumowania związku zachowując. I żeby czuła się w mym domu swobodną, szczęśliwą, starając się uczynić go własnym. Nic ponadto oczekiwać od niej nie zamierzałem.

I takeśmy żyli. Połączyła nas przyjaźń. Zażyła przyjaźń. Nic więcej. I aż tyle. Razem się śmialiśmy, razem o sprawach domowych postanawiali. Pomagała mi bardziej zważać na sługi, mniej zdawkowo się do nich odzywać. Miała bystre oko i zdołała odnowić dom kosztem zaledwie ułamka spodziewanych wydatków. Ilekroć widziałem, jak się rozpromienia, kiedy wchodzę, lub czułem, jak opiera się o mnie przy omawianiu tej czy innej domowej sprawy, polepszało to los mój zaiste niewytłumaczalnie. Już przedtem byłem dość szczęśliwym, nie narzekam, aż tu nagle z ust sama mi się wyrywała ta oto prosta modlitwa: „Ona tu jest, wciąż tu jest”. Jak gdyby rwąca rzeka przetoczyła się przez mój dom, pozostawiając w nim wszechobecną woń świeżej wody i wrażenie, że jakowaś przyrodzona, zapierająca dech hojność stale krąży nieopodal.

Raz podczas wieczerzy sama z siebie jęła w przytomności kilkorga mych przyjaciół wychwalać me przymioty, mówiąc, żem jest człek zacny, troskliwy, rozumny i łagodny.

Gdyśmy spotkali się wzrokiem, ujrzałem, że mówi szczerze.

Nazajutrz zostawiła mi na biurku liścik. Napisała w nim, że choć nieśmiałość broni jej wyrazić to uczucie mową lub uczynkiem, zaznana ode mnie dobroć przyniosła nader pożądany skutek: jest szczęśliwa i dobrze jej w naszym domu, pragnie zatem, jak to ujęła: „poszerzyć granice naszego wspólnego szczęścia w tej poufałej sferze, która dotąd pozostaje mi obcą”. Poprosiła, abym był jej w tej materii przewodnikiem, tak jak „byłem nim w tylu innych stronach dorosłości”.

List przeczytawszy, na wieczerzę się udałem. Żona ma wręcz promieniała. Wymieniliśmy szczere spojrzenia, na obecność służby nie bacząc, zachwyceni tym, cośmy jakimś cudem zdołali sobie zbudować z jakże nieobiecującego tworzywa.

Owej nocy w jej łóżku dokładałem starań, aby nie być innym aniżeli dotąd: łagodnym, pełnym uszanowania, czci nawet. Niewieleśmy czynili krom pocałunków i wzajemnych uścisków, zechciej pan jednak sobie wyobrazić przepych owej nagłej swobody. Obojeśmy czuli wzbierające pożądanie (jakżeby inaczej), podszyte wszelako niespieszną, niezachwianą tkliwością, którąśmy między sobą zbudowali: godną zaufania więzią, trwałą i szczerą. Nie brakowało mi doświadczenia, za młodum bowiem dość się wyszumiał. Sporo czasu spędziłem (wstyd powiedzieć) w Marmurowym Zaułku, na Scenie i w straszliwej Wilczej Jamie. Byłem też wcześniej żonatym i wcale dziarsko żem sobie w owym małżeństwie poczynał. Aliści moc tego nowego uczucia całkiem mię zaskoczyła.

Zapadło milczące postanowienie, że następnej nocy zapuścimy się głębiej w ów „nowy ląd”, udałem się tedy rano do swej drukarni, walcząc z przyciąganiem, które niby grawitacja zatrzymywało mię w domu.

A właśnie ów dzień – niestety! – był dniem krokwi.

Tak, tak, co za pech!

Krokiew spadła spod stropu, trafiając mię o, tutaj, gdym siedział przy biurku. Nasze plany należało zatem odłożyć na później, dopóki nie wyzdrowieję. Za radą lekarza ległem więc w…

Swego rodzaju szpitalną skrzynię uznano… uznano za…

hans vollman

Wskazaną.

roger bevins iii

No właśnie, wskazaną. Dziękuję, przyjacielu.

hans vollman

Zawsze do usług.

roger bevins iii

Leżałem tedy jak kto głupi w szpitalnej skrzyni pośrodku salonu – tego samego, przez który niedawno (radośnie, wstydliwie, za ręce się trzymając) przeszliśmy do jej sypialni. Po niejakim czasie wrócił lekarz, zaczym jego pomocnicy przenieśli szpitalną skrzynię do szpitalnego powozu, ja zaś pojąłem… pojąłem, że nasze plany odłożyć należy na czas nieokreślony. Cóż za rozczarowanie! Kiedyż w pełni zaznam rozkoszy małżeńskiego łoża; kiedyż ujrzę jej nagą postać; kiedyż zwróci się ku mnie, owym szczególnym nastrojem owładnięta, ze zgłodniałymi usty, zarumienionym licem; kiedyż jej włosy, wyuzdanie rozpuszczone, spłyną wreszcie na nas oboje?

No cóż, wyglądało na to, że trzeba nam czekać, dopóki ze wszystkim nie wydobrzeję.

Zaiste drażniący był to obrót zdarzeń.

hans vollman

Atoli wszystko ścierpieć jakoś da się.

roger bevins iii

I owszem.

Wyznam wszelako, żem w owym czasie bynajmniej tak tego nie odczuwał. Leżąc w szpitalnym powozie, jeszcze nie uwięziony, obaczyłem, że mogę na chwilę wydostać się ze szpitalnej skrzyni, czmychnąć, wzniecając małe wiry kurzu, a nawet nadtłuc jeden z wazonów na werandzie. Lecz żonę mą i lekarza tak pochłonęła rozmowa o mym wypadku, że nic nie zauważyli. Nie mogłem tego znieść. Przyznam, że troszkę dałem się ponieść złości, aż psy pierzchły ze skowytem, bom przez nie przeniknął, sen o niedźwiedziu im zsyłając. Wtedym jeszcze tak potrafił! To były czasy! Dziś nie zdołałbym sprawić, żeby psu przyśnił się niedźwiedź, tak jak nie mógłbym zabrać tego oto naszego milczącego młodego przyjaciela na kolację.

(Bo też młodym się zda, nieprawdaż, panie Bevins? Z rysów twarzy? Z postury?)

W każdym razie wróciłem do szpitalnej skrzyni, płacząc tak, jak my tutaj płaczemy. Znaszli już ten rodzaj płaczu, młodzieńcze? Gdy tuż po przybyciu na ten szpitalny dziedziniec, paniczu, łzy cisną nam się do oczu, troszkę się napinamy, a w stawach pojawia się jakby lekko niezdrowe odczucie i różne drobnostki w nas pękają. Zupełnym nowicjuszom zdarza się nieco popuścić. I to właśnie zrobiłem owego dnia w powozie: popuściłem co nieco, będąc w szpitalnej skrzyni nowicjuszem furią zdjętym, i co z tego wynikło? Owo łajenko zostało ze mną do dziś i w rzeczy samej – oby nie wydało ci się to ordynarnym, paniczu, ani odrażającym; oby nie zaszkodziło rodzącej się między nami przyjaźni – wciąż leży tam na dole, w mej szpitalnej skrzyni, acz znacznie suchsze!

Mój Boże, toś ty jest dzieckiem?

To jeszcze dziecko, nieprawdaż?

hans vollman

Zapewne. Dopiero teraz to widzę.

Nadchodzi.

Niemal w pełni ukształtowany.

roger bevins iii

Najmocniej przepraszam. Dobry Boże. Jeszcze za dzieciństwa uwięznąć w szpitalnej skrzyni i musieć słuchać, jak ktoś dorosły szczegółowo opowiada o łajenku, które własną jego skrzynię kala… Nie jest to bynajmniej wymarzony sposób wkroczenia w nowy, hmm…

To chłopiec. Zaledwie chłopię jeszcze. Ojej.

Stokrotnie przepraszam.

hans vollmanII

– Wiesz – rzekła do mnie pani Lincolnowa – Prezydent winien każdej zimy wydać kilka wystawnych kolacji, są one zaś nader kosztowne. Jeżeli urządzę trzy wielkie bale, wystawne kolacje będzie można wykreślić. Jeśli tylko zdołam nakłonić pana Lincolna, aby przyklasnął temu pomysłowi, nie omieszkam wcielić go w życie.

– Moim zdaniem masz rację – powiedział Prezydent. – Przekonująco jej dowiodłaś. Będziemy chyba musieli wydać bale.

Tą modą rozstrzygnąwszy sprawę, przygotowania do pierwszego balu wszczęto.

Elizabeth Keckley, _Za kulisami, czyli trzydzieści lat niewoli i cztery lata w Białym Domu_

Abolicjoniści potępiali urządzane w Białym Domu zabawy, toteż wielu odmówiło wzięcia w nich udziału. Ben Wade ujął podobno swoją odmowę w ostrych słowach: „Czyżby Prezydent i pani Lincolnowa nie wiedzieli o trwającej wojnie domowej? Państwo Wade w każdym razie o niej wiedzą, toteż nie zamierzają oddawać się ucztowaniu i tańcom”.

Margaret Leech, _Pobudka w Waszyngtonie, 1860–1865_

Dzieci – Tad i Willie – raz po raz dostawały prezenty. Zachwycony swym kucykiem, Willie upierał się jeździć na nim co dnia. Pogoda zmienną była, więc się przeziębił i srodze zaniemógł, a niebawem jął mocno gorączkować.

Keckley, _op. cit._

Wieczorem piątego lutego Willie cały płonął od gorączki, podczas gdy jego matka stroiła się przed balem. Przy każdym oddechu z trudem wciągał powietrze. Pani Lincolnowa widziała, że chłopiec ma zajęte płuca, więc bała się o niego.

Dorothy Meserve Kunhardt i Philip B. Kunhardt jr, _Dwadzieścia dni_III

Przyjęcie zajadle krytykowano, lecz przybyły na nie wszystkie ważne osobistości.

Leech, _op. cit._

W ścisku nie sposób było sięgnąć wzrokiem dalej aniżeli na kroków parę; oszałamiał istny kalejdoskop woni, wód, perfum, wachlarzy, tres, kapeluszy, wykrzywionych twarzy, ust otwartych w raptownym krzyku – radości czy strachu, trudno było orzec.

Pani Margaret Garrett, _Wszystkom to widziała. Wspomnienia czasu grozy_

Co kilka kroków stały w wazonach egzotyczne kwiaty z prezydenckiej cieplarni.

Kunhardt i Kunhardt, _op. cit._

Efektowną grupę tworzył korpus dyplomatyczny: lord Lyons, monsieur Mercier, pan Stoeckl, pan von Limburg, señor Tassara, książę Piper, chevalier Bertinatti i pozostali.

Leech, _op. cit._

Wschodnią Salę rozjaśniały wielopiętrowe żyrandole wiszące nad dywanami w odcieniu morskiej zieleni.

David von Drehle, _Wzlot ku wielkości_

Wielojęzyczna wrzawa rozbrzmiewała w Błękitnej Sali, gdzie generał McDowell wysławiał się doskonałą francuszczyzną, budzącą podziw Europejczyków.

Leech, _op. cit._

Każda nacja, rasa, ranga, wiek, wzrost, tusza, rejestr głosu, fryzura, postawa i woń zdawała się mieć tam swych przedstawicieli: jakby nagle ożyła tęcza, wznosząc poliglotyczne okrzyki.

Garrett, _op. cit._

Przybyli członkowie gabinetu, senatorowie, członkowie Izby Reprezentantów, znamienici obywatele i piękne kobiety z niemal wszystkich Stanów. Wśród obecnych niewielu było oficerów poniżej rangi dowódcy dywizji. Stawili się francuscy książęta, a także książę Felix Salm-Salm – arystokrata i oficer kawalerii, który służył w sztabie generała Blenkera…

Leech, _op. cit._

… szykowny Niemiec Salum-Salum; bracia Whitneyowie (podobni jak dwie krople wody bliźniacy, których odróżnić można było tylko po tym, że jeden miał naszywki kapitańskie, a drugi porucznika); ambasador Thorn-Tooley; państwo Fessendenowie; powieściopisarka E.D.E.N. Southworth; George Francis Train i jego piękna żona („dwakroć odeń młodsza i tyleż wyższa”, jak w owym czasie powszechnie dowcipkowano).

Garrett, _op. cit._

W ogromnej kompozycji kwiatowej nieomal tonęła grupa przygarbionych starców, którzy stali, głowy chyląc ku sobie, namiętną dysputą pochłonięci. Byli to Abernathy, Seville i Kord, wszyscy trzej mieli zaś umrzeć przed końcem roku. Siostry Casten, straszliwie wysokie i blade, stały nieopodal w przechyle, niby alabastrowe pylniki w pogoni za światłem, usiłując podsłuchać rozmowę.

Jo Brunt, _Cytadela Unii. Wspomnienia i wrażenia_

Stanąwszy na czele, o jedenastej pani Lincolnowa z Prezydentem pod rękę poprowadziła cały korowód wokół Wschodniej Sali.

Leech, _op. cit._

I gdyśmy tak parli przed siebie, jakiś nieznajomy zaprezentował nowy taniec zwany Jim Wesołek. Wobec nalegań zgromadzonych wokół niego powtórzył popis, który nagrodzono brawami.

Garrett, _op. cit._

Ku powszechnej uciesze wyszło na jaw, że któryś służący zamknął drzwi paradnej jadalni i zapodział klucz. „Wzywam do marszu naprzód!” – zawołał ktoś z gości. „Dalszą ofensywę opóźnia jedynie idiotyzm dowódców” – rzekł inny, drwiąco cytując wygłoszone niedawno w Kongresie przemówienie.

Leech, _op. cit._

Otóż i – pomyślałem – owa niekarna społeczność ludzka, która – zbiorową swą tępotą rozpłomieniona – popycha zbrojny naród ku epickiemu kataklizmowi wojny, nieświadoma jeszcze, czym on będzie: zwalisty, młócący na oślep organizm, równie prawy i dalekowzroczny jak szczenię nieszkolone.

Z prywatnego listu Alberta Sloane’a, za zgodą jego rodziny

Wojna trwała zaledwie od roku. Jeszcześmy nie wiedzieli, czym jest.

E.G. Frame, _Upojna młodość. Dorastanie podczas wojny domowej_

Kiedy wreszcie odnaleziono klucz i tłum rozradowanych gości wlał się do jadalni, pani Lincoln miała prawo pysznić się wspaniałością posiłku.

Leech, _op. cit._

Sala mierzyła dwanaście metrów wzdłuż i dziewięć wszerz, mieniła się zaś tyloma barwami, że wydawała się pełna, zanim jeszcze ktokolwiek do niej wszedł.

Daniel Mark Epstein, _Lincolnowie. Wizerunek małżeństwa_

Drogie wina i inne trunki lały się szeroką strugą, a ogromną japońską wazę napełniono prawie czterdziestoma litrami szampańskiego ponczu.

Leech, _op. cit._

Pani Lincolnowa najęła sławnego nowojorskiego kuchmistrza C. Heerdta. Koszt ponoć przewyższył dziesięć tysięcy dolarów. Nie zaniedbano żadnego szczegółu; żyrandole tonęły w girlandach kwiatów, a stoły jadalne przyozdobiono płatkami róż rozsypanymi po specjalnie przyciętych prostokątnych lustrach.

Brunt, _op. cit._

Grubiański, przesadny popis, i to podczas wojny.

Sloane, _op. cit._

Elsa zaniemówiła i tylko raz w raz dłoń mą ściskała. Trudno było się oprzeć wrażeniu, że właśnie tak ucztowali starożytni. Cóż za hojność! Ileż dobroci okazali nam drodzy gospodarze!

Petersen Wickett, _Nasza stolica podczas wojny_

W jadalni stał długi stół nakryty olbrzymim zwierciadłem, na którym umieszczono potężne budowle z cukru. Najłatwiej było rozpoznać Fort Sumter, okręt wojenny, świątynię wolności, chińską pagodę, szwajcarski domek…

Kunhardt i Kunhardt, _op. cit._

Cukiernicza miniaturka świątyni, a wokół niej Bogini Wolności, chińskie pagody, rogi obfitości, fontanny tryskające strugami waty cukrowej pośród gwiazd…

Stanley Kimmel, _Waszyngton pana Lincolna_

Ule, w których roiły się pszczoły całkiem jak żywe, napełniono _charlotte russe_. Dyskretną aluzję do wojny stanowił hełm ozdobiony powiewnym pióropuszem z waty cukrowej. Dzielną amerykańską fregatę o nazwie „Unia”, zbrojną w czterdzieści armat i płynącą pod pełnymi żaglami, podpierały spowite gwiaździstym sztandarem cherubiny…

Leech, _op. cit._

Nieco z boku na stoliku wznosił się cukrowy Fort Pickens, otoczony czymś jadalniejszym aniżeli barbety, w postaci smakowicie przyrządzonych „kurcząt z dodatkami”…

Kimmel, _op. cit._

Okrywająca Panią Wolność powłóczysta suknia z cukru opadała niby draperia na chińską pagodę, wewnątrz której maleńkie rybki z czekolady pływały w sadzawce z waty cukrowej. Nieopodal krzepcy aniołowie z ciasta odganiali machaniem rąk pszczoły zawieszone na cieniuteńkich nitkach z cukrowej polewy.

Wickett, _op. cit._

Zrazu misterna i doskonała, owa cukiernicza metropolia z każdą godziną doznawała coraz większego uszczerbku, biesiadnicy porywali bowiem całe kwartały ulic, biorąc je w garście lub chowając do kieszeni, aby po powrocie do domu poczęstować nimi najbliższych. Kiedy późniejszym wieczorem nakryty lustrem stół zakołysał się pod naporem tłumu, niektóre słodkie budowle na oczach widzów w gruzach legły.

Garrett, _op. cit._

Raczyli się kruchą bażanciną, tłustymi przepiórkami, stekami z dziczyzny i wirginijską szynką. Objadali się mięsem głowienek, świeżym indykiem i tysiącami przybrzeżnych ostryg, które zaledwie przed godziną wyjęto z muszli i włożono do lodu, a teraz pochłaniano z głośnym siorbaniem, już to na surowo, już to w zasmażce z masła i tartej bułki albo duszone w mleku.

Epstein, _op. cit._

Tych oraz innych smakołyków podano taką obfitość, że gromadny szturm z górą tysiąca gości nie zdołał ich w widoczny sposób przetrzebić.

Kimmel, _op. cit._

Wieczór wyprany był jednak z radości, ponieważ gospodyni i jej mąż tylko się mechanicznie uśmiechali. Raz po raz wchodzili na piętro, żeby sprawdzić, jak ma się Willie, on zaś wcale nie miał się dobrze.

Kunhardt i Kunhardt, _op. cit._IV

Gęste tony Orkiestry Marynarki Wojennej dobiegały z sal parteru do pokoju chorego jako cichy, stłumiony szmer, szalony, ledwie słyszalny szloch dalekich duchów.

Keckley, _op. cit._

Willie leżał w sypialni Księcia Walii o ścianach ozdobionych ciemnofioletowymi makatami ze złocistą frędzlą.

Epstein, _op. cit._

Policzki jego ładnej, krągłej buzi płonęły od gorączki. Stopy niespokojnie poruszały się pod rdzawoczerwoną narzutą.

_Historia tuż pod ręką_, opr. Renard Kent, wypowiedź pani Kate O’Brien

Zgrozę i konsternację prezydenckiej pary łacno sobie wystawi każdy, kto kochał dziecko i doznał owego straszliwego przeczucia, wspólnego wszystkim rodzicom, że Los życie malca niekoniecznie aż tak wysoko szacuje, może tedy nim rozporządzić wedle swego widzimisię.

_Wybrane listy Edwine Willow z lat wojny domowej_, opr. Constance Mays

Ze ściśniętymi strachem sercami po raz kolejny zeszli na parter posłuchać występu śpiewaków w osobach rodziny Hutchisonów, która z przerażającym realizmem wykonała _Płonący statek_, co wymagało odtworzenia huku sztormu na morzu, trwożnych krzyków uwięzionych pasażerów, płaczu matki tulącej do śnieżnego łona niemowlę – słowem, był to „tupot, popłoch i głosów wrzawa – »Pożar! Pożar!«”.

_Na ten widok całkiem pobledli żeglarze,_

_bo już pewnym się zdało, że zginą w pożarze,_

_dymu sploty się pięły coraz wyżej nad morze –_

_straszno w ogniu skonać, o Boże, mój Boże!_

Kunhardt i Kunhardt, _op. cit._

Trwał taki zgiełk i harmider, że trzeba było krzyczeć, aby zostać zrozumianym. Zajeżdżały coraz to nowe powozy. Wokół otwartych na oścież okien gromadziły się grupki gości złaknionych haustu nocnego chłodu. W sali panował nastrój radosnej paniki. Zrobiło mi się trochę słabo i chyba nie mnie jednej. Niektóre matrony osunęły się tu i ówdzie na fotele. Pijani mężczyźni nieco zbyt uporczywie wpatrywali się w wiszące na ścianach obrazy.

Garrett, _op. cit._

Rozbrzmiewały przeraźliwe okrzyki.

Sloane, _op. cit._

Pewien jegomość w pomarańczowych spodniach i rozpiętym granatowym surducie doznawał pełni szczęścia, ucztując na stojąco przy stole z potrawami, niby jakowyś wspaniały Ambrussi, co nareszcie zawinął do portu swych marzeń.

Wickett, _op. cit._

Jakież bukiety kwiecia historia układa! Te wyniosłe gejzery barw, tak bogate – a już niebawem precz wyrzucone, aby schły i szarzały w bladym lutowym słońcu. Zwierzęce truchła – „mięsiwo” – ciepłe i zieleniną posypane na kosztownych półmiskach, dymiące i soczyste: wywieziono je nie wiedzieć dokąd i bez wątpienia pozostały z nich już tylko cuchnące ochłapy, znowu uczciwe, poćwiartowane ścierwa, po jakże krótkotrwałym wyniesieniu do rangi jadła gwoli rozkoszy biesiadników! A tysiąc sukni, które po południu owego dnia z takim uszanowaniem na łóżkach rozpostarto, po czym w drzwiach każdy pyłek starannie z nich strzepnięto, a przy wsiadaniu do powozu rąbek ostrożnie unoszono: gdzież one? Czy choć jedna do muzeum trafiła? A może kilka na poddaszach się przechowało? Większość w proch się rozpadła. Podobnie jak kobiety, które tak dumnie je nosiły w owej przelotnej chwili blasku.

Melvin Carter, _Życie towarzyskie podczas wojny domowej. Igraszki, rzeź, wykorzenienie_ (nieopublikowany rękopis)V

Wielu gościom najbardziej utkwił w pamięci piękny księżyc, który świecił tamtego wieczoru.

Ann Brighney, _Czas wojny i straty_

W kilku opowieściach o tamtym wieczorze wspomniano niezwykłą światłość księżyca.

Edward Holt, _Długa droga ku chwale_

Wspólnym akcentem we wszystkich tych opowieściach jest złocisty księżyc wdzięcznie zawisły na całą sceną.

Bernadette Evon, _Wieczorki w Białym Domu. Antologia_

Noc była bezksiężycowa, a niebo zasnuwały gęste chmury.

Wickett, _op. cit._

Opasły zielony półksiężyc wisiał nad całym tym obłędem niby flegmatyczny sędzia na wszelkie szaleństwa ludzkie zobojętniały.

Dolores P. Leventrop, _Moje życie_

Owej nocy księżyc był w pełni, żółtoczerwony, jakby odbijał blask jakiegoś ziemskiego pożaru.

Sloane, _op. cit._

Gdym chodził po sali, raz po raz to w tym, to w tamtym oknie ukazywał mi się srebrzysty klin księżyca niby stary żebrak, pragnący, aby go zaproszono do środka.

Carter, _op. cit._

Nim kolację podano, wysoko na niebie świecił już księżyc, mały i niebieski, jeszcze promienny, acz nieco uszczuplony.

I.B. Brigg III, _Czas miniony_ (niewydane pamiętniki)

Trwała noc, ciemna i bezksiężycowa; nadciągała burza.

Albert Trundle, _Najradośniejsze lata_

Goście zaczęli się rozchodzić, kiedy żółty księżyc w pełni wisiał wśród porannych gwiazd.

D.V. Featherly, _Waszyngtońskie potęgi_

Chmury były gęste, ciężkie, nisko nawisłe, w kolorze matowego różu. Księżyc znikł za nimi. Mój mąż i ja zaszliśmy jeszcze do pokoju, w którym cierpiał mały Lincoln. W milczeniu pomodliłam się za zdrowie chłopca. Odnaleźliśmy swój powóz i pojechaliśmy do domu, gdzie nasze dzieci, Bogu litościwemu niechaj będą dzięki, spokojnie spały.

Abigail Service, _Matka pamięta_VI

Ostatni goście zabawili prawie do świtu. W suterenie służący przez całą noc sprzątali i zmywali statki, dopijając resztki wina. Byli tak zgrzani, zmęczeni i pijani, że kilku wszczęło kłótnię, z której wynikła bójka na pięści.

Von Drehle, _op. cit._

Słyszałam kilkakroć, jak naszeptywano, że nie uchodzi takim uciechom się oddawać, gdy sama Śmierć u progu stanęła, a w życiu publicznym w takim czasie jak największa skromność byłaby wskazaną.

_Listy zebrane Barbary Smith-Hill z czasu wojny_, opr. Thomas Schofield i Edward Moran

Zwolna minęła noc; nadszedł ranek, a Williemu się pogorszyło.

Keckley, _op. cit._VII

Wczoraj koło trzeciej nadjechała spora procesja – może ze dwadzieścia powozów, których nie było gdzie podziać – Stanęły na trawnikach przed domami i skosem na cmentarnym gruncie przy parkanie – I któż to wysiadł z karawanu, jeśli nie Pan L. we własnej osobie, któregom z podobizn rozpoznała – Ale srodze pochylony i smutnego oblicza, prawie iść o własnych siłach niezdolen, jakby wzbraniał się wnijść na owo koszmarne pole – Podówczas jeszcze nie znałam smutnej nowiny, więcem się na chwilę zacukała, lecz gdy wkrótce wszystko jasnym się stało, pomodliłam się za chłopca i rodzinę jego – wiele wszak pisano w gazetach o jego chorobie, a otóż i jej nieszczęsny kres – Powozy zaś nadjeżdżały jeszcze przez godzinę, aż do szczętu ulicę zatarasowały.

Cały ten liczny tłum znikł w kaplicy, a ja słyszałam przez otwarte okno, co się tam w środku działo: muzykę, kazanie, płacz. Potem zgromadzeni się rozeszli, a powozy rozjechały, lecz kilka ugrzęzło i trzeba je było wydobyć z błota, na ulicy zaś i trawnikach został wielki nieporządek.

Dziś także samo plucha i ziąb, lecz mimo to koło drugiej nadjechał nieduży powozik, zatrzymał się przy cmentarnej bramie i znowu wysiadł zeń Prezydent, tym razem w towarzystwie trzech panów: jednego młodego i dwóch STARYCH. – u bramy powitał ich pan Weston z młodym przybocznym i wszyscy do kaplicy się udali – Niebawem przyboczny pospołu z pomocnikiem załadował trumienkę na ręczny wózek, za którym ruszyła cała ta smutna gromadka. Prezydent i jego towarzysze brnęli w błocie – jakby ku północno-zachodniemu narożnikowi cmentarza. Idzie się tam stromo pod górę, a na domiar złego wciąż padało, była to zatem scena osobliwie łącząca w sobie posępną melankolię z ucieszną karykaturalnością, gdy podręczni z trudem przytrzymywali na wózku trumieneczkę, a jednocześnie wszyscy obecni, nawet pan Lincoln, pilnie dreptali drobnym kroczkiem, iżby im się stopa nie omsknęła na śliskiej od deszczu trawie.

W każdym razie wygląda na to, że nieszczęsne dziecko Lincolnów zostanie tam, po drugiej stronie drogi, wbrew zapowiedziom gazet, które twierdziły, jakoby ciało miano niebawem zawieźć do Illinois. Lincolnom użyczono miejsca w grobowcu należącym do sędziego Carrolla, a i wystaw sobie, Andrew, jak musi to być bolesnym, gdy trzeba spuścić najdroższego syna niby zmiażdżonego ptaka w kamienną czeluść i ruszyć dalej.

Dziś w nocy spokój, nawet Potok zdaje się pluskać ciszej aniżeli zazwyczaj, drogi Bracie. Właśnie wychynął księżyc, oświetlając kamienne nagrobki, i przez chwilę miałam wrażenie, że cmentarzem zawładnęli aniołowie rozmaitych kształtów i rozmiarów: opaśli, mali jak psy, konni i tam dalej.

Przywykłam do towarzystwa tylu Umarłych i dobrze mi z nimi, gdy tak spoczywają w Ziemi i zimnych kamiennych Domkach.

_Wojenny Waszyngton. Listy Isabelle Perkins z czasów wojny domowej_, zebrał i opracował Nash Perkins III, wpis z 25 lutego 1862VIII

Prezydent zostawił zatem swego synka w użyczonym mu grobowcu i wrócił do pracy dla dobra kraju.

Maxwell Flagg, _Lincoln. Powiastka dla chłopców_

Nie sposób było sobie wyobrazić zaciszniejsze ani piękniejsze miejsce niż to, gdzie stał grobowiec, całkowicie niewidoczny dla kogoś, kto przypadkiem zawitał na cmentarz – ostatni wśród grobów po lewej, w najdalszym zakątku, na szczycie niemal pionowego zbocza opadającego ku Skalistemu Potokowi, którego porywisty nurt mile pluskał, a na tle nieba las wznosił się bezlistnym, tęgim murem.

Kunhardt i Kunhardt, _op. cit._IX

Już we wczesnej młodości odkryłem w sobie skłonność pewną, która mnie samemu naturalną, a nawet cudowną się zdała, lecz otoczenie – ojciec, matka, bracia, koledzy, nauczyciele, duchowni, dziadkowie – byli o niej wręcz przeciwnego mniemania, znajdując ją wynaturzoną i haniebną. Targała mną tedy bolesna rozterka: mamże wyrzec się swej skłonności, ożenić się i skazać na pewien, by tak rzec, niedosyt? Pragnąłem szczęścia (jak chyba wszyscy go pragną), zawarłem przeto niewinną – a raczej w miarę niewinną – przyjaźń ze szkolnym kolegą. Wkrótce jednak ujrzeliśmy, że nie masz dla nas nadziei, toteż (pominę tu niektóre szczegóły, przerwy i powroty, nowe początki, szczere postanowienia oraz ich łamanie, w pewnym miejscu, w kącie, hmm, wozowni, i temu podobne) któregoś popołudnia, dzień czy dwa po wyjątkowo szczerej rozmowie, kiedy to Gilbert oznajmił mi, że zamierza odtąd „żyć godziwie”, udałem się do swego pokoju, uzbrojony w nóż rzeźnicki, i napisawszy krótki list do rodziców (zawierający głównie przeprosiny) i drugi do niego (_kochałem, odchodzę zatem spełniony_), nad porcelanową misą nadgarstki dość okrutnie sobie pociąłem.

Na widok obficie tryskającej krwi, co o biel misy raptem czerwienią zatętniła, zrobiło mi się mdło, więcem się osunął na podłogę i właśnie wtedy – no cóż, wstyd powiedzieć, ale zmieniłem zdanie. Dopiero wtedy (prawie już za progiem, by tak rzec) pojąłem, jak niewysłowienie pięknym jest to wszystko, jak dokładnie przysposobionym gwoli przyjemności naszej, i ujrzałem, że lada chwila roztrwonię cudowny dar w postaci przyzwolenia, bym dzień w dzień przechadzał się po tym bezkresnym raju zmysłów, przewspaniałym jarmarku, szczodrze wyposażonym w skarby wszelakie: tańczące w promiennych skosach sierpniowego słońca roje owadów; trzy karosze stojące łbami ku sobie na polu, po pęciny w śniegu; woń rosołu z wołowiny wiatronośnie sączącą się z okna pomarańczowej barwy w chłodne jesienne…

roger bevins iii

Łaskawco. Przyjacielu.

hans vollman

Czyżbym znów się zapędził?

roger bevins iii

W istocie.

Zaczerpnij tchu. Nic złego się nie dzieje.

Chyba trochę płoszysz nowo przybyłego.

hans vollman

Stokrotnie przepraszam, paniczu. Chciałem cię tylko powitać, jak potrafię.

roger bevins iii

Na widok obficie tryskającej krwi osunąłeś się na podłogę i zmieniłeś zdanie.

hans vollman

Tak.

Na widok obficie tryskającej krwi, co o biel misy raptem czerwienią zatętniła, zrobiło mi się mdło, więcem się osunął na podłogę. I właśnie wtedy zmieniłem zdanie.

Całą nadzieję pokładając w tym, że znajdzie mnie ktoś spośród służby, dokuśtykałem do schodów i rzuciłem się w dół. Zdołałem się jakoś doczołgać do kuchni…

Gdzie też do tych pór leżę.

Czekam, aż mnie znajdą (spocząłem na podłodze, głowę o piec oparłszy, nieopodal przewróconego krzesła, a mego policzka dotyka skrawek skórki pomarańczy) i ocucą, żebym mógł wstać, posprzątać okropny bałagan, któregom narobił (Matka nie będzie kontentą), wyjść z domu na ten piękny świat jako nowy, śmielszy człowiek i zacząć żyć! Czy podążę za swą skłonnością? Ależ tak! I to z zapałem! O mały włos wszystkiego nie straciwszy, wyzbyłem się wszelkich trwóg, wahania i nieśmiałości, gdy więc stanę na nogi, zamierzam z oddaniem wędrować po tej ziemi, chłonąc, wąchając, kosztując, kochając, kogo jeno zechcę; dotykając, smakując, nieruchomiejąc pośród pięknych zjawisk tego świata, takich jak chociażby pies, co w trójkącieniu korony drzewa wierzga przezsennie; piramidka cukru na akacjowym blacie stołu, którą niewyczuwalny przewiew ziarnko po ziarnku w nowe miejsce przekłada; chmura żeglująca ponad krągłym zielonym wzgórzem, na którego szczycie sznur kolorowych koszul żywiołowo tańczy na wietrze, podczas gdy w mieście u stop wzgórza rozkwita fioletowo błękitny dzień (wiosny muza wcielona), a każdy dziedziniec trawą wilgotny, kwiatami nakłuty dosłownie szaleje ze…

roger bevins iii

Przyjacielu.

Bevins.

hans vollman

„Bevins” miał kilka par oczu Rozbieganych wielce I nosów kilka Chciwie węszących Jego dłonie (ich także miał wiele, a może tak szybko nimi machał, że zdawały się mnożyć) sięgały to tu, to tam, raz po raz coś podnosząc ku twarzy z nader dociekliwym

Trochę to straszne

Kiedy opowiadał o sobie, tyle dodatkowych oczu, nosów i dłoni mu wyrosło, że ciało jego prawie znikło wśród nich Oczy jak winne grona Dłonie obmacywały powieki Nosy wąchały dłonie

Na każdym z licznych nadgarstków – szramy.

willie lincoln

Nowy siedział na dachu swego lazaretu, w zdumieniu patrząc z góry na pana Bevinsa.

hans vollman

Od czasu do czasu ukradkiem zerkając ze zdziwieniem na łaskawego pana. Na pański pokaźny…

roger bevins iii

Daj waść pokój, nie

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: