Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Listy 1964-1988 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 czerwca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
54,90

Listy 1964-1988 - ebook

Niepublikowana dotąd korespondencja dwóch wielkich twórców XX wieku.

O Polsce, emigracji, sztuce i próbach zrozumienia własnych losów.

Dzieliły ich wiek, pochodzenie, wykształcenie, bagaż doświadczeń i sytuacja życiowa. Łączyło podobne spojrzenie na świat. I to, że obaj obdarzeni byli talentem literackim i plastycznym.

Sławomir Mrożek i Józef Czapski znali się blisko trzydzieści lat, z czego przez niemal ćwierć wieku prowadzili ze sobą intensywny, osobisty i intelektualny dialog. Książka przedstawia blisko 100 nieznanych wcześniej listów z lat 1964–1988. To niezwykłe świadectwo przyjaźni i wzajemnej fascynacji, ale przede wszystkim cenny dla polskiej literatury i sztuki dokument. Jak pisze we wstępie Michał Paweł Markowski: „Mrożek był z miałkiego drobnomieszczaństwa, Czapski był z solidnej arystokracji. Mrożek miał za plecami pustkę i klęskę, na życie Czapskiego patrzyło tysiąc lat rodzinnych sukcesów, których nawet wywłaszczenie nie naruszyło. To rozminięcie, to niespotkanie więcej mówi o kondycji polskiej kultury w wieku dwudziestym (…) niż jej największe arcydzieła, starannie maskujące swoje pochodzenie”.

Czapski i Mrożek piszą o wszystkim, co ich boli: o kondycji intelektualnej polskiej emigracji, spustoszeniach w duszy polskiej, jaka dokonała się w czasach okupacji, o polskiej megalomanii i kompleksach. Nie stronią też od wątków osobistych, nie tając – szczególnie Mrożek – swoich załamań i zwątpienia co do sensu własnego dzieła.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-08-07827-3
Rozmiar pliku: 6,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

91, AV. DE PO­ISSY
MA­ISONS-LAF­FITTE
(S-ET-O)
(TEL. 962 , TEL. MÓJ, NIE „KUL­TURY”)

8 stycz­nia

Drogi Pa­nie,

już czuję, że drugi mój list do Pana „wy­pa­ruje” przed na­pi­sa­niem, a nie chciał­bym bar­dzo, bo spo­tka­nie z Pa­nem było dla mnie zna­czące. Moją chyba wadą „że­rom­ską” jest, że li­te­ra­tura ist­nieje we mnie za­zę­biona o czło­wieka tak sil­nie, że, zdaje mi się, głę­biej czy­tam au­tora, któ­rego znam. Prawda, że znam nie­któ­rych, któ­rzy już dawno po­marli, ale je­żeli cho­dzi o ży­wych, po­trze­buję ich choć raz zo­ba­czyć. Ale nie cho­dzi tu jed­nak o mnie, chcia­łem pi­sać do Pana o Panu. Ten mio­tacz ognia, a po­tem Ame­ry­ka­nin w roz­cheł­sta­nej ko­szuli ry­czący przed ogon­kiem cze­ka­ją­cym na otwar­cie kina w mo­krą, ciemną, zimną go­dzinę pa­ry­ską to były sceny dla mnie aż nie­sa­mo­wi­cie „mroż­kowe”. Wiążą się one z tym, co Pan mó­wił o tym, co każdy czło­wiek w so­bie tłamsi, i jesz­cze rów­nież z Pań­skim wspo­mnie­niem opu­sto­szo­nych do­mów z la­ta­ją­cym pie­rzem i fo­to­gra­fią żoł­nie­rza, Żyda-Po­laka, na usy­pa­nej pia­skiem pod­ło­dze stry­chu.

Mó­wił Pan, że ma Pan „chyba prawo” wró­cić do wspo­mnień oku­pa­cji i o niej pi­sać, mó­wił Pan rów­nież o na­szych pol­skich głu­chych uczu­ciach atrak­cji wo­bec SS-ma­nów z tru­pią czaszką na czar­nych cza­pach. Trudno mi to wszystko za­po­mnieć i mnie się zdaje, że nie tylko Pan „ma prawo”, ale że Pan musi do tego wró­cić i o tym pi­sać, bo ina­czej NIE WARTO ŻYĆ. Pan się żach­nął, „o tym ni­gdy w Pol­sce nie można bę­dzie pi­sać”.

To mi, może nie­słusz­nie, obu­dziło mój pierw­szy od­ruch po prze­czy­ta­niu Pana li­stu do Pio­tra z tego lata, że prze­cież brak od­de­chu wol­nego w pi­sa­niu i na Panu ciąży, choć, jak Pan mówi, ni­gdy nie miał Pan z cen­zurą trud­no­ści. Boję się, że grozi Panu sto­krot­nie gor­sza we­wnętrzna cen­zura i że pi­sać Pan bę­dzie co­raz sub­tel­niej alu­zyj­nie, aż wy­lą­duje Pan w czy­stej abs­trak­cji, ja­ło­wej abs­trak­cji.

Roz­sta­li­śmy się w chwili, gdy Pan po­sta­wił za­py­ta­nie, co ro­bić z tym, co w czło­wieku się tłamsi i co w każ­dej chwili może wy­buch­nąć, a co na dal­szą metę MUSI wy­buch­nąć.

To, co Pan mó­wił, to był po­grzeb pierw­szej klasy bło­giego jesz­cze XIX-wiecz­nego opty­mi­zmu po­zy­ty­wi­stycz­nego, nie tylko – to był po­grzeb opty­mi­zmu ra­cjo­na­li­styczno-re­wo­lu­cyj­nego, róż­nych „ma­szy­nek po­stępu” dans la di­rec­tion de l’hi­sto­ire i tych len­de­ma­ins qui chan­tent.

No do­brze, ale je­żeli tak, czy można po­wró­cić do ja­kie­goś „moja chata z kraja” i cier­pieć nad tym, że się nie jest dość bo­ga­tym, bo nie stać mnie na auto z szo­fe­rem, a tylko na auto bez szo­fera? To Brzo­zow­ski w swoim przed­śmiert­nym pa­mięt­niku no­tuje: „kto pierw­szy wy­my­ślił, że ży­cie musi być przy­jemne?”.

Kiedy my, ka­pi­ści, przy­je­cha­li­śmy do Pa­ryża w 1924 roku, od­wie­dzi­li­śmy wy­stawę pol­skich ma­la­rzy ów­cze­snych (mar­niutką), zor­ga­ni­zo­waną przez naj­szla­chet­niej­szego z wa­ria­tów, Aron­sona, szma­cia­rza ży­dow­skiego bez por­tek, bez­in­te­re­sow­nego fa­na­tyka ma­lar­stwa. Otóż cho­dził on po tej wy­sta­wie i mó­wił: „Uch, tyle ta­len­tów i ani jed­nego WIESZ­CZA”.

Niech mnie Pan nie bie­rze za Aron­sona, wcale nie chcę z Pana ro­bić vier und vie­rzig, ale WIEM, wiem po so­bie, że głu­cha i czę­sto dla nas sa­mych nie­wy­ro­zu­mo­wana po­trzeba, naj­czę­ściej na­wet wbrew na­szemu wy­ro­zu­mo­wa­niu, po­trzeba coś wy­ra­zić, coś na­ma­lo­wać czy na­pi­sać, to je­dyne, co zna­czy i co jest w nas warte wy­razu, ży­cia. Kiedy Pana ci­sną te­maty nie do druku, stany wspo­mnie­nia, to je­żeli Pan do ta­kich „studni” nie wsko­czy, to Pan zgi­nął, a może i my z Pa­nem, bo Panu jed­nemu jest dane to wła­śnie na jaw wy­pro­wa­dzić, zdjąć z nas nie­wy­ja­wiony i RE­ALNY urok. Co z tego, że Pan się mę­czy, to jest nor­malne i zdrow­sze, i szczę­śliw­sze niż wszel­kie „skro­banki” we wła­snej du­szy do­ko­nane.

Czy Pan sły­szał o tej roz­mo­wie Mal­raux w Mo­skwie, chyba w ’38 czy ’39 roku? Na od­czy­cie, gdzie sła­wiono do­sko­nałe szczę­ście przy­szłych po­ko­leń ko­mu­ni­stycz­nych, Mal­raux spy­tał: „A co zro­bi­cie avec un en­fant écra­bo­uillé, które tram­waj prze­je­chał?”. Od­po­wie­dziano mu, że ta­kich wy­pad­ków nie bę­dzie w zor­ga­ni­zo­wa­nym spo­łe­czeń­stwie. Zresztą ten opty­mizm Pan le­piej niż kto­kol­wiek wy­ra­ził cho­ciażby w świę­cie ma­jo­wym z bez­no­gimi i mań­ku­tami. Ale jesz­cze cho­dzi o to, co naj­ciem­niej­sze w nas i co tak wy­god­nie po­zo­sta­wić Niem­com jako ich wła­sność wy­łączną, bo „wszyst­kie Żydy psy, a Po­lacy złote ptacy” (taką piękną pio­senkę śpie­waną przez ulicz­ni­ków sły­sza­łem przed wojną przy sta­cji wie­deń­skiej w War­sza­wie). Ten te­mat może jesz­cze czeka na Pana.

Po­sy­łam Panu ilu­stra­cję Pana świata, o ileż jest Pan jej bliż­szy niż szkla­nych do­mów Że­rom­skiego czy ko­mu­ni­stów opty­mi­stycz­nych, czy na ca­łym świe­cie roz­ple­nio­nych bło­gich opty­mi­stów.

Opty­mizm, który od­rzuca apo­ka­lipsę, która nam wisi na karku, od­rzuca przy tym ja­kiś inny wy­miar (mó­wię umyśl­nie „ja­kiś”, choć nie­na­wi­dzę tego słowa), wy­miar prze­mie­nia­jący to, co stłam­szone w nas, w coś in­nego; wy­miar, o któ­rym nie mamy prawa mó­wić, je­żeli w nim nie je­ste­śmy, bo wszystko, co o nim po­wiemy, w na­szym wy­mia­rze wy­obra­żone, bę­dzie kłam­stwem i fał­szem, ale o któ­rym wiemy, że jest. Taki opty­mizm go­tuje, MUSI zgo­to­wać nam ładne nie­spo­dzianki, gdzie „bra­cie, bra­cie, ten spa­do­chro­niarz, bra­cie, spod Gor­lic” jesz­cze bę­dzie może wspo­mnie­niem ró­żo­wej prze­szło­ści.

Od­czy­ta­łem mój list i mam wra­że­nie, że otwo­rzy­łem parę drzwi już przez Pana dawno otwar­tych.

Naj­ser­decz­niej dłoń Pana ści­skam i ukłony żo­nie Pana łą­czę, i wdzięczny je­stem Pio­trowi, że nas spo­tkał.

Jó­zef Czap­skiCHIA­VARI PRESSO GE­NOVA
CORSO CO­LOMBO 41/8
ITA­LIA

31 stycz­nia 1964

Sza­nowny Pa­nie,

je­stem za­że­no­wany Pań­skim li­stem, nie li­czy­łem na to, że nie tylko po­czuje Pan ochotę na­pi­sa­nia do mnie, ale że uczyni Pan to tak ob­szer­nie – i tym go­rzej dla mnie – jesz­cze za­nim ja zdą­ży­łem to zro­bić, to zna­czy na­pi­sać na tyle wcze­śniej, żeby Pana w tym wy­prze­dzić. Tym go­rzej tylko w tym sen­sie, że tym trud­niej mi te­raz się uspra­wie­dli­wiać z mo­jego za­milk­nię­cia po na­szym spo­tka­niu. Nie­długo po­tem otrzy­ma­li­śmy wia­do­mość z Włoch, że na­leży za­raz wra­cać (różne po­wody na­tury prak­tycz­nej), więc też za­raz za­czę­li­śmy wra­cać, ja na­wet z pewną ulgą, bo Pa­ryż bar­dzo mnie już zmę­czył. Obie­cy­wa­łem so­bie na­pi­sać do Pana przy pierw­szej spo­sob­no­ści i prze­pro­sić, i wy­ja­śnić moje znik­nię­cie. Tym­cza­sem w Chia­vari oka­zało się, że nie ma gdzie miesz­kać, miesz­ka­nie ocze­ki­wane za­wio­dło, ho­tele za dro­gie, a w ta­nim po­koju sub­lo­ka­tor­skim zna­la­zły się plu­skwy. Nie będę opi­sy­wał szcze­gó­łów, z na­tury przy­krych. W każ­dym ra­zie moja nie­wielka od­por­ność, nie­wielka zdol­ność wy­trzy­my­wa­nia sy­tu­acji pod­nio­sła ręce do góry i po­grą­ży­łem się w cał­ko­wi­tym roz­prę­że­niu i roz­ter­kach, z któ­rych nic mi oczy­wi­ście nie przy­szło; nie zno­szę okre­sów ta­kich, bo ich pa­tos z góry ska­zany jest na śmiesz­ność, skoro po ty­go­dniu czy dwóch trzeba wró­cić do nor­mal­nego ży­cia, za­ła­twia­nia nor­mal­nych spraw i tak da­lej, więc wszyst­kie te wi­chry we­wnętrzne wieją tro­chę fuk­sem i ni­gdy nie mogą za­wiać za da­leko. (Bo żadne wiel­kie czyny ni­gdy z cze­goś ta­kiego nie wy­ni­kają, przy­naj­mniej u mnie, i koń­czy się za­wsze jak z sy­nem mar­no­traw­nym, wra­cam sam do sie­bie). Zmie­rzam do tego, że w ta­kich wy­pad­kach, gdy czło­wiek – śmiesz­nie i nie­szcze­rze w grun­cie rze­czy, jak to już po­wie­dzia­łem – błąka się po­nad swo­imi po­żal się Boże prze­pa­ściami, to ta­kie, wy­ma­ga­jące nor­mal­nego trudu i przy­ziem­nej so­lid­no­ści, sprawy jak ko­re­spon­den­cja nie wcho­dzą w ra­chubę, na­wet zęby le­d­wie czło­wiek ła­ska­wie umyć ra­czy. Z dru­giej strony istot­nie ciężko było, ży­li­śmy w wa­liz­kach, a ja na­wet nie mia­łem stołu, na któ­rym mógł­bym się roz­ło­żyć, te­raz do­piero ja­koś się roz­ja­śniło.

Pi­sze Pan o po­trze­bie wy­ra­że­nia. Ależ, nie­stety, taka po­ten­cja, taka po­trzeba, to wła­śnie za tym tę­sk­nię. Nie­raz się nad tym za­sta­na­wia­łem i nie­stety do­cho­dzi­łem za­wsze do wnio­sku, że nie ma we mnie żad­nego wiel­kiego ci­śnie­nia, żad­nego na­kazu, żad­nego stru­mie­nia. Przy­naj­mniej ni­czego ta­kiego, co by mo­gło sta­no­wić ja­kiś na­pęd za­sad­ni­czy, zry­wam się tylko cza­sem we frag­men­tach, nic jed­no­li­cie sil­nego ani sta­łego, cią­głego we mnie nie wstaje. Ra­czej od­na­la­złem sie­bie w pew­nej po­staci po­wie­ścio­wej To­ma­sza Manna, jest to mój ulu­biony przy­kład na mnie sa­mego, czę­sto go cy­tuję. Cho­dzi o po­stać po­ety, zwy­cięzcy w kon­kur­sie na po­emat na cześć ży­cia, w po­wie­ści Jego Kró­lew­ska Mość (czy coś w tym ro­dzaju) To­ma­sza Manna. Otóż młody władca, cie­kaw wszyst­kiego (prze­pra­szam, je­żeli Pan ten frag­ment aku­rat pa­mięta, ale ja go tak lu­bię, że po­wtó­rzę wła­snymi sło­wami), przyj­muje na au­dien­cji na­gro­dzo­nego po­etę. I ko­góż wi­dzi, bar­dzo nie­wiele ma­ją­cego wspól­nego z ja­ką­kol­wiek ener­gią ży­ciową osob­nika o oku lekko ka­pra­wym. Pod­czas roz­mowy po­eta zwie­rza się Jego Kró­lew­skiej Mo­ści ze swo­jego ży­cia we­wnętrz­nego. Uskarża się mia­no­wi­cie na całe okresy jakby ogłu­pie­nia, nie­zno­śnej kur­tyny na mó­zgu, nudy i pustki we­wnętrz­nej. Władca jest co­raz bar­dziej za­sko­czony. Oka­zuje się, że po­eta nie tylko ze­wnętrz­nie, ale i we­wnętrz­nie nie kipi ży­ciem. Po­eta zwie­rza się także ze swo­ich za­wi­ści. Otóż po­eta ma przy­ja­ciela, bar­dzo wi­tal­nego, który – wśród in­nych roz­ry­wek – pę­dzi au­to­mo­bi­lem przez pro­win­cję, a gdy zo­ba­czy do­rodne wie­śniaczki pra­cu­jące w polu, wciąga je bez na­my­słu, prze­zwy­cięża swym uro­kiem władcy ży­cia i po­siada na pod­ło­dze au­to­mo­bilu. Był to, zdaje się, je­dyny mo­ment, kiedy zwy­cięzcy w kon­kur­sie na po­emat ku czci ży­cia roz­bły­sły oczy.

Otóż ja czę­sto so­bie wspo­mi­nam ten frag­ment i bar­dzo się cie­szę, że ktoś go na­pi­sał. Bo to dbum­bald­fzga­nie, to pum­plumd­ba­nie, to pim­pam­pum­gambd­bamb­dla­nie, które jest naj­czę­ściej funk­cją mo­jego mó­zgu i sta­nem mo­jej du­szy, ta nie­wy­raź­ność, nuda, za­snu­cie, po­czu­cie czczo­ści tak do­sko­nale są mi znane. Jakże tu mó­wić, a co tu do­piero mó­wić o ci­śnie­niu we­wnętrz­nym, które by roz­sa­dzało. Ra­czej przy­po­mina mi to nie­zbyt udaną po­dróż ża­glow­cem, kiedy na mo­rzach prze­waż­nie ani po­wiewu i cała po­dróż po­lega ra­czej na drzemce i wy­cze­ki­wa­niu, czy też nie po­wieje, a kiedy tro­chę po­wieje, to sta­tek prze­su­nie się o milkę czy dwie i znowu ci­sza. Na­sza roz­mowa to praw­do­po­dob­nie był dla mnie taki po­wiew. Zresztą, ja bar­dzo wo­jow­ni­czy je­stem i li­te­racki póki da­leko od ma­szyny do pi­sa­nia, póki wia­domo, że oko­licz­no­ści, w pełni zresztą uspra­wie­dli­wione, trzy­mają mnie z dala od pa­pieru. Ale kiedy co do czego, je­stem wtedy w sy­tu­acji chłop­czyka, który chwa­lił się, że po­bije star­szego brata ko­legi, a po­tem, kiedy sam był, star­szy brat się po­ja­wił. Oczy­wi­ście star­szego brata po­bić się nie da.

Dla­tego ja bar­dziej wie­rzę w pracę niż w we­wnętrzne na­pię­cie. Jest to wiara tylko mnie do­ty­cząca, z braku cze­goś lep­szego wie­rzę, że inni mogą mieć taką skalę na­pię­cia, taki ła­du­nek, że są w in­nej niż ja, być może, a z mo­jego punktu wi­dze­nia na pewno, w lep­szej sy­tu­acji. A praca to już za­ło­że­nie za­wie­ra­jące w so­bie czyn­nik kon­troli, kie­ro­wa­nia. Zresztą, tu­taj wcho­dzimy już na te­ren tak nie­pewny, że wolę się wy­co­fać, żeby nie na­bre­dzić.

Tak, do­tknął Pan sprawy bar­dzo dla mnie istot­nej. Do­tych­czas uwa­ża­łem się ra­czej za rze­mieśl­nika, pro­du­ko­wa­łem utwory, jak sto­larz pro­du­kuje stoły, mo­głem ty­go­dniowo dwa, a jak się przy­sa­dzi­łem, to i cztery (w zło­tym okre­sie mo­jej eks­pan­sji, w la­tach 1955–1957, kiedy za­równo ja, jak i sy­tu­acja przy­po­mi­nały dzie­wi­czy ląd Ame­ryki Pół­noc­nej, jaki roz­cią­gał się przed za­chwy­co­nymi oczami pierw­szych od­kryw­ców, a po­tem pierw­szych prze­my­słow­ców; tam po­dobno, na pół­nocy, ruda że­laza le­żała na wiel­kich ob­sza­rach tuż pod po­wierzch­nią, wy­star­czyła ło­pata, tylko brać i prze­ta­piać; gdzie te czasy, te­raz wier­cić mu­szę głę­bo­kie sztol­nie, a i to bez gwa­ran­cji). Poza tym li­te­ra­tura była dla mnie je­dyną moż­li­wo­ścią wyj­ścia z ano­ni­mo­wo­ści, z mo­jego śro­do­wi­ska, do­bra­niem so­bie moc­niej­szej karty niż te, któ­rymi los mnie ob­dzie­lił na po­czątku. A je­żeli moje utwory z tego okresu spra­wiają wra­że­nie nie­wy­ko­na­nego, ob­ro­bio­nego przed­miotu, to być może za­sługa mo­jej ro­boty. Ale po­zo­staje py­ta­nie: czy pi­sał­bym, gdy­bym uro­dził się ina­czej, tu­taj, po tej stro­nie, w do­ga­dza­ją­cych mi wa­run­kach, czy przy­pad­kiem nie mógł­bym żyć bez pi­sa­nia, czy nie zna­la­zł­bym w sa­mym ży­ciu do­syć za­ję­cia, a przede wszyst­kim przy­jem­no­ści, które tak bar­dzo lu­bię? Po tam­tej stro­nie mało jest przy­jem­no­ści, a te, które są, są tak tan­detne, tak par­szywe w ga­tunku, że przy ja­kich ta­kich wy­ma­ga­niach nie można ich przy­jąć. (Jako przy­jem­no­ści ro­zu­miem nie tylko kon­kretne roz­rywki, ale i po­dróże, kul­turę ma­te­rialną, za­głę­bia­nie się w roz­ma­itych sfe­rach ży­cia kon­sump­cyj­nego, lek­turę, kon­takty i tym po­dobne). Co do tego wcale nie je­stem pewny.

Być może po­winno być tak, jak jest. Po­cie­szam się, że je­żeli To­masz Mann stwo­rzył po­stać po­ety, to nie była mu ona obca w nim sa­mym. Być może mo­ment ze­tknię­cia oso­bo­wo­ści z ob­róbką, ży­wiołu z pracą – jest istotny, i fakt, że tak do­brze go wy­czu­wam, że nie mam złu­dzeń co do ży­wiołu czy­stego, jest po­zy­tywny dla mnie. Po­zy­tywny, ale mę­czący, jak każdy brak złu­dzeń.

Łą­czę ser­deczne po­zdro­wie­nia i po­dzię­ko­wa­nia za na­sze spo­tka­nie, mam na­dzieję nie ostat­nie. Obec­nie za­mie­rzam osiąść we Wło­szech jesz­cze przez czas ja­kiś.

Pań­ski

Sł. Mro­żek

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: