Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Madonna wśród lilii - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
25 grudnia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
9,99

Madonna wśród lilii - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - ebook

Markiz Fane jest znany w całym światku towarzyskim Anglii. Jest młody, zamożny, wysportowany. Pozostaje też ulubieńcem kobiet. Pomimo tego, że bywa cyniczny i pewny siebie,kobiety za nim szaleją, gdyż za punkt honoru stawiają sobie sprowadzenie go na lepszą drogę. Ten jednak nic sobie z tego nie robi i z pełna premedytacja wykorzystuje ich naiwność, wpadając w coraz to nowe romanse. Rywalizację na romanse toczy z księciem Walii. Pewnego dnia książę wzywa go do siebie, bo jak wielki koneser sztuki nabył nowe dzieło, coś jednak mu nie pasuje w nowym zakupie i postanawia prosić o pomoc markiza Fane. Oboje po oględzinach dzieła dochodzą do wniosku, że być może jest to tylko doskonała kopia. Książę prosi, aby markiz dowiedział się prawdy o tym obrazie. Cyrilla jest córka schorowanego malarza, który poznał sekret kopii idealnej i to on jest twórcą wielu podrabianych dzieł. Czy markiz dojdzie do prawdy o obrazie? Co się stanie, gdy pozna córkę kopisty? Czy ulegnie jej czarowi, czy wybaczy jej ojcu malarskie oszustwa? Czy w końcu wpadnie w sidła miłości?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-117-7186-0
Rozmiar pliku: 303 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Rok 1802

Markiz Fane jechał swoim wspaniałym powozem przez ulicę św. Jakuba świadom, że zarówno jego wrogowie, jak i przyjaciele patrzą na niego z nie ukrywaną zawiścią. Lecz to nie konie wzbudzały zazdrość i gwałtowne emocje, lecz sama osoba markiza. We wszystkim, co robił, był zbyt dobry, toteż nic dziwnego, że przylgnęła do niego etykieta postaci kontrowersyjnej. Nawet w kręgach zbliżonych do księcia Walii, w których się obracał, cieszył się nie najlepszą opinią.

Jako wybitnego sportsmena szanował markiza cały sportowy świat, a jednocześnie ci, którzy z nim współzawodniczyli w wyścigach konnych, nie ukrywali do niego niechęci. Markiz był zawsze tak pewny swego zwycięstwa, że jego przeciwnicy mieli mu za złe, iż nigdy nie pozwala im wygrać. W innych konkurencjach było podobnie, zwłaszcza w podbojach miłosnych markiz zawsze sprzątał sprzed nosa najpiękniejsze kobiety i to zarówno swoim przyjaciołom, jak i wrogom. Fama głosiła, że zostawił za sobą więcej złamanych serc niż jakikolwiek dandys ubiegłego stulecia. Jego romanse drażniły nawet samego księcia Walii.

— Nie rozumiem, co one w tobie widzą, Fane — zauważył z niesmakiem książę zaledwie przed tygodniem.

Było to wówczas, kiedy okazało się, że tancereczka z opery, którą sobie upatrzył, jest protegowaną markiza. Jego królewska mość nie potrzebował odpowiedzi na to pytanie, gdyż nasuwała się ona sama. Markiz był nie tylko mężczyzną wybitnie przystojnym, lecz także wyjątkowo bogatym. Posiadał skarby nagromadzone przez swych przodków od czasów panowania królowej Elżbiety. Był bardzo pewny siebie, cyniczny i przyznawał otwarcie, że mimo wielu miłosnych awantur nigdy nie był naprawdę zakochany.

— Nie ma takiej kobiety, która by się oparła pokusie naprawienia rozpustnika — powiedział poprzedniego wieczora pewien starszy już członek klubu White’a. — Lecz jeśli chodzi o markiza Fane, to próbuje on gasić pożar lasu kubełkiem wody.

Tę kąśliwą uwagę sprowokowała wiadomość, że lady Izabela Chatley opuściła Londyn z powodu — jak podały gazety — niedyspozycji zdrowotnej wymagającej zaczerpnięcia świeżego wiejskiego powietrza. Dla nikogo nie pozostawało jednak tajemnicą, że ani wieś, ani świeże powietrze nie są w stanie uleczyć jej złamanego serca, i że powodem jej cierpień jest właśnie markiz Fane. Znudziła go już na początku kwietnia, a pod koniec miesiąca wszyscy wiedzieli o jego wobec niej obojętności i musieli wysłuchiwać jej ciągłych narzekań i biadań, że lepiej by było, gdyby umarła.

Jej poddanie się losowi i wyjazd na wieś sprawił ulgę tym wszystkim, którym dokuczyły wieczne skargi porzuconej damy. Jednocześnie wszyscy byli zgodni co do tego, że markiz postąpił z nią niegodnie. Wiedział przecież rozpoczynając z nią romans, że lady Izabela należy do gatunku kobiet oplatających się dokoła mężczyzny niczym bluszcz.

— I wcale go nie tłumaczy, że zafascynowała go swą niepospolitą urodą! — powiedział w zamyśleniu inny członek klubu. — Wszystkie ofiary zalotów Fane są piękne. Mam mu za złe, że jest tak obojętny na uczucia innych. Nie zdaje sobie sprawy, jak bolesne konsekwencje może mieć jego krótkotrwałe zainteresowanie.

Mężczyźni przysłuchujący się wymianie zdań dwóch dżentelmenów pomyśleli, że wystarczyłaby im połowa tych sukcesów u płci pięknej, jakie bez wysiłku odnosił markiz Fane. Sącząc brandy i zastanawiając się, jak spędzić dalszą część wieczoru, przyznawali w duchu, że markiz potrafi czerpać z życia więcej przyjemności, niż im się udawało. Ta myśl napawała ich taką goryczą, że nawet o tym głośno nie mówili.

Markiz, ze zręcznością, którą wykazywał we wszystkich innych czynnościach, skręcił z ulicy Św. Jakuba w stronę Carlton House. Był niezadowolony, że książę posłał po niego, gdyż zamierzał po powrocie do domu przy Berkeley Square i włożeniu wieczorowego stroju wybrać się na kolację do lady Abbott. Dama zwróciła jego uwagę na wczorajszym przyjęciu w Devonshire House, ponieważ miała na sobie suknię tak przejrzystą, że kiedy wszedł do salonu, stanął oniemiały, bo mu się zdawało, że jest kompletnie naga.

Spotykał już lady Abbott przy innych okazjach, lecz nie przypuszczał, że ma aż tak doskonałe kształty. Dopiero przezroczysta szata sprawiła, że dostrzegł je w całej okazałości. Wtedy doszedł do wniosku, że lady Abbott jest godna czegoś więcej niż przelotne spojrzenie, a nie miał najmniejszych wątpliwości, że nie będzie miała nic przeciwko temu. Jej ciemne włosy i zielone oczy przywodziły mu na myśl panterę. Kiedy rozmawiał z nią w ogrodzie, przekonał się, że potrafi flirtować w sposób wręcz prowokujący i jest przy tym bardzo zabawna. Podobnie jak książę Walii lubił kobiety, które potrafiły mówić o miłości, jak też błyszczeć w towarzystwie.

Choć ostrożne matki chowały przed markizem swoje pociechy, jakby samo jego spojrzenie mogło zbrukać młode dziewczęta, on sam w istocie nie interesował się nimi wcale. Zdawało się, jakby nie dostrzegał ich obecności. Czasami krewni odważali się zwracać mu uwagę, że powinien pomyśleć o ożenku, ale markiz natychmiast zmieniał temat rozmowy. Jeśli już myślał o małżeństwie, zdawało mu się, że powinien związać się z wdową, która by rozumiała prawa rządzące w świecie, w którym się obracał, i co ważniejsze, pobłażała jego potrzebie ciągłych zmian i rozrywek.

Markiz niczego nie obawiał się tak bardzo jak nudy. Unikał jak ognia sytuacji, w których mógłby się czuć znudzony nawet przez pięć minut. Dlatego kochał wyścigi, boks, polowania, zapasy, gdyż to wyzwalało w nim energię. Zdobywanie atrakcyjnej kobiety bawiło go tylko wówczas, gdy zaloty wymagały niemałego trudu. Problem polegał na tym, że kobiety poddawały się zbyt szybko i zbyt łatwo i — choć cieszył się na spotkanie z lady Abbott, nie opuszczało go niemiłe wrażenie, że ta przygoda zakończy się podobnie jak inne i że lady Abbott jak jej poprzedniczki skapituluje niemal natychmiast.

Markiz zatrzymał konie przed wspaniałym portykiem pałacu wspartym na korynckich kolumnach wzniesionych przez Henry’ego Hollanda. Budowa Carlton House wciąż jeszcze nie była zakończona, lecz pałac wzbudzał już zachwyt przyjaciół księcia i kąśliwe uwagi jego oponentów zwracających uwagę na kolosalne koszty tego przedsięwzięcia. Było ogólnie wiadome, że długi księcia sięgały pół miliona funtów. Większość tej sumy pochłonęła przebudowa i dekoracja ogromnego pałacu, w którym, jak zapewniali świadkowie, nie było miejsca bez złoceń czy ozdób. Niektórzy mówili otwarcie, że pałac w swym ostentacyjnym przepychu jest aż wulgarny.

Markiz uważał, że książę ma jednak dobry gust i choć zdawał sobie sprawę, że wydaje on nie swoje pieniądze, był przekonany, że potomni nie wezmą mu tego za złe. Wchodząc do monumentalnego westybulu z rzędem jońskich kolumn z brązowego sieneńskiego marmuru, z którego biegły ku górze schody, był pełen uznania dla zmysłu artystycznego księcia.

Książę Walii odebrał kosmopolityczne wychowanie i wykształcenie i gdy tylko sytuacja po Rewolucji na to pozwoliła, posyłał przyjaciół i specjalnych agentów, żeby kupowali dla niego we Francji meble i inne dzieła sztuki. Sprowadzano więc dla niego obrazy, zegary, brązy, porcelanę, gobeliny. Wstępując bez pośpiechu na schody markiz pomyślał, że dzięki pośrednikom z Londynu książę zdołał zgromadzić największą kolekcję dzieł sztuki, jaką kiedykolwiek posiadał Anglik, nawet przyszły monarcha. Sam markiz pomagał w uzupełnieniu tej kolekcji o obrazy Greuze’a, Le Nain i Claude'a. Zostały one zawieszone w nowych komnatach przy zachowaniu zasad drogich każdemu miłośnikowi sztuki.

Tak się złożyło, że choć w otoczeniu księcia znajdowali się ludzie bardzo inteligentni, jednak nikt nie był takim koneserem sztuki jak markiz. Działo się tak pewnie dlatego, że odziedziczone przez markiza obrazy i inne skarby były niemal równie cenne jak te, które były w zbiorach księcia. Markiz wiedział, że królowa często mówiła ze złością:

— Markiz Fane tylko dlatego namawia George'a do wydawania pieniędzy na dzieła sztuki, żeby się przed nim pochwalić tym, co posiada.

Nie była to prawda. Markiz nie mógł nic na to poradzić, że książę Walii, który często bywał u niego w Hertfordshire czy też przy Berkeley Square w Londynie postanowił, że musi prześcignąć przyjaciela.

A teraz książę czekał na niego w saloniku utrzymanym w stylu chińskim, który to styl bardzo się rozpowszechnił w Anglii po 1750 roku. Książę upodobał go sobie, kiedy ujrzał świątynie i pagody zbudowane przez wybitnego architekta Williama Chambersa dla jego babki w Kew. Nie tak dawno książę posłał swego agenta do Chin, żeby zakupił dla niego umeblowanie do tego pokoju. Mówiono, że zapłacił za nie sześć tysięcy osiemset funtów, w tym za same lampiony czterysta czterdzieści. Tego wieczora jednak księcia nie interesował wystrój tego pokoju, lecz wyłącznie obraz stojący na podłodze i oparty o jedną z kanap. Właśnie się w niego wpatrywał, gdy zaanonsowano markiza.

— Jesteś nareszcie, Virgo! — powiedział odrywając wzrok od obrazu. — Diabelnie dużo czasu zajęło ci przybycie tutaj!

— Proszę mi wybaczyć — tłumaczył się markiz — lecz nie było mnie w domu, gdy nadeszła wiadomość od waszej królewskiej mości. Gdy tylko wróciłem, natychmiast pospieszyłem do Carlton House.

— Dobrze, że w końcu się pojawiłeś — powiedział książę. Podejdź i popatrz na to!

Markiz przeszedł przez pokój bez specjalnego zainteresowania. Spodziewał się, że za pilnym wezwaniem księcia kryje się coś więcej niż jeszcze jeden obraz. Pochlebiało mu jednak, że książę zawsze zwraca się do niego, gdy zamierza dokonać zakupu kolejnego dzieła sztuki. Równocześnie żałował, że nie wziął w domu kąpieli i nie przebrał się, bo mógł przecież prosto z Carlton House udać się do lady Abbott.

Obraz był stosunkowo duży i, co rzucało się w oczy, w doskonałym stanie. Płótna, które książę nabywał były najczęściej poczerniałe ze starości i bardzo zniszczone, i kiedy w końcu przeprowadziło się renowację, okazywało się, że nie spełniały pokładanych w nich nadziei. Tym razem był to niewątpliwie dobry obraz i po dokładnym obejrzeniu go markiz powiedział cedząc słowa:

— Wszystko wskazuje na to, że to van Dyck.

— Tak też mi powiedziano — rzekł książę. — Jednak przyjrzyj mu się, Virgo, dokładnie. Czy niczego nie zauważyłeś?

Ton głosu księcia sprawił, że markiz zaczął intensywnie wpatrywać się w obraz. Szaty Madonny były w kolorach czerwonym i ciemnoniebieskim, charakterystycznych dla stylu Dycka. Również mistrzowsko odmalowane ręce stanowiły wizytówkę artysty. W różowym i pulchnym dzieciątku szczególnie pięknie przedstawionym było wiele psychologicznej prawdy. Kiedy przyjrzał się jednak twarzy Madonny, w jego oczach pojawiło się zdumienie. Książę, który go pilnie obserwował, uśmiechnął się.

— Zauważyłeś, prawda? Tak też myślałem. Uderzyło mnie to w pierwszej chwili, gdy tylko zobaczyłem obraz.

— Jest w istocie bardzo podobna.

— To nie ulega żadnej wątpliwości — powiedział książę. — Popatrz tylko.

Wyjął zza sofy inny obraz, odwrócił go i ustawił obok van Dycka. Płótno przedstawiało Madonnę. Książę i markiz uznali je w zeszłym roku za szczególnie cenny zakup, gdyż malowidła Stephana Lochnera, dobrze znane na kontynencie, w Anglii były rzadkością. Jednak księciu udało się zdobyć jedną z jego „słodkich” Madonn. Była to postać ujęta tak finezyjnie i delikatnie, że zdawała stapiać się z tłem.

Obraz sporo kosztował. Marszand, który zakupił go w imieniu księcia, nie był w stanie wiele powiedzieć o jego historii poza tym, że pochodził z prywatnej kolekcji. Książę obejrzawszy obraz Lochnera wpadł niemal w ekstazę, również markiz się nim zachwycił.

Nie był wprawdzie człowiekiem sentymentalnym tak jak książę, lecz malowidło wzbudziło w nim wielkie emocje. Patrząc na nie odnosił wrażenie, jakby słuchał średniowiecznych ballad miłosnych śpiewanych przy wtórze szpinetu.

— Tam do licha! — powiedział do siebie, gdy został sam. — Szkoda że mnie nie trafiła się taka okazja!

Obraz wciąż go prześladował i gdy tylko odwiedzał Carlton House, a zdarzało się to kilka razy w tygodniu, zawsze wchodził do saloniku, gdzie go zawieszono. Na jego odwrocie widniał wyraźnie napis _Madonna wśród lilii_. Nie było wątpliwości, że zrobiony był dużo później niż sam obraz.

Patrząc na nowy nabytek księcia markiz pomyślał, że chyba wzrok go myli. Ta sama twarz została sportretowana na obrazie van Dycka. Kompozycja była oczywiście inna, lecz nie sposób było nie zauważyć, że twarze obu Madonn są identyczne. Te same wielkie oczy, ten sam prosty nos, pięknie wykrojone wargi, wyraz zachwytu w twarzy, coś na podobieństwo niebiańskiej ekstazy.

— To wprost niezwykłe! — powiedział w końcu markiz.

— Też tak uważam — rzekł książę. — Jak to możliwe. Chyba że van Dyck skopiował malowidło Lochnera.

— Wykluczone! — odparł markiz. — Z tego, co o nim wiadomo, był zbyt dumny ze swego talentu, żeby kopiować dzieło innego malarza, a ponadto zawsze angażował modela.

— Jest niemożliwością, żeby miał tę samą modelkę, co Lochner — zauważył książę.

Markiz pokiwał głową wiedząc, że kiedy radni Kolonii w siedemdziesiąt lat po śmierci Lochnera pokazywali Dürerowi z dumą jego _Hołd Trzech Króli_, nie byli w stanie nic więcej powiedzieć o wielkim artyście jak to, że pochodził z Merseburga i zmarł w przytułku dla ubogich. Ogólnie przyjmuje się, że jego śmierć musiała nastąpić pomiędzy 1451 a 1460 rokiem. Jakby domyślając się, nad czym markiz się zastanawia, książę odezwał się:

— Van Dyck urodził się w 1599 roku, a zmarł w Londynie w 1641 roku.

— Zatem musiał skopiować obraz Lochnera przebywając za granicą.

— Chyba tak — powiedział książę — ale to dziwne, bo żaden z jego obrazów nie przedstawia twarzy podobnej do tej i na żadnym postać kobieca nie jest tak uduchowiona.

— To prawda — zgodził się markiz. — Myślę jednak, że malowidło jest oryginałem a nie kopią.

— Isaacs, który mi dostarczył obraz, twierdził, że jest to najlepszy van Dyck, jakiego kiedykolwiek widział.

— A jednak pozbył się go! — zauważył markiz cynicznie, a po chwili zastanowienia dodał: — Czy to nie Isaacs dostarczył waszej królewskiej mości także Lochnera?

— Tak, oczywiście — odrzekł książę, nie odrywając oczu od obrazu — spójrz tylko na fałdy jej szaty, przyjrzyj się cerze Dzieciątka, wszystko to jest charakterystyczne dla van Dycka.

Markiz zauważył jeszcze inne podobieństwa oprócz twarzy, których mniej doświadczony obserwator nie byłby się dopatrzył. Choć szata _Madonny wśród lilii_ była zupełnie inna od tej na obrazie van Dycka, markiz będąc wytrawnym znawcą sztuki dostrzegł, że pociągnięcia pędzla są identyczne na obydwu obrazach. Było w nich jeszcze inne podobieństwo, którego nie potrafił wyrazić słowami. Patrzył na obydwa płótna i instynkt, który go jeszcze nigdy nie zawiódł, podpowiadał mu, że jest w nich coś podejrzanego. Widząc, że książę czeka na jego werdykt, westchnął:

— To wszystko jest bardzo dziwne, ale nie potrafiłbym teraz nic powiedzieć. Mogę tylko obiecać waszej królewskiej mości, że spróbuję dowiedzieć się, skąd Isaacs zdobył te dwa obrazy.

— Doskonały pomysł!

— Czy wasza królewska mość kupował już od niego poprzednio?

— Tylko tego Lochnera — odrzekł książę. — Przyniósł mi wprawdzie dwa lub trzy portrety, ale je odrzuciłem, nie pytając nawet ciebie o radę. Przypominasz sobie, jak bardzo nas obu zachwycił ten Lochner. — Książę przerwał, a po chwili dodał: — Zapłaciłem za niego sporą sumę, lecz wciąż uważam, że wart był swojej ceny.

— Ja też tak myślę — potwierdził markiz.

Na jego ustach zaigrał uśmieszek, kiedy sobie przypomniał, że podczas gdy książę targował się o cenę, on zapłacił rachunek.

— Niech no się zastanowię — powiedział książę chwytając się za głowę. — W ubiegłym roku Isaacs przyniósł mi El Greca, który był zbyt zniszczony, i kiepskiego van Dycka, na którego także się nie zdecydowałem.

— Czy coś jeszcze?

— To by było wszystko aż do dziś, kiedy mi zaproponował ten obraz.

— Jest rzeczywiście doskonały — powiedział markiz. — Lecz radziłbym, żeby wasza królewska mość nie wspominał o podobieństwie do obrazu Lochnera, dopóki nie dowiem się wszystkiego.

— Zostawiam ci wolną rękę, Virgo — powiedział książę. — Wiesz, że polegam na twoim zdaniu we wszystkim, co dotyczy dzieł sztuki.

Markiz przyjął komplement jako coś oczywistego.

— Sprawa ta bardzo mnie zainteresowała — powiedział. — Natychmiast zamierzam zabrać się do dzieła i dowiedzieć się, od kogo Isaacs dostał obydwa te obrazy. Nie możemy się też przyznawać, że żywimy podejrzenia co do obrazu Lochnera.

— Masz rację! — przytaknął książę, uśmiechnął się łobuzersko i dodał: — Obydwaj wtedy byliśmy tak tym obrazem zachwyceni, że nie zainteresowaliśmy się jego pochodzeniem.

— A jednak przychodziło mi do głowy, że może został ukradziony... — przyznał markiz.

— Mnie też nieobca była taka myśl — wspomniał książę.

— Teraz odejdę, jeśli wasza królewska mość pozwoli... — zaczął markiz, lecz nie dokończył, bo przerwał mu książę.

— Już mnie opuszczasz, Virgo! — zawołał. — Może zostałbyś na kolacji. Moglibyśmy pogawędzić o obrazach i o wielu innych sprawach.

Książę był wyraźnie rozczarowany, lubił przebywać w towarzystwie markiza bardziej niż z innymi przyjaciółmi.

— Żałuję, lecz niestety umówiłem się już wcześniej i jak wasza królewska mość rozumie, byłoby niegrzecznie z mojej strony, gdybym w ostatniej chwili odwołał wizytę.

Książę uśmiechnął się.

— Domyślam się, że spędzisz wieczór z jakąś czarodziejką. — Pogroził mu palcem: — Uważaj, Virgo! Już i tak twoja reputacja jest bardzo zła, może nawet gorsza od mojej. Nie możemy więc mnożyć naszych przestępstw.

Markiz uśmiechnął się:

— Niezależnie od naszych czynów ludzie i tak będą plotkować, wymyślać nie istniejące fakty. — Wykonał ręką wymowny gest. — Co do mnie, to niezależnie od tego, co ludzie mówią, nie zamierzam rezygnować z tych „przestępstw”!

Książę przechylił głowę i roześmiał się.

— To mnie bardzo pociesza, Virgo. Jestem tego samego zdania. Skończymy razem na szubienicy. Mam tylko nadzieję, że uznamy, iż było warto żyć tak, jak żyjemy.

— Myślę, że tak — odparł markiz. — Choć człowiek często doznaje rozczarowań.

— Mój drogi Virgo — zauważył książę. — Nie bądź cyniczny.

— Nie jestem cyniczny tylko wtedy, gdy chodzi o obrazy i o konie — powiedział markiz.

— To znaczy, że kobiety cię rozczarowują? — zapytał książę i dodał: — Nie trać tylko nadziei. Może pewnego dnia spotkamy „Madonnę wśród lilii” i okaże się równie piękna jak ta, którą przedstawił Lochner.

— Moim zdaniem to wprost niemożliwe — odezwał się markiz. — Lecz cóż szkodzi wierzyć.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: