Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Małe Licho i babskie sprawki - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 października 2021
Ebook
27,99 zł
Audiobook
34,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Małe Licho i babskie sprawki - ebook

Ulubiona seria dla dzieci i ich rodziców! Czwarty tom bestsellerowej serii dla dzieci, dorosłych i potworów, bez względu na wiek, kształt bądź liczbę macek! Czwarta klasa to nie przelewki, o czym Bożydar Antoni Jekiełłek przekonuje się na własnej skórze. Również w domu nie ma co liczyć na spokój, kiedy z każdego kąta wyłażą krasnoludki i sikają do kakałka, Tsadkiel organizuje korki z matmy, Licho prowadzi przyspieszone kursy z higieny mniej lub bardziej osobistej, a wujek usiłuje pracować. Ale prawdziwe zamieszanie zaczyna się, gdy do klasy czwartej be nieoczekiwanie wkracza Jedna Wielka Zmyłka, wywołując wilka z lasu. Czy też, jak w tym przypadku, widmowego Szczęsnego z zaświatów. Krasnoludki, babskie sprawki i tatuś w przypływie romantyzmu. Nic dziwnego, że pochłonięty Sprawami Bożek nie zauważa, co czai się w szkolnym budynku. A jest to coś straszniejszego niż pierwsza miłość, klasówka z matmy, a nawet chińskie gumki do mazania…

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-9236-5
Rozmiar pliku: 5,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ostatnie dni sierpnia, choć coraz krótsze, wciąż były ciepłe i beztroskie, słodkie tą późną słodyczą malin, jeżyn i śliwek – trochę cierpką, lecz wyborniejszą niż oczywista słodycz czerwcowych przysmaków. Pachniały mokrą trawą i sokiem z czarnego bzu, a smakowały złocistorubinowym kompotem z jabłek, rabarbaru i brzoskwiń o zamszowej skórce. Czyli dokładnie tak, jak koniec lata smakować powinien.

Tymczasem jesień już nadciągała, cicho i niepostrzeżenie. Rozsnuła się po świecie pasmami porannej mgły, rozproszyła kroplami rosy na trawniku, rozedrgała wieczornym chłodem, który przypominał wszystkim nie tylko o cudownym wynalazku zwanym kocykiem, ale też jakoś tak naturalnie skłaniał człowieka do szukania w szufladzie dawno zapomnianych skarpetek. Ewentualnie pod łóżkiem, gdzie trafiały za sprawą pewnego małego potwora, któremu marzły macki.

Tak. Ostatnie dni sierpnia były coraz krótsze, za to Bożydar Antoni Jekiełłek… no cóż, tak jakby wprost przeciwnie.

Chociaż z początku nikt niczego nie zauważył, z samym Bożkiem na czele. Że krótkie spodnie, które jeszcze nie tak dawno sięgały mu tuż za kolano, zgodnie z koncepcją, teraz kończyły się kilka centymetrów wyżej i przy kucaniu wpijały się tu i ówdzie w sposób nieco krępujący. Że luźna dotąd bluza ledwo się na nim dopinała. Albo że duży paluch coraz śmielej wyglądał poza krawędź sandałów, a w trampkach to by się już w ogóle nie zmieścił. Na szczęście chłopiec i tak wolał zwykle biegać boso po domu i ogrodzie, mając w nosie chłód, rosę czy pierwszy wczesnojesienny katar. A zresztą zbyt wiele się działo, żeby ktokolwiek zwracał uwagę na takie drobiazgi.

Zgodnie z zapowiedzią, podczas gdy Bożek wraz z Lichem zażywali wakacyjnych przygód – tych zaplanowanych i tych nie do końca – ich stary dom przeszedł Generalny Remont. A nawet Generalniejszy, bo gdy dorośli zakasali rękawy i wzięli się do roboty, odkryli, że pod każdą usterką czaiły się dwie następne. W rezultacie prace przeciągnęły się nieoczekiwanie aż do końca lipca, a wraz z nimi wakacje Bożka i Licha u cioci Ody. Lecz ani chłopiec, ani mały anioł stróż nie narzekali szczególnie z tego powodu. Co innego wujek Konrad, który każdego wieczoru porównywał stan prac ze stanem konta i siwiał coraz bardziej.

Szczerbaty dach doczekał się nowych rynien i dachówek w strategicznych miejscach, żeby jesienny deszcz nie kapał mieszkańcom strychu na głowy. Elewacja straciła kilka sporych szczelin i szpar, dotychczas ukrytych przed wzrokiem, za to aż za dobrze wyczuwalnych, ilekroć jakiś zimny podmuch przecisnął się do środka i smyrnął człowieka po gołej cielesności. Z tego samego powodu uszczelniono też wszystkie okna i okienka, zwłaszcza te w piwnicy, żeby oszczędzić Krakersowi przeciągów, od których ciągle strzykało go w mackach.

Następnie przyszła pora na wnętrze wiekowego budynku. Odświeżone kafle w łazienkach lśniły prawie jak przed stoma laty, nie licząc pęknięć i innych uszczerbków. Niewiele młodszą tapetę na poplątanych korytarzach, która obłaziła całymi płatami niczym skóra z opalonych pleców, zdarto do cna i zastąpiono szczodrą warstwą zmywalnej farby.

Także co większe dziury w drewnianej podłodze zostały wytropione i załatane, bez szkody dla gnieżdżących się tam pająków. Worek gwoździ i puszka smaru sprawiły, że w całym domu zrobiło się jakoś tak mniej trzeszcząco i skrzypiąco. Nawet rozśpiewane schody wraz z chybotliwą balustradą przycichły, przez co wędrówka z parteru na strych i z powrotem straciła nieco dreszczyku emocji. Rury w ścianach nadal jęczały i zawodziły, ilekroć mknęła przez nie ciepła woda, za to po wymianie uszczelek i sporej dawce pakuł odkręcanie kurków nie groziło już nikomu utratą oka, palców bądź macek.

W końcu młotki, wałki i pędzle wylądowały w szopie, lecz nie był to wcale koniec zmian. Wprost przeciwnie. Dopiero wtedy rozpoczęła się zmiana największa, czyli tak zwane zagęszczanie.

Zagęszczanie polegało na tym, że we wszystkich wolnych kątach wyrastało COŚ, żeby pomieścić KOGOŚ. Na przykład wewnętrzny parapet w pokoju wujka Konrada zajęła prawie miniaturowa szklarnia, w której wysiano pszenicę i urządzono domek dla polewika. Pod schodami rozmnożyły się schowki, a tam, gdzie żaden się nie zmieścił, wujaszek Turu znanym tylko sobie sposobem powciskał szufladki. W miejscach, w których nawet majestatyczny Tsadkiel nie mógłby zaczepić o nie ani głową, ani czubkiem skrzydeł, na belkach stropowych zawisły wiklinowe kosze pełne piórek, filcowych skrawków i gałganków. Gdzie indziej znowu powyrastały zaciszne budki sklecone z deszczułek lub patyczków po lodach.

Ledwie Bożek wrócił z wakacji u cioci i przekroczył próg rodzinnego domu, zaraz cisnął bagaże w kąt i zabrał się do tropienia zmian, jakie zaszły pod ich nieobecność. Najmocniej zafascynował go niecodzienny mebel z litego drewna, zajmujący teraz wnękę na korytarzu, dokładnie na wprost drzwi do jego pokoju. Mebel składał się z kilku kolumn długich, wąskich szuflad opatrzonych metalową gałką i kieszonką, do której wsuwało się papierową etykietę. Po dłuższym namyśle chłopiec rozpoznał w nim starą szafkę katalogową, jedną z tych, jakie coraz rzadziej widuje się w bibliotekach. Była naprawdę wielka, szeroka, masywna. Do tego na samej górze, wciśnięte pod skosem, stały na niej jeszcze trzy mniejsze szafeczki, również drewniane, po cztery szufladki każda. Żeby do nich sięgnąć, Bożek musiałby wspiąć się na palce, a i wtedy ledwo by je muskał.

Chłopiec obejrzał się na wujka Konrada, który szamotał się z wielkimi arkuszami kartonu. Wciąż zalegały w korytarzu, chociaż nie musiały już osłaniać podłogi przed plamami z farby, kleju i innych remontowych lepkości. Wypadało je w końcu wyrzucić.

– A tutaj co jest? – zapytał z zainteresowaniem, wskazując na szafkę.

– Krasnoludki – odburknął wujek.

Tego dnia był w wyjątkowo paskudnym humorze, nawet jak na niego. I wcale nie chodziło o to, że właśnie na oczach świadków przegrywał nierówne starcie z większym i silniejszym kartonem.

To miniaturowa szklarnia na parapecie jego pokoju dawała mu się solidnie we znaki. Owszem, stała w najlepiej o tej porze roku nasłonecznionym miejscu, z dala od wszędobylskich i wszystkożernych królików, tyle że od biurka, przy którym pracował Konrad, dzieliła ją tylko pojedyncza szybka. A tryb życia pisarza, jak się okazało po pierwszym tygodniu życia na styku, był całkowicie niekompatybilny z trybem życia polewika. Za dnia stworek buszował w najlepsze w swojej pszenicy i zagajał mimochodem – to snuł prognozy pogody, to wspominał zeszłoroczne gradobicie, to znów kontemplował na głos okoliczny krajobraz i tak dalej, i tak dalej. Równo w południe, jak na polewika przystało, przystępował do zwodzenia niewinnej ofiary na manowce. W tym konkretnym przypadku zwodzenie polegało na intensywnym wypytywaniu, czy Konrad przypadkiem nie myślał o znalezieniu sobie PRAWDZIWEJ pracy, takiej z pensją, płatnym urlopem, a kto wie, może nawet POŻYTECZNEJ? Tak dla odmiany…?

Niestety, po zmierzchu następował ciąg dalszy, gdyż polewik pokrzykiwał na Konrada, żeby przestał już tłuc w te klawisze, bo niektórzy tu chcieliby spać po całym dniu uczciwej harówki. I mimo to pewnie by nawet doszli do porozumienia w kwestii gaszenia świateł o rozsądnej porze, gdyby nie pewien drobiazg – nawet śpiący snem kamiennym polewik nie przestawał chrapać, prychać i mamrotać. Po tygodniu niewyspany i zestresowany zbyt bliskim sąsiadem Konrad warczał już na wszystko i wszystkich.

Dlatego Bożek, zamiast się obrażać, szybko uwzględnił wrodzony sarkazm wujka, wziął poprawkę na okoliczności i zapytał ponownie:

– No a tak serio? Co jest w tej szafce?

– Przecież mówię – odparł wujek i odwróciwszy się do chłopca, powtórzył głośno i wyraźnie: – Krasnoludki. Właśnie się wprowadzają.

Nie zastanawiając się długo – a w zasadzie to nie zastanawiając się wcale – Bożek złapał za gałkę i wysunął przypadkową szufladkę. I dopiero gdy zajrzał do środka, opadła go nieco spóźniona myśl, że w sumie to trochę niegrzecznie tak się komuś pchać z twarzą prosto w życie prywatne. A z tej myśli pierwszej natychmiast wyrosła druga, że jak już się taką szufladkę z życiem prywatnym wysuwa, to nie należy tego robić gwałtownie…

Te wnioski musiał jednak zachować na później, gdyż w tej oto chwili jego oczom ukazał się przysadzisty i brzuchaty krasnoludek, którego szarpnięcie szufladką dosłownie zwaliło z nóg. Leżał teraz na plecach niczym żółw przewrócony na grzbiet, sapiąc z oburzeniem i ściskając w garści parę portek. Dokoła na dnie szufladki walał się jego dobytek – standardowe czapeczki, kubraczki, więcej portek oraz, co najdziwniejsze, całe mnóstwo dużych, kolorowych guzików.

Zanim Bożek odzyskał mowę, krasnoludek stęknął, kwęknął, po czym przeturlał się na bok, z boku zaś na brzuch i wreszcie z tej pozycji dźwignął się na nogi. Poprawił krasną czapkę, która w trakcie tych akrobacji przekrzywiła mu się na głowie, i łypiąc na intruza spod krzaczastych brwi, pogroził mu portkami.

– Czekaj no, siuśmajtku! – zaskrzeczał donośnie. – Ty śmaki-owaki, już ja ci…

Szufladka szurnęła nagle tuż przed nosem chłopca, pchnięta z powrotem na miejsce stanowczą ręką Konrada.

– Nie grzebiemy w nie swoich szufladach – wycedził wujek z uprzejmością, od której Bożka aż skręciło. Wujek Konrad miał fioła… no, miał kilka fiołów, ale na punkcie prywatności to już szczególnego. Zaglądanie mu w monitor laptopa groziło śmiercią, kalectwem albo jeszcze gorzej, godzinną tyradą z użyciem Przykrych Słów i Sformułowań. Mało kto znał ich tyle co on.

– A już zwłaszcza nie grzebiemy w szufladach zamieszkanych, zrozumiano? I stanowczo NIE rozszerzamy słownictwa o krasnoludzkie… czy tam krasnoludkowe obelgi – dodał wujek nieco ciszej i obejrzał się ukradkiem najpierw przez jedno, a potem przez drugie ramię. – Wystarczy, że znasz stanowczo za dużo… różnych słów po niemiecku.

– Po polsku też już kilka kojarzę – zauważył Bożek, również szeptem, bo zdawał sobie sprawę, kogo w takim napięciu wypatrywał Konrad.

– Ja tego NIE słyszałem.

– No mnie tam nie umknęło – odezwał się naraz głos. A nawet Głos, przez wielkie, dudniące G, pasujący do kogoś zbudowanego z mięśni i charyzmy, i mięśni, kogoś z mroczną przeszłością, co najmniej jednym nałogiem oraz ciekawymi tatuażami w jeszcze ciekawszych miejscach.

Chłopiec i wujek zaczęli się rozglądać, szukając osobnika stosownych rozmiarów, choć wydawało się absolutną niemożliwością, żeby ktoś taki uszedł ich uwadze, zwłaszcza w ciasnym korytarzu. A jednak nic z tego rozglądania by nie wynikło, gdyby Głos nie zaczął ich naprowadzać serią coraz wymowniejszych chrząknięć.

Z najwyższej szufladki najwyższej szafeczki obserwował ich poczynania drugi krasnoludek. Krasną czapkę nosił na bakier, aż mu opadała na brwi tak krzaczaste, że ledwo było spod nich widać oczka jak dwie czarne jagódki. Nos miał bulwiasty, pod nim wąs przegęsty, przerudy, a posturę słuszną i imponującą, i to mimo krasnoludkowej skali.

– Uszanowanie – rzucił niezobowiązującym tonem, a następnie zwrócił się do Bożka: – Kolega junior ciut na bakier z sawuarwiwrem, co?

– Prze… przepraszam – wydukał chłopiec, wybałuszając chabrowe oczyska na krasnoludka i jego Głos. – Ja nie chciałem, nie pomyślałem i w ogóle, i… i… i obiecuję, że to się więcej nie powtórzy.

– Luźna guma – odparł rudowłosy krasnoludek, chrząknął gromko i zniknął, pozostawiając chłopca i mężczyznę wraz z ich oszołomieniem. No i z kartonami, rzecz jasna.

I jak tu się dziwić, że Bożkowi umknęło to całe rośnięcie?

Zresztą nie tylko jemu – umknęło też dorosłym, zaaferowanym remontem, zmianami i zawiłościami finansów domowych.

Aż na kilka dni przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego mama przypomniała sobie nagle, że najwyższy czas na wielką aktualizację szafy przed nadejściem pierwszej słoty. Ubrania letnie musiały powędrować do kartonów, żeby zrobić miejsce ubraniom jesiennym, ubrania jesienne z kolei zrobić miejsce w tychże kartonach ubraniom letnim. Bałagan się przy tym robił co niemiara, a emocje sięgały zenitu, bo mamy nie zadowalało żadne „może być” albo „na oko jeszcze dobre”, musiała Sama Zobaczyć i Się Przekonać.

No to się przekonała…

– Ty urosłeś! – zakrzyknęła z niedowierzaniem, kiedy Bożek stanął przed nią w pierwszych spodniach, jakie przymierzył, Tych Najlepszych, kupowanych z Myślą o Różnych Okazjach. Jeszcze w czerwcu wisiały na nim jak worek. Tymczasem teraz, pod koniec sierpnia, nogawki kończyły się dobry palec nad chłopięcą kostką, chudą, opaloną i ozdobioną imponującym strupem.

Stos ubrań przymałych, przyciasnych i przykrótkich rósł na podłodze z każdą minutą, tymczasem w szafie wciąż panowały pustki. Okrzyki i lamenty, które co rusz dobiegały z pokoju Bożka, musiały prędzej czy później przyciągnąć czyjąś uwagę. Wujaszek Turu stanął na progu w tej samej chwili, gdy mama, siedząc po turecku na podłodze, już całkiem załamała ręce. Ostatnia para spodni, podobnie jak wszystkie poprzednie, świadczyła niezbicie, że to wcale nie złudzenie, że Bożka naprawdę przybyło. Głównie wzdłuż, choć też odrobinę wszerz. Odrobineczkę.

– No co się dziwisz? Karmisz go, to rośnie – podsumował wujaszek Turu i zachichotał. – Przestań karmić, przepierz porządnie w gorącej wodzie, to może się skurczy.

– Żeby to tak się dało… – westchnęła mama. Przez chwilę siedziała przygarbiona na podłodze, ze wzrokiem utkwionym w stercie odzieży, która tak nieoczekiwanie przyprawiła ją o ból głowy. Wreszcie spojrzała z rezygnacją na syna. Przecież nie mogła go posłać na rozpoczęcie roku w jedynych spodniach, jakie mu zostały – dresowych, powyciąganych i bezkształtnych, ze strzępiącą się łatą na kolanie. Bożek zapewne nie miałby nic przeciwko. Wszak spodnie to spodnie, miło, jeśli się trzymają mniej więcej razem, czegoż więcej wymagać od spodni? Ale na samą myśl o takim bezeceństwie jego mamie uruchamiała się wbudowana wszystkim mamom Ostateczna Procedura Bezpieczeństwa Na Wypadek Braku, czyli natychmiastowa wyprawa do sklepu.

Tym sposobem wraz z nadejściem września Bożek wkraczał w kolejny rok szkolny z szafą pełną niepokojąco nowych ubrań, równie nowymi sąsiadami drzwi w drzwi oraz podszytym dreszczykiem emocji przeczuciem, że oto nadciąga Zmiana.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: