Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Maralunga - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 lipca 2021
Ebook
35,90 zł
Audiobook
35,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
35,90

Maralunga - ebook

Mati jest projektantką po Uczelni Artystycznej. Jej życie jest zwyczajne. Mieszka w domu pozostawionym przez ojca, pracuje. Pewnego dnia dostaje telefon od Alexa, dziennikarza, którego spotkała przed laty na jednym z plenerów. Zachwycił się wtedy jej fotografiami, za które dostała spore wynagrodzenie. Widzieli się krótko, ale coś między nimi zaiskrzyło. Tym razem ograniczeni czasem piszą wspólnie książkę. Uczucie, które między nimi powstaje wplata się w pisaną przez nich powieść. „Uzgadniają” w niej własne poglądy i odkrywają zasady, na których ich związek ma szanse przetrwać i się rozwinąć.
Lekka historia napisana z pewnym dystansem. Sporo w niej zwrotów akcji i niezwykłych wydarzeń, rozgrywających się w większości na kempingu „Maralunga” we Włoszech. Napięcie i emocje przeplatają się tu z namiętnością, ciepłem i serdecznością oraz pozytywnym nastawieniem do rzeczywistości.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8119-863-9
Rozmiar pliku: 2,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PLENER

Od czasu do czasu uczelnia organizowała coś takiego. Sama nie miała wystarczającej ilości kasy, więc starała się o sponsora. W końcu nasz rok doczekał się tej łaski, i wybrane osoby z kilku wydziałów, zostały nagrodzone za całokształt.

Było już po zimie, ale w górach zalegały jeszcze płaty śniegu. Wynajęto dużą leśniczówkę i autobus. Późnym popołudniem zostaliśmy zakwaterowani i jakimś cudem ominęła mnie zbiorówka. Razem z kumpelą wylądowałyśmy w małym, dwuosobowym pokoju.

Plener jak to plener. Dużo wódki, o pracy nikt nie myślał, balanga. Po kilku dniach gruchnęła wiadomość, że na koniec przyjedzie wierchuszka, żeby podziwiać wyniki. Nikt nie miał dobrego pomysłu. W końcu jeden z asystentów, na sporym kacu, wymyślił – ulepimy bałwana! Pomysł spodobał się do tego stopnia, że towarzystwo wybiegło na pobliską łąkę i zaczęło jak szalone toczyć kule z mokrego, topniejącego w marcowym słońcu, śniegu. Ludzie tak się rozochocili, że wykorzystując naturalne pochylenie terenu, utoczyli kule o średnicy około dwóch metrów. Większych się nie dało, bo śnieg był ciężki a ciała mdłe. Doklejano jeszcze i dolepiano fragmenty. Cała łąka została usłana tymi kulami. O lepieniu bałwana nikt już nie myślał, towarzystwo wytrzeźwiało, kac się ulotnił wraz z potężna dawką świeżego powietrza. Wszystkich zdrowo przewentylowało. Obok był wiejski sklep, z pełną listą towarów potrzebnych mieszkańcom. Kilka osób wybrało się więc na zwiady, z pomysłem zakupienia czegoś, w co można by było wyposażyć te kule. Gałęzie, szyszki, kamienie, zostały uznane za zbyt banalne. Chłopcy bajerowali młodą ekspedientkę, w końcu zagonili ją na zaplecze i tam znaleźli stare zapasy farby w proszku. Wykupiliśmy cały zapas i łąka zawirowała kolorami tęczy. Posypane farbą kule, jarzyły się w promieniach zachodzącego słońca. Pobiegłam po aparat i zrobiłam pełną dokumentację. Zdjęcia wyszły rewelacyjnie, więc wymogłam na asystencie kasę, i następnego dnia zostały wykonane wydruki. Rozwiesiliśmy je w sali ogólnej i na korytarzach. Teraz już można było spokojnie oczekiwać na przyjazd szefów i zabrać się za przerwaną balangę.

Mam słabą głowę i nie przepadam za gorzałą, więc poszłam leśną ścieżką w stronę pewnej przecinki, którą jakiś czas temu odkryłam. Było piękne światło – utrwaliłam je na fotkach i spróbowałam coś naszkicować w notatniku. Zbliżał się wieczór, pomyślałam, że jeszcze tu zaglądnę z porządnym blokiem rysunkowym. Kołatał mi się w głowie pewien pomysł na grafikę. Wróciłam do leśniczówki, żeby nie chodzić nocą po lesie.

Na następny dzień została zapowiedziana inspekcja uczelniana. Sprzątnięto szkło rozwleczone po całym budynku, a chłopcy wzięli w końcu porządny prysznic i wyczerpali całą ciepłą wodę. Koło południa zajechał busik. Wysypali się z niego poubierani sportowo faceci. Były też dwie sekretarki i asystentka od geometrii wykreślnej. Roześmiane i zadowolone rozglądały się po okolicy. Zapewne zostały już lekko zaprawione podczas jazdy.

Powitanie było serdeczne, władze bratały się entuzjastycznie. Zobaczyli kolorowe kule i zamilkli z wrażenia. Staliśmy dumni i pełni nadziei.

– Nooo, nooo – rektor wydawał się unosić ponad ziemią.

– Wejdźmy do środka – asystent miał zmieniony głos i lekko ściśnięte gardło.

Dalej potoczyło się wszystko tak, jak było do przewidzenia. Ogólny zachwyt nad wystawą zdjęć – zostałam pochwalona i ucałowana przez Najwyższego, wystawny, zakrapiany obiad i nadzieja na wyczekiwany, nieformalny ciąg dalszy.

Wymknęłam się niepostrzeżenie, co zważywszy na okoliczności, nie było takie trudne. Wzięłam blok i ołówki, aparat i podwójną porcję tortu, który upiekła sąsiadka gaździna. Prawdopodobnie nie był oszukiwany, górale są honorowi. Czasami oczywiście.

Pracowało mi się doskonale, byłam ogólnie podkręcona świadomością dobrze wykonanej roboty i to bez specjalnego wysiłku. Tak lubię!

Gdy wróciłam, słońce dotykało szczytu pobliskiej góry i zapowiadał się pogodny, ale chyba dosyć chłodny wieczór. Wszyscy ściągali z pobliskiego lasu chrust. Oczywiście ognisko! Jakże by inaczej!? I góralskie śpiewy. O rany…

Ktoś jeszcze zjechał na tę imprezę, na podjeździe stał elegancki samochód. W progu minęłam podnieconą Dorotę niosącą pęta kiełbasy.

– Trzeba to pokroić, pomożesz?

– Jasne, tylko się przebiorę.

– Zniknęłaś, co z tobą? Rektor o ciebie pytał, nie mogliśmy cię znaleźć – asystent wyrósł jak spod ziemi.

– Gdzie jest?

– Nie wiem, poszukaj go, pewnie w naszym pokoju.

Weszłam na górę, przebrałam się, poprawiłam włosy…

Pokój asystenta był tuż przy jadalni. Panowała w nim cisza. Na wszelki wypadek zapukałam. Usłyszałam ciche kroki – ktoś jednak tam był. Drzwi otworzyły się i staną przede mną człowiek, którego nie znałam. Popatrzyłam lekko zaskoczona i wtedy zobaczyłam jego oczy. Szok! Było w nich coś, co złapało mnie niczym magnes. Nie mogłam wymówić słowa, spłynęłam potem, nogi straciły sprężystość… Patrzyliśmy na siebie tak przez króciutką chwilę, która wydawała się wiecznością. Byłam w innym wymiarze. A on milczał.

– Podobno rektor chciał mnie widzieć – wydukałam.

– Ty jesteś Mati?

– Tak – nie odrywaliśmy od siebie oczu.

– Wejdź – cofnął się i zrobił mi miejsce.

– Zdołałam złapać oddech.

– To mnie jesteś potrzebna, nie rektorowi.

– Słucham?

– Alex – przedstawił się.

– O co chodzi? – zbierałam myśli, emocje, całą siebie.

– Jestem przedstawicielem sponsora, mam zrobić dokumentację tego, na co wyłożył kasę – cały czas na mnie patrzył.

– A do czego ja jestem potrzebna? - jakoś się pozbierałam.

– Chodzi o fotografie.

– Co z nimi?

– Są świetne!

Jechałam na autopilocie, niemal nie słysząc jego głosu. Cały wysiłek włożyłam w maskowanie emocji. Nie mógł się zorientować, cholera – nie mógł się połapać, że poczułam taki odlot.

– Fakt, udały się. Też jestem zadowolona – mamrotałam.

– No myślę… chciałbym ci złożyć propozycje.

– Tak?

– Jutro rano wyjeżdżam. Bardzo wcześnie, właściwie powinienem jeszcze dzisiaj, ale pewnie będę zbyt zmęczony po ognisku… zostałem zaproszony, muszę je w dodatku udokumentować. Chciałbym twoje zdjęcia przedstawić jako dowód na owocną współpracę… Zapłacą…

– Jasne – byłam w takim stanie, że oddałabym mu wszystko o co tylko by poprosił. A on prosił jedynie o jakieś głupie fotki.

– Kasa przyjdzie na konto, albo jak sobie zażyczysz.

– Nie, oddam je bez kasy, to przecież w ramach pleneru.

– Sponsor jest bogaty, wyciągnij z niego ile się da. Podaj cenę.

– Nie mam pojęcia, nigdy nie sprzedawałam fotografii.

– Zawsze musi być ten pierwszy raz – banał w jego ustach zabrzmiał niczym cudowna muzyka.

– Nie wiem, może dwie stówy?

– Powiedzmy pięć. Od sztuki oczywiście.

– Słucham?

Znowu te oczy! Na ustach miał dziwny uśmiech, trochę łobuzerski, trochę wyczekujący…

Ktoś wszedł do jadalni. Stukot obcasów zapowiadał kobietę. Twarz Alexa zmieniła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

– Już idę kochanie – powiedział do stojącej w drzwiach piękności – pół minuty

– Mam jeszcze coś podpisać, pokazać dokumenty? – wiedziałam, że to już koniec snu.

– Załatwię to z asystentem.. poznajcie się – moja żona – artystka od tych pięknych fotografii – przedstawił nas.

– Bardzo ładne, faktycznie… – coś twardego zaskrzypiało w jej głosie.

– To ja lecę i bardzo dziękuję, kiełbasa czeka na pokrojenie – przywołałam na usta najpiękniejszy i najbardziej bezosobowy ze swoich uśmiechów.

– Przynieś mi jeszcze kartę, przegram do dokumentacji – przypomniał.

– Minuta! – odwinęłam się na pięcie i miałam ochotę na szybki sprint, ale coś mnie powstrzymało. Powinnam zachowywać się profesjonalnie. Przynajmniej przy tej kobiecie.

Przyniosłam kartę. Przegrał przy mnie pliki, podziękował, nie podniósł oczu.

– Jeszcze raz bardzo dziękuje…

– Do zobaczenia na ognisku – usłyszałam równie beznamiętne warknięcie jego żony.

Dorota w zasadzie już skończyła krojenie tej cholernej kiełbasy i zastanawiała się do czego ją wrzucić.

– Gaździna ma zapewne jakiś koszyk, nie przejmuj się, nikt nie zwróci uwagi na elegancję. Może tylko ta piękna kobieta… nie wiesz kto to?

– Nie mam pojęcia, ktoś od sponsora. Przyjechali jakąś godzinę temu.

– To ten samochód na podjeździe?

– No, facet jest chyba fotografem, dziennikarzem, czy coś takiego.

– Ładna z nich para…

– Czy ja wiem… nie w moim typie. Facet ma coś nie tak z oczami.

– Nie rozumiem, przed chwilą go widziałam i wydawał się w porządku.

– Nie w tym sensie, stara się nie patrzyć ludziom w oczy. Taki wyobcowany.

– Przy takiej kobiecie!

– A co, zmieniasz orientację?

– To na zasadzie kontrastu, jej elegancja jest nieskazitelna.

Nie chciałam ciągnąc tematu. Moje serce krwawiło, dusza chciała wrzeszczeć, a rozum kazał siedzieć cicho i możliwie szybko zapomnieć.

Rozpalano ognisko. Dymiło, bo gałęzie były mokre i wszyscy starali się stanąć na zawietrznej. Wiatr się kręcił, więc towarzystwo krążyło i potykało się co chwilę o samych siebie, leżące na ziemi kamienie, porozrzucane patyki.

Nie miałam na nic ochoty. Spadłam na ziemię z wysokiego nieba i rozbiłam się niczym pusta szklanka.

– Gdzie twój aparat?

Nie chciałam odwracać głowy, żeby znowu nie zobaczyć tych oczu.

– Nie mam statywu – mruknęłam.

– Mam dwa, przynieś aparat.

Westchnęłam i ruszyłam w stronę domu. Po drodze natknęłam się na Żonę. Miała na sobie szalenie elegancki strój sportowy. Udawała, że mnie nie widzi.

Wieczór przy ognisku mijał tak, jak większość takich imprez. Pod koniec nikt już nad niczym nie panował, ogólna pijacka wesołość cichła wraz z odpadaniem kolejnych ofiar. Alex wycofał się przed czasem, uprzejmie dając do zrozumienia, że nie będzie utrwalał tych wspaniałych wyczynów. Oddałam mu statyw, mając absolutną pewność, że nic z mojej działalności nie przyniesie mi dobrego samopoczucia. Gdy wróciłam do leśniczówki, na podjeździe nie było już samochodu. Zdecydował się na wyjazd. A może to żona nalegała?

Po powrocie do miasta, starałam się zapomnieć o plenerze. Wymazać, wyrzucić, zakopać… Udało się, poniekąd dzięki kumplowi, z którym robiliśmy projekt za projektem. Tomek podłapał solidnego zleceniodawcę i chociaż warunki finansowe nie spełniały oczekiwanych nadziei, to zbieraliśmy dorobek. Z pełną teczką realizacji ma się jakieś konkretne szanse.

Kilka tygodni później odkryłam, że na moje konto wpłynęła suma, jakiej wcześniej nigdy na oczy nie widziałam. Przynajmniej nie w jednym kawałku. To sponsor zapłacił za fotografie. Byłam zła i szczęśliwa jednocześnie.

Po powrocie do domu zdjęłam aparat z półki, wyjęłam z niego kartę pamięci i siadłam do komputera. Po raz pierwszy przeglądnęłam fotki z pleneru. Tak jak przewidywałam, zachwytu nie wywoływały. Na jednej z nich zobaczyłam Alexa. Chciałam szybko przejść do następnej klatki, ale nie wytrzymałam i powiększyłam interesujący fragment. Patrzył prosto w mój obiektyw… Powiększyłam jeszcze bardziej, aż do rozmazania szczegółów, ale jego oczy nie straciły niczego z tego, co zapamiętałam.

„Jak magnesy… jak dwa cholerne magnesy…” – pomyślałam. Wybrałam klatkę i wpisałam do osobnego katalogu.

Jaki proces zachodzi w człowieku, wywołując tak niesamowity efekt? Zetknięcie spojrzenia dwóch par oczu, jest zdolne spowodować przeskok magicznej iskry rozpalającej całe ciało. Nie mówię tu o zwykłym rwaniu, spojrzeniach zachęcających, ukradkowych itd. One też rozpalają zmysły, ale to co poczułam, gdy patrzyłam na Alexa, nie mogło być porównywane z niczym, czego do tej pory doświadczyłam. Chodzi człowiek po tym świecie od lat, dziesiątki oczu zalicza każdego dnia, patrzy w nie przy rozmowie, albo w sklepie, w urzędzie, gdziekolwiek i co? Nic. Jedne są ładniejsze, inne trochę mniej, większe, mniejsze, w różnych kolorach i odcieniach, patrzą przytomnie, smutno, obojętnie, ze złością z miłością, przyjaźnią… aż tu nagle… ni z tego ni z owego, staje przed nami człowiek, a jego oczy zamieniają się w magnesy o sile, którą nawet trudno sobie wyobrazić! Nie chcesz, nie możesz się uwolnić! O co w tym chodzi? Czym jest ukryty, tajemniczy, magiczny sygnał? Seks jest jedynie jedną ze składowych tej informacji. Informacji o czym? Czy to nasze DNA daje znak, że oto właśnie pojawił się osobnik idealnie do nas dopasowany? Niech to szlag! Pływamy w elektromagnetycznej zupie, więc zapewne informacja biegnie tą droga. A może inną, nieodkrytą, subtelną, nieuchwytną?

Osobnik dopasowany się pojawił i co? Zniknął. Bez szans! Nie to miejsce, nie ten czas, nie to jeszcze coś innego… Na obrzeżach podświadomości przemknęła mi myśl, że już nigdy więcej nie pojawi się inny facet w odpowiednim miejscu, odpowiedniej porze i odpowiednich sprzyjających warunkach, mający taki magnes w oczach. Światełko, które mignęło i zawołało – „Tak to jest, gdy coś jest prawdziwe i zdarza się tylko raz. Nie zapomnisz, zawsze będziesz porównywać facetów do tego wzorca…”. Spieprzył mi życie! Całe życie!

Pozbierałam się jakoś, ogarnęłam, pozwoliłam by przygarnął mnie kumpel, który od dawna zerkał w moja stronę. W ostateczności nic z tego nie wyszło. Trochę seksu i ciepełek. Daliśmy sobie w końcu spokój. Spotykamy się czasami, pogadamy, wypijemy kawę, zaliczymy kilka wernisaży, poplotkujemy… ot, nie jest najgorzej. Kasa pojawia się i znika, jak to ona ma w zwyczaju, a ja jestem coraz lepsza, coraz bardziej dojrzała i zrównoważona.

* * *

Telefon dzwonił uparcie, i gdy w końcu zdecydowałam się go odebrać, zapanowała w nim cisza.

– Tak? – zapytałam mając nadzieje, że to jednak pomyłka. Wieczór już się dawno skończył.

– Uff, nie zmieniłaś numeru

Głos wydał się znajomy, ale nie potrafiłam go powiązać z żadną twarzą, ani imieniem.

– Mów

– Tu Alex. Nie wiem czy mnie pamiętasz… Kilka lat temu na plenerze w leśniczówce…

– O! Jak miło… – tylko tyle potrafiłam z siebie wydusić.

– Mam pytanie.

– Tak?

– Chodzi mi o twoje zdjęcia kolorowych kul.

– O matko, nie podziękowałam ci za kasę! Nie wiedziałam jak cię odnaleźć, powiedzieli, że wyjechałeś zagranicę. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczyło!

– Spokojnie Mati, to drobiazgi. Tak myślałem, że ci się przyda. Ale nie w tym rzecz. Piszę artykuł o sponsoringu, plenerach i takie tam inne dyrdymały. Czy mógłbym cię zacytować?

– Nie do końca rozumiem.

– No, wkleić w nudny tekst twoje tęczowe obrazki. Jeden, no może trzy. Więcej się nie zmieści.

– Oczywiście! Będzie mi bardzo miło!

– Niestety tym razem kasy nie będzie, ale może spotkamy się na jakimś lunchu albo kolacji?

– Świetnie!

– To co proponujesz?

– Wymyśl coś, ja się na tym zupełnie nie znam, może być bar sałatkowy. Dostosuję się.

– Znam fajne miejsce… ale gdzie ty mieszkasz, w jakiej części miasta?

– Południowej. I to już nie jest nawet miasto.

– O cholera, to po drugiej stronie.

– Nie przejmuj się, komunikacja jest ok.

– Nie masz samochodu?

– Mam, ale coś w nim stuka i muszę nawiedzić mechanika.

– Wiesz co? Mam pomysł. Podjadę po ciebie, potem wrócisz taksówką. Ja zresztą też. Mam zamiar napić się w końcu dobrego wina.

– Nie za dużo kłopotu?

– Daj spokój! Puść mi tylko SMS-a z adresem, spod którego mam cie odebrać. Może być jutro wieczorem? Koło szóstej?

– Jasne, bardzo się cieszę, będę gotowa.

– Daj znać, gdyby ci coś wypadło, OK?

– I wzajemnie – oczywiście.

– Nie inaczej. Bardzo się cieszę, wiesz?

– Super. Do zobaczenia.

– Do zobaczenia.

Popatrzyłam na dłoń, która zaczęła pobolewać… kostki zbielały mi od zaciskania palców na telefonie.

Nigdy nie miałam problemów z ciuchami. Tym razem przejrzałam całą szafę, przymierzyłam wszystkie bluzki i sukienki, spodnie, i kapelusze. Nic mi nie pasowało. Chciało mi się płakać i odwołać spotkanie. Wepchnęłam wszystko z powrotem do szafy i zostałam przy dżinsach, czarnym podkoszulku i płóciennej marynarce. Elegancją nigdy nie dorównam jego żonie. Pieprzyć ją! Miałam cichą nadzieję, że nie zabierze jej do knajpy. Tego bym już nie zniosła.

W okolicy 18:00 usłyszałam podjeżdżający pod dom samochód. Zatrzymał się i przez chwilę nikt z niego nie wysiadał. Wyszłam na próg a potem podeszłam do bramki. Pomachał mi ręką przez otwarte okno i dal znak, że ma ważny telefon. Wycofałam się. Szybko na szczęście skończył rozmowę i wysiadł pospiesznie. Podeszłam. Przywitał się, nie bardzo wiedząc jak zareaguję. Uścisnęłam mu dłoń starając się, by uśmiech przegonił oficjalność. Zmienił się. Obciął długie, falujące włosy, zarost wyhodował na jeden milimetr, twarz miał szczuplejszą i ciemną od opalenizny. Błękitne oczy w ciemnej oprawie sprawiały wrażenie odrobinę węższych, a może jedynie tylko je przymrużył? Starał się – patrzyły neutralnie. Ja też się starałam.

– Możesz wejść na momencik? Muszę coś dokończyć. Potrwa dosłownie kilka minut.

– Z przyjemnością. Masz fajny dom.

– To nie moja zasługa.

– Męża?

– Nie, rodziców. A konkretnie ojca. To długa historia, opowiem przy okazji.

– Aha…

– A co u ciebie? Jak żona, dzieci?

– Nie mam dzieci. Rozwiodłem się – mruknął, ucinając dyskusje.

– Przykro mi.

– Niepotrzebnie. Nie chcę o tym mówić.

– W porządku, przepraszam.

Weszliśmy do środka.

– Usiądź na tarasie, zaraz przyjdę – przeszliśmy na druga stronę domu.

Specjalnie go tam zaprowadziłam. Taras był moją chlubą. Pergola, kwiaty i wygodne fotele. Na prawdę się postarałam.

– Ależ tu pięknie! – był autentycznie zachwycony.

– To namiastka moich marzeń o egzotycznych krajach. Najczęściej tu pracuję.

– Mieszkasz sama? – Chyba się zdziwił

– Lubię być singielką, to bardzo upraszcza życie.

– Rzeczywiście…

Zadzwoniła jego komórka.

– Odbierz spokojnie, ja skończę zapisywanie prac…

– Dzięki. – Spojrzał na display i zrobił niechętną minę.

Weszłam do pracowni. Miałam tylko zamknąć komputer. Zwlekałam, chciałam, żeby jeszcze trochę tu pobył. Zwłaszcza gdy żona się wykruszyła… Pewnie miał jakąś inną dziewczynę, ale co tam! Już miałam wyjść, gdy usłyszałam jak mówi coś podniesionym głosem. Nie chciałam podsłuchiwać, ale chyba rozmawiał z facetem o pracy. Era komórek stała się cholernie denerwująca. Dorwą cię zawsze i wszędzie. Każdą rozmowę, intymność, można przerwać, bo coś się komuś zapaliło. Niech to szlag. Jeżeli tak miała wyglądać nasza randka, to zaczynałam ją czarno widzieć.

Minęło dziesięć minut. Dziesięć cholernych minut. Zaległa cisza.

Podeszłam bliżej. Stał odwrócony tyłem, z kciukami wciśniętymi w kieszenie dżinsów. Czekałam. Po niekończącym się zawieszeniu, wziął oddech i odwrócił się w moim kierunku. Stał pod światło, ale i tak dostrzegłam ściągnięta twarz i zaciśnięte usta.

– Mati…

– Spokojnie Alex, nic nie szkodzi, przełożymy kolację – też mi się wszystko zacisnęło, gdy to mówiłam.

– Nie w tym rzecz, daj mi chwile, bo nie zaryzykuję twojego życia. Nie potrafię teraz bezpiecznie prowadzić.

– Chcesz czegoś mocniejszego? Weźmiesz w razie czego taksówkę… – Ta myśl była jak gwiazdka z nieba: „Będzie musiał wrócić po samochód!”

– Nalej – powiedział po kilkusekundowym namyśle.

Otworzyłam butelkę z bursztynowym płynem. Stała od miesięcy czekając na właściwą okazję. Urodzinowy prezent od Doroty – podobno mniam, mniam. Nie znam się na alkoholach, czasami wino do posiłku i tyle. Starałam się nie rozchlapać.

– Proszę. – Podałam mu szklaneczkę.

– A ty?

Bez słowa też sobie nalałam.

„A co tam!”

Usiedliśmy na tarasie. Niemal słyszałam jak pracują jego zwoje mózgowe. Milczał, zanurzony w nurtujący go problem. Też milczałam, mocząc usta w whisky. Faktycznie nie była zła…

– Przepraszam.

– Nie powiesz, o co chodzi? Kłopoty w pracy?

– Czarna dupa – mruknął pod nosem.

– Nie przydam ci się?

– Już to zrobiłaś.

– Jestem ci winna przysługę, rozważ to.

– Nic mi nie jesteś winna!

– To mój problem, nie twój. Rozważ taką opcję.

Przez dobrą chwilę nic nie mówił. Nie przerywałam tego milczenia. Powietrze zastygło, tylko dobiegający z ogrodów świergot ptaków zdawał się wypływać na pierwszy plan. Patrzyłam na faceta, który w jakiś przedziwny, magiczny wręcz sposób, znalazł się w fotelu tuż obok mnie, a ja siedziałam tuż, tuż, w dziwacznym zawieszeniu, zastanawiając się, czy za moment ta fatamorgana nie zniknie, nie rozpłynie się w kilku uprzejmościach i nie zakończy sakramentalnym: „zdzwonimy się”.

Alex się zmienił. Coś w nim okrzepło. I nie chodziło tu o zmiany fizyczne. Oczywiście jego twarz stała się bardziej dojrzała, sylwetka nabrała cech dbającego o nią człowieka, ogólnie mogłam powiedzieć, ze zmężniał. Nie o to jednak chodziło. Tych kilka ładnych lat, które upłynęły od naszego spotkania, nie mogło nie wpłynąć na jego osobowość. Wtedy nic nie mogłam powiedzieć kim jest, jak się zachowuje w prywatnym życiu, jak pracuje itd. Oczywiście żadnych empirycznych danych wynieść z tego spotkania nie mogłam, ale „którymś tam” zmysłem wyczuwałam kompatybilność z moim „czymś tam”, nieokreślonym, nienazwanym, a jednak tak mocnym, magnetycznym i niemożliwym do odtrącenia, że wypełniało każdą komórkę ciała, wgryzało się w rozum, ograniczając jego możliwości do racjonalnego myślenia.

Gdy na niego patrzyłam, gdy odbierałam ten moment zawieszenia, w którym się znajdował, nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo będzie decydujący. Istota chwili… Spojrzał na mnie uważnie i nasze oczy podjęły za nas decyzje. Uwaga z jaką na siebie patrzyły, niosła rozpoznanie, przyzwolenie, nadzieję i zaufanie.

Uśmiechnął się, odsuwając resztkę złości, którą wzbudziła w nim rozmowa z szefem.

– Były teść chce mnie wykończyć. Jest kumplem szefa. To kłopotliwe, nie chcę nikogo obciążać szajsem. Dałem ciała i teraz zbieram… – powiedział to cichym, opanowanym głosem, cedząc słowa w zabawny sposób.

– Kłopoty to moja specjalność, niewiele w tym życiu może mnie zadziwić. Jeżeli nie jest to tajemnica wagi państwowej i czarne ludziki nas nie podsłuchują, to wal.

Dopił drinka i wyciągnął rękę z pustą szklaneczką

– Nalej jeszcze na odwagę.

– Nie wyglądasz na strachliwego

– Zdziwiłabyś się…

Byłam skłonna upić go do nieprzytomności, byle tylko… „No co byle tylko – idiotko! Skup się, nie spieprz znowu… włącz maksymalną czujność. Potrafisz!”

Drugą szklaneczkę opróżnił jednym haustem.

– No dobrze. Powiem ci, ale się nie śmiej. Z zewnątrz może to wyglądać komicznie.

– Mów.

– No więc… zatrudnia mnie wydawnictwo… – zamilkł.

– Teść cię chce stamtąd wykurzyć i dał ci propozycję nie do odrzucenia. Jaką?

– Skąd wiesz?

– Już ci mówiłam, kłopoty to moja specjalność. Nazwij w końcu tę żabę, pocałuj ją w usteczka i zamień w prześliczną panienkę, która da kopa w dupę teściowi i jego kumplowi. Dawaj!

– Harlequin.

– Co? Jaki harlequin?

– Tak nazywa się ta żaba. Mam w ciągu tygodnia przynieść do wydawnictwa gotową książkę. Gdzie ja do cholery znajdę teraz kogoś, kto to napisze? Nie mam takich możliwości.

– I oni o tym wiedzą…

– No właśnie.

– Wiem, co to jest harlequin, ale nigdy nie czytałam, to znaczy kiedyś próbowałam, ale nie byłam widocznie w nastroju…

– Jak nie przyniosę, to wylecę, pozrywają moje kontrakty. Już to po części zrobili. Nie chcę podawać szczegółów.

– Hmmm… Pierwsza myśl najlepsza – sam go napisz.

– Słucham?

– Podejdź do tematu profesjonalnie. Nie zacinaj się. Praca to praca, zlecenie to zlecenie, klient nasz pan, kasa na stół!

– Ty tak na poważnie?

– Nigdy nie mówiłam bardziej serio. Mogę ci pomóc jak zechcesz… – modliłam się – „Aniołki moje, będę grzeczna, odpowiedzialna, zajmę się dobroczynnością, wszystkim co zechcecie, ale niech on się zgodzi, proszę, błagam”…

Cisza się przedłużała, a ja usiłowałam przekonać serce, żeby nie wyskoczyło z piersi. Usłyszał je? Popatrzył tak dziwnie.

– Jak to sobie wyobrażasz? – zapytał zaczepnie.

– Poczekaj moment, niech pomyślę, w końcu też jestem zaskoczona. Jednak nie ma takiego szczytu, na który przymuszony człowiek by się nie wspiął…

– Chryste…

– No dobrze, będę improwizować. Pytanie pierwsze – czym jest harlequin, podaj jego cechy charakterystyczne. Poczekaj, przyniosę laptopa… będziemy od razu zapisywać. Może wyjdzie z tego wielkie NIC, a może COŚ, w każdym razie bez kupienia losu znajdziesz się tam, gdzie przewidujesz. Gwarancja jest jedna – dobra zabawa.

– Gdzie ty tu widzisz dobrą zabawę?

– Nie lubisz wyzwań? Ja uwielbiam, nie mam twoich obciążeń, więc mogę rozpuścić wodze wyobraźni. A tę mam całkiem sporą. – To ostatnie zdanie mruknęłam niewyraźnie.

Chyba je usłyszał, bo rzucił mi krótkie spojrzenie a cień uśmiechu po raz pierwszy rozgonił piętno smutku na jego obliczu… hej! Sam fakt, że Alex nie odwrócił się na pięcie i nie wyszedł, pukając się w czoło, dawał czas na złapanie oddechu. Nie miałam pojęcia dlaczego tak idiotyczny pomysł przyszedł mi do głowy! Gdyby ktoś złożył mi podobną propozycję, zapewne zabiłabym go śmiechem… Boże! Odważyłam się spojrzeć mu w oczy. Patrzył z dziwną miną i wyraźnie coś przetrawiał. Mój umysł również wszedł na wysokie obroty i rozwijał, w przyspieszonym tempie, kolejne scenariusze wydarzeń.

– Pisałaś już kiedyś jakąś bajkę? Opowiadanie, nowelę? Nie mówię o powieści…

– Chyba tylko na egzaminie z optyki…

– Pytam poważnie.

– Nie, oczywiście że nie, ale to ty się zajmujesz układaniem słów. Ja mogę podrzucać wątki.

Znowu zamilkł i zaczął zagryzać dolną wargę.

Zbierałam rozbiegane myśli. Ciekawe jak w momentach silnego stresu, umysł wykonuje pracę na zupełnie innym biegu. A może to nie sam umysł a jakieś inne urządzenie siedzące uśpione w głowie, włączające się jedynie na odpowiedni sygnał wysyłany przez mózg. Przyciskamy guzik i dzięki odpowiedniemu hasłu, otwiera się klapka przerabiająca dany temat w tempie błyskawicy. Myśli nie płyną liniowo, tylko tworzą siatkę, sferę, na której wyświetlają się równocześnie i w dodatku spójnie, obrazy całości. Tak jakby wszystko już było wcześniej zapisane i tylko odpowiednie zaklęcie wydobywa je na powierzchnię.

– Dobrze, to powiedz jak byś się zabrała za ten temat. Poddałaś myśl, to ją teraz rozwiń. – Czekał zaciekawiony.

Zebrałam się w sobie, wzięłam głęboki oddech i zaczęłam improwizować, licząc na to, że wraz biegiem słów, zaczną się one logicznie układać.

– Na początek należy określić konkretny problem, zebrać materiały, dokonać analizy, wyciągnąć wnioski, określić pole działania…

– Masz zamiar napisać pracę magisterską?!

– Jasne, na celująco. Jedziemy?

– Zachwyca mnie twój entuzjazm z jakim traktujesz wyzwania, ale…

– Żadnej Ali, panienki zostawiamy za progiem.

– Skok na głęboką wodę?

– I to jest cudowne! Coś z niczego. Więcej powiem – brak doświadczenia bywa twórczy. Doświadczenie i profesjonalizm zabijają prawdziwą Kreację.

– Z przyjemnością się poddam twojej Kreacji, nie wymagaj jej tylko ode mnie. Przynajmniej nie w tej dziedzinie. – Wyczułam drobinki odprężenia w jego głosie. „Dobrze, że miałam tego whiskacza. Przypadek?”

– Jest sporo czasu. Zaplanowałeś ten wieczór jako ostatni punkt programu, czy masz jeszcze jakieś inne zobowiązania?

– Nie, absolutnie nie, rozmowa z tobą to miód na moje rany. Będę Cię wykorzystywał do momentu, kiedy poczujesz się zmęczona i powiesz stop.

– Super, nakręciłam się – wiesz?

– Właśnie widzę… to whisky?

– Tak myślisz? Nie, to nie ona, to szansa na coś ciekawego, innego i zupełnie zwariowanego. W końcu zobaczyłam światełko w tunelu szarzyzny ostatnich miesięcy… a może i lat?

– To ci zazdroszczę, ja miałem same dołki i wywrotki. Trochę szarzyzny by mi się przydało.

– No to mamy szansę na wyrównanie potencjałów. Nie czujesz tego powiewu przygody?

– Z Harlequinem?

– Jak zwał tak zwał…

Omal mu nie powiedziałam, że to ze mną ma mieć przygodę a nie z jakimś idiotyzmem dla kucharek, ale na szczęście zreflektowałam się i zaczęłam się odrobinę wymądrzać.

– Powtórzę pytanie – czym jest harlequin? Masz mnie wspierać!

Zbierał myśli. Jeżeli uda mi się go przekonać do tego wariackiego pomysłu, to albo wygramy, albo pożegnam go na zawsze. Ratunku! Dlaczego tu przyszedł? Kolorowe kule? Miałam nadzieję, że były jedynie pretekstem. Jeżeli tak, to…

Dobrze, pomyślmy. Jest to średniej długości opowieść, mająca na celu… zaspokojenie… gustów… – mamrotał.

– Poczekaj, mamy wujka Google’a. O jest! „Opowieść o tematyce miłosnej, pozbawiona wartości artystycznych”. Ale dołożyli! Ok, interesuje nas na razie pierwsza część zdania – opowieść miłosna. O gustach i wartościach artystycznych na razie nie będziemy dyskutować.

– Wariatka – westchnął, a jego uśmiech wykopał mnie wysoko w chmury.

– To teraz przyglądamy się obszarowi, na którym powinniśmy się poruszać. Najpierw spojrzenie z wysoka, potem zawężenie do interesujących nas fragmentów. Trzeba je będzie powybierać jak ziarenka maku.

– Skąd weźmiemy mrówki?

– Skonstruujemy odpowiednie sito. Kopciuszek to przy nas pikuś. Mamy nad nim przewagę technologiczną.

– I intelektualną, podejrzewam.

– I tu się nie mylisz, bycie księżniczką to najgorszy interes życia.

– Nasz harlequin może się zacząć w momencie, gdy ta… bohaterka bierze ślub…

– Nie przesadzaj, aż taki brak substancji artystycznych mnie nie rajcuje.

– A co cię rajcuje? – zapytał i chyba zaraz tego pytania pożałował. Odwrócił głowę.

– Pytasz serio?

– Wróćmy do następnego punktu programu. Zaczyna mi się podobać.

– Nareszcie. Widzisz?

– Widzę, widzę ciemność – mruknął.

– Zróbmy na początek małą burzę mózgów, potem się to uporządkuje i uzupełni. Co nas interesuje na początku?

– Bohater opowieści?

– Jego uwarunkowania, wiek, wykształcenie, środowisko, cechy charakteru itd.

Masz, zapisz – podałam mu laptopa.

– Ja?

– A kto? Ty jesteś wprawny w pisaniu, ja muszę myśleć swobodnie. Przynajmniej w tym momencie.

Poddał się bez szemrania, wklikał jakieś nagłówki i zaczął na głos powtarzać zapisywane hasła. – Bohaterowie opowieści. Kobieta, mężczyzna, imiona, status społeczny, zawód, praca, orientacja seksualna, młody, stary, cechy charakteru, sprawny fizycznie, kaleka, uwarunkowania społeczne, przyjaciele, wrogowie, rodzina…

– Dobrze, teraz kto snuje opowieść? Główny bohater w pierwszej osobie, narrator w trzeciej, kilku narratorów? Dalej – czas w którym się wszystko rozgrywa – dni? Tygodnie, miesiące, lata?

– Jedność akcji, miejsca i czasu?

– Pieprzyć to! Niekoniecznie.

– Tak jest szefowo. – Miejsce akcji – wnętrza, szeroki plan miejski, piękne pejzaże, ogrody, rezerwaty, egzotyczna wycieczka, miejsce przymusowej izolacji, np. więzienie.

– No to pojechałaś…

– Nic się nie martw, będzie więcej do odrzucenia. Jak nam dobrze pójdzie, to następny harlequin będzie miał z czego startować.

– Nawet tak nie żartuj!

– Wymyślimy sobie dobry pseudonim i będziemy kosić kasę, nikt się nie dowie…

– Jesteś…

– Pisz – intryga. Kameralna, kryminalna, rodzinna, gangsterska, fantastyczna, kosmiczna, mezalians, dramatyczne wydarzenia, nagłe, niespodziewane spotkania, swatanie, szantaż, stara miłość nie rdzewieje, powroty po latach, nostalgiczne wspomnienia… jak coś jeszcze wymyślisz, to dopisz. A, jeszcze zakończenie – smutne, radosne, nostalgiczne, dramatyczne, romantyczne, optymistyczne… pewnie jeszcze coś się znajdzie, ale teraz idziemy dalej z tymi nudami.

– Poczekaj moment, może to jakoś uporządkować?

– Nie teraz, to tylko ściąga dla dwóch wybitnych, intelektualnie sprawnych, matołków. Myślę, że trzeba też określić język. Może być wyrafinowany, potoczny, wulgarny, bardzo wulgarny, sprośny, niekonwencjonalny, opisowy, barokowy…

– Ty faktycznie chcesz napisać doktorat.

– Nie, rozmyśliłam się, to nie będzie nawet praca magisterska, to semestralne trzy na szynach.

– Ulżyło mi.

– A! Ważna sprawa! Fantazje seksualne! Zapisz koniecznie.

Zatrzymał się na sekundę, po czym obdarzył mnie krótkim, badawczym spojrzeniem.

– Pisz, pisz, to jeden z najważniejszych punktów tego dzieła.

– Jak ja to przeżyję?

– Będziesz po tym fantazjował do późnej starości – wyrwało mi się. Niepotrzebnie?

Śmiał się. Zwyczajnie, radośnie, na luzie. Dzięki ci Opiekunie Niebieski i wszystkie inne zaangażowane w moją prośbę Duszki! Co tam harlequin, ten śmiech był warty wszystkie pieniądze świata!

* * *

– A teraz zrobimy kolację! Wysiłek intelektualny wymaga paliwa! Mam coś w lodówce, pozbieramy resztki i wyprawimy wielką ucztę! Musimy być silni, bo dopiero teraz zaczną się schody.

Nic nie mówił, patrzył na mnie mało przytomnym wzrokiem. Myślami był gdzie indziej. Byle wrócił… Żołądek cały czas miałam skurczony, serce pracowało jak chciało, przez ciało przebiegały dreszcze, przeszywał chłód. Ilość energii wydanej na „profesjonalizm”, znacznie przekroczyła bezpieczną granicę.

– Skąd w tobie tyle pięknej energii? – zapytał.

Nie miał na szczęście pojęcia, że byłam bliska omdlenia. Nie mogłam sobie jednak teraz na to pozwolić, nie teraz do cholery.

– Właśnie wyparowała, muszę się zrelaksować. Prace semestralne nigdy nie były moim hobby. Zaglądnij z łaski swojej do lodówki i zobacz, czy ci coś przypasuje. Wyłóż na stół.

Nie zaprotestował. Zaproponował zrobienie kanapek i sałatki. Zapytał, czy nie wolałabym czegoś na ciepło, bo są produkty na sos do makaronu. Wybrałam kanapki.

* * *

Siedzieliśmy na tarasie. Zapaliłam świece. W tym roku nie było komarów, widocznie ktoś się zlitował i zrobił opryski. Milczenie wisiało w powietrzu niczym miękki koc. Było naturalne.

Noc nadpłynęła niepostrzeżenie. Była ciepła i pachnąca. Siedzący obok mężczyzna wydawał się zagubiony we własnych myślach, a ona cała drżąca, czekała na jego słowa… Serce biło jej mocno, spętane lękiem, że jej towarzysz wstanie i tak jak siedział bez słowa, tak i bez słowa odejdzie… – Starałam się, żeby wybrzmiało to cicho i namiętnie.

– Mati? Dobrze się czujesz? – Popatrzył na mnie z dziwną miną.

– Na jego twarzy tańczył odblask płomieni świec, poruszanych delikatnym ruchem powietrza.

Alex nachylił się gwałtownie i poczułam na dłoni, zaciskające się męskie palce.

– Hej, kobieto! Halo, tu Ziemia!

– Wczuwam się w rolę, nie widzisz? – Starałam się opanować głupawkę?

Trzymał moją dłoń sekundę dłużej niż powinien, potem cofnął swoją szybciej niż wynikało to z kontekstu. Powiało optymizmem.

– Masz jeszcze siłę, czy kończymy na dzisiaj? – starał się być uprzejmy.

– Niczego nie kończymy, tydzień to bardzo niewiele czasu na taką ekstremę. Jedziemy na pełnych obrotach, z niewielkimi przerwami technologicznymi na sen, jedzenie i prysznic. Musisz poprzekładać inne zajęcia. Chyba że wymiękasz, rezygnujesz z zabawy i wylatujesz z pracy.

– Przedstawiłaś to dosyć obcesowo…

– Prawdziwie. Zawsze są dwa wyjścia.

– Chodzi mi o to, że ty będziesz wykończona, to w końcu nie twoja sprawa, nie twoje małpy.

– Ale to ja zainicjowałam ten cyrk i bardzo jestem z tego zadowolona. Będzie co wnukom opowiadać! Uwielbiam wyzwania. Mam AB Rh minus, więc podobno jestem bardzo sprawnym krótkodystansowcem. Szybka piłka, a potem maniana…

– Co ma do tego AB Rh minus?

– Może ci kiedyś powiem, a może nie. To tajne przez poufne.

Nic nie powiedział, tylko sięgnął po laptopa.

– Jaki problem rozwiązujemy?

– Zaproponuj.

– Może zacznij, ciągle nie nadążam.

– Niczego jeszcze nie wiemy o seksie.

– Słucham?

– Co to jest seks. Podasz definicje?

– Po co ci to?

– Jestem ciekawa. To jeden z ważniejszych elementów tego tematu. Skup się.

– Mati…

– Peszy cię to?

– Nie, no może trochę. Na szczęście ty chyba nie masz z tym problemu.

– Teoretycznie nie mam. Tylko teoretycznie, a tutaj o to chodzi. Prawda?

– No.

– OK. Według mnie, seks to jedna z podstawowych potrzeb człowieka. Jest zapisana w pakiecie DNA.

– Więc o co pytasz?

– Chcę zrobić rozpiskę?

Koniec Wersji Demonstracyjnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: