Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Marsz Śmierci w pamięci ewakuowanych więźniów Auschwitz - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt chwilowo niedostępny

Marsz Śmierci w pamięci ewakuowanych więźniów Auschwitz - ebook

17 stycznia 1945 r. rozpoczęła się ostateczna ewakuacja więźniów niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego i zagłady Auschwitz, którą objęto ok. 56 tysięcy więźniów. Główne trasy przemarszu kolumn ewakuacyjnych, liczące kilkadziesiąt kilometrów, prowadziły do Wodzisławia Śląskiego i Gliwic. Więźniowie, którzy przetrwali marsz — pomimo przenikliwego chłodu — zostali przewiezieni otwartymi wagonami kolejowymi między innymi przez Czechy i Morawy do obozów Mauthausen i Buchenwaldu. Wielu spośród tych, którzy przeżyli Marsze Śmierci, zginęło w obozach w głębi Rzeszy.

„Nie było jednego marszu ewakuacyjnego” – napisał we wstępie Piotr Cywiński. „Każdy szedł poniekąd własną drogą, mierzył się z własnymi słabościami i przeszkodami, pokonywał swoje własne bariery, upadał i podnosił się. Albo i nie podnosił. Każdy więzień szedł swoją własną drogą katorgi ewakuacyjnej, którą po wojnie – ci, co przeżyli – nazwali mianem «Marszu Śmierci»” – czytamy

„O ile wspomnienia dotyczące pierwszych kilometrów między Auschwitz a pobliskimi Brzeszczami, czy nawet Pszczyną, obfitują w opisy ogólnych warunków marszu, rozmaitych faktów i zewnętrznych obserwacji, o tyle z biegiem kilometrów wspomnienia koncentrują się niemalże całkowicie na wewnętrznych odczuciach i na walce o własne życie. Stopniowe skrajne zawężenie percepcji i koncentracja na własnym przeżyciu staje się bodajże najdramatyczniejszym śladem realnych przeżyć maszerujących” – pisze Piotr Cywiński.

Z obozu mieli być wyprowadzeni więźniowie zdolni do pracy. Jednak w kolumnach ewakuacyjnych znalazły się także osoby wycieńczone i chore oraz dzieci. Esesmani mordowali tych, którzy opadli z sił i nie byli w stanie kontynuować marszu, a także strzelali do uciekających.

Na terenie Śląska Górnego i Opolskiego straciło życie około 3 tys. osób, natomiast w trakcie całej ewakuacji zginęło między 9 a 15 tys. więźniów Auschwitz.

 

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: brak
ISBN: 978-83-7704-313-4
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

W 1944 roku stawało się jasne, że Niemcy wojnę przegrywają. Latem Armia Czerwona osiągnęła linię Wisły, alianci przełamali umocnienia Wału Atlantyckiego, wylądowali na południu Francji oraz wkraczali do północnych Włoch. W tym samym czasie do Auschwitz trafiały ostatnie masowe transporty z getta Litzmannstadt oraz z powstańczej Warszawy. Perspektywa dalszego marszu Sowietów w kierunku Berlina stawiała coraz pilniej pytanie o przyszłość Auschwitz i sieci jego podobozów. W drugiej połowie 1944 roku oraz w początkach stycznia ponad 60 tys. więźniów tego obozu zostało przez Niemców wywiezionych do różnych obozów znajdujących się na terenach Rzeszy uznawanych za bezpieczniejsze. Wobec niemalże całkowitej niemieckiej mobilizacji mężczyzn rola więźniów przy niewolniczej pracy w zakładach zbrojeniowych poważnie wzrastała – z perspektywy Berlina z przydatnej stawała się nieodzowną. Jednakże ok. 65 tys. więźniów pozostawało w Auschwitz i jego podobozach, a w sztabie niemieckim wciąż liczono na to, że Wehrmacht utrzyma pozycje wzdłuż Wisły.

W styczniu 1945 roku postępy natarcia Armii Czerwonej przymusiły Trzecią Rzeszę do zaakceptowania wizji rychłej utraty Górnego Śląska, jego zasobów naturalnych i rozwiniętej infrastruktury przemysłowej oraz do ostatecznego odparcia defensywy niemieckiej na linii Odry – od Raciborza do Wrocławia (tzw. Festung Breslau¹). Jedną z konsekwencji była konieczność ewakuacji ok. 65 tys. więźniów z kompleksu obozowego Auschwitz.

Przygotowania do potencjalnej likwidacji obozu trwały już od jesieni 1944 roku. Po buncie więźniów Sonderkommando (7 października 1944)² rozebrane zostało poważnie uszkodzone w buncie krematorium IV, urządzenia spaleniskowe z krematoriów II i III wysłano w ostatnich tygodniach 1944 roku w głąb Niemiec, po czym 20 stycznia 1945 roku same budynki wysadzono. Setki tysięcy sztuk odzieży zrabowanej ofiarom żydowskim wysłano w ostatnich tygodniach do Niemiec. Pospiesznie likwidowano niedawno dymiące doły spaleniskowe. W końcu podjęto decyzję o spaleniu dokumentacji obozowej, w tym przede wszystkim licznych kartotek i ksiąg pozwalających precyzyjnie skwantyfikować rozmiar esesmańskich zbrodni. Gdy 18 stycznia 1945 roku padła niemiecka obrona Krakowa i Armia Czerwona zajęła to miasto, zarządzono w pośpiechu ewakuację odległego jedynie o kilkadziesiąt kilometrów Auschwitz.

O ile już jesienią 1944 roku zarówno w więzieniach, jak i obozach rozważano różne warianty ewakuacyjne – również włącznie z planami ludobójczymi w przypadku niemożności ewakuacji więźniów – o tyle ostateczne trasy przemarszu zostały rozpisane w styczniu 1945 roku. Ewakuacja tak licznej grupy więźniów musiała liczyć się z wieloma uwarunkowaniami i utrudnieniami w drodze. Konieczne było zgranie marszu kolumn z licznymi innymi niemieckimi ewakuacjami zarządzonymi wobec zbliżającej się linii frontu – od przemieszczeń wojskowych począwszy, na zorganizowanej ucieczce z Górnego Śląska około półtora miliona niemieckich cywili skończywszy. Tajnym rozkazem górnośląskiego Gauleitera i Komisarza ds. Obrony Rzeszy Fritza Brachta z 21 grudnia 1944 roku kolumny więźniarskie miały zostać wyprowadzone trasami pochodu wytyczonymi dla ludności cywilnej.

Nie było jednego scentralizowanego marszu ewakuacyjnego. Esesmani nie tracili czasu na zbędne zgrupowania. Marsze podzielone na kolumny były łatwiejsze w przeprowadzeniu przez obszary, do których zbliżała się nieuchronna linia frontu. Także trasy przemarszu były odmiennie wyznaczone, w zależności od tego, z jakiego obozu lub podobozu wyszła dana kolumna więźniów. Największa ich grupa maszerowała 63-kilometrową trasą z Auschwitz, Birkenau i pobliskich podobozów przez Brzeszcze, Pszczynę, Jastrzębie Zdrój do Wodzisławia Śląskiego. Odnoga tej trasy wiodła też przez Żory. Inne kolumny więźniarskie – m.in. z Monowic – szły 55-kilometrową trasą przez Bieruń i Mikołów do Gliwic. W obu tych punktach docelowych, zarówno w Wodzisławiu, jak i w Gliwicach, podstawiane były otwarte składy kolejowe, które miały za zadanie rozwieźć więźniów do docelowych obozów ich przeznaczenia. Jednak część ewakuowanych więźniów była dalej pędzona pieszo w kierunku leżącego u podnóży Sudetów Gross-Rosen i jego licznych już w tym czasie podobozów.

Struktura przemarszu opierała się na kolumnie więźniarskiej zorganizowanej po pięć osób w rzędzie, czyli analogicznie do wymarszu komand, który następował każdego poranka w obozie. Niedługo jednak po definitywnym opuszczeniu obozu rytm marszu się załamywał, rzędy w kolumnach się mieszały, kolumny się wydłużały i zatracały ów pierwotnie narzucony marszowy dryl. Z przodu szedł esesman kierujący kolumną. Po bokach kolumny szli szeregowi esesmani z bronią gotową do użycia i psami. Z tyłu maszerowali ci, którzy mieli za zadanie strzelać do więźniów nie mogących już iść dalej. Czasem na tyłach kolumn jechał wóz lub sanie z dobytkiem esesmańskim, czasem ciężarówka zbierała słabnących z tyłu na rozstrzelanie, czasem inny wóz zgarniał zmęczonych, także długą drogą, esesmanów. W środku kolumnę tworzyli więźniowie. Słabsi zostawali coraz bardziej w tyle, silniejsi szli przodem. Zachowanie esesmanów było bardzo zróżnicowane. Morale strażników było osłabione perspektywą klęski oraz nagłym pogorszeniem się warunków życia i utratą dobytku, który zdążyli sobie nagromadzić na obrzeżach Auschwitz – willi, mieszkań, mebli, wyposażenia, całej wygody mozolnie tworzonej w czasach wojennych w SS-Siedlung³. Różnice w traktowaniu przez nich więźniów były odczuwalne jeszcze w obozie. Jeszcze przed wymarszem niektóre grupy więźniów zostały wyposażane w dodatkowe porcje jedzenia lub ubrania na drogę, innym odmawiano tego ekwipunku. W trakcie marszu niektórzy esesmani odreagowywali swą frustrację, wyżywając się na więźniach, inni tracili zainteresowanie wydarzeniami, wykonując w minimalnym stopniu rozkazy wydane eskorcie, jeszcze inni – niewątpliwie należący do rzadkości – w obliczu klęski wykazywali czasami odruchy współczucia. Podczas wędrówki, w obliczu spontanicznej pomocy żywnościowej niesionej przez mieszkańców mijanych miejscowości, jedni esesmani zabijali bez wahania, inni przymykali oczy i pozwalali więźniom przyjmować pokarm i napoje.

Szanse na przeżycie ewakuacji jednak nie zależały, w większości przypadków, od usposobienia esesmanów, a przede wszystkim od kondycji psychofizycznej więźnia wyprowadzanego na wielodniową wędrówkę w dotkliwym mrozie. W zależności od tego, czy ostatnie tygodnie lub miesiące spędził w – tak zwanym – dobrym komandzie, pracując pod dachem, w ogrzewanym pomieszczeniu, czy też osłabiły go zimą prace wykonywane na zewnątrz, na mrozie, jego szanse na przeżycie marszu ewakuacyjnego malały lub rosły. Prawdopodobieństwo dotrwania szczęśliwego końca mieli ci, którzy lata spędzili w obozie, dostosowując się fizycznie do najtrudniejszych warunków. Najmniejsze szanse charakteryzowały tych, którzy w śmiertelnej obawie przed rozstrzelaniem niezdolnych do marszu, udając zdrowych, opuszczali – chorzy – w ostatniej chwili szpitale obozowe. Ale różnice były realnie jeszcze większe. Łatwiej było znieść ekstremalne warunki wędrówki ludziom młodym, acz dorosłym, niż dzieciom lub osobom starszym. Dalej, o szansach przetrwania decydowało posiadane lub „zorganizowane” przed wymarszem ubranie, jakość obuwia, zdolność do niesienia dodatkowych porcji żywności. Marsz wśród bliskich lub zaprzyjaźnionych współwięźniów pozwalał liczyć w trudnych chwilach na wzajemną solidarność ewakuowanych. Naturalnie w innym nastroju psychicznym szli ci, którzy jeszcze mieli dokąd wrócić po wojnie, a w innym osoby – głównie Żydzi – którym Niemcy wymordowali całe rodziny, bliskich i znajomych. Dla nich koniec wojny wcale nie oznaczał powrotu do jakiejkolwiek normalności, więc pespektywa marszu nie niosła żadnych głębszych nadziei. Nie każdy wiedział też, gdzie idzie, nie każdy znał geografię Górnego Śląska, nie każdy potrafił odróżnić Ślązaków – u których można było liczyć na pomoc – od mieszkających także w tym rejonie Niemców. W chwili możliwych kontaktów z wolnymi ludźmi lub wobec planowanej ucieczki liczyła się znajomość języka polskiego lub ewentualnie – na tym przygranicznym obszarze – niemieckiego, co przecież nie było dane wszystkim więźniom Auschwitz, zwożonym do obozu z całej okupowanej Europy. Wśród maszerujących szli ludzie przyzwyczajeni do srogich zim kontynentalnych i osoby deportowane ze słonecznych i ciepłych Włoch, Chorwacji czy Grecji, dla których temperatury oscylujące wokół dwudziestu stopni poniżej zera były po prostu zabójcze.

Nie było jednego marszu ewakuacyjnego. Fakt ten wynikał nie tylko z długości trasy czy logistyki ewakuacji. Marszów było mniej więcej 58 tys. Każdy szedł poniekąd własną drogą, mierzył się z własnymi słabościami i przeszkodami, pokonywał swoje własne bariery, upadał i podnosił się. Albo i nie podnosił. Każdy więzień szedł swoją własną drogą katorgi ewakuacyjnej, którą po wojnie – ci, co przeżyli – nazwali mianem „Marszu Śmierci”.

Zmęczenie, głód, pragnienie i wychłodzenie zabijały stopniowo. Bardzo charakterystycznym rysem większości relacji jest postępujący, widoczny i czytelny stopniowy zanik zdolności obserwacyjnych, rejestracji pojedynczych wydarzeń, analizy położenia i sytuacji wśród więźniów, którzy przeżyli ewakuację. O ile wspomnienia dotyczące pierwszych kilometrów między Auschwitz a pobliskimi Brzeszczami, czy nawet Pszczyną, obfitują w opisy ogólnych warunków marszu, rozmaitych faktów i zewnętrznych obserwacji, o tyle z biegiem kilometrów wspomnienia koncentrują się niemalże całkowicie na wewnętrznych odczuciach i na walce o własne życie. Stopniowe skrajne zawężenie percepcji i koncentracja na własnym przeżyciu staje się bodajże najdramatyczniejszym śladem realnych przeżyć maszerujących. Odzwierciedla stan fizyczny, a przede wszystkim psychiczny, osób zbliżających się do rzeczywistych granic wytrzymałości. W sposób bardzo widoczny i bardzo szczególny relacje – nawet obfitujące w rozmaite doniesienia z początkowych dni marszu – tracą jakąkolwiek zdolność narracyjną podczas tych dni, przecież wielu, spędzonych na jeździe w otwartych węglowych wagonach. Trochę jakby ten czas nie istniał lub przynajmniej nie rządził się prawami przynależnymi do sfery związanej z życiem. Nie jest dziś możliwe wyobrażenie sobie w pełni, co wymęczeni, wyziębieni i wygłodzeni ludzie myśleli, co czuli, czym jeszcze żyli, stłoczeni w owych węglarkach. Na ile jeszcze mieli świadomość życia, na ile potrafili odczuwać nadzieję na przetrwanie. Czytając skrawki relacji z tej ostatniej fazy ewakuacji, ma się wrażenie, że żyli jedynie dlatego, że wcześniej nie umarli. Czas się jakby zatrzymał, rozpłynął, nic się nie wydarzało ponad to, że życie – z jakimś przedziwnym uporem – jeszcze tliło się w zagłodzonych i przemarzniętych organizmach ludzkich. Niemalże nikt już nie troszczył się o mijane po drodze miejscowości i granice. Wyczerpanie osiągnęło punkt zupełnie krytyczny.

Węglarki były kwintesencją zimowej, mroźnej ewakuacji. O tej jej fazie wiemy zdecydowanie najmniej. To bardzo symptomatyczne, jeśli – poprzez relacje – czytający chce się wczuć w tamte, graniczne i niepojęte realia. Węglarki były bowiem doświadczeniem granicznym. Jechały do pobliskiego Gross-Rosen, dopóki ten obóz był w stanie przyjmować dodatkowych więźniów, jechały do kobiecego Ravensbrück za Berlinem, jechały do Buchenwaldu, czy do Mauthausen. Tamże więźniowie, którzy dotarli żywi, musieli radzić sobie od nowa, zrozumieć organizację obozu, rozróżnić najbardziej niebezpiecznych oprawców, zagnieździć się w komandach i znaleźć najbezpieczniejsze możliwie miejsce wśród złożonej hierarchii obozowej. Często jednak, zanim do tego dochodziło, ruszali oni w kolejne marsze ewakuacyjne, w miarę jak na przełomie zimy i wiosny 1945 roku obszar kontrolowany przez Trzecią Rzeszę kurczył się przed siłami alianckimi.

Trudno jest ocenić całkowitą liczbę ofiar marszów ewakuacyjnych z Auschwitz. Nikt podczas drogi nie weryfikował liczby zmarłych z zimna, głodu lub wycieńczenia, zastrzelonych lub zamordowanych w inny sposób. Ciała leżące na poboczach dróg i linii kolejowych były chowane przez miejscową ludność, najczęściej bez żadnej identyfikacji, w zbiorowych mogiłach. W obozach docelowych często panowała także dezorganizacja niesprzyjająca rachowaniu żywych, a dokumentacje obozowe były zresztą regularnie niszczone przed wkraczaniem aliantów. Badania historyczne wskazują, że najniższa możliwa liczba ofiar ewakuacji oscyluje w granicach 9 tys., a może sięgać nawet 15 tys. osób. Do pełnego obrazu kosztów ludzkich ewakuacji trzeba by jednak dodać ofiary, które zmarły w innych obozach na trasie marszów, w wyniku wyczerpania fizycznego doznanego podczas przemarszu i długiego przejazdu w otwartych wagonach węglowych. W Auschwitz i niektórych podobozach wyzwolenia przez Armię Czerwoną doczekało ponad 7 tys. więźniów, wśród nich ok. 700 dzieci.

Książka ta nie ma na celu ani odtwarzania geografii ewakuacji, ani jej logistyki. Skupia się na przeżyciach ofiar. Próbuje oddać istotę dramatu eskortowanych przez esesmanów więźniów, wyprowadzonych w styczniowe mroźne dni i noce na trasy, które dla tak wielu potencjalnie ocalałych z piekła obozowego okazały się w krótkim okresie zabójcze.

Nie śledzi zatem owa publikacja wszystkich tras ewakuacyjnych, skupia się intencjonalnie na tej największej, będącej doświadczeniem najliczniejszej grupy więźniów, wiodącej z Auschwitz do Wodzisławia Śląskiego. To prawda, zostały w nią wplecione niektóre dopowiedzenia więźniów z innych tras, lecz wyłącznie takie, które odzwierciedlają generalne realia Marszów Śmierci⁴. Jest ona bowiem w zamierzeniu nie tyle zbiorowym zapisem konkretnego marszu, ile próbą zrelacjonowania przeżyć tych, którzy – wyprowadzeni wreszcie z Auschwitz – poniekąd wbrew granicom ludzkiej wytrzymałości, przeżyli ową najcięższą z prób, w której gasnąca nadzieja była najbliższa ostatecznemu zwątpieniu, a życie ocierało się niemalże namacalnie o zbawienną śmierć.LIKWIDACJA OBOZU

Przez służbę obozową docierały wieści o rychłym zakończeniu wojny. W początkowym okresie nadzieje te podbudowywano wieściami o rychłym wyzwoleniu Polski przez Amerykę, jednak od lipca czy sierpnia 1944 roku zdecydowanie twierdzono, że wyzwolą nas wojska radzieckie, które odnoszą zwycięstwo za zwycięstwo i zbliżają się do Oświęcimia. Ach, jak czekaliśmy!

Róża Dryjańska (Polizeihäftling, numer nieznany: ok. PH-150), Relacja w: Wspomnienia, t. 88, s. 211.

Żyłyśmy nadzieją rychłego końca wojny. Odtwarzałyśmy w pamięci mapę, znacząc idącą ku nam ze wschodu, coraz bliższą linię frontu.

Maria Jaszczuk (64407), Relacja w: Wspomnienia, t. 26, s. 112.

Gdy nadeszła do nas wiadomość o zajęciu Krakowa, radość nasza nie miała granic.

Jan Dziopek (5636), Relacja w: Wspomnienia, t. 50, s. 135.

W obozie zapanowało podniecenie, ale nie wiedzieliśmy, co się stanie z nami. Było kilka możliwości, nie wyłączając tego, że zostaniemy przez Niemców zlikwidowani. Trwaliśmy więc w niepewności.

Jan Gabryś (bez numeru), Relacja w: Oświadczenia, t. 104, s. 138.

Włóczyliśmy się od baraku do baraku, powtarzając po tysiąc razy pytanie: zabiorą nas czy wykończą? A może zostawią?

Natan Zelechower (127262), Relacja w: Wspomnienia, t. 83, s. 66.

Nocami wsłuchujemy się w ciszę, łowiąc odgłosy z daleka. Czekamy na pierwsze huki armat. Każdy warkot motoru gotowi jesteśmy przyjąć za grający karabin maszynowy, każdy stuk za wystrzał.

Natan Zelechower (127262), Relacja w: Wspomnienia, t. 83, s. 66.

Z oddali dobiegały echa dalekich wybuchów, odgłosy tak gorąco i długo wyczekiwane.

Krystyna Żywulska (55908), Przeżyłam Oświęcim, Warszawa 2004, s. 299.

Niepokój wzrastał w umysłach naszych, budując nadzieję rychłej wolności, podsycany wiadomością o gwałtownej ewakuacji skrzyń z wynikami badań i eksperymentów robionych na Cyganach przez doktora Josefa Mengele⁵. Również nocne rajdy samolotów, które krążyły nad dachami obozów, nad długimi rzędami ogrodzeń uzbrojonych w druty kolczaste, nad dachami strażnic, stały się dla nas jaskółkami zwiastującymi nam wiosnę wolności.

Janina Komenda (27233), Relacja w: Wspomnienia, t. 77, s. 166.

W nocy z dnia 17 18 stycznia trwał bardzo długo alarm lotniczy. Nieprzeniknione ciemności zaległy cały obóz, nikt nie spał, jak gdyby w oczekiwaniu czegoś, co musi nastąpić.

Helena Włodarska (37625), Relacja w: Wspomnienia, t. 66, s. 78.

Było widać łuny w kierunku Krakowa. Wiedziałyśmy, że zbliża się front.

Krystyna Aleksandrowicz (8553), Relacja w: Oświadczenia, t. 72, s. 109.

Około godziny trzeciej nad ranem wpadły do bloków w rewirze Aufseherki⁶, polecając blokowej⁷, sekretarce i lekarce zbierać wszystkie dokumenty i układać na koce. Następnie wyniesiono wszystko do oczekujących aut.

Helena Włodarska (37625), Relacja w: Wspomnienia, t. 66, s. 78.

Na dwa dni przed ewakuacją obozu w Oświęcimiu osławiony Rapportführer Kaduk⁸ palił wszystkie akta obozowe na dziedzińcu bloku 24. Najpierw wynoszono kartoteki, a potem wszystkie księgi i druki obozowe. Kol. Olszewski Jan ukrył dwie księgi obozowe, w których byli wypisani więźniowie od nr 1 do 14.000 – lecz Kaduk zauważył brak tych ksiąg. Wpadł do Schreibstuby⁹, żądając natychmiastowego oddania tych ksiąg. Musieliśmy je wydać.

Jan Dziopek (5636), Relacja w: Oświadczenia, t. 10, s. 30.

Otrzymałem polecenie wyniesienia przed blok 24 wszystkich dokumentów, gdzie miały być spalone. Wykonania tego rozkazu pilnowali Rapportführerzy Kaduk, Hertwig¹⁰ i Clausen¹¹. Niektóre księgi ukryte przeze mnie pod biurkiem w Schreibstubie pozostały, lecz nie wiem, jaki był ich dalszy los.

Erwin Olszówka (1141), Relacja w: Oświadczenia, t. 72, s. 138.

Próbowaliśmy je – przynajmniej częściowo – chować, żeby ślad jakiś pozostał.

Florian Granek (28867), Relacja w: Oświadczenia, t. 144, s. 208.

Przerażona ówczesna Schreiberka¹² Maria Kaczorowska biegnie do biura, gdzie otrzymuje polecenie zebrania i spalenia wszystkich kart chorych. Oczywiście tego nie robi, symuluje wykonanie rozkazu, paląc przed blokiem inne niepotrzebne papiery.

Janina Komenda (27233), Relacja w: Wspomnienia, t. 77, s. 166.

Esesmanki¹³ biegały po całym obozie z bańkami z benzyną. Więźniarkom kazano wynosić z biur, paczkarni i innych pomieszczeń administracyjnych wszystkie książki biurowe, kartoteki, spisy więźniarek – różne dowody zbrodni niemieckich – i składać poza barakami. Tam polewano je benzyną i podpalano.

Antonina Piątkowska (6805), Relacja w: Wspomnienia, t. 85, s. 45.

„Panie, miłosierdzie Twoje jest nieskończone, więc i ja, i mój wyrok¹⁴ tam płonie. Jestem uratowana! Jestem, jestem, mogę jeszcze żyć” Co mam robić? Chciało mi się uklęknąć przy tym stosie i dziękować.

Wanda Ossowska (77367), Przeżyłam… Lwów Warszawa 1939-1946, Kraków 2009, s. 316.

Z dymem ulatują w przestrzeń rozkazy i zakazy, żmudnie prowadzone tabele, całe lata statystyki i całe archiwum¹⁵ hitlerowskich zbrodni.

Natan Zelechower (127262), Relacja w: Wspomnienia, t. 83, s. 67.

Na drogach i placach obozowych płonęły stos papierowe – to likwidowano dokumenty zbrodni.

Róża Dryjańska (n.n.), Relacja w: Wspomnienia, t. 88, s. 232.

Na wszystkich odcinkach obozu płoną stosy papierów. Przed Blockführersztubą esesmani depcą płonące stosy, dorzucają wciąż nowe dokumenty, listy zmarłych, niszczą wszystko, co świadczyłoby o prawdzie.

Krystyna Żywulska (55908), Przeżyłam…, s. 304.

We wszystkich biurach obozowych rozpoczęło się gorączkowe niszczenie dokumentów, palenie kartotek, nawet tych z obozowego szpitala. Po obozie zaczęły krążyć różne wieści.

Józef Tabaczyński (114780), Relacja w: Oświadczenia, t. 44, s. 60.

Powstaje ogromny popłoch, rozgwar nie do opisania. Mówi się o ewakuacji, o wymarszu na transport.

Janina Komenda (27233), Relacja w: Wspomnienia, t. 77, s. 166.

W dniu 18 stycznia 1945 roku o godzinie 10.00 przed południem Lagerältester¹⁶ odcinka BIId¹⁷ – Danisch¹⁸ – polecił pięcioosobowej grupie więźniów udać się do domu zajmowanego przez komendanta obozu Schwarzhubera¹⁹. Dom ten znajdował się na Zasolu w okolicach dworca kolejowego. W pobliżu stał też dom ostatniego Lagerführera Kramera²⁰. Ja również byłem w tej grupie. Posłano nas tam, aby załadować meble z mieszkania Schwarzhubera do wagonu kolejowego. Czynności tej nie wykonaliśmy, gdyż do żony Schwarzhubera przyszedł inny, nie znany nam esesman (do nas odnosił się bardzo wrogo), który oświadczył jej, że wieczorem o godzinie 18.00 odchodzi z Oświęcimia ostatni pociąg, do którego może wsiąść z dziećmi, ale bez dobytku. Wspomniany esesman pocieszał ją, mówiąc, że być może ewakuacja jest tymczasowa, bo spodziewane było uderzenie niemieckiej dywizji pancernej od strony Słowacji.

Józef Ciepły (169400), Relacja w: Oświadczenia, t. 86, s. 124.

Naturalnie, byli wszyscy przeważnie pijani. SS-Scharführer – kierownik naszego obozu nie mógł stać na własnych siłach, rozbijał się o ściany baraku, raz po raz bełkocząc przekleństwa. W pokoju blokowej Niemki rozbił doniczki z kwiatami a nawet stół i krzesła, wykrzykując „Meine Wohnung, meine schöne möbel²¹”. Domyśliłam się, że to zapewne chodzi o jego mieszkanie, które musi w Oświęcimiu zostawić.

Anna Tytoniak (6866), Relacja w: Oświadczenia, t. 12a, s. 199.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: