Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Mercury 13 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 listopada 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Mercury 13 - ebook

Mercury 13 opowiada mało znaną historię trzynastu niezwykłych kobiet z NASA, które trenowały do lotów kosmicznych.

W 1961 roku, w chwili, gdy NASA wysłała w przestrzeń kosmiczną swojego pierwszego astronautę, grupa kobiet uczestniczyła w tajnych testach z nadzieją na to, że jedna z nich zostanie pierwszą Amerykanką w kosmosie. W legendarnej Lovelace Foundation przeszły one te same trudne próby, co astronauci z Siódemki programu Mercury, ale ostatecznie zostały odrzucone przez decydentów z NASA i Kapitolu. I dlatego to ZSRR stało się pierwszym krajem, który wysłał kobietę w kosmos, co nastąpiło w 1963 roku. USA czekały z podjęciem takiej decyzji przez kolejne dwie dekady.

Martha Ackmann przedstawia historię dramatycznych wydarzeń będących udziałem trzynastu niezwykłych kobiet, znakomitych pilotek, które niejednokrotnie kosztem prywatnego życia wspierały swój kraj w kosmicznym wyścigu ze Związkiem Radzieckim. Oprócz długich rozmów z bohaterkami Ackmann przeprowadziła wywiady z Chuckiem Yeagerem, Johnem Glennem, Scottem Carpenterem oraz innymi ludźmi z NASA i Białego Domu, którzy znali program od podszewki. W książce znalazły się także niepublikowane dotąd zdjęcia Trzynastki z testów w Lovelace.

Mimo niespełnienia marzeń o locie w przestrzeń kosmiczną, kobiety z Trzynastki osiągnęły bardzo wiele. Jerrie Cobb, która zaczęła latać w tak młodym wieku, że musiała siadać w kokpicie na poduszkach, zasłynęła z samotnych lotów nad lasem deszczowym Amazonii. Wally Funk, która dzięki elokwencji przebrnęła przez testy w Lovelace, została jedną z pierwszych kobiet-śledczych w urzędzie lotniczym FAA. Janey Hart, czterdziestoletnia matka ośmiorga dzieci i najstarsza z kandydatek na astronautkę, ujawniła talenty polityczne, prowadząc kobiety przez przesłuchania w Kongresie USA, a później pomagając w założeniu Narodowej Organizacji Kobiet.

Książka jest hołdem złożonym tym niezwykłym kobietom i piękną historią o ludzkiej determinacji, wytrwałości i niezachwianej nadziei.  

 

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788367276535
Rozmiar pliku: 5,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZEDMOWA

Lynn Sherr

Dokładnie o siódmej trzydzieści trzy rano 18 czerwca 1983 roku, o poranku rozświetlanym przez jasne słońce Florydy, prom kosmiczny Challenger wystartował z platformy startowej na białej gorącej kolumnie rakietowych gazów. Oficjalnie lot ten nazywał się STS-7 i był siódmą misją w mającym wówczas dwa lata pionierskim programie wahadłowców kosmicznych. Dla większości obserwatorów jednak misja Challengera reprezentowała coś o wiele bardziej rewolucyjnego: był to pierwszy lot amerykańskiej kobiety w kosmos. Sally K. Ride z gracją i humorem poniosła marzenia swoich przykutych do Ziemi sióstr. Gdy prom wystrzelił w niebo z siłą daleko przekraczającą jakiekolwiek wrażenia z lunaparków, natychmiast przesłała do Houston słyszalną dla wszystkich Amerykanów opinię: „Byliście kiedyś w Disneylandzie? To z całą pewnością jest bilet klasy E”. Czyli najfajniejsza ze wszystkich atrakcji.

Tego ranka komentowałam start dla ABC News. Ja także czułam dumę. Nie chodziło tylko o to, że jedna z nas poleciała, a w korpusie było jeszcze pięć kolejnych astronautek. Odczuwałam satysfakcję, że zarówno duch, jak i rzeczywistość amerykańskiego załogowego programu kosmicznego nieodwracalnie się zmieniły. NASA wreszcie ułożyła to wszystko prawidłowo.

Później czułam się jeszcze lepiej. Udzielił mi się entuzjazm i zaprosiłam siostrę i mamę do Centrum Kosmicznego Johna F. Kennedy’ego na oglądanie startu. Gdy wreszcie kurz dnia opadł i zeszły z nas emocje, obie były wniebowzięte. „Cudownie” – powiedziała moja podekscytowana siostra, która przedtem widziała starty jedynie w telewizji. Moja mama, która miała prawie osiemdziesiąt lat, podsumowała to najtrafniej: „Widziałam konną dorożkę. Widziałam samochód, pociąg i samolot. A teraz to. Wspaniale!”.

Wszystko było znakomite: misja, równość i niesamowite poczucie spełnienia odczuwalne przez cały naród. A co do samej gwiazdy programu, Sally – bardzo skromnej i bardzo miłej astronautki, która została moją bliską przyjaciółką – podczas wywiadu przed startem powiedziała mi: „Czuję presję, żeby czegoś nie zepsuć”. Nie zepsuła. W rzeczywistości na kilka kolejnych tygodni stała się najsławniejszą osobą na świecie, a małe dziewczynki masowo postanawiały zostać astronautkami.

Dzisiaj, po trzech dekadach, amerykańskimi promami kosmicznymi poleciało kolejnych trzydzieści sześć kobiet, robiąc w kosmicznej próżni właściwie to samo, co robili ich męscy koledzy. Wkładały skafandry i wychodziły na kosmiczne „spacery”, obsługiwały zrobotyzowane ramię i umieszczały na orbicie satelity. Shannon Lucid ustanowiła rekord długości pobytu na stacji kosmicznej Mir. Eileen Collins została w 1995 roku pierwszą kobietą pilotem promu kosmicznego. Pięć lat później przesiadła się na lewy fotel i została pierwszą kobietą dowódcą promu kosmicznego. Dowódcą. To zadanie było dotąd zarezerwowane dla mężczyzn, tych „najlepszych” duchowych spadkobierców Flash Gordona i kapitana Jamesa T. Kirka, rzucających wyzwanie grawitacji w roli pilotów doświadczalnych i przeciwnościom w roli pilotów myśliwskich. A teraz kobiety weszły do tego samego klubu. Kiedy to piszę, w korpusie astronautów jest trzydzieści kobiet, co stanowi niemal jedną piątą składu.

Jest także nieco mniej fortunny dowód na to, że kobiety osiągają parytet: cztery z nich oddały w programie swoje życie: Judy Resnik i Christa McAuliffe na pokładzie Challengera w 1986 roku oraz Kalpana Chawla i Laurel Clark na pokładzie Columbii w 2003 roku. Ich śmierć nie była ani bardziej, ani mniej tragiczna od śmierci ich kolegów mężczyzn, szczególnie jednak poruszyła mnie eksplozja Challengera, gdy Anna Fisher, lekarka, która dołączyła do pierwszej grupy kobiet w programie NASA, wraz z Resnik i Ride, powiedziała mi: „Naprawdę będzie mi brakować Judy. Nie będziemy mogły się spotkać na zlocie w wieku osiemdziesięciu lat”.

To, że myślała o takim zlocie, dużo mówi o dzisiejszym miejscu kobiet w kosmosie: ich loty, a być może i śmierć w kosmosie, uważamy za coś oczywistego. Kiedyś tak nie było.

Zanim w 1980 roku zaczęłam relacjonować działania NASA, było niewiele reporterek, jeszcze mniej dyrektorek NASA i nie było żadnej amerykańskiej astronautki. Jak niemal wszystko inne w amerykańskim społeczeństwie, kosmos był domeną mężczyzn – kierowaną przez mężczyzn, dla mężczyzn i z udziałem mężczyzn. Argumentami, które podtrzymywały tę ekskluzywność, były te same wyświechtane wymówki, które kiedyś nie pozwalały nam praktykować medycyny, kierować firmami, grać w tenisa o wysokie stawki czy głosować. Kobiety były zbyt słabe, zbyt emocjonalne, zbyt – cóż – kobiece, aby móc w tym wszystkim uczestniczyć. I oczywiście nie miały odpowiednich kwalifikacji.

Jak poniżej udowadnia Martha Ackmann, ta ocena była w tym wypadku, podobnie jak w wielu innych, absolutnie błędna. Kobiety z Programu Mercury 13 – Trzynastki Mercury – były nie tylko oddane sprawie i zdeterminowane. Były także niesamowicie utalentowane. Czytając o ich osiągnięciach i pasji do latania, uświadamiamy sobie, jak wiele szans zmarnował w tym obszarze amerykański rząd. A kobiety te nie stanowiły anomalii. Kobiet o takich kwalifikacjach było naprawdę wiele, jeśli tylko ktoś zadał sobie trud, aby ich poszukać i im zaufać. Jednocześnie jest to zabawne, a zarazem przygnębiająco znajome, gdy się dowiadujemy, że te utalentowane kobiety piloci, przemierzające nieboskłon i do granic żyłujące swoje samoloty, żeby zrobić wrażenie, musiały pudrować sobie nosy i wygładzać spódnice. Pewne rzeczy nigdy się nie zmienią.

Równie uderzających rzeczy dowiadujemy się o mężczyznach. Z jednej strony wielu z nich szydziło lub – według niektórych – czuło się zagrożonych na samą myśl o kobietach na granicy ludzkiego zasięgu, ale byli także liczni, którzy uważali, że jest to szczytna sprawa i zabrali się z energią do działania. Wskazując tych, którzy wspierali ten wysiłek i opisując ich czyny, Ackmann tworzy nowy panteon bohaterów.

Zawsze, gdy odwracamy kartę historii społecznej, ktoś stwierdza, że oto bariery upadają na zawsze i nie ma już drogi wstecz, kobiety (czy jakakolwiek inne grupa) właśnie zwyciężyły i bitwa dobiegła końca. Być może. Niezależnie od tego, co stanie się z amerykańskim programem kosmicznym – a spodziewam się, że duże zmiany nadejdą – wydaje się, że pozycja kobiet jest niezagrożona. Nadal jednak stanowią one mniejszość. Tak czy inaczej, zawsze są jakieś granice, do których przekroczenia należy dążyć.

Prosty przykład. Na ścianie mojego biura wisi dyplom w ramce. Jest już spłowiały od zbyt wielu zachodów słońca. To mój oficjalny certyfikat półfinalistki programu NASA Dziennikarz w Kosmosie. Krótkiego interesującego epizodu, którego celem było wysłanie kogoś z nas na pokładzie promu. Byłam jedną z czterdziestu osób, które dotarły do tego etapu – tuż przed tym, gdy katastrofa Challengera gwałtownie zakończyła selekcję. Nadal uważam, że reporter powinien polecieć w kosmos i nadal zgłosiłabym się na ochotniczkę. A jeśli nie ja, niech to będzie inna kobieta. Albo nawet mężczyzna. Możemy pozwolić sobie na wspaniałomyślność, gdy drzwi są wreszcie otwarte.OD AUTORKI

Trzynaście amerykańskich kobiet pilotów, które przeszły fizyczne testy dla astronautów w legendarnej Lovelace Foundation podczas swoich sprawdzianów w latach 1960–1961, nigdy nie określało się żadną grupową nazwą. Doktor W. Randolph Lovelace II, który wcześniej nadzorował te same testy fizyczne dla mężczyzn astronautów z Oryginalnej Siódemki Programu Mercury, nie nadał takiej nazwy tajnemu programowi testowania kobiet. Pierwsza kobieta, która przeszła testy, Jerrie Cobb, określała później towarzyszki mianem F.L.A.T (_fellow lady astronaut trainees_ – stowarzyszone kursantki astronautyczne), one same jednak nie lubiły tego określenia i nie przyjęło się. Fakt, że grupa nie obrała wspólnej nazwy, przyczynił się do jej historycznej niewidzialności. Ponad trzy dekady po tych testach uwaga mediów – sprowokowana w dużej mierze przez drugą podróż Johna Glenna w kosmos – na nowo skupiła się na trzynastu kobietach i roli, jaką odegrały one w historii amerykańskich lotów kosmicznych. W prasie, telewizji i filmach dokumentalnych, w zasobach NASA i archiwach bibliotecznych, a także wypowiedziach organizacji profesjonalnych, takich jak Międzynarodowa Organizacja Kobiet w Lotnictwie, grupę tę zaczęto nazywać „Trzynastką Mercury”. Nazwa ta jest używana do dzisiaj, a same zainteresowane w większości ją preferują.ROZDZIAŁ 1

Kosmiczna gorączka

Jerrie Cobb pochyliła się i naciągnęła ciężką arktyczną odzież na swoją płócienną sukienkę w kolorze _navy blue_. Asfalt lotniska w lipcu 1957 roku osiągał już solidne trzydzieści stopni. Nieśmiałej, cichej dziewczynie pilotowi upał nie przeszkadzał tak bardzo, jak tłoczący się wokoło dziennikarze. Nie lubiła być w centrum uwagi ani odpowiadać na pytania o to, dlaczego do bicia nowego rekordu wysokości potrzebne są ciepłe ubrania. Cobb miała problem z układaniem myśli w słowa i wiedziała, że reporterom nie będzie trudniej ją cytować, niż tego by sobie życzyli. Pytania były przewidywalne: „Pani Cobb, czy boi się pani przed próbą pobicia rekordu świata?”, „Jak zimno tam będzie?”, „Dlaczego taka piękna dziewczyna spędza czas wśród brudnych i hałaśliwych samolotów?”, „A co z chłopakami? Czy boi się pani randki bardziej niż lotu na wysokość dziesięciu kilometrów?”. Cobb przez chwilę milczała, po czym podjęła próbę wyjaśnienia, że w jej życiu najważniejszą sprawą jest latanie. Zawsze miała trudności z wyrażeniem tego, jak bardzo była szczęśliwa, siedząc samotnie w samolocie. Uświadomiła sobie, że jej słowa brzmiały płasko i nie mogły tak naprawdę wyrazić wielkiej pasji do latania, którą czuła. Łatwiej było ukryć te emocje, skupiając się raczej na tym, co chciała tego dnia osiągnąć. Powiedziała reporterom, że jej celem jest pobicie aktualnego rekordu wysokości dla lekkiego samolotu. Ponieważ Oklahoma obchodziła pięćdziesięciolecie przyjęcia do Unii, Cobb chciała wykorzystać swój talent, aby pobić rekord świata dla _Sooner State_I. __ Aero Design and Engineering, firma lotnicza z Oklahoma City, chętnie zasponsorowała Cobb i do pobicia rekordu udostępniła jej swój nowy dwusilnikowy samolot. Był to dobry zabieg promocyjny, zważywszy zwłaszcza na fakt, że zaledwie pięć tygodni wcześniej Cobb wykorzystała już jeden z ich samolotów do pobicia rekordu w długodystansowym locie bez przerwy na trasie z Guatemala City do Oklahoma City. Dzisiaj Cobb zamierzała zabrać aero commandera na pułap, którego nigdy dotąd nie osiągnął. Było to ryzykowne przedsięwzięcie. Piloci doświadczalni latali nim na nieco ponad osiem tysięcy metrów. Cobb zamierzała przekroczyć dziewięć tysięcy metrów. Jej rodzice mieli nadzieję, że nie spotka jej fatalne w skutkach przeciągnięcie.

Jerrie Cobb wyrwała się reporterom i skupiła uwagę na przedstartowej liście kontrolnej. Wstała dzisiaj o świcie, żeby odymić bębny barografu. Za pomocą trzymanej w pobliżu barografu laski kamfory pokryła jego bęben dymnym osadem. Ostra końcówka barografu miała zostawić w sadzy rysę, oznaczającą jej dokładną wysokość. Aby przygotować płuca do rozrzedzonego powietrza i usunąć z organizmu azot, przez dwie godziny poprzedzające lot oddychała czystym tlenem. Obeszła samolot, sprawdzając zawiasy sterów, stabilizator pionowy i orczyk, a następnie uklękła i sprawdziła ciśnienie w oponach. Opuściła plastikowy próbnik paliwa i przyjrzała się jego barwie i ewentualnym osadom, wciągnęła jego ostry, wyrazisty zapach. Przyglądała się urzędnikom z Narodowego Stowarzyszenia Lotnictwa, którzy oficjalnie potwierdzili certyfikaty wskaźników i klasę wagową commandera. Cobb zachowała wszelkie obawy dotyczące lotu na wysokim pułapie dla siebie. Wiedziała, że na wysokości kilku kilometrów i przy dużych przeciążeniach oddychanie stawało się trudne, pogarszało się widzenie, a pilot mógł zemdleć. Opowiadano jej o tym strasznym spadaniu w nieświadomość. Najpierw przestawało się widzieć kolory i wszystko stawało się szare. Pole widzenia ograniczało się do wąskiego tunelu, a w końcu przychodziła ciemność. Wiedziała, że żeby zachować przytomność na wysokości powyżej trzech tysięcy ośmiuset metrów, musiała mieć w kokpicie butle z tlenem. Zdawała sobie również sprawę, że – chociaż brzmiało to absurdalnie – musi zadbać o wygląd. Niepisane zwyczaje obowiązujące w świecie kobiet pilotów wymagały, aby pod ochronną odzieżą miała sukienkę i buty na wysokim obcasie. Od kobiet pilotów wychodzących z kokpitu oczekiwano wyglądu modelki, nawet jeśli całą noc pracowały przy silniku, po łokcie w smarach. Uświadomiła sobie, że zapomniała lusterka, dzięki któremu przed lądowaniem mogłaby poprawić makijaż, pożyczyła je więc od kogoś z tłumu. W końcu wdrapała się do kokpitu. Wreszcie była sama i zrzuciła niewygodne buty.

Gdy osiągnęła standardowy pułap, spojrzała na płaską prerię Oklahomy i nieboskłon nad nią. Zawsze, gdy wzbijała się w powietrze, niebo wydawało jej się bardziej błękitne, niż gdy patrzyła na nie z ziemi. Było jej żal ludzi, którzy przez całe życie nie odrywali się od niej. Pomyślała, że omija ich niezły spektakl. Gdy aero commander wzbił się na osiem tysięcy metrów, Cobb wyczuła, że cała maszyna napręża się tak jak jej własne ciało. Każde sto metrów wysokości oznaczało coraz większe trudności dla silnika samolotu i dla jej płuc. Zaczerpnęła tlenu z butli i ustawiła nos maszyny pionowo. „Jeszcze metr i kolejny” – zdawała się mówić samolotowi, nie odrywając wzroku od wskazówki wysokościomierza. Wraz ze wnoszeniem się maszyny w kokpicie stawało się coraz zimniej. Poniżej minus trzydziestu owiewka pokryła się lodem, a na przyrządach wewnątrz pojawił się szron. Kierując się wyczuciem i instynktem prawie w takim samym stopniu, jak przyrządami, Cobb wzbijała się coraz wyżej, niemal odliczając centymetry. I wtedy rozległo się pikanie. Alarm przeciągnięcia. Im bliżej siebie były poszczególne piknięcia, tym bliżej było do przeciągnięcia. Mogła albo opuścić nos samolotu, aby uniknąć zgaśnięcia silnika, albo pilnować odstępu między sygnałami i modlić się o to, żeby zdążyć zyskać jeszcze kilka metrów brakujących jej do pobicia rekordu. Cobb odpuściła nieco wznoszenie, a przez jej głowę przelatywały wizje katastrofy. Gdyby nastąpiło przeciągnięcie, commander zanurkowałby w niemożliwym do opanowania korkociągu, leciałby w dół coraz szybciej i szybciej, tracąc po drodze skrzydła i ogon i zmierzając w stronę śmiertelnej kolizji z ziemią. Cobb nasłuchiwała sygnałów. Czy miała jeszcze czas na to, aby ponownie zadrzeć nos samolotu? Czy mogła jeszcze zyskać wysokość brakującą do rekordu? Wyregulowała dopływ paliwa i pociągnęła w górę. Spojrzała na wysokościomierz, którego wskazanie pięło się coraz wyżej i wyżej. Osiem tysięcy pięćset metrów, osiem tysięcy osiemset metrów, dziewięć tysięcy sto metrów. Przy dziewięciu tysiącach dwustu czterdziestu czterech metrach commander zaczął się trząść, ale Cobb niemal się uśmiechnęła. Wyszarpała rekord świata.

Gdy zaczęła obniżać pułap, cieplejsze powietrze stopiło lód z owiewki, a oddychanie stało się łatwiejsze, co przyniosło jej ulgę. Gdy wynurzyła się z chmur, dostrzegła tłum czekający na nią na lotnisku. Pomyślała, że teraz przed nią najtrudniejsza część. Rekord miała już w kieszeniII, przyszła pora na uczesanie blond kucyka, umalowanie ust, wbicie stóp w szpilki i na rozmowy1.

Chociaż rozmowy nie były specjalnością Jerrie Cobb, zainteresowanie dziennikarzy, witających ją na lotnisku powinno być już dla niej rutyną. Miała dwadzieścia sześć lat, ale od bardzo dawna pojawiała się w prasowych nagłówkach. Była jedyną kobietą w Stanach Zjednoczonych, która latała wojskowymi samolotami transportowymi do wielu krajów w południowej Afryce, w Europie i Azji. Mogła pochwalić się dramatycznymi przeżyciami z samotnych lotów nad postrzępionymi szczytami Andów, z powrotów na łodziach do transportu bananów po awaryjnych lądowaniach i nocowaniu z pistoletem przy boku w nie do końca bezpiecznej okolicy. Startowała w kobiecych wyścigach przez kontynent i w zawodach międzynarodowych, a teraz została także rekordzistką świata. Osiągała cele, które były marzeniem każdego wysokiej klasy pilota, czy to kobiety, czy to mężczyzny. Przede wszystkim każdy znakomity pilot chciał lecieć „wyżej, szybciej i dalej”.

Te trzy słowa składały się na _credo_ mistrza. Niektórzy żartowali, że Cobb ze swoimi dwoma rekordami świata stawała się dla Ameryki najlepszą bronią zimnej wojny. Gdy miesiąc wcześniej trafiła do księgi światowych rekordów dzięki najdłuższemu lotowi długodystansowemu bez przerw, mieszkańcy Oklahoma City podkreślali, że oto ich dziewczyna na ich samolocie pobiła rekord należący dotąd do rosyjskiego pilota mężczyzny w radzieckim jaku-2. Jerrie Cobb wydawała się jedną ręką ogrywać Rosjan, w – jak nazwała to jedna z lokalnych gazet – „powietrznych zawodach niecierpliwo-sowieckich”2.

Jerrie Cobb doleciała wyżej i dalej i miała na to dowód w postaci rekordów świata. Pozostał jednak jeszcze jeden rekord w lotniczym hat tricku – światowy rekord prędkości. W 1959 roku, na oczach wiwatującego siedmioipółtysięcznego tłumu uczestników Światowego Kongresu Lotnictwa w Las Vegas, Cobb wyruszyła do wyścigu z czasem do Reno, San Francisco, San Diego i z powrotem do Las Vegas w kolejnym dwusilnikowym aero commanderze. Przedstawiciele Narodowego Stowarzyszenia Lotnictwa i Międzynarodowej Federacji Lotniczej z Paryża, oficjalnego organu rejestrującego światowe rekordy lotnicze, mierzyli jej czas i gdy wylądowała, wyjęli z jej samolotu dwie zaplombowane skrzynki. Wysłali je do Amerykańskiego Biura Norm, które miało potwierdzić odczyt prędkości. Gdy przyszły wyniki, Cobb przyznano trzeci rekord świata. Była lepsza od dotychczasowego posiadacza światowego rekordu prędkości w kategorii lekkich samolotów, kolejnego Rosjanina3.

Już w 1959 roku Cobb zdobyła tytuł „Kobiety Roku w Lotnictwie”, przyznawany przez Narodowe Stowarzyszenie Lotnictwa Kobiet, i „Pilota Roku”, przyznawany przez Narodowe Stowarzyszenie Pilotów. Gdy po pobiciu trzeciego rekordu świata wróciła do domu, szef operacji lotniczych Bazy Sił Powietrznych Tinkek w Oklahomie stwierdził, że jej zwycięstwa nad Rosjanami w dziedzinie rekordów stoją na równi ze zwycięstwami w boju. Prezes Izby Handlowej Oklahoma City zgodził się z tym.

– Panna Cobb – stwierdził – zdaje się odbierać Rosjanom rekordy. Może byłaby w stanie pomóc prezydentowi Eisenhowerowi4.

Amerykańska opinia publiczna bardzo przejmowała się w tym czasie eskalacją zimnej wojny i pewną nonszalancją, z jaką Dwight Eisenhower podchodził do radzieckich osiągnięć w kosmosie. Zaledwie kilka miesięcy po pobiciu przez Cobb rekordu wysokości, nieziemskie piknięcie pierwszego rosyjskiego satelity, Sputnika, zszokowało uśpiony naród. Obudziło go i na zawsze połączyło wojskowe cele zimnej wojny z eksploracją kosmosu. Zaledwie parę godzin po wystrzeleniu satelity jego sygnał został uchwycony przez krótkofalowców i nagrany w celu wyemitowania go w radiu i telewizji w całych Stanach Zjednoczonych. Ten dźwięk spoza Ziemi wydał się słuchaczom zarówno ekscytujący, jak i przerażający. Skoro komuniści byli w stanie wyruszyć w kosmos, mogli również zdominować resztę świata. Wydawało się, że prezydent Eisenhower był początkowo jedynym Amerykaninem, który nie zdawał sobie sprawy z wojskowego, naukowego czy kulturowego znaczenia ćwierknięć SputnikaIII.

– Rosjanie po prostu wystrzelili w powietrze małą metalową kulę – stwierdził5.

Inni się z nim nie zgodzili. Demokratyczny senator z Michigan, G. Mennan Williams, posunął się do skomponowania poematu dotyczącego golfowej uwagi Eisenhowera:

Mały Sputniku wysoko na niebie

Moskiewski sygnał ślij.

I powiedz światu, że niebo dla ciebie

Czerwone, gdy Wujek Sam wciąż śpi.

Dla Kremla to sprawa oczywista,

Co w dole się u nas dzieje.

Może gdzieś w pole nasz golfista

Nas nie wystrzeli, mam nadzieję6.

Start Sputnika zmusił Stany Zjednoczone do ponownej oceny swojej światowej dominacji w dziedzinie edukacji, rozwoju przemysłu i siły militarnej. Nauczyciele przyjrzeli się temu, czego uczą się amerykańskie dzieci, i z przerażeniem zauważyli wielkie braki w dziedzinie matematyki i nauk przyrodniczych. Amerykańscy naukowcy przeanalizowali luki dzielące rodzime osiągnięcia technologiczne od radzieckich i popadli w podobną frustrację, widząc, jak bardzo są do tyłu. Piloci bijący rekordy, tacy jak Jerrie Cobb, zdali sobie sprawę, że hasło „wyżej, szybciej, dalej” nabrało zupełnie innego znaczenia, odkąd wystrzelono satelitę. Dla najlepszych pilotów lot w kosmos stał się teraz nowym wyzwaniem. Pokonanie Rosjan na polu statków kosmicznych było jednak czymś zupełnie innym od pokonania ich w osiągnięciach lotniczych. Cobb zdała sobie sprawę, że determinacja i umiejętności pojedynczego pilota nie wystarczały do wyprzedzenia Sowietów w kosmosie. Zawody te wymagały wysiłku całego narodu, milionowych nakładów, tysięcy rąk do pracy i jednego zaawansowanego pojazdu kosmicznego.

Nawet prezydent Eisenhower musiał przyznać, że Stany Zjednoczone zajmowały w kosmicznym wyścigu drugie miejsce. Chcąc wyjść naprzeciw oczekiwaniom Amerykanów, w 1958 roku podpisał krajową ustawę aeronautyczną i kosmiczną, tworząc Narodową Agencję Aeronautyki i Przestrzeni Kosmicznej (NASA). Chociaż o kontrolę nad nią konkurowały siły powietrzne, armia i marynarka, Eisenhower zadecydował, że NASA będzie agencją o charakterze cywilnym, i dał tej nowej agencji federalnej szeroki mandat na rzecz współzawodnictwa z Sowietami o supremację w powietrzu i kosmosie. Mając tak szerokie kompetencje, młoda agencja stanęła przed tysiącami wyzwań, a fundamentalne pytanie dotyczyło priorytetów. Naukowcy z agencji twierdzili, że NASA powinna skupić się przede wszystkim na pozyskiwaniu wiedzy naukowej i technicznej. Argumentowali, że loty w kosmos nie powinny ograniczać się do wyścigu bez głębszego znaczenia, w którym jedynym celem jest pierwsze miejsce na mecie. Dla nich nie liczyło się to, czy Stany Zjednoczone wystrzelą pierwszego satelitę, czy nawet pierwszą żywą istotę – mężczyznę, kobietę, psa lub szympansa. Miejsce dla tego rodzaju zawodów było na stadionie. Takie działania przesłaniały ważniejsze, naukowe cele lotów w kosmos. Byli jednak tacy, zarówno w NASA, jak i poza nią, którzy łączyli eksplorację kosmosu z szerszymi celami narodowymi lub nawet międzynarodowymi. Udany start pojazdu kosmicznego był najlepszą demonstracją osiągnięć danego kraju i budował jego międzynarodowy prestiż. Starty rakiet kosmicznych były dramatycznymi i pełnymi napięcia spektaklami, które przyciągały uwagę opinii publicznej. Odgłosy gromu, jasne potoki ognia, smukłe rakiety wspinające się w niebo, coraz wyżej i wyżej, były stworzone dla nowego medium, jakim okazała się telewizja. Widzowie czuli jedność i narodową dumę, gdy rakiety zdawały się startować prosto z ich salonu.

W rzeczywistości myśl o pokonaniu Rosjan i wysłaniu w kosmos pierwszego człowieka przyciągnęła uwagę społeczeństwa o wiele mocniej, niż mógł to zrobić bezzałogowy pocisk wystrzelony w celach naukowych. Kto jednak miał zostać pierwszym człowiekiem w kosmosie? Początkowo Eisenhower uważał, że astronauci powinni wywodzić się z różnych grup zawodowych: polarników, alpinistów, meteorologów, lekarzy medycyny lotniczej, nurków głębinowych. W jego opinii, ludzie o rozmaitych zdolnościach i doświadczeniach wzbogaciliby eksplorację kosmosu. Wkrótce jednak prezydent zmienił zdanie. Pod koniec 1958 roku podjął decyzję, że NASA zawęzi zakres działania i wybierze astronautów spośród wojskowych pilotów doświadczalnych. W tej grupie było niewiele kobiet i naprawdę niewielu przedstawicieli mniejszości. Ta zmiana podejścia Eisenhowera świadczyła o tym, jak pilne wydawało mu się uruchomienie amerykańskiego programu załogowego przed Sowietami. Na decyzję wpłynęło także jego doświadczenie, poszanowanie protokołu wojskowego i rada ze strony kierownictwa NASA. Pierwszy administrator agencji, doktor T. Keith Glennan, twierdził na podstawie własnej wieloletniej służby, że wojskowi piloci doświadczalni są najlepszymi kandydatami na astronautów. Mówił, że ludzie ci, latający w wojsku, byli już doceniani ze względu na swoje umiejętności, doświadczenie i odwagę. Po co więc otwierać szerokie procesy selekcyjne dla wszystkich, skoro efektywniej będzie przebadać mniejszą grupę o wyrazistym profilu? Glennan przedstawił swoje poglądy prezydentowi, a ten – jak później wspominał – „zgodził się na to po pięciu minutach”7. Ta szybka decyzja podjęta tego samego dnia w Białym Domu zainicjowała serię niezwykłych wydarzeń, które wkrótce miały zapisać się na kartach historii. Jednocześnie uruchomiła jeszcze inny proces historyczny – dziedzictwo wykluczenia. Optując za szybkim i znanym, prezydent postawił wygodę nad równością i nie zastanowił się wystarczająco, czy taka ocena nie narusza podstawowych wartości demokratycznych. Eisenhowerowi i Glennanowi nie przyszło do głowy, że chęć i umiejętności do lotu w kosmos mogą mieć nie tylko biali mężczyźni.

Gdy wśród wojskowych ogłoszono nabór na kandydatów na astronautów, nie wszyscy piloci odrzutowców wyrazili zainteresowanie. Przykładowo niektórzy piloci z Bazy Sił Powietrznych Edwards uważali, że ich praca jest ważniejsza od zadań, które zaplanowano dla astronautów. Mówili, że siedzenie w kosmicznej kapsule to nie latanie. To wycieczka. Piloci doświadczalni codziennie podejmowali decyzje na pograniczu życia i śmierci, latali, opierając się na instynkcie i doświadczeniu. Absolutnie nie chcieli, żeby wyborów dokonywali za nich inżynierowie. Niektórzy piloci nazywali przyszłych astronautów „królikami doświadczalnymi”, „mielonką w puszce”, niczym więcej niż „obiektem testowym” wsadzonym do kapsuły przez ludzi z suwakami logarytmicznymi, z przykazaniem, żeby niczego nie dotykać. Jako pierwszych żywych pasażerów NASA rozważała nawet szympansy. Wielu narwanych pilotów doświadczalnych nie lubiło tego zrównania z małpą, niezależnie od tego, jak ekscytujący mógł być start. Na pewno nie pomógł również fakt, że człowiek, który złamał barierę dźwięku, najbardziej uznany ze wszystkich amerykańskich pilotów, Chuck Yeager, wyśmiewał astronautów, mówiąc, że przed lotem będą musieli posprzątać małpie kupy z fotela kapsuły kosmicznej8.

W kwietniu 1959 roku amerykańska opinia publiczna po raz pierwszy ujrzała siedmiu młodych mężczyzn, którzy mieli w imieniu kraju wyruszyć do załogowego wyścigu w kosmosie. „Oto astronauci narodowego Programu Mercury” – ogłosił z pompą Keith Glennan. Pomieszczenie zatrzęsło się od braw, a zgromadzeni na konferencji fotoreporterzy ruszyli do przodu, żeby wykonać zbliżenia9. Malcolm Scott Carpenter, Leroy G. Cooper jr., John H. Glenn jr., Virgil I. „Gus” Grissom, Walter M. Schirra jr., Alan B. Shepard jr. i Donald K. „Deke” Slayton byli amerykańscy do szpiku kości, niczym marsz Johna Philipa Sousy: uśmiechnięci, ostrzyżeni na zapałkę, salutujący żołnierze z małych amerykańskich mieścin. Mając od trzydziestu dwóch do trzydziestu siedmiu lat, byli promiennym uosobieniem białej protestanckiej klasy średniej. Dziennikarze natychmiast zapragnęli dowiedzieć się o nich wszystkiego: dlaczego chcieli lecieć w kosmos, co ich żony myślały o tej niebezpiecznej pracy, jak ich przekonania religijne miały się do idei lotu w kosmos, kto miał polecieć pierwszy. W świetle jupiterów było jeszcze dwóch ludzi, równie chętnych do opowiadania o Programie Mercury, co siódemka astronautów. Doktor W. Randolph Lovelace II, przewodniczący Komitetu Nauk Biologicznych NASA, i generał Donald Flickinger z sił powietrznych pomagali w opracowywaniu procedur testowych dla kandydatów na astronautów, przeprowadzonych w Lovelace Foundation w Albuquerque oraz w Laboratorium Medycyny Lotniczej Ośrodka Rozwoju Lotnictwa Wright (WADC) w Bazie Sił Powietrznych Wright-Patterson w Dayton. Odgrywali kluczową rolę w wyborze Oryginalnej Siódemki. Pięćdziesięciojednoletni Lovelace, interesujący i szanowany człowiek, dobrze wiedział, że jego testy dla astronautów były drogą przez mękę. „Mam nadzieję, że nigdy mnie nie przebadają – żartował, puszczając oko do astronautów. – To był dla nich trudny i długi okres. Naprawdę wybiera się bardzo inteligentnych i zmotywowanych ludzi, i właśnie taka jest cała ta grupa. I naprawdę jestem bardzo szczęśliwy, że mogliśmy być częścią tego programu”10.

Doktor Lovelace nie wspomniał jednak wówczas, że obaj z Flickingerem byli także zainteresowani przetestowaniem kobiet pod kątem potencjalnego udziału w lotach kosmicznych i przeczuwali, że mogą one mieć pewne przewagi nad męskimi astronautami. Zastanawiali się na przykład, czy niższa masa ciała u kobiet nie uczyniłaby z nich lepszego ładunku dla amerykańskich rakiet, które miały trudności z wynoszeniem dużej masy. Każdy kilogram statku wymagał większej mocy rakiety. Człowiek o większej masie wymagał także większej ilości tlenu i żywności. Gdyby masę kapsuły kosmicznej dało się ograniczyć nawet nieznacznie, dzięki skorzystaniu z lżejszego astronauty, nośność rakiety stałaby się mniejszym problemem. Lovelace i Flickinger byli także ciekawi, czy kobiety mogły spełnić wysokie standardy sprawności fizycznej ustanowione dla astronautów Programu Mercury. Czy kobiety były fizycznie słabsze, mniej wytrwałe i gorzej radziły sobie z izolacją, ze stresem i z zagrożeniem? Lovelace i Flickinger niechętnie przyjmowali ogólny pogląd o niższości kobiet i chcieli ocenić je naukowo i porównać uzyskane od nich dane z danymi o mężczyznach. Będąc naukowcami, mieli zawodowe kontakty ze społecznością międzynarodową i wiedzieli, że Sowieci rozważali możliwość wyłonienia kosmonautek. Według plotek z Moskwy Rosja mogła nawet wysłać kobietę do pierwszego lotu orbitalnego, a ogólnie uważano, że pierwsza misja załogowa jest tylko kwestią czasu. Tak czy inaczej, Lovelace i Flickinger chcieli przetestować jedną kobietę, poddając ją tym samym próbom medycznym w bazie Wright-Patterson i Lovelace Foundation, które pod ich nadzorem zakończyło właśnie siedmiu astronautów Programu Mercury. Potrzebowali tylko odpowiedniej ochotniczki. Uzdolniona kobieta pilot byłaby dla nich idealną kandydatką.

W ciągu kilku miesięcy po konferencji prasowej siódemka astronautów Programu Mercury uzyskała status narodowych celebrytów. Magazyn „Life” zaczął publikować historie o nich, opatrzone pięknymi zdjęciami z ich życia rodzinnego i rygorystycznego treningu NASA. Byli młodzi, pełni energii, kompetentni i atrakcyjni, doskonale dopasowani do obowiązującej formy pomnikowego bohatera, włączając w to apetyt na prędkość. Chociaż opinia publiczna uważała niektórych z nich za nadętych, a nawet nieco lekkomyślnych, z ich corvettami, austinami-healyami i plotkami o pozamałżeńskich romansach, wybaczano im te słabości. Byli przecież amerykańskimi chłopcami z krwi i kości. Dobrze znane stały się także ich żony, które musiały być dopasowane do innej, równie znajomej formy. „Life” prezentował je na pozowanych zdjęciach, na których z uwagą słuchały opowieści mężów o szkoleniu w kapsule, dotrzymywały im towarzystwa, gdy oni odrabiali swoje astronautyczne zadania domowe, albo uczęszczające na kursy golfa, żeby móc grać z mężami. Te zdjęcia przekazywały wiadomość o tym, że kobiety zawsze przyglądały się mężom, czekały na nich, pomagały im i uczyły się od nich. Podpis pod zdjęciem w „Life” doskonale oddawał oczekiwania społeczne względem pasywnej roli kobiet, a konkretnie trzech żon astronautów, nakładających na twarz maseczki „dla zabicia czasu”11.

Gdy w 1960 roku na prezydenta został wybrany John F. Kennedy, wielu patrzyło na nowego szefa jak na kolejnego pełnego wigoru człowieka czynu, który mógł sprawić, że kraj wyprzedzi Rosjan i stanie się przewodnią siłą w kosmosie. Kennedy wiedział, że musi posprzątać w NASA, wprowadzić własnego administratora i ustanowić nowe priorytety. Dyrektor NASA mianowany przez Eisenhowera, T. Keith Glennan, złożył już rezygnację, zmęczony nieustannym zapewnianiem Amerykanów, że Stany Zjednoczone robią wszystko, co mogą, aby pokonać Związek Radziecki. Krytycyzm nieudolności NASA w dziedzinie startów rakiet powoli zmieniał się w kpinę. Tak wiele rakiet wybuchło na wyrzutni, że nadano im sarkastyczne nazwy. Navajo zmieniło się w „Nie latają”. Pociski Snark, które często kończyły w falach Atlantyku, były przyczyną „osnarkania wód”. Pewien stary kawał z przylądka Canaveral był szczególnie kąśliwy. Brzmiał tak: „Czy wiesz, jak dzieci na przylądku Canaveral uczą się liczyć? Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden, a niech to diabli!”. Nawet sami astronauci mieli powody, aby wątpić w kompetencje agencji. John Glenn nigdy nie zapomniał wiosennej nocy z 1959 roku, gdy NASA przywiozła nowo wybraną grupę astronautów na przylądek, aby po raz pierwszy zaprezentować im start rakiety Atlas. Cała siódemka patrzyła na wieżę podtrzymującą pocisk. Odliczanie doszło do zera, silniki buchnęły ogniem, rakieta uniosła się, a następnie eksplodowała. Gdy szczątki spadały do oceanu, oni stali bez ruchu, w pełni świadomi ryzyka, które wkrótce będą mieli podjąć. Długą ciszę przerwał dopiero Alan Shepard, siląc się na czarny humor.

– Cóż, cieszę się, że tej się pozbyli – stwierdził12.

John F. Kennedy wiedział, że dowcipy o niekompetencji NASA muszą się skończyć. Musiał znaleźć dla agencji energicznego lidera, który potrafiłby odwrócić nieprzychylne wiatry i dać krajowi nadzieję, że Stany Zjednoczone są w stanie pokonać Rosjan w kosmosie. Potrzebował także kogoś, kto poradzi sobie z przeciągającymi się problemami administracyjnymi w NASA – bitwami między naukowcami, politykami i wojskiem o kontrolę nad agencją i o pierwszeństwo poszczególnych misji. Ekipa Kennedy’ego nie mogła jednak znaleźć odpowiedniego człowieka, który chciałby się podjąć tego zadania. Odrzucili kilkanaście osób z listy kandydatów, aż w końcu przewodniczący senackiej komisji do spraw kosmicznych zasugerował Jamesa Webba z Oklahomy13. Webb był znany jako skuteczny administrator jeszcze z czasów prezydentury Harry’ego Trumana – był szefem Biura Budżetowego, a później podsekretarzem stanu. Gdy opuścił Waszyngton i przeniósł się na zachód, gdzie podjął pracę w przemyśle naftowym, zaangażował się w wiele ogólnokrajowych działań propagujących naukę i przyciągających do Oklahomy branżę lotniczą i kosmiczną. Nakłaniał władze stanowe, aby patrzyły w przyszłość i rozwijały Oklahomę, stawiając na lotnictwo i kosmos, zamiast kurczowego trzymania się kowbojskiej przeszłości14. Kennedy’emu się to spodobało.

W deszczowe styczniowe popołudnie, kilka dni po zaprzysiężeniu Kennedy’ego na prezydenta, Jerrie Cobb siedziała obok Jamesa Webba w Izbie Handlowej Oklahoma City na uroczystym lunchu zorganizowanym na cześć liderów przemysłu lotniczego i kosmicznego15. Patrząc na jej spokój, nie można było podejrzewać, że ma w zanadrzu tajemnicę. Po przypadkowym spotkaniu z doktorem Lovelace’em i generałem Flickingerem, zaledwie kilka miesięcy po konferencji prasowej, na której przedstawiono Oryginalną Siódemkę, Cobb została dopuszczona do testów w Lovelace Foundation. Lovelace i Flickinger dostali swoją wyjątkową kobietę pilota. Gdy później, na konferencji w Sztokholmie, Lovelace przedstawił niezwykłe wyniki, które osiągnęła Cobb, dziennikarze zaczęli w środku nocy wydzwaniać do jej rodziców, próbując namierzyć tę małomówną kobietę, którą media natychmiast ochrzciły mianem „pierwszej amerykańskiej astronautki”. Ostatni rok Cobb był pełen zamętu, a teraz otrzymała nowe zadanie. Doktor Lovelace zaczął właśnie testy dwunastu kolejnych kobiet pilotów, a ona pomagała mu w selekcji. Pierwsza kandydatka dotarła już do Lovelace Foundation w Albuquerque, a na wiosnę i latem miały przyjechać kolejne. Wszystkie je zobowiązano do zachowania tajemnicy, ale Cobb znała ich tożsamość i uważała je za wyjątkowych pilotów i idealne osoby do testów. Była tam para bliźniaczek z Kalifornii, Jan i Marion Dietrich, młodziutka, dwudziestodwuletnia Mary „Wally” Wallace Funk z Taos w Nowym Meksyku, właścicielka firmy lotniczej z Michigan Bernice „B” Steadman, oficer rezerwy sił powietrznych z Akron Jean Hixson, instruktorka lotnicza z Georgii Myrtle Cagle, inżynier z Kansas City Sarah Gorelick, pilot biznesowy z Houston Rhea Hurrle, pilot służby leśnej z Chicago Irene Leverton, instruktorka lotnicza z Uniwersytetu Oklahomy Gene Nora Stumbough, wygadana wyścigowa pilot z Dallas Geraldine „Jerri” Sloan i żona senatora z Michigan Jane „Janey” Hart16.

Rozmawiając niewinnie z Jamesem Webbem przy zastawionym stole, Jerrie Cobb miała nadzieję, że nie zapyta jej o testy w Nowym Meksyku. Poprzedniego dnia „The New York Times” wydrukował krótki artykuł o dwunastu anonimowych kobietach, które przechodzą testy na astronautki. Cobb nie chciała odpowiadać na żadne pytania o ich tożsamość ani o jakiekolwiek inne szczegóły, które trafiłyby do jakiejś gazety17. Jednak Webb nie miał tyle czasu na rozmowę, ile się spodziewała. Gdy zaczęto sprzątać naczynia, do Webba zadzwonił doradca naukowy prezydenta Kennedy’ego. Webb opuścił podium, wyszedł z sali i odebrał połączenie. To, co usłyszał, zaskoczyło go. Kennedy potrzebował go natychmiast w Waszyngtonie. Chciał wraz z wiceprezydentem Lyndonem Johnsonem przedstawić mu propozycję stanowiska szefa NASA. Webbowi to schlebiało, ale zachował rezerwę, uważając, że do tego zadania lepiej nadawałby się naukowiec. Biały Dom naciskał i Webb w końcu zgodził się wieczorem polecieć do stolicy. Rozłączył się i powrócił na miejsce do Jerrie Cobb. Zajadając deser, oboje starali się nie zdradzić swoich kosmicznych tajemnic18.

Po spotkaniu z Johnsonem i Kennedym James Webb, ku własnemu zaskoczeniu, zmienił pierwotne zdanie co do proponowanej mu funkcji.

– Nigdy nie odmówiłem żadnemu prezydentowi – stwierdził19. Gdy tylko Webb się zgodził, Kennedy odesłał go do swojego sekretarza prasowego, a sam zniknął, aby przygotować swoje pierwsze orędzie o stanie państwa, które miał wygłosić tego wieczora. Stojąc przed akredytowanymi przy Białym Domu dziennikarzami, nieco onieśmielony tempem wydarzeń, Webb powitał ich jako nominowany przez prezydenta Kennedy’ego administrator NASA. Gdy tylko zdołał dostać się do telefonu, zadzwonił do żony, żeby przekazać jej tę wiadomość. Powiedziała mu, że właśnie usłyszała o tym w radiu20.

Tego wieczora, po zaledwie dziesięciu dniach swojej prezydentury, Kennedy wygłosił orędzie o stanie państwa. Dla młodego prezydenta była to okazja do odcięcia się od poprzedniej administracji, zapowiedzenia śmiałych kroków i wkroczenia na nowe obszary. Przyznał, że to, czego dowiedział się przez ostatnie półtora tygodnia, było „oszałamiające” i dawało narodowi powody zarówno do optymizmu, jak i do zmartwienia. Podkreślił, że gospodarka, obrona, a nawet eksploracja kosmosu wymagały podjęcia agresywnych działań. Mówił, że chociaż Stany Zjednoczone wyprzedzały Sowietów w badaniach naukowych Układu Słonecznego, to Rosjanie byli o wiele dalej w budowie potężnych rakiet zdolnych do wyniesienia człowieka na orbitę. Dla uważnych słuchaczy informacje Kennedy’ego o programie kosmicznym nie stanowiły powodu do nadmiernego entuzjazmu. Czołowa rola w badaniach kosmosu nie była nawet w połowie tak ekscytująca, jak plan wysłania człowieka na orbitę. To było jak przyznanie się, że Stany Zjednoczone są na etapie pisania równań na tablicy, podczas gdy Sowieci w praktyce odliczają do startu21.

Dalsza część dostępna w pełnej wersji.

I Nazwa nadana Oklahomie oznacza „stan niecierpliwych” i odnosi się do osadników, którzy licznie zasiedlali nowe tereny przed wyznaczonym przez władze terminem .

II Jakiś czas później wykryto usterkę mechaniczną w barografie, który Cobb otrzymała od urzędu, i musiała powtórzyć swój lot. W 1960 roku ponownie podeszła do bicia tego samego rekordu wysokości i tym razem barograf zarejestrował jeszcze wyższy pułap, niż osiągnięty w 1957 roku – 37 010 stóp, czyli 11 280 metrów .

III Paul Dickson w książce _Sputnik: The Shock of the Century_ (Sputnik. Szok stulecia) twierdzi, że Dwight Eisenhower był znacznie bardziej świadomy konsekwencji wystrzelenia Sputnika, niż początkowo sądzono. Dickson utrzymuje, że dla Eisenhowera Sputnik był uzasadnieniem koncepcji „wolnego kosmosu”, otwierającej Stanom Zjednoczonym drogę do stworzenia satelitów szpiegowskich obserwujących rozwój radzieckiego programu rakietowego.PRZYPISY

Skróty

CL Prywatne Archiwum Cathryn Liberson

DDE Dokumenty Jacqueline Cochran, Biblioteka Prezydencka Dwighta D. Eisenhowera, Abilene, Kansas

GM Prywatne Archiwum Georgiany McConnell

HST Dokumenty Jamesa Webba, Biblioteka Prezydencka Harry’ego S. Trumana, Independence, Missouri

IWASM International Women’s Air and Space Museum (Międzynarodowe Muzeum Lotnictwa i Astronautyki Kobiet), Cleveland, Ohio

JC Dokumenty Jerrie Cobb, Centrala Dziewięćdziesiątek Dziewiątek (Ninety-Nines), Międzynarodowej Organizacji Kobiet Pilotów, Port Lotniczy Willa Rogersa, Oklahoma City, Oklahoma

JS Prywatne archiwum doktora Jaya T. Shurleya

JST Prywatne archiwum Jerri Sloan Truhill

LBJ Dokumenty prezydenckie i wiceprezydenckie Biblioteka Prezydencka Lyndona Bainesa Johnsona, Austin, Texas

NASA Kolekcja Materiałów Historycznych NASA, Biuro Historyczne National Aeronautics and Space Administration, History Office, Centrala NASA, Waszyngton

NG Prywatne srchiwum Nancy Greep

PV Prywatne archiwum Pauline Vincent

SGR Prywatne archiwum Sarah Gorelick Ratley

UNM Biblioteka Naukowa i Centrum Informatyczne Uniwersytetu Stanu Nowy Meksyk, Albuquerque, Nowy Meksyk

WF Prywatne archiwum Wally Funk

WP Archiwum Bazy Sił Powietrznych Wright-Patterson, Dayton, Ohio

Rozdział 1

Kosmiczna gorączka

1 Ivy Coffey, wywiad z autorką, 13 stycznia 2002; Jerrie Cobb, _Jerrie Cobb, Solo Pilot_ (Sun City Center, Fla.: Jerrie Cobb Foundation, Inc., 1997), s. 131–139; _Jerrie Cobb Soars_ _to_ _New Record in Aero Commander czerwca 13_, „99 News” 1957, nr 4 (JC); Ivy Coffey, _Red Carpet Greets Girl Pilot_, „The Daily Oklahoman”, 21 __ marca 1959; Ivy Coffey, _Jerrie’s Story_, nieopublikowany maszynopis (JC); Ruth Lummis, e-mail do autorki, 26 września 2002.

2 Coffey, _Red Carpet_.

3 _Ibidem_.

4 _Ibidem_.

5 Joseph D. Atkinson Jr., Jay M. Shafritz, _The Real Stuff:_ _A_ _History of NASA’s Astronaut Recruitment Program_ (New York: Praeger, 1985), s. 21.

6 Roger D. Launius, _The Birth of NASA: The Diary of T. Keith Glennan_ (Washington, D.C.: National Aeronautics and Space Administration, 1993), s. xix (autor cytuje: William E. Burrows, _Deep Black: Space Espionage and National Security_ , s. 94).

7 Atkinson, Shafritz, _The Real Stuff_, s. 33–37.

8 Chuck Yeager, wywiad z autorką, 23 marca 2001; John Glenn, Nick Taylor, _John Glenn:_ _A_ _Memoir_ (New York: Bantam Books, 2000), s. 282.

9 „Press Conference Mercury Astronaut Team”, 9 kwietnia 1959, transkrypcja, s. 3 (NASA).

10 _Ibidem_, s. 4.

11 _Seven Brave Women Behind the Astronauts_, „Life”, 21 września 1959, s. 142–163; _The Spaceman’s Wife: ‘Alan Was in His Right Place_, „Life”, 12 maja 1961, s. 28–29.

12 Jerry Roberts, telefoniczny wywiad z autorką, 1 lutego 2002; Glenn, Taylor, _John Glenn_, s. 274–275.

13 W. Henry Lambright, _Powering Apollo: James E. Webb of NASA_ (Baltimore: Johns Hopkins University Press, 1995), s. 82.

14 _James Webb Chosen_ _to_ _Head Space Agency, Experienced as Administrator_, „The Daily Oklahoman”, 31 stycznia 1961; Lambright, _Powering Apollo_, s. 77.

15 James Webb, list do Thomasa Harrisa, 15 lutego 1961 (JC); Ivy Coffey, e-mail do autorki, 14 lutego 2002; _It Takes Snow_ _to_ _Keep Publishers Away_, „The Daily Oklahoman”, 31 stycznia 1961; Lambright, _Powering Apollo_, s. 77; _Kerr Receiving Tribute Friday from Chamber_, „The Daily Oklahoman”, __ 21 stycznia 1961.

16 _From Aviatrix_ _to_ _Astronautrix_, „Time”, 29 sierpnia 1960, s. 41; Jerrie Cobb, Jane Rieker, _Woman into Space: The Jerrie Cobb Story_ (Englewood Cliffs, NJ: Prentice Hall, 1963), s. 155.

17 _12 Women_ _to_ _Take Astronaut Test_, „The New York Times”, 26 stycznia 1961.

18 James Webb, przekaz ustny, wywiad T.H. Baker, 29 kwietnia 1969 (wersja internetowa), s. 6 (LBJ); Lambright, _Powering Apollo_, s. 84.

19 Webb, przekaz ustny, s. 5.

20 Lambright, _Powering Apollo_, s. 84–85.

21 _Democrats Praise Kennedy Talk, Call for Bold Challenge_, „The Daily Oklahoman”, 31 stycznia 1961; Webb, przekaz ustny, s. 9.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: