Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Miara człowieka - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
15 maja 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Miara człowieka - ebook

Intrygująca akcją, skrząca się dowcipem powieść o Leonardzie da Vinci i renesansowym Mediolanie.

W 500. rocznicę śmierci geniusza znany włoski pisarz przywraca go do życia w roli detektywa.

Jesienią 1493 roku mediolańczycy często widują na ulicach miasta mężczyznę około czterdziestki, w długim różowym płaszczu, pogrążonego we własnych myślach. Mieszka przy swojej pracowni z matką i ulubionym, choć krnąbrnym uczniem. Nie jada mięsa.

Pisze wspak. I ma nieustanne problemy z egzekwowaniem zapłaty od zleceniodawców.

To Leonardo da Vinci: jego sława już przekroczyła Alpy, docierając do króla Francji Karola VIII, który wysyła do Mediolanu legatów z prośbą o wsparcie w wojnie z Aragończykami, ale też z tajną misją dotyczącą Leonarda. Wiadomo, że nosi on pod tuniką, blisko serca notatnik, w którym zapisuje swoje najśmielsze pomysły – może i ten na niezwyciężoną machinę wojenną?

Rządzący Mediolanem Sforza także potrzebuje talentów Leonarda, i to nie tylko po to, by ukończył wreszcie projekt konnego pomnika jego ojca. Na zamkowym dziedzińcu znaleziono martwego mężczyznę. Trzeba więc czym prędzej oddalić cień zarazy i przesądów, a da Vinci – z wielu powodów – nie może odmówić swojemu panu.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8074-214-7
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dramatis personae

PRACOWNIA

Leonardo di ser Piero da Vinci – nadworny malarz, rzeźbiarz, architekt, wynalazca, nawykły do bujania w obłokach. Jednym słowem: geniusz.

Gian Giacomo Caprotti, zwany Salaiem – chłopak z pracowni Leonarda, ukochany uczeń, złodziej, łgarz, uparciuch i łasuch. Ale ma też swoje wady.

Marco d’Oggiono, Zanino da Ferrara, Giulio il Tedesco – pozostali uczniowie geniusza z Vinci.

Rambaldo Chiti – były uczeń Leonarda i na swoje nieszczęście „były” w jeszcze kilku innych sprawach.

Caterina – kochająca matka Leonarda poczętego, kiedy zarówno ona, jak i notariusz ser Piero da Vinci byli jeszcze młodzi i niedoświadczeni. Nieustannie dba i martwi się o syna, a przy tym jest niezwykle prostolinijna.

DWÓR

Ludovico il Moro – książę Bari i pan Mediolanu, metr dziewięćdziesiąt makiawelizmu, syn Francesca Sforzy. Nie ma pewności, czy woli ludźmi rządzić, czy też ich dymać, ale z obydwu czerpie ogromną przyjemność.

Francesco Sforza – ojciec Ludovica il Moro. Leży trupem od ponad dwudziestu siedmiu lat, ale i tak wszędzie go pełno. Na cześć jego pamięci ma zostać wykonany koń z brązu gargantuicznych rozmiarów.

Giacomo Trotti – ambasador, oczy i uszy księcia Ferrary Ercolego I d’Este. Już nie młody, lecz wciąż sprawny interpretator dworskiego życia. Może trochę wścibski, ale za to mu właśnie płacą.

Beatrice d’Este – córka księcia Ferrary i żona Ludovica il Moro, właścicielka imponujących kształtów i posagu. Naiwna, ale nie do tego stopnia, by nie orientować się w nieustannym furkocie spódnic po zamkowych korytarzach.

Ercole Massimiliano – latorośl Ludovica il Moro i Beatrice. Ma dwa lata, ale już jest szlachcicem.

Teodora – mamka małego Ercolego Massimiliana.

Maksymilian Habsburg – wiedeńczyk, cesarz Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Nie ma go na zamku, ale tak jakby był.

Bianca Maria Sforzówna – bratanica Ludovica il Moro, której rękę obiecano Maksymilianowi na zbliżające się Boże Narodzenie.

Lucrezia Crivelli – aktualna kochanka Ludovica, zostanie przedstawiona na obrazie Leonarda jako La Belle Ferronière. Ale nie należy tego rozpowiadać.

Galeazzo Sanseverino – hrabia Caiazzo i Voghery, zaufany zięć Ludovica, człowiek czynu o pięściach ze stali. Najważniejszy z trzech Galeazzów występujących w tej powieści.

Bianca Giovanna Sforza – jego żona, nieślubna córka Ludovica il Moro.

Ambrogio Varese da Rosate – nadworny astrolog obleczony w purpurę. Ekspert w dziedzinie ruchu gwiazd, niestrudzony producent horoskopów. Zwykł mawiać, że w przepowiedniach ważne jest przewidzenie jakiegoś wydarzenia lub daty, a nie obydwu naraz.

Pietrobono da Ferrara – bezpośredni rywal Ambrogia Varese da Rosate.

Bergonzio Botta – poborca podatkowy księcia Mediolanu.

Marchesino Stanga – zarządca pałacowego skarbca, oficjalnie: płatnik, nieoficjalnie: czyściciel kieszeni.

Bernardino da Corte – szambelan.

Remigio Trevanotti – sługa.

Ascanio Maria Sforza Visconti – kardynał, brat Ludovica il Moro. W tamtych czasach nie było prawa dotyczącego konfliktu interesów.

Gian Galeazzo Maria Sforza – prawowity książę Mediolanu, syn zamordowanego kilka lat wcześniej starszego brata Ludovica, Galeazza Marii. Początkowo stryj Ludovico il Moro próbował po dobroci: zajął jego miejsce jako władca i nawet urządził mu wesele nazwane Świętem Raju, na które wymyślne scenografie przygotował Leonardo. Następnie postanowił go przyskrzynić na zamku w Vigevano.

Izabela Aragońska – jego małżonka. Nigdy się nie pojawia, i tym lepiej.

Bona Sabaudzka – żona Galeazza Marii i matka Gian Galeazza Marii Sforzy. Zanim została zamknięta przez Ludovica il Moro w jednej z zamkowych wież, która następnie zostanie nazwana jej imieniem, była regentką Księstwa Mediolanu.

Cicco Simonetta – jej zaufany doradca i wybitny mąż stanu, który swoją wierność Bonie przypłaci głową (w znaczeniu nieprzenośnym).

Catrozzo – nadworny karzeł określonego kalibru, poliglota. Rubaszny, jak przystało na prawdziwego mistrza farsy i facecji.

PALAZZO CARMAGNOLA

Cecilia Gallerani – kobieta niezwykle subtelna i wykształcona; Ludovico ocalił ją od losu mniszki, czyniąc swoją młodziutką kochanką. Ostatnio, dowiedziawszy się, że Cecilia jest w ciąży, Il Moro osobiście postarał się o wydanie jej za Carminata de Brambilla, zwanego Bergaminim. To ona jest Damą z łasiczką, której portret do dziś możemy podziwiać w Krakowie.

Cesare Sforza Visconti – nieślubny syn Ludovica i Cecilii. Ma zaledwie dwa lata, ale już posiada parę nieruchomości: ojciec z okazji narodzin podarował mu Palazzo Carmagnola – ten sam, w którym mieści się dzisiaj Piccolo Teatro di Milano.

Tersilla – wesoła i wygadana dama do towarzystwa Cecilii Gallerani.

Corso – lokaj Cecilii Gallerani.

FRANCUZI

Jego Arcychrześcijańska Mość Karol VIII – król Francji. Słaby na ciele i umyśle. Choć nigdy nie postawił nogi na polu bitwy, papla ciągle o wojnie, najeżdżaniu na Włochy i podbijaniu Neapolu. Jak to się mówi: „szykujmy się i ruszajcie!”.

Ludwik Walezjusz – książę Orleanu, kuzyn Karola, przyszły kondotier w wyprawie na Królestwo Neapolu, skrycie żywi roszczenia do tronu Księstwa Mediolanu (jako wnuk Valentiny Visconti).

Philippe, książę de Commynes – legat francuski na ziemiach włoskich, w koalicji z księciem Orleanu.

Robinot i Mettenet – brzydal i przystojniak. Niewydarzeni przyboczni księcia de Commynes mają do wykonania tajną misję w Mediolanie.

Perron de Basche – pochodzi z włoskiego Orvieto, ambasador w służbie Jego Arcychrześcijańskiej Mości Karola VIII oraz księcia Orleanu.

Carlo Barbiano di Belgioioso – ambasador Ludovica il Moro na francuskim dworze.

Josquin des Prés – książęcy śpiewak w służbie Ludovica il Moro, geniusz muzyczny bezkonkurencyjny w kontrapunkcie.

KUPCY

Accerrito Portinari – pulchny przedstawiciel Banku Medyceuszy, łasy na befsztyki i pieniądze.

Bencio Serristori – wspólnik pana Accerrita, zawsze niestrudzenie pracuje, poza świętami nakazanymi.

Antonio Missaglia – ekskluzywny płatnerz, projektant strojów metalowych, przyjaciel Leonarda.

Giovanni Barraccio – handlarz wełną.

Clemente Vulzio, Candido Bertone, Riccetto Nannipieri, Ademaro Costante – handlarze wełną, jedwabiami, igłami i ałunem, klienci Banku Medyceuszy.

OSOBY DUCHOWNE

Francesco Sansone da Brescia – generał zakonu franciszkanów.

Giuliano da Muggia – franciszkański kaznodzieja.

Diodato da Siena – przełożony jezuatów (czyli nieistniejącego dziś Zgromadzenia Ubogich Chrystusowych Świętego Hieronima), gorliwy pasterz swojej trzody.

Gioacchino da Brenno – jezuat, nieprzejednany kaznodzieja, podburza lud i burzy spokój.

Eligio da Varramista – jezuat i biegły grafolog, ekspert od weksli i akredytyw, były bankier nawrócony w drodze do Mediolanu.

Giuliano della Rovere – kardynał, który jeszcze nie przełknął faktu, że papieżem został jego rywal, Borgia, Aleksander VI.Prolog

Mężczyzna zatrzymał się na chwilę przed wejściem.

Nie musiał rozglądać się wokół, by sprawdzić, czy ktoś go śledzi. Wejście do zamku znajdowało się w jednej z najstarszych części Mediolanu, przy ciemnej i nieprzyjemnej uliczce, do której można było dojść wyłącznie innymi ciemnymi i nieprzyjemnymi uliczkami. I nawet jeśli ktoś by za nim szedł, mężczyzna już dawno by go zgubił mimo swego rzucającego się w oczy różowego płaszcza.

Prawdę powiedziawszy, sam niekiedy bał się, że się zgubi. Już raz się tak zdarzyło, że nie mógł się odnaleźć w gąszczu przyzamkowych zaułków. Z pewnością trochę ze swojej winy, bo nigdy nie miał dobrego zmysłu orientacji. Ale trochę też z winy tego miasta, które tak niesfornie się rozwijało, bez żadnego projektu, bez kształtu, bez wizji. Trzeba by je było wymyślić od nowa, od stóp do głów, od fundamentów po dachy. Zorganizować inaczej, zupełnie inaczej. Radykalnie inaczej. W sposób, jakiego dotąd nie widziano. Na przykład jako miasto wielopoziomowe. Od dołu do góry, od wody po niebo. Miasto będące przeciwieństwem domu, gdzie biedni mieszkają na górze, a mości państwo na dole, niczym w rzymskich insulach opisanych w księdze Witruwiusza. Miał rację Francesco di Giorgio, żeby ją przetłumaczyć z łaciny, naprawdę była tego warta. Ta księga była doskonałym zakupem. Kosztowała go fortunę, ale dzięki niej wpadł na wiele…

Mężczyzna ubrany na różowo drgnął, zdawszy sobie sprawę, że znów się zagubił… Ale tym razem tylko we własnych myślach. Zdarzało mu się to często i były to zdecydowanie najlepsze chwile w ciągu całego dnia. Teraz jednak nie był to najlepszy czas na pogrążanie się w dywagacjach. Teraz miał coś do zrobienia.

Opanowany, ale niewolny od obaw, mężczyzna zapukał do drzwi. Niemal natychmiastowe skrzypnięcie wskazywało na to, że mu otwierano, a w kompletnych ciemnościach ulicy izdebka przy wejściu zdawała się niemal jasna.

Padło tylko jedno słowo:

– Wejdźcie.

I mężczyzna wszedł do środka, zostawiając za sobą mrok.Początek

Pierwszą rzeczą, jaką dało się zauważyć po wejściu do sali Rady, było to, że brakowało w niej światła.

Chociaż to dopiero połowa października, w Mediolanie panowały już chłody i jeszcze zanim zamek zaludnił się panami powracającymi z Vigevano, służący zdążyli uszczelnić okna zasłonami zwanymi impannatami – kawałkami białego płótna zaimpregnowanymi terpentyną, by uczynić je możliwie przezroczystymi. Przepuszczały one niewielką ilość światła z zewnątrz, ale w zamian nie pozwalały zobaczyć niczego, co działo się wewnątrz pomieszczenia. Dla mieszkańców zamku komnata ta nosiła nazwę sali degli Scarlioni, za sprawą nazywanych tak biało-czerwonych zdobień. Ale dla wszystkich innych – to znaczy dla większości mieszkańców Mediolanu – była to sala Rady, pomieszczenie, w którym zwyczajowo zbierała się Tajna Rada dworu. Sześć osób. Sześć najpotężniejszych osób w Mediolanie oraz ich pan – najpotężniejszy ze wszystkich.

– Każcie wejść następnemu, szambelanie.

Bernardino da Corte, szambelan Porta Giovia, skłonił się i przyciągnął do siebie ciężkie, drewniane drzwi, obwieszczając:

– Jego Ekscelencja Generał Zakonu Franciszkańskiego Francesco Sansone z Brescii.

Poniedziałki i piątki były dniami audiencji. Dniami, w których Ludovico il Moro, książę Bari, a przy okazji także pan Mediolanu, kierował swe ucho i uwagę ku każdemu, kto zwracał się do niego z jakimś problemem. Mógł to być jakikolwiek problem i jakikolwiek obywatel Mediolanu – to jest każdy, kto płacił nałożone przez Ludovica il Moro podatki, oraz ci, którzy ich nie płacili za życzliwym przyzwoleniem samego Ludovica. A mediolańczyk płacący podatki miał święte prawo bycia wysłuchanym, zwłaszcza że podatków płacił bez liku.

Ale zwierzchnik zakonu franciszkańskiego nie był obywatelem Mediolanu, nie był też „jakimkolwiek” obywatelem. Logicznie rzecz biorąc, nie miał prawa uzurpować sobie choćby jednej minuty cennego czasu, jaki Il Moro przeznaczał dla swoich poddanych, wysłuchując błagań biedaków, zamiast narzucać swoją wolę krnąbrnym ambasadorom, narowistym wierzchowcom czy uległym służącym. Niemniej jednak, na zdrowy rozum, odmówienie audiencji generałowi zakonu, który przychodzi niczym zwykły obywatel, byłoby po prostu głupie.

A Ludovico il Moro, książę Bari i pan Mediolanu, żadną miarą nie był głupi.

– To zaszczyt – odezwał się siedzący na tronie Il Moro. – Generał zakonu franciszkańskiego prosi o audiencję jak szary obywatel. Czemu zawdzięczamy odwiedziny w tak skromnym stylu?

– Jestem prostym franciszkaninem, jaśnie panie – odpowiedział Francesco Sansone – i nie zwykłem do honorów i fanfar. A do tego zagadnienie, jakie pragnę przedłożyć waszej dalekosiężności, wymaga tak niewiele czasu, że byłoby zuchwalstwem prosić o prywatną audiencję.

Witamy w renesansie, gdzie każde zdanie jest ważone i wkładane na palec niczym drogocenny kamień, gdzie odmierza się na wadze każde pojedyncze słowo, a następnie pokazuje klejnot nie po to, by udowodnić, jaki jest piękny, ale jak potężny jest ten, kto go nosi. I gdzie znaczenie każdego zdania musi być interpretowane w oparciu o to, kto je wypowiada, kto słucha, kto znajduje się w pomieszczeniu, a kogo w nim nie ma, jakie imiona się wymienia, a przede wszystkim zaś – których się nie wypowiada.

Zasadniczo Ludovico Sforza przyjął zakonnika, nie zwracając się do niego po imieniu, ale po funkcji, i doceniając fakt, że przychodził do niego niczym zwykły obywatel. Co znaczyło ni mniej, ni więcej tylko tyle, że zakonnik, będący przełożonym franciszkanów, absolutnie nic nie znaczył ani dla Ludovica, ani dla reszty Rady. Na co zakonnik odpowiedział, że przyszedłby w innym trybie – bardziej oficjalnym, ceremonialnym i sztywnym – poprzez zwrócenie się do Ludovica il Moro per „jaśnie pan”, a nie „jego książęca mość”, przypominając mu tym samym, że dla większości Włochów Ludovico był tylko i wyłącznie uzurpatorem.

– Cieszę się, ojcze – odparł Il Moro. – A zatem mówcie. Rada i ja gotowi jesteśmy was wysłuchać.

– Wybaczcie, panie… Nie widzę Jego Eminencji biskupa Como. Ufam, że nie jest niedysponowany.

– Nie ma mowy o żadnej niedyspozycji, ojcze. Ostatnimi czasy ograniczyliśmy liczbę członków Rady, jako że czterdzieści dwie osoby to zdecydowanie za wiele do pełnienia tego urzędu. Wzięliśmy pod uwagę również i to, że spraw sądowych i przesłanek do audiencji okrutnie ubyło na przestrzeni ostatniego roku.

Z pewnością zakonnik mógł zauważyć, że o ile czterdzieści dwie osoby to było zbyt wiele, o tyle być może obecnych sześć to zbyt mało – pomijając nawet fakt, że wśród tych sześciu nie było ani jednego ze święceniami, co raczej nie mogło być przypadkiem. Ojciec Sansone odchrząknął raz jeszcze.

– Jaśnie panie, przybywam tu z polecenia mojego zakonu, prosząc, byście ponownie wzięli pod rozwagę sprawę brata Giuliana da Muggia, który w dalszym ciągu naucza wbrew naszej regule i treści świętych ksiąg.

– Nie wiem, jak miałbym to zrobić, ojcze – odpowiedział Il Moro, przesuwając wzrokiem po członkach Rady.

– Czy pan Mediolanu mógłby nie wiedzieć, jak uciszyć marnego franciszkanina?

Nie trzeba być wybitnym egzegetą, by zrozumieć mocno aluzyjne znaczenie franciszkańskiego pytania, zwłaszcza jego trybu warunkowego. A skoro zauważa to Czytelnik, to nie mogło to ujść uwadze członków Rady ani samego Ludovica il Moro.

– Brat Giuliano został aresztowany i postawiony przed sąd, z waszej zresztą inicjatywy, szesnaście miesięcy temu. Nie będąc przeorem zakonu, zarządziłem, by proces został ponownie przeprowadzony, i dałem mandat Jego Eminencji arcybiskupowi Arcimboldiemu, by mu przewodniczył. Doskonale znacie werdykt tego procesu.

Ojciec Sansone westchnął głęboko.

Farsowy proces w sprawie Giuliana da Muggia był prawdziwym majstersztykiem w wykonaniu Ludovica il Moro. Wszyscy świadkowie – dziwnym trafem wszyscy świeccy, a do tego wszyscy będący dworzanami Ludovica – entuzjastycznie wychwalali kazania braciszka, pomniejszając jego inwektywy przeciwko Kościołowi w Rzymie bądź udając, że ich nie pamiętają. Co zresztą rzeczywiście było najmniej ważne.

Brat Giuliano nie ograniczał się do głoszenia, że kuria rzymska jest skorumpowana, gorsząca, zdeprawowana i obrzydliwa – to mówiło już wielu, łącznie z tym dominikaninem o zawodzącym głosie, Girolamem Savonarolą, który zyskał sławę wybitnej zmory przynoszącej pecha, przepowiadając śmierć Wawrzyńca Wspaniałego i inne katastrofy, które co do joty się sprawdziły.

O nie, brat Giuliano utrzymywał jeszcze, że Kościół w lombardzkiej stolicy może uniezależnić się od tego w Rzymie. Tak jak Savonarola, który liczył na uzyskanie autonomii dla zakonów. Tyle że ten tutaj chciał jeszcze przekonać Mediolan do odłączenia się od Rzymu. Mediolan, który w widoczny sposób stawał się najbogatszym regionem półwyspu. Miastem, które przyciągało największych artystów, które na pobliski uniwersytet w Padwie wysyłało najlepszych medyków i najznakomitszych matematyków, słono ich opłacając.

Zdaniem ojca Sansonego, a także jego wpływowego kolegi zasiadającego na tronie w Rzymie, nie powinno tak się dziać. Dlatego też podjęto próby okiełznania brata Giuliana. Im mniej się porusza pewne tematy, tym lepiej. A nawoływanie grzmiącym głosem do odłączenia Kościoła ambrozjańskiego od tego rzymskiego za pomocą każdego środka – no, może oprócz spychaczy, które wtedy jeszcze nie istniały – nie było, powiedzmy sobie, szczytem marzeń.

Ale proces wszczęty przez Sansonego został przejęty przez Ludovica il Moro w iście renesansowym stylu. Nadworni poeci układali strofy recytowane później w całym mieście. Wszędzie – na ulicach przy Broletto i wzdłuż miejskich kanałów Navigli – można było usłyszeć sonet Bellincioniego O arcychrześcijańskim Mediolanie i sestynę niejakiego Giacoma Alfieriego, bardzo podówczas popularnego i bardzo słusznie zapomnianego dzisiaj, w których dziękowano niebiosom za to, iż zesłały Mediolanowi brata Giuliana. Obie rymowanki okropne, ale skuteczne. Il Moro pozyskał sobie mieszkańców, a następnie dwór, łapiąc kurię w kleszcze swojej świadomej gry i nieświadomej pomocy ludu.

– Zdaję sobie sprawę, że brat Giuliano został uniewinniony po bożemu – powiedział ojciec Sansone po kolejnym długim westchnieniu. – Brat Giuliano to wartościowy człowiek, a swoje kazania głosi z wielką gorliwością. Wielką gorliwością i wielką miłością do swoich owieczek. To człowiek, który umie przemawiać do ludu, ponieważ mówi to, co lud chce usłyszeć.

Tym samym zakonnik perfidnie przypominał Ludovicowi, że przychylność tłumu jest chwilowa. A obecnie lud nie stoi już w całości po stronie Il Moro.

Podatek solny i inne nałożone w ostatnim czasie ciężary nie zostały przez ludzi dobrze przyjęte, a popularność Ludovica nie sięgała jak wcześniej zenitu. Gdyby robiono wówczas sondaże, najprawdopodobniej wtorkowe Rady zaczynałyby się nadzwyczajnymi zebraniami w celu analizy poparcia i skutecznego ukierunkowania wstawiennictw i uniewinnień ze strony Il Moro. Ale w tamtych czasach daleko było do pojawienia się statystyki, nie odkryto jeszcze „przeciętnego człowieka”, a lud mógł okazywać swoją wolę, jedynie wiwatując. Albo buntując się.

– A brat Giuliano, będąc człowiekiem inteligentnym – kontynuował ojciec Sansone – z trudem da się uciszyć. Kiedy głosi kazania w San Francesco Grande, wypełnia kościół. Ludzie przybywają z daleka, by go słuchać, i wychodzą przepełnieni żarliwością. A zatem warto byłoby być może…

Jednak co by było warto, tego ojciec Sansone nie zdołał powiedzieć, ponieważ w tym samym momencie Ludovico podniósł się z tronu.

Gdyby działo się to w okolicach Lodi, Il Moro mierzyłby cztery łokcie fabryczne i dłoń, natomiast według miar miejskich Il Moro liczył sobie niewiele poniżej trzech łokci miary mediolańskiej. W systemie dziesiętnym natomiast pan Mediolanu miał metr dziewięćdziesiąt, co w połączeniu z lodowatym spojrzeniem i długą, surową szatą z czarnego brokatu sprawiało, że kiedy Ludovico il Moro wstawał, wyglądał naprawdę groźnie.

Po podniesieniu się Ludovico powoli podszedł do franciszkanina i delikatnie ujął go za łokieć.

– Chodźcie, wielebny ojcze – powiedział ściszonym głosem, ale jak ktoś, kto wie, że będzie wysłuchany. – Chciałbym wam coś pokazać.

I, znów za łokieć, przeprowadził buńczucznego, choć przerażonego zakonnika przez całą salę aż do wspaniałego, namalowanego na ścianie planu miasta.

– Widzicie, wielebny ojcze, Mediolan jest kołem. – Ręka Ludovica il Moro nakreśliła szeroki okrąg, pokazując na planie mury osłaniające miasto, by następnie wbić palec w środek mapy, tam, gdzie zaznaczona była katedra. – Mediolan jest kołem, a jego kościół jest piastą tego koła. Piastą solidną, pewną i dokładnie prostą. Wiecie, co się stanie, jeśli kościół ten pozostanie nieruchomy?

Palec Ludovica zaczął kreślić coraz to węższe okręgi, aż do utworzenia spirali wokół katedry, i na niej się zatrzymał.

– Koło może się kręcić i kręcić, i jeszcze kręcić, ale ci, którzy tam mieszkają… – Il Moro rozłożył ręce – …pozostaną w miejscu.

Po czym Ludovico położył prawą dłoń na ramieniu franciszkanina w przyjacielskim, a zarazem groźnym geście.

– Rozumiecie, wielebny ojcze?

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

------------------------------------------------------------------------

1 Ludovico Sforza zyskał przydomek Il Moro (Maur) z uwagi na swoją śniadą karnację .

2 Nawiązanie do hasła propagandowego lidera Ligi Mattea Salviniego .Od Autora Książka pełna błędów

Podjęcie próby napisania książki o Leonardzie da Vinci pozbawionej błędów w przypadku historyka byłoby dowodem arogancji. Przekonanie, że można to uczynić, będąc powieściopisarzem z dyplomem chemika, byłoby dowodem delirium. Dlatego też nie mam wątpliwości, że książka ta pełna jest błędów zarówno w dziedzinie historii, jak i historii sztuki, które prędzej czy później zostaną wyszczególnione. Jednak pewne, zdawałoby się dziwaczne bądź mało prawdopodobne elementy są historycznie potwierdzone.

Prawdą jest mianowicie, że jedną z największych zmór utrudniających życie w Mediolanie w tamtych czasach były korki uliczne, w których blokowały się karety powożone wyłącznie przez panie. Prawdą jest też historia dwóch ludzi uznanych za fałszerzy, de Pesserera i Crancza, którzy zostali uwolnieni po tym, jak odkryto, że są alchemikami.

Prawdopodobne jest natomiast, że w okresie, o którym mowa, Leonardo mieszkał z matką. Począwszy od adnotacji sporządzonej około roku 1493, w której podaje, iż Caterina przybyła dnia 16 lipca 1493, a skończywszy na kawałku papieru z 1494 roku, w którym mowa o wydatkach na pochówek Cateriny w wysokości stu dwudziestu trzech soldów, to jest sześciu lirów lub, jak kto woli, około dukata. Niemało pieniędzy jak na tamte czasy na pochówek, trudno przypuszczać, by chodziło więc o służącą. Tak jak zastanawiające jest, że w notatce na temat przyjazdu Cateriny nie ma wyrażenia, „by się u mnie zatrzymać”, które pojawia się, gdy przyjeżdżali uczniowie – począwszy od Salaia aż po Giulia il Tedesco. Z hipotezą tą zgadzają się różni badacze, wśród nich Luca Beltrami.

Błędne, choć tylko trochę, jest natomiast użycie „do” jako nazwy dźwięku muzycznego. Pierwsze poświadczenia takiej solmizacji pojawiają się dopiero w początkach XVI wieku.

Niezasłużony jest też tytuł książęcy przypisany Philippe’owi de Commynes. Ale jak wiadomo, było wtedy tylu książąt, że wymsknęło mi się i w tym przypadku.

Prawdopodobne jest natomiast, że Salai był dla Leonarda kimś pomiędzy ukochanym uczniem a przysposobionym synem. Podążał za Leonardem właściwie wszędzie. I choć w ich relacji nie brakowało kłótni czy rozbieżności, to jak się wydaje, nigdy nie była ona podawana w wątpliwość.

Możliwe jest, choć mało prawdopodobne, by Leonardo otrzymał zapłatę za Madonnę wśród skał w czasie, o którym tutaj mowa. Zdanie: „jesteście mi dłużni pieniądze za ten obraz” powtarzał przez jakieś dwadzieścia lat. Długo też trwała historia z koniem dla Sforzy, którego Leonardo – ze względu na problemy zarówno techniczne, jak i finansowe – nigdy nie ukończył.

Najlepszą książką szczegółowo opisującą nieprawdopodobny wysiłek i problemy, jakie wiązały się z odlewem konia, jest bez wątpienia Leonardo e il monumento equestre a Francesco Sforza Andrei Bernardoniego, która ukazała się nakładem wydawnictwa Giunti. Korzystając z okazji, pochylę się w tym miejscu nad kilkoma publikacjami, które spodobają się tym, którzy choćby z czystej ciekawości chcieliby dowiedzieć się czegoś więcej o „Leonardzie – człowieku renesansu” z tekstów poważniejszego kalibru niż ta powieść.

Jak już wspominałem, mogłoby nie starczyć życia, by w pełni poznać geniusz Leonarda da Vinci. Dobrym punktem wyjścia jest jednak wspaniała książka Waltera Isaacsona Leonardo da Vinci (we Włoszech wydana przez wydawnictwo Mondadori). Przyjemna, choć może nazbyt przepojona liryzmem powieść Dmitrija Mereżkowskiego Leonardo da Vinci. Zmartwychwstanie bogów – to pierwszy tekst beletrystyczny, w którym pojawia się hipoteza, że w czasie swojego pobytu w Mediolanie Leonardo mieszkał z matką. (Tak się składa, że istnieje wiele, może nawet zbyt wiele powieści, w których Leonardo jest głównym bohaterem lub jedną z głównych postaci. Moim ulubionym fikcyjnym Leonardem – obok roztargnionego samotnego geniusza, który ma problemy ze zrozumieniem, jak działa spłuczka w Tylko siąść i płakać Roberta Benigniego – jest ten z filmu animowanego Pan Peabody i Sherman).

Nie można mówić o Leonardzie, nie wspominając o Florencji Medyceuszy, gdzie malarz kształcił się między innymi w pracowni Verrocchia, czy też nie wzmiankując o znaczeniu pieniądza w tamtych czasach. Społeczność florencka była prawdopodobnie jedną z pierwszych, dla której pieniądz był wartością podstawową, pojęciem abstrakcyjnym, a nie tylko jakimś przedmiotem. Dała ona początek bankowości i rachunkowości, jakie znamy dzisiaj.

Na poziomie akademickim książka Raymonda de Roovera Rise and Decline of the Medici Bank 1397–1494 nadal stanowi, jak sądzę, punkt odniesienia dla wszystkich interesujących się historią florenckiej bankowości. Nie jest to lektura łatwa, wymaga czasu i cierpliwości, a do tego przygotowania z zakresu ekonomii i finansów, co nie każdy posiada. Ja na przykład jej nie miałem i niektóre pojęcia stały się dla mnie jasne dopiero po lekturze dużo bardziej potoczystych i dużo przyjemniejszych opracowań: La fortuna dei Medici Tima Parksa (wyd. Bompiani) oraz 1345. La bancarotta di Firenze Lorenza Tanziniego (wyd. Salerno). Ten aspekt został też interesująco przedstawiony w książce Erica Weinera Genialni. W pogoni za tajemnicą geniuszu (PWN).

Innym bohaterem mojej książki jest Ludovico il Moro, a także, pośrednio, Mediolan. I o ile Florencja jest miastem, w którym narodził się renesans, o tyle Mediolan jest tym, w którym się on w pełni rozwinął pod każdym względem: artystycznym, naukowym i społecznym.

Dwór Ludovica il Moro był centrum tego rozwoju i warto dowiedzieć się o nim więcej.

Nienowa już co prawda, ale bardzo przyjemna w lekturze jest czterotomowa publikacja La corte di Lodovico il Moro Francesca Malaguzziego Valeriego. Jeśli natomiast ktoś chciałby nie tyle przyjrzeć się życiu dworskiemu przekrojowo, ile zgłębić jeden z jego przejawów, jakim była korespondencja między ambasadorami i rządzącymi, bez wątpienia doskonałą lekturę, a do tego w pełni udokumentowaną, stanowią książki Guida Lopeza (Leonardo e Ludovico il Moro. La roba e la libertà oraz Festa di nozze per Ludovico il Moro, wyd. Mursia). Równie przyjemną książką – choć nie wiem, na ile łatwą do zdobycia – jest Beatrice d’Este Silvii Alberti de Mazzeri (mój egzemplarz został wydany przez wyd. Fabbri). To beletryzowana, przy czym bardzo rzetelna opowieść o krótkim, lecz intensywnym życiu Beatrice d’Este.

Zajmowanie się postacią taką jak Leonardo i przyznanie sobie prawa do wyrażania jego myśli wymaga niemało tupetu. Nigdy bym sobie na to nie pozwolił z własnej inicjatywy, ale teraz, po fakcie, mogę być za to tylko wdzięczny! Dziękuję wydawnictwu Giunti, które wybrało mnie do tego projektu, oraz Giulii Ichino, wydawczyni, ale przede wszystkim przyjaciółce, która od samego początku towarzyszyła powstawaniu tej książki, kontaktując mnie z ekspertami za każdym razem, gdy wymagała tego moja niewiedza (to znaczy często!). Przez te półtora roku poznawania Leonarda, człowieka renesansu par excellence, nauczyłem się dużo więcej, niż mogłem tego oczekiwać! Sądziłem, że już sporo o nim wiem, a okazało się, że zaledwie ślizgałem się po powierzchni.

Nigdy nie udałoby mi się nauczyć tego wszystkiego samemu, to jasne. Dlatego in primis składam wyrazy podziękowania Dariowi Dondiemu za to, że wprowadził mnie w świat rękopisów Leonarda oraz że bezbłędnie rozpoznawał to, co właśnie chciałem zrozumieć. Dziękuję – porządek wymienionych tu nazwisk jest absolutnie przypadkowy – Edoardowi Rossettiemu za jego niemającą sobie równych wiedzę historyczną i urbanistyczną na temat Mediolanu z czasów Sforzów, Gabrielowi Baldassariemu za to, że ze skrupulatnością i poczuciem humoru towarzyszył pisaniu w języku Ferrary lat tysiąc czterechsetnych (niemal tysiąc pięćsetnych), Luce Scarliniemu za wskazówki dotyczące mody i uzbrojenia tamtych czasów, a Maristelli Botticini za oświecenie mnie co do pewnych aspektów dotyczących historii instytucji finansowych, które mi umknęły – nie to, żebym teraz wiedział, o co w nich chodzi, ale potrafię o nich opowiadać…

Tym samym, kończąc te uwagi, chciałbym odradzić Czytelnikom posługiwanie się tą książką jako pozycją z zakresu historii. Jest to powieść. I choć wiele faktów historycznych zostało potwierdzonych, nie jest powiedziane, że potwierdzone są także związki między tymi faktami. Prawdą jest, że Leonardo nigdy nie ukończył pomnika konnego Francesca Sforzy, tak jak prawdą jest, że on sam odkrył niezmienniczość proporcji zwierząt względem skali, ale to, że istniał między tymi faktami jakiś związek, jest tylko, jak sądzę, owocem wyobraźni. Uważam przy tym, że nieużywanie wyobraźni przy pisaniu książki z geniuszem Leonarda da Vinci w roli głównej byłoby nie tylko błędem, ale i oznaką braku szacunku.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: