Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Miecz i korona. Młody sokół - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 listopada 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
50,00

Miecz i korona. Młody sokół - ebook

Drugi tom wielkiej epopei o Fryderyku I Barbarossie, zwanym Rudobrodym, który stał się jednym z najpotężniejszym władców średniowiecznej Europy.

Lato 1147 roku. Lubeka płonie, przez cudowne kamienne mosty Regensburga ciągnie armia krzyżowców, a na tronie w Norymberdze zasiada jako regent dziesięcioletni król. Wbrew woli swojego ojca młody Fryderyk ze Szwabii, który przejdzie do historii jako Barbarossa, również wyrusza z krzyżowcami do Ziemi Świętej.

Tymczasem książęta Miśni, Saksonii i Anhaltu walczą z sąsiadującymi z ich ziemiami plemionami Słowian. Pozostawione niewiasty same muszą mierzyć się z napastnikami i klęską głodu. Król Konrad powraca z krucjaty do rozdartej Rzeszy ciężko chory i z nielicznymi ocalałymi.

Kiedy umiera, Fryderyk staje przed ważną decyzją. Czy wesprze swojego nieletniego kuzyna na tronie? A może sam sięgnie po koronę?

Sabine Ebert stworzyła imponującą, wstrząsającą i frapującą historyczną panoramę, która opiera się na prawdziwych wydarzeniach.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8230-665-1
Rozmiar pliku: 1 000 B

FRAGMENT KSIĄŻKI

DRAMATIS PERSONAE

Postaci historyczne występujące w powieści

Staufowie:

Konrad Stauf, niegdyś antykról, następnie król niemiecki i cesarz rzymski Konrad III

Henryk Berengar, jego najstarszy syn, jako dziesięciolatek wybrany na króla i współregenta

Fryderyk, jego młodszy syn (później Fryderyk z Rothenburga)

Fryderyk II Stauf, książę Szwabii (Jednooki), starszy brat Konrada i niegdyś pretendent do tronu

Agnieszka z Saarbrücken, druga żona Fryderyka Jednookiego

Fryderyk III, syn Fryderyka Jednookiego z pierwszego małżeństwa z Judytą z Welfów (później król niemiecki i cesarz rzymski Fryderyk I Rudobrody¹)

Adela z Vohburga, pierwsza żona Fryderyka III

Świeccy sojusznicy Staufów:

Henryk Babenberg, inaczej Jasomirgott, przyrodni brat Konrada, książę Bawarii i margrabia Austrii (później książę Austrii)

Markward z Grumbach, zaufany Konrada

hrabia Ulryk z Lenzburga

hrabia Bernhard z Plötzkau

Kunegunda, jego małżonka

hrabia Sizzo Schwarzburg-Käfernburg

Gotfryd z Vohburga, burgrabia Norymbergi i krewny Adeli

Welfowie:

Henryk Lew, książę Saksonii

Klemencja z Zähringen, jego pierwsza żona

Welf VI, młodszy brat zmarłego w 1139 roku pretendenta do tronu Henryka Pysznego, stryj i doradca Henryka Lwa

Uta von Calw und Schauenburg, jego małżonka

Welf VII, ich syn

Świeccy sojusznicy Welfów:

Konrad I, książę Zähringen

Adolf II, hrabia Schauenburga, Holsztynu i Sztormarnu

Henryk, hrabia Weidy, doradca Henryka Lwa

Herman, hrabia Lüchow, doradca Henryka Lwa

Askańczycy:

Albrecht Ballenstedt, margrabia Marchii Północnej, hrabia Ballenstedt, niegdyś książę Saksonii (później margrabia Brandenburgii), zwany Albrechtem Niedźwiedziem

Zofia z Winzenburga, jego małżonka

Otto, Herman, Adalbert, Dytryk, Zygfryd, Henryk i Bernard – ich synowie

Hedwiga, ich córka

Świeccy sojusznicy Askańczyków:

hrabia Otto z Hillersleben, najbliższy zaufany Albrechta

hrabia Herman z Winzenburga, brat Zofii

Wettynowie:

Konrad Wettyn, margrabia Miśni i Łużyc (znany jako Konrad Wielki)

Otto, jego najstarszy syn (później margrabia Otto Bogaty)

Dytryk, jego drugi syn (później margrabia Dytryk z Landsbergu)

Dobroniega, żona Dytryka, siostra polskiego księcia

Dedo, Henryk, Fryderyk – kolejni synowie Konrada

Oda, Berta, Gertruda, Adela, Agnieszka, Zofia – jego córki

hrabina Matylda z Seeburga, siostra Konrada

hrabia Konrad z Seeburga, najstarszy syn Matyldy

Werner z Brehny, marszałek Konrada

Radebot z Miśni, ministeriał²

Ludowingowie:

landgraf Ludwik Żelazny

Judyta, córka księcia Fryderyka II Szwabskiego, jego małżonka (znana jako Jutta Klarysa Turyńska)

Słowianie:

Niklot, książę Obodrzyców

Przybysław i Warcisław, jego najstarsi synowie

Przybysław, zwany Henrykiem, książę (wcześniej król) Braniborza³ i Szpandawy⁴

Petryssa, jego żona

Jaksa, jego bratanek⁵, książę Kopanicy⁶

Agapia, jego małżonka, córka komesa wrocławskiego Piotra Włostowica

Duchowieństwo:

Albero z Montreuil, arcybiskup Trewiru

Otto, biskup Fryzyngi, przyrodni brat Konrada Staufa

Wibald, opat Stablo i Corvey, królewski kanclerz, benedyktyn

Henryk, arcybiskup Moguncji i współregent

Anzelm, biskup Hawelbergu

Arnold, proboszcz katedry w Kolonii, kanclerz (później arcybiskup Kolonii)

Bernard z Clairvaux, opat Clairvaux i kaznodzieja wypraw krzyżowych, cysters

Udo, biskup Naumburga

Eberhard, biskup Bambergu

Wichman, proboszcz, a następnie biskup Naumburga (później arcybiskup Magdeburga), syn Matyldy z Seeburga, siostrzeniec margrabiego Miśni i Łużyc

Rahewin, skryba Ottona z Fryzyngi

Helmold, kronikarz (znany jako Helmold z Bosau⁷)

Cesarstwo bizantyjskie:

Manuel I Komnen, cesarz

Irena, cesarzowa, wcześniej Berta z Sulzbach, siostra żony, a następnie adoptowana córka Konrada III

Teodora, bratanica Manuela i narzeczona Henryka Jasomirgotta

Prosuch, głównodowodzący oddziałów, które na polecenie Manuela miały chronić miejscową ludność przed wojskami krzyżowców

hrabia Aleksander z Graviny oraz Demetriusz Makrembolita, posłańcy i dyplomaci na służbie Manuela

Francja:

król Ludwik VII

Odo z Deuil, benedyktyn, jego doradca i ojciec chrzestny, zaufany opata Sugera i kronikarz (później opat Saint-Denis)

Dania:

Swen, syn króla Danii (później Swen III, Swen Grade)

Kanut Magnusson, konkurent Swena do tronu

Polska:

książę Bolesław VI (zwany Kędzierzawym)

książę Mieszko III (zwany Starym), jego brat

Władysław II (zwany Wygnańcem), ich najstarszy brat, szwagier króla Konrada⁸, po próbie obalenia braci na wygnaniu w Altenburgu

Ważniejsze postaci fikcyjne:

Ulryk Lauterstein, zaufany króla

Chrystian, paź na dworze margrabiego Miśni, syn straconego grajka Lucjana

Hanka, jego matka

Józefa, uzdrowicielka z Miśni, zwana „starą znachorką”

Helmhold Steinau, komendant zamku Plötzkau

Hugo Rottfels, rycerz na służbie hrabiego Plötzkau

Isa, jego żona

Roland Weissbach, rycerz na służbie hrabiego Plötzkau

Judyta, jego żonaWładza opiera się nie tylko na mieczach i złocie, wzniosłych przydomkach i tytułach. Przede wszystkim opiera się na kłamstwach, intrygach i pozorach, na niezłomnej woli potężnych, by strzec swego panowania za wszelką cenę i jeszcze je powiększać. I dlatego nawet śmiertelni wrogowie zawierają dla pewnych celów sojusze. Lud, który swym potem, krwią i śmiercią płaci rachunki, nie ma pojęcia o potajemnych targach. Widzi tylko lśniące złotem insygnia albo zakrwawione narzędzia. Nakazuje mu się posłuszeństwo. Im więcej strachu mu się napędzi, tym chętniej usłucha i więcej cierpienia zniesie. Czy jest jeszcze nadzieja? Czy rozsądek jest jakąś opcją, skoro miłość uważa się już za bezwartościową?CIĘŻKA ZIMA

Kunegunda i Bernhard z Plötzkau

zamek Plötzkau, koniec lutego 1147 roku

Młoda pani na zamku niecierpliwie spoglądała na męża, który wraz z dwoma tuzinami towarzyszy i rozszczekaną sforą psów wyruszał przez bramę na polowanie w lasach. Spod kopyt rumaków tryskała śnieżna breja, a ogary prześcigały się w głośnym ujadaniu.

We wsi pod zamkiem już dawno nie było żadnych psów. Po dwóch latach nieurodzaju wszystkie zarżnięto i zjedzono. Podobnie jak koty, szczury i wszelką zwierzynę, którą mieszkańcy wioski zdołali potajemnie złapać na bagnach.

Teraz wieśniacy żywili się gorzką mąką z żołędzi. Wielu pomarło tej zimy, przede wszystkim dzieci, wymęczone ciążami niewiasty i starcy. Pogrzebów nie było, bo ziemia zamarzła. Sztywne od zimna zwłoki zalegały na stosach w najdalszym kącie cmentarza.

– Módlmy się, by hrabia Bernhard i jego towarzysze powrócili z polowania z bogatym łupem – powiedziała Gunda do trzech młodych dam, które wraz z nią żegnały myśliwych.

Dziczyzny potrzebowali nie tylko po to, by mieć mięso na stole przez następne dni, ale też po to, żeby zrobić zapasy. Wkrótce mąż Gundy z niemal wszystkimi mężczyznami ze swego hrabstwa miał wyruszyć na wyprawę krzyżową do Ziemi Świętej i zostawić małżonkę samą: z garstką wojowników do ochrony, bez jednego feniga, niemal bez ziarna na zasiew. Z braku mężczyzn i wołów do pługów będą się musiały zaprząc wieśniaczki.

Agnieszka, Judyta i mała Isa, młode małżonki rycerzy z Plötzkau, które towarzyszyły jej na dziedzińcu, posłusznie przytaknęły, przestępując z zimna z nogi na nogę. To był wilgotny i mroźny luty i chłód przenikał do szpiku kości. A wyjazd na polowanie jak zwykle się przedłużał.

– Chodźcie, mamy mnóstwo pracy! – zawołała do swoich towarzyszek Gunda, czy też hrabina Kunegunda z Plötzkau, jak brzmiały jej pełne imię i tytuł.

Zdecydowanie obróciła się na pięcie, gdy tylko rycerze zniknęli z pola widzenia. Hrabia wróci zapewne dopiero tuż przed zmierzchem, czyli będzie miała dość czasu, aby zrobić to, co zamierzała, nie słysząc pogardliwych uwag męża na temat jej „nazbyt miękkiego serca”.

Przez brudny i mokry śnieg podeszła do głównego budynku zamku. Jej przemarznięte towarzyszki ruszyły za nią, otulając się ciaśniej pelerynami.

Kunegunda z Plötzkau była wyjątkowo piękną młodą kobietą. Miała zaledwie dwadzieścia lat, lśniące czarne włosy i regularne rysy twarzy, którą zwykle znaczył smutek. Za o wiele starszego od siebie hrabiego Bernharda została wydana w wieku trzynastu lat po to, by ten w szykującej się wówczas wojnie dotrzymał wierności królowi.

Niedługo potem armia arcybiskupa Magdeburga do szczętu spaliła rodową siedzibę hrabiego. Dzięki działaniom Gundy nikt nie zginął i każdy mieszkaniec mógł uratować część dobytku. Jednak zburzeniu zamku nie mogła zapobiec. Jakżeby inaczej – z zaledwie garstką zdolnych do walki mężów, których pozostawił jej hrabia Bernhard? Lecz on miał do niej o to żal do dziś.

Dziewięć lat po pożarze zamek nadal był placem budowy. Na nowo wzniesiono palisady, a także parę budynków z drewna i muru pruskiego oraz palatium⁹, w którym mieszkali hrabia i hrabina. Nowy bergfrid¹⁰ miał zostać wzniesiony z kamienia, lecz nadejście zimy przerwało prowadzone prace. Tylko jeden kamieniarz wraz z pomocnikiem ciosali kamienne bloki, które zostaną użyte do budowy, gdy tylko ustąpi mróz.

Równomierne uderzenia dłuta rozbrzmiewały ponad dziedzińcem, mieszając się z głośnymi rozkazami i szczękiem mieczy. Helmhold, starszy, uparty rycerz, nadzorował ćwiczenia zbrojnych i giermków, którzy mieli towarzyszyć mężowi hrabiny w Ziemi Świętej.

– Mur z tarcz! – wrzasnął właśnie, a ociekający pomimo zimna potem mężczyźni ustawili się w dwóch rzędach, tworząc zwartą ścianę z drewnianych tarcz.

Gunda, przechodząc, czuła na plecach pogardliwe spojrzenie Helmholda.

W komnacie uderzyło ją ciepło ognia z kominka. Jak dobrze!

– Pomóż mi się przebrać – rozkazała młodej pokojówce Anni, która usługiwała jej i damom.

Hrabia Bernhard, który liczył sobie już sześćdziesiąt lat i pochodził z ważnego rodu, przykładał ogromną wagę do tego, by jego małżonka na znak swego wysokiego stanu nosiła suknie w wyrazistych barwach, z haftami lub obszyte krajką¹¹ i z szerokimi rękawami podług francuskiej mody. Nie oszczędzał na tym, choć na odbudowę zamku musiał pożyczyć pieniądze od Żydów z Magdeburga, a przygotowania do wyprawy krzyżowej kosztowały mnóstwo srebra.

Lecz do realizacji swojego planu nie potrzebowała kosztownego bliautu¹².

Służąca zasznurowała jej wierzchnią suknię z farbowanego na niebiesko urzetem barwierskim lnu, której rękawy dało się podwinąć wysoko nad spodnią suknią. Kosztowną pelerynę z najdoskonalszego sukna podbitego futrem, w której hrabina żegnała wyruszającego na łowy męża, Anni rozwiesiła na drewnianym drągu obok paleniska, by przemoczony rąbek wysechł. Później ją wyszczotkuje. Na wyprawę do wsi Anni nałożyła swojej pani na ramiona skromniejszą pelerynę, choć też doskonałą, zdobioną szerokimi krajkami.

Gunda zerknęła tęsknie na wypukły brzuch służącej, która nie była starsza od niej, a już spodziewała się trzeciego dziecka – razem z mężem Pawłem, jednym z łuczników. Judyta i Isa, które wraz z hrabiną żegnały myśliwych, też nosiły pod sercem potomków. Jakże Gunda im tego zazdrościła!

Podczas dziewięciu lat małżeństwa ani razu nie znalazła się w stanie błogosławionym, choć jej mąż niczego nie pragnął bardziej niż dziedzica. Bez potomka jego linia wygaśnie, był ostatnim z rodu.

I również dlatego hrabia Plötzkau na świątecznym zjeździe w Spirze, gdzie słynny Bernard z Clairvaux prawił kazania i przekonał nawet króla, by przyjął z jego rąk krzyż, obwieścił swój udział w wyprawie krzyżowej. Miał nadzieję, że dzięki temu doczeka się upragnionego dziedzica. Poza tym rozwiązywało to pogłębiające się problemy finansowe hrabiego. Przyjęcie krzyża oznaczało darowanie wszelkich długów oraz zwolnienie z odsetek od pożyczki zaciągniętej u Żydów.

Gundę jakby piorun raził, kiedy jej małżonek nagle z głośnym „Za Boga!” przepchnął się naprzód i przyjął z rąk świątobliwego opata czerwone pasy materiału, by kazać je sobie naszyć na opończy.

Nie kochała Bernharda, nigdy go nie kochała, za to często się go bała, zwłaszcza w pierwszych latach małżeństwa. Mimo to nie poczuła ulgi, że wyjedzie na nieokreślony czas i może nigdy nie powrócić.

W jego obecności nikt nie śmiał podważać jej pozycji i otwarcie zarzucać jej bezpłodności, mimo że hrabia Bernhard również ze swoimi poprzednimi żonami nie zdołał spłodzić potomka. Lecz kiedy go nie będzie…

Dziewięć lat temu, gdy zamek oblegały przeważające siły wroga, już raz stawiła czoło wszelkiej wrogości we własnych murach: komendantowi zamku, zarządcy, tchórzliwemu kapłanowi, zasiedziałym damom, wszystkim, którzy uważali ją za głupie dziecko.

Teraz nie była już trzynastolatką i miała na zamku sprzymierzeńców. Przede wszystkim Agnieszkę, Judytę i Isę, których mężowie dopiero po zniszczeniu starego zamku wstąpili na rycerską służbę u hrabiego Bernharda.

Tymczasem jednak piętno bezdzietności tak mocno do niej przylgnęło, że wielu zaufanych hrabiego namawiało go, żeby ją oddalił.

A teraz już całkiem straciła szansę na to, by zajść w ciążę, zanim jej mąż wyruszy w maju na wyprawę krzyżową. Kiedy bowiem wrócili ze świątecznego zjazdu w Spirze, opuścił jej komnatę i wspólne łoże. Komnatę, w której właśnie się przebierała, żeby udać się do wsi.

Tamta upokarzająca scena jak żywa stanęła jej przed oczami.

Wyczerpani i przemarznięci po długiej i trudnej podróży dotarli do Plötzkau w głębokim śniegu. Posłano przodem jeźdźców, aby zapowiedzieli ich przybycie.

Podczas posiłku w głównej sali zamku hrabia Bernhard ogłosił wobec całej załogi, że wyruszy z królem Konradem Staufem na wyprawę krzyżową do Ziemi Świętej, żeby odbić Edessę z rąk Saracenów. Niektórzy z jego rycerzy od razu zgłosili gotowość towarzyszenia mu w tej wyprawie. Zanim mąż Kunegundy wstał od stołu, nakazał swemu zarządcy, by przygotował mu osobne miejsce do spania, bo jako pątnik nie może dzielić łoża z żoną.

– Jak możecie mnie tak poniżać? – oburzyła się bezradna Gunda.

W najmniejszym stopniu nie tęskniła za jego łóżkowymi staraniami, ale przez lata małżeństwa nauczyła się je znosić. To był nie tylko jej obowiązek, lecz cena za dziecko, którego i ona głęboko pragnęła.

A ta nadzieja przepadła. Plotki na zamku staną się nie do zniesienia, jeśli hrabia będzie unikał łoża swej żony.

– Krzyżowca obowiązują śluby czystości – odparł szorstko Bernhard.

– Ale dopiero gdy rozpocznie się wasza wyprawa! – powiedziała błagalnym tonem Gunda. – A do tego czasu minie co najmniej kwartał. Może Bóg Wszechmogący obdarzy nas dzieckiem – w nagrodę za to, że przyjęliście krzyż!

Opadła nawet w sali na kolana i złożyła dłonie. Lecz on odepchnął ją od siebie – na oczach wszystkich.

– Nie kuś mnie! – ofuknął Gundę. – Bóg karze nas za nasze grzechy bezdzietnością, nieurodzajem, wszystkimi tymi złowieszczymi znakami na niebie oraz upadkiem Edessy! Musimy czynić pokutę. Po moim powrocie Bóg pobłogosławi nas dziećmi i obfitymi zbiorami. Przypomnij sobie cuda, które sprawił w Spirze opat z Clairvaux!

Wywołały one wielkie poruszenie. Cudem było nie tylko przyjęcie krzyża przez króla – który jeszcze dwa dni wcześniej się przed tym wzbraniał – i przez jego młodego bratanka Fryderyka ze Szwabii, zaręczonego niedawno z przyjaciółką Gundy z młodości, Adelą z Vohburga. Opat Bernard dokonał też cudownych uzdrowień: ślepiec, który nagle odzyskał wzrok, kaleka, który znów zaczął chodzić…

Od tamtej pory ludzi jakby ogarnęła gorączka. Jej mężowi w wyprawie krzyżowej chcieli towarzyszyć nie tylko niemal wszyscy rycerze, lecz także zbrojni, giermkowie i połowa wioski. Mieli nadzieję, że w walce z Saracenami zdobędą chwałę i wieczne zbawienie, odpuszczenie grzechów i bogate łupy – a może po prostu chcieli uciec od biedy i głodu.

Gunda otrząsnęła się z bolesnego wspomnienia, kiedy wraz z Anni weszła do kuchni, drewnianego budynku, który z powodu zagrożenia pożarem stał w pewnej odległości od pozostałych zabudowań.

– To, co zawsze, szlachetna pani? – zapytał kuchmistrz, niski, ale silny człowiek z przerzedzonymi włosami pod czepkiem.

Gunda skinęła głową. Kosz z kromkami chleba, które służyły rycerzom podczas wieczerzy za podkładki pod mięso, był już przygotowany. Na palenisku bulgotał rosół z poogryzanych kości.

– Dwa kociołki. Do tego parę dzbanów piwa i pół korca jęczmienia.

Kuchmistrz zawahał się i zerknął na żonę zarządcy, która weszła właśnie szpiegować Gundę. Podstępna Gepa i jej kuzynka, żona rycerza z Grünbach, uważały młodą hrabiankę za źródło wszelkiego zła, które spotykało Plötzkau w ostatnich latach.

– Hrabiemu to się chyba nie spodoba… – zaprotestował nieśmiało.

– Dobroczynność to obowiązek i cnota każdego szlachcica – odpowiedziała ostro Gunda i spojrzała na Gepę, która wysunęła tylko swój ostry podbródek i zacisnęła wąskie usta, bo nie odważyła się sprzeciwić.

Hrabina nie lubiła tej złośliwej niewiasty. Ona i jej małżonek uważali się za wcielenia prawości, a wcale nimi nie byli. Niestety hrabia Bernhard miał do nich zaufanie i pozostawił rycerza na urzędzie także po zniszczeniu zamku.

– Oczywiście, hrabino, oczywiście – zapewnił kuchmistrz pośpiesznie, bijąc głębokie pokłony.

– Każcie wrzucić wszystko na wózek, zaraz wyruszam – oznajmiła Gunda, wiedząc, że Gepa policzy każdy kęs i każdy dzban, by jej mąż mógł zdać hrabiemu szczegółową relację.

Potem hrabina przeszła do izby, w której przechowywano zioła, pasy płótna i lecznicze nalewki. Kiedy miejscowa znachorka zmarła, nie pozostawiając następczyni, Gunda zadbała o to, by jej zapasy przeniesiono do nowo powstającego zamku. Od pani na zamku oczekiwano, że w razie czego będzie potrafiła opatrzyć ranę czy poradzić sobie z gorączką, jeśli w okolicy nie było znachorki, balwierza czy medyka.

Anni wiedziała, co ma zapakować do kosza. Do osady pod zamkiem wybierały się niemal codziennie.

Na dziedzińcu czekała reszta uczestników wyprawy: Judyta, Isa i Agnieszka, dwóch podkuchennych, którzy ciągnęli sanie z kociołkami pełnymi szybko stygnącego rosołu, dzbany z piwem i kromki pieczywa, oraz sześciu zbrojnych jako obstawa.

To mąż Gundy upierał się, żeby miała zbrojną ochronę, kiedy wybierała się do biednych i chorych w podzamkowej osadzie. Nędza była tak wielka, że wcześniej czy później wieśniacy przestaną cierpliwie czekać, aż hrabina rozdzieli zupę i chleb, tylko rzucą się na jedzenie. Oni albo członkowie jednej z niezliczonych band wyjętych spod prawa, którzy ciągnęli przez kraj głodni i brutalni.

– Zebrałyśmy parę kaftanów, nogawic i resztki wełny – powiedziała, pociągając nosem, Judyta, siedemnastolatka o jasnych włosach, której mąż ku jej wielkiej rozpaczy również zdecydował się wziąć udział w wyprawie krzyżowej. Teraz też miała oczy zaczerwienione od płaczu. Wkrótce miała urodzić – niech Święta Panienka ma ją w swojej opiece – i myśl o tym, że dziecko może nigdy nie ujrzeć ojca, rozdzierała jej serce.

Zaledwie trzynastoletnia Isa była szczęśliwa, że jej o wiele starszy i grubiański mąż wyjeżdża. Ze strachu przed nim ukrywała to jednak starannie. Bała się także porodu. I słusznie – była jeszcze bardzo młoda i zbyt drobna, by bez trudności donosić ciążę.

Najstarsza z nich, dwudziestodziewięcioletnia Agnieszka, matka trójki dzieci, objęła obie młodsze damy z miłością, otarła łzy Judyty i delikatnie pogładziła Isę po policzku. Jej mąż miał zostać w Plötzkau, stracił bowiem na wojnie pół prawej ręki.

– Idziemy zrobić dobry uczynek! – zachęciła ciężarne. – Bóg Wszechmogący nam to wynagrodzi.

Droga była błotnista, przy każdym kroku Gunda zapadała się w brei, choć przywiązała do butów chodaki. Gdy dotarli do wsi, brzeg sukni miała przemoczony powyżej kostek.

Jak za każdym razem od wielu tygodni uderzyła ją cisza panująca w osadzie. Nie szczekały już psy, nie meczały kozy, nie biegały dzieci. Słychać było tylko dobiegające z jednej z chat popłakiwanie niemowlęcia.

Zaraz jednak zagłuszyły je błagalne wołania mieszkańców wioski, którzy dreptali ku niej w nadziei na coś do zjedzenia.

– Niech Bóg was błogosławi, dobra pani!

– Okruszynę chleba dla moich dzieci, proszę, one płaczą z głodu!

Gunda pozostawiła swoim towarzyszkom w miarę sprawiedliwe rozdzielanie jedzenia, w pierwszej kolejności dzieciom.

Do położnic wybierała się razem z Anni. Od żon rycerzy nie mogła oczekiwać, że będą wchodzić do wąskich i zadymionych chat, w których na stałe zagościła nędza.

Starosta wioski doniósł zatroskany:

– W nocy umarło jeszcze najmłodsze Berty. I stara Hilda już nie wstaje. Lecz spośród tych z gorączką od waszej wczorajszej wizyty nikt już nie pomarł, niech Bóg wam za to pobłogosławi!

Gunda wzięła koszyk z nalewkami, a Anni sięgnęła po mniejszy kociołek z rosołem.

Najpierw weszły do przekrzywionej chatynki, w której mieszkała Berta z jednym ze stajennych. Kobieta o zapadniętych policzkach leżała na posłaniu z martwym noworodkiem obok. Dwoje jej dzieci zmarło już tej zimy, miały puste oczy i wzdęte brzuchy. A teraz jeszcze to najmniejsze, które nie przeżyło nawet trzech miesięcy.

Gunda podeszła bliżej i przyłożyła pogrążonej w żałobie matce dłoń do policzka, na którym ta miała duże znamię.

– Przykro mi. Przyślę ojca Johanna, żeby odmówił modlitwę – powiedziała cicho.

Berta zapłakała.

– Bóg karze nas za nasze grzechy. Koniec świata jest bliski – szlochała. – Musimy składać ofiary za nasze zbawienie i zbawienie moich niewinnych dzieci. I dlatego pójdę z mężem na tę pielgrzymkę.

Gunda popatrzyła bezradnie na wychudzoną niewiastę. Jej mąż wyruszy z hrabią do Ziemi Świętej jako stajenny. Ale Berta?

Owszem, kobiety ciągnęły za armią. Mężatki cerowały wojownikom bieliznę i gotowały, większość jednak uprawiała nierząd. I ten właśnie los groził Bercie, jeśli jej mąż po drodze zginie. O ile ona sama nie zemrze najpierw z wyczerpania.

– Jesteś zbyt osłabiona, by brać na siebie takie trudy – upomniała ją Gunda.

– Nie mam już nic do stracenia, a mogę zyskać życie wieczne – odparła apatycznie Berta.

Ona chce dołączyć do swoich dzieci – pomyślała młoda hrabina. A ja nie mogę jej powstrzymywać. Bo zarzucą mi odstępstwo od wiary, co może mieć straszliwe skutki.

– Najpierw musisz odzyskać siły! – odparła surowo i położyła dwie kromki chleba na zydlu przy łóżku. – Wypij to.

Napełniła kubek rosołem, w którym pływały nawet maleńkie strzępki mięsa.

Anni wsunęła na jej znak parę cienkich gałązek do tlącego się jeszcze ognia. Gunda postanowiła, że przypomni mężowi Berty, żeby zebrał drewno i przyniósł wodę, bo jego żona jest na to zbyt słaba. Na zamku nawet byle parobek dostawał teraz lepsze jedzenie niż mieszkańcy wsi: codziennie miska kaszy oraz zupa z buraków i kapusty.

Hrabina uparła się, by Berta na jej oczach wypiła rosół i zjadła odrobinę chleba.

Potem zostawiła nieszczęsną niewiastę jej troskom, by odwiedzić starą Hildę, która przewróciła się przy zbieraniu drewna i zraniła się w nogę.

Gunda poczuła odór ropy, zanim rozwinęła opatrunek.

– Podgrzej wodę! – nakazała synowej Hildy. – Ty i twój mąż powinniście lepiej zajmować się waszą matką!

– Tak, pani – odpowiedziała posłusznie obdarta kobiecina. Lecz wyraz jej twarzy był jednoznaczny: jedna gęba mniej do wyżywienia, jeśli stara umrze.

Gunda wycisnęła ropę, obmyła ranę, skropiła płótno naparem z rumianku i obwiązała nogę na nowo. Potem nalała staruszce kubek rosołu i poczekała, aż go przy niej wypije – pod pożądliwym spojrzeniem synowej.

Teraz czekali ją wszyscy dręczeni kaszlem i gorączką. Miała jeszcze trochę nalewki z omanu, mogła zrobić zimne i ciepłe okłady. Nie mogła jednak wykorzystać ugotowanych w miodzie cebul. Wywołałaby gniew męża, gdyby jeszcze bardziej uszczupliła zamkowe zapasy.

Całe miesiące miną, zanim nadejdą żniwa, a przecież prawie nie mieli ziarna na zasiew. Ludzie wciąż będą umierać, szczególnie ci z gorączką i dzieci.

I dlatego tak wielu widziało rozwiązanie w wyprawie krzyżowej. Tu w wiosce czekała ich tylko śmierć.

Ale co czekało ich w drodze do Ziemi Świętej?

Hrabia Bernhard, jego rycerze i giermkowie byli dobrze odżywieni, mieli konie, broń, przeszkolenie bojowe i zapasy. Ilu ubogich pielgrzymów nawet nie dotrze do celu?

– Niech Bóg was chroni i błogosławi, pani!

Słowa te wciąż rozbrzmiewały Gundzie w uszach, kiedy opuszczała ostatnią chatę i wraz z towarzyszącymi jej osobami szła z powrotem do zamku.

Nikogo z nich nie mogę uratować – myślała zrozpaczona.

Czuła, jak chłód i wilgoć suną od jej stóp aż do serca.

Zadowoleni myśliwi wrócili po południu. Łowy były obfite. Do siodeł przytroczono zające, wielu jeźdźców wrzuciło na grzbiety zaniepokojonych zapachem krwi koni ubite sarny, a hrabia Bernhard oznajmił, że pomocnicy przyniosą jeszcze odyńca, którego udało mu się upolować.

Gunda, która przebrała się w jasnoczerwoną suknię zdobioną zielono-żółtymi krajkami i włożyła podbitą futrem pelerynę, pogratulowała na dziedzińcu małżonkowi sukcesów na polowaniu.

Zadowolony zsiadł z konia i wypił grzane korzenne wino, które podała mu na powitanie.

Potem ruszył do palatium. Stajenni zabrali konie, a kuchmistrzowi wydano polecenia, jak ma się obchodzić z upolowaną dziczyzną.

Wieczerza na zamku była obfita. Podano pieczoną i gotowaną dziczyznę, efekty dzisiejszego polowania i poprzednich.

Jak przetrwają nadchodzący okres postu, o tym Gunda wolała w tym momencie nie myśleć.

Resztę dnia hrabia Bernhard spędził jak zwykle ze swoimi rycerzami, zarządcą oraz zbrojmistrzem, rozważając, czego jeszcze mogą potrzebować podczas długiej krucjaty. Gunda nadzorowała szwaczki, które szykowały męskie bliauty, nogawice, spodnie, koszule i opończe, i sama cięła co lepsze tkaniny.

Kiedy po wieczerzy w głównej sali mogła wreszcie wrócić do swojej komnaty, nie zdołała zasnąć, tylko leżała w łóżku i znów zastanawiała się nad tym, jak poradzi sobie z zamkiem i wsią w czasie, gdy jej mąż będzie daleko. Hrabia dał jej jednoznacznie do zrozumienia, że nie zostawi jej prawie nic srebra, bo wszystkiego potrzebuje na wyprawę krzyżową. Tylko że ludzie muszą coś jeść, żeby móc orać i zbierać plony, a i prace budowlane powinno się kontynuować. Po powrocie hrabia chciał widzieć dwupiętrowy bergfrid i obsiane pola.

Musiałabym w takim razie dokonać jeszcze większego cudu niż świątobliwy Bernard – pomyślała Gunda z goryczą.

Chociaż tyle, że na czas pielgrzymki zawieszano wszelkie długi, których narobił jej małżonek. Musi go koniecznie skłonić do zakupu ziarna na zasiew, choć jest bardzo drogie. Ostatnie plony zgniły na polach z powodu deszczowego lata.

Nagle drzwi komnaty gwałtownie się otwarły.

Gunda zerwała się i już miała krzyczeć. Lecz to jej mąż rozsunął zasłony otaczające łoże i wydyszał:

– Ani słowa!

W świetle księżyca i blasku resztek żaru z kominka dostrzegła, że jest pod peleryną nagi, a członek ma wzwiedziony.

Przerażone służki, które spały w nogach łoża, wybiegły z komnaty.

Choć Bernhard liczył już sobie niemal sześćdziesiąt wiosen, nie wyglądał na starca. Był barczysty i wysoki, raźnie też radził sobie z mieczem.

Zerwał narzutę, rzucił się na żonę, rozsunął jej nogi i brutalnie w nią wszedł.

Kilka silnych pchnięć i po wszystkim. Jęknąwszy z ulgą, zsunął się z niej i zległ. Kiedy wyrównał mu się oddech, nagle usiadł prosto.

Dopiero wtedy Gunda zauważyła w słabym świetle, że cały jego tułów jest zaczerwieniony i podrapany. Od czasu przyjęcia krzyża nosił włosiennicę. Chętnie posmarowałaby mu skórę maścią łagodzącą, lecz on by na to nie pozwolił.

– Zmusiłaś mnie do złamania pielgrzymich ślubów! – zarzucił jej głosem pełnym nienawiści.

Teraz i ona usiadła, naciągnęła na siebie narzutę i zaprotestowała:

– Nie uczyniłam nic, by was do tego skłonić.

– Sam twój widok to pokusa.

Tak niesprawiedliwy zarzut wywołał w Gundzie gniew. Od przyjęcia krzyża rzadko ją odwiedzał i zwykle nic z tego nie wychodziło. Znosiła posłusznie wszystkie jego starania, lecz nie czyniła nic, by podsycać jego żądzę. Nie wypadało. Duchowni twierdzili, że szanująca się kobieta nie może odczuwać pożądania, że to grzech.

Najwyraźniej długa abstynencja pobudziła pożądliwość hrabiego. A teraz obwiniał o to ją.

Nagle wstał i ruszył do drzwi.

– Chcecie teraz odejść? – zawołała bezradna Gunda. – Wymknąć się, żeby każdy myślał, że nie odwiedzacie mojego łoża? A jeśli będę brzemienna? Będzie to widać dopiero wtedy, gdy was już dawno tu nie będzie i oskarżą mnie o zdradę.

Wstała z łoża.

– Dla dobra dziecka, które mogliście właśnie spłodzić, i dla dobra naszego małżeństwa oczekuję, że tej nocy zostaniecie tutaj, żeby wszyscy wiedzieli, że to wy spoczywaliście w moim łożu, a nie ktoś inny!

Hrabia niechętnie uznał w duchu, że żona ma rację. Musiał przyznać się do słabości swego ciała i to odpokutować. Nie mógł jednak ryzykować, by jego małżeństwo splamiły plotki, że młoda hrabina przyprawiła mu rogi i urodziła bękarta. Jeśli rzeczywiście z Bożą pomocą spłodził potomka, nie może być żadnych wątpliwości, że to jego dziecko, od dawna wyczekiwany dziedzic.

Z ponurą miną opadł na łoże, zaciągnął zasłonę i się przykrył. Potem obrócił się na bok i zasnął po kilku oddechach.

Gunda jeszcze długo leżała z otwartymi oczami, wpatrując się w ciemność.PIEWCA KOŃCA ŚWIATA

Ulryk Lauterstein

zjazd we Frankfurcie, 19 marca 1147 roku

Poślij natychmiast kolejne sześć tuzinów zbrojnych na plac, żeby zapanować nad tłuszczą! – rozkazał Ulryk Lauterstein dowódcy straży. – Zamieszki i zabici to ostatnie, czego dziś potrzebujemy.

Komendant przytaknął i pośpieszył, by wykonać rozkaz zaufanego króla.

Groźnie narastający hałas przed królewskim palatium skłonił Lautersteina, by podejść do jednego z otworów okiennych. Rzut oka na zewnątrz w najwyższym stopniu zaniepokoił szczupłego, siwowłosego rycerza.

To nie było nic niezwykłego, że ciżba się zbiera, kiedy zjeżdżają król i najszlachetniejsi książęta Rzeszy, nawet w samym Frankfurcie, gdzie cesarze i królowie często bywali. Każdy chciał ich zobaczyć, podziwiać strojne szaty i szlachetne rumaki, a przede wszystkim skorzystać z hojnie rozdawanej jałmużny.

Zwykle wystarczało przybycie oddziału dobrze uzbrojonych jeźdźców, żeby gapie sami się cofnęli i stworzyli odpowiedni dystans między sobą a końmi i mieczami wysoko urodzonych.

Lecz tym razem było inaczej.

Nieprzebrana liczba ludzi cisnęła się na drodze do palacium insigne et splendidum – palatium położonego na wzgórzu królewskim. Byli jak opętani, na nic nie zważali.

– Koniec świata jest bliski! Koniec świata jest bliski! Ratujcie nas przed apokalipsą! – Lauterstein usłyszał z miejsca przy oknie nieustający chór głosów.

Młodzi i starzy przepychali się bezlitośnie, by ujrzeć Bernarda z Clairvaux i wszystkich tych, którzy – tak jak król Konrad – przyjęli krzyż. Czczony niczym święty, opat już po raz drugi w krótkim czasie gościł w mieście i nie mówiono o niczym innym, jak o jego żarliwych kazaniach o bliskim dniu sądu ostatecznego oraz o jego cudownych uzdrowieniach.

Każdy rozglądał się za mężczyznami, którzy mieli na opończach dwa skrzyżowane czerwone pasy, wielu z narażeniem życia starało się choć dotknąć takiej peleryny.

To, że jeszcze nikogo nie stratował koń i że nikt nie został zadeptany w tłumie, wydawało się Ulrykowi większym cudem niż przywrócenie wzroku ślepemu.

– Dobry panie, pobłogosław memu dziecku! – zawołała kobieta, która trzymała nad głową niemowlę i wyciągała je ku jeźdźcowi. O mały włos nie wpadłaby pod kopyta, gdyby ktoś nie szarpnął jej do tyłu razem z dzieckiem.

Lauterstein z ulgą patrzył, jak z bramy wypadają wezwani przez niego zbrojni i przeganiają wzburzoną masę ludzką.

Ostatni wysoko urodzeni panowie, którzy jechali do palatium, oddzieleni już byli od frankfurtczyków potrójnym szeregiem uzbrojonych pieszych.

Oczekujący mogli teraz liczyć tylko na skromną jałmużnę, na rzucane w tłum fenigi. Chwytali je zręczni ulicznicy, bezlitośnie prześlizgując się pomiędzy gapiami, a następnie błyskawicznie znikając.

Teraz wartownicy ustawili się gęstym szeregiem przed frontem królewskiego palatium. Jednak tłum się nie rozchodził. Z pół tuzina wędrownych kaznodziejów zaczęło od nowa straszyć końcem świata. Krzycząc ochryple, odmalowywali apokalipsę w jaskrawych barwach.

Zasnute czarnymi chmurami niebo zdawało się potwierdzać ich słowa. Zerwał się potężny wiatr, który unosił suche liście. Nachodził deszcz. Ulryk Lauterstein żywił głęboką nadzieję, że brzydka pogoda rozpędzi przynajmniej część ciżby. Tego dnia nie powinien przyćmić żaden krwawy incydent.

Król, któremu jako najbliższy zaufany służył od wielu lat zarówno radą, jak i swym mieczem, miał dzisiaj wystarczająco wiele problemów. Musiał zadbać o utrzymanie dynastii i pokoju w Rzeszy.

Ulryk, rzuciwszy ostatnie krytyczne spojrzenie na tłum na zewnątrz, ruszył do zamkowej kaplicy, gdzie zebrali się najwyżsi książęta Rzeszy.

Ludzie przed palatium trwali zjednoczeni strachem. Nieurodzaj, niepogoda, głód i złowróżbna gwiazda z ogonem na niebie zeszłego lata… Czy nie dość było znaków końca czasów?

– Krzyżowcy nas zbawią, uwolnią nas od naszych grzechów! – pokrzykiwała piskliwie raz po raz bezzębna staruszka. Kobiety wokół dołączały do niej.

– Chciałam tylko dotknąć opończy pielgrzyma! – pisnęła dziewczyna, która dopchała się aż do straży i została odsunięta. Przez cały ranek słuchała koszmarnych wizji, które, pryskając śliną, roztaczał przed ciżbą chudy mnich z zakonu żebraczego.

Kobieta w podartej, cuchnącej kwaśno sukni pochwyciła ją i uchroniła przed upadkiem.

– Módl się, dziecko, żeby krzyżowcy uratowali nas przed naszymi grzechami! – zawołała pośród gwaru.

– Czy to nasz dobry król? – zapytała dziewka służebna z wolem wielkim jak gęsie jajo i z czcią wskazała człowieka przy oknie. To był Ulryk Lauterstein, ale ona tego nie wiedziała.

– Głupiaś! Król mieszka od strony Menu. Nie zobaczysz go – ofuknęła ją straganiarka i mocniej zawiązała sobie czepek, bo podmuch wiatru unosił suknie i zrywał nakrycia z głów.

Lecz nie odszedł niemal nikt z poszukujących nadziei.

Kiedyś szlachetni panowie znowu się pojawią i może wtedy uda się pochwycić błogosławieństwo albo monetę.

Nagle rozbrzmiały dzwony.

– Dlaczego biją?! Czy król umarł?! – zawołali przerażeni gapie.

Pełen niepokoju szum narastał, dopóki z bramy nie wyszedł herold. Wartownicy zrobili mu miejsce, a przenikliwy dźwięk rogu zapewnił ciszę.

– Pierworodny syn jego wysokości Konrada, z Bożej łaski króla, został wybrany przez książąt Rzeszy na współregenta – oznajmił uroczystym tonem, po czym zawołał: – Niech żyje król Konrad Stauf! Niech żyje młody król Henryk!

– Niech żyje król Konrad Stauf! Niech żyje młody król Henryk! – powtórzyła zachwycona ciżba i zaczęła wiwatować.„ZABIĆ ICH! ZNISZCZYĆ! WYTĘPIĆ!”

Bernard z Clairvaux, Henryk Lew, Albrecht Niedźwiedź, Konrad Wettyn

zjazd we Frankfurcie, marzec 1147 roku

Kiedy następnego ranka książęta zebrali się w cesarskim palatium, przez okna znów wpadały do środka odgłosy tłumu i pokrzykiwania wędrownych kaznodziejów.

Wszystko to jednak przestało mieć znaczenie, kiedy głos zabrał Bernard z Clairvaux. Wysoki i chudy zakonnik o zapadniętych policzkach z płonącym wzrokiem zaklinał swą ekstatyczną przemową najwyższych panów Rzeszy.

– Światem wstrząsną najgorsze koszmary! A pewnego nieodległego dnia wszystko, co pewne, sczeźnie.

Kaznodzieja wyprawy krzyżowej zrobił znaczącą pauzę, a potem kontynuował:

– Ponoć każdy książę i rycerz, który włada mieczem, gotów jest przyjąć krzyż, by odwrócić nieszczęście od ludzkości. Lecz ja widzę tu zbyt wielu takich, którzy chcą uniknąć tego świętego obowiązku.

W sali zapadło głębokie milczenie, tylko tu i tam ktoś starał się stłumić kaszel. Ci, którzy nosili już krzyż na opończy, prężyli pierś.

Niczym elementy przemowy zajaśniały nagle błyskawice i rozległ się grzmot. Zaczął bębnić deszcz i większość ciżby na placu rozbiegła się z krzykiem. Niektórzy arystokraci w sali przeżegnali się pośpiesznie.

Lecz choć słowa Bernarda były bardzo przekonujące, król pozostał obojętny. Opat może być przeświadczony o słuszności o swej boskiej misji, ale władca musi mieć też inne sprawy na względzie. A wyprawa krzyżowa to ostatnie, czego Konrad Stauf teraz potrzebował, po wielu latach wojny, która pozostawiła ogromne spustoszenia w Rzeszy, i po tych wszystkich nieurodzajach.

Nawet papież nie chciał, żeby najpotężniejszy władca Europy przyjął teraz krzyż i wyruszył do Ziemi Świętej! Eugeniusz III wolałby, żeby Stauf pomógł mu znów przenieść się do Rzymu, do którego wstępu odmawiał Jego Świątobliwości bezczelny senat Wiecznego Miasta.

Jednakże Bernard przekonał francuskiego króla, by osobiście poprowadził wojska do Ziemi Świętej. A on, Konrad, nie mógł oddać tak ważnej sprawy temu świętoszkowatemu słabeuszowi Ludwikowi. Jako przyszły cesarz musiał stać na czele wyprawy wojennej. Jednakże pod warunkiem, że jego najzacieklejsi wrogowie wyruszą wraz z nim. To była niepodważalna i tajna umowa, którą zawarł z Bernardem.

Całymi miesiącami targowali się o to jak przekupki na targu rybnym, opat pokonał całe mile, żeby namówić Welfa VI do udziału w wyprawie.

Dopiero gdy ten się zgodził, również Konrad oznajmił, że wyruszy, rzekomo przekonany siłą argumentów Bernarda. Spektakl dla ludu i kronikarzy.

Jego drugi najniebezpieczniejszy przeciwnik – również Welf – zaraz też do nich dołączy, sprawiając niespodziankę.

O, teraz!

Kiedy opat z Clairvaux wbijał płonący wzrok w tych wszystkich, którzy jeszcze nie nosili znaku krzyżowców, wystąpił Henryk Lew, z zaczesanymi do tyłu ciemnymi włosami i podbitą gronostajami peleryną zarzuconą na jedno ramię.

– Wasza wysokość, czcigodny opacie! – zaczął swą przemowę siedemnastoletni książę Saksonii. Przystojny młodzieniec wywołał swym wystąpieniem duże wrażenie. – Każdy z tu obecnych jest gotów wystąpić w obronie jedynej prawdziwej wiary i oddać swoje życie dla Boga. Po cóż innego warto umierać?

Rozległy się pomruki. Zebrani w sali znali młodego Welfa na tyle dobrze, by się domyślać, że on nie przyjmie krzyża tak po prostu jak wielu innych i nie zbierze potem swojego wojska, żeby ruszyć za królem. Spodziewali się jakiegoś zaskakującego ruchu i się nie rozczarowali.

Henryk Lew się odwrócił i gestem zaprosił Albrechta Niedźwiedzia i Konrada Wettyna, by do niego dołączyli.

Razem przyklęknęli. Jednak przypominający olbrzyma margrabia Marchii Północnej oraz margrabia Marchii Miśnieńskiej i Łużyc o nieprzeniknionym obliczu pozwolili mówić dalej młodemu księciu jako najwyższemu rangą.

– My, książęta wschodnich marchii, musimy was o czymś powiadomić. Choć odbicie Edessy jest pilne, choć ciemiężeni chrześcijanie w Outremerze¹⁴ potrzebują naszej pomocy… Choć chętnie wzięlibyśmy w tym udział ku chwale Bożej… Jak możemy wyruszyć w tę daleką podróż, skoro do naszych drzwi dobijają się niezliczone rzesze pogan? Skoro Słowianie na naszych ziemiach aż do polskiej granicy czczą bożków i gardzą słowem Bożym?

Młody Welf umilkł na chwilę, uroczystym gestem wyciągnął ramię i znów się odezwał:

– Pozwólcie nam przyjąć krzyż, czcigodny opacie, lecz na wyprawę przeciwko Wenedom¹⁵, by wyplenić bałwochwalstwo i pogaństwo na ziemiach, które do powstania Wieletów przed stu pięćdziesięciu laty¹⁶ były jeszcze chrześcijańskie i już dawno znów takie być powinny.

Uczestnicy zjazdu w napięciu czekali, jak opat z Clairvaux na to zareaguje. Prawie każdy od razu zrozumiał, że trzej książęta Wschodu wybrali wygodne rozwiązanie. Zamiast udać się w długą i trudną podróż do Ziemi Świętej, spędzą na wyprawie wojennej zaledwie parę tygodni, a do tego zdobędą spore obszary aż do granic Polski.

Czy papież im na to pozwoli?

Pozwoli – pomyślał w głębi duszy Bernard z Clairvaux. Muszę go tylko do tego skłonić.

Propozycja ta bowiem została z nim oczywiście wcześniej omówiona. Jej orędownikiem był przede wszystkim biskup Hawelbergu¹⁷. Nic dziwnego, przecież od lat nie mógł się zjawić we własnym biskupstwie, ponieważ znajdowało się ono w rękach Słowian! Bernard do niedawna nie miał pojęcia, jak się mają sprawy na Wschodzie. Ostatnie dziesięciolecia spędził na reformowaniu klasztorów i wprowadzaniu w nich na powrót reguł Świętego Benedykta.

Głęboko się oburzył, słysząc o słowiańskich gniazdach pogaństwa, a teraz z pasją dał upust tym emocjom.

– Bóg sprawił, że królowie i książęta płoną pragnieniem zemsty na pogańskich ludach i chcą zetrzeć je z powierzchni ziemi. Zbyt długo zgadzaliście się na ich istnienie, pozwalaliście wręcz na to, kiedy płaciły wam trybuty! – zawołał gniewnie. – Wbrew zakazowi papieża! Dla nikczemnego zarobku tolerowaliście te herezje!

Chudy opat starał się zrobić głęboki wdech, bo znów dręczył go stary, przeszywający ból żołądka.

– Wystąpię przed Jego Świątobliwością jako wasz rzecznik, by uznał wyprawę krzyżową przeciwko Wenedom z wszelkimi skutkami i prawami: odpuszczeniem grzechów i wiecznym zbawieniem. Lecz tylko pod warunkiem, że nawrócicie wrogów Chrystusa po obu stronach Łaby albo ich całkiem zniszczycie. Chrzest albo śmierć!

Jego słowa rozbrzmiewały przez chwilę w ciszy, po czym dodał:

– Do tej pory nikomu nie wolno powrócić. Pogańskie ludy muszą zostać nieodwołalnie nawrócone albo całkowicie wytępione.

W obliczu wezwania do wytępienia całych plemion w sali zapadło milczenie. Jedynie margrabina Zofia wydała z siebie cichutki okrzyk przerażenia.

W ten czy inny sposób wszyscy książęta mieli do czynienia ze Słowianami, czy to przez płacone przez nich trybuty, czy też przez handel. Bursztyn i futra, gliniane dzbany o pięknych kształtach, delikatne srebrne ozdoby i naczynia ze szlachetnego brązu były pożądanymi towarami ze słowiańskich terenów.

Nawet jeśli Anzelm z Hawelbergu lamentował, że wciąż nie może objąć swojego biskupstwa, to żądanie wytępienia Wenedów było czymś niesłychanym. Tym bardziej że wielu z nich już od pokoleń wyznawało wiarę chrześcijańską.

Szczególnie trzej książęta marchii wschodnich wydawali się zupełnie nie zgadzać z opatem Bernardem. Lecz w tym momencie ugryźli się w język. Anzelm z Hawelbergu posłał każdemu z nich spojrzenie, które mówiło: „Wyjaśnimy to sobie później we własnym gronie”.

– Podejdźcie więc i przyjmijcie krzyż z moich rąk! – zawołał Bernard z Clairvaux uroczystym tonem. – Jako symbol panowania chrześcijaństwa na całym świecie wasza pielgrzymka odbędzie się pod szczególnym znakiem: krzyżem wpisanym w koło.

Trzej książęta podeszli, a w szkatule, którą trzymał chudy biskup Anzelm, w cudowny sposób znalazły się odpowiednio wycięte pasy czerwonego płótna.

Pośród wiwatów zgromadzonych w cesarskiej sali książęta wschodnich części Rzeszy otrzymali z rąk Bernarda symbol wyprawy krzyżowej.

– Biskup Hawelbergu będzie waszym przewodnikiem – oznajmił opat cystersów. To też będzie musiał wyjaśnić papieżowi.

Zadowoleni Henryk Lew, Albrecht Niedźwiedź i Konrad Wettyn wrócili do szeregu zebranych i zaczęli przyjmować gratulacje od innych książąt. Niektóre były dość kąśliwe, jeśli nie szydercze, tylko głupiec bowiem nie domyśliłby się, jaki stał za tym wszystkim plan.

Lecz król był bardzo uradowany.

W ten sposób rozwiązany zostanie problem Słowian, który raz po raz powodował niepokoje i walki zbrojne. A przede wszystkim Henryk Lew będzie od tej pory zajęty w północno-wschodniej części Rzeszy. Konrad z ulgą poświęcił się omawianiu szczegółów swojej własnej wyprawy.

– Król Normanów Roger zaproponował mnie i królowi Ludwikowi, że dostarczy statki, prowiant i uzbrojenie – oznajmił. – Lecz Roger z Sycylii to wróg, zagraża bowiem zarówno Rzymowi, jak i cesarzowi Bizancjum, mężowi mojej siostrzenicy. I dlatego nasze wojsko skorzysta z drogi lądowej i zbierze się w Konstantynopolu. Nasi posłowie uzgodnili już wszystko, co niezbędne dla przemarszu naszych oddziałów z królem Gejzą z Węgier i cesarzem Bizancjum. My ruszamy pierwsi, a za nami Francuzi. Główna część naszej armii zbierze się w maju w Regensburgu.

Bernard nalegał na Wielkanoc jako termin zbiórki, lecz dla Konrada to było zbyt wcześnie. Jeśli jego brat, książę Szwabii, nie wyzdrowieje, to król chciał być przy nim w ostatnich godzinach. Poza tym czekał go jeszcze ślub bratanka, młodego Fryderyka, z dziedziczką Egerlandu. A ten nie mógł się w żadnym razie odbyć przed Wielką Nocą, tylko dopiero po okresie postu, by małżeństwo mogło zostać skonsumowane. Dopiero wtedy król będzie mógł spokojnie opuścić swą Rzeszę.

Anzelm z Hawelbergu odchrząknął i poprosił o głos.

– Jeśli wasza wysokość pozwoli, chciałbym w ramach mojej nowej funkcji wezwać na naradę wojenną szlachetnych panów, którzy zdecydowali się wziąć udział w wyprawie krzyżowej na Wenedów.

– Jak najbardziej, drogi biskupie – zezwolił łaskawie król. – Wojska tej wyprawy zbiorą się pod koniec czerwca w Magdeburgu.

Na tym zakończył spotkanie i wszystkie swoje myśli skupił na Akwizgranie i koronacji swego syna.

Zgromadzeni się rozeszli, a wciąż wstrząśnięta Zofia z Ballenstedt szepnęła mężowi do ucha:

– On przecież nie może żądać, żeby ich wszystkich wybić?! Ten, który uchodzi niemal za świętego?

Albrecht Niedźwiedź pogładził ją po ramieniu.

– Nie martwcie się, najdroższa. Zaraz to wyjaśnimy. A wy w tym czasie odpocznijcie.

Skinął na czekającego na zewnątrz hrabiego Hillersleben, swojego najwierniejszego towarzysza, żeby odprowadził margrabinę bezpiecznie do ich kwatery, a potem ruszył prosto za biskupem Hawelbergu na naradę wojenną, do której przyłączył się także arcybiskup Fryderyk z Magdeburga.

– Czcigodny i świątobliwy Bernard, nieświadom sytuacji, nieco przesadził – rozpoczął chudy Anzelm z Hawelbergu z napiętym wyrazem twarzy. – Nie troskajcie się, najszlachetniejsi panowie! Będziemy działać tak, jak zaplanowano. Najpierw odzyskamy moje biskupstwo, a potem obszary, które graniczą z waszymi ziemiami. Oczywiście będziemy chrzcić i szerzyć wiarę chrześcijańską. A opierających się Wenedów zwalczymy ogniem i mieczem.

Odchrząknął, a potem oznajmił:

– Jednakże celem naszego przedsięwzięcia nie może być spustoszenie i wyludnienie całych połaci ziem. Kto będzie wtedy obsiewać pola i płacić dziesięcinę, gdy już odzyskamy utracone tereny?

– W tej sprawie jesteśmy zgodni, wasza wielebność. Dziękuję wam z całego serca za wasze pokrzepiające słowa! – zagrzmiał Albrecht Niedźwiedź i uderzył potężną pięścią w stół.

– Bardzo proszę, margrabio, ściszcie głos, nie jesteśmy głusi! – ofuknął go młody książę Saksonii.

Ze skrywaną odrazą przyjrzał się swoim dwóm sojusznikom: hałaśliwemu i nieobliczalnemu Askańczykowi i wzbudzającemu niepokój Wettynowi, którego prawdziwe zamiary zawsze trudno było odgadnąć. Obaj mieli swoje najlepsze czasy dawno za sobą i liczyli około pięćdziesięciu lat. Swoje największe walki odbyli, kiedy jego ojciec był w jego wieku. Lecz potem ojciec zatriumfował nad Niedźwiedziem. A Miśnieńczyk nie poprowadzi żadnych znaczących oddziałów na pole bitwy, bo ma niewiele ziem do zyskania.

Mimo to właśnie tym dwóm doświadczonym wojownikom przypisany zostanie sukces wyprawy krzyżowej przeciwko Wenedom, a nie jemu, siedemnastolatkowi. Musiał temu za wszelką cenę zapobiec. Tak czy siak, z trudem znosił towarzystwo obu starych margrabiów.

I tak Henryk Lew postanowił w duchu, że zmieni plan. Sam poprowadzi swoje wojsko i zdobędzie całą Północ aż po Pomorze. Niech ci dwaj starcy wyruszą sobie razem sami i zobaczą, co im zostało z łupów.

Musiał tylko wybrać stosowny moment, najlepszą trasę i sposób, jak im to przedstawić. Zaraz naradzi się nad tym z hrabią Holsztynu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: