Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Milczenie dziewcząt - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
25 października 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
43,90

Milczenie dziewcząt - ebook

Przejmująca powieść laureatki Nagrody Bookera

Starożytna Troja przez ponad dekadę opierała się oblężeniu greckiej armii. Krwawy konflikt wziął się ze sporu o porwaną kobietę – Helenę. Z obozu Greków wojnie przygląda się inna kobieta – Bryzejda. Kiedyś była królową jednego z sąsiednich państewek, ale Achilles złupił jej miasto i zamordował męża oraz braci. Teraz Bryzejda jest branką Achillesa, jego nagrodą honorową.

Gdy Agamemnon, brutalny wódz greckich sił, żąda Bryzejdy na własność, Achilles odmawia udziału w walkach, a trojańscy wojownicy coraz śmielej poczynają sobie na polu bitwy…

Bryzejda jest niewzruszoną i chłodną obserwatorką potwornej wojennej codzienności. Tylko jedną spośród tysiąca kobiet żyjących za kulisami tej wojny – niewolnic, prostytutek, piastunek… Kobiet, których losy historia doszczętnie wymazała.

Zapierająca dech w piersiach proza Pat Barker ożywia odległy świat greckiego obozu, a złożone portrety bohaterów oraz historie znane z mitologii opowiedziane z perspektywy kobiety zachwycają i skłaniają do refleksji.

Kategoria: Esej
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-271-6436-0
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Wielki Achil­les. Dumny Achil­les, świa­tły Achil­les, bo­ski Achil­les... Ciąg epi­te­tów nie ma końca. Ni­gdy go tak nie na­zy­wamy, mó­wimy o nim „rzeź­nik”.

Szyb­ko­nogi Achil­les. O, to do­piero cie­kawe. To, co de­fi­niuje go po­nad wszystko, to nie jego in­te­lekt, nie jego wiel­kość – tylko jego szyb­kość. Krąży na­wet hi­sto­ria, w któ­rej ści­gał boga Apol­lina po rów­ni­nach Troi. Kiedy przy­parł go do muru, Apollo miał po­wie­dzieć:

– Nie mo­żesz mnie za­bić, je­stem nie­śmier­telny.

– Ow­szem – od­parł Achil­les. – Ale obaj wiemy, że gdy­byś nie był nie­śmier­telny, już był­byś mar­twy.

Ni­komu nie po­zwo­lił mieć ostat­niego słowa, na­wet bo­gom.

Za­nim go zo­ba­czy­łam, usły­sza­łam jego głos: bi­tewny okrzyk od­bi­ja­jący się echem po­śród mu­rów Lir­ne­sos.

My, ko­biety – wraz z dziećmi oczy­wi­ście – mia­ły­śmy schro­nić się w twier­dzy, za­bie­ra­jąc ze sobą szaty na zmianę i tyle je­dze­nia i pi­cia, ile by­ły­śmy w sta­nie unieść. Jak wszyst­kie sza­nu­jące się mę­żatki rzadko wy­cho­dzi­łam z domu – choć w moim przy­padku po­win­nam po­wie­dzieć „z zamku” – i dla­tego prze­chadzka uli­cami mia­sta w świe­tle dnia na­pa­wała mnie ra­do­ścią. Czymś w ro­dzaju ra­do­ści. Śmie­chem, we­so­łymi okrzy­kami i żar­tami wy­po­wia­da­nymi do­no­śnym gło­sem wszyst­kie ma­sko­wa­ły­śmy strach. Przy­naj­mniej ja się ba­łam. Wie­dzia­ły­śmy, że nasi męż­czyźni się wy­co­fują – naj­pierw wal­czyli na plaży i przy por­cie, te­raz star­cia prze­nio­sły się pod mury mia­sta. Sły­sza­ły­śmy krzyki, ude­rze­nia mie­czy o tar­cze – i by­ły­śmy świa­dome, co nas czeka, je­śli mia­sto upad­nie. A mimo to za­gro­że­nie wciąż wy­da­wało się nie­re­alne – w ogóle nie po­tra­fi­łam go so­bie wy­obra­zić i wąt­pię, że po­zo­sta­łym wy­cho­dziło to le­piej niż mnie. Ja­kim cu­dem te wy­so­kie mury, które chro­niły nas przez całe ży­cie, mia­łyby ru­nąć?

Ko­biety z nie­mow­lę­tami na rę­kach i pro­wa­dzące małe dzieci tło­czyły się na wą­skich ulicz­kach mia­sta. Kie­ro­wały się w stronę głów­nego placu. W ra­żą­cym słońcu i po­śród rzad­kich po­dmu­chów wia­tru czarny cień twier­dzy wy­cią­gał się w na­szą stronę. Ośle­piona bla­skiem po­tknę­łam się, prze­cho­dząc z ja­snego dnia w pół­mrok. Pro­staczki i nie­wol­nice kie­ro­wano do piw­nic, pod­czas gdy człon­ki­nie ro­dziny kró­lew­skiej i ary­sto­kratki miały za­jąć wyż­sze pię­tra. Szły­śmy w górę po krę­tych scho­dach, stopy le­dwo mie­ściły mi się na wą­skich stop­niach, ob­ra­ca­łam się raz po raz w kółko, aż wresz­cie rap­tow­nie otwo­rzyło się przede mną duże pu­ste po­miesz­cze­nie. By­ły­śmy na miej­scu. Wą­skie plamy świa­tła z otwo­rów strzel­ni­czych roz­le­wały się w od­stę­pach na pod­ło­dze; kąty po­miesz­cze­nia to­nęły w mroku. Po­woli ro­zej­rza­ły­śmy się do­okoła, wy­bie­ra­jąc miej­sca, w któ­rych mo­gły­by­śmy usiąść, roz­ło­żyć swoje rze­czy i spra­wić, by na­sze schro­nie­nie choć tro­chę za­częło przy­po­mi­nać dom.

Na po­czątku wy­da­wało się, że we­wnątrz pa­nuje miły chłód, ale kiedy słońce pod­nio­sło się na nie­bie, zro­biło się go­rąco i duszno. Po­wie­trze było gę­ste. Mi­nęło kilka go­dzin i za­duch spo­co­nych ciał, mleka, dzie­cię­cych kup i krwi men­stru­acyj­nej stał się nie­zno­śny. Nie­mow­lęta i dzieci były roz­draż­nione od go­rąca. Matki po­ło­żyły naj­młod­sze po­cie­chy na prze­ście­ra­dłach i wa­chlo­wały je nie­stru­dze­nie, pod­czas gdy ich starsi bra­cia i sio­stry bie­gali do­okoła, pisz­cząc z ra­do­ści, nie do końca świa­domi tego, co dzieje się na ze­wnątrz. Kilku chłop­ców – dzie­się­cio-, może je­de­na­sto­let­nich, zbyt ma­łych jesz­cze, by wal­czyć – roz­sia­dło się na ostat­nich stop­niach scho­dów i uda­wało, że od­pie­rają na­jeźdźcę. Ko­biety spo­glą­dały na sie­bie na­wza­jem; wargi miały wy­schnięte i nie prze­ja­wiały żad­nej chęci do roz­mów. Ja­zgot i wrza­ski wo­jow­ni­ków na ze­wnątrz przy­bie­rały na sile, po ja­kimś cza­sie do­łą­czyło do nich dud­nie­nie w bramę mia­sta. Raz po raz roz­le­gał się ten sam okrzyk bi­tewny, nie­ludzki, przy­po­mi­na­jący wy­cie wilka. Ten je­den je­dyny raz ko­biety, które miały sy­nów, za­zdro­ściły mat­kom z cór­kami – wia­domo było, że dziew­czynki ujdą z ży­ciem. Chłop­ców, nie­zdol­nych na­wet jesz­cze, by chwy­cić za miecz, na ogół za­bi­jano. Cza­sem za­bi­jano rów­nież cię­żarne, roz­ci­na­jąc im mie­czem brzuch na wy­pa­dek, gdyby no­siły w nim chłopca. Za­uwa­ży­łam, jak Ismena, w czwar­tym mie­siącu z dziec­kiem mo­jego męża, przy­ci­ska ręce do brzu­cha, usi­łu­jąc prze­ko­nać samą sie­bie, że ciąży jesz­cze nie wi­dać.

Przez ostat­nich kilka dni wi­dzia­łam, jak czę­sto na mnie zerka – choć kie­dyś tak skru­pu­lat­nie uni­kała mo­jego wzroku. Wy­raz jej twa­rzy mó­wił sam za sie­bie, do­sad­niej, niż wy­ra­zi­łyby to słowa: „Te­raz twoja ko­lej. Zo­ba­czymy, czy ci się spodoba”. Bo­lało mnie jej nie­ru­chome, zu­chwałe spoj­rze­nie. Po­cho­dzę z ro­dziny, w któ­rej nie­wol­ni­ków trak­to­wano ła­ska­wie, a kiedy oj­ciec dał mnie za żonę kró­lowi My­ne­sowi, sta­ra­łam się za­szcze­pić ten zwy­czaj w swoim no­wym domu. Oka­zy­wa­łam Isme­nie życz­li­wość – tak przy­naj­mniej mi się wy­da­wało, choć być może w re­la­cji wła­ści­ciel – nie­wol­nica nie ma miej­sca na życz­li­wość, może to tylko inny od­cień bru­tal­no­ści? Spoj­rza­łam na Ismenę sie­dzącą po prze­ciw­nej stro­nie po­miesz­cze­nia i po­my­śla­łam: „Tak. Masz ra­cję. Te­raz moja ko­lej”.

Nikt nie mó­wił o po­rażce, cho­ciaż wszyst­kie się jej spo­dzie­wa­ły­śmy. Och, może z wy­jąt­kiem jed­nej star­szej ko­biety, ciotki stry­jecz­nej mo­jego męża, która z upo­rem po­wta­rzała, że od­wrót do bram twier­dzy to tylko tak­tyczny pod­stęp. My­nes zwy­czaj­nie wo­dzi ich za nos, po­wie­działa, my­dli im oczy, żeby wpa­dli w jego pu­łapkę. Jej zda­niem szala zwy­cię­stwa prze­chy­lała się na na­szą stronę, a łu­pież­czy Grecy wkrótce mieli zo­stać ze­pchnięci da­leko w mo­rze – być może na­wet zdo­łała prze­ko­nać do tego naj­młod­sze spo­śród zgro­ma­dzo­nych. Bi­tewny okrzyk dud­nił jed­nak raz po raz, za każ­dym ra­zem zda­wał się bliż­szy, i wszyst­kie wie­dzia­ły­śmy, kto krzy­czy, choć żadna nie wy­po­wia­dała na głos jego imie­nia.

Po­wie­trze było cięż­kie od prze­czu­cia tego, co nas czeka. Matki obej­mo­wały mocno swoje do­ra­sta­jące córki, wciąż jesz­cze zbyt młode na za­mąż­pój­ście. Na­jeźdźcy nie oszczę­dzali na­wet dzie­wię­cio-, dzie­się­cio­la­tek. Ritsa po­chy­liła się w moją stronę.

– Cóż, przy­naj­mniej my nie je­ste­śmy dzie­wi­cami – ode­zwała się do mnie z sze­ro­kim uśmie­chem, od­sła­nia­jąc ubytki w zę­bach spo­wo­do­wane dłu­gimi la­tami ciąż, choć nie miała żad­nego ży­ją­cego dziecka, które mo­głoby to po­twier­dzić.

Kiw­nę­łam głową i zmu­si­łam się do uśmie­chu, ale nie od­po­wie­dzia­łam ani sło­wem.

Mar­twi­łam się o moją te­ściową, która po­sta­no­wiła zo­stać w zamku i od­mó­wiła po­dróży w lek­tyce do twier­dzy. Mar­twi­łam się i ga­ni­łam samą sie­bie za to uczu­cie, bo wie­dzia­łam, że gdyby było na od­wrót, to ona nie za­przą­ta­łaby so­bie mną głowy. Od roku cier­piała z po­wodu cho­roby, od któ­rej puchł jej brzuch, a mięso od­cho­dziło od ko­ści. W końcu uzna­łam, że mu­szę do niej pójść, choćby po to, by spraw­dzić, czy ma pod do­stat­kiem je­dze­nia i wody. Ritsa ocho­czo po­sta­no­wiła się przy­łą­czyć – zdą­żyła już dźwi­gnąć się na nogi – ale po­trzą­snę­łam głową.

– Za chwilę wrócę – po­wie­dzia­łam.

Na ze­wnątrz wzię­łam głę­boki od­dech. Mój świat chwiał się w po­sa­dach i za chwilę miał ru­nąć z im­pe­tem, ale mimo to po­czu­łam ulgę, od­dy­cha­jąc czy­stym po­wie­trzem. Go­rą­cym i peł­nym pyłu, pa­rzą­cym mnie głę­boko w gar­dle – wciąż jed­nak przy­jem­nie świe­żym po cuch­ną­cych opa­rach z kom­naty na gó­rze. Naj­krót­sza droga do zamku pro­wa­dziła pro­sto przez główny plac, wi­dzia­łam jed­nak groty strzał roz­rzu­co­nych na ubi­tej ziemi, a kiedy roz­glą­da­łam się do­okoła, jedna świ­snęła po­nad mu­rami i wbiła się w stertę pia­chu, z drzew­cem wi­bru­ją­cym jesz­cze od wy­strzału. Nie, le­piej nie ry­zy­ko­wać. Po­bie­głam bocz­nymi ulicz­kami, tak wą­skimi, że bu­dynki pię­trzące się nade mną kryły je w pra­wie cał­ko­wi­tym mroku. Kiedy do­tar­łam do mu­rów zamku, we­szłam boczną bramą, którą ktoś – za­pewne ucie­ka­jąca w po­pło­chu służba – po­zo­sta­wił otwartą. Ko­nie rżały w staj­niach po pra­wej stro­nie. Prze­bie­głam przez dzie­dzi­niec i ru­szy­łam szybko przej­ściem pro­wa­dzą­cym do głów­nej kom­naty.

Ze zdzi­wie­niem roz­glą­da­łam się po wiel­kim wy­so­kim po­miesz­cze­niu, z tro­nem My­nesa ma­ja­czą­cym przy prze­ciw­le­głej ścia­nie. Po raz pierw­szy prze­stą­pi­łam jego próg w dniu mo­ich za­ślu­bin – przy­niósł mnie tu w lek­tyce z domu mo­jego ojca or­szak męż­czyzn z za­pa­lo­nymi po­chod­niami, było już po zmierz­chu. My­nes cze­kał u boku matki, kró­lo­wej Ma­ire, żeby god­nie mnie po­wi­tać. Jego oj­ciec zmarł rok wcze­śniej, nie miał braci i bar­dzo za­le­żało mu na po­tomku. Dla­tego wła­śnie zde­cy­do­wał się na oże­nek, choć był jesz­cze tak młody, że nie mu­siał się spie­szyć z za­ślu­bi­nami – zwłasz­cza że bez wąt­pie­nia zro­bił już to, co do niego na­le­żało, z nie­jedną ze słu­żą­cych na zamku – a za­stępy sta­jen­nych po­więk­szyły się o kilku mło­dych chłop­ców. Ja­kim to mu­sia­łam być dla niego roz­cza­ro­wa­niem, kiedy wresz­cie ze­szłam z mo­jej lek­tyki i sta­nę­łam, cała roz­trzę­siona, po­zwa­la­jąc, by dwórki ścią­gnęły ze mnie płaszcz i we­lon: chu­dzina po­zba­wiona ja­kich­kol­wiek krą­gło­ści, z bu­rzą wło­sów i wiel­kimi oczami. Biedny My­nes. Jego ide­ałem ko­bie­cego piękna była taka ob­fi­tość, że od po­ran­nego klep­nię­cia po tyłku sa­dło nie prze­sta­wało się trząść aż do po­wrotu męż­czy­zny do domu na ko­la­cję. Noc w noc, ca­łymi mie­sią­cami, da­wał z sie­bie wszystko, sa­piąc i dy­sząc po­mię­dzy mo­imi pa­ty­ko­wa­tymi udami jak koń po­cią­gowy w za­przęgu, lecz jako że nie za­szłam w ciążę, szybko się mną znu­dził i wró­cił do swo­jej pierw­szej mi­ło­ści: zam­ko­wej ku­charki, która z wła­ściwą nie­wol­ni­com sub­telną mie­sza­niną czu­ło­ści i agre­sji za­cią­gnęła go do swo­jego łóżka, kiedy miał le­d­wie dwa­na­ście lat.

Już tam­tego pierw­szego dnia, gdy spoj­rza­łam na kró­lową Ma­ire, wie­dzia­łam, że czeka mnie praw­dziwa walka. Nie po­je­dyn­cza bi­twa, którą będę mu­siała sto­czyć, tylko krwawy, cho­lerny bój. Kiedy skoń­czy­łam osiem­na­ście lat, by­łam we­te­ranką dłu­giej i za­cie­kłej kam­pa­nii wo­jen­nej. My­nes zda­wał się cał­ko­wi­cie nie­świa­domy na­pię­cia pa­nu­ją­cego w zamku, lecz z do­świad­cze­nia wiem, że męż­czyźni w so­bie tylko znany spo­sób zdają się ślepi na ko­biecą agre­sję. To oni są wo­jow­ni­kami, w tych swo­ich heł­mach i zbro­jach, z mie­czami i włócz­niami – i dla­tego nie wi­dzą to­czo­nych przez nas bi­tew – albo sta­rają się ich nie za­uwa­żać. Może gdyby zdali so­bie sprawę, że nie je­ste­śmy ła­god­nymi istot­kami, za które nas mają, za­kłó­ci­łoby to ich we­wnętrzny spo­kój?

Gdy­bym do­cze­kała się dziecka – syna – wszystko by się zmie­niło, ale rok chy­lił się ku koń­cowi, a pas wciąż cia­sno oka­lał moją ta­lię, i wresz­cie Ma­ire, de­spe­racko pra­gnąca wnuka, wska­zała pal­cem na mój pła­ski brzuch i otwar­cie wy­buch­nęła szy­der­czym śmie­chem. Nie wiem, do czego by do­szło, gdyby nie za­cho­ro­wała. Zdą­żyła już wy­brać kon­ku­binę z jed­nej z wy­soko po­sta­wio­nych ro­dzin; dziew­czynę, która – choć ni­gdy nie sta­łaby się pra­wo­witą żoną króla – nie­ofi­cjal­nie by­łaby praw­dziwą kró­lową. Wtedy jed­nak to brzuch Ma­ire za­czął nie­spo­dzie­wa­nie ro­snąć. Wciąż jesz­cze była na tyle młoda, że nie obyło się bez skan­dalu. „Czyje to dziecko?” – py­tali wszy­scy za jej ple­cami. Ni­gdy nie wy­cho­dziła z zamku, chyba że po to, by od­wie­dzić grób swo­jego męża! Wrzało od plo­tek, skóra kró­lo­wej przy­brała jed­nak żół­tawy od­cień, a Ma­ire za­częła tra­cić na wa­dze i prak­tycz­nie prze­stała opusz­czać swoje kom­naty. Bez naj­waż­niej­szej ne­go­cja­torki per­trak­ta­cje o przy­ję­ciu szes­na­sto­let­niej kon­ku­biny upa­dły. To była dla mnie szansa, pierw­sza, jaką udało mi się do­stać, dla­tego chwy­ci­łam się jej obiema rę­kami. Wkrótce wszy­scy urzęd­nicy w zamku, któ­rzy do­tąd oka­zy­wali Ma­ire swoją lo­jal­ność, od­po­wia­dali przede mną. A sam za­mek funk­cjo­no­wał rów­nie do­brze jak za jej rzą­dów. Albo i le­piej.

Sta­łam na środku sali, przy­po­mi­na­jąc so­bie to wszystko, przy­wo­łu­jąc w pa­mięci gwarne dni zamku – peł­nego gło­sów, stu­ka­nia garn­kami, tu­potu stóp – te­raz wo­kół mnie było ude­rza­jąco ci­cho. Ach, za­raz, na­dal sły­sza­łam bi­tewną wrzawę do­cho­dzącą zza mu­rów mia­sta, ale, ni­czym brzę­cze­nie psz­czoły w letni wie­czór, dźwięk ten wy­łącz­nie wzma­gał po­czu­cie pa­nu­ją­cej tu ci­szy.

Chęt­nie zo­sta­ła­bym dłu­żej w kom­na­cie albo wy­bie­gła­bym na we­wnętrzny dzie­dzi­niec i usia­dła pod moim ulu­bio­nym drze­wem, ale wie­dzia­łam, że Ritsa i tak się o mnie mar­twiła, dla­tego we­szłam po­woli scho­dami na górę i ru­szy­łam głów­nym ko­ry­ta­rzem pro­sto do kom­nat mo­jej te­ścio­wej. Drzwi za­skrzy­piały, kiedy je po­pchnę­łam. Po­kój spo­wi­jał pół­mrok; Ma­ire nie od­sła­niała ko­tar, może dla­tego, że od świa­tła bo­lały ją oczy, a może tylko nie chciała, by świat uj­rzał jej zmie­nione ob­li­cze – nie by­łam pewna. Kie­dyś była na­prawdę piękną ko­bietą, ale kilka ty­go­dni temu za­uwa­ży­łam, że znik­nęło bez śladu jej dro­go­cenne lu­sterko z brązu, które było czę­ścią jej po­sagu.

Po­ru­sze­nie na łóżku. Jej blade ob­li­cze od­wró­ciło się w ciem­no­ściach w moją stronę.

– Kto to?

– Bry­zejda.

Gwał­tow­nie się od­wró­ciła. Nie na to imię li­czyła kró­lowa. Pew­nie miała na­dzieję zo­ba­czyć cię­żarną Ismenę, przy­szłą matkę jej wnuka – przy­naj­mniej teo­re­tycz­nie, choć ze względu na ży­cie, ja­kie wio­dły nie­wol­nice, kwe­stia oj­co­stwa za­wsze po­zo­sta­wała sporna. Mimo to przez ostat­nich kilka ty­go­dni i mie­sięcy to nie­na­ro­dzone dziecko było dla Ma­ire źró­dłem na­dziei. Tak, Ismena była nie­wol­nicą, ale nie­wol­nicę można uwol­nić, a gdyby dziecko oka­zało się chłop­cem...

Zro­bi­łam kilka kro­ków w głąb kom­naty.

– Czy ma­cie wszystko, czego wam trzeba?

– Tak. – Na­wet nie zdą­żyła się za­sta­no­wić, po pro­stu chciała, że­bym so­bie po­szła.

– Wy­star­czy wam wody?

Zer­k­nęła po­spiesz­nie na sto­lik obok łóżka. Okrą­ży­łam jej łoże i unio­słam dzba­nek z wodą. Był pra­wie pe­łen. Na­peł­ni­łam ku­bek i po­szłam uzu­peł­nić dzba­nek wodą z mi­ski sto­ją­cej w ką­cie kom­naty na­prze­ciwko drzwi wej­ścio­wych. Woda była cie­pława i mętna, z war­stwą ku­rzu na po­wierzchni. Za­nu­rzy­łam głę­boko dzba­nek i za­nio­słam go do łóżka. Cztery ostre smugi świa­tła od­ci­nały się od czer­wo­no­fio­le­to­wego dy­wanu pod mo­imi sto­pami, tak ja­sne, że oczy roz­bo­lały mnie od sa­mego pa­trze­nia, choć łóżko kró­lo­wej po­grą­żone było w nie­mal cał­ko­wi­tej ciem­no­ści.

Z tru­dem się dźwi­gnęła, by usiąść. Przy­ło­ży­łam szklankę do jej ust – piła wodę łap­czy­wie, a jej wy­chu­dzona szyja drgała przy każ­dym łyku. Po chwili pod­nio­sła głowę i po­my­śla­łam, że już się na­sy­ciła, ale za­pro­te­sto­wała ci­cho, kiedy pró­bo­wa­łam za­brać szklankę. Kiedy wresz­cie skoń­czyła pić, wy­tarła de­li­kat­nie usta rąb­kiem swo­jego we­lonu. Czu­łam, jak bar­dzo mnie nie­na­wi­dzi za to, że sta­łam się świad­kiem jej pra­gnie­nia, jej bez­rad­no­ści.

Wy­gła­dzi­łam po­duszki pod jej głową. Kiedy się po­chy­liła, krę­go­słup wy­raź­nie uwi­docz­nił się pod jej bladą skórą. Jak ości w tru­chle ugo­to­wa­nej ryby, które wy­star­czy od­dzie­lić jed­nym ru­chem ręki. Gdy uło­ży­łam ją de­li­kat­nie w po­ścieli, wy­dała z sie­bie pełne za­do­wo­le­nia wes­tchnie­nie. Wy­gła­dzi­łam po­ściel, z któ­rej każ­dej fałdki wy­do­by­wał się za­pach sta­ro­ści, cho­roby... i mo­czu. By­łam zła. Nie­na­wi­dzi­łam tej ko­biety z ca­łego serca przez tyle czasu – i nie bez przy­czyny. Po­ja­wi­łam się w jej do­mo­stwie jako czter­na­sto­latka, dziew­czynka po­zba­wiona opieki matki, ko­bie­cej prze­wod­niczki. Mo­gła oka­zać mi życz­li­wość, ale tego nie uczy­niła; mo­gła po­móc mi sta­nąć na nogi w tym no­wym świe­cie, ale nie chciała. Nie mia­łam po­wo­dów, by da­rzyć ją mi­ło­ścią, ale to, jak bar­dzo po­zwo­liła so­bie znik­nąć, zmar­nieć, jak nie­wiele po­zo­stało z obiektu mo­jej nie­na­wi­ści – ostro za­ry­so­wane ko­ści ob­cią­gnięte po­marsz­czoną skórą – w tam­tym mo­men­cie wpra­wiało mnie we wście­kłość. Ow­szem, wy­gra­łam, ale było to po­nure zwy­cię­stwo – i to nie tylko dla­tego, że Achil­les ło­mo­tał do na­szych bram.

– Jest coś, co mo­gła­byś dla mnie zro­bić. – Jej głos był wy­soki, wy­raźny i zimny. – Wi­dzisz tamtą skrzy­nię?

Ja­sne, mo­głam jej po­móc. Tylko tyle i aż tyle... Pro­sto­kątne pu­dło z cięż­kiego, rzeź­bio­nego drewna dę­bo­wego zle­wało się z wła­snym cie­niem u stóp łóżka.

– Mu­sisz mi coś przy­nieść.

Pod­no­sząc ciężką po­krywę, po­czu­łam stę­chły za­pach pie­rza i sta­rych ziół.

– Czego mam szu­kać?

– Noża. Nie, nie z wierz­chu, jest pod spodem... Wi­dzisz go?

Ob­ró­ci­łam się, by na nią spoj­rzeć. Pa­trzyła pro­sto na mnie, bez mru­gnię­cia okiem, nie opusz­cza­jąc wzroku.

Nóż wci­śnięty był po­mię­dzy trze­cią a czwartą war­stwę po­ścieli. Wy­su­nę­łam go z po­chwy i zimne ostrze bły­snęło na mnie zło­wrogo. Spo­dzie­wa­łam się zna­leźć coś in­nego – szty­let zna­cząco róż­nił się od ma­łych zdo­bio­nych no­ży­ków, któ­rymi bo­gaczki kro­iły mięso. Dłu­go­ścią do­rów­ny­wał mę­skim szty­le­tom ce­re­mo­nial­nym i z całą pew­no­ścią kie­dyś mu­siał na­le­żeć do jej męża. Spoj­rzała na niego, pal­cami wo­dząc po klej­no­tach zdo­bią­cych rę­ko­jeść. Przez chwilę za­sta­na­wia­łam się, czy nie roz­każe mi się za­bić i co po­czuję, je­śli rze­czy­wi­ście to zrobi. Ale nie, wes­tchnęła tylko i odło­żyła nóż na bok.

Ukła­da­jąc się nieco wy­żej w łóżku, po­wie­działa:

– Czy do­tarły do cie­bie ja­kieś wie­ści? Wiesz, co się dzieje?

– Nie. Wiem tylko, że są już u sa­mych bram. – Ode­zwało się we mnie współ­czu­cie dla tej zmę­czo­nej sta­rej ko­biety, okra­dzio­nej z mło­do­ści przez cho­robę i prze­ra­żo­nej, że usły­szy o śmierci swo­jego syna. – Je­śli cze­go­kol­wiek się do­wiem, z pew­no­ścią dam wam znać...

Od­pra­wiła mnie ski­nie­niem głowy. Kiedy do­tar­łam do drzwi, znie­ru­cho­mia­łam z ręką na za­su­wie, ale ona już zdą­żyła ob­ró­cić się na drugi bok.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: