Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Miłość bez hrabiego - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 sierpnia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Miłość bez hrabiego - ebook

Powszechnie wiadomo, że dama potrafi zrobić wszystko, co robi mężczyzna. Czasem jednak potrzebuje pomocy…

 

Lady Juliana, córka hrabiego St. Maur, ma nie lada kłopoty. Prowadzi ubogi sierociniec, w którym brakuje wszystkiego. Król londyńskiego półświatka chce ją zdobyć, a na dodatek ojciec postanawia wydać ją jak najszybciej za mąż.

Na scenę wkracza Neil Wraxall, wysłany przez ojca, by sprowadzić ją do domu. Uparta panna nie zamierza jednak go słuchać. Chcąc nie chcąc, Neil zaczyna jej pomagać… i ulegać jej czarowi.

Na szczęście dla niej mężczyzna potrafi wszystko naprawić i wszystkimi się zaopiekować.

Na nieszczęście dla nich obojga wzajemne zauroczenie może skończyć się czymś znacznie bardziej niebezpiecznym niż dotychczasowe kłopoty…

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-7058-6
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Londyn 1816

Neil obudził się i wciągnął głęboko powietrze. Gryzący dym armatni palił mu płuca, smród palonego ciała drażnił nozdrza. Zacisnął dłonie w pościeli, jej miękkość uświadomiła mu, że nie leży na polu bitwy obok martwego brata, tylko w łóżku, we własnym londyńskim mieszkaniu.

Nie patrząc, sięgnął po szklankę dżinu na stoliku obok. Dżentelmeni nie pijają dżinu, ale tutaj, w ciemności, sam na sam z własnymi demonami, Neil nie chciał być dżentelmenem. Tak więc zaopatrzył się w butelkę dżinu na te noce, kiedy dręczyły go wspomnienia z bitwy. Popijając gorzki trunek, usiłował zapomnieć, że jest synem markiza.

Nie przestając pić, zapalił lampę, zadowolony, że ręce mu nie drżą. Gdyby śnił dalej, obudziłby się pewnie z trzęsącymi się rękami, ogłuszony krzykiem. Bo kiedy położył się obok trupa brata na tamtym wzgórzu w Portugalii, dym bitewny zagęścił się wokół niego i wypełnił jego ciało. Zamiast go udusić, rozpalił w nim płomień gniewu. Palił go, a on nie był w stanie go stłumić, aż w końcu wstał i z wrzaskiem ruszył za Francuzami, których jeszcze nie przegnali dragoni. Jak oszalały, ciął na oślep, nawet jeśli podnosili ręce, nawet jeśli błagali o litość.

Neil spodziewał się, że zostanie skarcony za to zachowanie – niegodne oficera i dżentelmena – ale Draven odciągnął go na bok, oferując rodzaj awansu.

Jeśli można nazwać awansem dowodzenie oddziałem samobójców.

Płomień gniewu dawno zgasł, zamiast tego ramiona przygniatał mu ciężar, niczym przemoczona peleryna. Neil nie był w stanie jej zrzucić, choćby nie wiadomo jak się starał. Teraz wstał i wciągnął spodnie oraz włożył płócienną koszulę. Nie zawracał sobie głowy wsuwaniem jej w spodnie czy zapinaniem pod szyją i przy rękawach. Powlókł się do okna i rozsunął ciężkie zasłony. Miał widok na ulicę St. James. Lubił patrzeć na powozy, a także ludzi wychodzących z kasyn i burdeli. Lubił hałas i światło wydobywające się z budynków. Tłumiły odgłosy bitwy, które w ciszy osaczały go natychmiast.

Neil stał długo, wyglądając przez okno, po czym wsunął buty na nogi i narzucił płaszcz na ramiona. Jego kamerdyner miał się zjawić później, więc sam sobie poradził z krawatem. Zmierzwione włosy przeczesał palcami, odsuwając je od oczu.

Nie miał kogo zawiadamiać, że wychodzi. Mieszkał sam, nie mógł inaczej, skoro pięć nocy na siedem budził się z głośnym krzykiem. Wziął laskę – środek ostrożności na wypadek, gdyby jakiemuś pijanemu durniowi przyszło do głowy, żeby na niego napaść, i udał się do swojego klubu.

Dwadzieścia minut później powitał go Porter.

– Panie Wraxall – odezwał się starszy, dystyngowany mężczyzna, otwierając drzwi. – Miło pana widzieć.

Neil wręczył majordomowi laskę.

– Czy ty nigdy nie śpisz, Porter?

Porter uniósł brwi, równie srebrne jak włosy.

– A pan, sir?

– Tylko jeśli muszę. Wiem, że jest wpół do czwartej. Czy ktoś jest w klubie?

– Pan Beaumont śpi w pokoju karcianym.

Rafe zapewne schronił się w Klubie Dravena przed jakąś kobietą. Neil mógłby się śmiać, gdyby nie uciekał przed własnymi demonami. Co prawda klub też nie był wolny od duchów. Powiódł wzrokiem do tarczy wiszącej dokładnie naprzeciwko drzwi, tak że nie dało się jej nie zauważyć. W srebrnej tarczy tkwił ciężki średniowieczny miecz z głowicą w kształcie kwiatu lilii. Jelec ozdobiono czaszką. Nie byłoby w tym nic specjalnie makabrycznego, gdyby nie osiemnaście znaków po bokach i na dole tarczy. Każdy z kwiatów lilii, dziewięć po lewej i dziewięć po prawej stronie, symbolizował żołnierza z oddziału Dravena, którego Neil stracił podczas wojny. Często wydawało mu się, że dźwiga ciężką tarczę na plecach.

– Jeszcze ktoś? – zapytał majordoma.

– Nie, sir. – Porter umieścił laskę w stojaku, postukując drewnianą nogą o dywan. – Czy chciałby pan coś do picia albo do jedzenia?

Neil łaknął więcej dżinu, ale upić się do nieprzytomności mógł we własnym mieszkaniu. Przyszedł, żeby poczuć się jak człowiek cywilizowany. Przyszedł, bo to miejsce było dla niego czymś w rodzaju domu – jedynego, jaki znał.

– Chętnie napiję się brandy, Porter.

Choć Neil trafiłby tam z zamkniętymi oczami, Porter zaprowadził go krętymi schodami do jadalni. W pomieszczeniu o ścianach wyłożonych boazerią stało pięć okrągłych stołów, nakrytych śnieżnobiałymi obrusami; czekały na gości, którzy mieli się zjawić w porze kolacji.

Neil usiadł w fotelu przy kominku. W tym miejscu cisza mu nie przeszkadzała. Tutaj słyszał tylko echo głosów swoich przyjaciół – głośny śpiew, śmiech. Miał wrażenie, że spojrzy w bok i zobaczy Ewana Mostyna – krzepkiego, muskularnego „obrońcę” oddziału – schylonego nad talerzem, czy Rafe’a Beaumonta, opartego niedbale o ścianę.

Tutaj Neil nigdy nie czuł się samotny.

Porter wrócił z brandy na srebrnej tacy.

Neil przekonywał go setki razy, że takie gesty są niepotrzebne, ale Porter był przywiązany do wysokich standardów. Neil podniósł brandy i ściągnął brwi na widok kartki papieru pod spodem.

– Niemal zapomniałem, sir. Ten list przyniesiono parę godzin temu.

Neil wziął list i skinął głową srebrnowłosemu majordomowi, który oddalił się z gracją – zważywszy, że miał tylko jedną nogę. Neila nie zdziwiło, że jego korespondencja trafiła właśnie tutaj. Bywał tu częściej niż gdzie indziej i każdy, kto go znał, o tym wiedział. Złamał pieczęć i otworzył list, rozpoznając natychmiast charakter pisma. Wiadomość pochodziła od markiza Kensingtona i była zwięzła i prosta:

Odwiedź mnie w rezydencji najszybciej, jak możesz. Potrzebuję cię.

Kensington

Neil złożył papier i wsunął go do kieszeni. Nie było w tym nic niezwykłego, że ojciec prosił go o przysługę w rozmaitych sprawach – zbadania, czy jakaś inwestycja się opłaca, podróż do jednego z licznych majątków markiza, żeby dowiedzieć się czegoś od zarządcy albo udzielić mu pomocy. Jako bękart Neil nie miał żadnych zobowiązań towarzyskich ani pretensji do tytułu, jak jego starsi bracia. Zdaniem Neila, występowanie w imieniu ojca to było najmniej, co mógł zrobić, zważywszy, że ojciec go uznał, zapewnił mu wykształcenie i swego rodzaju zasiłek w późniejszym czasie. Markiz nigdy nie przyznałby, że płaci Neilowi za usługi, ale do tego się to sprowadzało.

Neil nie żywił żadnej urazy wobec swoich braci z prawego łoża, a oni zawsze traktowali go uprzejmie. Zwłaszcza Christopher. Neil i Christopher byli nie tylko braćmi, byli przyjaciółmi. Żona markiza zawsze była wobec niego chłodna, nigdy nie uchybiając zasadom dobrego wychowania, choć jego widok musiał sprawiać jej przykrość. Z pewnością żałowała, że to Christopher, a nie Neil, zginął w Portugalii.

Neil był owocem związku Kensingtona z piękną Włoszką, którą tenże poznał w Londynie, wkrótce po narodzinach drugiego syna. Zadurzył się natychmiast i przeżył z nią krótką, namiętną przygodę. Markiza udawała, że nic nie wie, cierpiąc w milczeniu jak inne kobiety z jej klasy. Romans mógłby trwać dalej, gdyby matka Neila nie poczęła i po trudnej ciąży nie umarła na skutek powikłań zdrowotnych.

Neil nie znał matki. Wychował się w gospodarstwie, w majątku Lancashire należącym do Kensingtona. Był małym, ciemnowłosym dzieckiem o zdumiewająco niebieskich oczach; lubił rzeźbić w drewnie, jak przybrany ojciec, i kochał konie, jak prawdziwy ojciec. Neil zawsze wiedział, że markiz jest jego prawdziwym ojcem. Olbrzymi mężczyzna zjawiał się niezawodnie raz w miesiącu, żeby go odwiedzić, chyba że przebywał akurat w mieście, podczas sezonu.

W wieku ośmiu lat Neil zaczął chodzić do szkoły – nie do Eton jak bracia, ale do dobrej szkoły dla dzieci z klasy średniej – nauczył się czytać i pisać, poznał arytmetykę. Skończył szkołę i ojciec kupił mu patent oficera kawalerii. Własnym zasługom zawdzięczał później miejsce w Szesnastej Lekkiej Brygadzie Dragonów, znanej także jako Lansjerzy Królowej. Służba w Szesnastce zawsze napawała go dumą.

Ze służby pełnionej później nie był już taki dumny.

Ale ojciec nie chciał z nim mówić o wojnie ani o tym, jak Neil zaprzedał duszę podpułkownikowi Dravenowi tego samego dnia, kiedy zabito Christophera. Markiz nie obwiniał Neila o jego śmierć.

Za to Neil wciąż się obwiniał – o tamtą śmierć i te, które po niej nastąpiły – i chciałby spędzić resztę życia na pokucie.

Spojrzał ponownie na list. Poczuł zimne mrowienie w całym ciele. Podejrzewał, że tym razem prośba ojca nie przypadnie mu do gustu i nie tylko dlatego, że wysłuchanie jej wymagało trzeźwości. Z ciężkim westchnieniem wstał, wylał brandy do kominka i przygotował się na najgorsze.2

Lady Juliana, jedyna pozostała przy życiu córka hrabiego St. Maur, mogłaby krzyczeć. Ranek okazał się koszmarniejszy niż zwykle, a to wiele znaczyło.

Najpierw wywołano ją z balu u księcia Devonshire – kiedy pojawił się Robbie, jedna z sierot z Domu dla Chłopców Słoneczny Potok. Oznajmił, że Juliana musi natychmiast wracać. W sierocińcu wynikła nagła sprawa, więc Juliana przeprosiła i wybiegła, ku wyraźnemu niezadowoleniu ojca. To, że zabrała rodzinny powóz, raczej nie poprawiło mu humoru.

Zajechała do sierocińca akurat wtedy, kiedy wstawało słońce; kucharka właśnie się pakowała, żeby odejść. Juliana zdawała sobie sprawę, że to nastąpi wcześniej czy później; miała tylko nadzieję, że później. Pani Nesbit narzekała na stan kuchni od miesięcy, twierdząc, że w takich warunkach nie sposób pracować. Julia przyznawała jej rację. Piece dymiły, dach przeciekał, chłopcy pokradli wszystkie dobre noże. Pani Nesbit skarżyła się także ostatnio, że zapasy, które zgromadziła – mąka, mąka kukurydziana, ziemniaki, czosnek – znikają powoli. Julia zastanawiała się, czy pani Nesbit nie oszukuje i nie sprzedaje żywności pokątnie, ale nie miała dowodów i nie chciała stracić kucharki. Błagała panią Nesbit o trochę czasu, żeby mogła poprosić zarząd sierocińca o pieniądze i przeprowadzić naprawy.

Myślała, że przekonała kobietę, póki, rzecz jasna, chłopcy nie uznali za zabawne wpuścić do kuchni trzech oswojonych szczurów, kiedy pani Nesbit przygotowywała śniadanie. Charlie schwytał szczury i podsunął kucharce, żeby sama się przekonała, że są nieszkodliwe; biedna kucharka wrzasnęła tak, że umarłego by obudziła, albo przynajmniej kogoś śmiertelnie zmęczonego, jak myślała o sobie Julia – i złożyła natychmiastową rezygnację.

I teraz to Julia musiała zrobić chłopcom śniadanie. Nie można było pozwolić, żeby tuzin chłopców głodował, a nie stać jej było, żeby kupić im paszteciki na straganie. Zwłaszcza że każdy z chłopców miał wilczy apetyt.

Tak więc Julia spokojnie zgarnęła szczury, umieściła je ponownie w wysłanym słomą pudełku z kawałkiem chleba na śniadanie, a następnie – w balowych pantofelkach i w biżuterii – podgrzała płatki owsiane w ogromnym garze, który ledwo była w stanie przesunąć. Starała się nad sobą nie użalać. Nawet kiedy wyrabiała i wałkowała ciasto na chleb, odsuwała wspomnienia spacerów na promenadzie i lodów w herbaciarni Guntera. A kiedy jej śliczna, miedzianego koloru suknia balowa pokryła się mąką i grudkami ciasta, także nie pozwoliła sobie na myślenie o wspaniałych balach, na których tańczyła z mnóstwem przystojnych i czarujących dżentelmenów.

A w każdym razie nie pozwoliła sobie myśleć za dużo.

Zaraz potem jednak, jak wsunęła chleb do pieca, pan Goring, służący, zapukał do otwartych drzwi, zawiadamiając, że w salonie czeka pan Slag.

Julia spojrzała na służącego, jakby zwariował. Z białymi, lepkimi od ciasta dłońmi na biodrach patrzyła na niego gniewnie, aż musiał spuścić wzrok.

– A dlaczegóż to wprowadziłeś Slaga do salonu?

Chciała też zapytać, gdzie się podziewał, kiedy chłopcy, którymi miał się opiekować, napuścili szczury na kucharkę, nie mogła sobie jednak pozwolić, żeby stracić również pana Goringa.

– Nie da się nigdzie indziej, poza jadalnią, gdzie są chłopaki i rozrabiają, bo są głodni.

Julia słyszała, ale ignorowała hałas. Jeśli chłopcy chcieli dostawać posiłki w porę, nie powinni straszyć kucharki.

– To, co miałam na myśli, panie Goring – wyjaśniła, choć wiedziała, że doskonale ją zrozumiał – to, dlaczego w ogóle wpuściłeś pana Slaga? Powiedziałam, żebyś go nie wpuszczał. Pod żadnym pozorem.

Pan Goring podrapał czaszkę pokrytą rzedniejącymi włosami.

– Czy mam przed nim zamknąć drzwi?

– Nie. – Mówiła wolno i wyraźnie, jak często mówiła do czteroletniego Charliego. – Chciałam, żebyś mu powiedział to, o co prosiłam, żebyś powiedział.

– Ale pani jest w domu.

– Nie dla niego! – Pokonana, zerwała fartuch, który miał chronić jej suknię, i rzuciła go na stół. Rozprawi się z panem Slagiem, potem zrobi śniadanie. Zanim wyszła, zamknęła klatkę z Matthew, Markiem i Lukiem i wsunęła ją pod ramię. Nie mogła ryzykować, że szczury znowu zaczną buszować w kuchni, wywołując więcej zamieszania.

Rzucając Goringowi ostatnie gniewne spojrzenie, ruszyła w stronę bawialni, mijając po drodze jadalnię. Świadomie powstrzymała się od tego, żeby odwrócić głowę i zajrzeć do środka. Chłopcy hałasowali, tupiąc i uderzając talerzami o stół. Należało im się kazanie, ale nie miała teraz czasu.

Chciała złościć się na Goringa za to, że wpuścił Slaga, podejrzewała jednak, że bał się go tak samo jak wszyscy inni mieszkańcy Spitalfields. Bandzior prowadził melinę, a z tymi, którzy mu się nie podobali, rozprawiał się raczej… surowo.

Julię także przerażał, ale potrafiła maskować strach lepiej niż inni. Ostatecznie miała okazję poznać takie budzące najwyższy respekt onieśmielające postaci jak król, królowa, Wellington, Brummell, żeby wymienić kilka. Jeśli nie zadrżała, kiedy Brummell przyglądał się jej sukni przez lorgnon, to nie będzie drżała przy panu Slagu. I prawdę mówiąc, aż do niedawna, Slag irytował ją tylko trochę. Odkąd jednak musiała spędzać więcej czasu w sierocińcu, a mniej w domu ojca w Mayfair, coraz trudniej przychodziło jej go ignorować.

Otworzyła drzwi bawialni, Slag podniósł się natychmiast. Był mocno zbudowanym mężczyzną, niezbyt wysokim, zaledwie parę cali wyższym od niej. Parę razy przy różnych okazjach wspomniał, że wychował się w sierocińcu. Wiedziała, jak okrutnie i bez serca traktowano niekiedy dzieci w tego typu instytucjach; również z tego powodu była tutaj i chciała poprawić los sierot, które znalazły się pod jej opieką. Joseph Slag najwidoczniej nie spotkał nikogo takiego. Mógłby uchodzić za przystojnego, gdyby nie ślady brutalnej, pełnej przemocy, młodości. Złamany nos, głębokie zmarszczki wokół oczu i ust, zimne, wyrażające bezwzględność oczy świadczyły o twardym życiu, jakie prowadził. Nawet w dobrze skrojonym stroju ze świetnego materiału obnosił się ze swoim niskim pochodzeniem jak z peleryną na grzbiecie. Joseph Slag, jak powszechnie wiedziano, nie rozstawał się z hebanową laską ze złotą główką w kształcie płomienia. Plotka głosiła, że niejednego człowieka zatłukł nią na śmierć.

Julia patrzyła teraz na laskę opartą o fotel, który Slag zajął, i starała się nie drżeć. Zmusiła się do promiennego uśmiechu.

– Panie Slag, jak miło pana widzieć. – Postawiła pudło ze szczurami na stole i dygnęła wdzięcznie. Matka byłaby z niej dumna.

Slag skłonił się z pewną elegancją.

– Lady Juliano, jakie to uprzejme, że zechciała pani znaleźć dla mnie odrobinę czasu, choć jest pani taka zajęta.

Nie dał jej wyboru, ale uśmiechnęła się tylko, zajmując miejsce naprzeciwko niego.

– Obawiam się, że nie mam dzisiaj czasu na pogawędki, sir. Kucharka złożyła wymówienie, a jak pan pewnie słyszy, muszę nakarmić głodnych chłopców.

– Ach. Nic dziwnego, że wygląda pani… – przesunął wzrokiem po jej sukni, zatrzymując się nieco dłużej na wyeksponowanym w sukni balowej biuście – inaczej niż zwykle. Czy mogę jakoś pomóc?

– Umie pan gotować?

Posłał jej zaszokowane spojrzenie.

– W takim razie obawiam się, że nic z tego.

– To, co miałem na myśli, to raczej, że mógłbym znaleźć nową kucharkę. Mam znajomości, i owszem. Może mógłbym też znaleźć pani służącą. – Nie patrzył na kurz na stole, Julia wiedziała jednak, że i tak go widzi.

– Uprzejmie dziękuję, panie Slag, ale mam służącą – choć przychodziła tylko raz w tygodniu – i mam już na oku nową kucharkę. – To było kłamstwo, nie miała jednak wątpliwości, że byłoby poważnym błędem stawiać się na pozycji dłużniczki pana Slaga. Już raz wcześniej popełniła ten błąd i nie zamierzała go powtarzać.

– Może zatem mógłbym przekazać donację na rzecz sierocińca. Wiem, jak ciężkie jest życie tych chłopców.

Julia podniosła rękę.

– To zbyt hojna oferta, panie Slag. Nie mogę więcej nadużywać pańskiej łaskawości.

Podszedł bliżej.

– A więc może zastanowiła się pani nad moją drugą propozycją?

Druga propozycja.

Nie chodziło, ściśle rzecz ujmując, o małżeństwo… Boże, miała nadzieję, że zapomniał. Kiedy mówił o tym w zeszłym tygodniu, udawała, że nie rozumie, o co chodzi.

Może ta taktyka znowu odniesie skutek.

– Nie przypominam sobie drugiej propozycji, panie Slag, ale taka jestem dzisiaj od rana zajęta… – Wstała. – Gdyby zechciał pan wstąpić innym razem…

Położył jej ciężką dłoń na ramieniu; drgnęła, czując dotyk skórzanej rękawiczki na nagim ciele.

– Proszę pozwolić, że przypomnę, lady Juliano. Zaoferowałem pani ochronę.

– Bardzo dziękuję. – Odsunęła się. – Teraz wybaczy pan…

– Skończ z tymi gierkami. Jestem człowiekiem interesów, a ty nie jesteś głupią kobietą. Wokół jest dużo niebezpiecznych ludzi, ty i dzieci potrzebujecie opiekuna.

Julia nie musiała sobie tego tłumaczyć. On był niebezpiecznym człowiekiem.

– Proponuję ci opiekę w zamian za niewielką opłatę.

Niewielką opłatę?

– O ile pamiętam, wspomniałeś o tysiącu funtów, panie Slag. To nie jest niewielka opłata.

– Twój ojciec jest hrabią.

– Tak; jego majątek to głównie ziemia.

– Jest inna możliwość. – Przysunął się, wypukłym brzuchem muskając jej suknię. – Możesz zapłacić, wpuszczając mnie do łóżka. Jesteś pociągającą kobietą. – Przesunął wzrok na jej biust; poczuła mrowienie na skórze. – A nawet dobrze urodzeni lubią trochę pobaraszkować w łóżku. Co ty na to, Julio?

Choć dla niej okropna, propozycja brzmiała poważnie. Uważał ją zapewne za bardziej niż korzystną i inna kobieta pewnie przyjęłaby ją bez mrugnięcia okiem. Ojciec próbował ją wydać za różnych mężczyzn – w podeszłym wieku i starych satyrów. Czyż Slag nie proponował czegoś podobnego, tyle że bez ślubów wieczystych?

Ale Julia nie zjawiła się w Spitalfields, żeby stać się zabawką jakiegoś mężczyzny. Mogła zostać w domu w Mayfair i nie martwić się o swoje utrzymanie. A to znaczyło, że miała dla Slaga jedną odpowiedź: Nigdy. Nigdy, przenigdy!

Ale panu Slagowi nie mówiło się takich rzeczy, jeśli chciało się zachować całą i zdrową głowę. Julia wolała swoją głowę taką, jaka była, a nie rozbitą, na dywanie. Tak więc uśmiechnęła się i wypowiedziała jedno ze zdań, które znała i używała w przeszłości wobec synów książąt, wicehrabiów i baronów.

– Pochlebiasz mi tą propozycją, sir, ale to wszystko jest zbyt nagłe.

– Może zatem potrzebujesz odrobiny perswazji. – Wyciągnął rękę i Julia cofnęła się. Dobry Boże. Miała nadzieję, że nie zacznie jej ganiać po salonie. Dlaczego tego nie przewidziała? Rzecz w tym, że tylko część tygodnia spędzała w murach Domu Poprawczego św. Dyzmy – eee… albo raczej Domu dla Chłopców Słoneczny Potok, jak go przemianowała. I wtedy, pochłonięta opieką nad chłopcami i prowadzeniem sierocińca, nie miała czasu na zastanowienie się, jak postąpić wobec pana Slaga. A kiedy już byłaby w stanie znaleźć wolną chwilę, musiała wracać do Mayfair, do świata wyższych sfer; stamtąd Slag i Słoneczny Potok wydawali się bardzo odlegli.

Ale teraz Slag wcale nie był daleko. Był zbyt blisko i strategia polegająca na tym, że się go nie dostrzega, mając nadzieję, że się rozpłynie w powietrzu, nie mogła okazać się skuteczna.

Cofnęła się jeszcze o krok, Slag za nią, ale przed schowaniem się za biurkiem uratowało ją pukanie do drzwi.

– Wejść! – krzyknęła. – Proszę!

Drzwi otworzyły się i do bawialni wszedł pan Goring.

– Przepraszam, że przeszkadzam, proszę pani.

– Nic nie szkodzi, panie Goring. Proszę wejść. – Podeszła do niego i wciągnęła go do środka. – Proszę się do nas przyłączyć.

Zmarszczył się, jakby zdumiewając się niezwykłym i tajemniczym zachowaniem przedstawicielki wyższych sfer.

– Ma pani jeszcze jednego gościa.

Julia ściągnęła brwi. Kolejny gość? Kto mógł ją tutaj odwiedzać? Przyjaciołom zakazano tu bywać, a ojciec nie wstawał z łóżka o tak wczesnej porze, poza tym wolał widzieć ją w domu w Mayfair. Przyszło jej do głowy, że to może być jeden z ludzi Slaga. W takim wypadku znalazłaby się w jeszcze gorszych opałach niż w tej chwili.

– Znasz tego gościa?

– Nie, proszę pani. Powiedział, że to sprawa… jak to było?… niecierpiąca zwłoki.

Doznała olśnienia. To ktoś z banku. Może zarząd spełnił groźbę i przestał spłacać hipotekę, i teraz bank postanowił dom zamknąć.

– Powiedz, żeby przyszedł później – rozkazał Slag.

– Nie! – Wysłannik banku czy nie, każdy będzie lepszy od Slaga. – Proszę go wprowadzić, panie Goring.

Goring powiódł wzrokiem od niej do Slaga.

– No, dalej, panie Goring – powiedziała z całą stanowczością, na jaką było ją stać. – Proszę go wprowadzić.

– Może powinienem przyjść w lepszej chwili – odezwał się Slag.

– Bardzo proszę, panie Slag. Tak mi przykro, że nam przerwano.

– Czy mogę przyjść dziś wieczorem?

– Wieczorem? Nie, będę bardzo, bardzo zajęta dziś wieczorem.

Podniósł laskę, podszedł do niej i ujął jej dłoń. W jakimś momencie musiał zdjąć rękawiczki, a ponieważ ona swoje zostawiła w kuchni, dotyk jego nagich palców sprawił, że ścisnęło ją w gardle.

– Nie możesz mnie wiecznie odpychać, lady Juliano – powiedział cicho. – Na wypadek gdybyś zapomniała – jestem człowiekiem, który dostaje to, czego chce. A im dłużej każesz mi czekać, tym bardziej tego chcę.

Wyszedł z pokoju, popychając mężczyznę, który właśnie wchodził. Obaj stanęli, obrzucając się spojrzeniem od stóp do głów, po czym Slag łypnął gniewnie na obcego i oddalił się.

Obcy mężczyzna popatrzył za nim i wszedł do pokoju.

– Przyjaciel? – zapytał.

Julia wypuściła powietrze i westchnęła ponownie. Zamrugała; ten mężczyzna jej się nie przyśnił. Wyglądał lepiej niż w jej snach. Jakby właśnie wyszedł z obrazu przedstawiającego jakieś bóstwo albo anioła. Wysoki, ale nie na tyle, żeby musiała wykręcać sobie szyję, patrząc na niego, miał oliwkową cerę z odcieniem złota. Jego ocienione gęstymi rzęsami oczy miały najpiękniejszą barwę błękitu, jaki w życiu widziała. Nigdy nie była nad Morzem Śródziemnym, ale tak właśnie wyobrażała sobie jego kolor. Włosy dotykały jego kołnierzyka, opadając gęstymi falami wokół twarzy. Odsunął je w odruchowym geście, a potem, przypominając sobie o manierach, skłonił się.

Ukłon i ubranie powiedziały jej wszystko, co musiała wiedzieć. Ten człowiek nie należał do świata przestępczego. Należał do świata jej ojca. Jej świata, kiedy odgrywała rolę lady Juliany w salonach rezydencji w Mayfair. Ciemny kubrak opasywał ciasno szerokie ramiona, krawat wydawał się śnieżnobiały na tle śniadej skóry, bryczesy opinały interesująco umięśnione uda…

Usiłowała mówić, zagłuszając łomot własnego serca.

– Proszę wybaczyć, sir, ale nie pamiętam, żebyśmy się już spotkali. – Nie znała go. Gdyby tak było, na pewno by nie zapomniała.

– Miła pani – zaczął głębokim głosem. – Proszę o wybaczenie. – Mówił z czystym brytyjskim akcentem człowieka wykształconego, bez śladu hiszpańskiego czy włoskiego, choć południowa krew musiała płynąć w jego żyłach. – Proszę wybaczyć, że zjawiam się bez uprzedzenia. Mam jednak listy polecające od pani ojca i mojego. – Sięgnął do kieszeni kamizelki i wyciągnął zwitek papieru. Wręczył go jej płynnym ruchem, dłonią w rękawiczce muskając jej dłoń. Jej serce znowu zabiło gwałtownie, spojrzała mu w twarz. Był doskonały, tak przystojny, że wydawał się nierealny. Gdyby poprosił ją do walca, zgodziłaby się, znosząc niezadowolenie ojca. Czego by nie dała, żeby móc się przytulić do jego mocnego, umięśnionego ciała.

Mężczyzna odchrząknął i uniósł brwi. Juliana uświadomiła sobie, że wpatruje się w niego za długo, i nie poprosiła, żeby usiadł.

– Gdzie moje maniery? – powiedziała, spuszczając oczy. Musi ją uważać za głupią gęś. I miał rację! Gdyby znowu na niego spojrzała, pewnie zaczęłaby się ślinić. – Proszę usiąść. Powinnam zaproponować panu herbatę, ale moja kucharka właśnie… – Przypomniała sobie nagle chleb i owsiankę.

– Dobry Boże. – Rzuciwszy listy, pognała do drzwi. Dlaczego wcześniej nie wyczuła dymu? Chleb się palił!

Na nieszczęście gość stał w drzwiach i musiała skręcić w bok, żeby się nie zderzyć z jego ramieniem. Ten nagły ruch sprawił, że uderzyła biodrem o stół w pobliżu drzwi. Pudło ze szczurami stało niebezpiecznie blisko krawędzi – jej wina – i na skutek wstrząsu spadło na podłogę. Pisnęła przestraszona i schyliła się, chwytając pudło, ale jeden ze szczurów – chyba Mark – zdołał zaczepić pazurki o brzeg i zaczął wyłazić na zewnątrz. Julia wsadziła pudło pod pachę, złapała stworzonko, zanim zdołało uciec, umieściła je w jedwabnej kieszonce pod suknią i pobiegła do kuchni.

– Co, do diabła? – mruknął gość za jej plecami.

Julia nie miała czasu na wyjaśnienia. Zmartwiony Robbie wyglądał z jadalni. W wieku lat jedenastu był jedną z najstarszych sierot w przytułku; jego proste jak druty brązowe włosy otaczały upstrzoną piegami buzię. Hałas nieco przycichł, dzieci poczuły pewnie dym i zrozumiały, że śniadanie jest w niebezpieczeństwie.

– Proszę pani! Czuję… – odezwał się Robbie.

Podniosła rękę.

– Już idę, Robbie.

Wpadła do kuchni. Dym wydobywał się z pieca, przykry zapach drażnił jej nos. Postawiła pudło z gryzoniami na krześle obok stołu i chwyciła pierwszą ścierkę, jaka jej wpadła w rękę – cienką, do wycierania naczyń. Owinęła dłoń i otworzyła drzwiczki pieca. Z wnętrza wydobyło się więcej czarnego dymu. Pomachała ścierką, żeby go rozproszyć; kasłała tak, że o mało płuc nie wypluła. Sięgnęła do pieca i wyciągnęła chleb. Poczuła ból, cienka ściereczka nie chroniła przed gorącem spieczonego bochenka.

– Au! – Podrzuciła chleb w powietrze, łapiąc go znowu, żeby nie spadł na podłogę – na wypadek gdyby jeszcze się nadawał do jedzenia. Położyła go szybko na stole i przyjrzała mu się, marszcząc brwi.

– Czy mogę w czymś pomóc? – zapytał jej aż nazbyt przystojny gość, wchodząc do kuchni żwawym krokiem.

Julia stłumiła jęk. Nie miała czasu, żeby płakać nad spalonym chlebem. Może dałoby się jeszcze uratować owsiankę. Zerknęła na piec – owsianka z bulgotem przelewała się przez krawędź czarnego kotła. Pamiętając o oparzonej dłoni, rozejrzała się za grubą rękawicą, wsunęła ją na rękę i odsunęła kocioł z ognia. Wielką łychą zamieszała w garnku. Owsianka przestała się wylewać na podłogę, ale to, co zostało, przywierało mocno do dna. Śniadanie się spaliło.

Łzy zapiekły ją pod powiekami.

– Czy mogę w czymś pomóc? – ponowił pytanie niedawno przybyły.

Westchnęła ciężko.

– Tak, o ile potrafisz odratować spaloną owsiankę albo upiec chleb.

– Wyznaję, nie mam w tej dziedzinie żadnego talentu. Czy to było śniadanie dla dzieci? – Mężczyzna nagle cofnął się o krok. – Hm, nie chcę cię straszyć, ale masz mysz w kieszeni.

Zerknęła w dół, gdzie Mark wystawił łebek.

– To szczur – oznajmiła. Myśl, Juliano. Musi być coś innego do jedzenia, co da się przygotować.

Gdyby tylko odnowiła zapasy w spiżarni, ale półki świeciły pustkami.

– Pomyliłem się zatem.

Mark wiercił się, usiłując wyjść z kieszeni, schwytała go, zanim zdołał odzyskać wolność.

Gdzieś musiało być więcej owsianki, a także ziemniaki. Tylko że ziemniaki tak długo się gotują…

– Proszę. – Roztargnionym gestem wyciągnęła szczura w stronę gościa. Zrobił duży krok do tyłu, jego wzrok zdradzał, że nie myśli o niej w tej chwili zbyt pochlebnie. – Czy potrzymasz go przez chwilę? – zapytała z rozpaczą. – Muszę znaleźć coś, co się nadaje do ugotowania.

– Nie, nie potrzymam.

– Och, nie bądź dziecinny. Jest nieszkodliwy.

– Dziecinny. – Błękitne oczy zwęziły się.

Wcisnęła Marka w jego dłonie. Gość wydał dźwięk między pomrukiem a przekleństwem, ale trzymał zwierzątko bezpiecznie, podczas gdy Julia przeszukiwała szafki i półki.

– Jeśli to było śniadanie – zauważył mężczyzna – to może kucharka mogłaby się zabrać do przygotowania następnego posiłku. Jest prawie jedenasta.

– Nie mam kucharki. – Ogarniała ją coraz większa rozpacz; wszystkie szuflady i puszki okazały się puste. – Odeszła dziś rano.

Cisza.

– To może służąca…

– Odeszła w zeszłym tygodniu.

– Zatem służący. Pozwól, żebym go posłał po chleb albo paszteciki do straganu na ulicy.

Podniosła się, żałując, że nie może zniknąć choćby na godzinę i wrócić do swojego życia w Mayfair, do ciepłych rogalików i filiżanek czekolady.

– Zrobiłabym to – odparła z westchnieniem – nie mam jednak na to pieniędzy.

– Proszę zatem mi pozwolić.

Odwróciła się, żeby spojrzeć mu w twarz.

– Nie mogę tego zrobić, sir.

– Chętnie zapłacę, jeśli dzięki temu uwolnię się od zajmowania się szczurami.

O mało nie parsknęła śmiechem.

– Proszę wybaczyć. – Zabrała Marka i włożyła go do pudełka służącego za klatkę dla szczurów. – Wydaje się, że dzisiaj zapominam o dobrych manierach.

– Nie ma za co przepraszać. – Ich spojrzenia się spotkały i nagle zaczęło jej brakować tchu; te śródziemnomorskie oczy wpatrywały się w nią z taką uwagą… Czy poznała kiedyś tak przystojnego mężczyznę? Nie sądziła, a znała wielu przystojnych mężczyzn. Przeżyła kilka sezonów i tańczyła z wieloma młodymi uwodzicielami. Uświadomiła sobie, że znowu przygląda mu się zbyt długo, kiedy uniósł brew.

– Ile jeszcze tych stworzeń tam jest? – zapytał, wskazując brodą pudło ze szczurami.

– To tylko jedno pudło. Razem trzy szczury. – Podniosła pudło, żeby mógł zajrzeć, ale nie wykonał żadnego ruchu. – Ich imiona to Matthew, Mark i Luke. – Wiedziała, że paple, i myślała tylko o tym, żeby się po prostu zamknąć.

– Co się stało z Johnem?

– Nie rozmawiamy o Johnie.

Jego oczy niemal się uśmiechnęły, choć usta pozostały zaciśnięte.

– Rozumiem. Proszę mi dać kwadrans, a wrócę z ciepłym posiłkiem.

– Doprawdy, panie… sir. Nie mogę na to pozwolić.

– Lady Juliano – powiedział, kierując się do drzwi. – Nie możesz mnie powstrzymać. – Przystanął, patrząc na nią. – A wydaje się, że potrzebujesz wszelkiej możliwej pomocy.

To powiedziawszy, wyszedł. Opadła na krzesło i wybuchłaby płaczem, tylko że potrzebowała pomocy, i to, że ten człowiek miał się zająć śniadaniem, zdjęło jej jeden mały ciężar z ramion. Ciężar wrócił, kiedy ogarnęła wzrokiem kuchnię. Panował w niej nieziemski bałagan, a wobec braku kucharki, to ona musiała doprowadzić ją do porządku.

– Proszę pani? – Robbie stanął w drzwiach kuchni.

– Tak, Robbie?

– Kim był ten człowiek?

– Ja… – Dobre pytanie. Nie miała dotąd okazji, żeby spojrzeć na listy polecające. – Jeszcze nie wiem, ale poszedł, żeby przynieść tobie i innym chłopcom coś do jedzenia.

Z holu dobiegł ryk, widocznie za Robbiem stali inni chłopcy.

– Zanim wróci, czy możesz zabrać szczury do pokoju? Dość już narobiły zamieszania jak na jeden dzień.

Robbie sprawiał wrażenie skruszonego. Prawie.

– Przepraszam, proszę pani.

– Och, wiem, że ci przykro. – Chłopcom zawsze było przykro, kiedy coś spsocili. Wydawało się, że w żaden sposób nie była w stanie nauczyć ich, żeby myśleli o skutkach, zanim coś zrobią.

Robbie wziął pudło i posyłając jej uśmiech, któremu nie potrafiła się oprzeć, wybiegł z kuchni. Pozostali chłopcy poszli za nim, z wyjątkiem Jamesa, pięciolatka jasnowłosego jak Holender.

– Czy ten człowiek wróci? – zapytał James swoim słodkim, wysokim głosikiem.

– Tak myślę – powiedziała, mierzwiąc mu czule włosy. – I przyniesie wam śniadanie. Jesteś głodny?

– Tak, proszę pani! – Pokiwał energicznie głową. – Czy poprawi się pani, zanim wróci?

Julia uniosła brwi?

– Czy się poprawię?

– Tak, proszę pani. Wygląda pani okropnie, a my nigdy nie znajdziemy ojca, jeśli będzie pani odstraszać tych dobrych.

Julia otworzyła usta, ale na szczęście nie zdążyła powiedzieć nie wiadomo czego, zanim James pobiegł na korytarz. Spojrzała za nim, oczy ją piekły. W ciągu tych paru tygodni, jakie tu spędziła, niektórzy z młodszych chłopców zdążyli się do niej bardzo przywiązać, nawet nazywając ją mamą. Zwłaszcza wtedy, gdy byli śpiący albo szukali pociechy po jakiejś bójce. Sądziła, że to niewinna pomyłka, ale czy tak było? Czy chłopcy zaczęli uważać ją za swoją matkę i, jak sugerował James, spodziewali się, że znajdzie im ojca?

Chętnie matkowałaby im wszystkim w miarę swoich sił, ale dość widziała małżeństw i ojców. A jednak dom pełen chłopców potrzebował mężczyzny. A w tej chwili nie miała nawet kucharki. Gdzie znajdzie mężczyznę, który zajmie się tuzinem sierot? W jaki sposób można zareklamować taką pozycję?

Przypomniawszy sobie, co James powiedział o jej wyglądzie, podniosła jedną z tac ze stołu. Była podrapana i pociemniała, ale Julia zobaczyła dość. Miała twarz umorusaną mąką i przekrzywioną fryzurę. Wyglądała strasznie. Normalnie nie przejęłaby się tym ani trochę, ale normalnie nie miała do czynienia z przystojnymi, nieznanymi mężczyznami. Nie przyszedł, żeby się do niej zalecać. Nie, jeśli przysłał go jej ojciec, powinna go uznać za wroga.

Pomyślała jednak, że nie zaszkodzi, jeśli doprowadzi się do porządku. Zrobiłaby to, gdyby nie usłyszała przerażającego wrzasku i łomotu i nie pobiegła po schodach na górę, krzycząc:

– Co wyście znowu zmalowali?!

Koniec wersji demonstracyjnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: