Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Miłość i inne obsesje - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
25 marca 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,99

Miłość i inne obsesje - ebook

„Liane Moriarty jest mistrzynią suspensu”

/The Washington Post/

„Błyskotliwa historia miłosna, którą czyta się jak thriller”

/O, The Oprah Magazine/

Zakochanie jest stanem bliskim szaleństwa. Zwłaszcza gdy miłość zostaje odrzucona.

Ellen nie wie, co powiedzieć, gdy podczas jednej z pierwszych randek jej nowy chłopak Patrick wyznaje z zakłopotaniem: „Ktoś mnie nęka”. Poprzednia dziewczyna prześladuje go i wciąż jest obecna w jego życiu, choć od rozstania minęło kilka lat. Wie, kiedy Patrick wychodzi do pracy i jaką ma na sobie koszulę. Zna terminy jego wizyt u dentysty. Wie, co przygotował synowi do szkoły na drugie śniadanie. Wie też, dokąd zabrał Ellen na randkę i gdzie planują spędzić noc.

Jednak prześladowczyni, zamiast przerażać Ellen, dziwnie ją intryguje. Ellen jak zafascynowana zbiera o niej informacje, próbuje zrozumieć jej motywy. Jako hipnotyzerka potrafi w końcu przenikać ludzkie umysły, a ta historia nie daje jej spokoju. Nie zna przecież przeszłości Patricka, czy może zatem być go pewna?

Do czego zdolny jest człowiek, któremu zabrano jego życie?

Liane Moriarty, autorka takich bestsellerów jak "Wielkie kłamstewka" czy "Dziewięcioro nieznajomych", to mistrzyni budowania suspensu. W jej powieściach nic nie jest oczywiste i nikt nie jest bez winy. Ale też każdy zasługuje na odkupienie.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-7234-7
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Przeciętnemu człowiekowi hipnoza kojarzy się z rozhuśtanym wahadełkiem, słowami „ogarnia cię coraz większa senność” i wolontariuszami gdaczącymi jak kury na pokazach zbiorowych. Nic więc dziwnego, że spora część moich klientów przed pierwszą wizytą ma porządną tremę! W rzeczywistości zaś w hipnozie nie ma nic nienaturalnego ani budzącego trwogę. Co więcej, istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że w codziennym życiu miałeś już okazję doświadczyć stanu transopodobnego. Może zdarzyło ci się jechać samochodem w miejsce, które często odwiedzasz, a później nie pamiętać pokonanej trasy? Zgadnij dlaczego. Byłeś w transie!

Fragment broszury _Zamiast wstępu. Parę słów o Ellen O’Farrell, hipnoterapeutce_

Jak dotąd nigdy nie poddawałam się hipnozie. Szczerze mówiąc, nawet w nią nie wierzyłam. Miałam zamiar tylko leżeć i udawać, że to działa, i próbować nie parsknąć śmiechem.

– Większość ludzi ze zdziwieniem odkrywa, że hipnoza jest bardzo przyjemna – odezwała się hipnotyzerka.

Cała była miękka i mydlana, nie miała ani makijażu, ani biżuterii. Jej skóra wyglądała jak wypolerowana, wręcz przezroczysta, jakby ta kobieta kąpała się wyłącznie w krystalicznie czystych górskich strumieniach. A pachniała dokładnie jak wnętrze sklepu z pamiątkami w małym miasteczku – drzewem sandałowym i lawendą.

Pokoik, w którym siedziałyśmy, był maleńki, ciepły i dziwny. Dobudowany do boku domu, sprawiał wrażenie przeszklonego, zamkniętego balkonu. Na podłodze leżał stary dywan w wyblakłe różowe róże, ale okna były nowoczesne, panelowe, od sufitu do podłogi, jak w atrium. Wpadające przez nie światło zalewało pokój. Kiedy weszłam, miałam wrażenie, że okrąża mnie niczym nagły powiew wiatru. Ogarnął mnie zapach morza i starych książek.

Stałyśmy obok siebie – hipnotyzerka i ja, z twarzami tuż przy szybie. Z takiej perspektywy nie było widać plaży, tylko morze – płaską taflę połyskliwej blachy, rozciągniętą aż po bladoniebieską linię horyzontu.

– Czuję się, jakbym stała za sterem łodzi – odezwałam się do hipnotyzerki.

Sprawiała wrażenie zachwyconej moim komentarzem – dodała nawet, że sama zawsze czuje się dokładnie tak samo. Jej okrągłe, błyszczące oczy przypominały mi oczy klauna.

Zajęłyśmy miejsca naprzeciwko siebie. Ja – w miękkim fotelu z odchylanym oparciem i zielonym skórzanym obiciem, a hipnotyzerka w szerokim, wygodnym fotelu w kremowo-czerwone pasy. Dzielił nas niski stolik. Stały na nim pudełko chusteczek – pewnie niektórzy pacjenci, pomyślałam sobie, opłakują swoją straszną przeszłość – dzbanek lodowatej wody, w którym pływały dwa idealnie okrągłe plasterki cytryny, dwie wysokie szklanki, mała srebrna miseczka pełna czekoladek w połyskliwych papierkach i płaska tacka kolorowych szklanych kulek.

(Miałam raz taką kulkę, tyle że większą i starą. Należała do mojego ojca, kiedy był chłopcem. Zawsze brałam ją na egzaminy i rozmowy kwalifikacyjne i ściskałam w dłoni jak talizman. Parę lat temu gdzieś przepadła, a razem z nią przepadło moje życiowe szczęście).

Rozglądając się wokół siebie, stwierdziłam, że odbijające się od oceanu światło pada na ściany, po których tańczą jego oślepiające pryzmaty, co już dawało hipnotyzujący efekt. Hipnotyzerka siedziała z rękami złożonymi na podołku, stopy ustawiła równiutko jedna obok drugiej. Baleriny, czarne rajstopy, haftowana spódnica w stylu etno, do tego kremowy kardigan. Trochę hippisowsko, a zarazem elegancko. New Age w połączeniu z klasyką.

Co za piękne, spokojne życie musi prowadzić, pomyślałam sobie. Dzień za dniem w tym niezwykłym, skąpanym w słońcu pokoju. Żadnych mejli wskakujących co sekunda na ekran. Żadnych wściekłych rozmów telefonicznych. Żadnych spotkań, żadnych arkuszy kalkulacyjnych.

Czułam jej szczęście wręcz fizycznie. Promieniowało z niej mdląco niczym tanie perfumy, których oczywiście nigdy by nie użyła.

W żołądku poczułam kwas zazdrości. Żeby go przytłumić, sięgnęłam po czekoladkę.

– O, świetnie. Też sobie zjem – stwierdziła hipnotyzerka niezobowiązująco, na luzie, jakbyśmy były starymi znajomymi, i odwinęła papierek. Czyli należy do tego typu dziewczyn.

Założę się, że otacza ją cała gromada rozchichotanych, w każdej sytuacji służących pomocą przyjaciółek, co to ściskają się na dzień dobry, organizują sobie wieczory przy _Seksie w wielkim mieście_, no i godzinami gadają przez telefon o facetach.

Otworzyła notatnik, który trzymała na kolanach, i z buzią rozkosznie pełną czekolady przemówiła:

– Dobrze, zanim w ogóle zaczniemy, zadam ci parę pytań. No tak, głupio zrobiłam, biorąc toffi. Strasznie się ciągnie.

Nie oczekiwałam aż tylu pytań.

Na większość odpowiadałam uczciwie. Były niewinne. Można nawet powiedzieć – żałosne.

– Czym się zajmujesz zawodowo? Jak najchętniej odpoczywasz? Twoje ulubione jedzenie?

W końcu oparła się wygodnie o fotel, uśmiechnęła się i spytała:

– No dobrze, a teraz słucham: po co tu przyszłaś?

Na to pytanie akurat nie odpowiedziałam w stu procentach zgodnie z prawdą.

*

– Muszę ci coś wyznać – zaczął.

Odłożył sztućce na boki talerza i zamarł, wyprostowany, ze ściągniętymi do tyłu barkami, gotów na konfrontację. Wyglądał, jakby trochę się bał, a trochę wstydził.

Ellen, dotąd uśmiechnięta, poczuła bolesny skurcz żołądka. (Mimowolnie zarejestrowała, że ciało zareagowało jako pierwsze. Oto dowód na istnienie związku: umysł-ciało-dusza. Fascynujące).

Szczęśliwy, szeroki uśmiech idiotycznie zastygł jej na twarzy.

Miała trzydzieści pięć lat. Przeczuwała, co się święci. Ten miły człowiek, prowadzący własną firmę podmiejski geodeta, samotny ojciec, miłośnik wypadów z namiotem, krykieta i muzyki country, za chwilę powie coś, w wyniku czego Ellen natychmiast straci apetyt na barramundę w sosie z białego wina. Coś, co doszczętnie zepsuje jej dzień. Piękny dzień i pyszną barramundę.

Z żalem odłożyła widelec.

– Co takiego? – zapytała przyjemnie zaciekawionym tonem.

Poczuła, że wszystkie mięśnie ma napięte, jakby spodziewała się, że za chwilę spadnie na nią silny cios. Da sobie radę. To jeszcze nie koniec świata. Dopiero czwarta randka. Jeszcze nie zainwestowała dużo w ten związek. Prawie nie znała człowieka. Na miłość boską, lubił muzykę country. Już to od samego początku powinno być ostrzeżeniem. Tak, prawda, dziś w wannie oddawała się marzeniom na jawie, ale przecież w tę pułapkę wpadają wszyscy randkowicze. Ona już miała to za sobą. W zasadzie już zaczyna dochodzić do siebie. Do środy zapomni o sprawie. Najpóźniej do czwartku. Dzięki Bogu, że z nim jeszcze nie spała.

Nie miała żadnego wpływu na to, co będzie. Jedyne, na co miała wpływ, to własna reakcja.

Przez moment zobaczyła matkę z oczami wzniesionymi do nieba. „Ellen, powiedz mi, kochanie, czy ty naprawdę wierzysz w ten nonsens?”

Owszem, wierzyła. Z całego serca. (Matka przeprosiła później za ten komentarz. „To mogło zabrzmieć jak wymądrzanie się” – wyjaśniła, a Ellen udała, że mdleje z szoku).

– Przepraszam na chwilę – rzekł. Wstał i serwetka upadła mu na podłogę. Podniósł ją i, czerwony na twarzy, uważnie ułożył ją obok swojego talerza.

Spojrzała na niego.

– Ja tylko – zaczął i machnął ręką w kierunku tylnej ściany restauracji.

– W porządku – odparła uspokajająco.

– Na lewo, proszę pana. – Kelner dyskretnie wskazał toalety.

Patrzyła, jak się oddala.

Patrick Scott.

Tak naprawdę nie znosiła imienia Patrick. Było za łagodne, jakby wymuskane. Pasowałoby może do fryzjera. Ale znajomi zwracali się do niego „Scottie”, co było… cóż, absolutnie do przyjęcia wśród australijskich facetów.

Jeśli on teraz zakończy tę znajomość, będzie bolało, to jasne. Małe ukłucie, ale ostre. Patrick Scott nie był nikim nadzwyczajnym. Miał zwyczajną, miłą twarz (pociągłą, szczupłą, trochę łysiał na skroniach), zwyczajną posturę (średniego wzrostu, w miarę szeroki w ramionach, ale naturalnie, a nie „patrzcie wszyscy i podziwiajcie, trenuję na siłce i mam szeroką klatę”), zwyczajną pracę, zwyczajne życie. Nadzwyczajne było tylko jedno – jak naturalnie się w jego towarzystwie czuła – prawie od razu, już po paru minutach od pierwszego spotkania w żenująco pustej kawiarni. To ona zaproponowała miejsce i była załamana, kiedy okazało się, że w lokalu jest dosłownie pusto, w związku z czym ich nerwowe głosy brzmiały donośnie, a trzy nastoletnie, znudzone kelnerki nie miały nic lepszego do roboty, jak podsłuchiwać ich sztywną konwersację. Czekali na cappuccino. On bawił się saszetką cukru, zataczając nią koła i postukując nią o stół, kiedy tylko ich oczy się spotkały. Oboje uśmiechali się do siebie ze skrępowaniem, w identyczny sposób sparaliżowani tą okropną sytuacją, gdy nagle Ellen poczuła, że opuszcza ją wszelkie napięcie, jakby zaczął na nią działać silny lek przeciwbólowy. Poczuła się tak, jakby już go znała, i to od lat. Gdyby wierzyła w życie przed życiem (a nie wykluczała jego istnienia, bo w pracy ciągle to widziała, a umysł miała szeroko otwarty na wszelkiego rodzaju dziwaczne możliwości), to uznałaby, że musieli się znać w poprzednich wcieleniach.

Tego rodzaju niespodziewanego ciepła, promieniującego od drugiego człowieka, zdarzyło jej się doświadczyć wiele razy od kobiet – och, tak, jeśli chodzi o damskie przyjaźnie, była prawdziwą mistrzynią – ale nigdy jeszcze od mężczyzny.

Więc tak, ledwie znała tego miłego geodetę zwanego Patrickiem Scottem, ale jeśli on teraz zerwie, będzie bolało. Zdecydowanie. Pewnie nawet bardziej niż lekkie ukłucie.

Pomyślała o setkach, może nawet tysiącach opowieści o odrzuceniu, których przez lata nasłuchała się od klientów. „Zrobiłam trzydaniowy obiad na trzynaście osób z jego rodziny, a kiedy zmywałam, oświadczył, że już mnie nie kocha”. „Właśnie wracaliśmy z fantastycznych wakacji na Fidżi, piliśmy szampana w drodze powrotnej, a on mi mówi, że się wyprowadza! Przy szampanie, jakbyśmy coś opijali!”

Och, ten jawny ból, wciąż żłobiący bruzdy na ich twarzach, nawet kiedy opisywali zdarzenia sprzed lat. Odrzucenie przez kochanka, a właściwie dopiero potencjalnego kochanka, było dla wewnętrznego dziecka tak okrutne. Strach przed opuszczeniem, pamięć o dawnych ranach, poczucie niższości i słowa samokrytyki wypłynęły na powierzchnię niepowstrzymaną falą.

Próbowała spojrzeć na swoją sytuację obiektywnie, jak na przypadek klienta, w nadziei, że zdoła odsunąć na bok emocje. Nie pomogło.

Jasne, że cała ta panika może być w ogóle nieuzasadniona. Patrick być może wcale nie zamierzał z nią zrywać. Nie było ku temu żadnych przesłanek, a ona potrafiła świetnie odczytywać ludzkie intencje. Przecież zajmowała się tym zawodowo. Kiedy dziś wieczorem otwierała mu drzwi, powiedział, że wygląda zjawiskowo, a na twarzy malowało mu się takie zadowolenie, jakby właśnie dostał prezent na Gwiazdkę. Trzeba tu wspomnieć, że nie był typem uwodziciela i nie szastał lubianymi przez kobiety komplementami na wszystkie strony. Przy kolacji wielokrotnie nawiązywali kontakt wzrokowy, a niektóre spojrzenia można by spokojnie określić jako „powłóczyste”. Przez cały posiłek, zauważyła, pochylał się w jej stronę (możliwe jednak, że był trochę przygłuchy – zadziwiające, ilu mężczyzn źle słyszy. Wiedziała o tym i z pracy, i z osobistego doświadczenia).

Czuła, że zarówno ich język ciała, jak i rytm oddychania są ze sobą zgodne, i to nie dlatego, że go naśladowała – a przynajmniej nie celowo, jak klienta.

Nie zdarzały się między nimi ani krępujące przerwy w rozmowie, ani inne żenujące sytuacje. Wykazywał zainteresowanie hipnozą i wydawał się szanować to zajęcie. Nie powiedział nic w stylu: „No dobra, to pokaż, jak to działa! Spraw, żebym zaczął gdakać jak kura!”. Nie kpił ani – co byłoby jeszcze gorsze – nie mówił tonem z lekka protekcjonalnym, że nie, nie stosuje „medycyny alternatywnej”. Nie zadawał pytań typu: „Więc do tego trzeba zrobić jakieś kursy?” lub „Czy z tego są w ogóle jakieś pieniądze?”. Nie wyglądało na to, że się boi. Wśród mężczyzn, z którymi się spotykała, zdarzali się i szczerze przerażeni, że zahipnotyzuje ich bez ich wiedzy. Ten zaś wydawał się tylko ciekawy.

No i parę minut wcześniej pokazał jej zdjęcia swojego syna! Swojego uroczego, chudego ośmiolatka o blond włosach, jeżdżącego na deskorolce, grającego w szkolnej orkiestrze na puzonie, łowiącego ryby. Na pewno nie pokazywałby jej zdjęć, gdyby założył, że z ich znajomości nic nie będzie.

Chyba że myśl ta spadła na niego nagle, niczym grom z jasnego nieba. Teraz, gdy w myślach odtworzyła sobie sytuację sprzed paru minut, jego ruchy wydały jej się dziwnie gwałtowne – sposób, w jaki odłożył nóż i widelec, rzucił szybkie spojrzenie poza jej ramię, jakby gdzieś w oddali zobaczył urywek nieznanej przyszłości. Przecież przerwał jej w pół słowa, na Boga. (Właśnie opowiadała mu o kliencie z obsesją na punkcie Jennifer Lopez. Naprawdę chodziło o Johna Travoltę, ale ze względu na obowiązującą ją tajemnicę zawsze zmieniała szczegóły. A opowieść brzmiała o wiele zabawniej, kiedy dotyczyła Jennifer Lopez).

Wyglądał tak smutno. Nawet jeśli nie miał zamiaru z nią zerwać, zdecydowanie miał jej do powiedzenia coś nieprzyjemnego lub nie do przyjęcia.

Może skłamał, że jest wdowcem? Może wciąż miał żonę i mieszkał z nią, nawet jeśli sypiali oddzielnie?

A może wcale nie był geodetą? Zaraz zacznie się wokół niej kręcić FBI. Założą jej podsłuch. Nigdy nie znajdą jej ciała. (W zeszłym roku w lecie obejrzała na DVD wszystkie odcinki _Rodziny Soprano_). A może był nieuleczalnie chory? To byłoby straszne, ale przynajmniej ona nie zostałaby osobiście skrzywdzona.

Cokolwiek to było, miała pełne przekonanie, że towarzyszący jej od samego rana słoneczny, lekki nastrój lada chwila pryśnie.

Upiła duży łyk wina i podniosła wzrok, by sprawdzić, czy Patrick przypadkiem nie wraca. Nie. Nie ma co, najwyraźniej mu się nie spieszy. Może właśnie ochlapał sobie twarz lodowatą wodą, a teraz, ciężko wsparty o umywalkę, stoi przed lustrem, wpatruje się w swoje odbicie i wzdycha?

Ucieka przed prawem.

Zaczęła nierówno oddychać.

Nieproporcjonalnie do wieku rozwinięta wyobraźnia: komentarz pani Pascoe odnośnie do Ellen na karcie rozwoju siedmiolatka.

Rozejrzała się wokoło. Ludzie przy stolikach pogrążeni we własnych rozmowach, delikatne pobrzękiwanie sztućców i kieliszków, od czasu do czasu wybuch śmiechu. Nikt nie patrzy na kobietę, przed którą stoi puste krzesło.

Ma czas? Czy to naprawdę konieczne? Tak.

Wyprostowała się na krześle i położyła dłonie płasko na udach. Zamknęła oczy i zaczęła oddychać – wdech przez nos, wydech przez usta. Z każdym oddechem wyobrażała sobie, że w jej ciało wlewa się potężny strumień złocistego światła, który daje jej moc i energię. Światło wypełnia jej stopy, nogi, żołądek, ramiona i wreszcie ze świstem wiruje wokół jej głowy, tak że nie widzi nic prócz złotego blasku, jakby patrzyła wprost na zachodzące słońce. Przez ułamek sekundy poczuła, że unosi się parę centymetrów nad krzesłem.

Nic mi nie będzie. Cokolwiek Patrick powie, nie dotknie to mojej istoty. Poradzę sobie. Policzę do trzech. Raz… dwa…

Otworzyła oczy, odświeżona i pokrzepiona. Rozejrzała się wokoło. Nikt się jej dziwnie nie przyglądał. Wiedziała oczywiście, że nie unosiła się nad krzesłem, świecąc jak żarówka, lecz czasem doznania sprawiały wrażenie tak prawdziwych, że wprost trudno było uwierzyć, że nie znajdują odbicia w rzeczywistości.

Autohipnoza była cudownym narzędziem. Ellen zawsze wiedziała, kiedy uczniowi czy klientowi udało się ją osiągnąć. Jeśli się udało, to zainteresowanemu aż trudno było uwierzyć w potęgę własnego, ludzkiego umysłu. Ona sama, kiedy po raz pierwszy doznała wrażenia, że lewituje, czuła się, jakby nagle odkryła, że potrafi latać. Gdyby uczyć autohipnozy nastolatków, można by całkowicie wyeliminować problem narkotyków.

Patrick ciągle nie wracał. Spojrzała na stojące przed nią jedzenie. Szkoda, żeby się zmarnowało. Przechodzący obok kelner przystanął i napełnił jej kieliszek. Dobre wino, dobra ryba. Żałowała, że nie wzięła sobie czegoś do czytania.

Pomyślała o dzisiejszym dniu.

Do chwili, kiedy Patrick odłożył nóż i widelec, jej dzień był doskonały. Wręcz wyśmienity.

Spała głęboko, bez snów, kołysana miarowym stukaniem kropli deszczu o dach. Obudziła się późno. Na jej twarz padały promienie słońca. Pierwszą rzeczą, na jaką spojrzała po przebudzeniu, była zawieszona u sufitu gałąź, która miała jej przypominać buddyjską sutrę uważności. Następnie, nie rezygnując z półuśmiechu na twarzy, wykonała kilka łagodnych oddechów.

(Żałowała, że w ogóle wspomniała o tej praktyce swojej przyjaciółce Julii, która nalegała, by Ellen zademonstrowała jej ten swój półuśmiech. Kiedy Ellen wreszcie się poddała, Julia przez dziesięć minut ryczała ze śmiechu).

Wstała z łóżka. Choć szyba w oknie była lodowata, dzięki nowemu systemowi ogrzewania gazowego, założonemu przed śmiercią dziadków (co za szczęście, że cioteczna babcia Mary wygrała w Lotto), w domu było ciepło i przytulnie jak w kokonie. Na śniadanie zjadła owsiankę z brązowym cukrem, słuchając wiadomości Radia ABC – jak zwykle podanych w tonie optymistycznym i lekko drwiącym. Ostatnia epidemia grypy prawdopodobnie nie była epidemią. (Jej matka, internistka, cały czas tak twierdziła). Zaginiony kilkulatek odnalazł się zdrów i cały. Niedawne zabójstwo, za którym rzekomo kryła się zorganizowana przestępczość, okazało się tylko brutalnym rozwiązaniem rodzinnej waśni. Ostatni skandal polityczny przycichł. Na ulicach nie było korków. Wiatr południowo-zachodni, słaby. Przez chwilę świat wydał się wyjątkowo przyjazny.

Po śniadaniu wybrała się na spacer po wietrznej plaży. Wróciła w doskonałym nastroju, przewiana do szpiku kości, zlizując sól z warg.

Miała tego dnia czterech klientów, w tym ostatnią sesję z mężczyzną, który za wszelką cenę pragnął przezwyciężyć fobię przed lataniem, by móc zabrać żonę na rubinowe gody do Francji. Wychodząc z gabinetu, energicznie potrząsał jej dłonią na pożegnanie i obiecywał pocztówkę z Paryża. Zapisały się też dwie nowe osoby, co ją szczególnie cieszyło, bo uwielbiała poznawać ludzi. Jedną z nich była kobieta, która od czterech lat skarżyła się na nieznośny ból nogi. Nieustannie szukała pomocy u lekarzy, fizjoterapeutów i kręgarzy, ale wszyscy byli bezradni – ból nie poddawał się żadnemu leczeniu. Drugą – również kobieta, która obiecała narzeczonemu rzucić palenie do ślubu. Obie sesje przebiegły bez zarzutu.

Natomiast ostatniej klientki z całą pewnością nie będzie mogła zaliczyć do swych zawodowych sukcesów. Nie była w stanie jasno sprecyzować, w jakim celu Mary-Beth uznała za stosowne poddać się hipnoterapii. Kobieta odmawiała jednak szukania pomocy u innych specjalistów. Była zdeterminowana, by kontynuować spotkania. Ellen postanowiła nie stosować jeszcze niczego skomplikowanego i poddała ją tylko prostej sesji relaksacyjnej, którą nazywała „masażem duszy”. Po jej zakończeniu Mary-Beth oznajmiła, że jej dusza dokładnie tak to odebrała, dziękuję bardzo. Cóż, to była Mary-Beth.

Gdy Mary-Beth wyszła, Ellen posprzątała dom. Niektóre rzeczy celowo, z uwagą zostawiła porozkładane tu i tam, by ogólne wrażenie nie przywodziło na myśl sterylności, lecz naturalną porządność właścicielki. Zastanawiała się, czy nie pozdejmować cytatów buddyjskich, porozwieszanych wszędzie na bladofioletowych samoprzylepnych karteczkach. Jej były chłopak, Jon, strasznie się z nich wyśmiewał – na przykład stawał przed lodówką i odczytywał je głupim głosem. Ale ukrywanie swej prawdziwej natury to marny pomysł na początek nowego, potencjalnego związku, tak czy nie?

Oblekła też najładniejszą, lekko wykrochmaloną pościel. Nadszedł zapewne czas, by spędzić z nim noc. Fakt, to trochę kliniczne podejście, ale cóż, tak to jest, jeśli się randkuje po trzydziestce. Nie ma co oczekiwać romantycznych kwiatów i serduszek. Oboje nie mają po szesnaście lat. Są niewierzący. Poznali się przez internet, na portalu dla singli. Wszystko bardzo jasne, bez niedopowiedzeń. Oboje zainteresowani długotrwałym, poważnym związkiem. Aby to podkreślić, oboje zaznaczyli odpowiednie okienka.

Pocałunki już za nimi (całkiem udane), nadszedł więc czas na seks. Ellen prawie od roku żyła w celibacie, a lubiła seks. Niektórych mężczyzn to dziwiło, bo od początku wyobrażali sobie ją jako eteryczną i niewinną. Nie miała nic przeciwko temu – trochę nawet chciała sprawiać takie wrażenie. Tyle że było ono niezupełnie zgodne z prawdą.

(Lubiła też horrory, kawę i średnio wysmażone steki, podczas gdy wiele osób żyło w przekonaniu, że jest wegetarianką – a w zasadzie, że powinna być wegetarianką oraz wielbicielką herbat ziołowych. Niektórzy posuwali się wręcz do tego, że na przyjęciach proponowali jej inne menu, upierając się, że „dokładnie pamiętają”, jak mówiła, że nie jada mięsa).

Niespiesznie przygotowała się do wieczornego spotkania. Długo leżała w gorącej kąpieli, piła wino i słuchała ostrej muzyki. Gwałtowne akordy i przenikliwe głosy tak diametralnie różniły się od delikatnej, harmonijnej muzyki relaksacyjnej, którą przez cały dzień puszczała klientom, że poczuła się, jakby ktoś oblał ją wiadrem lodowatej wody. Zespół Violent Femmes przypominał jej lata osiemdziesiąte – czas, kiedy jak każdą nastolatką rządziły nią hormony i nadzieja. Gdy Patrick zapukał wreszcie do jej drzwi, miała już tak dobry nastrój, że zaświtało jej: To wróży katastrofę. Teraz wzlot, za chwilę bolesne lądowanie.

Odpędziła od siebie tę myśl. A teraz… „Muszę ci o czymś powiedzieć”.

Odłożyła widelec. Gdzie ten facet się podziewał? Dostrzegła, że jeden z kelnerów obrzuca ją czujnym spojrzeniem, wyraźnie zastanawiając się, czy powinien zaproponować pomoc.

Przeniosła wzrok na niedojedzoną kolację Patricka. Zamówił boczek. Kiepski wybór, pomyślała, ale nie znała go na tyle dobrze, by z tego żartować. Boczek! Nie dość, że brzmiało wstrętnie, to właśnie przekształcało się w wielki kawał zimnego, zastygającego tłuszczu.

Jeśli jest smakoszem równie niezdrowych, powodujących miażdżycę dań, to może dostał zawału i leży martwy w toalecie? Może powinna wysłać tego czujnego kelnera, żeby poszedł sprawdzić? A jeśli po prostu zrobiło mu się niedobrze po zjedzeniu tłustego mięsa? Na pewno byłby śmiertelnie upokorzony. Cóż, ona sama byłaby śmiertelnie upokorzona w podobnych okolicznościach. Ale facetowi może wszystko jedno.

Naprawdę za stara już była na te wszystkie dylematy związane z umawianiem się na randki. Powinna siedzieć w domu i piec ciasta albo robić cokolwiek innego, co robią wieczorami rodzicie dzieci w wieku szkolnym.

Znowu podniosła wzrok. Oto i on, wracał do niej. Wyglądał na wstrząśniętego, jakby przed chwilą miał stłuczkę samochodową. Równocześnie na jego twarzy malowało się coś w rodzaju determinacji przestępcy, który właśnie napadł na bank, został złapany i policja wyprowadza go z podniesionymi rękami.

Usiadł przy stoliku, położył sobie z powrotem serwetkę na kolanach, podniósł nóż i widelec, spojrzał na mięso i odłożył sztućce.

– Pewnie myślisz, że jestem nienormalny – rzekł.

– Nie ukrywam, że jestem zaintrygowana – odparła Ellen jowialnym tonem paniusi w średnim wieku.

– Miałem nadzieję, że nie będę musiał ci o tym mówić, dopóki nie… ale potem uznałem, że powiem ci dziś wieczór.

– Bez pośpiechu – odparła spokojnym, nieco śpiewnym tonem, którym odzywała się do pacjentów. – Jestem pewna, że dobrze to zniosę, cokolwiek byś mi powiedział.

– To nic aż tak strasznego! – wykrzyknął pospiesznie. – Raczej żenującego, jeśli już. Chodzi o to, że… okej, dobra, po prostu to powiem.

Przez chwilę milczał z głupim uśmiechem na twarzy.

– Jest ktoś, kto mnie nęka.

Na początku do Ellen nie dotarło, co właściwie miał na myśli. Czuła się, jakby angielski stał się nagle językiem obcym i musiała sobie tłumaczyć słowo po słowie.

Ktoś mnie nęka.

Wreszcie odezwała się:

– Ktoś cię śledzi?

– Już trzy lata. Moja była dziewczyna. Czasem na chwilę znika, potem wraca ze zdwojoną siłą.

Ellen poczuła cudowną, obezwładniającą ulgę. Teraz, kiedy już wiedziała, że nie została odrzucona, dotarło do niej wyraźnie, jak bardzo go lubi, jak wielką ma nadzieję, że z tej znajomości coś wyniknie, jak blisko dopuściła do siebie myśl, że nawet mogłaby się w nim zakochać – myśl, która przyszła jej do głowy, kiedy malowała rzęsy. Olśniło ją, że powodem dzisiejszego wspaniałego nastroju nie była ani pogoda, ani owsianka, ani pozytywne wiadomości radiowe. Powodem był on – Patrick.

Co tam jakaś nagabywaczka.

To było wręcz interesujące.

Choć jednak nękanie…

Widziała listy ułożone z liter powycinanych z gazet. Wiadomości zapisane krwią na ścianie. Szalonych wielbicieli przesiadujących przed domami gwiazd. Brutalnych byłych mężów zabijających eksżony.

Kto mógł prześladować geodetę? (Nawet z wyjątkowo atrakcyjną linią szczęki).

– Mówiąc „nęka”, co masz konkretnie na myśli? Co robi? Stosuje przemoc?

– Nie – zaprzeczył Patrick. Wyglądał jak ktoś, kogo zmusza się do odpowiedzenia na serię wyjątkowo osobistych pytań natury medycznej. – Nigdy nie posuwa się do agresji. Czasem krzyczy. Czasem trochę obraża. Dzwoni w środku nocy, wysyła listy, mejle, esemesy, ale głównie po prostu kręci się w pobliżu. Gdziekolwiek się ruszę, ona za mną.

– Masz na myśli, że cię śledzi?

– Tak. Wszędzie.

– Ależ to musi być dla ciebie straszne! – Znowu pojawił się głos paniusi w średnim wieku. – Zgłosiłeś to na policję?

Skrzywił się, jakby pod wpływem nagłego, nieprzyjemnego wspomnienia.

– Tak. Raz. Rozmawiałem z policjantką. Nie wiem, czy ona, to znaczy, niby mówiła wszystko, co trzeba, ale czułem się jak idiota, jak jakaś kompletna dupa. Kazała mi założyć zeszyt i notować konkretne zachowania mojej eks. Zrobiłem to. Policjantka powiedziała też, że mogę wystąpić do sądu o zakaz zbliżania się do mnie. Myślałem o tym, ale kiedy jej powiedziałem, że byłem na policji, zagroziła, że jeśli podejmę dalsze kroki, oskarży mnie o molestowanie, o to, że ją uderzyłem. Sama wiesz, jestem facetem, więc komu uwierzą, jak nie jej? Jasne, że jej. Więc się wycofałem. Ciągle tylko mam nadzieję, że wreszcie przestanie. A lata lecą. Nie mogę uwierzyć, że to już tak długo trwa.

– To musi być – Ellen miała zamiar powiedzieć „przerażające”, ale mogłoby go to obrazić, była bowiem przekonana, że męskie ego jest delikatne jak skorupka jajka. Zamiast tego powiedziała „stresujące”. Nie mogła zapanować nad radosną nutą pobrzmiewającą we własnym głosie.

– Na początku okropnie się tym przejmowałem – przyznał. – Ale teraz jakbym to zaakceptował. Tak po prostu ułożyło mi się życie i już. Niestety w nowych znajomościach to strasznie przeszkadza. Są kobiety, które coś takiego od razu płoszy. Są takie, które najpierw twierdzą, że co tam, ale potem nie mogą wytrzymać.

– Poradzę sobie – rzekła Ellen szybko, jakby na rozmowie kwalifikacyjnej musiała udowodnić, że sprosta obowiązkom. Na wieść o niedoskonałościach byłych dziewczyn zawsze odczuwała nagłą potrzebę udowodnienia, że stać ją na więcej.

Podenerwowana, upiła łyk wina. Właśnie wyłożyła karty na stół. W zasadzie powiedziała: chcę spróbować związku z tobą.

Udawała, że marszczy brew, wpatrując się w kieliszek, jakby chciała w pogardliwy sposób skomentować jakość wina, ale kiedy w końcu podniosła wzrok, Patrick się do niej uśmiechał. Dużym uśmiechem ze zmarszczkami wokół oczu, wyrażającym czyste zadowolenie. Sięgnął przez stół i wziął ją za rękę.

– Taką miałem nadzieję – rzekł. – Bo mam naprawdę dobre przeczucia. To znaczy, odnośnie do nas. Odnośnie do tego, co może się stać.

– Tego, co może się stać – powtórzyła Ellen, rozkoszując się i słowami, i dotykiem jego dłoni. Co za głupota to kliniczne, zblazowane myślenie, kiedy się jest po trzydziestce. Pod wpływem dotyku jego ręki do jej krwiobiegu trafiały ogromne ilości endorfin. Pod względem naukowym o miłości wiedziała wszystko – na przykład, że jej mózg buzuje teraz od „miłosnej chemii” (norepinefryna, serotonina i dopamina), co nie oznaczało wcale, że nie była równie wrażliwa jak każdy inny śmiertelnik.

Na stole leżały więc już karty obojga.

– Dlaczego postanowiłeś mi to powiedzieć akurat dzisiaj? – spytała.

Jego kciuk zataczał kółka wewnątrz jej dłoni.

Kółko, kółko, kółko graniaste.

– O nękaniu – uściśliła.

– Bo ją widziałem – odparł.

– Widziałeś ją! – powtórzyła i nerwowo rozejrzała się po restauracji. – Masz na myśli: tutaj?

– Siedziała przy stoliku pod oknem. – Pokazał kierunek brodą, ponad ramieniem Ellen.

Kiedy się odwróciła, by spojrzeć w tamtą stronę, powiedział:

– Spokojnie, już jej nie ma.

– Co robiła? Tylko… patrzyła?

Ellen była świadoma, że puls jej gwałtownie przyspiesza. Nie potrafiła stwierdzić, czy czuje się bardziej przestraszona czy podekscytowana.

– Pisała esemesa – odparł znużonym tonem.

– Do ciebie?

– Pewnie tak. Nie wiem, wyłączyłem telefon.

– Nie chcesz zobaczyć, co napisała? – Ellen chciała zobaczyć, co napisała.

– Niespecjalnie – odparł Patrick. – W zasadzie to na pewno nie.

– Kiedy sobie poszła? – zapytała Ellen. Gdyby tylko wiedziała wcześniej, mogłaby ją zobaczyć.

– Kiedy wstałem, żeby wyjść do łazienki, ruszyła za mną. Zamieniliśmy dwa słowa w holu. Dlatego tak długo mnie nie było. Powiedziała, że sobie idzie, i rzeczywiście poszła, dzięki Bogu.

Musiała więc przechodzić tuż obok Ellen! Ellen przeszukała pamięć pod kątem obrazu mijającej ją kobiety, ale bez skutku. Pewnie była akurat zajęta, cholera jasna, swoją autohipnozą.

– Co mówiła?

– Zawsze zachowuje się tak samo żałośnie: udaje, że wpadamy na siebie przypadkowo. Pewnie sobie wyobrażasz, że wygląda jak wariatka, może jak bezdomna, no wiesz, taka z rozwichrzonym włosem, ale ona wygląda normalnie, całkiem do rzeczy. To sprawia, że zaczynam kwestionować własny rozum. Jakbym wszystko zmyślił. To kobieta sukcesu, nowoczesna bizneswoman. Powszechnie szanowana. Wyobrażasz sobie? Zawsze się zastanawiam, co by powiedzieli ludzie z jej pracy, gdyby się dowiedzieli, czym się zajmuje w wolnym czasie. Ale słuchaj… możemy zmienić temat? Porozmawiać o czymś przyjemniejszym? Jak ryba, smakowała?

Żartujesz sobie? Ellen nie miała zamiaru zmieniać tematu. Chciała poznać każdy szczegół. Zrozumieć, co się dzieje w głowie tej kobiety. Zwykle potrafiła się postawić w sytuacji kobiety w zasadzie w każdych okolicznościach. Solidaryzowała się z kobietami. Lubiła je, za to mężczyźni często stanowili dla niej zagadkę. Ale śledzić byłego chłopaka przez trzy lata? Psychopatka? Źle ją potraktował? Wciąż go kochała? W jaki sposób sama przed sobą tłumaczyła własne zachowanie?

– Ryba była świetna – odparła Ellen. Starała się powstrzymać swą zachłanność, jeśli chodzi o dalsze informacje. Było to trochę niestosowne, jako że stanowiło tak przykrą część życia tego mężczyzny. Doskonale zdawała sobie sprawę, że niepowstrzymana ciekawość w kwestii życia osobistego innych to jej wada.

– Z kim został dziś twój synek? – spytała, by pomóc mu zmienić temat.

– Z moją mamą – odparł Patrick. Rysy nagle mu złagodniały. – Jack uwielbia babcię – dodał, po czym mrugnął i spojrzał na zegarek. – Obiecałem, że zadzwonię wieczorem i powiem mu dobranoc – rzekł. – Nie najlepiej się czuł, kiedy wychodziłem. Pozwolisz? – spytał i wyciągnął z kieszeni komórkę.

– Oczywiście.

– Normalnie nie wydzwaniam do niego co chwila, kiedy wychodzę – wyjaśnił, włączając telefon. – To znaczy, jest dość niezależnym dzieciakiem, robi swoje.

– Naprawdę nie mam nic przeciwko.

– Chodzi tylko o to, że się przeziębił i skończyło się poważniejszą infekcją dróg oddechowych. Bierze antybiotyk.

– Naprawdę nie mam nic przeciwko – powtórzyła. Chciała usłyszeć, jak Patrick rozmawia z synem.

Telefon wydawał sygnały przychodzących wiadomości, jeden po drugim.

Patrick się skrzywił.

– Esemesy – wyjaśnił.

– Od, hm, twojej prześladowczyni? – Ellen starała się nie patrzeć na pikający telefon zbyt zachłannie.

Nie odrywając wzroku od ekranu komórki, odpowiedział:

– Tak. Przeważnie kasuję je bez czytania.

– Jasne. – Nie mogła się powstrzymać. – Bo są okropne?

– Czasem. Najczęściej po prostu żałosne.

Obserwowała jego twarz, kiedy czytał wiadomości, przyciskając kciukiem klawisze. Uśmiechał się ironicznie, jakby właśnie brzydko drażnił się z wrogiem. Przewrócił oczami, po czym przygryzł dolną wargę.

– Chcesz zobaczyć? – wyciągnął w jej stronę telefon.

– Pewnie – odparła lekkim tonem. Pochyliła się nad aparatem, a on przewijał wiadomości.

Miło cię widzieć! Siedzę przy stoliku pod oknem.

Dobrze ci w tej koszuli.

Zamówiłeś boczek? Co ty sobie myślisz?

Ładna jest. Nieźle razem wyglądacie. Sxx

Ellen się odsunęła.

– Przepraszam – odezwał się Patrick. – Nie powinienem był ci tego pokazywać. Przysięgam, nie jesteś w żadnym, no wiesz, niebezpieczeństwie.

– Nie, nie, w porządku – odpowiedziała pospiesznie i kiwnęła głową w stronę komórki. – Pokazuj dalej.

Miło było dziś na ciebie wpaść. Może umówimy się kiedyś na kawę?

Kocham cię. Nienawidzę cię. Kocham cię. Nienawidzę. Tak, na pewno cię nienawidzę.

Ellen oparła się o krzesło.

– Co o tym sądzisz jako profesjonalistka? – spytał Patrick. – Ewidentnie szalona, co? Pamiętaj, skończyliśmy ze sobą trzy lata temu.

– Jak długo ze sobą byliście?

– Dwa lata. No, trzy. To był mój pierwszy związek po śmierci żony.

Ellen chciała spytać, dlaczego się rozpadł, lecz zamiast tego podsunęła:

– Czemu nie zmienisz numeru telefonu?

– Ciągle zmieniałem, ale potem stwierdziłem, że nie warto. Prowadzę własną jednoosobową firmę. Ludzie muszą mieć ze mną kontakt. Czekaj, zadzwonię do syna. To nie potrwa długo.

Ellen patrzyła, jak Patrick wybiera numer i przykłada telefon do ucha.

– Cześć synku, to ja. Co u ciebie?… Co jadłem? Ee, boczek. – Ze skruchą spojrzał na talerz. – Rzeczywiscie, nie za dobry. Okej, powiedz, jak się czujesz. Lepiej? Wziąłeś antybiotyk? Co babcia robi? Naprawdę? Dobrze. Taak. Okej. Dobra, ale szybko. – Przestał mówić i słuchał. Kiedy natrafił wzrokiem na wzrok Ellen, puścił do niej oko. – Na serio? Okej, dobra, w porządku. Wulkan? Na spadochronie? O rany.

Wciąż słuchał, stukając palcami o obrus. Ellen przyglądała się jego dłoni. To była piękna dłoń. Duże, prosto obcięte paznokcie.

– W porządku, kolego. Słuchaj, resztę opowiesz mi jutro. Bo teraz jestem niegrzeczny wobec… znajomej. Okej. Do zobaczenia rano. Gofry, jasne. Jesteśmy umówieni. Pa, dobranoc. Kocham cię.

Odłożył telefon, wyłączył go i schował do kieszeni.

– Wybacz – odezwał się. – Chciał mi opowiadać o jakimś filmie, który oglądał, ze szczegółami. Ma to po mnie, obawiam się.

– Na pewno – odparła Ellen.

Czuła, jakby gdzieś w głąb czaszki wstrzyknięto jej dozę intensywnej przyjemności. Podobało jej się, jak rozmawiał z synem. Zwyczajnie, zabawnie, po męsku, z miłością. Podobało jej się, że obiecał gofry na śniadanie (uwielbiała gofry!). Podobało jej się, jak bez cienia zakłopotania powiedział „kocham cię” na koniec rozmowy.

Kelner zebrał ich talerze i zręcznie ułożył je na przedramieniu.

– Czy boczek panu smakował? – zapytał.

– Tak, był dobry. – Patrick uśmiechnął się w odpowiedzi. – Nie byłem po prostu tak głodny, jak myślałem.

– Skuszą się państwo na deser? Albo na kawę?

Patrick spojrzał pytająco na Ellen.

– Nie, dziękuję – odpowiedziała.

– Więc poprosimy tylko o rachunek, dziękuję – stwierdził Patrick.

Ellen zerknęła na zegarek. Była dopiero dziesiąta.

– Mam w domu pyszne czekoladki – rzekła. – Jeśli masz ochotę, zapraszam na kawę do siebie. O ile masz czas.

– Mam czas – potwierdził i spojrzał jej w oczy.

Rzecz jasna, nie zawracali sobie głowy ani kawą, ani czekoladkami. Kiedy po raz pierwszy kochali się na sztywnej, świeżej pościeli, po dachu bębnił nagły ulewny deszcz, a myśli Ellen poszybowały w stronę prześladowczyni Patricka. Ciekawa była, gdzie w tej chwili jest ta dziwna kobieta. Wyobraziła sobie ją stojącą w świetle latarni bez parasola, z kroplami deszczu spływającymi po bladej, zmęczonej (pięknej?) twarzy. Po chwili jednak każdym zakątkiem jej świadomości zawładnęły doznania dostarczane przez nowego kochanka i Ellen całkowicie o niej zapomniała.ROZDZIAŁ 3

_„Człowiek będzie taki, jakim sobie siebie wyobraża, a jest tym, co sobie wyobraża” – powiedział w szesnastym wieku Paracelsus. Idea potęgi umysłu nie jest niczym nowym, panie i panowie. Dzień dobry._

Wstęp do przemówienia Ellen O’Farrell w czasie sierpniowego śniadania Northern Beaches Rotary Club, którego niestety z powodu zepsutego mikrofonu prawie nikt nie słyszał

– Musimy iść – ziewnęła Ellen.

– Tak, naprawdę musimy – ziewnął Patrick.

Żadne z nich się nie poruszyło.

Był czwartek, prawie jedenasta w nocy. Leżeli oboje na plecach na kocu, na trawiastym wzgórzu pod mostem Harbour Bridge. Wcześniej byli w teatrze w Kirribilli na naiwnej komedii. Zjedli coś w zatłoczonej makaroniarni, po czym poszli promenadą wzdłuż nabrzeża portu, obserwując ruch uliczny na moście i przepływające pod nim oświetlone promy. Ustalili, że dziś rozstaną się wcześniej. Patrick nie mógł do niej przyjechać, ponieważ z małym została sąsiadka, studentka, która następnego dnia szła na zajęcia, więc nie można było trzymać jej zbyt długo na nogach. Mimo to jakoś ciężko było im się rozstać.

Spotykali się już od trzech tygodni. Wszystko pachniało jak nowy samochód. Nawet ziewanie robiło olśniewające wrażenie: patrz, tak mam, jak jestem zmęczona.

– Jutro jesteś bardzo zajęta? – zapytał Patrick.

– Normalnie – odparła Ellen. – Pięciu klientów. Jak dla mnie wystarczy. Zauważyłam, że jeśli przyjmę choć jednego więcej, jestem wykończona.

Wiedziała, że z ostatniego związku wyniosła defensywny ton w rozmowach o życiu zawodowym. Jon zawsze odnosił się do jej profesji z subtelną, ale jednak – pogardą. Jej słabego, ledwie wyczuwalnego powiewu nie potrafiła do końca nazwać, a więc nie mogła również się z nim skonfrontować. Był jeszcze bardziej zaciętym ateistą niż jej matka. (_Bóg urojony_ był jego ulubioną lekturą, jednym zaś z ukochanych powiedzonek – „Pokaż mi dowody empiryczne”). Za każdym razem, kiedy Ellen wspominała o swojej pracy, Jon przekrzywiał głowę i raczył ją cierpliwym, dobrodusznym uśmiechem, zupełnie jakby była małą dziewczynką paplającą o księżniczkach i wróżkach. A następnie rzucał dowcipną, zaczepną uwagę, której sens ograniczał się do zaprzeczenia istnienia wróżek, lecz która miała jednocześnie rozbawić znajdujących się w pobliżu dorosłych.

„Ellen ma licencjat z hipnoterapii” – ogłaszał wszem wobec, co miało być sarkastycznym sposobem wytknięcia jej, że nie jest magistrem, ponieważ coś takiego jak magisterium z hipnoterapii nie istnieje. (Zapisała się na psychologię, ale w połowie drugiego semestru przeniosła się na hipnoterapię, nad czym jej matka boleje do dziś).

Dopiero po rozstaniu z Jonem Ellen stwierdziła, jak mocno przez cały okres trwania ich związku musiała walczyć o siebie. Wyglądało to tak, że za każdym razem, kiedy coś mówiła, za wszelką cenę próbowała nie traktować samej siebie zbyt poważnie. „Hej, dam sobie radę, nawet jeśli się ze mnie podśmiewasz!” – a jednocześnie usprawiedliwić całą swą istotę: „Tak, to dla mnie w porządku. Tak, wierzę w siebie i w to, co mówię. Nie jestem frywolnym lekkoduchem, chociaż może nim jestem”.

– Czy to wykańczające z powodu… – zaczął Patrick, drapiąc się po policzku i marszcząc brew, kiedy wpatrywał się w gwiazdy. – To znaczy, jak konkretnie cię to wykańcza?

Był zakłopotany, ale w pełen szacunku sposób.

– Chyba dlatego, że nie potrafię po niczym prześlizgnąć się z grubsza – odparła Ellen. – Muszę się całkowicie skupić na każdym kliencie. Nigdy nie korzystam z gotowych scenariuszy. Każdą indukcję dostosowuję indywidualnie.

– Indukcję?

– To znaczy technikę, którą stosuję do wywołania hipnozy, na przykład, powiedzmy, wyobrażanie sobie, że schodzisz po schodach albo coraz bardziej rozluźniasz ciało. Dopasowuję to do zainteresowań lub przeszłości klienta, do tego, czy jest typem wizualnym czy analitycznym, czy innym.

– Zdarzają się trudni klienci? – zapytał Patrick, przetaczając się na bok i podpierając głowę na dłoni. – Tacy, którzy ciężko poddają się hipnozie?

– Prawie każdego da się do pewnego stopnia zahipnotyzować – odparła Ellen. – Ale niektórzy mają ku temu większe predyspozycje, wydaje mi się, że z powodu bardziej rozwiniętej wyobraźni. Potrafią naprawdę się skupić na wizualizacji.

– Hm – mruknął Patrick. – Ciekawe, czy ja byłbym łatwym klientem.

– Przeprowadzę na tobie próbę sugestywności – zaproponowała Ellen. Podniosła się na kolana, zadowolona. Z Jonem nic takiego nigdy nie nastąpiło.

Patrick skierował na nią wzrok.

– To jak test łatwowierności?

– Nie, skąd, to tylko małe ćwiczenie obrazujące siłę twojej wyobraźni. Rozluźnij się! To nic strasznego. Na pewno miałeś już z tym do czynienia, na konferencjach dotyczących sprzedaży lub gdzie indziej.

– Okej. – Patrick również wstał na kolana, twarzą w jej stronę i z odważnie wyprostowanymi ramionami.

Zapach jego wody kolońskiej już znała, ale wciąż był na tyle nowy, że ją podniecał.

– Mam zamknąć oczy?

– Nie. Trzymaj tylko ręce tak. – Złożyła dłonie jak do modlitwy. Palce wskazujące pozostawiła jednak wyprostowane, tak że ustawione równolegle do siebie, nie stykały się.

Patrick zrobił tak samo i spojrzał jej w oczy. Było w tym wszystkim coś niezwykle seksownego.

– A teraz wyobraź sobie, że opuszki twoich palców przyciąga potężna siła magnetyczna. Walczysz z nią, ale nie dajesz rady. Patrz na swoje palce. Są przyciągane coraz silniej! Jeszcze silniej! Za mocno, nie dasz rady. Ooo.

Końce palców Patricka zetknęły się.

– Widzisz! Twoja podświadomość uwierzyła, że magnesy były prawdziwe.

Patrick spojrzał na końce swoich palców, wciąż złączone.

– No tak. To znaczy, nie wiem, wydawały się prawdziwe, ale to tylko dlatego, że robiłem, co kazałaś.

Ellen się uśmiechnęła.

– Właśnie. Każda hipnoza to autohipnoza. To żadna magia.

– Zrób coś jeszcze.

– Dobrze. Teraz zamknij oczy i wyciągnij ręce przed siebie.

Zrobił, co powiedziała. Przerwała na chwilę, przyglądając się równinom i zagłębieniom jego twarzy w świetle księżyca.

– Ej, jesteś tam? – zapytał.

– Przepraszam. Okej. Wyobraź sobie, że przywiązuję ci do prawego nadgarstka olbrzymi balon z helem. Balon ciągnie do góry. Czujesz, jak ciągnie? A teraz do lewej ręki wkładam ci wiadro z wodą. Bardzo ciężkie, wypełnione mokrym piachem z plaży.

Prawa ręka Patricka podniosła się, a lewa – opuściła. Albo robił to, by sprawić jej przyjemność, albo rzeczywiście był niesamowicie podatny na hipnozę.

– Otwórz oczy – zażądała.

Patrick otworzył oczy i spojrzał na swoje ręce.

– Hm – mruknął. Opuścił je, a potem otoczył nimi jej talię. Pochylił głowę, by ją pocałować, lecz nagle zamarł i błyskawicznym ruchem odwrócił się do tyłu.

– Co to? – zapytała, przestraszona.

– Przepraszam – odparł – ale wydawało mi się, że coś słyszałem. Myślałem, że to ona.

Nie padło już pytanie, jaka „ona”. Ellen rozejrzała się w ciemnościach, by wyłowić z mroku zarys kobiecej postaci. Stwierdziła, że po plecach przechodzi jej lekki dreszcz, a ona sama doświadcza przyjemnego skoku adrenaliny na myśl, że są obserwowani przez potajemną wielbicielkę Patricka.

– Dziś jej nie widziałeś, prawda? – zapytała Ellen.

Poprzedniego wieczoru byli w kinie, a potem na kolacji, i Patrick nie wspomniał słowem, że widział Saskię, dopóki nie znaleźli jej listu za wycieraczką jego samochodu.

Patrick rozejrzał się wkoło, po czym znowu usiadł.

– Nie, w ogóle jej nie widziałem. Wygląda na to, że dała nam dziś wolne. – Otoczył ją ramieniem. – Przepraszam. Przez to wszystko zrobiłem się nerwowy.

– Mogę sobie wyobrazić – odparła Ellen ze współczuciem. Czy za filarem coś się nie poruszyło? Nie. To tylko gra świateł i cieni, cholera jasna.

– A więc twoja praca kręci się wokół potęgi umysłu – podsumował Patrick.

– Dokładnie – odrzekła Ellen. – Potęgi podświadomości.

– Wierzę w nią, nie zrozum mnie źle – zaczął Patrick.

O proszę. Mięśnie brzucha Ellen się napięły.

– Ale ma pewne ograniczenia, prawda?

– Co masz na myśli? – zapytała. To nie Jon, powiedziała sobie w duchu. Po prostu wyraża swoje zdanie. Uspokój się.

– Chodzi mi o to, że nie da rady uleczyć wszystkiego. Kiedy Colleen, moja żona, zachorowała, ludzie kazali jej myśleć pozytywnie. Jakby mogła zwalczyć raka samym myśleniem. Po jej śmierci widziałem w telewizji kobietę, która mówiła: „Nie pozwoliłam, żeby rak mnie zniszczył. Miałam dwoje małych dzieci. Musiałam żyć”. Wściekłem się. Tak jakby Colleen umarła z własnej winy. Jakby się za mało starała.

Ostrożnie, pomyślała Ellen. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, i zamknęła je z powrotem.

Patrick oparł dłoń na jej kolanie.

– Przy okazji: nie chcę, żebyś za każdym razem, kiedy jest mowa o mojej żonie, czuła, że stąpasz po kruchym lodzie. Jeśli chodzi o mnie, nie ma problemu. Nie będę urażony, obiecuję.

Hmm, pomyślała Ellen.

– Moja mama jest internistą – powiedziała. – Więc…

Więc co? Więc z jej powodu jestem ciut wiarygodna medycznie? Moja matka też nie za bardzo wierzy w to, co robię.

– Pracowałam z nieuleczalnie chorymi pacjentami, pomagałam im radzić sobie z bólem i stresem, ale w życiu, przysięgam, nikomu bym nie obiecała, że jestem w stanie go uzdrowić.

– Tego nie zamierzałem sugerować – odparł Patrick i zacisnął dłoń na jej kolanie.

– Wiem, że nie zamierzałeś – odpowiedziała i przykryła jego dłoń swoją. Ciekawe, czy przed oczami stała mu teraz twarz żony.

Nie powiedziała mu, że wierzy, iż w ludzkim umyśle drzemią cudowne, niewykorzystane moce.

„Pokaż mi dowody empiryczne” – słyszała głos Jona.

Milczeli. Z przeciwnej strony portu dobiegł dźwięk syreny. Zza ich pleców dały się słyszeć czyjeś kroki. Oboje odwrócili się, by ujrzeć kobietę w czarnej, formalnej garsonce i białych adidasach zbliżającą się ścieżką wprost ku nim.

– To nie… – zaczęła Ellen.

– Nie – odparł Patrick. Twarz mu się rozjaśniła, kiedy kobietę oświetliła uliczna latarnia.

Przez chwilę nic nie mówili. Ellen myślała o tym, jak przez lata spędzone z Jonem odcinała ogromną część własnej tożsamości. Jeśli ten związek miał być udany, musiała otworzyć tamte drzwi na oścież. Wpuścić światło! Powietrze! No, wystarczy tych domowych metafor.

– Naprawdę kocham to, co robię – odezwała się. W jej głosie wciąż pobrzmiewała defensywna nutka. Zrobiła świadomy wysiłek, by się jej pozbyć, by po prostu być. – I jestem w tym

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: