Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Miłość i nienawiść - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 czerwca 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
32,90

Miłość i nienawiść - ebook

Gdy miłość i nienawiść, czułość i gniew, szlachetność i fałsz, sprawiedliwość i okrucieństwo choć na chwilę połączą się w jedno…

Jest takie miejsce owiane tajemnicą, o którym krążą legendy, miejsce, gdzie pradawne siły bezlitośnie igrają z ludzkim losem. W samym sercu puszczy, pośród małych kapliczek, rozegrał się niejeden dramat i niejedna dusza trafiła stamtąd prosto do piekła.

Opowieści o klątwie, wydarzeniach sprzed wieków, a także tych z czasów ostatniej wojny splatają się tu z losami bohaterów, tworząc niesamowitą, pełną magii sagę rodu wiedźm z Wrzosowisk – kobiet z krwi i kości, pełnych pasji i namiętności, które potrafią kochać do szaleństwa, ale też nienawidzić całym sercem.

To właśnie tu, na Czartowym Polu, miłość i nienawiść, łagodność i gniew, szlachetność i fałsz – połączą się w jedno.

Jeśli chcesz poczuć zapach ziół, zanurzyć się w leśnych strumieniach i poznać m.in. tajemnicę pięknej, ciemnookiej kobiety, która nawiedza sny młodego kleryka oraz dowiedzieć się, czy uda się wreszcie złamać klątwę ciążącą na rodzinie Natalii – koniecznie zawitaj do Wrzosowisk.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66989-18-4
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog I

Puszcza Solska przed wiekami…

Dawno, dawno temu, gdy Tanewa skończyła dziewięć wiosen, do wrót zamku Gołdapów zapukała Heid zwana wiedźmą. Książę kazał otworzyć bramy, lecz jego oblicze spochmurniało. Nad kołyską nowo narodzonej córki przyrzekł żonie, że kiedy nadejdzie czas, odda ich pociechę na trzy dni i trzy noce pod opiekę Heid. Potem o tej obietnicy zapomniał. Był potężnym księciem, przed którym drżały okoliczne plemiona, miał porywczy charakter i szybko wpadał w gniew, lecz łagodne spojrzenie bursztynowych oczu żony natychmiast ten gniew łagodziło.

– Nie zapominaj, ukochany, że ja także pochodzę z tego plemienia – przypomniała mu Silvana – i wielkie stały na drodze przeszkody, byśmy byli na zawsze razem. Czy pamiętasz, że nie chciano o tym słyszeć i nic byś nie wskórał, gdyby ku nam nie skłoniła się Heid?

– Nic nie było w stanie mnie powstrzymać – dumnie odrzekł książę. – Zabiłbym wszystkich, a ciebie uprowadził! Tak od wieków czynili moi przodkowie. Brali siłą to, co do nich należało. Pochodzę z plemienia wojowników, które wygnało z tej puszczy obce plemiona.

– Być może dopisałoby ci szczęście – przyznała księżna. – Jednak lepiej, że stało się to bezkrwawo. Przecież oddałam ci serce, zaledwie pierwszy raz cię ujrzałam, lecz puszcza była moim domem zanim się zjawiłeś, a oni byli moją rodziną. Wzrastałam w tym plemieniu i boli mnie, że masz ich w pogardzie za to, że nie porzucili swoich bogów.

– Wiem, najdroższa… – Zamknął jej usta pocałunkiem i po chwili dodał: – Ale jest tylko jeden Bóg.

– Poznałam Go dzięki tobie, mój mężu, i raduję się z tego, że błogosławi nam i naszej córce. Dlatego nie obawiaj się, miej ufność w Jego opiekę. Dochowaj słowa – prosiła – a ja najpiękniej jak potrafię, wypełnię ci czas, byś nawet nie spostrzegł, że jej z nami nie było.

– A zatem dobrze – odrzekł z powagą książę. – Dotrzymam danego wiedźmie słowa, lecz pod warunkiem, że nigdy więcej się tu nie pojawi.

– Tak będzie – szepnęła Silvana, obejmując dłońmi twarz księcia. Jej bursztynowe oczy płonęły miłością, oddaniem i pożądaniem. W jej ramionach książę roztapiał się niczym wosk.

– Dokąd chcesz zabrać moją córkę, Heid? – zapytał książę, gdy wiedźma stanęła w komnacie przed jego obliczem. Głos ojca przeniknął zamkowe ściany i bez przeszkód dotarł do uszu Tanewy. – To moja jedyna córka, dlatego chcę znać jej każdy krok. Dokąd ją zabierasz?

– Na uroczysko, książę – odpowiedziała Heid. – Tam, gdzie od wieków spoczywają kości naszych przodków.

– Pogańskie dziedzictwo! Powinienem was wszystkich wyciąć mieczem, gdy był ku temu czas, lecz powstrzymała mnie Silvana. Tylko jej to zawdzięczacie, nikt inny nie byłby w mocy temu zapobiec.

– Silvana jest moją córką – przypomniała stara – a ty, książę, dałeś mi słowo.

– Mogę cię uwięzić i zabić – zagroził.

– Mam tę świadomość, książę – odpowiedziała Heid. – Jednak proszę, abyś dotrzymał słowa. Trzy dni i trzy noce… Czy to zbyt wiele dla stęsknionej babki?

Zmierzyli się wzrokiem. Gołdap doszukiwał się podstępu, jednak oczy starej spoglądały łagodnie, zupełnie jak oczy Silvany.

– Niech tak będzie – postanowił. – Kiedy wyruszacie?

– Za twoim pozwoleniem, jak najprędzej. – Heid się skłoniła.

Matka wyprawiła córkę w drogę.

– Bądź posłuszna i słuchaj Heid we wszystkim. Wrócisz na wzgórze inna, niż wyszłaś, ale wszystko, co usłyszysz i zobaczysz, da ci siłę, która będzie ci w życiu potrzebna.

Wyruszyły jeszcze w tej samej godzinie.

Puszczę okrywał jesienny kobierzec liści, w którym brodziły po kolana. Było cicho i słonecznie, a ich kroki przy najsłabszym dotknięciu wydawały głośny szelest. Na świecie panowała bowiem jesień, czas, gdy pod najlżejszym podmuchem wiatru z drzew, niczym zasuszone motyle, opadały liście.

Fala najczulszych wspomnień zalała serce Heid, gdy patrzyła, jak Tanewa przedziera się z wojowniczą miną przez leśne trawy. Dziewczynka była drobna i mała, zupełnie jak Silvana w jej wieku. Miała twarz obsypaną piegami, a niesforne kosmyki płomiennych włosów zaczepiały o gałęzie drzew.

Córka odeszła z plemienia, boleśnie raniąc jej matczyne serce. Cień smutku a może i gniewu przeciął twarz staruszki na to wspomnienie. Odgoniła natrętne myśli i szła coraz szybciej. Rozglądała się przy tym czujnie dokoła i nasłuchiwała. Czy książę wysłał za nimi swoich zaufanych, by pilnowali ich kroków i donieśli mu każde wypowiedziane słowo? Dla pewności rzuciła zaklęcie ochronne, by ona i Tanewa stały się niewidoczne dla ludzkich oczu. Potrafiła czytać w myślach, lecz prócz troski o córkę nie usłyszała w myślach księcia żadnego podstępu. Należało jednak zachować ostrożność.

Szły dość długo i Tanewa zmęczyła się drogą. Pochłonięta myślami Heid żwawo przedzierała się naprzód, zapominając o tym, że idzie za nią dziecko.

– Babciu, zaczekaj na mnie! – zawołała Tanewa.

Te słowa wprawiły Heid w zdumienie, a przecież niewiele mogło ją zaskoczyć.

– Skąd wiesz, że jestem twoją babką? – zapytała.

– Słyszałam waszą rozmowę w komnacie – odpowiedziała Tanewa.

– To dobry znak, moje dziecko. – Heid pokiwała głową. – Słyszysz to, czego nigdy nie usłyszałoby zwyczajne ucho. Jesteś jedną z nas. Już jestem o ciebie spokojna.

Tanewa przywykła do tego, że słyszy, a czasem widzi rzeczy, których nie słyszą i nie widzą inni, nawet jej najbliżsi, dlatego nie zastanawiała się nad słowami babki. Tymczasem staruszka zdjęła płaszcz i rozłożyła go na polance, gęsto porośniętej zrudziałymi o tej porze roku wrzosami.

– Usiądźmy tu na chwilę i odpocznijmy – powiedziała.

Tanewa, wyraźnie zmęczona, usiadła i ukradkiem przyglądała się Heid. Nie domyślała się, ile babka może mieć lat, lecz z pewnością musiała być bardzo stara. Siwe włosy opadały jej w nieładzie na przygarbione, niemal przygięte do ziemi plecy. Twarz szpeciły głębokie bruzdy przeżytych lat; trudno było ocenić, czy matka jej matki była w młodości piękna czy tylko ładna. Ale oczy Heid były młode, jaśniały miodową barwą jantaru, który wypełniał skrzynie w zamkowym skarbcu na wzgórzu.

– Ojciec ci nie ufa, babciu – wyznała z prostotą. – Wiele razy słyszałam, jak nazywa cię starą wiedźmą.

– Może ma rację. Nie boisz się mnie?

– Ani trochę – wyznało dziecko. – I czekałam, aż przyjdziesz. Jestem bardzo ciekawa wszystkiego, co usłyszę i zobaczę. Musisz jednak pamiętać o tym, że jestem chrześcijanką i nie zmusisz mnie do wiary w twoich przodków.

– Bądź spokojna. Pragnę tylko, byś poznała przodków swojej matki. Nigdy nie wiadomo, co może przynieść ci życie. Może zdradzeni i zapomniani bogowie okażą się ostatnią deską ratunku w obliczu niebezpieczeństwa. Pamiętaj o tym i nie odpychaj ich opieki.

– Ojciec zawsze mnie obroni! – zawołała hardo Tanewa.

– Dopóki żyje, z pewnością tak będzie – zgodziła się Heid. – Jednak gdy go zabraknie, będziesz zdana wyłącznie na siebie.

– Wtedy wesprze mnie matka – broniła się dziewczynka.

– A jeśli obumrą cię za młodu, co wtedy? – zapytała babka.

Tanewa nie odpowiedziała. Jej twarzyczka zachmurzyła się, a na czole pojawiła się bruzda. Myśl o tym, że rodzice kiedyś bezpowrotnie ją opuszczą, była przerażająca.

– Jesteś mądrą dziewczynką i z pewnością rozumiesz, że życie prędzej czy później kończy swój bieg, często w najmniej spodziewanej chwili – rzekła łagodnie Heid.

– A moja mama? Przecież także jest wiedźmą…

– Ciiii… – Stara przyłożyła palec do ust. – Nigdy nikomu o tym nie mów, bo sprowadzisz na siebie nieszczęście.

Tanewa z powagą skinęła głową. Chciała poznać świat babki i zyskać pewność, że Heid jest dobrą wiedźmą, tak jak dobry jest Bóg, który umarł na krzyżu, a potem zmartwychwstał, by ją zbawić. Nic nie zmieni jej wiary – postanowiła w duszy – lecz chciała poznać tajemnicę swojej pogańskiej krwi.

– Opowiedz mi o moich przodkach – poprosiła.

– Nie tutaj. Musimy najpierw dotrzeć na miejsce.

– Na uroczysko?

Heid skinęła głową.

– Tam ujrzysz ich na własne oczy, a nawet przenikniesz ich myśli.

– W jaki sposób? – spytała Tanewa. – Przecież ich kości dawno obróciły się w proch.

– To prawda, ich ciała pochłonęła ziemia, lecz dusze unoszą się w innym wymiarze życia i potrafią przenikać do naszego świata, wypełniać myśli obrazami minionych chwil, lecz odsłonią ci tylko to, co same zechcą.

– Czy będę mogła opowiedzieć o tym mamie?

Heid tylko się uśmiechnęła.

– Czy coś mi grozi?– pytała dalej Tanewa.

– Tego nie wiem, lecz duchy ci wszystko wyjawią. A teraz chodźmy, zbyt długo odpoczywamy.

Heid podniosła się z miejsca, otrzepała z liści płaszcz, którym ponownie się okryła, i wyciągnęła do Tanewy starą, pomarszczoną dłoń. Czekała, aż wnuczka poda jej swoją. Zaledwie dziewczynka ją chwyciła, coś wstrząsnęło jej ciałem. Poczuła silną woń wiatru, deszczu i bagna. Zanim złapała oddech, były u celu.

Puszczańskie uroczysko tworzyło tu polanę wśród lasu, której od dawna nie odwiedziła ludzka stopa. Przecinała ją pajęczyna wielu wąskich strumieni, wytyczając małe wysepki, z których wyrastały potężne kamienie o dziwacznych kształtach.

Tanewa ciekawie rozejrzała się dokoła. Chciała podejść bliżej, lecz zgodnie z wolą matki postanowiła we wszystkim słuchać Heid. Spojrzała na babkę, pytając o zgodę, a gdy ta skinęła głową, zezwalając, weszła w tajemniczy krąg. Najbliżej stojący kamień do złudzenia przypominał niedźwiedzia, który w łapach trzyma rybę. Znak chrześcijan – pomyślała, gładząc dłonią jego powierzchnię. Heid czytała w jej myślach.

– Już ci mówiłam, Tanewo, że nikt wówczas nie słyszał o chrześcijanach. Twój Bóg miał się narodzić dopiero za czterysta lat – przypomniała.

– Są tak stare?

Heid z dumą skinęła głową.

– Przyjrzyj się kolejnym. Co widzisz?

Tanewa chwilę się zastanawiała.

– Te obok też przypominają mi niedźwiedzie – powiedziała. – Lecz zostały wykute w innych pozach. Ten jakby tańczył, tamten stoi na dwóch łapach, ten znowu na czterech, a ten siedzi skulony. – Podchodziła kolejno do każdego. – Ten przypomina mi bardziej grzyba niż zwierzę, a ten ma kobiece kształty. Tamte – wskazała dłonią – wyglądają jak pochylone ludzkie sylwetki.

– A ten w środku? – chciała wiedzieć Heid.

– Jest najważniejszy z nich, prawda?

Babka pokiwała głową. Tanewa była bystra, wszystko pojmowała w lot.

– Przypomina mi wilka – powiedziała dziewczynka. – Potężnego wilka o szarej sierści.

Heid nic nie odrzekła, lecz to właśnie chciała usłyszeć. Przez wnuczkę przemawiały duchy przodków, a jej słowa były ich zgodą na podróż do świata niedostępnego dla zwykłych ludzi, dla których kamienny krąg nie miał kształtów.

Słońce opadało już za horyzont i kamienną figurę oblały jego czerwone promienie. Granice świata zmarłych zostały właśnie otwarte.

– Tak, masz rację, dziecko. – Heid podeszła do Tanewy i wyprowadziła ją z kręgu, zanim ta zdążyła podejść do wilczego kamienia. – Zapada zmrok. Musimy szybko rozpalić ognisko.

– Dlaczego jesteśmy tu same? – zapytała dziewczynka.

– O nic nie pytaj i pomóż mi zbierać gałęzie.

Pracowały w milczeniu, aż do chwili, gdy Heid pochyliła się nad stosem i sprawnymi palcami, uderzając o siebie krzemienne kamyki, roznieciła ogień. Pochylone, dmuchały w niego dopóty, dopóki prócz szczypiącego w oczy dymu pojawiły się na gałęziach trawiące gorącym płomieniem języki ognia.

Babka znikła gdzieś wśród drzew. Wróciła po chwili z naręczem wełnianych kocy i przygotowała wnuczce wygodne posłanie. Potem oddaliła się ponownie. Tym razem przyniosła napełniony wodą kociołek, który włożyła do paleniska. Kiedy woda zaczęła wrzeć, wzięła wiązkę suszonych ziół, pokruszyła je w dłoniach i wrzuciła do garnka. Aromatyczny zapach otoczył je jak mgła w zapadających ciemnościach. Puszczę owiewał jesienny chłód.

Tanewa nie czuła strachu ani głodu, chociaż ostatni posiłek jadła o poranku. Spokojnie przyglądała się babce, grzejąc dłonie przy ognisku.

– Połóż się wygodnie i zamknij oczy – poprosiła wnuczkę Heid. – Duchy naszych przodków już na ciebie czekają.

Tanewa bez sprzeciwu spełniła jej życzenie. Ułożyła się wygodnie i udała, że zamyka oczy, ale spod przymkniętych powiek obserwowała poczynania babki.

Tymczasem Heid zdjęła z szyi srebrny medalion, stanęła za głową Tanewy i wznosząc oczy ku niebu, szeptała jakieś zaklęcia w nieznanym języku. Potem wyciągnęła z płaszcza kawałek drewna i wrzuciła go do ognia. Gdy zapłonęło, uniosła do góry medalion, który zdjęła z szyi. Skrywała go na piersiach, tak że Tanewa wcześniej go nie zauważyła. Teraz zawiesiła go w dłoniach nad twarzą dziewczynki. Poruszał się nad nią jak wahadło, w przód i w tył, w przód i w tył, w przód i w tył… Tanewa poczuła senność. Słowa i zapachy oddalały się, a blask ogniska narastał. Dziewczynka zapadła w sen. A potem następny. I kolejny.

Z trzeciego i ostatniego obudziła się łagodnie, bez wstrząsów i lęku o życie, jakiego doświadczyła poprzednio. Nie rozumiała tego, co śniła. Co oznaczały te sny? Czuła, że odzyskuje świadomość, i zamierzała o to zapytać Heid, lecz nie zdążyła. Głos babki dobiegał z oddali.

– Możesz być dumna ze swojej krwi, Tanewo – usłyszała. – Teraz wrócisz do domu i nie będziesz niczego pamiętać, lecz duchy przodków zapisały w twojej duszy tęsknotę za przeszłością, której zawsze będziesz wierna, i przybędą po ciebie, gdy przyjdzie czas…

– Zaczekaj, nie odchodź! – zawołała Tanewa, lecz szum wiatru zagłuszył jej słowa. Otworzyła oczy i ujrzała nad sobą zatroskane twarze rodziców.

– Budzi się! – zawołał książę Gołdap.

– Nasze modlitwy zostały wysłuchane – załkała Silvana.

– Co się stało? Gdzie jestem? – Osłabiona Tanewa z trudem usiadła na łożu.

– Byłaś chora, lecz już wszystko dobrze, córeczko – uśmiechnęła się matka.

– Szybko powrócisz do sił – dodał ojciec.

Tanewa usiłowała przypomnieć sobie wszystko, lecz jeszcze tak niedawno żywe obrazy oddalały się, a jej pamięć wypełniała powoli mlecznobiała mgła.

– Niczego nie pamiętam – szepnęła ze smutkiem.

– Byłaś rozpalona i nieprzytomna. Myśleliśmy, że umrzesz, lecz nasze modlitwy zostały wysłuchane.

Tanewa już przytomniej zaczęła się rozglądać dokoła i poczuła na piersi jakiś ciężar. Rozchyliła koszulę i zobaczyła srebrny medalion. Była pewna, że już go gdzieś widziała.

– Co to za medalion? – zapytała.

Rodzice spojrzeli na siebie zdumieni.

– Nie pamiętasz? Należy do ciebie. Otrzymałaś go kiedyś od nieznanej kobiety, którą spotkałaś w lesie – powiedziała matka. – Staruszka wysypała jagody, które długo zbierała, a ty pomogłaś jej je pozbierać, za co była ci bardzo wdzięczna. Wtedy podarowała ci ten medalion, mówiąc, że przyniesie ci szczęście. Od tego czasu się z nim nie rozstajesz – przypomniała.

Tanewa niczego takiego nie pamiętała, ale nie chciała martwić rodziców. I tak byli zatroskani jej zdrowiem.

– Oczywiście, że pamiętam. – Zaśmiała się i objęła rodziców za szyję, a oni tulili ją i całowali, szczęśliwi, że już czuje się dobrze.

– Zdrowiej szybko, córeczko – powiedziała matka. – Póki trwa lato, pójdziemy nazbierać ziół, będziemy wędrować przez puszczę, śmiać się i opowiadać pradawne historie, tak jak lubisz.

– Tak mamo – szepnęła – nie mogę się doczekać.

Kiedy rodzice wyszli z komnaty, by odpoczęła, Tanewa zdjęła z szyi medalion i dokładnie mu się przyjrzała. Był duży, wielkości dojrzałego orzecha, i przepięknie wykonany. Na środku znajdowała się jakby spirala, której trzy ramiona zwijały się w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara, jak trzy ślimaki, połączone grzbietami okrągłych skorupek. „To spirala życia, symbol twoich przodków, a teraz i twój” – usłyszała w duchu słowa staruszki – „Trzy jego zwinięte w okręgi ramiona oznaczają narodziny, śmierć i życie po życiu. To talizman, który będzie cię ochraniać i wspierać w każdym działaniu. Z nim osiągniesz wszystko, jakikolwiek obierzesz cel. On doda ci sił, otworzy na szczęście. Los będzie ci sprzyjał i zawsze wyjdziesz obronną ręką z każdej przeciwności. Noś go zawsze, a wtedy poczujesz jego wyraźną moc i opiekę sił wyższych. Twoi przodkowie dadzą ci za jego pomocą siłę witalną i wewnętrzną moc”.

* * *

I tak mijały stulecia, aż przyszło stulecie dwudzieste a wraz z nim mroczny czas panowania tych, którzy pieczętowali się prasłowiańskim symbolem złamanego słońca. Duchy przodków na wszystkich leśnych uroczyskach zostały poruszone. Nadchodził czas walki, śmierci i zniszczenia. Lecz w gwiazdach zapisana była klęska nieprzyjaciela. Musiało się jednak stać to, co się stało, bo czas duchów płynie inaczej niż czas żyjących. Ziemia naszych przodków na długie lata stała się własnością SS, siedzibą Zakonu Trupiej Czaszki…Prolog II

Schloss Igling, Niemcy, sierpień 1993 roku

– Zobacz, jest idealna – szepnęła Gudrun, jakby dziewczyna mogła ją usłyszeć. A przecież nie zdawała sobie sprawy z ich obecności. O tym wiedział tylko Eryk i pewnie zaraz jej będzie szukał. Zdrajca, podły odstępca!

– Być może. – Urszula podeszła do okna, tłumiąc w sobie gniew. Kara i tak go dosięgnie, wcześniej czy później. Bo kara za odstępstwo jest nieuchronna.

Wyjrzała przez okno. Dziewczyna przyszła na cmentarz, tak miało być. Przecież sama ją przywołała. Chciały się jej przyjrzeć, zanim podejmą ostateczną decyzję.

– Wysoka i smukła jak sosna – oceniła Gudrun. – Przyjmie ją…

Rzeczywiście była bardzo ładna, jasnowłosa i zgrabna.

– A zatem ona… Niech będzie.

– Czas jest bliski.

– Zawsze byłyśmy zgodne.

– Tylko my dwie.

– Kochanka i córka.

– Biegnij, sarenko, wilk już czeka.1.

Puszcza Solska, 23 sierpnia 1993 roku

KRZYSZTOF

Był schyłek lata 1993 roku. Daro i Miki dopadli mnie przy pomniku Miszki Tatara.

– Kujon! – usłyszałem i zza pomnika wyszli dwaj myśliwi, w uśmiechu szczerząc zęby. Ja byłem ich zwierzyną. Najbardziej bałem się Mikiego. To on wydawał polecenia, a Daro bez mrugnięcia okiem go słuchał. Rzuciłem się do ucieczki, ale byłem wtedy gruby, biegłem jednak ile sił w płucach. Do domu Michała i Marcina było już stąd niedaleko, ale nie miałem szans. Wiedziałem, że im nie ucieknę, lecz walczyłem. Słyszałem za sobą tupot nóg i czułem ich oddechy na plecach. Gdy zabrakło mi tchu, zdecydowałem, że stanę do walki. Że albo teraz, albo nigdy. Zatrzymałem się i odwróciłem w ich kierunku. Zacisnąłem pięści i czekałem, gotowy na pierwszy cios.

Daro i Miki, pewni swego, zbliżali się wolnym krokiem, by mnie bardziej skruszyć. Mieli zawadiackie miny, byli spoceni i czerwoni na twarzach nie mniej ode mnie. Odbiegliśmy kawałek drogi od pomnika. Wokół był tylko las. Nagle stało się coś dziwnego. Niebo pociemniało, a słońce zgasło. Nasze nogi owiewała mgła tak gęsta, że można ją było kroić nożem. W jednej chwili niemal straciliśmy się z oczu, chociaż staliśmy naprzeciwko. Kiedy teraz o tym myślę, mam wrażenie, że śniłem, ale to działo się naprawdę.

Przestraszeni, zapomnieliśmy o bójce. Stanęliśmy obok siebie ramię w ramię, rozglądając się dokoła z rosnącym niepokojem. Żaden z nas nie miał głowy do tego, by się teraz bić. Najpierw długo panowała cisza, a potem potężnie zagrzmiało i niebo przecięła olbrzymia błyskawica. Niebo jakby się rozwarło i z czarnej paszczy chmur lunął na ziemię potężny deszcz, którego krople boleśnie siekły nas po rękach, gołych łydkach i twarzy. Grzmiało coraz mocniej, coraz donioślej, coraz bliżej. Już nie jedna, lecz dziesiątki błyskawic jedna po drugiej rozświetlały na czerwono niebo. Potwornie się bałem, oni z pewnością też. Może dlatego po raz pierwszy w życiu przejąłem inicjatywę.

– Za mną! – krzyknąłem i na oślep ruszyłem znajomą drogą na Fryszarkę. Daro i Miki bez sprzeciwu ruszyli za mną. Znowu czułem ich oddechy na plecach, lecz tym razem nie byli groźni. W obliczu nowej sytuacji nastąpiło zawieszenie broni.

Nie widziałem drogi, bo deszcz zalewał mi oczy, ale instynktownie parłem do przodu a oni za mną. Wyprowadziłem ich z lasu na polanę. Przemoczeni do suchej nitki wpadliśmy bez pukania do domu „dziadów”. Kuzyni mojej babci nie byli zaskoczeni. Na chwilę unieśli wzrok w kierunku drzwi, nie przerywając swoich zwykłych zajęć. Michał wyplatał kosze, a Marcin strugał łyżki. Kuchnia, która stanowiła główną część domu a zarazem warsztat łyżkarski i koszykarski, przesiąknięta była zapachem bagien i lasu.

– O, burza was, rybeńki, złapała – stwierdził wesoło Marcin, a Michał jak zawsze tylko pokiwał głową, nie przerywając zajęcia.

Za oknem wciąż szalała burza, pioruny i grzmoty rozrywały przestworza i mieliśmy wrażenie, że ziemia się trzęsie. Żywioł osiągał chyba swoje epicentrum, lecz oni jakby tego nie słyszeli.

Przedstawialiśmy opłakany widok. Marcin podniósł się ze stołeczka i przyniósł duży ręcznik. Wycieraliśmy się kolejno, a potem jeden obok drugiego usiedliśmy na drewnianej ławie stojącej obok kuchni. „Dziady” palili w niej nawet latem. Igrający pod blachą ogień dawał przyjemne ciepło. Daro i Miki rozglądali się ciekawie dokoła. Ściany w kuchni zdobiły święte obrazki, a na krzywych półkach poniżej suszyły się ułożone równiutko jak żołnierze drewniane łyżki, które wystrugiwał Marcin. W kącie ułożone były kosze Michała. Kuzyni żyli tak od wielu lat i nikogo to już nie dziwiło.

Burza powoli zamierała, lecz z oddali wciąż dochodził przerażający trzask łamiących się drzew. Byliśmy bezpieczni. Marcin podniósł pokrywkę garnka i energicznie zamieszał swoje popisowe danie – owsiankę na mleku, którą bardzo lubiłem. Wyciągnął trzy talerze i trzy drewniane łyżki i podał kolejno każdemu z nas.

– No to jedzcie na zdrowie, rybeńki. Czym chata bogata – zachęcał.

Nie trzeba nam było dwa razy powtarzać. Chwyciliśmy za łyżki i jedliśmy z apetytem.

Jedząc, przyglądałem się obrazom. Robiłem tak zawsze, gdy tu przychodziłem. Pierwszy z brzegu wisiał św. Józef lub Antoni z białymi liliami w jednej dłoni i dzieciątkiem na drugiej – zwykle nie mogłem ich rozróżnić, bo święci byli do siebie podobni. Dalej, na środku, św. Michał Archanioł z mieczem w dłoni, patron jednego z dziadów, a obok chyba patron drugiego. Jedynie się domyślałem, że jest to św. Marcin. W pokoju wisiał jeszcze jeden obraz, który bardzo mi się podobał, widniała na nim Matka Boża odganiająca od domostwa zgłodniałe wilki. Sceneria obrazu była zimowa i zawsze napawała mnie lękiem, a zarazem wpatrywałem się w wilki jak zahipnotyzowany.

Marcin kiedyś mnie nastraszył, gdy tak stałem i patrzyłem. Podszedł cicho i nagle zawył. Aż podskoczyłem. Śmiał się, a Michał postukał się palcem w czoło i Marcinowi zrobiło się trochę głupio. Przepraszał mnie, że taki od dziecka z niego żartowniś. Oczywiście mu wybaczyłem, nigdy długo nie chowałem urazy. Nawet teraz, jakbym zapomniał, że obok mnie siedzą, co prawda zmoknięci, ale nadal niebezpieczni, moi dwaj prześladowcy, i żałowałem, że drzwi do pokoju były akurat zamknięte. Obraz na pewno by się im spodobał.

– A wy czyje, rybeńki? – zagadnął chłopaków Marcin. Michał nadstawił uszu, ciekawy odpowiedzi. Powiedzenie, że milczenie jest złotem, jak ulał do niego pasowało, rzadko się odzywał, w przeciwieństwie do Marcina, który lubił sobie pogawędzić.

– Darek Machałek z Hamerni – odpowiedział Daro. – A on… – Wskazał kumpla.

– A ja umiem mówić! – zgasił go Miki. – Mikołaj Rebizant – przedstawił się.

– A z których to Rebizantów, rybeńka? Bo was tu wiele dokoła…

– Z Głuchów, od Heńka Niewypała – oświadczył z nieskrywaną dumą Miki.

– Aaaa… – Marcin pokiwał głową. – Co tam słychać u dziadków, zdrowi?

– Zdrowi – potwierdził Mikołaj. – Już pana poznaję. To od pana babcia Aniela kupuje kosze i łyżki.

– Ano ode mnie, rybeńka. A Machałków też znam. – Spojrzał na Darka. – Twój dziadek pewnie Stefan?

Darek z zapałem pokiwał głową. Nie chciał być gorszy od Mikiego.

– Ale on już dawno nie żyje – dodał.

– A to też wiem. – Marcin się zamyślił. – Ale przyjaciel z niego dobry był, meldunki nosiliśmy partyzantom, a od nich do kogo trzeba.

– Dziadek roznosił meldunki? Nie wiedziałem – zdziwił się Daro.

– Bo go nie pytałeś, baranie! – zgasił go Miki. Zaczął nabierać pewności siebie, wysechł i podjadł do syta.

Teraz to dopiero dostanę łupnia – pomyślałem z przerażeniem.

– To fakt – przyznał spokojnie Darek. – Jakoś się nie złożyło. A pan by nam opowiedział?

Marcin już otwierał usta, gdy nagle w słowo wszedł mu Michał, dotąd milcząco przysłuchujący się rozmowie.

– Burza się skończyła i czas wracać do domu! – zagrzmiał, a w jego głosie odczytałem nutkę niezadowolenia. Wszyscy, którzy go znali, wiedzieli, że nie znosił wspomnień. Pewnie z powodu swojego kalectwa. W czasie wojny niemal stracił wzrok i do tej pory słabo widział na jedno oko.

Jednak mimo wszystko wolałem tu przychodzić, niż siedzieć w domu z babcią Bronią. Lubiłem zwłaszcza Marcina, bo zawsze był wesoły i żartował, a tego właśnie potrzebowałem. Mama ostatnio bardzo chorowała i tata ciągle siedział z nią w szpitalu. Babcia Bronia była co prawda w domu, ale zawsze chodziła smutna i ciągle płakała, a ja nie rozumiałem dlaczego. Dlatego wolałem gdzieś sobie pobiec. Trwały wakacje i spędzałem czas, tak jak lubiłem. Chodziłem na Czartowe Pole, by pomoczyć nogi w zimnej wodzie, a potem wędrowałem na Fryszarkę.

– Już się tam pewnie niepokoją, gdzie jesteście – łagodził Marcin, który dbał o to, by nie denerwować Michała. Zawsze się z nim zgadzał i nie słyszałem, by choćby raz w jakiś sposób się mu sprzeciwił. Było dla mnie jasne, że nasza wizyta dobiegła końca.

Darek i Mikołaj też wstali z ławy i wyjrzeli na zewnątrz. Puszcza zdawała się nie pamiętać srogiej burzy. Powietrze przesiąknięte było wilgocią, a na niebie rozkwitała wielobarwna tęcza. Patrzyliśmy na nią w zachwycie dobrą chwilę.

– To odprowadzić was kawałek, czy traficie sami? – zapytał Marcin tuż nad naszymi głowami.

– Damy radę – odpowiedzieli chórem moi prześladowcy. – Krzysiek nas zaprowadzi.

Mikołaj spojrzał na mnie z krzywym uśmiechem. No, to teraz się będzie działo, w drodze powrotnej na pewno mnie zleją. Ale przecież nie będę się skarżył. Niech się dzieje, co chce – pomyślałem.

Pożegnaliśmy się i weszliśmy w las.

Daro i Miki szli przy mnie ramię w ramię. Odwróciłem się. Marcin schował się w domu, niczego nie zobaczy. Zaschło mi w ustach, z trudem przełknąłem ślinę. Moja odwaga z każdym krokiem topniała jak zeszłoroczny śnieg. Czułem, że nadchodzi burza stokroć gorsza od tej, która minęła. Byłem sam na sam z wrogami i nic nie wskazywało na to, że otrzymam ułaskawienie. Stanęliśmy na rozstajach. Zadrżałem, gdy Miki położył ciężko rękę na moim ramieniu.

– To gdzie teraz, Robokop?

Zdębiałem na chwilę, nie rozumiejąc, do kogo mówi. Wyraźnie patrzył na mnie. O co mu chodzi? Po minie Daro poznałem, że też nie rozumiał.

– A czemu niby Robokop? – zapytał.

– Bo ja tak mówię – rozstrzygnął sprawę Miki i widać było, że to on ma tutaj ostatnie zdanie. A potem zrobił coś jeszcze dziwniejszego.

– Spoko, od dzisiaj masz u nas luz – powiedział, wyciągając do mnie rękę. – I sorry za tamto, no wiesz…

Za jego przykładem natychmiast poszedł Daro.

– Spoko z ciebie gość.

Uścisnęliśmy sobie dłonie. Zyskałem prawdziwych kumpli, na dobre i na złe. Odtąd każdą chwilę spędzaliśmy razem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: