Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Mocno mnie przytul. Jak zbudować i utrzymać silną więź w rodzinie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 maja 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,90

Mocno mnie przytul. Jak zbudować i utrzymać silną więź w rodzinie - ebook

Carlos González, uznany autorytet pediatryczny, autor m.in. popularnej również w Polsce książki „Moje dziecko nie chce jeść”, mocno wierzy (co więcej – udowadnia to!), że dzieci są dobre, szczere, towarzyskie, wyrozumiałe i że z całą pewnością zasługują na tyle miłości, ile tylko jesteśmy im w stanie zaofiarować.
„Mocno mnie przytul” to pełen rzeczowych argumentów głos przeciwko teoriom samozwańczych ekspertów, którzy niemal obsesyjnie propagują konieczność przestrzegania harmonogramów i planów, drobiazgowych systemów kar i nagród, a czasem nawet izolacji dziecka od rodziców.
Żartobliwie i z humorem autor komentuje zakorzenione mity i teorie wychowawcze, pokazując jednocześnie, że najważniejsze, co można zrobić dla dziecka, znajduje się nie w umysłach teoretyków wychowania, ale w naszych sercach.

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67216-48-7
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1.
GRZECZNE I NIEGRZECZNE DZIECI

Tytuł ten zapożyczyliśmy z opowiadań Marka Twaina (Dzieje grzecznego chłopczyka, Dzieje niegrzecznego chłopczyka) nie po to, by tak jak on opowiadać o dwóch konkretnych chłopcach, ale by mówić o wszystkich dzieciach i każdym dziecku, o dziecku jako takim. Czy dzieci są grzeczne, czy niegrzeczne? Pewnie i takie, i takie, można pomyśleć. Każde dziecko jest inne i prawdopodobnie większość, podobnie jak dorośli, będzie normalna, z tendencją do grzeczności.

Niemniej jednak, abstrahując od indywidualnych zalet poszczególnych dzieci, wiele osób (rodzice, psychologowie, nauczyciele, pediatrzy) ma z góry założoną, uogólnioną opinię na temat grzeczności bądź niegrzeczności dzieci. To „aniołki” albo „mali tyrani”, „niewinne istotki” albo „cwaniaczki”, płaczą, bo cierpią albo robią nas w konia, potrzebują nas albo nami manipulują.

Od tej wstępnej koncepcji zależy, czy nasze własne dzieci postrzegamy jako przyjaciół, czy jako wrogów. Dla niektórych dziecko jest delikatne, kruche, bezradne, słodkie, niewinne i potrzebuje naszej uwagi i troski, by stać się czarującym dorosłym. Dla innych dziecko to zły, okrutny, wrogo nastawiony egoista i wyrachowany manipulator, i tylko od początku łamiąc jego wolę i narzucając surową dyscyplinę, uchronimy je od zejścia na złą drogę i wychowamy na porządnego człowieka.

Te dwie sprzeczne wizje dzieciństwa od wieków przenikają naszą kulturę. Pojawiają się w radach krewnych i znajomych, a także w pracach lekarzy, wychowawców i filozofów. Młodzi, niedoświadczeni rodzice, którzy zwykle stanowią grupę docelową książek na temat wychowania dzieci (przy drugim dziecku zwykle masz mniej zaufania do ekspertów i mniej czasu na czytanie), znajdą dzieła należące do obydwu tych frakcji: książki o tym, jak traktować dzieci z czułością i jak je tresować. Tych ostatnich jest niestety dużo więcej, dlatego ja zdecydowałem się napisać książkę w obronie dzieci.

Nastawienie danej książki albo danego eksperta rzadko rzuca się w oczy. Na okładce książki powinno być jasno napisane: „Ta książka wychodzi z założenia, że dzieci potrzebują naszej uwagi” albo: „W niniejszej książce zakładamy, że dzieci przy każdej okazji robią nas w konia”. To samo powinni tłumaczyć na pierwszej wizycie pediatrzy i psychologowie. Dzięki temu ludzie mieliby świadomość istnienia różnych tendencji i mogliby je porównać, a potem wybrać książkę albo specjalistę najlepiej pasującego do ich własnych przekonań. Konsultować się z pediatrą, nie wiedząc, czy jest zwolennikiem troski, czy dyscypliny, to taki sam absurd, jak iść do księdza, nie sprawdzając, czy to katolik, czy buddysta, albo czytać książkę o ekonomii, nie wiedząc, czy autor jest komunistą, czy kapitalistą.

Chodzi tu bowiem o przekonania, a nie wiedzę naukową. Mimo że na kartach tej książki będę starał się przytaczać argumenty na poparcie moich tez, trzeba przyznać, że w ostatecznym rozrachunku poglądy na temat wychowania dzieci, tak samo jak poglądy polityczne czy religijne, bardziej zależą od osobistych przekonań niż racjonalnych argumentów.

W praktyce wielu ekspertów, specjalistów i rodziców nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że te dwie tendencje istnieją, nie zastanowili się też dobrze nad tym, która bardziej im odpowiada. Rodzice czytają książki reprezentujące całkowicie różne nastawienia, czasem nawet sprzeczne ze sobą, wierzą we wszystko, co jest w nich napisane, i wszystko starają się jednocześnie wprowadzić w życie. Wielu autorów wręcz oszczędza im tej pracy, przez samodzielne tworzenie hybrydowych koncepcji sprzecznych z naturą. To te osoby, które twierdzą, że przytulanie jest dla dzieci bardzo dobre, ale nigdy nie wolno brać ich na ręce, kiedy płaczą, żeby się nie przyzwyczajały, że mleko matki to najwspanialszy pokarm na świecie, ale po skończeniu przez dziecko sześciu miesięcy nie ma już żadnych wartości odżywczych, że przemoc wobec dzieci to niezwykle poważny problem i naruszenie praw człowieka, ale „klaps wymierzony w porę” działa cuda. Proszę, jaka „wolność w ramach ograniczeń”.

Weźmy klasyczny przykład z dzieła pedagoga Pedra de Alcántary Garcii, który w 1909 r. pisał, cytując Kanta¹:

Szkodliwe może być zarówno nieustanne, nadmierne dyscyplinowanie, jak i nieprzerwana, skrajna pobłażliwość. Kant pozostawił nam w tym kontekście następujące słowa: „Woli dzieci nie należy łamać, ale ukierunkowywać ją w taki sposób, by poddawała się pod wpływem naturalnych przeciwności. Rodzice są w błędzie, jeżeli z zasady odrzucają wszystkie prośby dzieci. Absurdem jest odmawiać im bez powodu tego, czego się spodziewają z tytułu dobroci swoich rodziców. Z drugiej strony bardziej szkodliwe jest spełnianie każdej zachcianki dziecka. Niewątpliwie zapobiegamy w ten sposób wyrażaniu przez nie niezadowolenia, ale w konsekwencji staje się ono bardziej wymagające”. Wolę kształtujemy więc, ćwicząc ją i dyscyplinując, za pomocą ćwiczeń i dyscypliny, w sposób pozytywny i negatywny.

Jako całość tekst ten wydaje się dosyć rozsądny i całkiem przyjazny dziecku (chociaż słowo „dyscyplinować” trochę już dzisiaj razi, prawda? Wciąż dyscyplinujemy dzieci, ale wolimy nazywać to „uczeniem”, „ukierunkowywaniem” lub „wychowywaniem”). Wszystko zależy od tego, co uznamy za „skrajną pobłażliwość”. Nie należy odmawiać im bez powodu, ale jeśli dziecko chce się rzucić z okna, oczywiście nie musimy mu na to pozwalać. Kto by się z tym nie zgodził?

Tylko dlaczego właściwie, mówiąc o dzieciach, musimy uwzględniać takie ograniczenia? Dorosłemu też nie pozwolilibyśmy skakać z okna, czy byłby to nasz ojciec czy brat, żona czy mąż, szefowa czy pracownica. Jest to jednak tak logiczne, że rozmawiając o osobach dorosłych, nie uznajemy za stosowne tego wyjaśniać. Podstawmy żonę w miejsce dziecka w powyższym tekście: „W życiu małżeńskim szkodliwe może być zarówno nieustanne, nadmierne dyscyplinowanie, jak i ciągła, skrajna pobłażliwość. Szkodliwe jest spełnianie każdej zachcianki kobiet. Niewątpliwie zapobiegamy w ten sposób wyrażaniu przez nie niezadowolenia, ale w konsekwencji stają się bardziej wymagające”. W dwóch zdaniach opisaliśmy je jako wymagające i kapryśne. Wkurzające, prawda?

Przez wieki kobieta w sposób „naturalny” była podległa mężowi i nikt by się nie oburzył, czytając podobne zdania. Dzisiaj nikt nie odważyłby się mówić w ten sposób o kobietach, natomiast takie podejście do dzieci wciąż wydaje nam się normalne.

Ktoś mógłby uznać, że dzielę włos na czworo, że to przecież nic wielkiego, że słowa Pedra de Alcántary zostały wyjęte z kontekstu, a w rzeczywistości autor podchodził do dzieci z szacunkiem. Niestety, to dopiero początek. Kilka stron dalej czytamy:

Aby pohamować te impulsy i uniknąć kształtowania się podobnych nawyków, konieczne jest stawianie oporu życzeniom dzieci, sprzeciwianie się ich kaprysom, niepozwalanie im na wszystko, czego chcą, i niereagowanie w sposób tak usłużny, jak przy najmniejszej okazji czyni to wielu rodziców.

Nie mówimy tu już o tym, by powstrzymać dziecko przed zabawą pistoletem, uderzeniem innego dziecka czy stłuczeniem wazonu. Mówimy o tym, by zabronić mu robić to, na co ma ochotę, „bo tak”, dla czystej przyjemności sprzeciwiania mu się, mimo że dopiero co stwierdzono, że „absurdalne jest odmawianie im bez powodu tego, czego oczekują”. Wygląda na to, że ani autor, ani jego czytelnicy nie zdawali sobie sprawy, że jest to pewna sprzeczność.

Wielu osobom podoba się takie niezdecydowane stanowisko: „tak, ale...” i „nie, chociaż...”, ponieważ w naszym społeczeństwie bardzo rozpowszechnione jest założenie, że skrajności są czymś złym, a najlepszy jest złoty środek. Tak jednak nie jest, a przynajmniej nie we wszystkich przypadkach. Często najlepsze jest właśnie podejście skrajne. Kilka przykładów, co do których (mam nadzieję) zgodzą się wszystkie moje czytelniczki: policja nigdy nie ma prawa torturować aresztowanych, mężowi nigdy nie wolno bić żony. Czy te przykłady użycia słowa „nigdy” wydają ci się zbyt skrajne, a może fanatyczne? Czy należałoby tu zająć stanowisko pośrednie, bardziej ugodowe i wyrozumiałe? Na przykład torturować tylko troszeczkę, tylko morderców i terrorystów, a żonę bić tylko za niewierność? Zdecydowanie nie. I dokładnie tak samo nie jestem skłonny przyznać, że „klaps wymierzony w porę” to nie bicie, nie znam też żadnego powodu, dla którego dziećmi należy zajmować się w dzień, ale w nocy już nie trzeba.

Książka, którą trzymasz w ręku, nie szuka „złotego środka”, ale jasno opowiada się po jednej ze stron. Wychodzę w niej z założenia, że dzieci z zasady są dobre, ich potrzeby uczuciowe ważne, a my, rodzice, jesteśmy im winni troskę, szacunek i uwagę. Ci, którzy nie zgadzają się z tym założeniem, wolą uważać, że ich dziecko to „mały potwór” i szukają odpowiednich sztuczek, które pozwolą im je wytresować, znajdą (nad czym bardzo ubolewam) wiele innych książek, które bardziej pasują do ich przekonań.

Ta książka opowiada się po stronie dzieci, jednak nie oznacza to bynajmniej, że jest wymierzona przeciwko rodzicom, ponieważ walka rodzice-dzieci istnieje właśnie tylko w teorii „niegrzecznego dziecka”. Ci, którzy atakują dziecko, wydają się sądzić, że w ten sposób bronią rodziców: „sztywny rozkład dnia, żeby zapewnić ci wolność”, „kary, żeby cię nie oszukiwał”, „dyscyplina, żeby cię szanował”, „zostaw go samego, żebyś mógł zadbać o swoją intymność”. To jednak błędne rozumowanie, ponieważ w rzeczywistości rodzice i dzieci grają w tej samej drużynie. Na dłuższą metę ci, którzy uważają dzieci za złe, w końcu atakują również rodziców: „brakuje wam silnej woli, rozpuszczacie go, nie przestrzegacie zasad, jesteście słabi…”.

Rodzice w naturalny sposób ufają, że ich dzieci są dobre, i chcą traktować je z miłością. Przyszedłem kiedyś do gabinetu przed czasem i zatrzymałem się, by porozmawiać z recepcjonistą. W poczekalni była tylko jedna matka z kilkumiesięcznym dzieckiem w wózku. Czekała na mojego kolegę. Dziecko zaczęło płakać, a matka starała się je uspokoić, poruszając wózkiem w tył i w przód. Płacz dziecka był coraz bardziej rozpaczliwy, a działania matki coraz bardziej nerwowe. Kiedy dziecko płacze ile sił w płucach, minuty dłużą się niczym godziny. „Co ona robi?”, pomyślałem, „dlaczego nie wyjmie go z wózeczka i nie weźmie na ręce?”. Czekałem i czekałem, ale matka nic takiego nie robiła. Wreszcie (chociaż nigdy nie lubię dawać nieproszonych rad) zdecydowałem się rzucić jak najdelikatniejszą aluzję:

– Ależ się maluch denerwuje! Chyba chce na ręce?

I nagle, niczym poruszona tajemniczą dźwignią, matka pochyliła się, by wyciągnąć z wózeczka dziecko, które natychmiast się uspokoiło, i wyjaśniła:

– No bo pediatrzy mówią, że nie należy dzieci nosić...

Nie miała odwagi wziąć dziecka na ręce w obecności pediatry! Tego dnia zrozumiałem, jaką władzę mamy my, lekarze, i pod jaką presją, w jakim lęku żyją na co dzień matki.

To samo wyjaśnienie – „wzięłabym go na ręce, ale mówią, że się przyzwyczai...” – słyszałem też dziesiątki razy w mniej dramatycznych okolicznościach. Wszystkie matki odczuwają pragnienie, by pocieszyć swoje dziecko, kiedy płacze, i tylko ogromna presja wraz z całkowitym „praniem mózgu” może przekonać je do czegoś wręcz przeciwnego. Nie zdarzyło mi się za to nigdy spotkać odwrotnego przypadku: matki, która z własnej inicjatywy wolałaby zostawić płaczące dziecko samemu sobie, ale bierze je na ręce z obowiązku. „Zostawiłabym go, niech sobie popłacze, ale skoro mówią, że będzie miał z tego powodu traumę...”.

Elastyczne wychowanie

Jeśli istnieje anioł, który zapisuje cierpienia ludzi, tak jak ich grzechy, dobrze wie, ile głębokich cierpień rodzi się z fałszywych idei, którym nikt nie jest winny.

GEORGE ELIOT, Silas Marner

Kolejny poważny problem stanowi fakt, że słowa książek i ekspertów są często tak nieprecyzyjne, że można je dowolnie interpretować.

Pewnego razu przez ponad pół godziny słuchałem psychologa, który grupie matek i ojców opowiadał o wychowaniu dzieci. Nie usłyszałem nic. Tak naprawdę podejrzewam, że on nic nie powiedział. Na koniec dostał oklaski. Świadomie lub nieświadomie niektórzy eksperci od wychowania wydają się stosować metodę redaktorów horoskopów: mówią ogólnikami pozbawionymi treści, z którymi każdy może się utożsamić. Jeśli powiem na przykład: „Bliźnięta są troskliwe i lojalne, ale nie lubią, kiedy się je oszukuje”, wielu z moich czytelników, Bliźniąt, uzna, że doskonale opisałem ich osobowość. A gdybym tak powiedział: „Koziorożce są troskliwe i lojalne...”? Kolejny strzał w dziesiątkę. Wszyscy oczywiście są (albo chcieliby być) mniej więcej właśnie tacy. Nikt nie przyzna się, że jest nieprzystępny albo zdradziecki. Nikt też nie chce, żeby go oszukiwać.

Podobnie: czy ktokolwiek mógłby wątpić, że „rodzice powinni ukierunkowywać zdolności swoich dzieci, nie ograniczając jednak ich kreatywności”? Rodzice Marty i Enrique, dwojga sześciolatków, też się z tym zgadzają. Marta wychodzi z domu o siódmej rano, a wraca o szóstej lub siódmej wieczorem. Obiad zjada w szkole, a po lekcjach ma jeszcze zajęcia z angielskiego, informatyki i tańca. Odbiera ją niania, która zajmuje się nią do powrotu rodziców. Ojciec Enrique z kolei zrezygnował z pracy, żeby móc opiekować się swoim synkiem. Enrique je obiad w domu i dwa razy w tygodniu uczy się grać na gitarze. Robi to dlatego, że lubi, a nie dlatego, że musi jakoś spędzić czas, dopóki rodzice nie wrócą do domu.

Rodzice obydwojga dzieci są przekonani, że postępują dokładnie tak, jak zaleca ekspert. Robią co mogą, żeby ukierunkowywać zdolności swoich dzieci. Martwi ich tylko trochę kwestia „ograniczania kreatywności”. Czy przypadkiem nieświadomie jej nie ograniczają? Tata Enrique dochodzi do wniosku, że od dziś będzie grał z synem nie tylko w piłkę nożną, ale też w koszykówkę. Może nie należy skupiać się tylko na jednej dyscyplinie sportu? Tata Marty zapisuje dziewczynkę na pianino dwa razy w tygodniu, od siódmej do ósmej wieczorem, żeby dopełnić jej edukację.

Czy twoim zdaniem Marta i Enrique są wychowywani tak samo?

Niejednokrotnie poszczególne stwierdzenia są tak elastyczne, że można je wywinąć na lewą stronę jak skarpetkę. Jeśli podoba ci się stwierdzenie „rodzice powinni ukierunkowywać zdolności swoich dzieci, nie ograniczając jednak ich kreatywności”, co powiesz na „rodzice powinni pozwolić na swobodny rozwój zdolności swoich dzieci, ograniczając jednak ich nieuporządkowaną kreatywność”? Widząc je obok siebie, potrafisz dostrzec, że te dwa zdania stanowią niemal zupełne przeciwieństwo, ale jeśli natkniesz się na jedno z nich w książce, a kilka miesięcy później gdzieś indziej przeczytasz drugie, prawdopodobnie nie zauważysz różnicy.

A jak ocenić następujące zdanie: „Więź emocjonalna pomiędzy matką a dzieckiem musi być wystarczająco stabilna, żeby zapewnić dziecku bezpieczeństwo, nie popadając jednak w nadopiekuńczość, by nie stłumić rozwoju jego osobowości”. Co to znaczy? Jak stabilna jest wystarczająco stabilna więź? Skąd wziąć „więziometr”, by to zmierzyć? Czy można stłumić rozwój osobowości? Jak? Jak rozróżnić u dorosłych, czyja osobowość została stłumiona? Słysząc to zdanie, dwie matki: Isabel i Yolanda, zaczynają się trochę martwić. Córeczka Isabel, która ma dziesięć miesięcy, spędza w żłobku dziewięć godzin dziennie. Odbiera ją babcia, która zajmuje się nią od piątej do ósmej. Isabel podejrzewa, że teściowa rozpuszcza wnuczkę i jej pobłaża. Matka zastanawia się, czy nie lepiej byłoby wynająć na ten czas nianię, zanim osobowość jej kruchej córeczki zostanie całkowicie stłumiona. Yolanda wzięła urlop w pracy, by zaopiekować się swoim dziesięciomiesięcznym synem, karmionym piersią i sypiającym w łóżku rodziców. W ostatni wtorek poszła do fryzjera, kolejka była większa, niż się spodziewała, a po powrocie usłyszała od męża, że dziecko dużo płakało. „Czy nasza więź uczuciowa została zniszczona?”, zastanawia się Yolanda. „Czy to rozstanie nie pozbawi mojego synka pewności siebie? Widząc taką kolejkę, powinnam była od razu wrócić do domu i przełożyć strzyżenie na kiedy indziej”. Oczywiście zarówno Isabel, jak i Yolanda całkowicie zgadzają się ze wspomnianym ekspertem. Żadna z nich nie ma wątpliwości co do znaczenia stabilnej więzi ani zagrożeń wynikających z nadopiekuńczości.

Z takimi ogólnymi deklaracjami zgadzają się wszyscy, ponieważ każdy może interpretować je zgodnie ze swoimi własnymi przekonaniami. Kanadyjski ekspert, Robert Langis², posłuży nam za kolejny przykład. W swojej książce Savoir dire non aux enfants (Jak odmawiać dzieciom) wymienia „trzynaście warunków zniewolenia współczesnych rodziców”. Warunki te są niezwykle szeroko zdefiniowane, na przykład pierwszy:

Nie umiemy odróżnić potrzeb naszego dziecka od kaprysów.

Tekst ten można zinterpretować na tysiąc sposobów. Dla niektórych rodziców kaprysem będzie wszystko, o co poproszą ich dzieci, może z wyjątkiem jedzenia. Posiłki zresztą też muszą być dokładnie takie, jakie nałożono na talerz, a nie żadne inne, spożywane o stałej porze, z zachowaniem nienaruszalnych zasad dobrego wychowania. Inni natomiast uznają za oczywiste, że dziecko ma potrzebę, by dużą część dnia spędzać na rękach, spać z rodzicami, być obiektem pieszczot i doświadczyć pociechy, kiedy płacze, jeść to, co lubi, i zostawiać to, co mu nie smakuje, posiadać zróżnicowane i ładne zabawki, a od czasu do czasu nawet kilka zepsuć. Ci rodzice wciąż jednak będą zgadzać się w sprawie rozróżniania potrzeb i kaprysów dzieci – na pewno nie pozwolą, by dwuletnie dziecko odkręciło zawór gazu.

Za pomocą tego rodzaju ogólników łatwo jest zadowolić wszystkich. W tej książce postaramy się mówić trochę bardziej konkretnie, nawet kosztem niezadowolenia niektórych czytelników.

Ostatnie tabu

Cóż to bowiem jest takiego w dzieciach, co tak całujemy, tak tulimy, tak pieścimy (…)

ERAZM Z ROTTERDAMU, Pochwała głupoty
tłum. Edwin Jędrkiewicz

Nasze społeczeństwo wydaje się bardzo tolerancyjne, ponieważ wiele rzeczy, których zabraniano sto lat temu, w tej chwili uznawanych jest za całkowicie normalne. Jeśli jednak przyjrzymy się dokładniej, znajdziemy też rzeczy, które były normalne przed wiekiem, a teraz są zakazane, i to tak całkowicie, że wydaje nam się to najzupełniej normalne, tak jak naszym pradziadkom system tabu i zakazów. Wiele dawnych tabu dotyczyło seksu, wiele współczesnych dotyczy natomiast relacji matki i dziecka, ze szkodą dla dzieci i ich matek. Na przykład słowo „nałóg” stosuje się w tej chwili zupełnie inaczej niż za czasów naszych dziadków. Niemal wszystko, co w tamtych czasach uznawano za szkodliwy nałóg, w tej chwili już nim nie jest. Picie, palenie czy gry hazardowe to w tej chwili choroby (alkoholizm, uzależnienie od tytoniu i hazardu), dzięki czemu sprawca stał się niewinną ofiarą. Masturbacja („samogwałt”, który tak niepokoił lekarzy i wychowawców) uznawana jest za normalne zjawisko. Homoseksualizm to po prostu styl życia. Określenie któregokolwiek z tych przypadków mianem nałogu uznane by było dzisiaj za poważną obelgę. Obecnie za nałóg uznaje się tylko niektóre niewinne czynności małych dzieci: „nałogowo obgryza paznokcie”, „nawykowo płacze”, „jeśli będziesz go brać na ręce, to się uzależni”, „problem w tym, że jest uzależniony od piersi i dlatego nie je kaszki”.

Jeśli masz jeszcze jakieś wątpliwości co do tego, jakie tabu na prawdę funkcjonują w naszym społeczeństwie, wyobraź sobie, że idziesz do lekarza rodzinnego i opowiadasz mu jedną z następujących historii:

1. Mam trzyletnie dziecko i chcę zrobić sobie test na AIDS, bo latem uprawiałam seks z nieznajomymi.

2. Mam trzyletnie dziecko i wypalam paczkę papierosów dziennie.

3. Mam trzyletnie dziecko, karmię je piersią i śpi w naszym łóżku.

Jak myślisz, w którym z tych trzech przypadków lekarz będzie ci robił wyrzuty? W pierwszym przypadku powie „aha, okej” i bez mrugnięcia okiem wypisze skierowanie na test. Co najwyżej przypomni ci grzecznie o zaletach stosowania prezerwatyw, tak samo jak w drugim przypadku wyjaśni, że palenie jest szkodliwe dla zdrowia (a jeśli sam pali, to w ogóle daruje sobie jakiekolwiek uwagi). Nikt na ciebie nie napadnie: „Ależ to okropne, jak pani śmie! I to mężatka, matka dzieciom!”.

A w trzecim przypadku? Znam pewną historię. Kiedy psycholożka przedszkolna zorientowała się, że Maribel karmi piersią swojego szesnastomiesięcznego syna, wezwała ją na spotkanie, by poinformować, że jeśli natychmiast go nie odstawi, chłopiec zostanie homoseksualistą (nie wiadomo, co jest bardziej zdumiewające: uprzedzenia do karmienia piersią, czy do homoseksualizmu). Ponieważ Maribel upierała się przy swoim „niebezpiecznym” postępowaniu, psycholożka zadzwoniła do niej do domu, by bezpośrednio porozmawiać z jej mężem i ostrzec go przed szkodą, którą jego żona wyrządza ich wspólnemu dziecku.

Nasze społeczeństwo, tak wyrozumiałe w wielu innych kwestiach, ma bardzo mało wyrozumiałości dla dzieci i matek. Współczesne tabu można podzielić na trzy główne kategorie:

• Tabu związane z płaczem: zabrania się zwracać uwagę na płaczące dzieci, brać je na ręce i dawać im to, o co proszą.

• Tabu związane ze snem: zabrania się usypiać dzieci na rękach lub przy piersi, śpiewać im albo kołysać je do snu, a także spać z nimi.

• Tabu związane z karmieniem piersią: zabrania się przystawiać dziecko do piersi w dowolnym momencie lub miejscu, a także karmić piersią „zbyt duże” dziecko.

Niemal wszystkie te zakazy mają jedną cechę wspólną: zakazują kontaktu fizycznego matki i dziecka. Z drugiej strony dużą estymą cieszą się wszystkie zachowania ukierunkowane na zmniejszenie kontaktu fizycznego i zwiększenie odległości pomiędzy matką a dzieckiem:

• Zostawianie dziecka samego w pokoju.

• Wożenie go w wózeczku albo w jednej z tych potwornie niewygodnych plastikowych gondoli.

• Jak najwcześniejsze oddawanie do żłobka, zostawianie z babcią albo jeszcze lepiej nianią (babcie „rozpuszczają” dzieci!).

• Wysyłanie dziecka na kolonie i obozy jak najwcześniej i na jak najdłużej.

• Dbanie o „przestrzeń intymną” rodziców, wychodzenie bez dzieci, prowadzenie „życia we dwoje”.

Niektórzy starają się usprawiedliwiać te zalecenia, mówiąc, że chodzi o to, „by matka mogła odpocząć”, niemniej jednak zakazy nigdy nie dotyczą niczego męczącego. Nikt nie mówi: „Nie zmywaj tyle, bo się przyzwyczai do czystości” albo: „Pójdzie do wojska i będziesz musiała z nim jechać, żeby mu ciuchy prać”. Tak naprawdę zakazana jest zwykle ta najprzyjemniejsza część macierzyństwa: kiedy zasypia w twoich ramionach, a ty śpiewasz mu i cieszysz się jego bliskością.

Niewykluczone, że dlatego właśnie wychowanie dzieci dla niektórych matek staje się taką drogą przez mękę. Pracy jest mniej niż kiedyś (bieżąca woda, pralki automatyczne, pieluchy jednorazowe…), ale mniej też dostaje się w zamian. W normalnej sytuacji, kiedy matka ma swobodę opiekowania się dzieckiem tak, jak uzna za stosowne, dziecko rzadko płacze, a kiedy już to robi, matka jest pełna współczucia i empatii („biedactwo, co też mu dolega”). Jeśli jednak nie wolno ci brać dziecka na ręce, spać z nim, karmić go piersią ani pocieszać, dziecko płacze więcej, a matka podchodzi do jego smutku z poczuciem bezsilności, a w dłuższej perspektywie ze złością i niechęcią („a temu o co znowu chodzi?”).

Wszystkie te tabu i uprzedzenia wywołują płacz u dzieci, ale nie uszczęśliwiają też rodziców. Komu więc dają satysfakcję? Może niektórym pediatrom, psychologom, wychowawcom i sąsiadom, którzy je rozpowszechniają? Oni nie mają prawa wydawać ci rozkazów, mówić ci, jak masz żyć i traktować swoje dziecko. Zbyt wiele rodzin poświęciło szczęście swoje i swoich dzieci na ołtarzu bezpodstawnych uprzedzeń. W tej książce chcemy rozwiać mity, przełamać tabu i zapewnić każdej matce swobodę cieszenia się macierzyństwem tak, jak chce.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: