Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Mój ojciec mnie boli! Uleczyć "ranę ojca" - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
7 października 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Mój ojciec mnie boli! Uleczyć "ranę ojca" - ebook

W książce Mój ojciec mnie boli! Uleczyć „ranę ojca” Joël Pralong analizuje i opisuje kluczowe zagadnienie „braku ojca” – związane z nim urazy psychiczne, a także ich osobiste i społeczne konsekwencje: zaburzenia tożsamości, trudności z identyfikacją płciową oraz lęk przed rzeczywistością. Dzięki wskazówkom dotyczącym symptomu „rany ojca” łatwiej uporać się z wewnętrznym cierpieniem, spowodowanym przez negatywne wyobrażenie ojca, które wynieśliśmy z dzieciństwa, i odkryć radość bycia w pełni sobą.

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7906-005-4
Rozmiar pliku: 2,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WPROWADZENIE

Zraniona mewa

Im częściej się jej przyglądam, tym bardziej mnie fascynuje – to zawieszona nad moją głową reprodukcja Powrotu syna marnotrawnego, dzieło holenderskiego malarza Rembrandta. W jakiś zdumiewający sposób odnosi się do mnie samego, do mojego sposobu przeżywania relacji z innymi i z Bogiem. To dzieło wielkie i głębokie jak ocean. Jego kontemplowanie nigdy nie nuży. A poetycki opis Paula Baudiqueya1 dodaje temu przeżyciu intensywności, czyniąc je jeszcze bardziej przejmującym:

Jego twarz jest twarzą ślepca. Oczy Ojca osłabły, gdy starał się przebić wzrokiem mrok nocy. Niecierpliwie czekał na ten nieprawdopodobny powrót, zdarzało się, że jako jedyny. Nie licząc wszystkich wylanych ukradkiem łez… Tak, to rzeczywiście on, Ojciec, płakał najczęściej! Przygląda się teraz synowi: kark galernika… i ten okrywający życiowego rozbitka bezkształtny łachman, w którego pomiętych fałdach skrywa się jeszcze i gwiżdże wicher wielkich sztormów. Obcasy sandałów starły się jak kadłub galeonu o krawędzie podwodnych skał, blizny są śladami wszystkich błędnych ścieżek. Rozbitek spodziewa się sądu: „potraktuj mnie jak ostatniego spośród sług twojego domu”. Nie wie jeszcze, że w oczach ojca on, ostatni z ostatnich, jest pierwszym wśród wszystkich. Oczekiwał spotkania z sędzią, a znalazł się w bezpiecznym porcie; wyrzucony na brzeg, odtrącony, pusty, ale wreszcie gotów na przyjęcie miłości.

Od tylu już lat dokładnie przypominam syna marnotrawnego, tego najmłodszego, który odszedł i powrócił (zob. Łk 15,11–32), młodego człowieka nieustannie spragnionego nowości i silnych wrażeń, nienasyconego w pogoni za uznaniem i aprobatą. Ja także jestem najmłodszy w rodzinie, a marzycielski, artystyczny temperament i zmienne usposobienie nastolatka kipiącego pomysłami, projektami i kreatywnością skłaniały mnie do działania intuicyjnego, na oślep. Jak przed dżumą uciekałem przed wszelką formą autorytetu traktowanego jako próba umieszczenia mnie w klatce, czego nie znosiłem; jak mewy, kierowałem się ku stale nowym horyzontom. Ale nie jestem mewą… Co to ma zresztą za znaczenie! Gdy przychodzi mi ochota uprawiać wysoko w powietrzu akrobacje na skrzydłach wyobraźni, nieuchronnie spadam głową w dół, w stronę tej niekiedy naprawdę okrutnej rzeczywistości. Wtedy, ciągnąc złamane skrzydło, nie mam innego wyjścia, jak tylko rzucić się w ramiona Bożej miłości i, wtulając twarz w zagłębienie „łona miłosierdzia”, szukać nowej drogi. Czy wiecie, że w Biblii miłosierdzie jest zestawiane z łonem matki? Bóg kocha nas i przyjmuje z czułością macierzyńską: „Czy Efraim nie jest dla Mnie umiłowanym synem, najdroższym moim dzieckiem? Bo im więcej go napominam, tym bardziej noszę go w sercu i wzruszam się do głębi. Na pewno ulituję się nad nim” (Jr 31,20)2. Jak echo, tekst grecki przypowieści Łukasza precyzuje:
„A kiedy jeszcze był daleko, zobaczył go ojciec i ulitował się” (Łk,15,20).

Paul Baudiquey pięknie opisuje gest syna:

Wsparty na policzku – jak noworodek leżący w zagłębieniu brzucha matki – dopełnia procesu narodzin. Nieme wołanie łona, od którego się odwrócił, brzmi szeptem w jego uszach. On je słyszy.

Miłosierdzie jest „zagłębieniem łona matki”, w którym mogę narodzić się na nowo i stać się w ten sposób tym, kim jestem naprawdę: nie mewą, ale synem Ojca, który gorąco mnie kocha. Bo to ten Ojciec wpisuje w moje serce najgłębszą tożsamość: „Jesteś moim najukochańszym synem i kocham cię!”.

Przez lata posługi w parafii to łono matki przykuwało moją uwagę do tego stopnia, że przesłoniło mi zupełnie osobowość Ojca, imponującą przecież na płótnie Rembrandta. Pomijałem ją kompletnie w moich kazaniach, wspominając przy każdej okazji łono miłosierdzia, matkę, która pociesza, myje, pielęgnuje, przytula. Sądzę, że ten brodacz o majestatycznej posturze wprawiał mnie w pewne zakłopotanie. Skąd to przemilczanie? Lęk przed ojcem? Ojcem, który zajmuje zbyt wiele miejsca? Trzeba powiedzieć, że w dzieciństwie miałem bardzo dobre relacje z matką i słaby kontakt z ojcem. Taka jest z pewnością przyczyna…

A potem, podczas rekolekcji „powrotu do źródeł” (lato 2013), moja dusza zaczęła mi przypominać: „Joël, jesteś księdzem pełnym miłosierdzia. Wszystkim, którzy do ciebie przychodzą, okazujesz serce matki, ale teraz powinieneś stać się ojcem”. Wyobraźcie sobie ten szok! Obraz Rembrandta przybrał odtąd zupełnie inny wygląd, odsłonił przede mną prawdziwą twarz Ojca. Poczułem, jak rodzi się we mnie siła ojca. Byłem w stanie oderwać się od łona matki, aby pójść do Ojca, pozwolić, aby moje ramię objęła Jego silna, męska ręka. Zdałem sobie sprawę, że matka to „gospoda dobrego Samarytanina” (zob. Łk 10,25–37), miejsce odzyskiwania sił, uleczenia, pocieszenia, gdzie dobrze się żyje, ale że pewnego dnia trzeba pójść dalej, na nowo wyruszyć w drogę. Ojciec objawił mi się jako ideał odwagi, dzielności, niezłomności, woli wypełnienia swoich zobowiązań mężczyzny i chrześcijanina, zapomnienia o sobie, dawania siebie, wypełniania do końca ewangelicznych wymagań. Zarysowała się przede mną nowa perspektywa, zaczynała się nowa nauka: podjąłem nareszcie próbę stania się samemu ojcem. Ta droga w sposób nieunikniony skrzyżowała się z drogą mojego żyjącego wciąż ojca; wrócę jeszcze do tego tematu. Bo dziś stawiam sobie pytanie: „Czy rzeczywiście byłem synem? Czy moje uczenie się roli ojca duchowego nie wpisuje się w naukę synostwa wobec Ojca Niebieskiego?”.

„Syn swojej matki”, niedorastający do ojcostwa, pozostaje przez całe życie istotą spragnioną miłości, czułości, uznania i aprobaty. Rodzajem Calimero3, który wątpi w siebie, w swoją tożsamość, swoje możliwości. Nadmiernie wrażliwy, nie znosi ani przeciwności, ani sprzeciwu. Jedno słowo krytyki powala go na ziemię, natomiast najmniejsze pochlebstwo wprawia w niebotyczny zachwyt nad sobą. Utrzymuje kontakty tylko z tymi, którzy go nagradzają, utwierdzają w dobrym mniemaniu o sobie, chronią. Nieustannie odczuwający potrzebę mówienia o sobie, zwierzania się pierwszemu lepszemu, niechętnie słucha innych. Uwodziciel i manipulator, ma tylko jedno zmartwienie: jak stać się kochanym. „Syn matki” nieświadomie szuka „mamusi”, która by go rozpieszczała i otaczała troskliwą opieką. „Syn ojca” natomiast daje siebie z radością, wierzy we własne siły i idzie naprzód, wspierając się na poczuciu pewności siebie, które dał mu ojciec. Ojcowskie rady dodają mu odwagi, nadają rozmach jego działaniom, ojcowskie korekty i zalecenia budują go, ukierunkowują jego nadmierną uczuciowość, wyrabiają w nim zdecydowanie i wytrwałość, poczucie odpowiedzialności, osobiste zaangażowanie. Ojciec potwierdza jego projekty i intencje: „Działaj, mój synu, tak jest dobrze”, albo, wręcz przeciwnie, hamuje go: „To zły pomysł, czekaj, zastanów się!”. Jest ważnym punktem odniesienia.

Ojciec pozostaje jednak głęboko synem… Synem tego łona matki, które chroni go przed wszelkim skostnieniem, pozwala pozostać ojcem czułym i miłosiernym, a zarazem synem ojca, zdolnym do zdecydowanego, odważnego i wytrwałego działania. Na podobieństwo tych dwóch rąk, które widzimy na obrazie Rembrandta: jedna duża, męska, umięśniona, chwyta ramię syna, zaś druga, delikatna, miękka, kobieca, dotyka jego wątłej muskulatury, dodając mu otuchy.

Syn ojca, człowiek dorosły, pozostaje zależny od Ojca Niebieskiego, od którego pochodzi nazwa wszelkiej rodziny. To On wzmacnia w nim duchowość, stanowi jego fundament i zakorzenia go w miłości Chrystusa (zob. Ef 3,15–15). „Ojciec naszego Pana Jezusa Chrystusa, Ojciec miłosierdzia i Bóg wszelkiego pocieszenia” (2 Kor 1,3) utwierdza nasze serce w przekonaniu, że naprawdę jesteśmy dziećmi Bożymi.

Czy wobec tego stanę na wysokości zadania jako ojciec duchowy promieniujący miłością, który daje, nie oczekując niczego w zamian, akceptuje utratę miłości swoich dzieci, ponieważ chce, aby były wolne… aby miały prawo opuścić dom, wyprzeć się go, odrzucić jego autorytet, nie kochać go już … i w końcu do niego wrócić? Ojciec, który nie szuka uznania, akceptacji, uwielbienia, ponieważ otrzymuje je obficie od Ojca Niebieskiego o sercu matki? Ojciec, który potrafi być zarazem wymagający i miłosierny, bo wspiera się na Ojcu, fundamencie jego najgłębszej istoty, życiu jego życia?

Ta książka, jak to już zrozumieliście, stanowi logiczne następstwo mojego opisanego wyżej doświadczenia duchowego. Krok po kroku uczy być synem w Synu (Jezus), aby coraz bardziej przypominać Ojca4. W przypadku wielu z nas ta przemiana wymaga uleczenia „rany ojca”, albo dokładniej uwolnienia się od wyobrażenia ojca, które stworzyliśmy sobie w dzieciństwie. Coraz więcej ludzi młodych i nieco starszych nosi jego ślady do tego stopnia, że wątpią we własną tożsamość (rozdział 1). W jaki sposób następuje uleczenie? Święci, chrześcijanie dawni i współcześni dają nam tego świadectwa (rozdział 2). Z sakramentu przebaczenia, ofiarowanego przez Ojca, „od którego bierze nazwę wszelki ród na niebie i na ziemi” (Ef 3,15), płynie potężna łaska wyzwolenia się od negatywnego obrazu ojca, dzięki której nieustannie poszerzamy znajomość naszej najgłębszej tożsamości synów i córek Bożych w Synu (rozdział 3), aby żyć jak dzieci Boga w zaufaniu i oddaniu (rozdział 4).Rozdział 1

PROBLEM NIEOBECNYCH OJCÓW

Tata cool i mama kwoka

Lubię, kiedy taty nie ma, mam wtedy mamę tylko dla siebie (Jean, 8 lat).
Mój ojciec jest cool, odnosi się do mnie jak kolega, czasem palimy tego samego papierosa, tylko po to, żeby być razem (Axel, 14 lat).
To prawda, rola kobiety w domu jest coraz większa. Mamy troje dzieci, a czasem mam wrażenie, że mój mąż jest czwartym. Dość wycofany i dyskretny, gdy trzeba podejmować decyzje, zawsze zdaje się na mnie, a sam chętnie się im podporządkowuje (Michèle, 45 lat).

Nie chodzi o to, że ojciec jest nieobecny: problem stanowi osłabienie funkcji ojcowskiej i jego poważne konsekwencje dla rozwoju dziecka i całego społeczeństwa. Od czasu, kiedy „zabroniono zabraniać” (maj 1968), autorytet zadrżał w posadach, ograniczenia znikły. Prawo? Mamy je w nosie, nie boimy się przedstawicieli służb porządkowych i wymiaru sprawiedliwości, prowokujemy ich; nauczyciele często stają się obiektem agresji… Wszystko to sprzyja zachowaniom, które pozostawiają swobodę niekontrolowanym wybuchom popędów, natychmiastowemu zaspokajaniu potrzeb i pragnień, rozpasaniu uczuć i ucieczce od rzeczywistości, aby schronić się w marzeniach i sztucznych rajach, krótko mówiąc – postawom absolutnie typowym dla nastolatków, oscylujących między marzeniem a rzeczywistością. W takim społeczeństwie „adolescentrycznym”5, gdzie emocje dominują nad racjonalnością, gdzie akty przemocy wśród młodzieży mają miejsce zarówno na głównych ulicach, jak i na przedmieściach, gdzie gromkie rewindykacje kieruje się przeciw państwu – żywicielowi, a na ulice wychodzi pod byle pretekstem, rozwiązanie problemów powinno zawsze przyjść z zewnątrz, a winni są zawsze inni… W takim społeczeństwie politycy, służby socjalne, szkoła, wychowawcy coraz bardziej przypominają „mamusie”, które chronią, pomagają i wspierają, opiekują się, pocieszają, żywią, edukują, cały czas prowadzą dialog, towarzyszą, tolerują, obiecują; karzą także, ale tylko tak, aby dać nową szansę wybrnięcia z kłopotów. Symptomatyczne są programy typu „telerealités”, w których życie uczuciowe innych ludzi rzuca się na pastwę widzów: groteskowy spektakl, tuczący się intymnymi problemami innych, prawdziwy koktajl złości, lęku, zazdrości, napadów płaczu lub śmiechu, który w ostatecznym rozrachunku jedynie porusza emocje, nie przedstawiając rozwiązań. Można powiedzieć – piwo, które pieni się i pryska, po czym piana opada na powierzchnię cieczy, nie pozwalając na delektowanie się smakiem. W tej „rozrywce” i emocjonalnych debatach wszyscy widzowie grają wobec osoby w kłopotach rolę „mamusi-do-osuszania-łez”, podchodząc do problemu ze swojego własnego punktu widzenia, ze współczuciem lub z uciechą. Jak pójść dalej, skoro zasady etyczne zostały wykreślone z codziennego życia? I niech nikt nie waży się przypadkiem odwoływać do zdrowego poczucia moralności: zostanie okrzyknięty nietolerancyjnym i staroświeckim katolem!

Mówię sobie, że wobec tego stanu rzeczy gwałtownie potrzebujemy „dobrego ojca”, kochającego i roztropnego, aby zrobił trochę porządku i z powrotem „postawił kościół w centrum wsi”. Oczywiście każdy zbiera to, co zasiał. Trzeba powiedzieć, że przeszliśmy od społeczeństwa patriarchalnego lat 50.,
uregulowanego jak szwajcarski zegarek według precyzyjnych i ściśle ustalonych kryteriów, w którym każdy problem miał swoje rozwiązanie, a każdy człowiek – dobrze określony zakres odpowiedzialności, do społeczeństwa matriarchalnego, w nieskończoność przetrzymującego dzieci w „inkubatorze” i hamującego proces uczenia ich autonomii odpowiedzialnych dorosłych. Zmiana warunków życia, niepewna przyszłość rysująca się przed młodymi, obawa przed niepowodzeniem, coraz wyższe koszty finansowe, zjawisko „kokonu”6 utrzymywanego niekiedy przez rodziców, którzy nie przeżyli żałoby po swoim własnym okresie dojrzewania, w żaden sposób nie zachęcają młodych do zdrowego oddzielenia się od rodziny i rozpoczęcia samodzielnego życia. Wobec nastolatków w nieustającym kryzysie, buntujących się przeciw ich autorytetowi i stawiających się ostro przy najmniejszym sprzeciwie, rodzice często czują zniechęcenie. Niekiedy, znużeni powtarzaniem w kółko tych samych poleceń, w końcu opuszczają ręce, wahając się wprowadzać ograniczenia lub nie wiedząc, gdzie wyznaczyć granice.

Przeżywający ten burzliwy okres życia młodzi ludzie są tak samo rozdrażnieni jak ich rodzice. Pozbawieni wzbudzających zaufanie odpowiedzi, wobec braku ojców i wypróbowanych zasad etycznych, niektórzy z nich ześlizgują się ku zachowaniom ryzykownym: myśli i próby samobójcze, ucieczki, agresja, depresja, toksykomania, uzależnienia wszelkiego rodzaju.

Tato, nie jesteś moim kumplem

Chcę być taki duży i taki silny jak mój tata (Julien, 5 lat).
Mój tata wie wszystko, nie potrzebuję zaglądać do słownika (Martine, 8 lat).

Ojciec nie jest kumplem, lecz wzorem, który dziecko chce naśladować, z którym chce się identyfikować. Ale zacznijmy od początku.

Czy tego chcemy, czy nie, naszym pierwszym doświadczeniem miłości, najwcześniejszym obiektem naszych uczuć, jest mama! W początkach swojego istnienia, w łonie matki, we wnętrzu zamkniętego świata zapewniającego poczucie bezpieczeństwa – ciepłego, kochającego, niezawodnie chroniącego przed przeszkodami i przeciwnościami – maleństwo jest ściśle związane z matką. Całkowicie zależne od swojego małego raju, nie musi dokonywać żadnych wysiłków, wszystkie jego pragnienia są zaspokajane automatycznie. To genialne! Psychologia mówi o „związku symbiotycznym”, o „fuzji” z matką: jeżeli torebkę herbaty zanurzymy w kubku gorącej wody (infuzja), nie da się już oddzielić wody od herbaty. Nie ma różnicy pomiędzy matką a dzieckiem: „Mamusia to moje powiększone »ja«, zamieszkuję wielkie królestwo i jestem jego królem!”. A potem nadchodzi dzień, gdy nasz mały człowieczek wystawia nos na szarą rzeczywistość: szok narodzin, zerwanie! Niezbędna separacja, pęknięcie tego niezróżnicowanego i wynikającego z symbiozy „my”, aby nasz mały król wykształcił własne, różne od matczynego, „ja”, poddane Jego Wysokości Światu, który go otacza, podległe rzeczywistości jeszcze dla niego nierzeczywistej. Ale przez kilka lat, zwykle około trzech, symbioza trwa i wrażliwe dziecko pozostaje uczepione matki jak pijawka. Potem pojawia się ten, który psuje zabawę, bo nie znosi pijawek: ojciec! Inaczej mówiąc, intruz rozrywa symbiotyczną relację matka – dziecko: „Nie jesteś małym królem – daje do zrozumienia – i nie jesteś na świecie sam, twoja matka nie jest tobą, jesteś od niej różny, a ja jestem jej mężem”. W ten sposób ojciec po raz pierwszy odgrywa rolę autorytetu, który stawia granice instynktowi posiadania dziecka. Bez tych ograniczeń dziecko, nastolatek czy młody dorosły, będzie się starał narzucić innym swoje własne prawa, realizować swoją wolę według własnych kaprysów. Będzie wszystkiego oczekiwał od innych, nic nie dając w zamian; krótko mówiąc – nastąpi panowanie dziecka króla! Myśląc z nostalgią o swoim raju utraconym, schroni się w wirtualnym i nierealnym świecie przyjemności, egocentryzmu i władzy, myląc swoje pragnienia z rzeczywistością. Stale szukające przyjemnych wrażeń, zależne od sztucznych rajów zapewniających nagrodę, dziecko król nigdy nie osiągnie autonomii człowieka dorosłego. Swoim autorytetem ojciec zmusza dziecko króla do opuszczenia własnego światka i zmierzenia się ze światem innych, co nie przebiega bez rozczarowań, frustracji i konfliktów.

Ale, uwaga, autorytet nie oznacza tyranii! Zgodnie z łacińską etymologią augere oznacza „zwiększać, wydobywać, promować”, a ten, kto go posiada,
auctor, „zwiększa” swojego protegowanego, nadaje mu znaczenie, promuje. Można byłoby go porównać do podpory stanowiącej oparcie dla pnia drzewka aż do jego pełnej dojrzałości. Chodzi oczywiście o autorytet miłości, który podtrzymuje dziecko, dodaje mu pewności siebie i odwagi w jego wyborach lub je ogranicza.

Głos autorytetu wywiera silny wpływ pedagogiczny zarówno na dziecko, jak i na nastolatka. Jeden i drugi powinni usłyszeć od ojca: „Tak, mój synu, dobrze, zachęcam cię!”, albo, wręcz przeciwnie: „Nie, mój synu, nawet jeśli nie zgadzasz się z moimi poleceniami, mówię ci nie… bo cię kocham!”. Jeszcze dziś pamiętam siedemnastoletniego Grégoire’a zwierzającego mi się na zakończenie pewnej pasjonującej debaty między młodymi ludźmi: „Moi kumple skarżą się, ponieważ rodzice ich kontrolują, ale nie wiedzą, jakie to szczęście, że mają ojców, którzy wprowadzają im ograniczenia!”. W podtekście – ojców, którzy ich kochają… Ten młody człowiek, wydany na pastwę niekontrolowanych popędów, zastanawiał się, kim naprawdę jest… Obowiązek określenia punktów odniesienia, utwierdzenia dziecka w jego głębokiej tożsamości, spoczywa bez wątpienia na ojcu. Dziecko szuka u ojca uwagi i reakcji na swoje postępowanie, aby móc szanować i akceptować siebie jako istotę ludzką, wraz ze swoimi zaletami i wadami. Brak zainteresowania pozbawia je wiary w siebie i budzi wątpliwości co do uczuć innych względem niego. Podobnie jest z akceptacją własnej tożsamości płciowej przez dziewczynkę lub chłopca. Komplementy ojca, dotyczące na przykład sposobu ubierania się córki, jej wyglądu, rezultatów w szkole albo osiągnięć sportowych, pomagają przyszłej kobiecie w rozwinięciu pozytywnego wizerunku samej siebie i swojej kobiecości. Czując uznanie i akceptację ojca, będzie dumna z siebie. Podobne cechy rozwinie chłopiec, gdy ojciec potrafi być dla niego wzorem. Psychoanalityk Tony Anatrella podsumowuje:

Dziecko myśli o sobie jako o dziewczynce lub chłopcu również poprzez sposób, w jaki postrzegają je rodzice. Rodzice powinni uznać płeć, jaką natura dała ich dziecku, aby mogło ono naprawdę zbudować swoją tożsamość seksualną7.

I oto po długim okresie spokoju następuje burzliwe wejście w okres dojrzewania. Długi okres przejścia, lęków, niepokoju, gniewu, rewolty, szaleństwo popędów, pragnienie wypłynięcia na szerokie wody, zerwania cum, wolności. A tymczasem za pełnymi dezynwoltury postawami roszczeniowymi kryje się wrażliwy młody człowiek. Przypomina pisklę zamknięte w skorupce, które napiera na ścianki, próbując je skruszyć. Szamoce się, stara się wydostać, ale podobnie jak mały ptaszek, nie jest naprawdę gotowy żyć samodzielnie. Wobec tego wścieka się na swoich rodziców i nakładane przez nich ograniczenia. Adolescent nie jest już dzieckiem, ale nie jest też zupełnie dorosły. Szuka swojej tożsamości, potrzebuje rodziców. Nastolatek stojący przed ojcem buntuje się, odrzuca jego autorytet, przeciwstawia się jego zapatrywaniom. Normalne… Czyż nie trzeba „przeciwstawić się, aby zaistnieć”, aby odnaleźć własne znaki rozpoznawcze, swoją osobowość różną od osobowości rodziców? W konfrontacji z ojcem testuje jego zdolność do zachowania równowagi, jego siłę, odporność, jego miłość do siebie. Nieświadomie mówi sobie: „Jeżeli mimo mojego skandalicznego zachowania ojciec pozostanie wobec mnie mocny, jak mur miłości, to znaczy, że warto, żebym istniał!”. Jego bunt jest sposobem, w jaki woła: „Nie znoszę siebie, nie znoszę ciebie, ale ty, błagam, znoś mnie, kochaj mnie, nie odrzucaj mnie!”. Potrzebuje tego dowodu miłości, aby budować siebie, odnaleźć w ojcu solidny i wiarygodny wzorzec, tego, kto nie opuszcza rąk, pozostaje dyspozycyjny, uważny i wymagający w swoich poleceniach. Ale ilu ojców rozumie to w ten sposób, i nie pozwala sobie, ze szkodą dla swojego potomstwa,
na ucieczkę?

Wrogie zachowanie nastolatka, czy to dziewczynki, czy chłopca, wobec rodziców nie jest koniecznie wyrazem woli zerwania z nimi. Za atakami wściekłości i napadami smutku kryje się dyskretne, ale naglące wezwanie, dziewczynki względem matki, chłopca – wobec ojca, aby się nimi zainteresować. Cechą charakterystyczną tego okresu niestabilności jest ambiwalencja: z jednej strony nastolatek ma trudności z porzuceniem bezpiecznych pieluszek dzieciństwa, a z drugiej – chciałby uwolnić się spod kurateli rodziców; stąd frustracja. Bardziej niż kiedykolwiek, przyszły dorosły wymaga uspokajającej, mocnej i pełnej uczucia obecności rodziców. Gdy ci ostatni opuszczają ręce z obawy przed utratą jego szacunku, wyprowadzeni z równowagi zmiennością jego nastrojów, nastolatek dostrzega w tym oznakę słabości, co popycha go do szukania odpowiedzi gdzie indziej, poza
rodziną.

Podkreślając rolę ojca, nie chcemy oczywiście umniejszać roli matki w wychowaniu dzieci. Powiedzmy, że, zgodnie ze schematem klasycznym, mamę jako tę, która przyjmuje życie dziecka, widzimy raczej jako osobę pełną miłości, czułości, cierpliwości, niosącą pociechę, podczas gdy ojciec reprezentuje bardziej autorytet, siłę, bezpieczeństwo… cechy niepozbawione czułości i miłości, ale manifestowane w sposób zarazem komplementarny i różny. Aby wierzyć, dziecko potrzebuje tej podwójnej komplementarności, ojca i matki.1 Do wysłuchania na You Tube: „Powrót syna marnotrawnego” (Le retour du prodigue) Paula Baudiqueya.

2 Wszystkie cytaty z Pisma Świętego za: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, opr. Zespół Biblistów Polskich z inicjatywy Towarzystwa Świętego Pawła, Edycja Świętego Pawła, Częstochowa 2009.

3 Bohater japońskiego serialu, mały antropomorficzny ptaszek, którego marzeniem jest latać jak inne ptaki – przyp. tłum.

4 W tekście słowo „Ojciec” pisane dużą literą odnosi się do Boga Ojca, podczas gdy „ojciec” pisany małą literą odnosi się
do ojca ziemskiego.

5 Zob. Tony Anatrella, Interminables adolescences. Les 12/30 ans, Cerf–Cujas, Paryż 1991.

6 Zachowanie domatorskie i pasywne, zależność od otoczenia rodzinnego, zapewniającego ochronę przed wszelkimi problemami.

7 Tony Anatrella, La différence interdite. Sexualité, éducation, violence, Flammarion, Paryż 1998.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: