Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

My Summer in Seoul - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
15 sierpnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
41,99

My Summer in Seoul - ebook

Miłość w świecie K-POPU.

To miało być cudowne lato. Grace nie wiedziała jednak, że wakacje rodem z koreańskiej dramy wywrócą jej życie do góry nogami.

Grace leci do Korei i rozpoczyna staż w wytwórni płytowej wujka. Jej zadaniem ma być opieka nad najsławniejszym zespołem k-popowym. Początkowo nie potrafi się odnaleźć w obcym kraju i nowej roli. Na zespół nie ma co liczyć – wszyscy jej nie cierpią. Zwłaszcza zbuntowany Lucas, który robi wszystko, by uprzykrzyć jej życie. Tylko Rae jest niezwykle pomocny i… piekielnie uroczy.

Zbliża się dzień wielkiego comebacku zespołu i napięcie zaczyna rosnąć. Także pomiędzy Grace i Lucasem. Czy niechęć między nimi przerodzi się w głębsze uczucie? A może szczęście czeka na Grace z kimś innym?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-8909-3
Rozmiar pliku: 3,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD AUTORKI

Nieraz można usłyszeć, jak autorzy mówią projektach zrodzonych z pasji, projektach, które realizują, bo chcą, bo gdyby ich nie zrealizowali, mieliby wrażenie, że umarła cząstka ich duszy – ten projekt był właśnie taki dla mnie.

Na pomysł napisania książki, której akcja toczy się w świecie K-popu, wpadłam już w 2019 roku, będąc na zjeździe pisarzy ApollyCon w Waszyngtonie. Przybyło wielu czytelników i panowała wprost bajeczna atmosfera. Już wtedy byłam wielką fanką K-popu, a ponieważ osoba z grona znajomych nieustannie podsyłała mi teledyski, postanowiłam puścić przy naszym stoliku _MIC Drop_ BTS­-u i włączyłam ciągłe powtarzanie.

Niebywałe, jak wielu ludzi zaczynało tańczyć, śpiewać, jak się przy tej muzyce odprężało (bądźmy szczerzy, podpisywanie książek w społeczności wielbicieli romansów może być szalenie stresujące dla zarówno autorów, jak i czytelników – to jeszcze jeden powód, dla którego tę społeczność tak bardzo lubię!).

Powiedziałam swojej agentce i wydawcom, że zamierzam to zrobić, zamierzam napisać tę książkę – w końcu stworzyłam już tonę romansów o gwiazdach rocka, więc to nie mogło się specjalnie różnić, prawda?

Ha! Cóż, wiedziałam, że idole podlegają silnej presji, a branża k-popowa to zupełnie inna bajka, ale dopiero kiedy się w nią zagłębiłam, zdałam sobie sprawę, że nie mam o niej zielonego pojęcia. Trudno byłoby pomieścić wszystkie te niuanse w jednej książce, więc trzymajcie kciuki za kolejne!

Był to dla mnie projekt z pasji także dlatego, że kilkoro profesjonalistów z branży głośno powątpiewało, czy uda mi się to napisać. Albo czy to się sprzeda? Albo czy nie jest to coś zbyt nowego? Do jakiego gatunku można by to w ogóle zaliczyć? Pisałam w swojej karierze teksty należące do różnych gatunków i zawsze starannie gromadziłam informacje na dany temat, a poza tym, bez względu na okoliczności, korzystałam z pomocy wyczulonych czytelników (_sensitivity readers_), dlatego trochę się zdziwiłam. Znalazły się jednak bardzo ważne dla mnie osoby, które mi powiedziały, że jeśli ta historia żyje już w mojej duszy, to powinnam ją napisać. Gdybym zamieściła tu ich nazwiska, lista byłaby długachna, więc dziękuję wszystkim, którzy wyciągnęli do mnie rękę, którzy mi pomogli. Dziękuję ludziom z całego świata, od Korei po Chiny, Afrykę, Stany, Kanadę. Ta książka nie powstałaby bez waszego udziału. Naprawdę.

Kiedy zaatakował covid, postanowiłam głębiej zanurzyć się w K-popie, mimo że już od niemal roku próbowałam pisać. Nie mogłam wiedzieć, że pandemia będzie się przedłużać i że będę zmuszona spędzić nieco „wolnego czasu” w domu, gdzie kontynuowałam research, a do tego oglądałam filmiki na YouTubie (głowę daję, że moje najmłodsze dziecko zna już koreański). Zaczęłam nawet uczyć się języka i próbowałam przeżyć dzień zgodnie z planem k-popowego idola, tak żeby całkowicie zanurzyć się w tę rzeczywis­tość – nie wytrzymałam długo, a jako rodzic wiem przecież, czym jest brak snu! To było nad wyraz ciekawe doświadczenie, a teraz z radością mogę ogłosić, że dosłownie wszystkie moje dzieci chcą słuchać K-popu. Niesamowite, prawda?

Jestem niewypowiedzianie wdzięczna za doświadczenia związane z pisaniem tej książki i chcę bardzo, bardzo, bardzo podziękować Seoul Street & Q4 Entertainment, a także Content Group, Willowi Yunowi Lee oraz Markowi i Christine Holderom za wiarę pokładaną w tej opowieści i za zaadaptowanie jej dla telewizji. Jesteście wspaniali.

Mam nadzieję, że wszystkim wam spodoba się ta książka.

Nie – nie książka. Doświadczenie ;­-)SŁOWNICZEK K-POPU

K-POP – koreańska muzyka pop.

IDOL – gwiazda K-popu.

VISUAL – idol cechujący się doskonałym wyglądem i właśnie dzięki swojemu wyglądowi skupiający uwagę. Przykładem mogą być Jin z BTS albo nieco później, V z tej samej grupy. W 2021 roku fancamy z udziałem tego drugiego osiągnęły przeszło dziesięć milionów wyświetleń.

TRAINEE – osoba pozostająca pod skrzydłami wytwórni muzycznej i wraz z innymi przygotowująca się do tego, by zostać idolem albo solo, albo – częściej – w grupie. Przygotowanie to może obejmować zaledwie kilka miesięcy treningu tanecznego i nauki śpiewu pod kierunkiem nauczycieli z wytwórni, ale może też trwać kilka lat. Niektórzy uczą się latami i nigdy nie debiutują. Można to porównać do udziału w bootcampie dla rekrutów wytwórni muzycznej.

MAKNAE – najmłodszy członek grupy.

SASAENG – fan, który nie szanuje prywatności swoich idoli, prześladuje ich, doprowadza do niebezpiecznych sytuacji z ich udziałem i czuje się panem ich życia. Jednym z powodów, dla których idole nie umawiają się na randki albo są nakłaniani, by ukrywać związki, jest właśnie zachowanie takich „fanów”.

NETIZEN – komentator internetowy, zwykle agresywny wobec innych użytkowników, tzw. wojownik klawiatury.

BIAS – twój ulubieniec, ktoś w twoim typie.

COMEBACK – sytuacja, w której idol albo muzyk wypuszcza nowe dzieło i wraca do publiczności z nowym wyglądem, nowym teledyskiem, nowymi utworami, epką albo albumem (także we współpracy z innymi artystami).

VARIETY SHOW – program, w którym występują idole. Może obejmować występ muzyczny, aktorski, skecz kabaretowy albo wstęp do niego, konkurs itp.

MV – teledysk.

SHOWCASE – zazwyczaj jest to impreza, podczas której debiutują grupy niemające dość piosenek, by dać pełnowymiarowy koncert. Dana grupa wykonuje do pięciu utworów. Swój showcase mogą mieć także grupy istniejące już jakiś czas, takie jak SWT, o ile wydały wcześniej tylko epki, a nie mają w dorobku długogrającego albumu. Chcąc znaleźć dobre przykłady showcase’ów, warto sprawdzić nowsze zespoły takie jak Enhypen, Aespa czy Treasure.SOMETHING
WORTH TAKING.

Poznajcie SWT

SWT składa się z pięciu członków w wieku od osiemnastu do dwudziestu trzech lat. Zadebiutowali w wytwórni FS w 2018 roku i zdobyli popularność za sprawą swoich ostatnich trzech albumów.

SWT to skrót od SOMETHING WORTH TAKING, czyli coś, co warto zdobyć, a tym czymś są serca fanów, gdy grupa występuje na scenie.

SWT znane jest ze swojej skrytości, zamiast występować w licznych variety show szczelnie wypełniających grafik, wolą się skupić na muzyce i występach na żywo dla swoich fanów. Mają też, jak się okazuje, dość okrojone profile, bo ich koncept opiera się na tajemniczości, co ma nakłonić fanów do tego, by się postarali i samodzielnie poznali osobowości członków SWT. Przynosi to pożądany skutek, gdyż fani gotowi są zrobić niemal wszystko, by odkryć szczegóły z życia najszybciej zdobywającej popularność grupy k–popowej na świecie.PROLOG

NAIWNA: wykazująca się brakiem doświadczenia, zdolności oceny sytuacji bądź wiedzy; łatwowierna. Zobacz też: Grace Lee.

Grace

Sierpień 2020

Wpatrywałam się w dokładnie tę samą bramkę, którą przekroczyłam równo trzy miesiące wcześniej, wylądowawszy w Seulu.

Jasne, że musiała to być ta sama bramka.

I dokładnie te same siedemdziesiąt dwa niewygodne, niebieskie krzesła, które zdążyłam policzyć, bo zjawiłam się na lotnisku trzy godziny przed czasem.

Uciekałam.

Po krzykach.

Po awanturze.

Po łzach, z których kilka przylgnęło mi do policzków. Nie było sensu ich ścierać, bo z piekących oczu na zaczerwienioną od płaczu skórę wypływały kolejne.

Idealny kraj, żeby sobie popłakać: prawie zawsze znalazł się ktoś, kto ci wytknął, że wydajesz się zmęczona, wyglądasz staro albo po prostu brzydko, i wyrażał przy tym takie czy inne emocje. Na dodatek byłam opalona – cóż, możecie sobie wyobrazić tę grozę malującą się na twarzach ludzi, którzy mnie oglądali.

Nie potrafiłam o tym myśleć. O jego obojętnym spojrzeniu, o tym, że nawet nie drgnął, że przez myśl mu nie przeszło, by za mną pobiec, mimo tego, co mi wyznał, i nie rozumiał, czemu w ogóle tak się zdenerwowałam, kiedy obudziłam się w środku pandemonium. I zobaczyłam ich miny.

Zacisnęłam powieki i oparłam głowę na dłoniach, a łokcie wbiły się w dżins oblekający moje uda.

Nie przyjdą.

Zwłaszcza on.

Nie przyjdzie.

Jakie to głupie… po całej tej koreańskiej dramie, w której uczestniczyłam przez ostatnie miesiące, wciąż miałam nadzieję, że zjawi się na lotnisku, w ostatniej chwili, i jak idealny bohater da wyraz swojej nieskończonej miłości. Będziemy na siebie patrzeć tak długo, że poczujemy się prawie nieswojo, a potem ja zamknę oczy, on zamknie oczy…

Fajerwerki.

Prawdziwa miłość.

Ślub.

No dobra, ślub może nie, ale przynajmniej wyznanie, że to, co nas połączyło, było czymś więcej niż wakacyjną przygodą z cudzoziemką. Może to właśnie wywoływało te nieprzyjemne ciarki na skórze – brak pewności siebie kazał mi zadawać sobie pytanie, czy nie poleciał na mnie tylko dlatego, że jestem inna.

A on był sławny.

Przełknęłam łzy. Skutek był taki, że gardło ścisnęło mi się, jakbym połknęła piłkę do golfa, a ona utknęła i nie chciała przejść przez przełyk; tkwiła tam zresztą już od dłuższego czasu i pewnie nie zamierzała pozwolić mi o sobie zapomnieć przez bite jedenaście godzin lotu powrotnego do Seattle.

Na lotnisku panowała cisza, jeśli nie liczyć kilku rozmów toczących się dokoła i stale podawanych przez głośniki informacji.

Niedorzeczne, jak bardzo mnie to drażniło. Te dziewczyńskie piski.

A teraz? Zrobiłabym wszystko, żeby je usłyszeć.

Wszystko.

Bo to by znaczyło, że są niedaleko.

Moi przyjaciele.

To by znaczyło, że on jest z nimi.

Miłość mojego życia.

Minęła kolejna godzina.

I jeszcze jedna.

Czekałam o wiele za długo.

Byłam żałosna, dokładnie tak jak powiedzieli tamtego dnia, gdy wysiadłam z samolotu.

I dokładnie tak samo naiwna.

I wciąż tak samo głupia.

– Ostatnie wezwanie dla lotu Delta numer 9011 bezpośrednio do Seattle.

Przez ten radosny głos w głośnikach serce załomotało mi w piersi, kradnąc ostatnie tchnienie nadziei, że byłam czymś więcej niż przygodą czy chwytem marketingowym. Wstałam; nogi miałam jak z ołowiu, a gorące łzy kapały mi z podbródka jedna po drugiej.Rozdział 1
Decyzje, decyzje…

Grace

Trzy miesiące wcześniej

Nigdy nie rozumiałam, jak to jest możliwe, że po jedenastu godzinach ciurkiem w samolocie człowiek czuje się brudniejszy, niż gdyby przebiegł maraton i wytarzał się w błocie na dokładkę.

Dłonie lepiły mi się, jakbym rozgniotła nimi opakowanie żelkowych dżdżownic i oblizała palce, by mieć pewność, że cały cukier trafił do mojego brzucha.

Czułam się tak opuchnięta, że zaczęłam się zastanawiać, czy rzeczywiście nie dodają do samolotowego jedzenia czegoś, dzięki czemu ludzie nie korzystają zbyt często z toalety.

A moje włosy, tak pełne życia w chwili wyjazdu, tkwiły teraz na czubku głowy związane w byle jaki kok jak u biednej studentki college’u.

Jedenaście godzin w piekle.

Ale w końcu podchodziliśmy do lądowania.

Nie taki był plan.

Przynajmniej ten pierwotny plan.

Nie. Pierwotny plan zakładał, że przez całe lato będę się obijać, wychodzić z przyjaciółmi i rozkoszować się ostatnimi trzema miesiącami wolności, zanim wstąpię w szeregi klasy pracującej i podejmę próbę wyżywienia się oraz opłacenia rachunków bez popadania w załamanie nerwowe.

Rodzice wspierali moją decyzję o wzięciu sobie „wolnego”, lecz pewnego dnia tata odebrał telefon od wujka z Korei. Jedyne, co wiedziałam o wujku Siu, to że był nieźle ustawiony w jakiejś wytwórni muzycznej i dzwonił do nas tylko z okazji świąt i urodzin. Widziałam go dosłownie dwa razy w życiu i pamiętam zaledwie tyle, że się wtedy zastanawiałam, dlaczego zawsze chodzi w garniturze.

Rozmowa telefoniczna trwała godzinę i w ciągu tych sześćdziesięciu minut całe moje życie, cały plan, by przez lato wałkonić się z przyjaciółmi, uległy nagłej zmianie.

Przez wiele tygodni – no dobra, raczej miesięcy – próbowałam załapać się na staż we wszystkich niezależnych wytwórniach muzycznych w okolicy. Duszę bym oddała, by móc dostarczać kawę i pączki tak długo, jak by było trzeba, byleby poznać branżę i otworzyć sobie drzwi.

W czym problem?

W tym, że trzeba było kogoś znać.

A ja miałam zero znajomości, jeśli nie liczyć wykładowców, których – bądźmy szczerzy – znali pewnie wszyscy stażyści. I zero doświadczenia.

Z tego powodu postanowiłam zrobić sobie wolne i dopiero potem złożyć podanie do wszystkich Starbucksów, żeby nie skończyć bez dachu nad głową pod jednym ze słynnych mostów Seattle. Już to widziałam, jak siedzę w płaszczu przeciwdeszczowym i żebrzę o drobne w pobliżu takiego mostu, dygocząc z zimna.

Nie dla mnie takie życie.

Telefon zadzwonił zupełnie niespodziewanie.

Mój idealnie ubrany wujek potrzebował stażystki na lato i przypomniał sobie, jak we wcześniejszych rozmowach tata wspominał, że robię specjalizację z produkcji muzycznej, a dodatkowo studiuję zarządzanie. Dalej wszystko potoczyło się samo. Zresztą staż w wydawnictwie muzycznym wydawał się dokładnie tą szansą, której potrzebowałam, żeby otworzyć sobie drzwi do branży.

Doba nie minęła, a ja już pakowałam się nie na plażę, lecz do Korei.

Wcześniej byłam tylko w Meksyku, dlatego powiedzieć, że samotny wyjazd za granicę mnie stresował, to jak nic nie powiedzieć. Ta sytuacja wyciskała ze mnie siódme poty – to musiał być ten właśnie powód, bo przecież nic nie robiłam, tylko siedziałam na tyłku, gdy samolot wpadł w najgorsze turbulencje, jakie dane było poznać ludzkości.

Miałam w telefonie apkę do tłumaczenia, którą było chyba trudniej zrozumieć niż sam język, i godny zaufania podręcznik, który mama, korzystając z opcji Prime, błyskawicznie kupiła na Amazonie.

Mama próbowała ćwiczyć ze mną w czasie pakowania, ale z każdą minutą naszej rozmowy robiła się coraz bledsza.

_– Może nie powinnaś jechać – powiedziała zmartwionym głosem, gdy próbowałam wepchnąć do swojej olbrzymiej walizy jeszcze jedną parę najków._

_Walizka zapełniała się tak, jakbym zamierzała wyemigrować, a nie wyjechać na jakiś czas – ale dziewczyna nie obejdzie się przecież bez butów!_

_– Jeszcze… – Dopchnij. – Tylko… – Dopchnij. Dopchnij. –_ _Chwila._

_Hop! Klapnęłam na walizkę i wyszczerzyłam zęby w uśmiechu._

_– Zapniesz?_

_Mama wyglądała zupełnie jak ja, miała krystalicznie niebieskie oczy i blond włosy, długie, opalone nogi, które kiedyś wydawały mi się tyczkowate, i szczery, szeroki uśmiech mówiący więcej, niż były w stanie powiedzieć słowa. Tak dla ścisłości, jasnych włosów dorobiłam się za pomocą farbowania, podczas gdy ją nimi obdarowała natura, no i moje oczy były brązowe, ale poza tym, pod każdym liczącym się względem wyglądałyśmy prawie jak bliźniaczki._

_Z westchnieniem podeszła i położyła dłonie na moich kolanach._

_– Martwię się o ciebie. Nie znasz języka, nie znasz zwyczajów…_

_– Bez przesady, przecież wiesz, że internet kłamie – odrzekłam. – Zresztą będę się pilnować, by zawsze odbierać resztę obiema dłońmi, cicho mówić i nie zachowywać się tak… – Rozłożyłam szeroko ręce i wzruszyłam ramionami. – …po amerykańsku._

_Zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów._

_– Zdajesz sobie sprawę, że włożyłaś na siebie bluzę Seattle Seahawks i czapkę Yankees, tak?_

_Uśmiechnęłam się szeroko._

_– Jeszcze tylko twoja niezawodna saszetka do paska i będę gotowa!_

_Parsknęła śmiechem i szturchnęła mnie lekko._

_– To Burberry._

_– Ale wciąż saszetka – odrzekłam, nadal się drocząc._

_Dźwięk zasuwanego przez mamę zamka walizki przerwał ciszę – bardzo nerwową ciszę – która zapanowała w pokoju. Byłyśmy najbliższymi, najlepszymi przyjaciółkami. Jako jedynaczka nie paliłam się do tego, by odciąć pępowinę. Gdy wybrzmiał ostatni zgrzyt suwaka, oczy mi zwilgotniały._

_Mama podniosła wzrok i ujęła moją twarz w obie dłonie._

_– Proszę cię, uważaj na siebie. – Popatrzyła mi w oczy. Pachniała, jak zawsze, moimi ulubionymi perfumami od Prady. Czułam ciepło jej rąk na swoich policzkach. – Nie chodź sama po nocach i dzwoń do mnie, pisz do mnie, nieważne, która będzie godzina. Wiedz, że jeśli się wystraszysz albo ci się tam nie spodoba, zawsze możesz wrócić do domu._

_– Moja córeczka tak łatwo się nie poddaje. Poza tym Siu się tobą zajmie. To dobry człowiek, ufam mu bezgranicznie – powiedział tata, wchodząc do pokoju dumnym krokiem. – Jesteś gotowa, szkrabku?_

_Zmrużyłam oczy i pokazałam na siebie._

_– Zgodnie z prawem mogę już nawet pić alkohol._

_Tata zatkał uszy, a ja westchnęłam, zeskoczyłam z walizki, podeszłam do niego i oplotłam go rękoma w pasie._

_– Będę tęsknił – powiedział cicho z ustami przy moich włosach._

_Mama odwróciła wzrok._

_Wiedziałam, że walczy z emocjami._

_Wszyscy mieliśmy świadomość, że to dla mnie obłędna szansa, dokładnie taka, jakiej potrzebowałam. I jak różne moje pierwsze kroki w dzieciństwie, tak pierwszy prawdziwy krok na rynku pracy, krok w dorosłość, wyglądał trochę inaczej niż u moich rówieśników, ale całkiem mi to pasowało._

_– Będzie mi brakowało deszczu – powiedziałam wtulona w jego pierś._

_Chciałam tylko pobyć w bezpiecznych ramionach taty chwilę dłużej._

_– Będę tęsknił – powtórzył szeptem._

_Do naszego uścisku dołączyła mama._

Nagłe zetknięcie kół z ziemią wyrwało mnie ze wspomnień i samolot potoczył się po pasie startowym. W moich uszach rozbrzmiewał głos Ariany Grande, a oczy chciwie chłonęły widok za oknem.

Uśmiechnęłam się.

Czas na przygodę.

I na życiową szansę.Rozdział 2
W osaczeniu

Grace

Padał deszcz. Właściwie było to oberwanie chmury, przez które natychmiast zatęskniłam za domem. Niemal czułam zapach powietrza w Seattle.

To musiał być dobry znak, prawda? Wylatywałam w deszczu po to tylko, by wylądować w deszczu – na sto procent wszystko będzie w porządku!

Czekałam niecierpliwie na swoją kolej i odetchnęłam z ulgą, gdy wreszcie mogłam znaleźć się w samolotowym przejściu.

Nerwowość dopadła mnie, gdy sięgałam po swój czarny plecak, by założyć go na białą bluzę z kapturem. Byłam zadowolona, że spakowałam do bagażu podręcznego coś ciepłego, dzięki czemu nie przemarznę w tę deszczową pogodę. Tylko tego by brakowało, żebym się rozchorowała jeszcze przed rozpoczęciem stażu.

Legginsy kleiły mi się do nóg, a jakby tego było mało, nawet w wygodnych allbirdsach czułam, jak bardzo spuchły mi stopy. Ale nic nie dało się na to poradzić.

Tak naprawdę czy ktokolwiek mógł dobrze wyglądać po jedenastu godzinach lotu?

Samolotowy pot nie ma sobie równych, a teraz cienką warstwą pokrywał całe moje ciało.

Skrzywiłam się i szybko poprawiłam związane w niedbały kok, niedawno pofarbowane na jasny blond włosy, po czym ruszyłam przejściem do drzwi.

To był ten moment.

Swoją przygodę mogłam oficjalnie uznać za rozpoczętą.

Serce mi waliło, gdy szłam z samolotu do bramki, ale nie zwracałam na to uwagi. Nie wiem, czego się spodziewałam. Może szoku kulturowego tak silnego, że wręcz paraliżującego, ale żaden paraliż, ani wywołany szokiem, ani strachem, mnie nie ogarnął.

Prawdę mówiąc, wszystko wyglądało…

Normalnie.

Jak to na lotnisku.

Mnóstwo ludzi, mnóstwo wyciągniętych telefonów i płynące z głośników ogłoszenia, przez które czułam się dziwnie, zupełnie jakbym wylądowała nie w obcym kraju, tylko w miejscu przypominającym dom.

To uczucie przetrwało całe pięć sekund.

Dopóki nie ruszyłam do miejsca odbioru bagażu.

To nie było normalne lotnisko.

O nie, nie.

To było coś odjechanego.

Oszałamiającego.

Technologicznie zaawansowanego, wyprzedzającego swoje czasy, nieodpoczywającego.

Czystego za sprawą minimalistycznego, białego designu, bezsprzecznie drogiego i nowoczesnego.

Szłam z rozdziawioną buzią, turystka w każdym calu, brakowało jedynie, żebym wyjęła telefon i zaczęła cykać zdjęcia. Prawie parsknęłam śmiechem, gdy pomyślałam o saszetce mamy – o tak, tylko jej brakowało do pełni obrazu, prawda?

W końcu dotarłam do taśmociągu z walizkami i powoli obróciłam się wokół własnej osi. Wszystko wydawało się takie jasne i duże, zupełnie jakby całe lotnisko było pomnikiem czystego architektonicznego geniuszu.

Z szerokim uśmiechem na twarzy zaczęłam się rozglądać i wśród ludzi z kartkami szukać wujka Siu. Miał na mnie czekać na lotnisku przy odbiorze bagażu; tata powiedział mi o tym, po czym wygłosił niedorzecznie długie kazanie o zagranicznych siatkach sutenerskich i ostrzegł, że Ted Bundy też był całkiem przystojny. Pogłaskałam go po głowie i po raz kolejny przypomniałam, że przeżyłam jakoś studia na Uniwersytecie Waszyngtońskim i pamiętam, by nie przyjmować drinków od nieznajomych, na imprezy nigdy nie chodzić w pojedynkę i zawsze się upewniać, że kierowca Ubera nie jest seryjnym zabójcą.

Wpatrywałam się w kartki trzymane przez czekających. Niektóre miały napisy po angielsku, inne po koreańsku, dzięki czemu wiedziałam przynajmniej, że wylądowałam we właściwym miejscu.

Procesy myślowe w mojej głowie zachodziły bardzo powoli, gdy na kartkach trzymanych przez niektórych kierowców szukałam swojego nazwiska. Czy będzie zapisane po angielsku? A może po koreańsku? I w którym momencie powinnam wysłać wujkowi Siu wiadomość z pytaniem, gdzie jest? Miałam zapisany numer jego komórki, tak na wszelki wypadek. Przygryzłam dolną wargę i akurat w chwili, gdy sięgałam po telefon, usłyszałam swoje imię.

– Grace!

Głos brzmiał donośnie, kobieco. Z pewnością nie należał do Siu.

Obróciłam się i omal nie rąbnęłam w wielkiego iPada z wypisanym na ekranie moim imieniem.

A więc model cyfrowy.

Dobre.

– Cześć – powiedziałam i pomachałam nieznacznie.

Dziewczyna zamrugała.

Powoli.

Wyglądała, jakby właśnie przeszła udar albo nie całkiem rozumiała, dlaczego właściwie odpowiedziałam, słysząc własne imię.

I wtedy jak głupia ukłoniłam się lekko i powiedziałam:

– _Annyeong_.

Było to dosłownie jedyne znane mi koreańskie słowo.

„Cześć”.

Ale przynajmniej dobrze je wymówiłam, prawda? Nie? Dziewczyna mrugnęła jeszcze wolniej niż poprzednio. Czyżby chodziło o inną Grace? Czyżbym się pomyliła?

Odchrząknęłam.

– To ty. – Przeciągała angielskie słowa, jakbym miała problem ze zrozumieniem ojczystego języka i potrzebowała czasu, żeby przetworzyć znaczenie. – To ty jesteś Grace.

– Angielski, o, dzięki Bogu. – Odetchnęłam głęboko, po czym się skrzywiłam. – Przepraszam, mój koreański jest niedoskonały.

Eufemizm roku.

– A dokładniej? – Wyglądała na rozdrażnioną i spanikowaną jednocześnie. – Co znaczy: niedoskonały?

Nerwowo przełknęłam ślinę.

– Pójdę po walizkę.

– Właściciel Siu mówił, że będzie z ciebie dobra pracownica, że skończyłaś studia magisterskie na wydziale produkcji. Zakładałam… – Wyciągnęła rękę, chwyciła mnie za ramię, lecz zaraz puściła i oblała się rumieńcem. – Wszyscy zakładaliśmy, że jesteś mieszkającą w Ameryce Koreanką. – Po chwili dodała: – Rodowitą.

Zmarszczyłam brwi i omal nie dotknęłam swoich włosów, nagle czując onieśmielenie, że są takie jasne i potargane.

– Cóż, urodziłam się w Seattle i mieszkam tam całe życie. Mój tata i wujek Siu są braćmi, w tym samym czasie służyli w wojsku w Korei. Tata uratował wujkowi życie i choć nie mamy jakichś superbliskich relacji, to przez wszystkie te lata utrzymywaliśmy ze sobą kontakt. Tak więc mój tata jest Koreańczykiem, ale mama…

Urwałam. Co właściwie mówi się w takiej sytuacji? Że mój tata Koreańczyk zakochał się w mamie Amerykance, a reszta to znana historia? Jedna z najwspanialszych historii miłosnych wszech czasów, przełamująca bariery językowe i kulturowe, bo czyż nie to właśnie czyni miłość? Znowu poczułam się niepewnie we własnej skórze, pierwszy raz od gimnazjum, w którym dziewczyny robiły sobie skośne oczy albo przezywały mnie za plecami, jakbym nie zasługiwała na to, żeby siedzieć z nimi przy jednym stole. Pewność siebie zaszczepili we mnie rodzice. To dzięki nim zrozumiałam z czasem, że mam wybór – mogę pozwolić, by ludzie mnie ranili, by ich szpile wbijały mi się głęboko w skórę, ale mogę też wznieść się ponad to i być lepsza niż ci, którzy tymi szpilami we mnie celują.

Wybrałam to drugie.

Co prawda zdarzało się, że brakowało mi wiary w siebie, ale w college’u otaczali mnie ludzie każdej rasy, każdej orientacji seksualnej, wywodzący się z najróżniejszych środowisk, a ja akceptowałam ich i sama byłam akceptowana. Zdarzył się czasem jakiś dupek, lecz przynajmniej udało mi się znaleźć przyjaciół i nie wpadałam w panikę, ilekroć wchodziłam do stołówki. Wzdrygnęłam się. Niedopasowanie, niezależnie od tego, jak wspaniale zostałam wychowana, zawsze podnosiło swój ohydny łeb, gdy tylko poczułam się gdzieś obco… Tak jak teraz.

– O…

Sprawiała wrażenie zaniepokojonej. Mogła być mniej więcej w moim wieku. Choć tak naprawdę trudno to było stwierdzić – nagle poczułam się o dziesięć lat od niej starsza. Moja skóra nigdy nie miała szansy wyglądać tak idealnie i nagle dotarło do mnie, że powinnam wyregulować brwi. Moje włosy sprawiały wrażenie, jakby jakiś ptak uwił w nich gniazdo, a potem udusił się kołtunami. No i ten samolotowy pot…

A ona? Włosy upięte w kok nisko nad karkiem z wypuszczonymi z przodu kilkoma kosmykami lśniły tak bardzo, że chcąc patrzeć dłużej, musiałabym założyć ciemne okulary, a na idealnej skórze nie sposób było się dopatrzyć najmniejszej niedoskonałości.

Nie żebym próbowała się w niej doszukać czegoś brzydkiego, ale byłoby miło, gdyby choć jakiś drobiazg wymknął się jej spod kontroli – gdyby miała pasemko włosów przyklejone do policzka albo lekko rozmazany makijaż – nie czułabym się wtedy, jakbym musiała natychmiast przejść na dietę albo kupić płyn do oczyszczania twarzy, żeby faktycznie go używać, a nie tylko wzbogacić o jeszcze jedną butelkę łazienkowe zapasy.

– Mmm… – zaczęłam, gryząc paznokieć na kciuku.

Ze zgrozą szeroko otworzyła oczy.

Żadnego obgryzania paznokci. __ Załapałam.

Opuściłam rękę i nerwowo przełknęłam ślinę.

– Czy wszystko w porządku? – spytałam.

– Nie – odpowiedziała szybko, niemal agresywnie. – Nic nie jest w porządku.

Naszą dziwną konfrontację przerwał głośny stukot rzucanych na taśmociąg walizek. Podniosłam palec, prosząc, by dała mi chwilę, i poszłam po swój bagaż.

Wróciłam może po trzech minutach.

Nigdzie jej nie było.

Popatrzyłam w prawo, w lewo, przed siebie.

Zaczęłam się trząść.

I wtedy ujrzałam, jak wyłania się zza kolumny z telefonem w dłoni, machając, jakby była bardzo zirytowana.

Nasze spojrzenia się spotkały. Jak można wyglądać tak ładnie z bliska? Nie było nawet widać, że jest umalowana!

Miała na sobie superelegancką sukienkę z czarnej skóry, a czerwone kozaczki do kolan sprawiały wrażenie, jakby ściągnęła je wprost z okładki jakiegoś magazynu.

Wepchnęła telefon do jasnoniebieskiej torebki. Zmarszczyłam brwi, widząc jej model – z przodu widniało logo Barbie. Rzecz wyglądała na droższą niż wszystko, co zawierała poobijana czarna walizka, którą toczyłam właśnie w kierunku dziewczyny.

Najwyraźniej ku jej absolutnemu przerażeniu.

Świetne pierwsze wrażenie, Grace!

– Czy wujek Siu po mnie przyjedzie? – spytałam i z przechyloną głową czekałam na odpowiedź.

Dziewczyna przygryzła lśniącą dolną wargę.

– Nie.

Tylko bez paniki, najwyraźniej ona u niego – albo z nim – pracuje.

– Zabierzesz mnie do niego?

Powiedziała coś po koreańsku, a na koniec po angielsku rzuciła „zwolniona”. Przycisnęła do czoła palce z idealnym manicurem i jęknęła.

– Dobrze się czujesz? – spytałam.

– Zadajesz dużo pytań.

Skinęła głową w sposób nieznoszący sprzeciwu i obróciła się na pięcie, jakby właśnie podjęła w myślach decyzję za nas obie.

– Tędy.

Szybko chodziła.

Musiałam się natrudzić, żeby za nią nadążyć, ciągnąc walizkę i starając się po wyjściu z terminala nie spaść z krawężnika wprost pod jadący samochód.

Czarna honda sedan już czekała z otwartym bagażnikiem. Kierowca nie poprosił mnie o bagaż, po prostu podszedł i go ode mnie odebrał.

Tylne drzwi też już były otwarte, więc wsiadłam, a moja nowa psiapsiółka usadowiła się z przodu i zaczęła pisać wiadomości w takim tempie, jakby świat miał się skończyć, gdyby trochę zwolniła.

Zapięłam pas i pochyliłam się do przodu.

– Jak masz na imię?

Zacisnęła powieki, po chwili je uniosła i zapatrzyła się przed siebie – albo nie pamiętała, albo nie chciała mi powiedzieć.

Obstawiałam to drugie.

– Solia.

Zesztywniała w samochodowym fotelu, a kierowca ruszył z zatrważającą prędkością wśród kakofonii klaksonów innych aut.

Chwyciłam za klamkę u drzwi.

– Ładnie.

– Dziękuję.

I znowu cisza.

– Czy jest jakiś problem?

Poruszyła się; miała idealną sylwetkę. Czy ja się garbiłam? Zaczęłam się wiercić na skórzanej kanapie, próbowałam usiąść głębiej i się wyprostować, podczas gdy wyprzedzaliśmy kolejne samochody i jechaliśmy dalej z coraz większą prędkością.

– Powiedziano mi, że idealnie nadajesz się na ten staż… Zakładałam, że biegle znasz język. Stanowisko, które będziesz zajmowała, jest… – westchnęła – …wymagające.

– Wymagające? W jakim sensie?

– Czy masz w walizce jakieś ładniejsze ubrania?

Zadała to pytanie tak uprzejmym tonem, że nie poczułam się nawet urażona zmianą tematu. Ale nie mogło się to dobrze skończyć.

– Lubię się nosić wygodnie. Wzięłam jedną sukienkę i…

Zaczęła się krztusić i wachlować twarz, jakby miała zemdleć.

– Zacznę notować.

– Notować?

– Wszystko, co będzie potrzebne.

– Potrzebne?

– Czy często powtarzasz wszystko, co usłyszysz? Czy to dlatego mnie po ciebie wysłał? Czy to jakaś próba przed moim awansem?

– O, masz dostać awans? – Uśmiechnęłam się od ucha do ucha. – Super!

Odwróciła się i sprowadziła mnie na ziemię dziwnym spojrzeniem.

– Przypuszczam, że to zależy od tego, jak dobrze sobie poradzisz.

– Z czym?

– Z nimi.

Tylko tyle mi powiedziała.

Nigdy w życiu nie przeraziło mnie tak żadne słowo.

Nie chodziło tylko o to, jak to powiedziała.

Ważne też było spojrzenie, które temu towarzyszyło.

Kompletnie pozbawione nadziei i puste.

Ze ściśniętym gardłem wyjrzałam przez okno i zdziwiłam się, że widok wcale nie wydaje się tak obcy, jak się spodziewałam. Przypominał mi Los Angeles, z tą różnicą, że tu było czyściej. Wciąż nie dotarliśmy do głównej części miasta, ale im bardziej się zbliżaliśmy, tym większy stawał się ruch. Do tego wszystkie te drapacze chmur, które widziałam przed sobą, i migające neony – znalazłam się w siódmym niebie.

Było głośno i ekscytująco, tak radośnie i inaczej niż w Seattle, że z twarzy nie schodził mi uśmiech.

Szyldy miały napisy po angielsku i koreańsku, co wywołało u mnie westchnienie ulgi, że nie wejdę do kawiarni po to tylko, by się dowiedzieć, że serwują tam ramen.

Widzicie? Czy mogłam sobie nie poradzić?

I mimo że przyprawiałam dziewczynę na przednim siedzeniu o rozstrój nerwowy, było super. Musiało mi się udać. Laska pewnie była strasznie spięta. Przeprowadziłam mały research przed wyjazdem i dowiedziałam się, że Koreańczycy muszą totalnie olśnić przyszłych pracodawców swoimi podaniami o pracę, często tyrają po szesnaście godzin na dobę i poświęcają wszystko dla rozwoju kariery. Podejrzewałam, że Solia nie była jedynie przemęczona. Była też koszmarnie zestresowana. Miałam nadzieję, że podczas stażu będę mogła jej jakoś pomóc. Serio, przydałoby się, żeby napiła się kawy i wzięła coś na uspokojenie.

Nadal co prawda denerwowałam się przed spotkaniem z Siu, ale tata nieprawdopodobnie dobrze znał się na ludziach – skoro ci dwaj byli sobie bliscy, raczej nie miałam się czego obawiać. Zresztą wujek sam do nas zadzwonił, prawda? To chyba nie jest bez znaczenia. No i należał do rodziny.

Ziewnęłam, zasłaniając usta dłonią, i poczułam, że ciążą mi powieki. Nie miałam pojęcia, która godzina jest w domu, i nagle przestało mnie to interesować. Chciałam tylko na chwilę zamknąć oczy, ale gdy już poddałam się zmęczeniu i zaczęłam śnić o ulicznych tacos z dodatkowym serem, samochód gwałtownie się zatrzymał.

Ocknęłam się i rąbnęłam pięścią w szybę, tak że omal jej nie wybiłam.

Solia odwróciła się i spojrzała na mnie z naganą w oczach.

– Obśliniłaś się.

Palcami wytarłam usta. Świetnie, teraz nie dość, że byłam spocona, to jeszcze wyglądałam jak niedojda. Boże, nie miałam nawet ochoty spojrzeć w lustro, pewnie zostałaby mi po tym trauma do końca życia.

– Przepraszam, przysnęło mi się.

– Jesteśmy na miejscu.

Nie zwróciła najmniejszej uwagi na moje przeprosiny, tylko wysiadła z auta i otworzyła mi drzwi, a ja zaczęłam się gapić na ogromny budynek, który nie wyglądał na dom ani na hotel.

Bardziej przypominał apartamentowiec, taki naprawdę wypasiony, z kaskadą przed wejściem i tyloma drzewami dokoła, że odniosłam wrażenie, jakby zbudowano go w środku parku.

– Pięknie tu – wyszeptałam. – Czy to apartamenty na wynajem?

Nie odpowiedziała.

Przyzwyczajałam się już do jej braku komunikatywności, jakby marnowanie słów na rozmowę ze mną było poniżej jej godności albo pochłaniało za dużo energii. Ale kto na moim miejscu nie miałby pytań? Przecież prawie nic nie wiedziałam!

Wzięła od kierowcy moją walizkę i kiwnęła głową w stronę metalowych drzwi.

– Tędy.

Czy tu nie dawało się napiwków?

A może właśnie tak?

Wpadłam w popłoch i byłam jak sparaliżowana, po chwili jednak odchrząknęłam, założyłam plecak, zahaczyłam palce o szelki i posłusznie ruszyłam za Solią – bez zadawania pytań.

Wysoki, ciemnowłosy ochroniarz ze swobodnym uśmiechem na twarzy pomachał do Solii, po czym zmierzył mnie powoli wzrokiem, a jego oczy z każdą sekundą robiły się coraz większe.

Czyżbym nadal się śliniła?

Szybko otarłam twarz, wysiliłam się na uśmiech i czekałam.

Czy wszyscy mieli obdarzać mnie dokładnie tym samym pełnym niedowierzania spojrzeniem?

Fakt, dopiero co wysiadłam z samolotu po długachnym locie i nie miałam na sobie koszulki z napisem „Nie jestem stąd!”.

Zmarszczyłam brwi i podążyłam za Solią do czekającej windy, która była w połowie przeszklona, i kiedy jechałyśmy na górę, rozciągał się z niej niesamowity widok na miasto i drzewa w dole. Liczyłam, że będę miała trochę wolnego czasu, by pozwiedzać.

Winda jechała i jechała, aż w końcu stanęła, choć niewiele brakowało, żebyśmy jak Willy Wonka opuściły w niej budynek i wyruszyły w drogę na księżyc.

Najwyraźniej znalazłyśmy się w penthousie.

Zakładałam, że Solia zabierze mnie do Siu. Dokąd niby miałybyśmy się udać wprost z lotniska? Szczerze mówiąc, chyba najlepiej było spotkać się z nim właśnie teraz, zanim pojechałabym tam, gdzie miałam się zatrzymać, i uderzyła w kimę. Powiedział tacie, że będę mieszkała w kwaterze SWT, cokolwiek to miało znaczyć. Nie zauważyłam na budynku żadnego szyldu, ale uznałam, że moje lokum to będzie jeden z licznych pokojów w wieżowcu, w którym się znajdowałam.

Jet lag szybko dawał o sobie znać, jakby chciał dorównać krokom Solii, podczas gdy ja wlokłam się za nią ociężale. Dotarłyśmy do czarnych drzwi ze srebrną klamką. Obok nich stał biały marmurowy stolik, a na jego blacie zobaczyłam telefon, jakąś roślinę w doniczce i miętówki.

Ha.

Solia wklepała kod na małej klawiaturze i nacisnęła klamkę. Po czym znieruchomiała, jakby bała się otworzyć. Miała dokładnie taki sam wyraz twarzy jak ja, kiedy wtoczyłam się do domu po swoich dwudziestych pierwszych urodzinach kompletnie sponiewierana przez morze tequili, które wlałam w siebie, pijąc margarity.

Ciekawe.

Przez kilka sekund przyciskała czoło do drzwi, lecz w końcu popchnęła je i otworzyła.

Weszłam za nią i znalazłam się we wnętrzu, które poraziło mnie swoją nowoczesnością, podłogami z ciemnego, twardego drewna i białymi ścianami. Po prawej stronie miałam potężną ścianę nieozdobioną żadnymi dziełami sztuki – jej ogromu nie zakłócał nawet jeden obrazek. Po lewej znajdowała się otwarta klatka schodowa z metalowymi stopniami prowadzącymi na wyższy poziom. Całość wydawała się surowa, skrajnie nowoczesna i raczej chłodna. Te białe ściany i sposób, w jaki wszystko zostało zaprojektowane, zdawały się krzyczeć „było drogo”.

Z głębi apartamentu dochodziły podniesione głosy.

Solia wzniosła oczy do nieba, następnie rozpięła powoli kozaki, zdjęła je i spojrzała na mnie wymownie. Załapałam – miałam wyskoczyć ze swoich allbirdsów.

– Ach, no tak.

Szybko zdjęłam buty i idąc za jej przykładem, capnęłam stojące przede mną białe kapcie. Miałam nadzieję, że próbując się dostosować, nie zwinęłam właśnie domowych pantofli jakiegoś staruszka.

Ruszyła sztywno z moją walizką i nagle tak przyspieszyła, że kiedy skręciła za róg, musiałam podbiec, by ją dogonić. Głosy rozbrzmiewały coraz donośniej. Omal nie pogubiłam kapci, próbując nadążyć.

Prawie na nią wpadłam, kiedy się zatrzymała i skłoniła lekko głowę przed mężczyzną, w którego ciemnych włosach połyskiwało srebro. Miał ciemnobrązowe oczy i nawet przez szkła okularów w czarnych oprawkach widać w nich było błyskawice gniewu.

Moja przewodniczka odezwała się przepraszającym tonem, lecz nawet gdyby mówiła wolniej, nie miałabym pojęcia, o co chodzi. Nie pamiętałam, czy też powinnam się ukłonić, i nagle gorzko pożałowałam, że ten przyjazd to była taka szybka akcja i nie miałam czasu dowiedzieć się więcej.

Solia westchnęła przeciągle, po czym usłyszałam: „Grace”.

Przypomniała mi, jak to jest, usłyszeć swoje imię wypowiadane przez kogoś, kto chętnie rozjechałby cię samochodem.

Zmarszczyłam brwi. Czy przepraszała, bo pojechała po mnie na lotnisko, przez co się spóźniłyśmy, czy robiła to w moim imieniu?

A może przepraszała za mnie?

Mężczyzna niespiesznie podniósł na mnie spojrzenie i wyraźnie się wzdrygnął.

No super.

– Grace?

Jego głos zabrzmiał ciepło. Uśmiech był wprawdzie nieśmiały, ale przynajmniej się pojawił. Zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów i lekko się skłonił.

Miałam wrażenie, że oboje czekają, bym coś zrobiła, cokolwiek, dlatego jak jakiś czubek wyciągnęłam rękę i wypaliłam:

– Wujku Siu, jak miło znowu cię widzieć!

Solia zacisnęła powieki, a Siu uśmiechnął się do mnie, ujął moją dłoń i ją uścisnął, po czym spytał:

– Jak się miewa twój ojciec?

– Dobrze, dziękuję, że wujek spytał, i dziękuję za tę szansę dla mnie. Obiecuję, że wujka nie zawiodę.

Jego uśmiech rozkwitł i rozpromienił mu twarz.

– Powierzyłbym twojemu ojcu swoje życie, a teraz tobie powierzam ten staż. Wiem, że obu nam dasz powody do dumy, Grace.

Miałam ochotę odwrócić się do Solii i powiedzieć coś w rodzaju: „A nie mówiłam! Przestań panikować! Mój tata uratował mu życie. To mój wujek. Dam radę!”. Jednak zanim otworzyłam usta, rozległy się kroki grupy osób i głosy, które brzmiały jak kłótnia.

Zdawało mi się, że Siu lekko zesztywniał, gdy pięciu facetów skierowało się do salonu, a szybka koreańska mowa wypełniła pomieszczenie. Sądząc po tonie ich głosów, każdy miał ochotę zamordować wszystkich pozostałych.

Też stażyści?

Może odbywało się jakieś spotkanie?

Nic nie wiedziałam na temat pracy, którą miałam wykonywać, ale nie byłoby to głupie, gdyby Siu ściągnął wszystkich, żeby nas pokrótce – błagam, Boże, żeby to naprawdę było „pokrótce” – zapoznać.

Przygryzłam dolną wargę akurat w chwili, gdy jeden z nowo przybyłych, ten pośrodku, podniósł głowę. Miał boskie rude włosy i oczy w najczystszym odcieniu błękitu, jaki kiedykolwiek widziałam. Ten kolor nie mógł być dziełem natury. Omal go nie skomplementowałam, gdy spojrzał na Siu, potem na Solię i wytrajkotał coś po koreańsku.

Solia, stojąc obok mnie, uśmiechnęła się złośliwie i wyszeptała:

– Spytał, czy jesteś bezdomna.

Cudownie, a więc zamierzała tłumaczyć mi obelgi.

Idealnie.

Co za dzień!

Posłałam mu dosyć groźne spojrzenie, lecz w odpowiedzi on spojrzał na mnie tak samo groźnie. Nie no, poważnie? Jeśli mieliśmy razem pracować, musiał spasować.

Przemieniłam groźne spojrzenie w uśmiech i wypowiedziałam jedyne słowo, które jak wiedziałam, miało uniwersalne znaczenie.

– Nie.

Wszyscy kolesie uśmiechnęli się szyderczo, a jeden wyszeptał coś cicho. Wiedziałam, że to nic dobrego, bo zaraz oczy wszystkich skierowały się w moją stronę.

– Paskudna – podpowiedziała Solia głośniej, niżbym sobie życzyła.

Czy środkowy palec też miał uniwersalne znaczenie?

Gdyby w pobliżu nie było Siu, chybabym się skusiła, ale chodziło o mój staż, mojego tatę i jego relację z przyjacielem. Podniosłam głowę i postanowiłam ich ignorować.

Siu zwrócił się do chłopaków, rozłożył szeroko ręce i chyba zbeształ ich po koreańsku, po czym zwrócił się do mnie:

– Przepraszają cię.

Nie widział ich jednak, bo patrzył na mnie.

Żaden z nich nie wyglądał, jakby kogokolwiek przepraszał.

Prawdę mówiąc, wszyscy zdawali się wcieleniem dręczycieli, przed którymi rodzice ostrzegają swoje dzieci: byli zbyt przystojni, zbyt bogaci… w ogóle byli „zbyt”, by mogło ich obchodzić cokolwiek poza nimi samymi.

Potrafiłam prowadzić tę grę.

Nie byłam dzieckiem.

I nie zamierzałam pozwolić się dręczyć tylko dlatego, że wyglądałam inaczej niż oni. Paskudna? Już ja im pokażę, co to znaczy.

Kiedy wujek się odwrócił, szybko zdjęłam bluzę i obwiązałam się nią w pasie – nawet gdybym była bezdomna, jakie to miało znaczenie? Jechali na tym samym wózku co ja! To, że byli lepiej ubrani i nie wyglądali, jakby musieli żebrać o drobne na ulicy, nie znaczyło jeszcze, że czymś się ode mnie różnią. Prawie wystawiłam język, kiedy ten o rudych włosach znowu zdławił śmiech i powiedział coś do kumpla stojącego obok.

Co mi tam. Jak dla mnie, mógł mnie ignorować przez całe trzy miesiące.

Wzruszyłam ramionami i założyłam ręce przed sobą, jakbym mówiła: „No co?”. W końcu przez cztery lata liceum musiałam sobie radzić z Aishą Taylor, a nawet nasza pedagożka się jej bała – na tym etapie życia umiałam już sobie poradzić z wszystkim.

Buntowniczo zadarłam głowę i czekałam, co jeszcze powiedzą, chociaż i tak bym ich nie zrozumiała. To znaczy sytuacja, w której się znalazłam, tak czy owak była niefajna, ale przyjechałam tu, żeby się uczyć, przyjechałam, żeby robić to, co kocham, niech więc diabli wezmą kulturowe bariery.

Jeden szturchnął drugiego.

Uniosłam brwi, jakbym chciała powiedzieć: „Naprawdę chcecie iść tą drogą?”.

I ku mojemu zdziwieniu wszyscy odwrócili wzrok.

Wszyscy poza jednym.

Tym, który stwierdził, że jestem paskudna.

Cóż, skoro chciał wojny…

To miał ją jak w banku.

Bo ja nie zamierzałam się poddać.

Nie zamierzałam wyjechać.

Zostałabym tam, choćby miało mnie to kosztować życie.Rozdział 3
Wśród wilków

Grace

Przeżyłam gimnazjum.

Mogłam też przeżyć to, że jakiś bogaty smarkacz powiedział o mnie „paskudna” – nie uczestniczyłam przecież w koreańskiej edycji programu _Panna do wzięcia_, prawda? To znaczy biorąc pod uwagę wygląd, wręczyłabym różę każdemu z nich, ale osobowość?

Pasuję.

Poza tym wystarczyło robić, co do nas należało, wystarczyło pomagać sobie w pracy i nie pozabijać się nawzajem, żeby wszystko się ułożyło!

Poczuwszy się lepiej po tej wewnętrznej gadce motywacyjnej, zwróciłam się do Siu i spytałam:

– A więc wszyscy jesteśmy uczestnikami programu stażowego przez następne miesiące?

_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_JEŚLI MUSICIE Z KIMŚ POROZMAWIAĆ, PONIŻEJ ZNAJDZIECIE LISTĘ NIOSĄCYCH POMOC INSTYTUCJI. WIEDZCIE, ŻE NIE JESTEŚCIE SAMI.

800 70 2222 – CENTRUM WSPARCIA DLA OSÓB
W STANIE KRYZYSU PSYCHICZNEGO

Jest to bezpłatna całodobowa linia wsparcia dla tych, którzy przeżywają kryzys emocjonalny, nie radzą sobie z codziennością i stresem, padli ofiarą przemocy, stracili chęć życia lub borykają się z innymi problemami. Psychologowie z Fundacji ITAKA udzielają porad i kierują dzwoniących do odpowiednich instytucji świadczących pomoc w ich okolicy.

Jeśli ktoś z was lub waszych bliskich ma myśli samobójcze albo doświadcza kryzysu psychicznego, dyżurni specjaliści w dyskretny sposób udzielą wam pomocy i wsparcia. Zawsze jest nadzieja.

WARTO TEŻ ZNAĆ PONIŻSZE NUMERY TELEFONÓW:

116 111 – CAŁODOBOWY TELEFON ZAUFANIA DLA DZIECI I MŁODZIEŻY

116 123 – TELEFON ZAUFANIA DLA OSÓB DOROSŁYCH
W KRYZYSIE EMOCJONALNYM
(czynny od poniedziałku do piątku w godz. 14.00–22.00)

22 484 88 01 – ITAKA – ANTYDEPRESYJNY TELEFON ZAUFANIA
(czynny od poniedziałku do piątku w godz. 15.00–20.00)

22 484 88 04 – ITAKA – TELEFON ZAUFANIA MŁODYCH
(czynny od poniedziałku do soboty w godz. 12.00–20.00)

800 12 12 12 – DZIECIĘCY TELEFON ZAUFANIA
RZECZNIKA PRAW DZIECKA (całodobowo)

800 100 100 – TELEFON FUNDACJI DAJEMY DZIECIOM SIŁĘ
DLA RODZICÓW I NAUCZYCIELI W SPRAWIE BEZPIECZEŃSTWA DZIECI (czynny od poniedziałku do piątku w godz. 12.00–15.00)

800 108 108 – NAGLE SAMI – WSPARCIE
DLA OSÓB PO STRACIE BLISKICH I BĘDĄCYCH W ŻAŁOBIE
(czynny od poniedziałku do piątku w godz. 14.00–20.00)

Wiele istotnych informacji o tym, gdzie szukać wsparcia
w kryzysie psychicznym można znaleźć na stronie internetowej
FORUM PRZECIW DEPRESJI
https://forumprzeciwdepresji.pl/wazne­-telefony­-antydepresyjne.

Zawsze też można zwrócić się po pomoc do poradni zdrowia
psychicznego, szpitala psychiatrycznego bądź któregoś z ośrodków interwencji kryzysowych.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: