Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Na obcej ziemi. Powiew nadziei - ebook

Data wydania:
25 października 2023
Ebook
49,90 zł
Audiobook
49,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Na obcej ziemi. Powiew nadziei - ebook

Poruszająca historia ludzi, którzy muszą zacząć budować swoje życie w zupełnie nowym, nieznanym im miejscu.

Po opuszczeniu Wołynia, Wissarion, Nadia, Marcel i Marta z bratem przyjeżdżają do Wrocławia, by rozpocząć nowy rozdział w swoim życiu. Na miejscu czują się rozczarowani, ponieważ wszystko wygląda zupełnie inaczej niż przedstawiała to radziecka prasa. Dla Lemańskiego i jego przyjaciół powojenny rozgardiasz to dobry moment na zarobienie dużych pieniędzy, dla Andrzeja i jego rodziny to ciężka próba zmiany swojego życia a nawet wartości, którymi się dotychczas kierowali. Obraz Ziem Odzyskanych, ponura epoka stalinizmu w której bohaterowie powieści muszą się odnaleźć, by przetrwać.

Joanna Jax kolejny raz udowadnia, że jest mistrzynią w osadzaniu opowieści w historycznych realiach.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-83293-08-0
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1.

Oko­lice Ku­dowy, 1948

Mak­sim Fio­do­row oka­zał Wis­sa­rio­nowi naj­okrut­niej­szy ro­dzaj mi­ło­sier­dzia. Jesz­cze nie­spełna pół roku wcze­śniej, gdy Zi­now­jew stał nie­mal do­kład­nie w tym sa­mym miej­scu co te­raz, ża­ło­wał, że jego ży­cie za­koń­czy się zbyt szybko i nie zdoła zre­ali­zo­wać swo­ich ma­rzeń o wspól­nym ży­ciu z Nadią i Oleńką. Te­raz to­wa­rzy­szyły mu zu­peł­nie inne my­śli. Był za­wie­dziony po­stawą puł­kow­nika, przez całą drogę do Ku­dowy ży­wił bo­wiem na­dzieję, że ten w końcu wy­kona na nim wy­rok.

W ak­cie de­spe­ra­cji po­peł­nił straszny błąd. Za­pewne dla­tego, że na­de­szła taka chwila w jego ży­ciu, iż nie był w sta­nie my­śleć o in­nych. Pra­gnął, by ta mę­czar­nia się skoń­czyła. Prze­grał, ale nie po­tra­fił się z tym po­go­dzić i chyba dla­tego tak bar­dzo chciał umrzeć. Owład­nięty zło­ścią i prze­żarty na wskroś roz­pa­czą nie za­sta­no­wił się, że na­wet je­śli odej­dzie z tego świata, Nadia tu zo­sta­nie i wsku­tek tego, co po­wie­dział Mak­si­mowi, jej ży­cie może za­mie­nić się w ge­hennę.

Nie miał po­ję­cia, co so­bie wy­obra­żał jesz­cze pół go­dziny wcze­śniej. Li­czył, iż Fio­do­row jest w sta­nie wy­ba­czyć swo­jej żo­nie każdą pod­łość? Jed­nak czy ja­ki­kol­wiek męż­czy­zna przy­jąłby po­dobną in­for­ma­cję ze spo­ko­jem? Mak­sim tak bar­dzo się sta­rał, by urze­czy­wist­nić ma­rze­nie o wspól­nym po­tom­stwie z Na­deńką, a te­raz się do­wie­dział, że być może wcale nie zo­sta­nie oj­cem, a jego uko­chana per­fid­nie go zdra­dziła. Ko­lejny raz...

W jed­nej kwe­stii Mak­sim miał słusz­ność – po­zo­sta­wie­nie go przy ży­ciu było dla niego więk­szą karą ani­żeli śmierć, po­nie­waż Wi­sza na­dal czuł nie­zno­śny ból w swo­jej du­szy. Stra­cił na­dzieję, a to było naj­gor­sze, co mo­gło mu się przy­tra­fić.

Wciąż nie od­da­lał się z miej­sca, w któ­rym zo­sta­wił go Mak­sim, je­dy­nie cho­dził w kółko jak obłą­kany. Nie miał po­ję­cia, co zro­bić i do­kąd się udać, ale czuł, że z zimna drę­twieją mu stopy. Mu­siał pod­jąć ja­kąś de­cy­zję i zna­leźć schro­nie­nie. Do­szedł do wnio­sku, iż Bóg ma naj­wy­raź­niej inne plany wo­bec niego i na ra­zie śmierć nie jest mu pi­sana.

Fio­do­row li­czył, że Zi­now­jew spró­buje prze­do­stać się na Za­chód, ale bez do­brego prze­wod­nika nie miał na to szans. Za­równo pol­ska, jak i cze­cho­sło­wacka straż gra­niczna dzia­łały co­raz sku­tecz­niej, by jak naj­mniej lu­dzi ucie­kło z Pol­ski. Z kraju, który z każ­dym dniem ro­bił się co­raz bar­dziej po­nury i nie­bez­pieczny, i na­wet ci, któ­rzy na po­czątku cie­szyli się z wy­zwo­le­nia przez Ar­mię Czer­woną, mieli po­woli do­syć ter­roru, biedy i lęku o każde wy­po­wie­dziane słowo.

Do­świad­czo­nego i spryt­nego prze­wod­nika może by zna­lazł, po­nie­waż wie­dział, do kogo po­wi­nien się udać, by na­wią­zać kon­takt z ta­kim czło­wie­kiem. Pro­blem po­le­gał na tym, że w tej chwili nie śmier­dział gro­szem, a za darmo nikt by mu nie po­mógł. Nie wie­dział także, co się dzieje z jego bra­tem, który mógłby go wes­przeć fi­nan­sowo i opła­cić mu prze­prawę przez gra­nicę.

Je­dyne, co po­sia­dał, to tro­chę drob­nych w kie­szeni i za­szyte pod pod­szewką ku­fajki do­ku­menty Da­riu­sza Łu­czaka. Być może dzięki nim znaj­dzie ja­kąś pracę w oko­licy. Po­dobno nie­źle pła­cono w ko­pal­niach, więc gdyby udał się do Wał­brzy­cha, mógłby tam zna­leźć za­trud­nie­nie i otrzy­mać kwa­terę. Sły­szał o pew­nej ko­palni, która nie­gdyś no­siła piękną na­zwę „Ju­lia”. Od dwu­dzie­stego ósmego roku na­le­żała do Nie­der­schle­si­sche Berg­bau, a po woj­nie prze­szła w pol­skie ręce i zo­stała prze­mia­no­wana na Biały Ka­mień. Oczy­wi­ście nie mógł po­je­chać tam od razu, po­nie­waż nad­szedł wie­czór i za­pewne nie za­stałby ni­kogo z ad­mi­ni­stra­cji, więc mu­siał gdzieś spę­dzić noc. La­tem prze­spałby się w le­sie, ale o tej po­rze roku nie wcho­dziło to w grę.

Na­gle przy­po­mniał so­bie starą, opusz­czoną chatę, która la­tem sta­no­wiła punkt zborny dla ucie­ki­nie­rów i obok któ­rej swoje ży­cie za­koń­czyła głu­piutka Kla­rysa. Nie są­dził, by do­mo­stwo zo­stało za­sie­dlone, po­nie­waż już la­tem było w opła­ka­nym sta­nie. Ści­snął więc moc­niej kró­liczka Oleńki, któ­rego Mak­sim wy­rzu­cił z sa­mo­chodu, i ru­szył przed sie­bie. Miał na­dzieję, że trafi we wła­ściwe miej­sce i wtedy spo­koj­nie prze­my­śli, co da­lej zro­bić. A gdy już się osie­dli na stałe, na­pi­sze do Nadii list. Nie na jej ad­res, ale do Le­mań­skich. Może jej prze­każą. Bę­dzie że­brał o wy­ba­cze­nie za to, co po­wie­dział jej mę­żowi. Na­wet w ostat­nim akor­dzie, gdy już było ja­sne, że nie będą ra­zem i nie stwo­rzą ro­dziny, mu­siał jej przy­spo­rzyć pro­ble­mów i na­ra­zić na gniew Fio­do­rowa. Miał ochotę tłuc głową o wy­bru­ko­waną drogę, ale i tak by to ni­czego nie zmie­niło, bo w ża­den spo­sób nie mógł cof­nąć wy­po­wie­dzia­nych słów.

Gdy był młody, wszy­scy mu mó­wili, że jest na­rwany, ale pro­ro­ko­wali, iż przej­dzie mu to, gdy wyj­dzie z sza­lo­nego wieku, kiedy czło­wiek nie za­sta­na­wia się nad kon­se­kwen­cjami swo­ich po­czy­nań. Nie­stety, po­my­lili się i cho­ciaż bar­dzo się sta­rał pa­no­wać nad sobą, wy­star­czyła iskra, by wznie­cił po­tężny po­żar.

Sta­wiał ostroż­nie kroki, bo nie miał ze sobą na­wet la­tarki. Je­dy­nie świa­tło księ­życa wska­zy­wało mu drogę. Nie mógł cze­kać, aż nieco się roz­widni, bo za­mar­złby przez tyle go­dzin, mu­siał więc za­ry­zy­ko­wać i spró­bo­wać po ciemku od­na­leźć stary dom na za­le­sio­nym wzgó­rzu.

Ko­lejny raz tra­fił do sen­nej osady, w któ­rej sły­chać było je­dy­nie szcze­ka­nie psów, a po­tem mi­nął ostat­nią cha­łupę we wsi i do­tarł do zna­nej mu ścieżki. Tu­taj było już go­rzej, po­nie­waż gę­sty las sku­tecz­nie za­sła­niał księ­życ i Wis­sa­rion szedł kom­plet­nie po omacku. Jak śle­piec, który się oba­wia, że na­stępny krok bę­dzie jego ostat­nim.

Kiedy wspiął się na stromy pa­gó­rek, wie­dział, że te­raz bę­dzie już zde­cy­do­wa­nie ła­twiej. Wy­rów­nał od­dech i wciąż bar­dzo ostroż­nie ru­szył przed sie­bie. W pew­nym mo­men­cie zda­wało mu się, że zo­ba­czył w od­dali ja­kieś świa­tło, i mo­men­tal­nie czmych­nął w gę­stwinę. Stwier­dził, że to musi być pa­trol gra­niczny, bo nie są­dził, by ja­kiś tu­by­lec czy tu­ry­sta prze­cha­dzał się po le­sie o tej po­rze. Na­słu­chi­wał i wga­piał się w świetlny punk­cik, ale ten się nie po­ru­szył. Nie sły­szał także żad­nych kro­ków lub in­nych nie­po­ko­ją­cych od­gło­sów. Po­cze­kał jesz­cze tro­chę i po kilku mi­nu­tach od­gadł, że świa­tło pada z cha­łupy, do któ­rej miał do­trzeć. Któż, u li­cha, mógł się tam za­de­ko­wać? Może Stie­pan?

Pod­szedł do domku i zaj­rzał przez brudne okienko. Rze­czy­wi­ście w środku ktoś był, ale na pewno nie jego brat. Męż­czy­zna był zde­cy­do­wa­nie star­szy od Stie­pana, miał za­nie­dbaną siwą brodę i po­woli po­ru­szał się po izbie. Wziął szczapę drewna i do­rzu­cił do zde­ze­lo­wa­nej ku­chenki, na któ­rej stał za­śnie­działy gar­nek. Wi­sza prze­łknął ślinę. Od rana nie miał ni­czego w ustach i prze­marzł na kość. Nie za­mie­rzał jed­nak ro­bić krzywdy star­cowi, by sko­rzy­stać z jego dóbr, ale po­my­ślał, że może ów czło­wiek okaże mu li­tość i po­zwoli zo­stać do rana w cha­łu­pie, a na­wet po­czę­stuje go cie­płą strawą.

Za­pu­kał do drzwi, cho­ciaż te już od dawna nie miały zamka i mógłby swo­bod­nie wejść. Nie chciał jed­nak zbyt mocno wy­stra­szyć znaj­du­ją­cego się w domu męż­czy­zny. Po chwili usły­szał szu­ra­nie i w progu sta­nął sta­rzec z lampą naf­tową w dłoni. Na­wet w tak kiep­skim świe­tle Wi­sza mógł zo­ba­czyć prze­ra­że­nie w jego oczach.

– Do­bry wie­czór – po­wie­dział ci­cho Zi­now­jew. – Pro­szę się nie oba­wiać, nie zro­bię panu krzywdy, po­trze­buję po­mocy.

– Do­bry... – od­parł męż­czy­zna. – Są­dzi­łem, że to mi­li­cja albo po­gra­nicz­nicy. Za­ją­łem tę cha­łupę bez ze­zwo­le­nia.

– Mogę wejść? – za­py­tał pro­sząco. – Je­stem zmar­z­nięty i głodny.

– Wejdź. Na­wet je­śli spró­bo­wał­bym cię po­słać do dia­bła, co by to dało? Nie będę się prze­cież szar­pał z ta­kim dra­bem.

Wis­sa­rion wszedł do izby i od razu po­czuł przy­jemne cie­pło. Cha­łupa nie miała do­brej izo­la­cji i był w niej dziu­rawy dach, więc za­pewne więk­szość osób uzna­łaby, że w środku pa­nuje chłód, ale on miał wra­że­nie, iż był na wpół za­mar­z­nięty i do­piero te­raz za­czął od­ta­jać.

Męż­czy­zna wska­zał mu miej­sce na drew­nia­nej ła­wie, przy­kry­tej zje­dzoną przez mole derką, i po­sta­wił przed nim me­ta­lową mi­skę wy­peł­nioną pa­ru­jącą zupą.

– Kar­to­flanka, bar­dzo cienka – oznaj­mił. – Mów mi Dio­nizy.

– Na­zy­wam się Da­riusz Łu­czak – od­parł Wi­sza, nie za­mie­rza­jąc wy­ja­wiać star­cowi swo­jego praw­dzi­wego imie­nia czy na­zwi­ska.

– Po­wi­nie­nem po­wie­dzieć, że bar­dzo miło cię po­znać, ale nie je­stem tego pewny. – Męż­czy­zna wzru­szył ra­mio­nami.

– Dla­czego pan tu mieszka? Prze­cież ta cha­łupa le­d­wie trzyma się kupy i w każ­dej chwili może się za­wa­lić – za­in­te­re­so­wał się Wi­sza, a po­tem ocho­czo za­brał się do pa­ła­szo­wa­nia zupy. W isto­cie była wod­ni­sta i tylko od czasu do czasu tra­fiał na ka­wa­łek ziem­niaka, ale nie na­rze­kał. Był taki czas w jego ży­ciu, że za po­dobną strawę mógłby za­bić.

– To do­bre miej­sce dla ko­goś, kto chce się ukryć przed świa­tem – wes­tchnął Dio­nizy.

– Po­peł­nił pan prze­stęp­stwo? – za­py­tał Wi­sza.

– Młody czło­wieku, ja nie do­cie­kam, dla­czego tu tra­fi­łeś, więc i ty nie za­da­waj mi nie­po­trzeb­nych py­tań.

– Słusz­nie, ma pan ra­cję. Dzi­siaj le­piej wie­dzieć mniej ani­żeli wię­cej. – Uśmiech­nął się Wi­sza, ale wciąż bacz­nie przy­glą­dał się lo­ka­to­rowi roz­pa­da­ją­cego się do­mo­stwa.

Ten na pierw­szy rzut oka wy­glą­dał jak włó­częga, który od lat wiódł ży­cie pu­stel­nika, ale jego ru­chy i wy­po­wia­dane słowa świad­czyły o tym, że kie­dyś na­le­żał do dys­tyn­go­wa­nych męż­czyzn. Poza tym z bli­ska nie wy­da­wał się tak stary, jak się Wi­szy po­cząt­kowo wy­da­wało. Je­śli miał to być ka­mu­flaż, wy­szedł cał­kiem nie­źle.

– Za­mie­rzasz uciec z kraju? – za­py­tał Dio­nizy, gdy Wi­sza skoń­czył po­si­łek.

Za­wa­hał się, czy po­wi­nien na ten te­mat roz­ma­wiać z czło­wie­kiem, któ­rego przed chwilą po­znał, ale do­szedł do wnio­sku, że sta­rzec nie jest groźny, a kto wie, może zna te te­reny na tyle do­brze, by wska­zać mu bez­pieczną drogę przez gra­nicę. Po­ki­wał więc głową i za­py­tał:

– Wie Dio­nizy, jak mógł­bym to zro­bić, by nie skoń­czyć z kulką w ple­cach?

– Nie mam po­ję­cia, nie za­mie­rzam ucie­kać, je­stem na to za stary. Mo­dlę się je­dy­nie o ry­chłą i spo­kojną śmierć. Mam na­dzieję, że do tego czasu nikt mnie stąd nie wy­pę­dzi.

– To pu­stel­nia... Nie ma Dio­nizy żad­nej ro­dziny?

– Masz słusz­ność, tu­taj je­dy­nym moim to­wa­rzy­szem jest nie­bosz­czyk, któ­rego po­cho­wano kilka me­trów stąd. Nie wiem, kim był ów czło­wiek, na­tkną­łem się je­dy­nie na pro­wi­zo­ryczny krzyż i stąd wiem, że ktoś tu zgi­nął. I za­sta­na­wiam się nie­mal co­dzien­nie, czy ja nie będę na­stępny. – Męż­czy­zna udał, że nie usły­szał py­ta­nia o krew­nych.

Wis­sa­rion prze­łknął ślinę. Wie­dział, kto leży w pry­mi­tyw­nym gro­bie, ale nie za­mie­rzał o tym opo­wia­dać Dio­ni­zemu.

– Nikt pana nie za­mor­duje, naj­wy­żej stąd prze­pę­dzi. – Mach­nął ręką.

– Nie je­stem żad­nym pa­nem, tylko Dio­ni­zym i uwierz, młody czło­wieku, nie je­stem tu tak zu­peł­nie z wła­snej woli... – Naj­wy­raź­niej męż­czy­zna na­brał uf­no­ści do Wi­szy i po­woli za­czy­nał się przed nim otwie­rać.

– A za­tem po­peł­nił pan prze­stęp­stwo... Po­wie pan ja­kie? Bo nie wiem, czy je­śli tu za­snę, ju­tro się obu­dzę – za­in­te­re­so­wał się.

– Nie po­peł­ni­łem, ale nie­któ­rzy uwa­żają ina­czej. Wolę więc umrzeć w tej ru­de­rze jako wolny czło­wiek, ani­żeli zgnić w wię­zie­niu. Mia­łem kie­dyś żonę i dwóch sy­nów. Moje dzieci nie żyją, więc zo­stała mi je­dy­nie moja uko­chana Ir­minka. Wy­da­wało mi się, że za­wsze bę­dziemy ra­zem, los jed­nak oka­zał się okrutny.

– Umarła?

– Nie, wciąż żyje, ale stra­ci­łem ją na za­wsze. Je­śli ktoś lub coś znaj­duje się w za­sięgu na­szych rąk, nie po­tra­fimy tego ani do­ce­nić, ani usza­no­wać. Wy­daje się, że to się nam po pro­stu na­leży. Kiedy ode­szła z mo­jego ży­cia, zro­zu­mia­łem, że nic nie jest dane na za­wsze i na­leży do­ce­nić każdą mi­nutę spę­dzoną u boku bli­skiego nam czło­wieka. Pew­nie te­raz so­bie wy­obra­żasz, że kie­dyś po­łą­czyła nas sza­lona mi­łość, ale ona taka nie była. Wszystko działo się po­woli, bez wzlo­tów i upad­ków. Ot, zma­ga­li­śmy się ra­zem z ży­ciem i tra­ge­dią, która nas spo­tkała, gdy stra­ci­li­śmy obu sy­nów. Nie­kiedy mia­łem do­syć mo­jej po­ło­wicy, cza­sami na­cho­dziła mnie chęć, żeby jej przy­ło­żyć, ale dzi­siaj od­dał­bym wiele, by była ze mną. Na­wet nie wiem, co się z nią te­raz dzieje. Może sie­dzi w wię­zie­niu, a może dali jej spo­kój, bo w końcu bli­żej jej do tam­tego świata ani­żeli tego do­cze­snego. A ty kogo stra­ci­łeś, młody czło­wieku?

Wis­sa­rion mil­czał przez chwilę, wpa­tru­jąc się w do­bro­tliwe oczy męż­czy­zny. Nie miał po­ję­cia, ja­kie prze­stęp­stwo mógł po­peł­nić ów czło­wiek, ale nie za­mie­rzał go już wy­py­ty­wać. Dio­nizy prze­wier­cał go wzro­kiem, jakby usi­ło­wał wy­czy­tać, ja­każ to tra­ge­dia spo­tkała jego go­ścia. Wis­sa­rion po­czuł za­ci­ska­jącą się na jego gar­dle ob­ręcz.

– Wszyst­kich... Stra­ci­łem wszyst­kich... – wy­du­kał, a po­tem się roz­pła­kał.2.

Wro­cław, 1948

Ostat­nio ży­cie lu­biło za­ska­ki­wać Nadię Fio­do­rową. Nie ina­czej było i tym ra­zem, gdy znie­cier­pli­wiona cze­kała na po­wrót Mak­sima. Chciała wie­dzieć, czy udało mu się do­paść tego dra­nia, Stie­pana, i wy­mie­rzyć mu je­dyną wła­ściwą karę za to, co zro­bił Oleńce. Wie­działa, że gdy Wi­sza do­wie się o śmierci lub za­trzy­ma­niu przez Urząd Bez­pie­czeń­stwa jego brata, wpad­nie w roz­pacz i na­wet mo­men­tami ża­ło­wała, iż przy­ło­żyła do tego rękę. Nie miała na­to­miast wy­rzu­tów su­mie­nia w sto­sunku do tego bez­myśl­nego i po­zba­wio­nego uczuć by­dlaka.

Nie spo­dzie­wała się jed­nak tego, co usły­szy od męża. Wszedł do domu tak wście­kły, że bała się ode­zwać.

– Nie udało się zła­pać Stie­pana – stwier­dziła w końcu.

Po­ki­wał głową.

– Nie martw się, ko­cha­nie, pew­nego dnia go do­rwiesz – do­dała nie­pew­nie, bo Mak­sim na­wet na nią nie pa­trzył, tylko wciąż miał minę mor­dercy i mil­czał.

Po dłuż­szej chwili ci­szy, która Nadii wy­da­wała się wiecz­no­ścią, usły­szała coś, co kom­plet­nie ją zszo­ko­wało, a czego zu­peł­nie się nie spo­dzie­wała.

– Nie mar­twię się, do­pa­dli­śmy tego dru­giego Zi­now­jewa. Wis­sa­riona – syk­nął.

Po­czuła, że ugi­nają się pod nią nogi. Za­chwiała się, a po­tem osu­nęła na krze­sło. Miała wra­że­nie, że za chwilę ze­mdleje. Nie mo­gła dzie­lić z Wi­szą ży­cia, ale pra­gnęła, by ist­niał. My­śli o nim i uczu­cia, które do niego ży­wiła, były jej po­trzebne ni­czym po­wie­trze.

– Nie za­py­tasz, czy żyje? – za­drwił Fio­do­row.

– Na­wet je­śli go nie za­bi­łeś, za­pewne zrobi to nie­długo plu­ton eg­ze­ku­cyjny. Wiem, ja­kie wy­roki do­stają człon­ko­wie UPA – wy­mam­ro­tała.

– Pu­ści­łem go wolno – oświad­czył przez za­ci­śnięte zęby.

– Dzię­kuję – po­wie­działa ci­cho.

Ka­mień spadł jej z serca. Nie ro­zu­miała tylko, dla­czego jej mąż był roz­gnie­wany, skoro sam pod­jął taką de­cy­zję.

– Zro­bi­łem to, po­nie­waż to nie on za­słu­żył na śmierć w mę­czar­niach, ale ty – burk­nął.

Wes­tchnęła gło­śno.

– Znowu mnie ob­wi­niasz za po­rwa­nie Oleńki? Mak­si­mie, ni­gdy nie chcia­łam, żeby stała się jej ja­kaś krzywda, prze­cież wiesz. Od­cho­dzi­łam od zmy­słów, gdy nie wró­ciła do domu. Ko­cham ją tak samo jak ty.

– Nie cho­dzi o Oleńkę, ale o cie­bie. – Pod­szedł do niej i chwy­cił za ra­miona. Ści­snął je bo­le­śnie i wark­nął z de­spe­ra­cją w gło­sie: – Po­wiedz, że mi tego nie zro­bi­łaś! Bła­gam, przy­rzek­nij, że nie by­łaś aż tak podła!

Po­pa­trzyła na niego spa­ni­ko­wana.

– Nie wiem, o czym mó­wisz – wy­du­kała nieco prze­ra­żona za­cho­wa­niem męża.

Wy­da­wało się jej, że pewne sprawy mają już za sobą i co­kol­wiek złego zro­biła, Mak­sim jej wy­ba­czył i uwie­rzył, iż od­pra­wiła Wi­szę na do­bre, bez względu na uczu­cia, które do niego ży­wiła.

– Po­wiedz, że to jest moje dziecko, a nie tego gnoja – wy­szep­tał.

– Skąd ci w ogóle przy­szły do głowy po­dobne my­śli? – żach­nęła się. – Któ­ryś z mo­ich przy­ja­ciół tak po­wie­dział? A może prze­ra­żona Ilse Schle­sin­ger? Mó­wi­łam ci, że ze stra­chu będą go­towi ze­znać wszystko.

– To nie oni. Na­wet z nimi na ten te­mat nie roz­ma­wia­łem, bo dla­czego bym miał? Uwa­żasz, że nie czu­łem się do­sta­tecz­nie upo­ko­rzony? – po­wie­dział z iro­nią.

– Co więc ci cho­dzi po gło­wie? – za­py­tała już nieco uspo­ko­jona, że nikt z jej zna­jo­mych nie oczer­nił jej przed Mak­si­mem.

– Po­in­for­mo­wał mnie o tym Wis­sa­rion Zi­now­jew! – wark­nął i w końcu prze­stał za­ci­skać dło­nie na jej ra­mio­nach.

Po­czuła, jakby otrzy­mała siar­czy­sty po­li­czek. Nie mo­gła po­jąć, jak Wi­sza mógł zro­bić coś po­dob­nego i na­ra­zić ją na gniew mał­żonka.

– Nie wie­rzę... – szep­nęła.

– To uwierz. Po­wie­dział to, pa­trząc mi pro­sto w oczy. Na­wet wiem, dla­czego to zro­bił. Są­dził, że wpadnę we wście­kłość i go za­strzelę. I wła­śnie to za­mie­rza­łem zro­bić, ale po­my­śla­łem, iż on je­dy­nie sko­rzy­stał z oka­zji, gdy roz­ło­ży­łaś przed nim nogi i nie po­wi­nie­nem mieć do niego pre­ten­sji, ale do cie­bie. Sta­wa­łem na gło­wie, że­by­śmy mo­gli zo­stać ro­dzi­cami, a ty łaj­da­czy­łaś się z in­nym...

Mak­sim nie krzy­czał, wręcz prze­ciw­nie, mó­wił ci­cho, ale w jego gło­sie po­brzmie­wał wy­rzut. A to ozna­czało, że tra­cił cier­pli­wość. Kiedy mó­wił wolno, wręcz fleg­ma­tycz­nie, bała się go naj­bar­dziej, bo wie­działa, że jej mąż tak ła­two nie da się uspo­koić. Ro­zu­miała jego gniew, bo je­śli rze­czy­wi­ście no­siła pod ser­cem dziecko Wi­szy, bar­dziej par­szy­wej kary nie by­łaby mu w sta­nie wy­my­ślić.

– Co ci po­wie­dział? – za­py­tała ci­cho.

– Że był tu­taj przez cały czas i ro­bił to z tobą...

– Mak­si­mie... – Chciała za­prze­czyć. Wmó­wić mę­żowi, że Wi­sza pra­gnął je­dy­nie się na nim ode­grać i go zra­nić, ale głos uwiązł jej w gar­dle. Po chwili jed­nak wy­mam­ro­tała: – Po­słu­chaj, ja ci to wszystko wy­tłu­ma­czę...

Prze­rwał jej:

– Za­mknij się... Po pro­stu się za­mknij. Je­ste­ście sie­bie warci. Da­łem ci wszystko, a ty oka­za­łaś się zwy­kłą wy­włoką. Podłą suką, która tylko czy­hała na mo­ment, by mnie upo­ko­rzyć. Ko­rzy­sta­łaś z przy­wi­le­jów, które ci ofe­ro­wa­łem, a od­pła­ci­łaś mi czymś ta­kim? To ja szu­ka­łem roz­wią­za­nia two­jego pro­blemu, trzy­ma­łem cię za rękę, gdy po­je­cha­li­śmy do le­ka­rza i po­cie­sza­łem, że wciąż będę cię ko­chał, bez względu na to, czy za­bieg się uda, czy nie. Ja, nie on...

Rzadko kiedy zga­dzała się z mę­żem, ale te­raz mu­siała przy­znać mu ra­cję. Czuła się podle, bo na­prawdę nie miała po­ję­cia, kto jest oj­cem jej ma­leń­stwa. A Wi­sza? W tym mo­men­cie znie­na­wi­dziła go. Tak jakby jej wielka mi­łość na­gle za­mie­niła się w czy­stą nie­chęć i po­gardę. Mak­sim nie za­słu­żył, by coś ta­kiego usły­szeć. Opie­ko­wał się dziec­kiem in­nego męż­czy­zny jak naj­czul­szy oj­ciec i da­ro­wał mu ży­cie, cho­ciaż już dawno mógł mu je ode­brać, a Wis­sa­rion od­pła­cił mu się czymś ta­kim. A co z nią? Ko­lejny raz jej ko­cha­nek po­my­ślał je­dy­nie o so­bie i nie za­sta­no­wił się nad tym, co się sta­nie z nią.

– Niech go pie­kło po­chło­nie. Ra­zem z jego bra­cisz­kiem – wy­du­kała i pod­nio­sła się z krze­sła. – I nie za­mie­rzam dłu­żej słu­chać tych obelg.

– Ale mnie wy­słu­chasz, bo jesz­cze nie skoń­czy­łem. – Za­gro­dził jej drogę.

– Chcę wyjść, puść mnie! – krzyk­nęła.

– Nie ma mowy! Nie tym ra­zem! – Mak­sim rów­nież pod­niósł głos, a po­tem po­pchnął ją w stronę krze­sła.

Nadia się za­chwiała, chciała się po­de­przeć o stół, ale stra­ciła rów­no­wagę i ru­nęła na pod­łogę. Fio­do­row otrzeź­wiał w jed­nej chwili. Po­chy­lił się nad nią, po­mógł wstać i po­sa­dził na krze­śle. Nie chciała zo­stać w po­koju z Mak­si­mem, więc się pod­nio­sła, by pójść do sy­pialni i nieco się uspo­koić, ale po chwili znowu opa­dła na sie­dzi­sko, bo po­czuła silny ucisk w pod­brzu­szu. Jakby obe­rwała kop­niaka. Są­dziła, że to chwi­lowe, ale ból nie ustę­po­wał. Mu­siała zro­bić się blada, a może je­dy­nie miała prze­ra­że­nie wy­ma­lo­wane na twa­rzy, bo Mak­sim za­py­tał z tro­ską:

– Nadio, co ci jest?

– Nie wiem... Coś jest nie tak... – jęk­nęła i do­dała: – Je­śli stracę to dziecko, ni­gdy wam tego nie wy­ba­czę. Ani Wi­szy, ani to­bie.

– Uspo­kój się, ko­cha­nie. Za­raz po­je­dziemy do le­ka­rza. Nie pa­ni­kuj. Na­deńko, prze­pra­szam. Pro­szę, już się nie de­ner­wuj. Wszystko bę­dzie do­brze... – mó­wił prze­ra­żony Mak­sim.

Jak zwy­kle, gdy nie wie­dział, co ro­bić, za­czął się mio­tać bez celu. Nie mógł się zde­cy­do­wać, czy ma wyjść z po­koju, by we­zwać swo­ich lu­dzi, czy zo­stać i za­jąć się Nadią. Pra­gnął ją uspo­koić i po­wta­rzał jak zdarta płyta, że wszystko bę­dzie do­brze, ale ona czuła, iż tym ra­zem nie bę­dzie. Bała się ru­szyć, jakby się oba­wiała, że gdy tylko wsta­nie, dziecko, które no­siła w ło­nie, umrze.

– Mar­tha! – wy­darł się Fio­do­row.

Ko­bie­cina zja­wiła się na­tych­miast, bo rzadko kiedy jej pra­co­dawca wy­da­wał z sie­bie po­dobne ryki.

– Co się stało, puł­kow­niku? – za­py­tała prze­ra­żona.

– We­zwij Ste­fana, niech na­tych­miast pod­stawi sa­mo­chód. Mu­simy je­chać do szpi­tala, z moją żoną dzieje się coś nie­do­brego... – Ostat­nie zda­nie wy­po­wie­dział ze łzami w oczach.

– Już bie­gnę – od­parła Mar­tha i nie­długo po­tem Mak­sim pro­wa­dził żonę do auta.

Nie miała po­ję­cia, czy ma to sens, bo prze­czu­cia jej nie my­liły i gdy tylko pod­nio­sła się z krze­sła, zo­ba­czyła na nim krwawą plamę. Mąż mó­wił jej, żeby nie pa­ni­ko­wała, że może uda się jesz­cze coś zro­bić, ale ona już wie­działa, iż to ko­niec jej ma­rzeń o uro­dze­niu dziecka. Stra­ciła swoje ma­leń­stwo, na które cze­kała tyle lat. Przez Wi­szę i przez Mak­sima. Obaj de­kla­ro­wali do­zgonną mi­łość i od­da­nie, a te­raz ode­brali jej to, co miała w ży­ciu naj­cen­niej­szego. Jej dzie­ciątko.

Nie pła­kała, na­wet na to nie miała siły. Wie­działa jedno – odej­dzie od Fio­do­rowa. Na­wet je­śli nie ze­chce od­dać jej Oleńki, co było wy­soce praw­do­po­dobne. Jed­nak bez względu na wszystko nie chciała już go wi­dzieć. Ani Wi­szy. Ni­gdy wię­cej.

Do­piero gdy le­karz po­twier­dził jej przy­pusz­cze­nia, go­rące łzy po­to­czyły się po jej po­licz­kach. Mak­sim także pła­kał i że­brał, by Nadia mu wy­ba­czyła. Pro­sił, by zro­zu­miała jego wy­buch i wy­rzuty, które jej czy­nił, ale słowa męża nic jej nie ob­cho­dziły. Znowu po­czuła się sa­motna, opusz­czona i oszu­kana przez los. Bóg po­zwo­lił jej na­cie­szyć się ma­leń­stwem przez tak krótki czas, a gdy jej szczę­ście się­gało ze­nitu, po­sta­no­wił jej tę ra­dość z ma­cie­rzyń­stwa ode­brać. Może uka­rał ją za nie­wier­ność, a może za to, że przez wiele mie­sięcy mo­dliła się do niego, by nie zajść w ciążę z Mak­si­mem?

– Zo­staw mnie samą – szep­nęła.

– Je­steś pewna, ko­cha­nie? – za­py­tał ża­ło­śnie, ocie­ra­jąc łzy z jej po­liczka. – Prze­cież mo­żemy spró­bo­wać raz jesz­cze. Le­karz mó­wił, że ta­kie rze­czy się zda­rzają i... Zo­stawi cię na kilka dni w szpi­talu, żeby zro­bić do­dat­kowe ba­da­nia, ale jest do­brej my­śli. Ju­tro po­jadę po Mą­czyń­skiego, niech i on cię zbada...

Prze­rwała mu:

– Pro­szę, idź już.

Pu­ścił jej dłoń i wstał z ta­bo­retu. Wi­działa roz­pacz w jego oczach, jed­nak nie za­mie­rzał się upie­rać przy swoim i tkwić przy jej łóżku. Chciał ją po­ca­ło­wać na po­że­gna­nie, ale od­wró­ciła głowę. I po­zo­stała w bez­ru­chu, ze wzro­kiem wbi­tym w ścianę, do­póki Mak­sim Fio­do­row nie wy­szedł i nie za­mknął za sobą drzwi.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------

.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: