Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Na tropach tajemnic. Tom 4. Sekret starego zamczyska - ebook

Data wydania:
7 września 2021
Ebook
21,95 zł
Audiobook
24,95 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Na tropach tajemnic. Tom 4. Sekret starego zamczyska - ebook

Seria powieści kryminalnych dla dzieci. cz. 4. Sekret starego zamczyska. Stare, zapomniane zamczysko. A w nim? Gnająca na łeb, na szyję akcja, w którą zaplątała się Julka i jej kumpel, Piotrek. Czy młodzi bohaterowie poradzą sobie z gangiem złodziei obrazów? Czy będą mogli liczyć na czyjąkolwiek pomoc? Czy odnajdą "trzeciego króla"? I w końcu – co skrywa tajemnicza mapa, wyrysowana na czerwonym papirusie? Odpowiedzi na te i na wiele innych pytań wcale nie są takie oczywiste, a poza tym – co to za zamek, w którym nie ma sekretnych przejść, duchów i dramatycznych wydarzeń z przeszłości? Może nie trzeba było ruszać noża, którym zamordowano... Pssst! Resztę przeczytajcie już sami.

 

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: brak
ISBN: 978-83-8233-640-5
Rozmiar pliku: 4,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ŚMIERĆ W GALERII

Burza rozszalała się na dobre. Błyskawice rozświetlały mrok kwietniowego wieczoru. Piotrek stał na zapomnianym przez Boga przystanku i patrzył, jak czerwone światła ciężarówki oddalają się w stronę wzgórza, na którym majaczył zarys zamku. Wiedział, że zamknięta w ładowni Julka nie poradzi sobie bez jego pomocy. Nasunął kaptur, poprawił plecak i ruszył za samochodem. Miał bardzo mało czasu...

***

_Kilka godzin wcześniej..._

– Skombinowałeś kasę? – zapytała, gdy kończył zawiązywać lewy adidas.

Podniósł głowę.

– Tyle, ile się dało – odparł po chwili.

Julka oparła się o kratę, oddzielającą szatnię od magazynku na makulaturę. Założyła ręce na piersiach. Jej kwaśna mina nie wróżyła niczego dobrego.

– To znaczy? – nie dawała za wygraną.

Piotrek podniósł się, przesunął dłońmi po obu nogawkach swoich dżinsów i złapał za plecak. Zgrabnie zarzucił go na ramię i mrugnął do Julki.

– Spoko – wycedził i ruszył do wyjścia.

Poszła za nim.

– Spoko? – zdziwiła się. – Jak to spoko? – Starała się dotrzymać mu kroku. – No to masz czy nie masz?

Przeszli krótkim wąskim korytarzem, który kończył się schodami po prawej. Wbiegli na górę i Piotrek pchnął szkolne drzwi. Wyszli na zewnątrz. Trawniki wokół głównego placu zaczynały właśnie odżywać po nieco przydługiej zimie, a tuż za ogrodzeniem dostrzec już można było pierwsze pączki wiśniowych kwiatów, które za kilka miesięcy przeistoczą się w kwaśne ciemnoczerwone owoce.

– Mam trzy stówki – rzucił w końcu.

– Tylko trzy?! – zdziwiła się niebotycznie. – Piter, on nie sprzeda Argentiny za trzy stówki! Przecież mówił.

– Wiem, co mówił! – przerwał trochę zbyt ostro, machając przy tym ręką. – Ale więcej nie mam i w najbliższym czasie nie będę miał. Jula, nie znasz moich staruszków?

– Masakra – odpowiedziała niemal szeptem.

– Wyłożę kasę i może się uda. Ot, takie buty.

Miał nadzieję, że swoim ulubionym powiedzonkiem – bo przecież wcale nie o prawdziwe buty tu chodziło – utnie tę nieco niewygodną rozmowę. Mylił się.

– Piter, przecież facet powiedział wczoraj bardzo wyraźnie. Nie zejdzie poniżej pięciu stów.

– No i co z tego?! – Wzruszył ramionami. – Spróbuję się potargować.

Minęli szkolną furtkę, a następnie przepuszczając czerwonego golfa, przeszli przez drogę. Zostawili za sobą sklepik z używanymi ciuchami, potem aptekę i skręcili w jednokierunkową ulicę Żeromskiego, która prowadziła wprost do ulicy Kościuszki. To właśnie tutaj znajdowała się galeria staroci, prowadzona przez Franciszka Stasiaka – starszego pana, znanego przez niemal połowę miasteczka.

Być może słowo „galeria” było nieco przesadzone, bo sklep pana Stasiaka zajmował jedynie parter przedwojennej kamienicy, gdzie kiedyś znajdowało się zwykłe czteropokojowe mieszkanie. Bardziej pasowałoby tu chyba słowo „galeryjka”, ale nad wejściem widniał szyld z napisem „Galeria Feniks”, no i tak już zostało.

Tuż po wojnie wszystkie pomieszczenia dawnego mieszkania trochę przebudowano, zmieniono ich charakter i wystrój, po czym zaadaptowano na sklep. Najpierw sprzedawano tam tekstylia – materiały do uszycia sukienki, garnituru czy płaszcza – później (ale trwało to może z pół roku) lokal zmienił właściciela, który handlował warzywami i owocami. Pan Stasiak uruchomił swoją galeryjkę w połowie lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku i… starzał się razem z nią.

Co można było tam kupić? Różne rzeczy. A więc: obrazy, małe rzeźby, stare dokumenty i mapy, trochę jakichś książek, znaczki pocztowe (oczywiście wiekowe), widokówki, pożółkłe fotografie, kilkanaście przedmiotów niegdysiejszego użytku (imbryk, samowar, lampa naftowa, maszyna do szycia i takie tam), a nawet starodawne zabawki. Były też płyty gramofonowe oraz patefon z wielką tubą. Wszystko to nadgryzione zębem czasu i spowite warstewką kurzu.

Pan Franciszek nie był historykiem ani jakimś wyspecjalizowanym znawcą czy ekspertem. Gromadził to, co uważał za ładne bądź ciekawe i co – miał nadzieję – będzie mógł wcześniej czy później upłynnić. Jeździł po różnych targach staroci albo odwiedzał starszych ludzi w różnych zakątkach kraju i skupował co bardziej interesujące przedmioty. Z tego też powodu wolał, żeby to upłynnianie odbywało się raczej wcześniej niż później. Zdarzało się także, że w galerii pojawiał się (często pachnący alkoholem) osobnik, który przynosił staroć, jakim nie zainteresowałby się żaden lombard, i starał się go odsprzedać panu Stasiakowi. On czasami brał, a czasami odmawiał. Starał się mieć nosa, bo – jak już wspomniano – nie znał się na tym i nie zależało mu na „naukowym” podejściu do towarów.

To właśnie w galerii pana Franka Piotrek wypatrzył Argentinę. Julka aż pokraśniała, gdy poinformował ją o tym fakcie. Czym była tajemnicza Argentina? O tym za chwilę. Czas przedstawić naszych młodych bohaterów...

Mieszkali na tym samym osiedlu, w tym samym bloku, na tym samym piętrze. A co najważniejsze – chodzili do tej samej podstawówki. Przyjaźnili się od pierwszej klasy, a właściwie zanim do niej poszli, bo na osiedle Urbanowicza wprowadzili się ze swoimi rodzinami, gdy byli pięciolatkami.

Ponieważ na każdym piętrze znajdowały się tylko dwa mieszkania, rodzice Piotrka i Julki zakumplowali się bardzo szybko. I nie było najmniejszego problemu, gdy dziewczyna miała zjeść obiad u kolegi (lub odwrotnie), bo jej rodzice (Elżbieta i Jacek) musieli akurat zostać dłużej w pracy. A pracowali w miejskim szpitalu, w którym zdarzało się, że nadgodziny wypadały znienacka. Rodzice Piotrka mieli własną niedużą firmę transportową. Dzięki temu pani Michalina (mama) mogła część swoich obowiązków wykonywać w domu, podczas gdy pan Marcin (tato) doglądał wszystkiego na miejscu.

Julka uwielbiała tańczyć. Kochała muzykę i przy byle jakim kawałku potrafiła podrygiwać, przytupywać i pląsać. A gdy w szkole odbywała się dyskoteka, to nie było piosenki, którą by przepuściła. Oprócz tego lubiła… grać z chłopakami w nogę! Tak, tak! Dlatego bardzo często trzymała się Piotrka, który miał kilka futbolówek i gdy tylko było ciepło, wybiegał z nimi na osiedlowe boisko. Ale nie to fascynowało go najbardziej. Gdy był w drugiej klasie, dostał od taty cztery klasery ze znaczkami pocztowymi. Pan Marcin kolekcjonował znaczki jeszcze na początku szkoły średniej. Potem jakoś stracił do tego serce, ale zbiory pozostały i wędrowały z nim przez całe życie. Kiedyś w czasie gruntownego sprzątania piwnicy w jednym z pudeł Piotrek natknął się na wspomniane klasery. Najpierw zdziwił się niebotycznie, a później znaczki stały się dla niego prawie tak samo ważne jak piłka nożna! Co ciekawe – Julka dała się w to wszystko wciągnąć i można powiedzieć, że od tamtego sprzątania znaczki zbierali już wspólnie. Chociaż oficjalnie klasery znajdowały się oczywiście w pokoju Piotrka.

Rozpoczął od dokładnego zapoznania się z kolekcją. Okazało się, że znajdują się w niej cztery prawdziwe perełki, których wartość… no, mniejsza z tym. Ale dla filatelistów były wyjątkowo wyjątkowe! Pierwszy z nich został wydrukowany w roku tysiąc dziewięćset czterdziestym pierwszym. Miał zielonkawy odcień i przedstawiał profil Adolfa Hitlera. Wyprodukowano go w Chile. Podobno pochodził z bardzo unikatowej emisji. Na drugim przedstawiono samolot dwupłatowy. Drukarze z Gwadelupy w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym piątym musieli źle ustawić matryce, które odbijały przód znaczka, wskutek czego nominał z ceną został na nim umieszczony jako jego lustrzane odbicie. Trzecia perełka pochodziła z Liechtensteinu. Przedstawiała popiersie jednego z tamtejszych władców. Gdy Piotrek zajrzał do internetu, okazało się, że w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym czwartym wydano tylko dwadzieścia pięć tych znaczków! Czujecie?! Tylko ćwierć setki znaczków z jakimś księciem istniało na całym świecie! A może i mniej, bo nie można było wykluczyć, że niektóre z nich dokumentnie się zniszczyły. W końcu czwarty znaczek pochodził z Syrii. Nie był specjalnie stary ani wyjątkowo kolorowy. Miał piaskowy odcień i przedstawiał egipskiego faraona z charakterystycznymi atrybutami w rękach. W Polsce tylko dwie osoby miały ten unikat. Piotrek i jakiś facet z Koszalina. Poznali się internetowo. Dwukrotnie wymienili się mejlami, żeby potwierdzić fakt posiadania akurat TEGO faraona. O pomyłce nie mogło być mowy. Mężczyzna miał prawie pięćdziesiąt lat i od dziecka kolekcjonował znaczki. Przez pewien czas był nawet jakimś konsultantem Polskiego Związku Filatelistów, więc znał się na rzeczy i zadeklarował, że gdyby Piotrek miał jakieś problemy, to chętnie służy pomocą.

Piotrek szczycił się swoją kolekcją, a cztery wyjątkowe okazy traktował jak święte relikwie. Niektórzy jego koledzy pukali się w czoło i uważali go za dziwaka, ale on się tym w ogóle nie przejmował. Uważał, że zwykły znaczek pocztowy może być po prostu… piękny. I chyba miał rację, bo niektóre wyglądały jak małe dzieła sztuki.

Nietrudno się domyślić, że większość kieszonkowego przeznaczał na zakup wypatrzonych gdzieś w sieci znaczków. Tylko raz zdarzyło się, że został prawie oszukany. Przymierzał się do zakupu wyjątkowej serii z wizerunkami disneyowskich postaci (były tam i Kaczor Donald, i Myszka Miki, i Goofy, i pies Pluto, i inni), ale zrządzeniem losu dzień wcześniej wybrał się z rodzicami do Krakowa. A tam w jednym z antykwariatów wypatrzył identyczną serię za jedną czwartą ceny. Od tego momentu starał się zawsze skrupulatnie sprawdzać internetowe ceny i – jeżeli było to możliwe – porównywać je z cenami w antykwariatach lub sklepach filatelistycznych. Niestety, w okolicy niezbyt dużo było placówek tego typu. Ostatnią deską ratunku był ten facet z Koszalina, ale Piotrek trochę krępował się pisać do nieznajomego gościa. Był nawet moment, że chłopak głęboko zastanawiał się, czy to ma w ogóle sens, ale wtedy trafił na galeryjkę pana Stasiaka. A w niej – stare znaczki pocztowe, które właściciel zwoził z różnych zakątków kraju. Odtąd odwiedzał sklep na Kościuszki przynajmniej ze dwa razy w miesiącu. Oglądał, spisywał na kartce interesujące go dane, a potem sprawdzał w internecie, ile może taki znaczek kosztować.

Udało mu się trafić u pana Stasiaka na dwa wyjątkowe okazy – obydwa pochodziły z Chin. Kupił je za dość dobrą cenę – wytargował się niczym rasowy handlarz. Najpierw pan Franek chciał za jeden z nich dwieście złotych, a ostatecznie sprzedał oba za dziewięćdziesiąt. Piotrek mógł więc mówić o wyjątkowym szczęściu i… zaradności.

Nie inaczej zapatrywał się na sprawę Argentiny. Bo jak można się domyślić, Argentina była unikatowym znaczkiem pocztowym, wydanym w Buenos Aires. Wydrukowano ją z okazji pięćdziesięciolecia tragedii „Titanica”, a więc w roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym drugim, w nakładzie zaledwie pięciuset egzemplarzy. Ale nie to było najistotniejsze. Na sto ostatnich sztuk zabrakło niebieskiej farby drukarskiej. To fatalne niedopatrzenie spowodowało zwolnienie z pracy partacza, który nie dopilnował swoich obowiązków. Ale setka wybrakowanych znaczków stała się później cenniejsza od tych, na których niebo miało kolor faktycznie niebieski. Filateliści poszukiwali felernej Argentiny. Piotrek wypatrzył ją w galeryjce staroci pana Stasiaka. Skąd się tam wzięła? Właściciel nie mógł sobie przypomnieć. Jedyne, co go interesowało, to pięćset złotych polskich w przypadku chęci zakupienia znaczka.

Oczywiście o jego wyjątkowości pan Franciszek nie był przez Piotrka poinformowany. Jeszcze czego! Mógłby wówczas zażądać kwoty pięciokrotnie wyższej. A może w ogóle zrezygnowałby ze sprzedaży unikatu? Kto wie…

Tymczasem chłopakowi udało się zebrać zaledwie trzy stówki i z duszą na ramieniu przekroczył próg sklepu. Julka w ogóle się nie odzywała. Nie wierzyła, że koledze uda się drugi raz wytargować tak dobrą cenę jak w przypadku chińskiej serii, chociaż kibicowała mu z całych sił.

– Dzień dobry – przywitał się ze sklepikarzem Piotrek.

– Cześć. – Pan Stasiak uśmiechnął się i mrugnął do Julki.

– …dobry – wydukała przez zaciśnięte usta.

– Co was do mnie sprowadza? – zapytał, podpierając się pod boki. – Pewnie znowu jakiś prostokątny kawałek papieru z klejem na odwrocie, co? – Zaśmiał się gromko i wskazał palcem na Piotrka.

– Jakby pan zgadł. – Chłopak nie stracił rezonu.

– Coś czuję, że masz ochotę na tę Argentinę, hę? – Pan Stasiak podrapał się za uchem.

Piotrek zmarszczył nos.

– Nie da się ukryć. – Wzruszył ramionami. – Mogę ją jeszcze raz obejrzeć?

– A jasne – ożywił się sprzedawca.

Podskoczył w stronę szafki, w której za szybą znajdowało się kilkanaście starych znaczków pocztowych, sprawnie otworzył kluczykiem gablotkę i wyjął z niej tekturową planszę z foliowymi paskami, przytrzymującymi kilka „prostokątnych kawałków papieru z klejem na odwrocie”.

– Proszę. – Podał ją Piotrkowi.

Chłopak delikatnie ujął planszę i zbliżył nos do Argentiny. Światło w galeryjce było nie najlepsze, więc wskazał na prawy kraniec sklepu, gdzie znajdowało się duże okno wystawowe.

– Możemy tam przejść? – zapytał.

– Oczywiście – zgodził się bez chwili wahania pan Franciszek. – Tam jest widniej.

– No właśnie…

Julka podreptała za kumplem. Nadal nie odzywała się ani słowem. Była bardzo ciekawa tego targowania się o znaczek. Piotrek stanął tyłem do okna. Podniósł planszę nieco wyżej. Wizerunek transatlantyku na tle szarego nieba przyprawił go o gęsią skórkę. Tak bardzo chciałby mieć ten znaczek w swoich zbiorach. Dziewczyna oparła się o ścianę i zaczęła się niecierpliwić.

Za oknem, niemal przed wejściem do galeryjki zatrzymała się żółta furgonetka z dużymi czerwonymi literami na boku – TRH. Julka zauważyła, że wysiadło z niej dwóch mężczyzn w równie żółtych kombinezonach, którzy bacznie obserwowali ulicę i rozmawiali o czymś ze sobą. Wróciła wzrokiem do Piotrka, który gapił się na wymarzony znaczek. Sekundy biegły nieubłaganie.

Nagle usłyszeli, że ktoś otworzył drzwi.

– Oglądajcie, pójdę zobaczyć – oznajmił pan Stasiak i podreptał w stronę głównego wejścia.

Julka pociągnęła Piotrka za łokieć.

– No i co?

– Takie buty… fajny jest – odparł.

– Fajny, fajny… – Skrzywiła się. – Czy on się zgodzi na te trzy stówki?

Chłopak wzruszył ramionami.

W tym samym momencie usłyszeli, jakby w dalszej części sklepu coś upadło na podłogę, potem jakby coś zaszurało, znowu otworzyły się główne drzwi i zapadła kompletna cisza.

Spojrzeli sobie w oczy.

– Co to było? – zapytała Julka, ściszając głos.

– Nie mam pojęcia.

Próbowali dojrzeć właściciela galeryjki.

– Panie Franku! – zawołał Piotrek.

Ale nikt nie odpowiedział.

– Halo! – spróbowała Julka.

Cisza.

Z zaciekawieniem i zdziwieniem zaczęli się posuwać do miejsca, w którym powinien być sprzedawca. I był. Ale to, co zobaczyli, spowodowało, że niemal wszystkie włosy stanęły im dęba.

Pan Stasiak leżał na plecach w połowie drogi między wąską ladą a tylną ścianą sklepu. Z jego piersi wystawała rękojeść noża, spod której wypływała krew.

– O Jezu! – krzyknęła Julka i przytknęła dłoń do ust.

– Panie Franku! – Piotrek rzucił znaczki na ladę i przyklęknął przy mężczyźnie, który zdołał jeszcze położyć prawą dłoń w okolicach rany.

Chłopak nie zastanawiając się, złapał za rękojeść, chcąc wyszarpnąć nóż.

– Nie… – wyszeptał sklepikarz, a z jego ust wysączyła się strużka krwi. – Ucie… uciekajcie… stąd – powiedział ostatkiem sił i zakończył swój żywot.

– Cholera! – zaklął chłopak.

– Niedobrze! – przytaknęła Julka. – Niepotrzebnie dotykałeś noża!

– Wiem! – rzucił dość nieprzyjemnie i poderwał się na równe nogi. – Trzeba było najpierw wezwać policję.

– Teraz będzie na ciebie.

– Na mnie?!

– A co?! Twoje odciski palców!

– No i?

– No i powiedzą, że zamordowałeś go o głupi znaczek.

– Oszalałaś?!

– Ja? Nie, ale sam wiesz…

– Cholera! – powtórzył i popatrzył na swoją dłoń. – Takie buty! Co teraz?

Julka odwróciła głowę. Niedobrze jej się robiło od widoku krwi. Machinalnie spojrzała na ścianę.

– Patrz! – krzyknęła do kolegi. – Tutaj był jakiś obraz!

Prostokątny fragment głównej ściany był nieco inny niż cała reszta. Wydatnie odznaczał się jaśniejszym odcieniem tapety. Był to niezbity dowód, że w tym miejscu jeszcze niedawno wisiał obraz.

– Oczywiście! – wypalił. – Widziałem go setki razy! To był Stańczyk!

– Co? Kto?!

– Stańczyk. Obraz królewskiego błazna. Nie jarzysz? Kiedyś facetka na historii nam go pokazywała. W takim czerwonym stroju.

– A, wiem! Matejko namalował.

– Tak!

– Myślisz, że oni go ukradli?

– Kto?

– No ci, co zamordowali pana Stasiaka?

– No jasne! Przecież jak tu wchodziliśmy, to obraz jeszcze był. Chwila! – Zatrzymał koleżankę gestem dłoni. – Skąd wiesz, że było ich kilku?

– Nie wiem – odparła bez zastanowienia.

Ręka denata opadła bezwładnie na podłogę. Dopiero teraz dostrzegli, że sklepikarz trzyma w dłoni kawałek jakiegoś żółtego materiału. Julka kucnęła i przyjrzała się skrawkowi. Spojrzała na kumpla.

– Było ich dwóch – powiedziała, mrużąc oczy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: