Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Na tropie Anny - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
21 września 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Na tropie Anny - ebook

Dla trzydziestopięcioletniej Melanii nieżyjąca matka, Anna d’Irsigny, była prawdziwą superbohaterką: wybitny chirurg, wspaniała żona i matka, niezależna, inteligentna, o charyzmatycznej osobowości, we wspomnieniach córki potrafiła nawet latać. Od trzech lat, odkąd jej matka zginęła w ataku terrorystycznym w Paryżu, seria nieszczęść radykalnie zmieniła całe życie Melanii. Pomieszkując w podparyskiej willi ojca, młoda kobieta przypadkiem dokonuje bulwersującego odkrycia: znajduje listy Anny, jednoznacznie wskazujące na jej długotrwały romans z tajemniczym Nowozelandczykiem. Idealna matka najwyraźniej przez wszystkie te lata kłamała... A jeśli wcale nie zginęła w pożarze, tylko postanowiła upozorować własną śmierć i rozpocząć nowe życie z dala od rodziny? Melania postanawia wyruszyć na drugi koniec świata, żeby odnaleźć Annę. Ponieważ nie może wyjawić prawdziwego celu podróży ojcu, kibicuje jej Joe, najlepszy przyjaciel z czasów studiów, Amerykanin mieszkający w Paryżu.

Ale to dopiero początek niepokojących odkryć. Co ukrywa przed Melanią ojciec, kim jest tajemniczy kochanek matki? Czy bohaterka zmierzy się wreszcie z własną przeszłością i czy czas, który zatrzymał się dla niej kilka lat temu, teraz wreszcie ruszy z miejsca?

To książka o tym, jak przetrwać i żyć dalej po stracie, której nic nie ukoi, zmierzyć się ze smutkiem, który nigdy nie przemija. Ale to również opowieść o magicznej mocy osób, miejsc, wspomnień, snów, marzeń – i podróży. Naturalnie z krajobrazami i magią Nowej Zelandii w tle.

Aleksandra Kowalska, ur. w 1976 roku w Płocku, z wykształcenia anglistka. Ukończyła uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu i studia doktoranckie na uniwersytecie Charles’a de Gaulle w Lille we Francji. Pracowała jako nauczycielka języka angielskiego i polskiego dla cudzoziemców w Polsce, Brazylii i Francji. Od 2005 roku jest urzędnikiem Komisji Europejskiej. Autorka powieści "Mgła nad Bosforem" i "Ucieczka".

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8123-860-1
Rozmiar pliku: 535 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

Anna

Matka kojarzyła się Melanii z samymi dobrymi chwilami. Na przykład z wakacjami. We wspomnieniach Melanii na urlopie z rodzicami zawsze było ciepło i słonecznie, chociaż w rzeczywistości pogoda raczej nie mogła dopisywać za każdym razem. Zwłaszcza w Normandii, dokąd często jeździli nad morze, kiedy była dzieckiem. Więc może czasem zdarzał się deszcz, ale wtedy we wspomnieniach pojawiała się świetlica dla dzieci w hotelu czy pensjonacie, zabawki, jakimi się tam bawiła, i bajki, jakie oglądała. Pamiętała też muzea o wysoko sklepionych salach wypełnionym echem, po których chodziła, trzymając jedno z rodziców za rękę, i zamki z krętymi kamiennymi schodami prowadzącymi na wieżyczkę, gdzie znajdował się tylko jeden pokoik o kolorowych oknach na wszystkie strony świata. Hotele, w których się zatrzymywali, miały nieodmiennie duże i ładne pokoje z balkonami, a jedzenie zawsze było tam smaczne. Często chodzili do restauracji, gdzie rodzice pili po kieliszku wina, najczęściej białego, do ryb i owoców morza. Taki kieliszek był zimny i zroszony, matka pozwalała Melanii go dotykać i wąchać wino. Pachniało owocami, latem i przyjemnym chłodem.

Morze w Normandii miało przypływy i odpływy. Morze Śródziemne, nad które zaczęli jeździć później, nie zmieniało się aż tak bardzo, w Normandii natomiast różnice między poziomami wody były ogromne. I właśnie jedno z jej najwcześniejszych wyraźnych wspomnień, to znaczy takich, które nie składały się tylko z plam kolorów, pojedynczych wrażeń czy chwilowych emocji, ale które potrafiła rozwinąć w spójną historię, dotyczyło tych przypływów.

Poszły z matką na spacer nad morze. Ojca wtedy z nimi nie było, może akurat pracował nad kolejną książką; czasem lubił tak spędzać ranki i przedpołudnia na urlopie. Spacerowały wzdłuż plaży, w tym miejscu raczej skalistej, z wąskim pasmem piasku. Tuż obok wznosiło się dość strome wzgórze. Woda nie przykrywała skał, bo właśnie trwał odpływ i można było po nich chodzić, a raczej skakać. Zabawa polegała na znalezieniu optymalnego, najbezpieczniejszego i najprostszego przejścia po tych skałach.

– Musimy wracać – mówiła mama co jakiś czas. – Zaczyna się przypływ, morze odetnie nam drogę. Będziemy musiały wspinać się na górę po tym urwisku.

Ale Melania prosiła:

– Jeszcze trochę! Jeszcze jeden zakręt! Zobaczmy, jak wygląda plaża trochę dalej!

W końcu, kiedy zawróciły, stało się tak, jak matka przepowiadała. Przypływ zaczął się na dobre, woda wzbierała i mimo że starały się iść szybko, w pewnym momencie sięgała im już po kostki, a nie dało się tak iść po skałach. Melania się bała. Bała się pośliznąć, obawiała się też, że kraby i inne stworzenia zaczną wyłazić spod skał, kiedy poczują wodę morską, i pokąsają ją w stopy. Zostało jeszcze tylko jakieś dwieście metrów, dalej plaża już się rozszerzała, ale na tym krótkim odcinku płytka woda całkowicie wypełniała przejście, nie pozostawiając nawet najwęższego pasma piasku ani żadnych odkrytych skał.

Matka stanęła niezdecydowana. Melanię ogarnął strach: wzgórze, a raczej urwisko obok plaży nie nadawało się do wspinaczki dla dziecka. Odwrót raczej nie był możliwy, naprzód też nie mogły iść. Zostały odcięte przez wodę.

– Co teraz? – zapytała, czując się potwornie winna. Ale mama nawet słowem jej tego nie wypomniała, jakby nie pamiętała, że to przez Melanię zaszły tak daleko i spóźniły się z powrotem.

Patrzyła na matkę, zasłaniając oczy od słońca. Anna była wysoka, miała na sobie granatową bluzkę i beżowe szorty. Nosiła duży słomiany kapelusz od słońca, z szerokim rondem i granatową wstążką w białe groszki, a spod kapelusza wysuwały się i opadały jej na ramiona długie ciemnozłote włosy, jaśniejsze i cieńsze od włosów Melanii.

– Jest jedna możliwość, Meli, ale nie wiem, czy nie będziesz się bała.

– Jaka?

Matka zawsze zwracała się do niej „Meli”, również dużo później, kiedy Melania już była dorosła. Brzmiało to jak miód. Kiedy Antoine po raz pierwszy usłyszał to imię, bardzo mu się spodobało i sam zaczął się tak do Melanii zwracać. Potem, po śmierci matki, poprosiła go, żeby przestał. Jednak wtedy było jeszcze gorzej, tak jakby Anna umarła po raz drugi, gdy już nikt Melanii nie nazywał jej ulubionym zdrobnieniem.

– Mogłybyśmy przelecieć nad wodą. Wystarczyłoby lecieć nisko, nad samą powierzchnią, tylko trochę wzbić się w górę. Nie wymagałoby to wielkiego wysiłku.

– Ale ja nie umiem latać, mamo! – powiedziała z żalem Melania. Nie zastanawiała się do tej pory, czy ktokolwiek umie latać; być może po prostu żadnego latającego człowieka nie znała. Była świadoma tego, że jest mała i zbyt wiele jeszcze nie widziała.

– Nie szkodzi. Będziesz mnie trzymać za rękę, ja ci pomogę.

– A ty dasz radę lecieć razem ze mną? Nie będę za ciężka?

– Tak. Myślę, że dam radę.

Powiedziała to tak spokojnie i pewnie, że Melania natychmiast wyzbyła się wszelkich wątpliwości.

– Nigdy mi nie mówiłaś, że umiesz latać!

– Bo to tajemnica. Niewiele osób to potrafi. Gdybyśmy o tym opowiadali, inni ludzie bardzo by nam zazdrościli, nie mielibyśmy spokoju.

„My” – grono wtajemniczonych, którzy potrafią latać. Nie ulegało wątpliwości, że jeżeli takie grono istnieje, jej matka do niego należy.

– A wysoko też umiesz latać?

– Tak, ale wysoko jest trudniej. Nie wiem, czy dałabym radę z tobą. No i dzisiaj jest zbyt wietrznie. Za to nisko przelecimy bez problemu.

– Co mam robić?

– Po prostu trzymaj się mnie, ja będę cię obejmować, możesz przebierać nogami, wtedy będziemy leciały szybciej. Gotowa?

Matka objęła ją ramieniem, drugą ręką ścisnęła mocno jej dłoń i wzniosły się ponad taflę wody, niedużo, jakieś pół metra, tak że Melanii nawet nie zakręciło się w głowie. Poszybowały powoli w stronę otwartej plaży, po której nikt akurat nie chodził, więc nikt nie odkrył tajemnicy.

Melania wiele razy wracała we wspomnieniach do tej chwili; co się wtedy naprawdę stało? Mimo że uważnie przeszukiwała swoją pamięć, nadal tak to właśnie wyglądało, przeleciały te dwieście metrów nad wodą. Kiedy potem pytała o to matkę, ta uśmiechała się i nie odpowiadała. Zresztą Melania szybko przestała dociekać: im więcej czasu upływało od tamtego dnia, tym cudowniejsze i bardziej przedziwne wydawało jej się to wspomnienie, tak że wkrótce za nic nie chciała poznać żadnego racjonalnego wytłumaczenia.

Od tamtej pory, a może i wcześniej, często śniła o lataniu. Najczęściej w tych snach latała właśnie tak, jak wtedy z Anną: nisko, ledwie unosząc się w powietrzu. Jeśli próbowała wzbić się wyżej, wymagało to pewnego wysiłku, tak jak Anna uprzedzała. Jak zwykle miała rację na całej linii.

*

– Wie pani, że moja mama umiała latać? – zapytała nagle Melania w przypływie dobrego humoru, a zarazem melancholii, która od paru lat również towarzyszyła temu wspomnieniu.

Od razu tego pożałowała, odruchowo, lecz po chwili, widząc uśmiech na twarzy kobiety za ladą, zmieniła zdanie. Dlaczego nie miałaby mówić o matce? Dlaczego nie miałaby opowiadać o niej nawet głupot albo czegoś, co innym mogło wydać się głupie? Miała prawo wspominać ją naiwnie, sentymentalnie, czy w jaki tylko sposób chciała.

Sophie, właścicielka sklepu z ubraniami vintage, jak sama go nazywała, czyli po prostu odzieżą używaną, ale elegancką i drogą, uśmiechnęła się, bo znała jej matkę. Może nawet wiedziała, że Anna umiała latać. Sophie, a właściwie pani Zosia, córka polskich imigrantów, otworzyła ten sklep parę lat temu w Lesnes-sur-Seine, eleganckiej dzielnicy willowej na zachodnich przedmieściach Paryża, gdzie mieszkali rodzice Melanii. Sophie była już wtedy w średnim wieku i dla sklepu rzuciła spokojną i bezpieczną pracę w urzędzie miejskim. Właśnie z tego urzędu znała ją matka Melanii, bo cała ich rodzina załatwiała tam różne sprawy administracyjne.

Potem, kiedy Sophie otworzyła sklep, matka czasem przynosiła jej coś do sprzedania. Lubiła dobre markowe rzeczy, które zachowywały świeżość przez wiele lat i długo pozostawały modne. Czasem też coś w tym sklepie kupowała, ale głównie dostarczała towaru. Kiedy akurat nie było wielu klientów, zwłaszcza rano w ciągu tygodnia, i Sophie miała więcej czasu, a matka akurat wracała z nocnego dyżuru w szpitalu, piły kawę w sklepie albo – jeśli pogoda była ładna – przy żółtym stoliku na zewnątrz. Często ich obecność przed sklepem przyciągała klientów i wtedy kawa stygła, bo Sophie musiała ich obsłużyć, ale matce to nie przeszkadzało.

Sophie płakała na pogrzebie Anny. To Melanię bardzo ujęło. Płacz rodziny i przyjaciół jest zrozumiały i w pewnym sensie mniej poruszający, bo samolubny – osoba zmarła była dla nich tak ważna, że jej śmierć zmienia również ich życie. Żal ludzi spoza grona najbliższych można natomiast przypisać tylko bezinteresownemu współczuciu dla zmarłego, gdyż ich własne życie ani trochę nie zmienia się po jego odejściu. Sophie była o jakieś dziesięć lat młodsza od matki Melanii, gorzej wykształcona, inaczej wychowana, miała inne zainteresowania, a jednak bardzo dobrze się odnajdywały przy kawie w sklepie. Nie spotykały się w innych okolicznościach, ale w pewnym sensie były przyjaciółkami. Sophie bardzo przeżyła śmierć Anny i teraz uśmiechnęła się do Melanii, chociaż smutno, bo po tego rodzaju śmierci nawet kilka lat później i nawet gdy się nie było jedną z najbliższych nieboszczykowi osób, trudno przestać odczuwać smutek.

– Nie zdziwiłabym się wcale – stwierdziła. – Ojej, pamiętam tę torebkę. Pamiętam, jak siedziała z nią tu u mnie na kawie. Piękna torebka. Od Prady.

Melania widziała, że Sophie żałuje swoich słów, i wybaczyła jej od razu. Zresztą bardzo trudno było dobrze trafić ze wspominaniem matki. Pewne wspomnienia, jakie inni o niej snuli, cieszyły Melanię, bo dostarczały jej nowych informacji, nowego wycinka życia Anny, i tym samym koiły nieco jej tęsknotę. W takich opowieściach matka pojawiała się na chwilę w nieznanej Melanii wcześniej sytuacji. Swoje własne wspomnienia, tak jak fotografie Anny, Melania przeglądała tak często, że nie zostało już nic nowego do odkrycia. Były jak amatorskie wideo, które oglądała tysiąc razy do znudzenia.

Czasami jednak, nie bardzo wiadomo dlaczego, czyjaś wzmianka o matce sprawiała jej ból. Tak jak teraz; przyszła tu, żeby sprzedać trochę rzeczy Anny. I Sophie akurat pamiętała tę torebkę, kiedy torebka żyła, kiedy jej właścicielka żyła, kiedy Anna ją nosiła. Teraz torebka była martwa, leżała w szafie nienoszona, należało się jej wreszcie pozbyć. Przez długi czas Melania nie mogła się na to zdobyć, chociaż ojciec ją namawiał. Żadne z nich nie potrafiło tych rzeczy wyrzucić, ale Melania nie chciała również ich nosić, zresztą matka była od niej wyższa, ubrania by nie pasowały. Mogli je oddać, lecz ciężko byłoby tak po prostu je wrzucić do pojemników na używaną odzież gdzieś w mieście. Zresztą niektóre z tych rzeczy były prawie nowe i warte dużo pieniędzy, których Melania teraz potrzebowała, a raczej czuła, że dobrze byłoby nareszcie mieć znowu jakieś swoje pieniądze.

– Tak, od Prady. Muszę te rzeczy w końcu posprzedawać, rozumie pani. I pieniądze też mi się przydadzą.

Sophie pokiwała głową.

– Pewnie, że się przydadzą. Niech się pani nie martwi. Anna też przecież czasem sprzedawała swoje ubrania, kiedy żyła. To tylko rzeczy. Dobrze, że komuś się spodobają i będzie je nosił, a pani zyska z tego trochę gotówki. Nie trzeba ich żałować.

– Żałuję matki – powiedziała Melania bez sensu. Mówienie tego trzy lata po fakcie, do właścicielki sklepu z odzieżą używaną, było bezcelowe i trochę żałosne.

– Ale widzę, że pani ma się lepiej – stwierdziła Sophie, teraz już nie patrząc na nią.

Może nie chciała być niedyskretna, jednak ta ostrożność wydawała się niepotrzebna: Lesnes-sur-Seine nie było aż takie duże i absolutnie wszyscy wiedzieli nie tylko o śmierci Anny, lecz również o wypadku Melanii. Na pewno do Sophie dotarło też, że Melania musiała zamknąć swoją aptekę w Paryżu, że nigdzie nie pracuje, a może i słyszała o jej pobycie w szpitalu. Wiedziała także oczywiście, że Melania znowu zamieszkała tutaj, w Lesnes, u ojca. Nietrudno się było domyślić przyczyn, fakty same mówiły za siebie. Melania jednak rzeczywiście czuła się lepiej; nadal brała leki, ale już w dużo mniejszej dawce. Nie pamiętała zbyt dobrze tego pół roku w czarnej dziurze.

– Tak, dziękuję pani.

– Biorę wszystko – powiedziała Sophie, delikatnie wyjmując z papierowych toreb leżących na ladzie trzy sukienki Anny i dwie torebki, w tym tę od Prady. – Bardzo ładne, w bardzo dobrym stanie. Na pewno szybko się sprzedadzą. Dam pani niedługo znać.

Całe miasto wiedziało. O wszystkich nieszczęściach Melanii, o depresji, o utracie pracy. Nie uważała tego za takie straszne: przeciwnie, było coś kojącego, przyjemnego w roli ofiary życiowych tragedii. Wydarzyło się tych tragedii tyle i okazały się na tyle poważne, że nikt nie mógł Melanii nic zarzucić, nikt nie sugerował jej winy, ludziom było jej żal. I teraz na pewno wszyscy by jej kibicowali, widząc, że się wreszcie podnosi. Nawet jeśli polepszenie polegało tylko na przyjściu do sklepu z odzieżą używaną, żeby sprzedać rzeczy zmarłej tragicznie matki i zarobić dzięki temu trochę pieniędzy. Nikt by jej nie osądzał. Miała ogromny kredyt współczucia u wszystkich. Było wspaniale.II

Żyć wcześniej

Wspomnienie o lataniu na wakacjach nie było jedyną magiczną chwilą w życiu Melanii. Od tamtej pory magia jej towarzyszyła, jakby otwarcie tych drzwi po raz pierwszy stworzyło korytarz, którym inny, nieracjonalny i niewytłumaczalny świat, rządzący się własną logiką, od czasu do czasu przenikał do jej życia.

Nie zawsze była to dobra magia, czy też raczej dobra magia nie zawsze działała. Na przykład nie zadziałała w chwili wypadku, który wydarzył się w rok po śmierci matki i mógł być wynikiem nagromadzenia złej energii. Jakby to stan ducha Melanii zepchnął ich duże i bezpieczne volvo z szosy, poza barierkę, i sprawił, że samochód stoczył się po urwisku i kilkakrotnie dachował. Poza złą energią były też inne czynniki, na przykład fakt, że zderzyli się z nadjeżdżającą z przeciwka ciężarówką i że Antoine, mąż Melanii, który prowadził, pił wcześniej alkohol.

Podczas samego wypadku nastąpiło kolejne magiczne wydarzenie, związane z czasem jako wartością fizyczną. Być może ojciec, gdyby Melania mu o tym powiedziała, potrafiłby jej to naukowo wytłumaczyć. Był astrofizykiem, ale zajmował się też fizyką kwantową, czyli cząstkami elementarnymi. Interesowało go zastosowanie wiedzy o świecie niewidzialnym, o wiele mniejszym niż mikroskopijny, do skali największej, czyli do wszechświata. Który też jest przecież w pewnym sensie niewidzialny, myślała Melania, w każdym razie dla człowieka. Nie do objęcia, przynajmniej w całości, ludzkim wzrokiem, a więc tak jak świat kwantowy właściwie niedostępny ludzkim zmysłom i ludzkiemu poznaniu. Do tego jeszcze wszechświat zawiera różne niewidzialne zjawiska, takie jak czarne dziury i ciemna materia. Ojciec zajmował się owymi niewidzialnymi światami i przechodził płynnie od najmniejszej do największej skali, od jednego ekstremum do drugiego, od atomów do kosmosu.

Melanię z całej fizyki najbardziej interesował czas (któremu jej ojciec akurat nie poświęcał w swoich badaniach szczególnej uwagi), bo był najbardziej niewidzialny, a więc, jak dla niej, najbardziej magiczny, najmniej wymierny i nieuchwytny. Fakt, że czas jest tylko wartością fizyczną taką jak inne i pojawił się dopiero w momencie Wielkiego Wybuchu, kiedy to powstał również cały wszechświat, od dziecka robił na niej ogromne wrażenie. Już wyobrażenie sobie czegokolwiek (lub niczegokolwiek) przed Wielkim Wybuchem było trudne, a co dopiero wyobrażenie sobie braku czasu. Czas jako jedna ze zmiennych, która po prostu powstała w pewnym momencie (nie, nie powstała w żadnym momencie, bo przed powstaniem czasu nie było przecież żadnych momentów…), czas jako wartość, na którą można wpływać, którą można zaburzyć (na przykład w pobliżu czarnych dziur czas podobno zwalniał). I właśnie takiemu zaburzeniu uległ w trakcie wypadku, a zaraz po nim zaczął płynąć inaczej.

W chwilę po tym, gdy koziołkujący po zboczu samochód się zatrzymał (na szczęście przewrócił się wtedy na właściwą stronę, tak że przynajmniej nie wisieli w nim do góry nogami ani nie leżeli na boku), Melania, dochodząc do siebie na siedzeniu pasażera, wyraźnie poczuła, że jeśli zadziała bardzo szybko, to znaczy zanim upłynie określona liczba jednostek czasowych, może jeszcze cofnąć czas, a tym samym zmienić bieg wydarzeń. To możliwe, myślała, starając się poruszyć prawą nogą zaklinowaną pod tablicą rozdzielczą, jednak trzeba działać natychmiast. Na szczęście miała wolne ręce, więc sięgnęła do płaszcza Antoine’a, który siedział na miejscu kierowcy z głową bezwładnie spoczywającą na poduszce powietrznej, i zaczęła obszukiwać kieszenie. Długopis, jakieś papiery, telefon. Wydawało jej się, że mąż oddychał. Należało wezwać policję – a przede wszystkim karetkę – chociaż być może ktoś już zadzwonił po pomoc, przecież tą drogą jeździło wiele innych samochodów. W każdym razie telefon na policję i na pogotowie, choć istotny, nie był najpilniejszą sprawą. Najpierw należało rozwiązać kwestię czasu.

Wreszcie trafiła na coś dziwnego w wewnętrznej kieszeni płaszcza: niewielkie, obłe, gładkie, czarne plastikowe pudełko, jakiego wcześniej nigdy u Antoine’a nie widziała. Na pierwszy rzut oka składało się z jednej tylko części, to znaczy, nie miało otworu ani pokrywki. Wydrążony w środku, tajemniczy, lśniący przedmiot. Niezwykły przyrząd, dzięki któremu uda jej się odwrócić bieg wydarzeń; wystarczy nacisnąć, zamknąć oczy i wszystko znajdzie się znowu pod kontrolą, bez wrzasku, krwi, bez przeraźliwego hałasu wyjącego alarmu, bez zniszczenia i nieładu dookoła i co najważniejsze, bez dziury ziejącej w dachu i przedniej szybie. Bez sceny rozgrywającej się tuż przed nią, jakieś dwadzieścia metrów od samochodu, oraz tego widoku, na który nie można było nie patrzeć, choć nie sposób było go znieść, o którym nie dało się później mówić i nie chciało się go pamiętać. Nacisnęła pudełko, wieczko odskoczyło, tabletki na nadciśnienie rozsypały się po podłodze samochodu.

Zwariowałam, pomyślała Melania. A może nie, może miałam rację, tylko po prostu minęło zbyt dużo czasu. Teraz nie da się niczego odwrócić, szczególnie że ludzie tam, na górze, na drodze, na pewno zauważyli już, co się stało. Z daleka dobiegał dźwięk klaksonów i syren. Nie była pewna, czy miały one związek z jej wypadkiem.

*

A jednak nadal próbowała cofnąć czas, w ciągu dni, tygodni, miesięcy, a nawet dwóch lat po wypadku. Zamiast żyć dalej, do czego zachęcało ją wiele osób – może nie w ciągu pierwszych tygodni czy nawet miesięcy, ale od jakiegoś czasu coraz wyraźniej – próbowała wrócić do chwili tuż przed wypadkiem, wszelkimi możliwymi sposobami, na jawie i we śnie. Jednak czas – który zdawał się mieć linearny charakter dla wszystkich innych, czyli po prostu biegł dalej – dla niej zatrzymał się właśnie w momencie wypadku, a nie był to moment, który chciałoby się ciągle przeżywać. Znacznie przyjemniej było wspominać wakacje w Normandii wiele lat temu. Dlatego tak lubiła teraz rozmawiać z ojcem o ich wcześniejszym życiu i własnym dzieciństwie.

Tak się już przyjęło, odkąd pół roku temu zamieszkała ponownie w domu rodziców, należącym teraz do ojca – ojciec zajmował się nią. Chyba był z takiego obrotu spraw zadowolony, a szczególnie polubił gotowanie. Od śmierci matki ani on nie miał dla kogo gotować, ani dla niego nikt nie gotował. Teraz całkiem przyjemnie im się żyło we dwójkę w dużej willi z ogrodem w Lesnes. Ojciec przeszedł na emeryturę rok temu, nadal jednak wykładał fizykę na Sorbonie przez dwa dni w tygodniu. Wcześniej pracował też w paryskim instytucie naukowym, gdzie badano cząstki elementarne, strukturę i funkcjonowanie wszechświata. Nie, to nie było takie francuskie NASA, tłumaczył jej cierpliwie, kiedy jako dziecko go o to pytała, NASA poza badaniami wysyła statki w kosmos, a my tego nie robimy.

Jako dziecko Melania była zafascynowana światem zawodowym ojca. Potem normalny dziecięcy zachwyt kosmosem i wynikające z niego pragnienie kariery astronautki minęły i stało się jasne, że jej naturalne talenty raczej nie podążają w tym kierunku. Zresztą ojciec, w przeciwieństwie do matki, nie opowiadał wiele o swojej pracy. Czasem rzucał przy kolacji coś kuriozalnego o superstrunach czy fraktalach, a wtedy Melania patrzyła na matkę i uśmiechały się do siebie. Znała przynajmniej tytuły i tematykę jego trzech książek; były to dzieła naukowe dla specjalistów. Żadna z nich nie dotyczyła czasu. Rok temu wydał kolejną, ale tytułu tej pozycji Melania nie pamiętała. Trudno jej było teraz się skupić nad tak skomplikowanymi sprawami, zresztą podobnie jak nad czymkolwiek.

Anna, jej matka, była chirurgiem urazowym. Pracowała w Paryżu, w jednym z najlepszych francuskich szpitali. Jeździła na kongresy po całym świecie. Pisała artykuły. Była znana w środowisku lekarskim, nawet bardzo znana, i Melania była z niej niezwykle dumna. Rodzice stanowili dobre małżeństwo, mieli wspólne zainteresowania i wiele rzeczy robili razem. Chociaż ojciec zajmował się kosmosem, teoriami, hipotezami, a matka miała dużo bardziej praktyczne zajęcie, każde z nich interesowało się sprawami zawodowymi tego drugiego. Matka czytała książki ojca. Umysł miała, podobnie jak ojciec, chłonny i dociekliwy, lubiła się uczyć nowych rzeczy.

Mieli za to dość różne charaktery. Anna była ekspansywna, obdarzona szczególną aurą, która sprawiała, że każde jej słowo i każda czynność odznaczały się niezachwianą pewnością i autorytetem. Być może wypracowała to sobie w szpitalu, rozmawiając z pacjentami i ich rodzinami. Kiedy zaczynała mówić, natychmiast przyciągała uwagę; ludzie słuchali tego, co miała do powiedzenia. Tak przynajmniej Melania odbierała ją jako dziecko i tak pozostało na zawsze. Matka budziła w niej bezgraniczne zaufanie. Ojciec był raczej dyskretny, stonowany, bardziej w cieniu. Ale panowała między nimi harmonia, odnajdywali się w zamiłowaniu do spokoju. Ta atmosfera spokoju i harmonii otaczała Melanię przez całe dzieciństwo. Wzrastała w przekonaniu, że cokolwiek by postanowiła robić w swoim życiu, rodzice będą ją w tym wspierać.

Interesowała się głównie biologią, pociągał ją żywy świat dookoła, świat oddychający, zwierzęta i rośliny, a zwłaszcza świat podwodny. Chciała kolejno zostać oceanografem, badaczem koralowców, mikrobiologiem, botanikiem, przeszła też fazę fascynacji paleontologią. W miarę dorastania wszystko to zaczęło jednak zmierzać w kierunku bardziej praktycznym i w końcu została farmaceutką.

Ta praca przemawiała do jej uporządkowanej i zorganizowanej strony. Apteki były duże, miały jasne przyjemne wnętrza i mnóstwo produktów na półkach. Aptekarze byli też sprzedawcami, a sprzedawanie jej się podobało. Jednocześnie mieli sporą wiedzę, musieli skończyć poważne studia. Jednak nie trzymali w ręku codziennie życia i śmierci innych ludzi, jak jej matka, nie siedzieli też przez cały czas w książkach ani nie prowadzili wykładów w sali pełnej ludzi, jak ojciec. Kontakt z ludźmi, owszem, sprawiał Melanii przyjemność, lecz ten mniej formalny i na mniejszą skalę. To też zapewniała apteka. Więc chciała prowadzić własną aptekę. Zaprojektowałaby sama jej wystrój, decydowałaby, co i ile zamówić, znałaby wszystkich kupujących, wydawałaby nawet karty stałego klienta, chociaż kiedy pomyślała o tym po raz pierwszy, jeszcze nikt takich rzeczy w aptekach nie robił.

Kiedy skończyła studia, rodzice dali jej w prezencie część pieniędzy, a resztę dostała na kredyt w banku. Wynajęła i wyremontowała lokal w Paryżu. Towarzyszył jej w tych działaniach poznany na farmacji Antoine, który podzielał jej marzenie o aptece. Prowadzili ją od początku razem, przy czym on szczególnie lubił sprowadzać nowe leki, umawiać się na spotkania z firmami farmaceutycznymi, nawiązywać kontakty z hurtowniami, pilnować faktur, rachunków, dostaw. Ona zaś wolała po prostu być w aptece, rządzić nią, ustawiać wszystko tak, jak chciała, w swoim królestwie, sporządzać leki, doradzać klientom. Białe półki, jasne ostre światło, cisza pomieszczenia na zapleczu, gdzie kręciła mikstury przepisane przez lekarzy, dawały jej poczucie pewności i przewidywalności, które okazało się całkowicie złudne.

Po wypadku została z apteką sama, a nie była w stanie nic robić. Przez jakiś czas jeszcze starała się pracować, potem jednak już tylko leżała w domu z depresją. Zamknięta apteka nie przynosiła dochodu i w końcu trzeba było ją zlikwidować, po siedmiu latach działalności. Bank domagał się spłaty zaległych rat długu, a Melania, której oszczędności topniały, wkrótce nie miała już z czego ich spłacać. Nie miała też z czego opłacać wynajmu lokalu, rachunków za elektryczność, czynszu za mieszkanie. Mogła negocjować z bankiem, poszukać kogoś, kto poprowadziłby aptekę, przynajmniej przez jakiś czas, jednak nie była w stanie. Ojciec bezustannie proponował pomoc i pieniądze, ale nie chciała jego pomocy, nie chciała negocjacji z bankiem, rozmów z kandydatami do pracy, nie chciała o niczym myśleć ani z nikim rozmawiać, apteka jej nie obchodziła, życie jej nie obchodziło, czas się zatrzymał.

W jakiś czas po likwidacji apteki trafiła do szpitala. Przez dwa miesiące ojciec przychodził tam prawie codziennie, ale odmawiała spotkania z nim, dopóki kombinacja leków antydepresyjnych wreszcie nie zaczęła działać. Kiedy w końcu go przyjęła, siedząc w ubraniu na zasłanym szpitalnym łóżku, wbrew jej obawom rozmowa okazała się łatwa, bo wszystko wydawało się tak oczywiste, że nie było właściwie nic do powiedzenia.

– Kiedy wychodzisz? – zapytał tylko.

– Za kilka tygodni, może miesiąc. To zależy od lekarza, ale teraz jest już dobrej myśli.

– Chciałem ci zaproponować, żebyś na razie przeprowadziła się do mnie – powiedział ojciec lekkim tonem, choć nie przesadnie lekkim, i całkiem naturalnym. – Wspominałaś, że nie chcesz już mieszkać w swoim mieszkaniu w Paryżu, a u mnie spokojnie wydobrzejesz i poszukasz sobie czegoś innego, kiedy będziesz gotowa. Przynajmniej na razie nie będziesz musiała wydawać pieniędzy na czynsz.

Mówiła, że nie chce już mieszkać w swoim mieszkaniu? Nie mogła sobie tego przypomnieć. Ostatnie kilka miesięcy wydawało się bezkształtną masą, czarną dziurą, z której od czasu do czasu wypływało jakieś wspomnienie, nigdy jednak nie potrafiła go umiejscowić w stosunku do innych, co się wydarzyło najpierw, co potem, która rozmowa była pierwsza i co po niej nastąpiło. Ani co wydarzyło się naprawdę, a co było jedynie złym snem. Ojciec powtarzał jej jakieś zdawkowe i ponure kwestie, jakimi podobno odpowiadała na jego próby kontaktu, lecz zupełnie tego nie pamiętała. W każdym razie rzeczywiście bez sensu było wracać do pustego paryskiego mieszkania, które wcześniej wynajmowali z Antoine’em, a zresztą nie miała już pieniędzy na opłaty. Więc wprowadziła się do ojca, niby tylko na krótki czas, ale pół roku później nadal nie podjęła żadnych kroków, aby poszukać nowego mieszkania czy innej pracy.

Wieczorami, siedząc w salonie przed telewizorem i obserwując ojca, jak nakrywał do stołu, poruszając się z pewnością człowieka, który wie, co robi i którego spokoju ducha nic nie zakłóca, podziwiała siłę charakteru, jaką odznaczali się jej rodzice. To prawda, że od śmierci matki upłynęły już trzy lata, więc ojciec miał czas, żeby dojść do siebie. Ale od tamtej pory wydarzyła się następna tragedia, a teraz od wielu miesięcy gościł u siebie trzydziestopięcioletnią córkę, której życie było jedną wielką katastrofą, bez żadnych widoków na zmianę sytuacji. A jednak nie sprawiał wrażenia, że mu to przeszkadza. „Poczekaj trochę, kiedyś będziesz znowu miała ochotę żyć” – powiedział jej. Żadnych wyrzutów, żadnych lamentów, co to będzie, ile to jeszcze potrwa. Z taką pewnością, jakby znał na pamięć etapy rozpaczy, żałoby, życia i śmierci, i wiedział, jak to wszystko się potoczy. Melania zastanawiała się, czy też będzie taka mądra w jego wieku. Gdyby role się odwróciły, to znaczy gdyby to on zginął, a matka żyła, Anna zachowywałaby się podobnie. Przeszłaby okres żałoby, opłakałaby go, tak jak on to zrobił, a potem wróciłaby do równowagi, tak jak każdy normalny człowiek. Tylko ona, Melania, do równowagi jakoś nie mogła wrócić. Przez zatrzymanie czasu w nieodpowiednim momencie.

Ale tak źle było przecież nie tylko od czasu wypadku. Wypadek nałożył się na wcześniejszą rozpacz, tę po śmierci matki. Antoine zaczął się o to denerwować jakiś rok później, czyli tuż przed wypadkiem.

– Rozumiem, że byłaś z nią bardzo związana – powiedział. – Ale żeby po roku ciągle tak rozpaczać? Płakać na samą wzmiankę? To nie jest normalne, to wbrew naturze. Masz przecież teraz swoją własną rodzinę. Powinnaś myśleć o nas, a nie o umarłych. Rodzice umierają, taka jest kolej rzeczy. Już wystarczy tej żałoby.

Po wypadku Melania już nie płakała. Wszyscy jej zmarli zaczynali się zlewać w jedną jedyną postać, uosobienie całej miłości, jaką miała na świecie i która zniknęła bezpowrotnie. Nie płakała, ale zaczęła śnić. Te sny pojawiły się po raz pierwszy w szpitalu, wywołane czy też wspomagane lekami, najpierw jako chaotyczne obrazy i odgłosy wypadku, na przykład pisk kół, którego Melania świadomie nie zarejestrowała podczas kolizji, a jednak w owych snach powrócił do niej, zwielokrotniony. Wszystko w nich było przesadzone, groteskowe: kolory wyraźniejsze i straszniejsze, groza sytuacji bardziej oczywista, tak jakby wypadek zdarzył się już kilka razy i jakby we śnie wiedziała, że przeżywa go na nowo i nie będzie to ostatni raz. Zresztą Melania nie pamiętała tych koszmarów zbyt dobrze; nawet sny ze szpitalnego okresu wydawały się zamglone, nie tylko z powodu choroby i leków, lecz również przez apatię i niechęć do pamiętania.

Potem, odkąd poczuła się lepiej, sen przybrał spójniejszą formę. Śniło jej się, że samochód spada, a ona zaczyna to kontrolować. Odkrywa, że potrafi latać, tak jak jej matka. I że unosi samochód i wszystkie siedzące w nim osoby, które się uratują. Z tylnego siedzenia słyszała głos matki – a raczej wiedziała, że to jej głos, choć tak naprawdę nie brzmiał jak głos Anny, nie wspominając o tym, że przecież matki w tym samochodzie podczas wypadku nie było – zachęcający ją, mówiący, że dobrze jej idzie. Samochód nie zmierzał już ku ziemi, lecz szybował w powietrzu. Melania, zdumiona obecnością matki, odwracała się wtedy, żeby na nią spojrzeć. Matka ani razu nie przyśniła jej się po śmierci, choć Melania bardzo tęskniła za widokiem jej twarzy. Odwracała się więc – a wówczas Anna znikała, okazywało się, że nikt nie siedzi na tylnym siedzeniu, Melania zaś traciła kontrolę nad autem, które znowu zaczynało spadać. Mogła tylko bezradnie czekać, aż uderzy w ziemię i wszystko stanie się ponownie, tak, jak już tysiąc razy wcześniej, kiedy odtwarzała te kilka chwil w pamięci. Gdyby tylko naprawdę potrafiła latać! Matka do niej nie przychodziła, nawet we śnie nie udawało się jej zobaczyć ani z nią porozmawiać. Nie przychodziła może właśnie dlatego, że Melania nie zdołała zapobiec wypadkowi, nie zrobiła nic, z czego matka mogłaby być dumna, nie potrafiła wykrzesać z siebie ani odrobiny magii, która Annie przychodziła bez wysiłku.

Po wypadku Melanii został ojciec oraz Joe – Amerykanin, przyjaciel z czasów studenckich, który mieszkał teraz w Paryżu – i Hemingway. Hemingway, duży golden retriever, ukochany pies matki, spał teraz w pokoju Melanii w domu rodzinnym w Lesnes. Melania zajmowała się też ogródkiem warzywnym. Dłubanie przy grządkach dobrze jej robiło; kiedy mieszkała w Paryżu, tęskniła do takiego kontaktu z przyrodą. Nie mieli z Antoine’em ogrodu, bo nie mieli domu, nie mieli też zwierząt, ale to by się kiedyś zmieniło. Takie życie, jakie chcieli wieść, majaczyło jeszcze w oddali, dążyli do niego, spokojnie, krok za krokiem, rozumiejąc, że dopiero za jakiś czas je osiągną – i niewiele w sumie osiągnęli, zanim wszystko rozsypało się w pył. Teraz życie, jakiego Melania kiedyś pragnęła, znajdowało się w punkcie tak odległym na horyzoncie, że przestał być już nawet widoczny. Nie miała kierunku ani celu, co w pewnym sensie przynosiło ulgę. Ojciec musiał zdawać sobie z tego sprawę, bo nigdy nie wspomniał o tym, co dalej. Może wyznaczył sobie jakiś termin, przed którym nie zamierzał poruszać tego tematu. Nie miała pojęcia, jaki termin wchodził w grę; w każdym razie prawdopodobne było, że będzie go musiał przesunąć.

W ogóle nie rozmawiali już na żadne przykre tematy. Nie unikali wprawdzie rozmów o matce, ale nie wspominali o jej śmierci ani o niczym, co się wydarzyło od tamtego czasu. Być może ojciec również postanowił, ze względu na Melanię, uciec się do majstrowania przy czasie i udawał, że czas się zatrzymał na dzień przed śmiercią Anny, w ostatni normalny dzień w historii świata.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

PEŁNY SPIS TREŚCI:

Część 1

I. Anna

II. Żyć wcześniej

III. Listy

IV. Jean

V. Teatr

VI. Pożar

VII. Śnieg

VIII. Joe

Część II

IX. Antypody

X. Paihia

XI. Wellington

XII. Michael

XIII. Sen

XIV. Ellen

XV. Matt

XVI. Powrót do przeszłości

Część III

XVII. Hannah

XVIII. Dzień, noc i poranek

XIX. Przymierze

XX. Dom

XXI. Tajemnice i kłamstwa

XXII. Antoine

XXIII. Ocean, ptaki i paprocie

XXIV Pomyłka

Część IV

XXV. Wiadomość z zaświatów

XXVI. Żyć dalej

XXVII. Winnica

XXVIII. Krew

XXIX. Na tropie kiwi

XXX. Droga Mleczna

Posłowie
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: