Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Na wezwanie królowej - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
5 stycznia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
18,99

Na wezwanie królowej - ebook

Philippa nie wie, kim byli jej rodzice, wczesne dzieciństwo to dla niej strzępy mglistych, pełnych grozy obrazów. Przed laty znalazła ją na plaży i przygarnęła kobieta, która wychowała ją jak własną córkę. Po śmierci opiekunki Philippa postanawia poszukać szczęścia w Londynie. Zabawia ludzi kuglarskimi sztuczkami i barwnymi opowieściami, co od jakiegoś czasu jest zakazane pod groźbą surowej kary. Z opresji ratuje ją Aidan, który przybył z Irlandii na wezwanie królowej Elżbiety. Oświadcza, że Philippa jest jego dwórką i otacza ją opieką. Ta niedobrana para wywołuje w królewskim pałacu spore poruszenie. Tutaj, po audiencji u Elżbiety, ich znajomość miała się zakończyć, ale tak naprawdę dopiero zaczyna się na dobre i jedyne, czego w niej zabraknie, to… nuda.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-276-7649-8
Rozmiar pliku: 863 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Z annałów Innisfallen

Zgodnie z szacowną starodawną tradycją ja, Revelin z Innisfallen, biorę do ręki pióro, by opowiedzieć godną historię mężnego klanu O’Donoghue. Przede mną te dzieje spisywał mój wuj, a wcześniej jego wuj, aż do czasów, które giną w mrokach niepamięci.

Jesteśmy kanonikami najświętszego Zakonu św. Augustyna, a naszym domem z Bożej łaski jest porośnięta bukiem wyspa na jeziorze zwana Innisfallen.

Moi poprzednicy wypełniali stronice opowieściami o legendarnych bohaterach, potężnych bitwach, kradzieżach bydła i niebezpiecznych przygodach. Teraz rola O’Donoghue Móra przypadła Aidanowi, a moim zadaniem jest spisywanie jego wyczynów. Ale – niech Najwyższy Król Niebios wybaczy niezdarność mego pióra – nie wiem, od czego zacząć, bowiem Aidan O’Donoghue nie przypomina żadnego ze znanych mi ludzi, ani żaden przywódca przed nim nie musiał stanąć przed podobnym wyzwaniem.

O’Donoghue Mór, znany wśród Anglików jako lord Castleross, został wezwany do Londynu przez króla w spódnicy, który rości sobie prawo do rządzenia nami. Zastanawiam się z pożałowania godną, niechrześcijańską uciechą, czy Jej Wysokość Sassenach pożałuje tego wezwania po pierwszym spojrzeniu na Aidana O’Donoghue i jego świtę.

Revelin z InnisfallenRozdział pierwszy

– Ilu szlachciców trzeba, żeby zapalić świecę? – zawołał wesoły głos.

Aidan O’Donoghue podniósł rękę, zatrzymując swój orszak. Ten głos go zaintrygował. Jego osobista straż złożona ze stu celtyckich najemników natychmiast zatrzymała się na zatłoczonej londyńskiej ulicy.

– Ilu? – zapytał ktoś donośnie.

– Trzech!

Okrzyk dobiegał z cmentarza przy kościele świętego Pawła. Aidan zwrócił konia w stronę wielkiego kościoła. Wokół niego przelewało się morze księgarzy, nędzarzy, oszustów, kupców i opryszków. Na schodach kościoła dostrzegł drobną postać.

– Jeden, żeby zawołać służącego, żeby wylał nocnik… – dziewczyna zatoczyła się, udając pijaczkę – jeden, żeby stłuc służącego do nieprzytomności, jeden, żeby spaprać robotę, i jeden, żeby zrzucić winę na Francuzów.

Słuchacze szyderczo pohukiwali.

– To czterech, dziewko! – wykrzyknął któryś.

Aidan uniósł się w strzemionach. Jeszcze dwa tygodnie temu nie używał strzemion ani wędzidła. Może ta wizyta w Anglii na coś się przyda. Nie widział jednak żadnego sensu w tych wszystkich fantazyjnych ozdobach, na które nalegał lord Lumley. W Irlandii konie były końmi, a nie laleczkami przybranymi w atłasy i pióropusze.

Z wysokości znów spojrzał na dziewczynę: zniszczony kapelusz nasunięty na splątane włosy, brudna, roześmiana twarz, podarte ubranie.

– No cóż – odkrzyknęła – przecież nie mówiłam, że umiem liczyć, chyba że miedziaki, które mi rzucisz.

Na schody wspiął się mężczyzna w obcisłych nogawicach.

– Zbieram miedziaki dla tej, która zabawi mnie najlepiej – powiedział. Śmiało objął dziewczynę ramieniem i przyciągnął do siebie. Uderzyła się dłońmi w policzki, udając zdziwienie.

– Panie! Twój mieszek schlebia mej próżności!

Wybuchom śmiechu towarzyszył brzęk monet. Gruby mężczyzna wyciągnął do dziewczyny trzy płonące pochodnie.

– Sixpence mówi, że nie umiesz nimi żonglować.

– Ninepence mówi, że umiem. To równie oczywiste jak to, że biały tyłek królowej Elżbiety siedzi na tronie – wrzasnęła dziewczyna. Zręcznie złapała pochodnie i wprawiła je w ruch.

Aidan podprowadził konia jeszcze bliżej. Grania, wielka florencka klacz, naraziła się na kilka niechętnych spojrzeń i wymamrotanych przekleństw od ludzi, których zepchnęła z drogi, ale nikt nie odważył się go zaczepić. Londyńczycy nie mogli wiedzieć, że mają przed sobą O’Donoghue Móra z zamku Ross, wyczuwali jednak, że nie należy z nim zadzierać – może sprawiała to wielkość konia, może chłodne spojrzenie błękitnych oczu jeźdźca, a może nagie ostrze krótkiego miecza przywiązanego do jego uda.

Zostawił swoją świtę przed kościołem i zbliżył się do ulicznicy, która żonglowała pochodniami. Smugi ognia otaczały jak rama jej uśmiechniętą, pokrytą sadzą twarz. Była dziwną dziewczyną. Wyglądała, jakby zszyto ją z resztek: szeroko otwarte oczy i jeszcze szersze usta, mały nos i sterczące włosy, bardziej odpowiednie dla ​​chłopca. Nosiła koszulę bez gorsetu, szerokie płócienne spodnie i buty tak stare, że mogły być reliktem poprzedniego wieku. A jednak Stwórca obdarzył ją parą najdelikatniejszych i najzręczniejszych dłoni, jakie Aidan kiedykolwiek widział.

Pochodnie zataczały coraz szybsze kręgi. Brzuchaty mężczyzna rzucił jej lśniące czerwone jabłko. Zaśmiała się i powiedziała:

– Ech, Dove, nie boisz się, że skuszę kogoś do grzechu?

Jej towarzysz zachichotał.

– Lubię, kiedy dziewczyna składa się z czegoś więcej niż tylko z chudych kości i kiepskich żartów, Pippa.

Nie obraziła się, a gdy Aidan bezgłośnie powtarzał dziwne imię, ktoś rzucił w jej stronę martwą rybę. Pippa bez trudu przyjęła nowe wyzwanie.

– Zdaje się, że złapałam jednego z twoich krewnych, Mort – powiedziała do człowieka, który rzucił rybę.

Tłum ryknął z aprobatą. Kilku dżentelmenów w czerwonych obcasach cisnęło na schody parę monet. Aidan spędził w Londynie już dwa tygodnie, ale nadal nie rozumiał Sassenachów. Równie dobrze mogli rzucić ulicznej kuglarce monetę, jak kazać ją powiesić za włóczęgostwo.

Poczuł, że coś ociera się o jego nogę, i spojrzał w dół. Wokół jego uda zaciskały się szponowate palce jakiejś ladacznicy o sennym wyrazie twarzy. Wyraźnie zmierzały w stronę rękojeści sztyletu ukrytego w cholewie buta. Aidan z lekceważącym uśmiechem odsunął rękę dziwki.

– Nie znajdziesz tam nic prócz nieszczęścia, panienko.

Rozchyliła usta w szyderczym uśmiechu. Od francuskiej choroby gniły jej dziąsła.

– Irlandczyk – powiedziała i cofnęła się. – Święty jak ksiądz, co?

Zanim zdążył odpowiedzieć, rozległo się piskliwe miauknięcie i w kierunku Pippy poleciał niedorosły kociak.

– Żongluj tym! – wrzasnął jakiś mężczyzna, pokładając się ze śmiechu.

– Jezu! – Złapała kota i zdołała przerzucić z go jednej ręki do drugiej, zanim przerażone stworzenie wskoczyło jej na głowę i wbiło pazury w wystrzępiony kapelusz. Rondo opadło żonglerce na oczy. Pochodnie, jabłka i ryby upadły na ziemię. Chudy mężczyzna o imieniu Mort zgasił płomienie. Grubas imieniem Dove próbował mu pomóc, ale nadepnął na rybę i stracił równowagę, wymachując rękami. Jego pięść trafiła w jednego z widzów, który natychmiast rzucił się na niego, by mu oddać. Inni dołączyli do bójki z okrzykami radości. Aidan z trudem powstrzymał klacz przed stanięciem dęba.

Dziewczyna potknęła się, wyciągnęła ręce przed siebie i złapała za brzeg wózka księgarza. Kapelusz spadł na ziemię, a oszalały kot wskoczył na stertę ksiąg, strącając je w błoto.

– Ty głupia! – wrzasnął księgarz i rzucił się na Pippę.

Dove mierzył się z kilkoma przeciwnikami naraz. Z mokrym pacnięciem uderzył jednego w twarz martwą rybą. Pippa uniosła koniec wózka i reszta książek zsunęła się prosto na księgarza, przewracając go na ziemię.

– Gdzie moje dziewięć pensów? – zawołała, wpatrując się w schody, ale wszyscy byli zbyt zajęci awanturą, by odpowiedzieć. Znalazła miedziaka, wepchnęła go do torby przywiązanej do pasa kawałkiem postrzępionej liny i natychmiast uciekła w stronę Krzyża świętego Pawła, ośmiokątnej altany zwieńczonej kopułą z krzyżem. Księgarz pobiegł za nią, a za nim jego żona, pokaźna dama o ramionach jak wielkie szynki.

– Wracaj tutaj, ty podła małpo! – wrzasnęła. – Ten dzień będzie twoim ostatnim!

Dove trzymał przeciwnika za szyję i zaśmiewając się, uderzał go w nos raz z prawej, raz z lewej strony. Mort, jego towarzysz, z równą radością mierzył się z dziwką, która wcześniej próbowała ukraść Aidanowi sztylet. Pippa uciekała dokoła krzyża, ścigana przez księgarza i jego żonę. Kolejni widzowie przyłączali się do walki. Klacz cofnęła się, ze strachu przewracając oczami. Aidan zamruczał i pogłaskał ją po szyi, ale nie opuścił placu. Obserwował walkę, po raz setny myśląc o tym, jakim dziwnym, paskudnym i fascynującym miejscem jest Londyn. Zapomniał, po co tu przybył, i zmienił się w widza, poświęcając całą uwagę wybrykom Pippy i jej towarzyszy.

A zatem to była katedra świętego Pawła, serce miasta, bardziej miejsce spotkań niż dom modlitwy. Nie zdziwiło to Aidana. Wiara Sassenachów była anemiczna; nienawidzący Rzymu reformatorzy wypędzili z niej całą żarliwość i widowiskowość. W cieniu wieży, dawno temu zniszczonej i nigdy nie odbudowanej, gnieździła się grupa żebraków i handlarzy, przechadzali się gracze i złodzieje, dziwki i oszuści. W przeciwległym rogu placu stał dżentelmen, a obok niego konstabl w liberii. Na piskliwe nawoływania żony księgarza niechętnie podeszli bliżej.

Księgarz osaczył Pippę na najwyższym stopniu schodów.

– Mort! – wołała. – Dove! Pomóżcie mi!

Jej towarzysze szybko zniknęli w tłumie.

– Łajdacy! – wrzasnęła za nimi. – Oby was wykastrowano!

Księgarz rzucił się w jej stronę. Podniosła z ziemi martwą rybę, wycelowała w niego i rzuciła. Księgarz uchylił się i ryba trafiła zbliżającego się dżentelmena w twarz, a potem ześlizgnęła się po kaftanie z jedwabnego brokatu, brudząc go szlamem i łuskami, i zatrzymała się na aksamitnych dworskich ciżmach.

Pippa zamarła z przerażenia.

– Och – wymamrotała.

– Rzeczywiście. – Dżentelmen popatrzył na nią oskarżycielsko i skinął na konstabla.

– Tak, milordzie? – zapytał tamten.

– Aresztuj tę, ee… tę ulicznicę.

Pippa cofnęła się o krok, modląc się, by droga ucieczki była wolna, i otarła się plecami o zwalistą żonę księgarza.

– Och – powtórzyła. Jej nadzieje tonęły jak obciążony trup w Tamizie.

– Zobaczymy, jak sobie teraz poradzisz, panienko – syknęła jej do ucha kobieta.

– Dziękuję – powiedziała Pippa serdecznie. – Zamierzam to zrobić. – Przywołała na twarz swój najbardziej łobuzerski uśmiech i przeczesała palcami grzywkę. Niedawno ścięła włosy, aby pozbyć się uporczywych wszy. – Dzień dobry, Wasza Czcigodność.

Szlachcic pogładził się po brodzie.

– Dla ciebie niezbyt dobry, łajdaczko. Czy znasz zarządzenia dotyczące kuglarzy?

We wzroku Pippy zapłonęło oburzenie. Rozejrzała się na prawo i lewo.

– Kuglarze? Jacy? Gdzie? Na Boga, to miasto schodzi na psy, skoro kuglarze biegają wolno po ulicach!

Ukradkiem przepatrywała tłum w poszukiwaniu Dove’a i Mortlocka, ale zniknęli. Jej wzrok zatrzymał się na mężczyźnie na koniu. Zauważyła go już wcześniej. Był bogato odziany i dobrze ułożony i wydawał się cudzoziemcem.

– Chcesz powiedzieć – wrzasnął do niej konstabl – że nie jesteś kuglarką?

– Sir, cóż za podejrzenie! Jestem… jestem… – Wzięła głęboki oddech i znalazła odpowiednie kłamstwo. – Jestem ewangelistką, panie. Przybyłam tu głosić dobrą nowinę nienawróconym poganom.

Wyniosły dżentelmen uniósł wysoko brwi.

– Dobrą nowinę, tak? A cóż to takiego?

– Ewangelia świętego Jana – odrzekła z wystudiowaną cierpliwością i urwała na chwilę, szukając w pamięci barwnych szczegółów zapamiętanych w dniach, które spędziła ukrywając się w zakamarkach kościoła. – Listy świętego Pawła do galantów i kolosów.

– Ach. – Konstabl błyskawicznym ruchem przycisnął ją do ściany przy drzwiach. Z tęsknotą popatrzyła na nawę pełną strzelistych kamiennych kolumn. Jak każdy wytrawny miejski szczur znała wszystkie zakamarki kościoła. Gdyby mogła dostać się do środka, znalazłaby inne wyjście.

– Wymyśl coś lepszego – powiedział konstabl – albo przybiję ci uszy do dybów.

Skrzywiła się i westchnęła dramatycznie.

– Dobrze więc. Oto cała prawda.

Wokół schodów zebrał się tłumek gapiów, którzy zapewne mieli nadzieję zobaczyć jej uszy przebite gwoździami. Cudzoziemiec zsiadł z konia, zarzucił wodze na łęk siodła i podszedł bliżej. Widocznie w nim również odezwała się żądza krwi. Ale może nie, pomyślała Pippa. Pomimo surowych rysów twarzy i rozwianych czarnych włosów, mężczyzna roztaczał fascynującą aurę splendoru. Wzięła głęboki oddech.

– Właściwie, sir, jestem kuglarką. Ale mam pozwolenie szlacheckie – dodała triumfalnie.

– Doprawdy? – Jego lordowska mość mrugnął do konstabla.

– O tak, panie, klnę się, że to prawda.

– A kimże jest twój patron?

– Ależ to sam Robert Dudley, lord Leicester. – Pippa wyprostowała się dumnie. Jakże to roztropnie z jej strony, że pomyślała o wieloletnim faworycie królowej. Nie siląc się na delikatność, szturchnęła konstabla w żebra. – Jest kochankiem królowej, więc lepiej mnie nie zaczepiaj.

Kilku gapiów otworzyło szeroko usta. Twarz szlachcica poszarzała, a potem oblała się krwistym rumieńcem.

Konstabl chwycił Pippę za ucho.

– Przegrałaś, hultajko. – Szerokim gestem wskazał na wyniosłego mężczyznę. – To jest lord Leicester i nie wierzę, żeby cię kiedykolwiek wcześniej widział.

– Gdyby tak było, na pewno bym pamiętał – powiedział Leicester.

Pippa przełknęła ślinę.

– Czy mogę zmienić zdanie?

– Proszę – rzekł Leicester.

– Właściwie moim patronem jest lord Shelbourne. – Spojrzała na mężczyzn z powątpiewaniem. – Eee, on chyba jeszcze żyje?

– Owszem, żyje.

Pippa odetchnęła z ulgą.

– No więc jest moim patronem. A teraz muszę już iść…

– Nie tak szybko. – Konstabl mocniej zacisnął palce na jej uchu. Pod powiekami zapiekły ją łzy. – Siedzi zamknięty w Tower, jego ziemie zostały skonfiskowane i odebrano mu tytuł.

Pippa sapnęła i jej usta uformowały się w kształt litery O.

– No tak – powiedział Leicester. – Cóż.

Po raz pierwszy jej pewność siebie osłabła. Zwykle była wystarczająco zwinna i szybka, by w porę uciec przed kłopotami, ale tym razem została dosłownie postawiona pod ścianą. Postanowiła podjąć ostatnią próbę zdobycia patrona. Ale kto to mógłby być? Lord Burghley? Nie, był za stary i zupełnie pozbawiony poczucia humoru. Walsingham? Ten też się nie nadawał; miał purytańskie zapatrywania. A zatem sama królowa. Zanim ktokolwiek będzie mógł to potwierdzić, Pippa dawno zniknie.

Potem dostrzegła wysokiego nieznajomego, który przebijał się przez tłum. Choć z całą pewnością był cudzoziemcem, obserwował ją z zainteresowaniem, a nawet z odrobiną współczucia. Może nie mówił po angielsku.

– Właściwie – powiedziała – on jest moim patronem. – Wskazała na cudzoziemca, modląc się w duchu, by się okazał Holendrem albo Szwajcarem.

Lord i konstabl odwrócili się, wyciągając szyje. Nieznajomy stał spokojnie, górując nad tłumem jak dąb pośród niskich chwastów. Pippa też się wychyliła i po raz pierwszy przyjrzała mu się dokładniej. Ich spojrzenia się spotkały i Pippa, która przeżyła już niemal wszystko, poczuła głęboki wstrząs. Ogarnęło ją uczucie tak nowe i głębokie, że nie potrafiła go nazwać.

Oczy miał błyszczące, szafirowe, ale to nie kolor ani uderzająca twarz, w której były osadzone, miały znaczenie. Tajemnicza siła ukryta była w głębi jego spojrzenia. Przebiegła między nimi dziwna iskra. Pippa poczuła, jak to spojrzenie wchodzi w nią, zanurza się w jej głębinach niczym światło słońca przebijające się przez cień.

Stara Mab, która ją wychowała, nazwałaby to magią i raz w życiu miałaby rację.

Lord zwinął dłonie przy ustach i zawołał:

– Panie!

Cudzoziemiec przycisnął wielką dłoń do masywnej piersi i pytająco uniósł czarne brwi.

– Tak, ty, panie – zawołał lord. – Ta kobieta twierdzi, że występuje z pańskim pozwoleniem. Czy to prawda?

Tłum czekał z zapartym tchem. Ucho Pippy drętwiało w uścisku konstabla. Złożyła ręce i spojrzała na nieznajomego błagalnie. Błagalne spojrzenia były jej specjalnością. Ćwiczyła je od lat, używając swoich dużych, jasnych oczu do wyłudzania miedziaków od przechodniów.

Cudzoziemiec podniósł rękę i w alejkę za nim wjechał oddział… Pippa nie była pewna, jak nazwać tych ludzi. Poruszali się w tłumie jak żołnierze, ale nie mieli na sobie tunik, lecz okropne szare skóry zwierzęce, zapewne wilcze, a w rękach topory bojowe na długich trzonkach. Niektórzy mieli ogolone głowy, innym potargane włosy opadały na twarz. Kiedy wjechali na plac przed kościołem, wszyscy odsunęli się na bok. Pippa nie dziwiła się londyńczykom, że kurczyli się ze strachu. Zrobiłaby to samo, gdyby konstabl nie trzymał jej w żelaznym uścisku.

– Czy tak powiedziała ta dziewczyna? – Cudzoziemiec przesunął się do przodu. Niech to diabli, mówił po angielsku, choć z bardzo dziwnym akcentem. Był ogromny. Czarne włosy, spływające mu na ramiona, w porannym świetle miały odcień indygo i fioletu, jedno pasmo ozdobione było rzemykiem z surowej skóry i koralików.

Pippa zbeształa się w duchu za to, że zamiast skorzystać z okazji i uciec, gapi się na niego, jakby była niespełna rozumu. Powinna przynajmniej obmyślić jakieś kłamstwo, żeby wyjaśnić, jakim sposobem bez jego wiedzy znalazła się pod jego patronatem.

On tymczasem wspiął się na schody i wpatrywał w konstabla, dopóki ten nie puścił Pippy. Westchnęła z ulgi i roztarła pulsujące ucho.

– Jestem Aidan – powiedział nieznajomy. – O’Donoghue Mór.

Maur! Pippa natychmiast opadła na kolana, chwyciła rąbek jego ciemnoniebieskiego płaszcza i podniosła zakurzony jedwab do ust. Tkanina była ciężka i bogata, gładka jak woda i egzotyczna jak sam mężczyzna.

– Czy mnie pamiętasz, Wasza Preeminencjo? – zawołała, wiedząc, że mężczyźni uwielbiają wyszukane tytuły. – Czy pamiętasz, jak w swojej łaskawości wydałeś gwarancję ochrony mojej nędznej, uciskanej osoby, żebym nie musiała głodować? – Zauważyła w cholewie jego buta bardzo interesujący nóż z kościaną rękojeścią i nie mogąc się oprzeć, sięgnęła po niego. Ruchy miała tak płynne i zręczne, że nikt nie zauważył, jak ukryła go we własnym bucie. Jej wzrok powędrował wyżej i przeszył ją dreszcz. Do uda mężczyzny przywiązany był krótki miecz, równie ostry i niebezpieczny jak on sam.

– Mówiłeś, że nie chcesz, bym cierpiała tortury w więzieniu Clink albo by moja żałosna osoba do końca życia ciążyła ci na sumieniu, bo obawiasz się, że musiałbyś cierpieć piekielne męki i smażyć się w ogniu, gdybyś pozwolił, by bezbronna kobieta padła ofiarą…

– Tak – powiedział Maur.

Puściła rąbek szaty i podniosła na niego zdumiony wzrok.

– Co? – zapytała głupio.

– Tak, rzeczywiście, pamiętam, pani… eee…

– Trueheart – podpowiedziała usłużnie, wyciągając ulubione imię z arsenału swojej wyobraźni. – Pippa Trueheart.

Maur zmierzył spojrzeniem Leicestera.

– Pani Pippa Trueheart występuje na podstawie mojego pozwolenia. – Ogromna jak u niedźwiedzia łapa pochwyciła ją za ramię i postawiła na nogi. – Przyznaję, że czasem trudno nad nią zapanować. Wymknęła się na dzisiejszy występ. Od tej chwili będę jej lepiej pilnował.

Leicester skinął głową, gładząc się po przystrzyżonej brodzie.

– Byłoby to bardzo pożądane, lordzie Castleross.

Konstabl spojrzał na ogromną eskortę Maura i uśmiechnął się nerwowo, gdy wojowie oddali mu spojrzenie. Maur zwrócił się do nich językiem brzmiącym tak obco, że Pippa nie rozpoznała w nim ani jednej sylaby. To było dziwne, ponieważ miała dobre ucho do języków.

Odziani w skóry mężczyźni wymaszerowali z cmentarza i zebrali się przy Paternoster Row. Chłopak, który trzymał wodze konia, odprowadził go na bok. Maur chwycił Pippę za ramię.

– Chodźmy, _a storin_.

– Dlaczego nazywasz mnie _a storin_?

– To pieszczotliwe słowo. Znaczy: skarb.

– Och. Nikt dotychczas nie nazywał mnie skarbem. Najwyżej dopustem Bożym.

Jego melodyjny akcent i zapach wiatru emanujący z jego włosów i płaszcza budziły w niej dreszcz. Jeszcze nigdy w życiu nikt jej nie ratował, a na pewno nikt podobny do tego czarnowłosego szlachcica. Kiedy szli w kierunku niskiej bramy łączącej St. Paul’s z Cheapside, spojrzała na niego z ukosa.

– Wydajesz się całkiem miły jak na Maura.

– Na Maura, powiadasz? Pani, z pewnością nie jestem Maurem.

– Przecież powiedziałeś, że jesteś Aidan O’Donoghue, Maur.

Roześmiał się, a ona stanęła jak wryta. Zarabiała na życie, rozśmieszając ludzi, więc powinna być przyzwyczajona do tego dźwięku, ale ten śmiech był inny – tak głęboki i pełny, że przypominał powiewający na wietrze sztandar z ciemnego jedwabiu. Jej towarzysz odrzucił głowę do tyłu i zauważyła, że ma wszystkie zęby. Oczy, błękitne jak serca płomieni, przyciągały ją tą samą zniewalającą magią, którą poczuła już wcześniej. Zaczynał ją irytować.

– Dlaczego się śmiejesz? – zapytała.

– Mór – powiedział. – Jestem O’Donoghue Mór. To znaczy „wielki”.

Skinęła głową, udając, że wiedziała od samego początku.

– A jesteś wielki? – Obrzuciła spojrzeniem całą jego sylwetkę, zatrzymując wzrok dłużej w niektórych miejscach. Bóg był kobietą, pomyślała z nagłym przekonaniem. Tylko kobieta mogła stworzyć mężczyznę takiego jak O’Donoghue. – Oczywiście nie mam na myśli tego, co widać.

Śmiech ucichł. Dotknął jej policzka zaskakująco czułym gestem i odrzekł:

– To, _a stor_, zależy od tego, kogo zapytasz.

Lekki, szybki dotyk wstrząsnął Pippą do głębi, chociaż nie chciała tego po sobie pokazać. Zwykle ludzie jej dotykali, by natrzeć jej uszu lub skądś wyrzucić, a nie po to, by ją pieścić i pocieszać.

– A jak należy się zwracać do człowieka tak wielkiego jak ty? – zapytała z kpiną. – Wasza Czcigodność? Ekscelencjo? – Mrugnęła. – Wasza Ogromność?

Znów się roześmiał.

– Jak na nędzną kuglarkę, znasz sporo wielkich słów. I pikantnych też.

– Zbieram je. Bardzo szybko się uczę.

– Ale nie dość szybko, by uniknąć dzisiaj kłopotów.

Wziął ją za rękę i ruszył dalej na wschód przez Cheapside. Minęli kanał ściekowy i Krzyż Eleonory ozdobiony pozłacanymi posągami. Obcokrajowiec zmarszczył brwi.

– Purytanie niszczą posągi – wyjaśniła Pippa, przyjmując rolę przewodniczki po Londynie. – Nie lubią rzeźb. A przy szafocie można zobaczyć prawdziwe okaleczone ciała. Dove mówił, że we wtorek była egzekucja mordercy.

Kiedy dotarli do kwadratowej kolumny, nie zobaczyli zwłok, ale zwykły pstrokaty tłumek żaków i czeladników, skazańców z napiętnowanymi twarzami, żebraków, włóczęgów, a także dwóch żołnierzy przywiązanych do wozu i biczowanych w drodze do więzienia. Za tym ponurym miejscem rozciągał się Goldsmith Row, rząd białych domów z czarnymi belkami i złoconymi rzeźbami. O’Donoghue patrzył na to wszystko ze spokojnym zainteresowaniem. Niczego nie komentował, choć dyskretnie podawał miedziaki żebrakom.

Kątem oka Pippa dostrzegła Dove’a i Mortlocka stojących przy odwróconej do góry dnem beczce w pobliżu Old Exchange. Grali w kości, używając sprytnie obciążonych ołowiem kości i wydrążonych monet. Pomachali do niej z uśmiechem, jakby nic się nie stało, jakby nie zostawili jej samej w chwili niebezpieczeństwa. Zadarła nos jak wielka dama i oparła brudną dłoń na ramieniu potężnego O’Donoghue. Niech Dove i Mort zastanawiają się i skręcają z ciekawości. Teraz należała do bogatego szlachcica. Należała do O’Donoghue Móra.

Aidan rozważał, jak się pozbyć dziewczyny, która dreptała u jego boku, paplając o zamieszkach, buntownikach i wyścigach łodzi na Tamizie. Niewiele miał do roboty w Londynie, mógł tylko czekać, aż królowa zechce go przyjąć, ale to jeszcze nie znaczyło, że musi ta drobna kobieta spod katedry świętego Pawła musi mu dostarczać rozrywki.

Pozostawała tylko kwestia noża, który mu ukradła. Może powinien pozwolić, by go zatrzymała. Ta dziewczyna była szalenie zabawna.

Zerknął w bok i jej widok nieoczekiwanie poruszył jego serce. Podskakiwała przy jego boku jak dziecko, które właśnie dostało swoją pierwszą parę butów. Jednak pod warstwą brudu na jej twarzy dostrzegał cienie zmęczenia pod zielonymi oczami, zapadnięte policzki i cichą rezygnację, świadczącą o tym, że niedojadała już od lat. Na laskę świętej Brygidy, do niczego nie była mu potrzebna, podobnie jak wezwanie na królewski dwór w Londynie. A jednak była tu, a głodne spojrzenie jej szeroko otwartych oczu poruszało jego serce.

– Jadłaś dzisiaj? – zapytał.

– Od dwóch tygodni nie miałam w ustach ani krztyny jedzenia. – Udała, że słania się na nogach ze słabości.

– To kłamstwo – powiedział Aidan łagodnie.

– Od tygodnia?

– To również kłamstwo.

– Od ostatniego wieczoru?

– W to być może uwierzę. Nie musisz kłamać, żeby zdobyć moje współczucie.

– To nawyk, jak spluwanie. Wybacz mi, panie.

– Gdzie mogę cię tu dobrze nakarmić?

W jej oczach zatańczyły iskierki podniecenia.

– Och, Wasza Wysokość, tam. – Wskazała na drugą stronę drogi, gdzie przy budynku giełdy uzbrojeni strażnicy otaczali skrzynię pełną monet. – W gospodzie Pod Końskim Łbem. Mają tam dobre placki i nie rozcieńczają piwa.

Aidan wyszedł na środek drogi. Obok niego przejechało kilka wózków, przebiegła chmara roześmianych, brudnych dzieci goniących za zbiegłą świnią, a potem hałaśliwie przetoczył się wóz rzeźnika, załadowany poćwiartowanym końskim mięsem. Kiedy w końcu droga była wolna, złapał Pippę za rękę i przeprowadził na drugą stronę.

– Chodź – powiedział, schylając się pod niskim nadprożem drzwi gospody.

Dopiero po chwili jego oczy przyzwyczaiły się do półmroku. Mimo wczesnej godziny karczma była prawie pełna. Posadził Pippę przy wyszczerbionym stole na trójnożnym stołku i zawołał, by podano im coś do jedzenia i picia. Karczmarka, siedząca przy ogniu, nie poruszyła się. Pippa podeszła do niej dumnym krokiem.

– Nie słyszałaś, co jego lordowska mość powiedział? Chce, by go obsłużono. – Zarozumiałym gestem wskazała jego bogaty płaszcz i tunikę zdobioną soplami szlifowanego kryształu.

Na widok bogatego klienta karczmarka poderwała się natychmiast. Przyniosła im piwo i placki z mięsem. Pippa podniosła do ust drewniany kubek i jednym haustem wychyliła niemal połowę zawartości. Aidan postukał weń palcem.

– Powoli. Masz pusty żołądek.

– Jeśli wypiję jeszcze trochę, mój żołądek zapomni, że jest pusty. – Odstawiła jednak kubek i otarła usta rękawem. W jej oczach pojawił się szklisty blask i Aidan poczuł niepokój. Nie zamierzał ogłupiać jej trunkiem.

– Zjedz coś – ponaglił.

Posłała mu niewyraźny uśmiech i sięgnęła po placek. Jadła mechanicznie, bez apetytu. Sassenachowie są okropnymi kucharzami, pomyślał Aidan już nie po raz pierwszy.

Zwalista postać stanęła w drzwiach i mrok w gospodzie jeszcze się pogłębił. Ręka Aidana powędrowała do sztyletu, ale na widok twarzy przybysza uśmiechnął się i rozluźnił.

– Usiądź, Donalu Og – powiedział po gaelicku, przyciągając trzeci stołek.

Aidan był człowiekiem wielkiego wzrostu, ale jego kuzyn był jeszcze większy. Donal Og miał masywne ramiona, nogi jak pnie drzew i szerokie, wydatne czoło, które nadawało mu wygląd prostaka. Nic nie mogło być dalsze od prawdy. Donal Og był błyskotliwy, małomówny i niezawodnie lojalny wobec Aidana.

Pippa przestała poruszać szczękami i tylko na niego patrzyła.

– To jest Donal Og – przedstawił jej Aidan. – Kapitan mojej gwardii.

– Donal Og – powtórzyła z doskonałą wymową.

– To znaczy Donal Mały – wyjaśnił Donal Og.

Obrzuciła go wzrokiem od stóp do głów.

– W którym miejscu jesteś mały?

– Nazywano mnie tak od urodzenia.

– Ach. To wszystko wyjaśnia. – Uśmiechnęła się szeroko. – Jestem zaszczycona. Nazywam się Pippa Trueblood.

– To ja czuję się zaszczycony – odrzekł Donal Og z lekką ironią.

Aidan zmarszczył brwi.

– Zdawało mi się, że wcześniej powiedziałaś Trueheart.

– O ja głupia – zaśmiała się, zlizując tłuszcz i okruchy z palców. – Może i tak powiedziałam.

– Gdzie znalazłeś to coś?– zapytał Donal Og po gaelicku.

– Na cmentarzu przy kościele świętego Pawła.

– Sassenachowie wpuszczają do swoich kościołów każdego, nawet wariatów. – Donal Og wyciągnął rękę i gospodyni podała mu kufel piwa. – Czy jest tak szalona, na jaką wygląda?

Aidan wciąż uśmiechał się łagodnie, żeby dziewczyna nie odgadła, o czym mówią.

– Zdaje się, że tak.

– Jesteś Holendrem? – zapytała nagle. – Ten język, którym o mnie rozmawiacie – czy to niderlandzki? A może norweski?

Aidan roześmiał się.

– To gaelicki. Myślałem, że wiesz. Jesteśmy Irlandczykami.

Otworzyła szeroko oczy.

– Irlandczycy! Słyszałam, że Irlandczycy są dzicy, zaciekli i bardziej papistowscy niż sam papież.

Donal Og zachichotał.

– Masz rację, jeśli chodzi o dzikość i zaciekłość.

Pochyliła się nad stołem i w jej oczach błysnęło zainteresowanie. Aidan przegarnął palcami włosy.

– Zobacz, nie mam rogów. Jeśli chcesz, to ci pokażę, że nie mam też ogona…

– Wierzę ci – powiedziała szybko.

– Tylko jej nie mów o krwawych ofiarach – ostrzegł Donal Og.

– Krwawe ofiary? – westchnęła.

– Nie ostatnio – podsumował Aidan ze śmiertelnie poważną twarzą.

– Z pewnością nie na ubywającym księżycu – zgodził się Donal Og.

Pippa jednak nieco zesztywniała i przyglądała im się ostrożnie. Wydawało się, że mierzy fachowym okiem odległość od stołu do drzwi. Aidan odniósł wrażenie, że jest przyzwyczajona do szybkich ucieczek.

Karczmarka przyniosła im kolejny dzban piwa.

– Wiedziałaś, pani, że jesteśmy Irlandczykami? – zapytała Pippa, doskonale imitując akcent Aidana.

Gospodyni wysoko uniosła brwi.

– Coś takiego!

– Ja jestem zakonnicą – ciągnęła Pippa – z Zakonu Sióstr Cnotliwych świętej Dorki. Nigdy nie zapominamy wyrządzonych nam przysług.

Karczmarka dygnęła z szacunkiem i wycofała się.

– A więc – powiedział Aidan, skrywając rozbawienie – jesteśmy Irlandczykami, a ty nie możesz się zdecydować, jakie nazwisko nosisz. Jak to się stało, że zostałaś kuglarką?

Donal Og mruknął po gaelicku:

– Doprawdy, panie, czy nie moglibyśmy po prostu sobie stąd pójść? Nie tylko jest szalona, ​​ale cała się roi od robactwa. Przed chwilą widziałem na niej pchłę.

– Ach, to bardzo smutna historia – powiedziała Pippa. – Mój ojciec był wielkim bohaterem na wojnie.

– Na której wojnie? – zapytał Aidan.

– A jak sądzisz, milordzie?

– Wielki bunt? – domyślił się.

Energicznie skinęła głową.

– Właśnie tak.

– Ach – powiedział Aidan. – I powiadasz, że twój ojciec był bohaterem?

– Masz tak samo pusto w głowie jak ona – burknął Donal Og, znów po irlandzku.

– Naprawdę nim był – oświadczyła Pippa. – Ocalił cały garnizon przed rzezią. – Jej oczy przybrały odległy wyraz. Przez otwarte drzwi patrzyła na skrawek nieba widoczny między dwuspadowymi dachami Londynu. – Kochał mnie bardziej niż samo życie i płakał, kiedy musiał mnie opuścić. Ach, to był ponury dzień dla rodziny Truebeard.

– Trueheart – poprawił Aidan, dziwnie poruszony. Historia była fałszywa jak obietnica dziwki, ale tęsknota w głosie dziewczyny wydawała się szczera.

– Trueheart – zgodziła się łatwo. – Nigdy więcej nie zobaczyłam ojca. Moją matkę porwali piraci, a ja zostałam i musiałam radzić sobie sama.

– Usłyszałem już dość – powiedział Donal Og. – Chodźmy.

Aidan go zignorował. Fascynowała go ta kobieta. Piła łapczywie piwo, jakby nie mogła zaspokoić pragnienia. Było w niej coś, co poruszało ukryte miejsce w jego sercu, które od dawna pozostawało zamknięte.

Ta dziwna kobieta, niedomyta i niedożywiona, do ochrony przed brutalnym światem miała jedynie duże, łagodne oczy i żywą wyobraźnię. Owszem, była twarda i pyskata jak każdy uliczny kuglarz, ale niezbyt głęboko pod powierzchnią dostrzegł w niej coś, co rozgrzewało jego serce – subtelną, bezbronną delikatność, która, przynajmniej na pierwszy rzut oka, kłóciła się z jej wygadaniem i twardą skorupą beztroski. I chociaż jej włosy, twarz i niedopasowane ubrania umazane były tłuszczem i popiołem, miała w sobie szczery, niewinny urok.

– To bardzo smutna opowieść – skomentował Aidan.

– Szkoda, że ​​to stek kłamstw – dodał Donal Og po gaelicku.

– Wolałabym, żebyś mówił po angielsku – oświadczyła, mierząc go oskarżycielskim wzrokiem. – To złe maniery, by mnie pomijać w rozmowie. Ale jeśli chcesz powiedzieć, że jestem wariatką i kłamczuchą, to pewnie lepiej, że mówisz to po irlandzku.

Aidanowi rzadko zdarzało się widzieć zmieszanie olbrzymiego kuzyna. Donal Og poruszył się niespokojnie i stołek pod nim zaskrzypiał. Jego twarz przypominająca szynkę zaczerwieniła się po same uszy.

– Cóż – powiedział po angielsku – nie musisz zabawiać Aidana ani mnie. Dla nas prawda jest wystarczająco dobra.

– Rozumiem – odrzekła przeciągle. – W takim razie rzeczywiście powinnam wyznać prawdę i opowiedzieć wam dokładnie, kim jestem.Z dziennika damy

Losem matki jest radować się i smucić jednocześnie. Zawsze tak było, ale ta świadomość nigdy nie zdołała złagodzić mojego smutku ani przyćmić radości.

Na początku swego panowania królowa przyznała naszej rodzinie ziemie w hrabstwie Kerry w Munster, ale do niedawna władaliśmy nimi tylko z nazwy, pozostawiając Irlandię Irlandczykom. Teraz, ni stąd ni zowąd, oczekuje się od nas, że coś z tym zrobimy.

Dzisiaj mój syn Ryszard otrzymał tytuł królewskiego komisarza. Ciekawa jestem, czy doradcy królowej upoważniliby mojego syna do poprowadzenia armii, gdyby kiedykolwiek, choćby przez chwilę, zobaczyli go takim, jakim ja go znam – roześmianego chłopca z plamami z trawy na łokciach i o czystym, niewinnym spojrzeniu błyszczących oczu.

Ach, wydaje mi się, że zaledwie wczoraj przyciskałam do piersi jego złocistą, jedwabistą główkę i zgorszyłam całe towarzystwo, odsyłając mamkę. A teraz ma poprowadzić wojsko do bitwy o ziemie, o które nigdy nie prosił, o sprawę, której nigdy nie popierał.

Wzdycham z głębi serca i powtarzam sobie, że powinnam policzyć swoje błogosławieństwa: kochającego męża, pięcioro dorosłych dzieci oraz światło wiary w Boga, które przybladło tylko raz, dawno temu.

Lark de Lacey, hrabina Wimberleigh
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: