Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Napoleon - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
14 sierpnia 2019
Ebook
49,90 zł
Audiobook
119,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Napoleon - ebook

Napoleon, jakiego nie znacie

Nowatorska biografia bezlitosnego geniusza, cynicznego boga wojny i namiętnego kochanka

Zapewne tylko trzech obcych władców nie trzeba przedstawiać żadnemu Polakowi: Hitlera, Stalina i Napoleona. O dwóch pierwszych napisano w ostatnich latach wszystko, ostatni – mimo że upamiętniony w Mazurku Dąbrowskiego – wciąż pozostaje pociągającą tajemnicą.

Napoleon to najwybitniejsza postać w nowożytnej historii ludzkości: jego imieniem nazwano całą epokę w dziejach świata, hołd oddawały mu pokolenia naszych przodków, od niego strategicznego geniuszu uczyli się najwięksi z polskich dowódców, z Józefem Piłsudskim na czele.

Skomplikowane dzieciństwo, trudny charakter i mocarna osobowość, które zaprowadziły go na szczyty, były jednocześnie przyczyną jego osobistych i przywódczych klęsk.

Adam Zamoyski, znawca epoki napoleońskiej, wychowany we wrogiej Bonapartemu Anglii, ale w polskiej arystokratycznej rodzinie, zrobił to, co nie udało się żadnemu z wcześniejszych biografów cesarza Francji – pokazał go odartego z legend i mitów, pełnego sprzeczności, zasług i grzechów.

To najlepsza współczesna biografia człowieka, który sam o sobie powiedział: Jakąż powieścią było moje życie!

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-08-06794-9
Rozmiar pliku: 11 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I. NIECHĘTNY MESJASZ

W samo południe 10 grudnia 1797 roku całym Paryżem wstrząsnęła potężna salwa baterii dział otwierająca kolejną wystawną uroczystość, tak typową dla rewolucyjnej Francji.

Choć dzień był chłodny i mglisty, wokół Pałacu Luksemburskiego, siedziby rządzącego Francją Dyrektoriatu, zgromadziły się tłumy ludzi. Według pruskiego dyplomaty, Daniela von Sandoz-Rollina, „w radosnych okrzykach nigdy nie dało się słyszeć większego entuzjazmu”. Gapie, pragnący zobaczyć choćby przelotnie bohatera dnia, wypełniali wszystkie drogi wiodące do pałacu. Ale jego powściągliwość wyprowadziła ich w pole. Około godziny dziesiątej opuścił on skromny dom przy rue Chantereine i wsiadł do eskortowanej przez kilku konnych oficerów karety, którą przyjechał po niego jeden z członków Dyrektoriatu. W czasie krótkiej podróży siedział w głębi pojazdu i według jednego z angielskich świadków „zdawał się zamykać uszy na te spontaniczne, płynące z głębi serca okrzyki uwielbienia”^().

Aplauz był istotnie szczery i serdeczny. Naród francuski czuł się zmęczony ośmioma latami rewolucji i walk politycznych, którym towarzyszyły gwałtowne zwroty na lewo lub prawo. Miał dość trwającej od ponad pięciu lat wojny, której Dyrektoriat najwyraźniej nie potrafił doprowadzić do końca. Człowiek tak gorąco witany przez mieszkańców Paryża, dwudziestoośmioletni generał nazwiskiem Bonaparte, stoczył na terenie Italii szereg zwycięskich bitew z największym wrogiem Francji – Austrią – i zmusił jej cesarza, by zgodził się na podyktowane przez niego warunki. Perspektywa pokoju i stabilności politycznej niosła ze sobą nie tylko poczucie ulgi, Napoleon uznany został za wybawiciela.

Rewolucja, która zaczęła się w 1789 roku, wyzwoliła nieskrępowane nadzieje na nową erę w stosunkach między ludźmi. Nadzieje owe były wyolbrzymiane i wykorzystywane przez kolejnych przywódców politycznych, zaangażowanych w samonapędzającą się walkę o władzę, zwykli ludzie tęsknili więc za kimś, kto położyłby jej kres. Czytali biuletyny relacjonujące wyczyny tego generała i jego kierowane do mieszkańców Italii proklamacje, żywo kontrastujące z wypowiedziami ludzi rządzących Francją. Obserwatorzy wierzyli, a przynajmniej mieli nadzieję, że zjawił się człowiek, którego dawno oczekiwano. Stan egzaltacji, zrodzony przez rewolucję, był podtrzymywany przez ostentacyjnie okazałe uroczystości, a ta – według pewnego świadka – należała do najbardziej magnifique^().

Wielki dziedziniec Pałacu Luksemburskiego został z tej okazji gruntownie przearanżowany. Naprzeciw wejścia zbudowano podium, na którym stał obowiązkowy ołtarz ojczyzny, otoczony przez trzy posągi przedstawiające Wolność, Równość i Pokój, ozdobione wachlarzami nieprzyjacielskich sztandarów zdobytych podczas ostatniej kampanii. Poniżej podium ustawiono fotele przeznaczone dla pięciu członków Dyrektoriatu i dla jego generalnego sekretarza, a jeszcze niżej krzesła dla ministrów. Były one ulokowane w centralnym punkcie olbrzymiego amfiteatru, w którym zmieścili się przedstawiciele obu izb Ciała Prawodawczego oraz śpiewacy tysiącdwustuosobowego chóru paryskiego konserwatorium. Cały dziedziniec, udekorowany trójkolorowymi flagami, był przykryty ogromną markizą, nadającą mu wygląd monumentalnego namiotu^().

Kiedy ucichły echa ostatnich salw armatnich, z ukrytej w czeluściach pałacu Sali Posiedzeń wyłonili się członkowie Dyrektoriatu. Każdy z nich miał na sobie grand costume, zaprojektowany przez malarza Jacques’a-Louisa Davida, złożony z niebieskiego aksamitnego kaftana bogato zdobionego złotym haftem i przepasanego przetykaną złotymi nitkami białą jedwabną wstęgą, białych bryczesów i pończoch oraz butów z niebieskimi kokardami. Artysta, chcąc nawiązać do klasyki, dodał do tego kostiumu obszerny czerwony płaszcz z białym kołnierzem, „rzymski” miecz zwisający na haftowanych rapciach oraz czarny filcowy kapelusz ozdobiony niebiesko-biało-czerwoną wiązką trzech strusich piór.

Dyrektorzy zajęli przysługujące im miejsca na końcu orszaku prowadzonego przez komisarzy policji, za którym szli urzędnicy państwowi, pracownicy wymiaru sprawiedliwości, nauczyciele, członkowie Narodowego Instytutu Nauk i Sztuk, oficerowie, dygnitarze, przedstawiciele dyplomatyczni obcych mocarstw i ministrowie Dyrektoriatu. Przed nimi kroczyła orkiestra grająca „ukochane przez Republikę Francuską melodie”^().

Przebywszy labirynt korytarzy pałacu, orszak wyszedł na dziedziniec, gdzie różne składające się na niego grupy zajęły przeznaczone dla siebie miejsca. Posłowie Legislatywy siedzieli już w swoich fotelach. Ich kostiumy przypominały szaty dyrektorów, z tym że „rzymski” wygląd zakłócały czterograniaste nakrycia głowy, według zamysłu Davida upamiętniające bohaterów polskiego powstania z roku 1794. Dyrektorzy, zająwszy swoje miejsca, dali znak urzędnikowi, który miał wprowadzić głównych aktorów odbywającej się uroczystości. Ukochane przez Republikę Francuską melodie zastąpiła symfonia grana przez orkiestrę konserwatorium. Została ona jednak bezceremonialnie przerwana z chwilą pojawienia się na dziedzińcu grupy mężczyzn wznoszących okrzyki „Vive Bonaparte!”, „Vive la Nation!”, „Vive le liberateur de l’Italie!” i „Vive le pacificateur du continent!”.

Na czele kroczyli w czarnych ceremonialnych strojach ministrowie wojny i spraw międzynarodowych. Za nimi szedł niewysoki, niepozorny mężczyzna w mundurze wojskowym, uczesany w niemodnym już stylu „psich uszu” powiewających po obu stronach twarzy. Jego nieokrzesanie – według opinii jednego ze świadków – „oczarowało serca wszystkich obecnych”. Towarzyszyli mu trzej adiutanci, „przewyższający go wzrostem, ale zgięci w pełnym szacunku ukłonie”. Po wkroczeniu tej grupy na dziedziniec zapadła nabożna cisza. Wszyscy wstali i odkryli głowy. Potem znów rozległy się okrzyki. „Obecna elita Francji witała aplauzem zwycięskiego generała, który był nadzieją wszystkich; zarówno republikanie, jak i rojaliści czuli, że jego potężne ramię może być ich ratunkiem teraz i w przyszłości”. Olśniewające zwycięstwa i osiągnięte przezeń sukcesy dyplomatyczne tak bardzo kontrastowały z jego drobną postacią, niepozornym wyglądem i skromnym sposobem bycia, że trudno było uwierzyć, iż nie jest on inspirowany i kierowany przez jakąś wyższą siłę. Filozof Wilhelm von Humboldt był tak poruszony jego widokiem, że uznał go za ideał nowoczesnego człowieka^().

Kiedy grupa dotarła do podnóża ołtarza ojczyzny, orkiestra i chór konserwatorium zaintonowały Hymn do wolności, napisany przez François-Josepha Gosseca do melodii katolickiej pieśni eucharystycznej O Salutaris Hostia, a tłum podjął tę emocjonalną wersję utworu, który w oficjalnym sprawozdaniu z uroczystości nazwano „religijnym kupletem”. Dyrektorzy i zgromadzeni dygnitarze usiedli. Jedynym wyjątkiem był generał. „Widziałam, jak odmówił zajęcia przygotowanego dla niego ozdobnego fotela, i wyglądał na człowieka, który najchętniej uciekłby przed wybuchami entuzjazmu” – wspominała pewna angielska dama, pełna podziwu dla „skromności jego sposobu bycia”. Prawda wyglądała tak, że generał, poznawszy plan uroczystego powitania, ubiegał się o jego odwołanie. Ale nie udało mu się postawić na swoim^().

Minister spraw zagranicznych republiki, Charles-Maurice de Talleyrand-Périgord, który nosił ortopedyczny but, podszedł do podium tak chwiejnym krokiem, że jego ceremonialna szabla i pióra na kapeluszu poruszały się w sposób nieskoordynowany. Przewodniczący Dyrektoriatu świadomie powierzył misję powitania nieśmiałego bohatera właśnie jemu, a nie ministrowi wojny. „Ma pan wychwalać nie generała, lecz człowieka niosącego pokój, a przede wszystkim obywatela – napisał do Talleyranda. – Moich kolegów nie bez racji przeraża wizja militarnej chwały”. Była to prawda^().

„Żaden rząd nie był przedmiotem tak powszechnej pogardy – pisał ledwie dwa tygodnie wcześniej pewien agent austriackiego wywiadu do swych wiedeńskich mocodawców. – Pierwszy generał, który odważnie podniesie w którejkolwiek prowincji sztandar rewolty, będzie miał za sobą połowę narodu”. Liczni paryżanie, niezależnie od swoich politycznych sympatii, spodziewali się po generale Bonapartem właśnie takiego ruchu, a według słów pewnego komentatora „wszyscy wzajemnie się obserwowali”. Inny świadek wydarzeń twierdził, że w gronie obecnych byli i tacy, którzy najchętniej udusiliby młodego bohatera dnia^().

Talleyrand, czterdziestotrzyletni arystokrata i były biskup, dobrze o tym wszystkim wiedział. Miał zwyczaj kryć swoje uczucia za nieprzeniknionym wyrazem twarzy, ale jego uniesiony nos i cienkie wargi, skrzywione w lekko ironicznym uśmiechu, wyrażały głębszy sens wygłaszanej przez niego mowy.

„Obywatele Dyrektorzy, mam zaszczyt przedstawić urzędującemu Dyrektoriatowi obywatela Bonaparte, który przynosi nam ratyfikację traktatu pokojowego, zawartego z cesarzem” – oznajmił na wstępie. Przypomniał obecnym, że pokój był jedynie chwalebnym ukoronowaniem „niezliczonych cudownych zwycięstw” odniesionych na polach bitew. Zapewnił też wyraźnie zażenowanego generała, że nie będzie się rozwodził na temat jego militarnych osiągnięć, gdyż zostawia tę rolę potomności, pozornie w przekonaniu, iż bohater dnia nie przypisuje wszystkich zasług wyłącznie sobie samemu, lecz uważa je za sukcesy Francji i rewolucji. „Tak więc wszyscy Francuzi są zwycięzcami dzięki Bonapartemu; jego chwała jest własnością całego narodu i nie ma republikanina, któremu nie należałaby się jakaś jej cząstka”. Wymienił zwięźle nadzwyczajne uzdolnienia generała i stwierdził, że choć mają one charakter wrodzony, są również w dużej mierze owocami jego „niezłomnej miłości ojczyzny i ludzkości”. Dodał jednak, że najbardziej uderzająca, wręcz poruszająca, wydaje mu się niezwykła skromność Bonapartego, który „zdaje się przepraszać za swoją własną chwałę”, jego godna antycznych bohaterów skłonność do prostoty, jego miłość do nauk abstrakcyjnych, jego literacka pasja, „pozwalająca mu zachwycać się subtelnością Osjana, oraz jego głęboka pogarda dla luksusu i przepychu, tych marnych aspiracji ludzi miernych”. „Bynajmniej nie boję się tego, co niektórzy mogą nazwać jego ambicją! – wołał z przekonaniem. – Co więcej, czuję, że pewnego dnia będziemy musieli go błagać, by zrezygnował z uroków swego sprzyjającego rozmyślaniom schronienia”. Wyraził przekonanie, że niezliczone przymioty obywatelskie generała są dla niego niemal ciężarem i stwierdził: „Cała Francja będzie wolna, ale on być może nigdy nie zazna wolności, bo takie jest jego przeznaczenie”^().

Kiedy minister skończył mówić, człowiek będący ofiarą przeznaczenia zaprezentował dyrektorom ratyfikowany egzemplarz traktatu pokojowego, a potem przemówił do zebranych „z pewnego rodzaju wystudiowaną nonszalancją, mającą – według słów jednego z obserwatorów – zademonstrować brak jego sympatii dla reżimu, któremu służył”. Inny świadek wydarzeń twierdził, że Bonaparte przemawiał „jak człowiek, który zna swoją wartość”^().

W kilku zwięzłych zdaniach, wygłoszonych z irytująco cudzoziemskim akcentem, przypisał zasługi za swe zwycięstwa narodowi francuskiemu, który poprzez rewolucję odrzucił osiemnaście wieków bigoterii i tyranii, wprowadził przedstawicielski system rządów i obudził dwa inne wielkie narody Europy – Niemców i Włochów – pozwalając im „rozkoszować się duchem wolności”. Na zakończenie stwierdził obcesowo, że w całej Europie zapanuje wolność i pokój, „kiedy naród francuski będzie rządzony najlepszymi fundamentalnymi prawami”^().

Na to stanowcze zapewnienie odpowiedział w imieniu Dyrektoriatu jego prezes, Paul François Barras, czterdziestodwuletni szlachcic z Prowansji, obdarzony ujmującym wyglądem i czymś, co jeden z jego rówieśników nazwał fasonem mistrza szermierki. Zaczął od rutynowej, kwiecistej apologii „wzniosłej rewolucji francuskiego narodu”, a potem przeszedł do bardziej wyszukanych pochwał „człowieka, który obdarzył kontynent pokojem”. Porównał go do Sokratesa i nazwał wyzwolicielem ludów Italii. Generał Bonaparte – mówił – dorównał Cezarowi, ale w odróżnieniu od innych zwycięskich generałów postąpił jak człowiek pokoju. „Usłyszawszy pierwsze propozycje pokojowe – wołał w uniesieniu – wstrzymałeś swój triumfalny pochód, odłożyłeś miecz, w który uzbroiła cię ojczyzna, i podjąłeś oliwną gałązkę pokoju! Jesteś żyjącym dowodem na to, że można zrezygnować z dążenia do zwycięstwa bez wyrzekania się wielkości”^().

Oracja przerodziła się w zawiłą diatrybę, wymierzoną przeciwko „nikczemnym Kartagińczykom” (czyli Brytyjczykom). Barras uznał ich za ostatnią przeszkodę stojącą na drodze do powszechnego pokoju, którym pragnie obdarować kontynent europejski nowy Rzym (czyli Francja). Na zakończenie wezwał generała („wyzwoliciela, do którego nieśmiało apeluje oburzona ludzkość”), by na czele swej armii przepłynął kanał La Manche, którego wody będą dumne, mogąc dźwigać Bonapartego i jego ludzi. „Gdy tylko trójkolorowy sztandar załopocze na jego zroszonych krwią brzegach, wasze nadejście zwiastować będzie jednomyślny dziękczynny okrzyk, a ten szlachetny naród uczci was jako wyzwolicieli, którzy przybyli nie po to, by go zwalczać i niewolić, lecz po to, by położyć kres jego cierpieniom”^().

Barras podszedł następnie do generała z wyciągniętymi rękami i uściskał go w imieniu francuskiego narodu „z braterską czułością”. Po nim zrobili to również pozostali dyrektorzy, a za ich przykładem poszli ministrowie i dygnitarze. Dopiero wtedy pozwolono bohaterowi zstąpić z ołtarza ojczyzny i zająć swoje miejsce. Chór zaintonował hymn na cześć pokoju, napisany na tę okazję przez barda rewolucji, Marie Josepha Chéniera, i skomponowany przez Étienne’a Méhula.

Minister wojny, generał Barthélemy Schérer, czterdziestodziewięcioletni weteran licznych kampanii, przedstawił następnie Dyrektoriatowi dwóch adiutantów Bonapartego dźwigających wielki biały sztandar, na którym wyhaftowano złotą nicią wykaz triumfów armii odniesionych na terenie Italii. Ich lista obejmowała wzięcie do niewoli 150 tysięcy jeńców, zdobycie 170 sztandarów, przeszło 1000 dział i około 50 okrętów, 9 statków liniowych; zawarcie szeregu rozejmów i traktatów pokojowych z włoskimi państwami, wyzwolenie mieszkańców znacznej części północnych Włoch, zdobycie dla Francji arcydzieł Michała Anioła, Guercina, Tycjana, Veronesego, Correggia, Carracciego, Rafaela, Leonarda da Vinci i innych dzieł sztuki. Schérer wychwalał żołnierzy Armii Włoch, a szczególnie ich dowódcę, który „łączył w sobie odwagę Achillesa z mądrością Nestora”^().

Przy wtórze huku dział Barras przejął sztandar z rąk dwóch wojowników, a potem, w kolejnym niekończącym się wywodzie, wrócił do ataków na Wielką Brytanię. „Oby runął Pałac Świętego Jakuba! – wołał. – Pragnie tego nasza ojczyzna, domaga się tego ludzkość, zmusza nas do tego chęć zemsty!”. Obaj wojownicy zostali zaszczyceni „braterskim uściskiem” przez dyrektorów i ministrów, a całą uroczystość zakończył podniosły hymn rewolucyjny Le Chant du Départ. Po jego wysłuchaniu dyrektorzy wycofali się z dziedzińca, a Bonaparte, wyraźnie zadowolony, że jest już po wszystkim, opuścił zgromadzenie, żegnany okrzykami przez zebrane przed pałacem tłumy^().

Przy całej swej pozornej nonszalancji wiedział, że stąpa po cienkim lodzie. Dyrektoriat nie powitał pokoju z radością. Wojna pozwalała na zdobycie środków, które można było przeznaczyć na utrzymanie wojska i poprawiała sytuację finansową, a zwycięstwa przyćmiewały krytykę niepowodzeń rządu na polu wewnętrznym. Co ważniejsze, prowadzanie operacji zbrojnych dawało zajęcie żołnierzom i trzymało ambitnych generałów daleko od Paryża. Bonaparte zawarł pokój, całkowicie ignorując instrukcje Dyrektoriatu, którego członkowie byli wściekli, kiedy pokazano im projekt traktatu. Kilka dni po jego otrzymaniu mianowali Bonapartego dowódcą Armii Anglii nie dlatego, że wierzyli w możliwość uwieńczonej powodzeniem inwazji, lecz dlatego, że chcieli trzymać go z dala od Paryża i uwikłać w przedsięwzięcie, które musiało nadszarpnąć jego reputację. Teraz za główny swój cel uważali usunięcie go ze stolicy, gdzie mógł skupić wokół siebie przeciwników Dyrektoriatu^().

Opisana uroczystość była spektaklem politycznym, w którym – jak ujął to sekretarz generała – „wszyscy odgrywali najlepiej, jak umieli scenę z sentymentalnej komedii”, ale była też na swój sposób ryzykowna. Pewien dobrze poinformowany obserwator zaliczył ją do „tych okazji, przy których jedno nieostrożne słowo, jeden niepotrzebny gest, może zadecydować o przyszłości wielkiego człowieka”. Jak zauważył Sandoz-Rollin, Paryż mógł łatwo stać się „grobem” generała^().

On sam dobrze zdawał sobie z tego sprawę. Po ceremonii odbyła się „godna majestatu ludu” iluminacja, a w czasie bankietu na cześć zwycięzcy, wydanego przez ministra spraw wewnętrznych, wzniesiono aż dwanaście toastów. Po każdym z nich rozlegała się salwa z trzech dział i stosowna pieśń wykonywana przez chór konserwatorium. Ale generał, dokładnie strzeżony przez swych adiutantów, nie tknął ani kęsa jedzenia i nie wypił ani łyka napoju z obawy przed otruciem^().

Życzyli mu źle nie tylko dyrektorzy. Rojaliści, marzący o powrocie Burbonów, nienawidzili go jako bezwzględnego obrońcę republiki. Skrajni rewolucjoniści, czyli odsunięci od władzy jakobini, obawiali się, że może on potajemnie zmierzać do restytucji monarchii. Potępiali podpisany przez niego traktat jako „oburzającą zdradę” wartości republikańskich, nazywali go „małym Cezarem” planującym zamach stanu, który umożliwiłby mu przejęcie władzy^().

Różne myśli kotłowały się w głowie generała, ale on starannie je ukrywał, rozważając różne możliwości i perfekcyjnie odgrywając rolę współczesnego Cyncynata. Odrzucił propozycję Dyrektoriatu, który chciał postawić przy jego drzwiach wartę honorową, unikał zgromadzeń publicznych i starał się nie rzucać w oczy, wkładając cywilny strój, kiedy wychodził z domu. „Jego zachowanie nadal podważa wiarygodność wszystkich kalkulacji i perfidnych pochlebstw niektórych ludzi” – pisał z uznaniem „Journal des hommes libres”. Pruski dyplomata zapewniał swych berlińskich przełożonych o braku jakichkolwiek podstaw do przypuszczeń, że Bonaparte może myśleć o przejęciu władzy. „Ten generał ma słabe zdrowie, a jego płuca są w fatalnym stanie – pisał. – Kocha literaturę, a także filozofię i odczuwa potrzebę odpoczynku oraz chęć uciszenia zazdrośników, marzy więc o tym, by wieść spokojne życie w otoczeniu przyjaciół...”^()

Nie dał się wywieść w pole tylko jeden człowiek. Talleyrand, mimo całego swego cynizmu, czuł podziw dla siły generała. „Cóż za człowiek z tego Bonapartego! – pisał kilka tygodni wcześniej do przyjaciela. – Nie skończył jeszcze dwudziestu ośmiu lat, a już nosi zaszczytną koronę, ozdobioną zasługami wojennymi i zasługami wobec pokoju, cnotą umiaru i cnotą wspaniałomyślności. Ten człowiek ma wszystko”^().

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: