Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Naśmierciny i inne opowiadania - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 września 2022
Ebook
19,99 zł
Audiobook
24,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
19,99

Naśmierciny i inne opowiadania - ebook

Zblazowany psychoanalityk przyjmuje w swoim gabinecie "rozkapryszone damulki z problemami". Ma świadomość, że tylko dzięki ich małżeńskim problemom może sobie pozwolić na wystawne życie w luksusie. Całą energię wkłada w utrzymywanie ich w stanie permanentnego konfliktu, ale jednocześnie zależy mu na opinii skutecznego terapeuty. Aby to osiągnąć, wprowadza Beth, jedną ze swoich pacjentek, w stan hipnozy. To, co odkryje w jej podświadomości, przejdzie jego najśmielsze oczekiwania! A to dopiero pierwsze z kilku opowiadań zamieszczonych w tym zbiorze. Lekko, zgrabnie i ironicznie - miłośnicy stylu Andrzeja Saramonowicza powinni sięgnąć po tę książkę.

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-284-1942-7
Rozmiar pliku: 283 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

˝ZMAŁPIENIE˝

– On się pieprzy z Martą! – załkała Beth.

Zrobiłem zatroskaną, skupioną minę.

– Mów, dalej – łagodnie zachęciłem.

Tak naprawdę to miałem głęboko w dupie jej problemy małżeńskie. Zobojętniałem – dostałem znieczulicy. Ile razy w tygodniu można być w takiej samej bądź podobnej sytuacji? A biorąc pod uwagę, że mam pięcioletni staż – tylu się takich historii nasłuchałem, że to głowa mała! On z jej najlepszą przyjaciółką, z sekretarką, tuż po ślubie, przed ślubem, ˝W MOIM WŁASNYM ŁÓŻKU!˝, ˝w slipkach, które mu dałam na urodziny˝ (drań!). STOP! Cięcie! – jakby to wykrzyknął reżyser. Ile można? No ile?

Powiecie, że jestem bezduszny? W gruncie rzeczy wszyscy jesteśmy. Czy idąc ulicą, zatrzymasz się przy wychudzonym, przemarzniętym żebraku? Nie. Większość z nas przyspiesza kroku, udając, że nie widzi tego człowieka. CZŁOWIEKA. A więc, moi drodzy... kto jest bez winy, niechaj pierwszy rzuci kamień!

Ostatnio doszedłem do wniosku, że jestem w stanie zrozumieć znieczulicę chirurgów – ludzi robiących po kilka operacji dziennie. Z jednej strony są w podobnej, lecz dużo mniej komfortowej sytuacji. A z drugiej, nie mają czasu na nudę. Nie mogą rozmyślać o niebieskich migdałach, bo by wycięli nie tę nerkę, co trzeba, albo zaszyli tampon w ciele pacjenta (dobra, przyznaję, tam też zdarzają się marzyciele! – Skąd by się brały te wielomilionowe pozwy?).

A ja? Ja mogę odbić, co jakiś czas, od rzeczywistości, poszybować wysoko w chmury, do innego, lepszego świata. W końcu, gdy tylko słyszałem takie: ˝On się pieprzy z Martą˝, to momentalnie wiedziałem jakimi torami się to dalej potoczy. Z niemal stuprocentową pewnością mogłem przewidzieć, co taka pacjentka powie. Mógłbym robić zakłady i nieźle na tym zarabiać (oczywiście jako psycholog od zmanierowanych, nowobogackich panienek – nudząc się jak mops – też nieźle zarabiałem). A gdyby pacjentka wypadła nagle z takiego łzawego słowotoku, to zrobiłbym bardzo, BARDZO, skupioną minę; pokiwałbym głową i głębokim, spokojnym głosem powiedziałbym, że muszę to na spokojnie przeanalizować. Potem tylko zręcznie zmieniłbym temat i _voila_! Łzawe słowotoki miały to do siebie, że były niesamowicie chaotyczne; tematy się rwały – pacjentka wciąż przeskakiwała z jednego na drugi. Raz siebie oskarżała, raz partnera, innym razem żadne z nich nie zawiniło (tylko ta ˝SZMATA OBŁUDNA˝ jej mężusia otumaniła).

Beth rozszlochała się na dobre. Jej spocony, drugi podbródek zadrżał jak galareta. Podałem jej chusteczki, myśląc, że jestem w stanie zrozumieć jej męża, że nie chce już z nią riki-tiki robić. Doprowadziła się do takiego stanu, że tylko fetyszysta – lubujący przygważdżanie przez ogromny ciężar – mógłby się podniecić.

Brutalne? A i owszem, ale jak dla mnie prawdziwe.

Otarła zwisającego z nosa jasnozielonego gluta, siąknęła jeszcze ze dwa razy i spojrzała na mnie wyczekującym cielęcym wzrokiem. Wyglądała jak worek z mąką, bo prócz tego, że była gruba, to jeszcze potwornie blada – by nie powiedzieć, że szara – na twarzy. Podkrążone oczy świadczyły o tym, że nie sypia najlepiej. Na dodatek zalatywało od niej potem – jakby to babki z taką kasą nie było stać na dezodorant. A może ona już generalnie postanowiła sobie, że

(Nikt mnie nie lubi! Nikt mnie nie kocha!)

nie warto się starać, że jest bezwartościowa.

– Słuchaj Beth, muszę cię na chwilę wprowadzić w trans hipnotyczny.

Pokiwała skwapliwie głową, jakbym był jej ostatnią deską ratunku – szkoda, że nie rozumie, że to ONA jest NIĄ dla siebie. Ja mogę Beth tylko nakierować, ale to ona sama musi to pojąć. Już wiele razy pracowałem nad jej samooceną, motywowałem ją, żeby zaczęła uprawiać jakiś sport, żeby o siebie zadbała. I owszem, wychodziła z mocnym postanowieniem... które znikało, zanim szofer zdążył dowieźć jaśniepanią do domu (jakby nie mogła choć raz pójść na piechotę, jakby nie mogła spalić tych kilku kalorii!).

Opuściłem rolety, odgradzając nas od pięknego lipcowego dnia – zapadł mrok, jak w grobowcu.

– Połóż się – poleciłem łagodnym tonem.

Leżanka zgrzytnęła żałośnie pod kładącą się Beth.

– Poleż przez chwilę i postaraj się o niczym nie myśleć. Skup się na oddychaniu. Oddychaj powoli, bardzo powoli.

Zapadła cisza, zrobiło się naprawdę jak w jakimś grobowcu, tym bardziej że nieruchome ciało kobiety wyglądało jak groteskowa rozdęta mumia, która za chwilę może się przebudzić.

Odczekałem minutę – co relaksującemu się człowiekowi wydaje się często kilkoma minutami – w końcu nie chciałem, żeby pani Halligan zamieniła się w śpiącą królewnę w wersji XXL; biorąc pod uwagę fakt, że społeczeństwo robi się coraz grubsze, to niewątpliwie wkrótce pewnie nakręcą taką wersję. Ot, będzie bajeczka ku pokrzepieniu serc. Skoro nawet królewna ma na brzuchu kilka wałeczków, to przecież wszyscy inni też mają do tego prawo i nikt nie może mieć pretensji. Ukojeni tą myślą widzowie nadal będą wcinać na śniadanie hamburgery i frytki. Zapewne za kilkanaście lat kanonem piękna staną się niewiasty o gabarytach szafy trzydrzwiowej. Ech, kłamstewka słodkie kłamstewka!

Zrobiłem standardowe odliczanie. Nim doszedłem do piątki, Beth była już w głębokim transie. Bardzo łatwo można rozpoznać ten stan – gdy człowiek weń wchodzi, wiotczeją wszystkie mięśnie twarzy i pacjent zaczyna wyglądać, delikatnie mówiąc, trochę tak... trupio.

Postanowiłem zrobić coś, co nie jest do końca etyczne; zamiast dalej kopać w psychice Beth, w poszukiwaniu głęboko zakorzenionych problemów – mających swe podłoże zapewne jeszcze w dzieciństwie – zamiast przez długie miesiące prowadzić żmudną terapię, postanowiłem załatać problem powierzchownie. Uznałem, że musi szybko zobaczyć jakieś pozytywne efekty terapii. Nieważne, że za miesiąc wszystko wróci do normy, ale teraz...

TERAZ!

potrzebowałem wyników. Nie chciałem przecież, żeby zrezygnowała. O nie, nie ma mowy! Potem wydarzenia potoczyłoby się jak lawina – byłoby ˝jedna pani drugiej pani˝, a w tych plotkach wszędzie wybrzmiewałoby paskudne określenie: NIESKUTECZNY!

Nie mogłem sobie na to pozwolić. Tylko dzięki tym rozkapryszonym damulkom z problemami, mogę żyć opływając w luksusy – tylko dzięki nim. Kołem ratunkowym, w tej awaryjnej sytuacji, było właśnie, niezbyt etyczne, przeprogramowanie jej podświadomości.

Musiałem zakodować w jej umyśle, kilka ważnych sugestii, które po miesiącu świadomość w końcu odrzuci – będą w konflikcie z nieuleczonymi problemami z dzieciństwa. Można by powiedzieć, że przez chwilę będę takim nietypowym informatykiem grzebiącym w jej duchowym Windowsie.

Kobieta leżała w bezruchu jak woskowa figura. Po histerycznych szlochach nie było już ani śladu – leżała grzeczna jak aniołek. Policzki jej obwisły, a z kącika ust pociekła strużka śliny.

– Beth, słyszysz mnie wyraźnie?

– Tak – odpowiedziała, jak automat niemal nie otwierając ust.

– Będziesz mnie teraz bardzo uważnie słuchać. Wykonasz wszystkie moje polecenia. Rozumiesz?

– Tak.

Zadziwiające jaki bezbarwny, nieludzki głos ma zahipnotyzowany człowiek.

– Czujesz się bezpiecznie. Jest ci przyjemnie. Na codzień masz poczucie, że świat cię kocha. Otaczający cię ludzie są życzliwi, przyjaźnie nastawieni. Lubisz siebie taką, jaką jesteś. Starasz się dążyć do doskonałości. Z łatwością wybaczasz najbliższym ich błędy (Gdyby się nagle rozwiodła, kto by jej finansował terapię? A na dodatek padłaby na mnie klątwa ˝NIESKUTECZNY˝).

Przez dobrych dziesięć minut sypałem lukier w odmęty jej umysłu i już miałem ją wyprowadzić z tego stanu, gdy coś mnie podkusiło na mały eksperyment.

– Kim jesteś? – spytałem.

zawsze chciałem o to spytać człowieka w tym stanie, ale do tej pory jakoś ciągle o tym zapominałem.

– Człowiekiem – odparła głosem tak metalicznym, szorstkim, jakby była robotem.

– Kim jeszcze?

W półmroku twarz Beth wyglądała demonicznie, jakby była jakimś widmem gotowym rzucić się na mnie znienacka.

– Jest kobietą!

Zadziwiła mnie ta odpowiedź. Dlaczego jej podświadomość odpowiedziała: JEST? Mogła odpowiedzieć tylko: ˝kobietą˝. Ta odpowiedź zasugerowała mi szaloną myśl, że jestem bliski dokonania jakiegoś odkrycia

ODKRYCIA

Odkrycie – słowo marzenie każdego człowieka nauki. Czułem, że jak umiejętnie to rozegram, to wejdę na teren, na który przede mną jeszcze nikt się nie zapuścił. Będę pionierem. ˝JEST KOBIETĄ˝ nie brzmiało jak szczera prawda. Brzmiało jak odpowiedź mająca wprowadzić odbiorcę w błąd – ale ja przecież jestem bystrzak! Mnie nie tak łatwo zbyć byle czym.

– A kim TY jesteś?

Zapadła grobowa cisza, jakby jej umysł – jej duchowy system – się zawiesił. Dostała lekkich drgawek, co wyglądało jak początek ataku padaczki. Poczułem, jak w moje serce wbija się lodowaty szpikulec. Żołądek skurczył się do rozmiarów orzeszka i stwardniał na kamień. Musiałem się chwycić stolika, bo jeszcze chwila, a bym upadł.

Spieprzyłeś – coś krzyczało w mi głowie. – Spieprzyłeś kobiecie umysł! O Boże!

Byłem święcie przekonany, że zapadła w śpiączkę i przez resztę życia będzie warzywem, a mnie oskarżą o błąd w sztuce.

Już niemal dostałem sraczki ze strachu, gdy nagle przemówiła – a raczej przemówiło, bo głos ten, w swym brzmieniu, ani trochę nie przypominał ludzkiego. To nawet nie był głos, to było, jakby z jej ust wystrzelił myślowy piorun, który z hukiem eksplodował w mojej głowie. A jednak zrozumiałem przekaz:

– Jesteśmy, jestem gośćmi.

Nogi miałem jak z waty, opadłem na kolana.

– Gośćmi? – wymamrotałem.

Kolejna krótka eksplozja wewnątrz czaszki potwierdziła ten fakt. Poczułem lekkie łaskotanie, gdzieś w środku głowy, jakby coś obmacywało najgłębsze zakamarki mej duszy. Mimo nieprzyjemnych doznań byłem niesamowicie podniecony i ciekaw, czego jeszcze się dowiem. Postanowiłem za wszelką cenę drążyć ten temat:

– Dlaczego gośćmi?

Seria huków. Coś jakby lekko ścisnęło mój mózg, ale przekaz dotarł:

– Między gwiazdami... – Niezrozumiały szum. – Wędrujemy, między wymiarami wędruję. – Trzaski, jakby ktoś zmieniał stacje radiowe. – Byliście ciekawi... my, ja, postanowiliśmy w was pogościć.

Dokładnie tak, powiedziało: ˝pogościć˝. Mimo że przed oczyma miałem już mroczki, jakie się często widzi tuż przed omdleniem, zmusiłem się, by brnąć w to dalej.

– Dlaczego pogościć? – wymamrotałem niemal bezgłośnie.

Wewnątrz mej głowy rozległa się taka kanonada, jakbym trafił na festiwal obłąkanych perkusistów! Cały dygotałem. Oblizałem spierzchnięte wargi.

Na języku czułem metaliczny smak. Dotknąłem nosa. Cała dłoń została zalana krwią. Zacząłem się bać, naprawdę bać! Postanowiłem, że muszę to przerwać. Natychmiast, bo to coś mnie zniszczy. Niestety, nie byłem w stanie nic powiedzieć. Nie miałem już czucia w ciele. Kanonada w głowie nadal trwała – a co gorsze nasilała się. Moje bezwładne ciało osunęło się i upadło na dywan. Jeszcze byłem świadomy. Przerażająco świadomy tego, że zaraz mogę umrzeć, a jeśli jakimś cudem przeżyję...

O Boże, Boże, nie!

...będę kaleką!

KALEKĄ

Rozpacz zalała mnie żrącą falą, lecz po chwili została zagłuszona przekazem piekielnej istoty – zupełnie jakby w mej głowie siedział cholerny tłumacz, który nieczuły na rozgrywający się dramat, z podziwu godnym uporem, dalej robił swoje:

– Nadaliście się jako nosiciele, dla my, dla ja, ale my, nudzę się – i zupełnie jakby przewidziało, że gdybym był w normalnym stanie, to zapytałbym: ˝dlaczego ja i jednocześnie my?˝; to coś odpowiedziało: – jesteśmy jednością. Jesteśmy umysłem rozproszonym w świadomościach. Bytujemy w was, bym doświadczał. Musimy się uczyć, bym był doskonalszy. Wasz świat się wyczerpuje. Wyssałem już większość doświadczeń, będąc wami. Teraz wiesz, bo chciałeś, mimo że też jesteś nami, mną. Mimo że siedzimy, siedzę w tobie. Jestem waszymi duszami.

Umysł ludzki (ludzki?) jest przedziwny; niespodziewanie, w tej przerażającej chwili, przypomniały mi się słowa Kate – mojej przyjaciółki, a przez kilka miesięcy też kochanki (gdy akurat miała klimat na bycie singielką). Kate zagorzała buddystka wiele razy próbowała mnie namówić do tych swoich medytacji. Nawet chciała mnie wziąć podstępem, mówiąc:

– Chłopie, a wiesz, jak to działa na potencję?!

Gdy ją czasami pytałem, co ona w tym wszystkim widzi, odpowiadała ze śmiertelną powagą, że wtedy łączy się z jednością, że gdy wejdzie się na wyższy poziom czegoś tam i osiąga się ten stan, który bardziej kojarzy mi się z zespołem grającym grunge, niż ze stanami ducha, to wtedy człowiek łączy się ze zbiorową świadomością.

Kolejne bolesne łupnięcie wewnątrz głowy:

– A teraz muszę cię unieszkodliwić.

Ostatnią myślą, jaką zarejestrował mój (jeszcze MÓJ), przygasający umysł wcale nie było błaganie o litość, czy próba oporu. Nie była to też pośpieszna próba rachunku sumienia. Ani nawet modlitwa do Boga. Przez myśl przemknęło mi tylko to, że we wszystkich religiach jest dusza, uznawana za tchnienie Boga. Tyle tylko, że Bóg okazał się odrażającym bytem, który ma w głębokim poważaniu swych podopiecznych!

Po chwili zapadłem się w nieprzeniknioną ciemność. Przestałem istnieć jako człowiek, jako pan Adams, psycholog. Stałem się Istotą – jej częścią. Stałem się częścią pradawnej wszechświadomości. Wszechdoświadczałem! Poczułem wdzięczność do Istoty. Istoty, której byłem częścią. Wdzięczność za uwolnienie z okowów cielesności... z klatki ograniczającej umysł!

* * *

Notatka prasowa z New York Timesa z dnia 01.07.2009:

˝wczoraj rano w gabinecie znanego psychologa Johna A. znaleziono jego zwłoki oraz nieprzytomną żonę znanego przemysłowca Marka H. Po gruntownym przebadaniu kobiety lekarze orzekli głęboką śpiączkę. W obecnej chwili nie są znane przyczyny tragedii. Sprawę bada policja.˝

* * *

Trzy lata później.

USA – Nowy Jork:

Rozległ się potworny huk. Ogromny Boeing zawadził skrzydłem o drapacz chmur. Połowa skrzydła ułamała się i razem z deszczem szkła zaczęła spadać na zatłoczoną ulicę. Nikt nie zareagował. Nikt nie spoglądał do góry – na dole panował taki rwetes, jakiego świat jeszcze nie widział. Samochody płonęły poszczepiane w metalowych pocałunkach. Płonęły kamienice, w które powjeżdżały rozpędzone pojazdy. Kierowcy, którzy przeżyli, byli w tej chwili zajęci zupełnie czym innym niż rozpaczanie nad wgniecioną maską ukochanego czterokołowego pupila. Chłopczyk, który jeszcze przed chwilą prowadził swego ukochanego Mopsika na spacer do Central Parku, teraz wgryzał się zachłannie w trzewia coraz ciszej skamlącego zwierzęcia. Gwałtownym szarpnięciem oderwał kolejny ochłap. Nagle rzuciła się na niego staruszka. Wyrwała mu pieska, rozwlekając przy okazji po chodniku zawartość jego trzewi. Zaczęła uciekać, komicznie kuśtykając. Chłopiec zawarczał nienawistnie, gotując się do pościgu.

Już miał wstać, gdy został zmiażdżony odłamanym fragmentem skrzydła samolotu. Okładający się na oślep pięściami, warczący i gryzący, tłum został zbombardowany odłamkami szkła. Na ulicę posypały się poucinane kończyny. W mgnieniu oka niemal wszyscy zbryzgani zostali posoką, własną i przeciwników. Rozległo się obłędne wycie rannych. Tymczasem samolot pikował w dół. Był coraz niżej i niżej, po czym z potwornym impetem wbił się w kamienicę. Nad ulicą wyrósł wielki ognisty grzyb.

Polska – Kozienice Dolne:

Adrian jeszcze przed chwilą tańczył, lubieżnie pieszcząc oczyma niezwykle zgrabną dziewczynę. Światła szalały, wykonując chaotyczne zygzaki. Muzyka łupała rytmicznie. W jednej chwili to wszystko nagle stało się dla niego zupełnie obce. Muzyka, którą lubił, stała się drażniącą uszy bezładną mieszaniną dźwięków. Czuł pożądanie, tak silne, że nie mógłby nad nim zapanować – ale nie miał już żadnych oporów. Nawet nie wiedział, jak się nazywa, ani kim jest. To wszystko przestało się liczyć. Liczyło się tylko jedno – kopulować z tą samicą! Chłopak rzucił się na dziewczynę. Ta upadła na brzuch, lecz zamiast się bronić, zaczęła prowokująco wypinać tyłeczek – zupełnie nieświadoma tego, że za ułamek sekundy będzie martwa.

Nie zauważyła, że tańczący jeszcze przed chwilą obok niej mężczyzna niespodziewanie podskoczył, wydając głośny gardłowy okrzyk.

Teraz gdy opadł, jego buciory zmiażdżyły jej głowę. W ułamku sekundy twarz stała się miazgą, mieszaniną szarej brei – będącej przed chwilą mózgiem – pokruszonej czaszki i włosów. Temu, który jeszcze przed chwilą był Adrianem, w niczym to nie przeszkadzało – nawet tego nie zauważył. Wczepił się kurczowo w dygoczące ciało. Próbował kopulować, lecz uniemożliwiło mu to coś szorstkiego opinającego jego ciało poniżej pasa. Zawył wściekły, nie mając pojęcia, że to tylko spodnie. Jego wycie znikło niezauważone w obłąkanym chórze warczeń, krzyków i charkotów. Na parkiecie było coraz więcej krwi...

Niedziela, krwawa niedziela!

Japonia – giełda w Tokio:

Dzień miał się już powoli ku końcowi. Zbliżało się zamknięcie ostatniej sesji. Kurs większości akcji jak szalony szybował w górę. Wszystkie ekrany wręcz promieniały zielenią. Każdy chciał wykorzystać tę chwilę – cudowny moment, gdy po wielu dniach, przesyconych posępną czerwienią, nastąpiło odbicie od dna. Rwetes był niesamowity. Każdy przekrzykiwał każdego. Wszyscy wymachiwali plikami kartek kurczowo ściskanymi w dłoniach. Nagle Yien, który jak zwykle zachowywał stoicki spokój – przez co koledzy czasami żartobliwie nazywali go ˝mnichem˝ – z całej siły uderzył pięścią w głowę Chonga – swego najlepszego przyjaciela. Uderzony odwrócił się, szczerząc zęby w nienawistnym grymasie, lecz nie zdążył oddać koledze ciosu. Kolega wbił mu rozczapierzone palce w zagłębienie między oczyma a brzegiem oczodołów i silnym pociągnięciem dosłownie zerwał twarz. Skóra, puszczając, wydała taki odgłos, jaki wydaje rozdzierana kartka papieru. Twarz Chonga żałośnie zwisała z zaciśniętej pięści Yiena. Nikt nie zwrócił uwagi na drobną potyczkę starych przyjaciół – wokoło akcjonariusze rzucali się na siebie, w morderczym amoku krzycząc wściekle, jak samuraje przed dokonaniem rytualnego seppuku.

Tego wieczoru końcówkę sesji ponownie zdominowała czerwień...

* * *

Gdyby ktoś teraz podziwiał Ziemię z powierzchni księżyca, spostrzegłby ze zdumieniem, że oddziela się od niej ogromna, dorównująca wielkością planecie, świetlista chmura. Zjawisko mieniące się wszelkimi możliwymi barwami z tak niebywałą intensywnością, że obserwator oszalałby z wszechogarniajacej go radości. Zbiła się w kulę wielkości księżyca. Trwała chwilę nieruchomo, podczas gdy w czerni wszechświata powstała niewielka szczelina. Promieniowała niesłychaną jasnością – zdolną wypalić źrenice, gdyby ktoś oglądał ten spektakl.

W mgnieniu oka było po wszystkim; szczelina wchłonęła wielobarwny twór – niczym stęskniona matka biorąca w objęcia dawno niewidziane dziecko – i się zasklepiła.

On... Oni... Istota... opuścił, opuścili Ziemię.

Coś się skończyło, by gdzieś hen daleko, w innym wymiarze, mogło się rozpocząć coś nowego...˝NAŚMIERCINY˝

Pamiętam oślepiającą światłość, uczucie bezgranicznego szczęścia i przepełnienia wszechogarniającą miłością. Zostałem wyrwany z tego stanu, pochwycony przez dwie świetliste istoty i wessany do ciemnego tunelu. Cudowny blask coraz bardziej się oddalał, aż znikł zupełnie... raj utracony. Nie czułem lęku, wszystko było rozkosznie obojętne.

Gdy sfrunęliśmy na Ziemię, istoty puściły mnie. Znalazłem się obok swego ciała. Stałem spokojnie i patrzyłem. Z początku było mi ono zupełnie obojętne – jakbym oglądał jakiś nudny eksponat w muzeum. Po chwili coś zmusiło mnie do wniknięcia w cielesną powłokę, a wtedy mój stosunek do niej diametralnie się zmienił. Ożyłem. Leżałem na chodniku, czując silny ucisk w piersi. Powoli zaczęły powracać zmysły. Naśmierciłem się – pojawiłem na świecie, doznając rozległego zawału.

Momentalnie objawiła mi się świadomość całego życia, wszystkiego, co się wydarzy. Najdziwniejsze było to, że prawie do dzieciństwa znałem je w najdrobniejszych szczegółach. Wiedziałem, że przez kilkadziesiąt lat będę bibliotekarzem i nie spełnią się marzenia o zawodowym pisarstwie. Cóż za okrucieństwo! Człowiek pojawia się na świecie, mając świadomość, że będzie nikim, z perspektywą wielu lat przepełnionych nudą, niespełnieniem i rozczarowaniami.

Najgorsze jest to, że każdego czekają odrodziny. Moje będą za siedemdziesiąt osiem lat, trzy miesiące i pięć dni. Przez pewien czas ubywanie lat jest błogosławieństwem. Przybywa sił, dręczy cię coraz mniej chorób. Zyskujesz sprawność – zarówno cielesną, jak i umysłową. Niestety w wieku dwudziestu kilku lat pojawiają się pierwsze symptomy tego, co nas czeka. Człowiek popełnia coraz więcej głupot. Coraz mniej ma życiowego doświadczenia i pieniędzy. W końcu zaczyna być uzależniony finansowo od rodziców. Idzie na studia, gdzie powoli robi się coraz głupszy. Apogeum zdebilnienia jest na początku szkoły podstawowej. Następuje wtedy demencja młodzieńcza. Nie umiesz już czytać ani pisać, a stan twojego umysłu jest opłakany.

Gdy tak wspominam czekającą mnie kiedyś młodość, przypominają się obiadki rodzinne. To będzie codzienny domowy rytuał. Zaczyna się w chwili, gdy matka brudzi w zlewie naczynia i sztućce, po czym idzie tyłem w kierunku stołu. Gdy ustawi wszystkie upaćkane resztkami talerze, wtedy w różnej kolejności zasiadamy do stołu. Zaczynamy posiłek. Początkowo odżuwam wydobywający się z trzewi pokarm. Pod koniec tej czynności z ust wychodzi kawałek kotleta, który natychmiast nadziewam na widelec i odkładam na uświniony talerz. Za chwilę do tego kawałka doczepiam następny i w ciągu kwadransa na talerzu mam już calusieńki gorący i świeżutki kotlecik!

Po posiłku, kiedy wszystko jest na talerzach, matka bierze je do kuchni, by po pewnym czasie wstawić do lodówki obiad – porozdzielany na różne części składowe. Dalsze losy posiłku wyglądają tak: Mija parę dni i matka wyciąga to wszystko, pakuje do toreb, po czym idą z ojcem odnieść do supermarketu. Gdy wracają w portfelu, jest już dużo nowych pieniędzy. Jedyna wada obiadów to ta, że potem przez pewien czas człowiek jest głodny...

Dzieciństwo to koszmar. Wyobraź sobie, że kurczysz się i tracisz rozum. Coraz więcej czasu poświęcasz na idiotyczne zabawy jak dekonstruowanie budowli z klocków, czy zamku w piaskownicy. Z czasem dramatycznie maleje zasób używanych słów. Potem zaczynasz wydawać z siebie jakieś dziwaczne dźwięki i już nawet wysrać się sam nie potrafisz.

To objawy niemowlęctwa.

Paradoksalnie ma to jednak swoje plusy – w tym fakt, że nie zdajesz sobie sprawy ze zbliżających się wielkimi krokami odrodzin. A to przecież kres twej drogi na tym łez padole. Odrodziny polegają na tym, że gdy jesteś już tak głupi jak miska z budyniem malinowym, to trafiasz z rodzicielką do szpitala, gdzie jesteś wchłaniany przez jej organizm. Potem nosi cię w brzuchu, gdzie w ciągu dziewięciu miesięcy PRZESTAJESZ ISTNIEĆ!

Wracając do mego życia. Mam teraz siedemdziesiąt osiem lat. Za trzy lata nastąpią naśmierciny Anny – ukochanej żony. Moje wspomnienia o niej trochę wyblakły i pożółkły w odmętach czasu, ale wiem, że rozbłysną pełnią barw i wyrazistości z momentem jej naśmiercin.

Zanim zstąpi dusza i dojdzie do naśmiercin, ciało dojrzewa w cielsku Matki Ziemi. Z prochu tworzy się szkielet, który potem obrasta w trzewia mięśnie, a te z kolei pokrywają się naskórkiem. Kilka dni przed naśmiercinami ciało jest zimne i blade. Wydobywamy je wtedy z ziemi w miejscu zwanym cmentarzem. Z czasem w ciało wnika dusza i zaczyna się nowe życie.

Gdy naśmierciła się Anna, poczułem się, jakby mi ktoś w głowie przestawił jakiś przełącznik, uruchomił inny sposób postrzegania rzeczywistości. Koniec samotności. Poczułem głęboką przyjaźń i więź; jakby ta kobieta była częścią mnie. Momentalnie uświadomiłem sobie wszystkie dole i niedole, przez które razem jakoś przebrniemy. Za pięćdziesiąt cztery lata czeka nas płomienny, pełen namiętności romans, który będzie poprzedzał... jej zniknięcie z mojego życia. To straszne, że kiedyś muszę ją stracić. Pewnego dnia zniknie z mej świadomości fakt, że w ogóle istniała. To jest tak przygnębiające, że aż ciężko wyrazić słowami, lecz niestety każdemu przeznaczone.

Niedługo naśmiercą się moi rodzice, zaledwie kilka lat po naśmiercinach żony. Ich dusze zstąpią do ciał podczas potężnego karambolu. To oni będą mi towarzyszyli w ostatnich chwilach życia.

Zabawne jak to ludzkość głupieje. Coś jest, a później tego nie ma. Ludzie korzystają z wynalazków, potem te znikają – bo zapomnieli o nich naukowcy. I tak w niewytłumaczalny sposób, cofamy się w rozwoju – i jest to naturalne. Nasza cywilizacja marnieje w oczach. Nie wiem, co było przed moimi naśmiercinami. Niestety tak już jest, że z każdą chwilą umyka nam to, co działo się przed chwilą. Tracimy to bezpowrotnie. Domyślam się, że na pewno jako ludzkość byliśmy bardziej rozwinięci. Z nauk, które zaznam w różnych szkołach, dowiem się, że cywilizacja powoli chyli się ku upadkowi. Będą dwie okrutne wojny światowe. Znikną komputery, telewizory i auta. Skończymy jako małpoludy walące się po łbach maczugami, ale... ale to już nie jest mój problem. Mam przed sobą siedemdziesiąt osiem lat nudnego, przewidywalnego życia. Będzie też kilka chwil radości. To właśnie na nie z utęsknieniem będę czekał...˝BRRRACISZEK˝

Zima. Mróz szczypiący w policzki. Drętwiejąca z zimna broda. Skrzący się w promieniach słońca, trzeszczący pod stopami, śnieg. Tego dnia zostaliśmy z ojcem sami. Mama trafiła do szpitala z powodu dużego brzucha, w którym, jak mi tłumaczono, znajdowało się moje rodzeństwo. I faktycznie, po trzech dniach pojechaliśmy zobaczyć braciszka.

W pierwszym momencie byłem zdegustowany – to mikre, pomarszczone, notorycznie wrzeszczące brzydactwo, to ma być mój brat? No cóż, mogłem się tylko cieszyć, że ja tak nie wyglądam. Makabra!

Po kilku dniach tato przywiózł ich do domu. Początkowo cieszyłem się, że będę starszym bratem (ach jakże to dumnie brzmiało). Szybko oprzytomniałem, moja radość była przedwczesna. Oto ja, ten pierworodny, wokół którego wszyscy skakali, którego zachcianki były natychmiast spełniane, ten hołubiony rodzynek – nagle zostałem zepchnięty do roli usługiwacza, tego gorszego, na którego prawie nie zwraca się uwagi. Władzę w domu przejął mały, różowiutki bożek, do którego rodzice dniami i nocami pielgrzymowali, któremu oddawali niemalże nabożną cześć. To on był teraz w centrum uwagi. Zostałem okrutnie zdegradowany – cicho, bo braciszka obudzisz... no pobaw się z braciszkiem... zobacz, jaki Adaś jest grzeczny, bierz z braciszka przykład... Uch, niedobrze się robiło. Co się z nimi stało? Dlaczego ten stwór tak ich odmienił? Jak śmiał? Szybko zacząłem żywić uczucie szczerej niechęci do tego małego gnoma. Rodzeństwo, z którego tak się cieszyłem, okazało się potworem!

Tak sobie teraz myślę, jakiż ja wtedy byłem głupi. Teraz gdy człek jest dorosły, patrzy na wszystko pod innym kątem. Czułem się wtedy odtrącony, niekochany. A przecież to logiczne, że małemu dziecku trzeba poświęcać więcej czasu niż temu starszemu.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: