Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Neron - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 lutego 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Neron - ebook

Nowa edycja cieszącej się dużą poczytnością (kilka wydań, przekłady na języki obce) książki profesora Aleksandra Krawczuka o owianym złą sławą cesarzu Neronie oraz o Imperium Rzymskim za jego panowania. Publikacja łączy walory napisanej przystępnym stylem opowieści oraz popularnonaukowej biografii, wiernie wykorzystującej źródłowy materiał historyczny – wszystkie pojawiające się w niej postaci naprawdę istniały, wszystkie opisywane wydarzenia rzeczywiście miały miejsce.

Nero Claudius Caesar Augustus Germanicus, znany powszechnie jako Neron, żył w latach 37–68 n.e., a od roku 54 aż do samobójczej śmierci władał największą potęgą starożytności – Imperium Rzymskim, rozciągającym się wtedy od ziem dzisiejszej Anglii i Portugalii po Syrię i Egipt. Jak doszło do objęcia panowania przez siedemnastoletniego młodzieńca? Jak wielki wpływ na jego wychowanie i rządy miał jego nauczyciel i doradca, „niemoralny moralista”, wybitny filozof Seneka? W jakich okolicznościach i dlaczego wybuchły wówczas bunty przeciwko rzymskiej hegemonii w odległych prowincjach Imperium – w Brytanii i w Judei? Czy Neron rzeczywiście kazał zamordować własną matkę i podpalić Rzym? Był zwyrodniałym mordercą czy cynicznym politykiem? Błaznem na tronie czy całkiem dobrym poetą i aktorem? Uważny czytelnik książki profesora Aleksandra Krawczuka będzie miał możliwość udzielenia sobie odpowiedzi na te i wiele innych pytań dotyczących życia i czasów jednego z najbardziej znanych  władców starożytnego Rzymu.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-07-03447-8
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dru­zylla i Feliks

Choć ona była kró­lową, on zaś – nie tak dawno jesz­cze – nie­wol­ni­kiem, zasta­na­wiano się poważ­nie, które z nich wię­cej zyskuje na tym mał­żeń­stwie.

Oto Dru­zylla: lat pięt­na­ście, uroda olśnie­wa­jąca, ród praw­dzi­wie kró­lew­ski. Jest bowiem pra­wnuczką Heroda Wiel­kiego, króla Judei, sio­strą króla Agryppy II, od roku zaś żoną Azysa, króla Emesy. I to żoną szcze­rze kochaną! Azys, aby móc ją poślu­bić, prze­szedł na juda­izm i pod­dał się wszyst­kim wymo­gom Zakonu.

Nie­spo­dzie­wa­nie Dru­zylla zrywa świetne mał­żeń­stwo – choć według prawa żydow­skiego czy­nić jej tego nie wolno, bo wsz­czy­na­nie kro­ków roz­wo­do­wych jest przy­wi­le­jem wyłącz­nie męż­czyzn. Porzuca Azysa i poślu­bia czło­wieka znacz­nie od sie­bie star­szego, dwu­krot­nie już żona­tego, prze­śla­dowcę Żydów, wyzwo­leńca!

Cóż skło­niło Dru­zyllę do wzgar­dze­nia kró­lew­skim dia­de­mem, god­no­ścią sta­rego rodu, powagą Zakonu?

Lubu­jący się w rze­czach nie­zwy­kłych i tajem­ni­czych opo­wia­dali, że Feliks ujrzał Dru­zyllę po raz pierw­szy w teatrze. Była już wów­czas żoną Azysa. Zachwy­cony jej urodą, zaczął natych­miast ubie­gać się o rękę kró­lo­wej. Oczy­wi­ście nie było to łatwe. Pomógł mu jed­nak pewien astro­log z Cypru. Może prze­ko­nał Dru­zyllę, że gwiazdy już od wie­ków prze­zna­czyły ją Felik­sowi? A może użył cza­rów i lub­czyku, wzbu­dza­jąc w dziew­czy­nie uczu­cie tak gwał­towne, że zapo­mniała o wszyst­kim i bez­wol­nie poszła za gło­sem namięt­no­ści?

Ludzie trzeźwi i zna­jący sprawy tego świata uśmie­chali się pobłaż­li­wie, kiedy słu­chali pięk­nej opo­wie­ści o cypryj­skim magu, o gwiaz­dach i lub­czyku, o wiel­kiej miło­ści od pierw­szego wej­rze­nia. Nie zaprze­czali, że Feliks mógł istot­nie zoba­czyć Dru­zyllę po raz pierw­szy wła­śnie w teatrze. Było też wysoce praw­do­po­dobne, że póź­niej posłu­żył się pośred­nic­twem sław­nego mistrza wie­dzy tajem­nej, bo ten miał łatwy dostęp wszę­dzie, a nie­wia­sty tak chęt­nie radzą się wróż­bi­tów! Ale wła­śnie ludzie trzeźwi skłonni byli uznać krok Dru­zylli, pozor­nie lek­ko­myślny, za posu­nię­cie nader roz­tropne. Choć i Feliks, ich zda­niem, dobrze wybrał.

Powody, dla któ­rych roz­ważni chwa­lili zwią­zek obojga, godne są pozna­nia.

Dru­zylla była kró­lową Emesy? To brzmi dum­nie. Czym jed­nak w isto­cie jest owo wspa­niałe władz­two? Mała mie­ścina w Syrii, nad gór­nym Oron­te­sem. Dolina jest wpraw­dzie uprawna, lecz zaraz na wschód od niej roz­ciąga się pusty­nia nie­zmie­rzona i groźna, zamiesz­kana tylko przez arab­skich koczow­ni­ków. Nie brak ich zresztą i w samej Eme­sie. Daleka stąd droga do boga­tych, tęt­nią­cych życiem miast Syrii, Feni­cji, Pale­styny – do Antio­chii i Berytu, Ceza­rei i Jero­zo­limy! Król Emesy włada tylko z woli Rzy­mian, któ­rym po pro­stu nie opłaca się wpro­wa­dzać wła­snej admi­ni­stra­cji i załóg woj­sko­wych do kra­iny tak ubo­giej i odle­głej. Niech sam się mar­twi, jak utrzy­mać pokój na gra­nicy i odpie­rać koczow­ni­ków! Dla­tego król musi zabie­gać o łaskę namiest­ni­ków i dowód­ców rzym­skich w Syrii i Judei. A więc, jeśli zetrzeć pozłótkę słów i tytu­łów, oka­zuje się, że Dru­zylla była w isto­cie rze­czy nie kró­lową, lecz żoną sługi sług rzym­skiego cesa­rza. Dru­zylla jest sio­strą króla Agryppy? Jesz­cze przed kil­ku­na­stu mie­sią­cami był to król tak samo potężny jak władca Emesy, bo pano­wał nad jed­nym tylko mia­stecz­kiem syryj­skim, Chal­kis. Ostat­nio, dzięki cesar­skiej łaska­wo­ści, otrzy­mał – niby to w zamian za Chal­kis – trzy kra­iny na pogra­ni­czu Syrii i Pale­styny: Basan, Galaad, Tra­chon. Ma rów­nież zwierzch­ność nad świą­ty­nią jero­zo­lim­ską. Wszystko to z tej przy­czyny, że zna dobrze panu­ją­cego obec­nie cesa­rza Klau­diu­sza.

Jed­nakże łaski Rzy­mian ni­gdy nie można być pew­nym. Co będzie, jeśli na dwo­rze cesar­skim doj­dzie do głosu wroga Agryp­pie kote­ria? Może wów­czas stra­cić wszystko. To zresztą dla Dru­zylli jest bez zna­cze­nia, bo i tak w żad­nej sytu­acji nie wolno jej liczyć na życz­li­wość swego kró­lew­skiego brata. Nie jest żadną tajem­nicą, że ma u jego boku śmier­tel­nego wroga – rodzoną sio­strę swoją i Agryppy, Bere­nikę. Powód nie­na­wi­ści jest czy­sto kobiecy. Bere­nika jest o całe dzie­sięć lat star­sza od Dru­zylli i chyba mniej uro­dziwa; jest za to występna i pozba­wiona wszel­kich skru­pu­łów. Była już dwu­krot­nie zamężna, lecz naprawdę kocha tylko jed­nego czło­wieka, i to miło­ścią zdrożną – swego brata Agryppę. Trudno nawet rzec, by się z tym kryła.

Tak więc Dru­zylla jest teraz żoną rzym­skiego wyzwo­leńca. To prawda. Marek Anto­niusz Feliks był nie­wol­ni­kiem. Świad­czy o tym wła­śnie jego piękne imię i nazwi­sko – takie samo jak sław­nego wodza i trium­wira sprzed dwóch poko­leń; tego, który był kochan­kiem Kle­opa­try i zgi­nął, poko­nany, śmier­cią samo­bój­czą przed laty prze­szło osiem­dzie­się­ciu. Otóż Feliks – bo tak po pro­stu zwał się, będąc nie­wol­ni­kiem – nale­żał do córki trium­wira, Anto­nii. Ta pod koniec swego życia, a może dopiero w testa­men­cie, obda­rzyła wol­no­ścią zarówno Feliksa, jak i jego brata Pal­lasa. Obu zali­czała do swych naj­bar­dziej zaufa­nych domow­ni­ków. Było rzym­skim zwy­cza­jem, że wyzwo­le­niec bie­rze imię i rodowe nazwi­sko pana, dotych­cza­sowe zaś imię wła­sne pozo­sta­wia sobie jako przy­do­mek; w ten spo­sób oka­zuje, że jako czło­wiek wolny uro­dził się dopiero dzięki dobro­dziej­stwu patrona i jest jakby człon­kiem jego rodziny. Ponie­waż Feliks i Pal­las nale­żeli do kobiety, po wyzwo­le­niu wzięli imię i nazwi­sko jej ojca. Taką to drogą obaj bra­cia stali się Mar­kami Anto­niuszami. Anto­nia zmarła w maju roku 37, w oko­licz­no­ściach bar­dzo tajem­ni­czych. Prawda, była już sta­ruszką, miała lat sie­dem­dzie­siąt trzy, można by więc sądzić, że to śmierć natu­ralna. Jed­nakże pewne fakty prze­ma­wiały za czym innym.

W tym cza­sie, od trzech mie­sięcy, cesa­rzem był wnuk Anto­nii, Gajusz Cezar, zwany Kali­gulą. Całe Impe­rium powi­tało entu­zja­stycz­nie wstą­pie­nie na tron tego dwu­dzie­sto­pię­cio­let­niego mło­dzieńca. Zda­wał się być zwia­stu­nem jasnego dnia po kosz­mar­nej nocy rzą­dów Tybe­riu­sza.

TYBE­RIUSZ

(cesarz w latach 14–37)

Trzeba przy­znać, że z początku nowy władca wielce umie­jęt­nie pod­trzy­my­wał i nawet umac­niał ową przy­chyl­ność sze­ro­kich mas. Reha­bi­li­to­wał ofiary łama­nia pra­wo­rząd­no­ści za pano­wa­nia Tybe­riu­sza, żywych i zmar­łych. Publicz­nie spa­lił na Forum wszyst­kie pro­to­koły i donosy, doty­czące spraw i pro­ce­sów z lat ubie­głych; zło­żył przy tym przy­sięgę, że nie zna tre­ści owych mate­ria­łów. Poka­zało się póź­niej, że spa­lono tylko jakieś szpar­gały, wła­ściwe doku­menty Kali­gula prze­cho­wy­wał sta­ran­nie. Pole­cił publi­ko­wać rachunki pań­stwowe, za Tybe­riu­sza ści­śle tajne. Nie dopusz­czał do sie­bie dono­si­cieli. Zezwo­lił na posia­da­nie i czy­ta­nie tych dzieł histo­rycz­nych, które – ze względu na kry­tykę cesa­rzy i ustroju – poprzed­nio usu­wano z biblio­tek i nisz­czono. Zapo­wie­dział:

– Naj­bar­dziej zależy mi na tym, aby prze­ka­zać potom­no­ści całą prawdę!

Wśród ogól­nej rado­ści tylko Anto­nia zacho­wała powścią­gli­wość, choć cesarz oka­zy­wał swej babce cześć naj­wyż­szą. Na jego to prze­cież wnio­sek senat przy­znał dostoj­nej pani wiel­kie honory, wśród nich rów­nież i tytuł „Augu­sta”. Ale Anto­nia znała Kali­gulę lepiej niż kto­kol­wiek; wnuk, po tra­gicz­nej śmierci swego ojca, Ger­ma­nika, a potem i matki, wycho­wy­wał się przez wiele lat wła­śnie w jej domu. Przed czuj­nym okiem Anto­nii nie ukryły się tkwiące w chłopcu zarodki zwy­rod­nial­stwa. Ona jedna zda­wała sobie sprawę, ile jest chy­tro­ści, ale i bła­zeń­stwa, w pięk­nych gestach libe­ra­li­zmu nowego władcy. Co wię­cej, Anto­nia miała odwagę kar­cić cesa­rza tak samo surowo i otwar­cie jak nie­gdyś, kiedy był małym, nie­grzecz­nym chłop­cem. Tego Kali­gula nie mógł jej daro­wać.

Róż­nie mówiono o bez­po­śred­nich przy­czy­nach śmierci Anto­nii. Jedni utrzy­my­wali, że zmarła skut­kiem zgry­zoty, bru­tal­nie potrak­to­wana przez wnuka, inni, że popeł­niła samo­bój­stwo, a jesz­cze inni, że sta­ruszkę otruto. Fak­tem było, że cesarz nawet nie wziął udziału w pogrze­bie babki. Z okien jadalni pałacu spo­koj­nie przy­glą­dał się, jak gdzieś daleko pod­nosi się dym stosu pogrze­bo­wego.

Przez całe cztery lata rzą­dów Kali­guli wyzwo­leńcy Anto­nii musieli dbać przede wszyst­kim o to, aby nie nara­zić się nikomu. Bo sie­lanka swo­body i pra­wo­rząd­no­ści skoń­czyła się rychło. W sto­licy znowu zaro­iło się od dono­si­cieli. Znowu na porządku dzien­nym były pro­wo­ka­cje, aresz­to­wa­nia, pro­cesy poli­tyczne, kon­fi­skaty mająt­ków. Dawni domow­nicy Anto­nii trzy­mali się bli­sko jedy­nego jesz­cze żyją­cego syna swej pani; był nim stryj Kali­guli, Klau­diusz. Miesz­kał on zresztą zawsze razem z matką, dla­tego jej ludzie zżyli się z nim ser­decz­nie już od lat.

Co prawda, Klau­diusz nie mógł w tym cza­sie nieść pomocy nikomu. Sam potrze­bo­wał opieki i popar­cia. Kali­gula znę­cał się nad nim per­fid­nie. Nie szczę­dził stry­jowi upo­ko­rzeń, nie­raz gro­ził mu śmier­cią. Pomy­słów cesa­rzowi nie bra­kło. Na przy­kład powo­łał Klau­diusza do kole­gium kapłań­skiego, kazał mu jed­nak wpła­cić za ten zaszczyt osiem­dzie­siąt milio­nów sester­ców do skarbu pań­stwa. Nie­szczę­śnik nie mógł odmó­wić przy­ję­cia god­no­ści, ale z dru­giej strony nie miał tylu pie­nię­dzy. Stał się nędza­rzem i dłuż­ni­kiem fiskusa.

Od śmierci rato­wało Klau­diu­sza to tylko, że ucho­dził za dzi­waka nie­za­rad­nego i zupeł­nie nie­szko­dli­wego. Inte­re­so­wał się histo­rią. Pisał o woj­nach domo­wych i począt­kach cesar­stwa, o Kar­ta­gi­nie i tajem­ni­czym ludzie Etru­sków. Te naukowe prace były naj­lep­szą osłoną dla pięć­dzie­się­cio­let­niego już męż­czy­zny. Pro­wa­dził spo­kojne, oddane stu­diom życie na dwo­rze tar­ga­nym zbrod­ni­czymi intry­gami, zgoła nie przej­mu­jąc się tym, że jest pośmie­wi­skiem byle nie­wol­nika.

Pod koniec stycz­nia roku 41 Kali­gulę zamor­do­wali ofi­ce­ro­wie jego straży przy­bocz­nej. Na Pala­ty­nie odby­wały się wów­czas coroczne wido­wi­ska dla uczcze­nia pamięci cesa­rza Augu­sta. W ostat­nim ich dniu, 24 stycz­nia, Kali­gula od rana przy­glą­dał się przed­sta­wie­niom. Wyszedł z teatru około godziny pierw­szej, aby wyką­pać się i posi­lić w pałacu. Przo­dem szedł Klau­diusz wraz z dwoma dostoj­nymi sena­to­rami: Wale­riu­szem Azja­ty­kiem i Mar­kiem Wini­cju­szem. Ta trójka skie­ro­wała się z dzie­dzińca pała­co­wego wprost do głów­nego gma­chu, cesarz nato­miast w towa­rzy­stwie jed­nego tylko sena­tora nie­spo­dzie­wa­nie zbo­czył ku kry­temu przej­ściu. Stała tam grupa chłop­ców przy­by­łych aż z Azji; mieli oni wystą­pić póź­niej w teatrze. Kali­gula wdał się w roz­mowę z nimi. W tym momen­cie try­bun pre­to­ria­nów Che­rea zadał mu z tyłu cios mie­czem. Rana nie była śmier­telna, bo ostrze ześli­znęło się z oboj­czyka. Kali­gula jęk­nął i prze­biegł kil­ka­na­ście kro­ków. Drogę zastą­pił mu try­bun Sabi­nus, wbi­ja­jąc miecz pro­sto w pierś. Na leżą­cego cesa­rza rzu­ciło się kil­ku­dzie­się­ciu spi­skow­ców. Zadano mu około trzy­dzie­stu ran.

Gdyby Klau­diusz nie wszedł do pałacu, podzie­liłby los bra­tanka. Było bowiem zamia­rem spi­skow­ców wymor­do­wać całą rodzinę panu­ją­cego. Ówcze­sną żonę Kali­guli schwy­tano w chwilę potem, roz­pa­cza­jącą nad skrwa­wio­nym tru­pem. Jeden z ofi­ce­rów wbił jej miecz w szyję, maleńką zaś córeczkę roz­bił o ścianę.

Lecz więk­szość pre­to­ria­nów zgoła nie pra­gnęła powrotu repu­bliki, do czego zda­wali się zmie­rzać nie­któ­rzy ich ofi­ce­ro­wie oraz sena­to­ro­wie. Żoł­nie­rze, pozba­wieni dowód­ców i nie­wie­dzący, co czy­nić, krą­żyli po całym pałacu. Nagle jeden z nich – a było już ciemno – zauwa­żył czy­jeś nogi, wysta­jące zza kotary werandy. Roz­chy­lił zasłonę i ujrzał Klau­diu­sza. Krzyk­nął:

– Witaj, cesa­rzu!

Dzie­wię­ciu tysiącom pre­to­ria­nów nikt w sto­licy nie ośmie­lił się sprze­ci­wić. Klau­diusz, histo­ryk i dzi­wak, został cesa­rzem.

Przez wszyst­kie lata swego pano­wa­nia był przed­mio­tem licz­nych szy­derstw. Istot­nie, pewne cechy zewnętrzne – lekko trzę­sąca się głowa, uty­ka­nie na jedną nogę, wymowa nie­zbyt wyraźna – nie doda­wały Klau­diu­szowi powagi. Wyśmie­wano też różne jego sła­bostki. Jeść lubił dobrze, czę­sto i obfi­cie; opo­wia­dano, że kiedy pew­nego razu, pre­zy­du­jąc posie­dze­niu sądu, poczuł zapach potraw przy­go­to­wy­wa­nych gdzieś w pobliżu, natych­miast opu­ścił try­bu­nał i nie­pro­szony udał się na ową ucztę. Bie­sia­do­wał zwy­kle w licz­nym gro­nie i chciał, aby wszy­scy czuli się swo­bod­nie, jak u sie­bie w domu; dla­tego też – powia­dali zło­śliwcy – zamie­rzał spe­cjal­nym edyk­tem zezwo­lić swym gościom na pusz­cza­nie wia­trów według woli, bo dowie­dział się, że ktoś roz­cho­ro­wał się, trwoż­nie je wstrzy­mu­jąc. Grą w kości pasjo­no­wał się do tego stop­nia, że upra­wiał ją nawet nie­siony w lek­tyce; poświę­cił też temu przed­mio­towi uczone dziełko.

Sta­wiano Klau­diu­szowi, jako władcy i czło­wie­kowi, rów­nież i poważ­niej­sze zarzuty. Kto jed­nak bez­stron­nie obser­wo­wał bieg zasad­ni­czych spraw pań­stwo­wych, musiał przy­znać, że od cza­sów Augu­sta Impe­rium ni­gdy jesz­cze nie było zarzą­dzane tak spraw­nie i rozum­nie jak wła­śnie za Klau­diu­sza, który miał duże talenty orga­ni­za­tor­skie, a swoje obo­wiązki trak­to­wał poważ­nie. Zna­jo­mość zaś histo­rii oka­zała się teraz wielce przy­datna – jak jest przy­datna każ­demu, kto ma zamiar poświę­cić się dzia­łal­no­ści poli­tycz­nej i spo­łecz­nej.

Klau­diusz był przy­wią­zany do pamięci swej matki Anto­nii. Cenił ludzi, z któ­rymi zżył się w jej domu w cza­sach, kiedy był czło­wie­kiem małym i led­wie tole­ro­wa­nym. Tymi ludźmi byli wyzwo­leńcy. Dźwi­gnął ich wszyst­kich wysoko w górę.

Mieli stały i łatwy dostęp do cesa­rza, bo prze­cież byli domow­ni­kami, człon­kami Klau­diu­szo­wej „fami­lii”. Nie pia­sto­wali wpraw­dzie nor­mal­nych, hono­ro­wych urzę­dów pań­stwo­wych, spra­wo­wali jed­nak rze­czy­wi­stą kon­trolę nad wszyst­kimi nićmi zarządu pań­stwem, bo te zbie­gały się w cesar­skim pałacu. Władca nie mógł oso­bi­ście nad­zo­ro­wać cało­ści spraw ogrom­nego Impe­rium. Dawał tylko ogólne dyrek­tywy. Mate­riały przed­kła­dali mu wyzwo­leńcy, oni też prze­ka­zy­wali zarzą­dze­nia w dół. Cesarz wcią­gał ich do współ­pracy z całą świa­do­mo­ścią, bo wyzwo­leńcy byli lojal­niejsi i bar­dziej od niego zależni niż wielcy ary­sto­kraci, sena­to­ro­wie, dostoj­nicy. Pra­co­wali też wydaj­niej i rze­tel­niej niż owi wielcy pano­wie, któ­rzy i tak zepchnę­liby całą robotę na swo­ich z kolei wyzwo­leń­ców lub nawet nie­wol­ni­ków.

Było kil­ku­na­stu naj­zau­fań­szych domow­ni­ków Klau­diu­sza: Poli­biusz i Nar­cyz, Pozy­des i Kal­list, Har­po­kras, Pal­las i Feliks. Ci podzie­lili się agen­dami admi­ni­stra­cji. W ich ręku zna­la­zło się kie­row­nic­two kan­ce­la­rii (a ileż to wpły­wało do niej co dzień spra­woz­dań, pety­cji, wnio­sków, ile wycho­dziło odpo­wie­dzi i zarzą­dzeń!), kon­trola rachun­ko­wo­ści dworu i pań­stwa, nad­zór nad wymia­rem spra­wie­dli­wo­ści.

Rzecz pro­sta, owe „rządy” wyzwo­leń­ców miano cesa­rzowi bar­dzo za złe, bo wpraw­dzie i poprzedni władcy korzy­stali z usług swej domo­wej służby w spra­wach pań­stwo­wych, ale nie w tak sze­ro­kim zakre­sie i nie tak kon­se­kwent­nie. Obecne bia­da­nia ary­sto­kra­tów, że nie­dawni nie­wol­nicy decy­dują o naj­waż­niej­szych kwe­stiach, były zro­zu­miałe, nie to jed­nak sta­no­wiło praw­dziwą groźbę. Nie­po­koić mogło co innego: rywa­li­za­cja wyzwo­leń­ców mię­dzy sobą o wpływy i bogac­twa. Był to ponie­kąd rodzaj wza­jem­nej kon­troli, jakimże jed­nak kosz­tem! Intrygi wciąż wstrzą­sały dwo­rem i splą­ty­wały się z pra­wie każdą poważ­niej­szą sprawą pań­stwową.

Feliks wyko­rzy­stał jedną z takich roz­gry­wek, aby – jako jedyny spo­śród wszyst­kich wyzwo­leń­ców – uzy­skać ważny urząd pań­stwowy; urząd, który miał mu też przy­nieść rękę pięk­nej Dru­zylli – choć tego, oczy­wi­ście, nie mógł wów­czas prze­wi­dzieć.

Był to rok 52, a więc jede­na­sty już rok pano­wa­nia Klau­diu­sza. Przed obli­czem cesa­rza posta­wiono kil­ku­na­stu dostoj­ni­ków żydow­skich, zaku­tych w kaj­dany. Znaj­do­wali się wśród nich zarówno obecny arcy­ka­płan Ana­niasz, jak i poprzedni, Jona­tan. Więź­niów przy­słał do Rzymu namiest­nik sąsied­niej pro­win­cji, Syrii, Ummi­diusz Kwa­dra­tus. Jako wyż­szy rangą spra­wo­wał on nad­zór i nad Judeą, choć w zasa­dzie tą kra­iną zarzą­dzał osobny urzęd­nik, noszący tytuł pro­ku­ra­tora. Jed­nakże ówcze­sny pro­ku­ra­tor Judei, Kuma­nus, nie umiał pora­dzić sobie z groź­nymi zabu­rze­niami, które wybu­chły z winy Żydów lub Sama­ry­tan – roz­strzy­gnąć tego nie było spo­sobu. Na prośbę Sama­ry­tan Ummi­diusz Kwa­dra­tus pod­jął się roz­pa­trze­nia sprawy. Przy­je­chał do Judei, badał rzecz na miej­scu, dwu­krot­nie wydał wyrok – za każ­dym razem inny. Tym­cza­sem zaczęły mno­żyć się donie­sie­nia, że Żydzi przy­go­to­wują powsta­nie. Kwa­dra­tus udał się do Jero­zo­limy. Stwier­dził, że bez­po­śred­niego nie­bez­pie­czeń­stwa nie ma, wolał jed­nak już nie mie­szać się do spraw Judei. Oba­wiał się, że osta­teczny wyrok może oka­zać się iskrą, która wywoła pożar. Lepiej zrzu­cić z sie­bie wszelką odpo­wie­dzial­ność! Niech decy­duje cesarz! Uwię­ził dostoj­ni­ków żydow­skich i wysłał ich do Rzymu wraz z Kuma­nusem oraz Cele­rem, dowódcą wojsk sta­cjo­nu­ją­cych w Judei; kazał też wyje­chać do sto­licy Impe­rium dele­ga­cji Sama­ry­tan.

Sto­jąc przed cesar­skim maje­sta­tem, Żydzi przed­sta­wiali prze­bieg wyda­rzeń nastę­pu­jąco:

Sama­ry­ta­nie zdra­dziecko napa­dli na spo­koj­nych piel­grzy­mów gali­lej­skich, uda­ją­cych się na święta do Jero­zo­limy. Zgi­nęło kilku Gali­lej­czy­ków. Zwró­ci­li­śmy się do pro­ku­ra­tora Kuma­nusa z prośbą o uka­ra­nie win­nych. Ale on dał się prze­ku­pić Sama­ry­ta­nom i odpra­wił naszą dele­ga­cję z niczym. Wia­do­mość o tym wywo­łała ogromne wzbu­rze­nie wśród tłu­mów zgro­ma­dzo­nych w Jero­zo­li­mie dla obchodu świąt. Tysiące mło­dych, pała­jąc żądzą pomsty, natych­miast ruszyło na pół­noc, do Sama­rii. Na nic się zdały nasze prośby i roz­kazy! Zja­wili się w Sama­rii rów­nież i fana­tycy, któ­rych my nazy­wamy Żar­li­wymi. Jest to rodzaj taj­nej sekty reli­gij­nej, nad którą my nie mamy żad­nej wła­dzy; co wię­cej, jest nam ona wroga. Przy­wódcy Żar­li­wych, Ele­azar i Alek­san­der, dotąd ukry­wali się w górach Gali­lei. Teraz razem z mło­dzieżą spa­lili kilka wio­sek sama­ry­tań­skich i wymor­do­wali ich miesz­kań­ców. To prawda, działy się tam rze­czy straszne. Ale Kuma­nus przy pomocy Celera szybko przy­wiódł do Sama­rii rzym­skie kohorty. Wielu Żydów zgi­nęło, wielu poszło do nie­woli. Tak więc rachu­nek krwi został z obu stron wyrów­nany. Zdo­ła­li­śmy wów­czas wpły­nąć na mło­dzież, aby zło­żyła broń i nie ścią­gała jesz­cze więk­szych nie­szczęść na cały kraj. Temu, co się już stało, winien jest przede wszyst­kim Kuma­nus. Gdyby bowiem od razu roz­pa­trzył jak należy sprawę owej zbó­jec­kiej napa­ści na piel­grzy­mów, nasi na pewno nie dopu­ści­liby się samo­wol­nej pomsty. Zresztą i poprzed­nio pro­ku­ra­tor krzyw­dził nas wielce. Kiedy pew­nego razu na dzie­dziń­cach świą­tyni zebrały się ogromne masy wier­nych, aby w spo­koju obcho­dzić święto, jeden z rzym­skich żoł­nie­rzy roze­brał się i obró­cił tyłem. Wywo­łało to powszechne obu­rze­nie. Kuma­nus jed­nak i Celer, zamiast uka­rać win­nego, ścią­gnęli do twier­dzy koło świą­tyni nowe oddziały woj­ska. Na widok zbroj­nych wie­lo­ty­sięczne tłumy rzu­ciły się do ucieczki, wszy­scy bowiem byli prze­ko­nani, że zaraz doj­dzie do masa­kry. Iluż to wów­czas ludzi zgi­nęło, wza­jem się tra­tu­jąc w cia­snych przej­ściach i ulicz­kach!

Mimo tych wywo­dów sprawa Żydów przed sądem cesar­skim wyglą­dała źle. Spo­dzie­wano się powszech­nie, że uwię­zieni dostoj­nicy zapłacą życiem za owe roz­ru­chy. Bo prze­cież sami musieli przy­znać, że w ich kraju doszło do gor­szą­cego występku: lud ośmie­lił się pod­nieść rękę na rzym­ską wła­dzę! Kto był głów­nym wino­wajcą, nie inte­re­so­wało tu nikogo. Rze­czy­wi­stego prze­biegu wypad­ków i tak nie da się odtwo­rzyć. Obo­wiąz­kiem pod­da­nych jest cier­pieć w poko­rze i spo­koj­nie cze­kać na spra­wie­dli­wość. Obcią­żał Żydów i ten oczy­wi­sty fakt, że to wła­śnie oni, a nie Sama­ry­ta­nie i nie Kuma­nus, byli w kaj­da­nach. A więc namiest­nik Syrii, który pierw­szy roz­pa­try­wał sprawę i naj­le­piej znał sytu­ację w Judei, opo­wie­dział się prze­ciwko Żydom. I wresz­cie: było publiczną tajem­nicą, że wielu wyzwo­leń­ców cesa­rza sprzyja wła­śnie Kuma­nusowi i Sama­ry­ta­nom.

Wobec takich prze­wi­dy­wań cesar­ski wyrok był praw­dzi­wym zasko­cze­niem. Klau­diusz orze­kał:

Istot­nymi spraw­cami ostat­nich zabu­rzeń w Judei są Sama­ry­ta­nie. Dla­tego obec­nych w Rzy­mie człon­ków ich dele­ga­cji należy natych­miast aresz­to­wać. Winni oni ponieść karę śmierci.

Pro­ku­ra­tor Kuma­nus zawiódł zaufa­nie. Ponosi czę­ściową odpo­wie­dzial­ność za wypadki w Sama­rii. Będzie zesłany na wygna­nie. Dowódca Celer dopu­ścił się poważ­nych wykro­czeń. Winien jest śmierci wielu tysięcy ludzi. Dla­tego ma być przy­kład­nie uka­rany: będzie włó­czony po uli­cach Jero­zo­limy, a następ­nie ścięty.

Wkrótce po tym wyroku ogło­szono ofi­cjal­nie:

Nowym pro­ku­ra­to­rem Judei mia­nuje się Marka Anto­niu­sza Feliksa. Ze względu na wyjąt­kową sytu­ację w tym kraju pod jego roz­kazy oddaje się rów­nież wszyst­kie jed­nostki wojsk rzym­skich sta­cjo­nu­jące w Judei, choć pro­ku­ra­to­rzy z zasady mają tylko wła­dzę cywilną.

Cesarz nie mógł prze­wi­dzieć, że w rok po obję­ciu urzę­do­wa­nia Feliks otrzyma jesz­cze coś wię­cej, co rów­nież ni­gdy nie tra­fiało się cesar­skim pro­ku­ra­to­rom: rękę pięk­nej kró­lo­wej, Dru­zylli. Ona nato­miast, poślu­bia­jąc pro­ku­ra­tora-wyzwo­leńca, wie­działa, że bie­rze za męża praw­dzi­wego władcę Judei. Cóż teraz zna­czy Bere­nika i jej małost­kowa nie­na­wiść?Pal­las

W winiar­niach i łaź­niach Rzymu, pod arka­dami cyr­ków i u bal­wie­rzy – sło­wem wszę­dzie, gdzie roz­pra­wiano o poli­tyce i naj­now­szych plot­kach, sprawa sądu nad Żydami wywo­ły­wała przez pewien czas wiele oży­wio­nych spo­rów. Skąd ów nie­spo­dzie­wany obrót rze­czy? Ci, któ­rych sta­wiono w kaj­da­nach, są teraz wolni i trium­fują. Ci, co mieli tylko świad­czyć, ode­szli do cel śmierci. A jak surowe kary dotknęły pro­ku­ra­tora i dowódcę! Któż to wywarł tak silny wpływ na decy­zje cesa­rza?

Na jedno zga­dzali się wszy­scy: jakąś rolę w tym musiał ode­grać król Agryppa. Wła­śnie bawi w Rzy­mie, a wia­domo, że w potrze­bie chęt­nie pomaga swym współ­wy­znaw­com; bo choć myśli po grecku, wię­zów reli­gij­nych z żydo­stwem nie zrywa. Jego słowo wiele zna­czy u Klau­diu­sza. Jed­nakże król Chal­kis nie zdo­łałby prze­ciw­wa­żyć zda­nia cesar­skich wyzwo­leń­ców, gdyby ci dzia­łali zgod­nie. A więc z pew­no­ścią nastą­pił wśród nich jakiś roz­łam. To zresztą nic dziw­nego, bo wyzwo­leńcy bez prze­rwy toczą wza­jem praw­dziwe wojny pod­jaz­dowe. Cie­kawe jest tylko, jak przed­sta­wia się aktu­alny układ sił, kto wal­czy prze­ciw komu. Klu­czem do roz­wią­za­nia zagadki stała się nomi­na­cja Feliksa.

Z tą chwilą tajem­nica wyroku była już jasna. Jeśli zyskuje Feliks, to za tym wszyst­kim stoi rów­nież jego brat Pal­las. Jeśli zaś Pal­las, to i ktoś jesz­cze moż­niej­szy w ostat­nich latach – żona cesa­rza. Nie ucho­dzi ona za życz­liwą Żydom, to prawda. Dla­czego więc uwol­niono ich od winy? Z pew­no­ścią po pro­stu w tym celu, aby uspo­koić lud­ność Judei i uła­twić rządy nowemu pro­ku­ra­to­rowi.

Czy słuszny był pogląd, że Pal­las i żona cesa­rza współ­dzia­łają tak ści­śle? Dla ludzi dobrze zna­ją­cych dwór nie ule­gało to żad­nej wąt­pli­wo­ści. Ich zda­niem swoje zna­cze­nie wyzwo­le­niec zawdzię­czał nie tylko ofi­cjal­nie pia­sto­wa­nemu sta­no­wi­sku. Co prawda, i ono było bar­dzo ważne, a nade wszystko ogrom­nie intratne, Pal­las bowiem był u boku cesa­rza a ratio­ni­bus – „od rachun­ko­wo­ści”. Tytuł skromny, w prak­tyce jed­nak dawał wyzwo­leń­cowi kon­trolę finan­sów zarówno całego Impe­rium, jak i pry­wat­nego majątku władcy. To wszakże samo przez się jesz­cze by nie sta­no­wiło wystar­cza­ją­cej pod­stawy potęgi Pal­lasa, jesz­cze by nie uspra­wie­dli­wiało jego pychy, nad którą zdu­mie­wali się ludzie nawet wiele, wiele lat póź­niej. Dowo­dów tej pychy zło­żył za życia dużo, a posta­rał się też, aby blask swo­jej wiel­ko­ści uka­zać przy­szłym poko­le­niom.

W jakieś pół wieku po opi­sa­nych wypad­kach natknął się na pomnik Pal­la­so­wej zaro­zu­mia­ło­ści sławny wów­czas ary­sto­krata i poli­tyk, a zara­zem dobry pisarz, Pli­niusz Młod­szy.

Pew­nego razu nie­siono go w lek­tyce – tak podró­żo­wali wszy­scy zna­mie­nici – drogą wio­dącą z Rzymu do pobli­skiego mia­steczka Tibur. W tej pięk­nej miej­sco­wo­ści pod­gór­skiej Pli­niusz posia­dał wspa­niałą willę, jedną z wielu. Poczy­na­jąc od gra­nicy Rzymu, po obu stro­nach drogi wzno­siły się rzę­dem wspa­niałe gro­bowce. Tak samo zresztą było przy wszyst­kich innych dro­gach wycho­dzą­cych z mia­sta, bo w owych cza­sach nie zakła­dano osob­nych cmen­ta­rzy. Ci, któ­rzy odbyli już wędrówkę życia, towa­rzy­szyli spie­szą­cym gdzieś podróż­nym. Gro­bowce były oka­załe, kamienne i mar­mu­rowe, zdo­bione rzeź­bami i malo­wi­dłami, nie­kiedy oto­czone ogród­kami. Napisy na pły­tach dokład­nie infor­mo­wały, kto spo­czywa wewnątrz i czego za życia doko­nał; wyczy­tać tam też można było wyrazy bólu rodziny, moralne prze­strogi niby to z ust zmar­łego, a nawet żarty. O miej­sce swego wiecz­nego spo­czynku każdy Rzy­mia­nin dbał zawczasu i bar­dzo pil­nie. Jeśli nie miał gro­bowca rodzin­nego, budo­wał go jesz­cze za swego życia lub zle­cał to w testa­men­cie spad­ko­bier­com. Ludzie ubo­dzy, zwłasz­cza nie­wol­nicy, któ­rych nie stać było na wła­sny grób, zapi­sy­wali się do spe­cjal­nych sto­wa­rzy­szeń, kole­giów; drobne składki zapew­niały człon­kom pogrzeb i pomiesz­cze­nie we wspól­nym gro­bowcu. Nato­miast nowo­bo­gaccy, a zwłasz­cza wyzwo­leńcy, wysi­lali się, aby wspa­nia­ło­ścią swych gro­bo­wych budowli zaim­po­no­wać potom­nym. To par­we­niu­szow­skie pysz­nie­nie się mająt­kiem nawet po śmierci było przed­mio­tem czę­stych szy­derstw ze strony ówcze­snych saty­ry­ków. Pli­niusz, spo­glą­da­jąc na świetne pomniki zga­słych wiel­ko­ści, musiał przy­po­mi­nać sobie pewną scenę z dow­cip­nej powie­ści sprzed pół wieku, a więc z cza­sów Pal­lasa. Auto­rem powie­ści był Petro­niusz. Otóż jedna z wystę­pu­ją­cych tam postaci, wyzwo­le­niec-milio­ner Try­mal­chion, tak mówi do swego przy­ja­ciela:

„Cóż tam, naj­droż­szy przy­ja­cielu, czy budu­jesz mój pomnik, jak ci to pole­ci­łem? Bar­dzo cię pro­szę, byś u stóp mego posągu umie­ścił suczkę i wieńce, i łagiewki z maściami, i wszyst­kie walki Petra­itesa, bym dzięki tobie mógł żyć po śmierci; nadto, niech ma dłu­go­ści sto stóp, a głę­bo­ko­ści stóp dwie­ście, bo chcę mieć wkoło popio­łów swo­ich wszel­kiego rodzaju owoce i obszerną win­nicę. Jest to bowiem opacz­nie, dbać o zdob­ność domu, póki się żyje, a nie dbać o ten dom, gdzie dłu­żej miesz­kać się będzie. I przeto pra­gnę przede wszyst­kim, by zazna­czono: «Pomnik ten nie prze­cho­dzi na spad­ko­biercę». Zresztą nie omiesz­kam zawa­ro­wać sobie testa­men­tem, by mnie po śmierci nie krzyw­dzono. Prze­zna­czę bowiem jed­nego ze swych wyzwo­leń­ców do strze­że­nia mego grobu, by lud nie zała­twiał potrzeby na moim pomniku. Pro­szę cię też, byś przed­sta­wił na pomniku statki pły­nące peł­nymi żaglami i mnie sie­dzą­cego na try­bu­nie w bia­łej todze z pur­pu­ro­wym brze­giem, z pię­cioma zło­tymi pier­ście­niami, sypią­cego pie­niędzmi z woreczka; bo wiesz, że wyda­łem zabawę publiczną, dwa denary na głowę. Można umie­ścić też, jeśli uznasz, stoły z jadłem i cały lud, jak sobie doga­dza. Po mojej pra­wicy ustaw posąg mej For­tu­naty z gołę­bicą w ręce, i niech pro­wa­dzi suczkę uwią­zaną do prze­pa­ski, i mego chło­paczka, i duże amfory zatkane gip­sem, by wino nie wycie­kło. I możesz wyrzeź­bić jedną urnę roz­bitą i pła­czą­cego nad nią nie­wol­nika. We środku zegar sło­neczny, by każdy, kto spoj­rzy na godzinę, musiał chcąc nie chcąc prze­czy­tać tam me imię. Co do napisu, to roz­waż dokład­nie, czy dosta­tecz­nym wyda ci się nastę­pu­jący: «Gajusz Pom­pe­jusz Try­mal­chion Mece­na­tia­nus tu leży. Przy­znano mu sewi­rat w jego nie­obec­no­ści; mógł mieć dostęp do wszyst­kich deku­ryj rzym­skich, ale nie chciał. Był oddany, dzielny i wierny. Wyrósł z małego. Zosta­wił trzy­dzie­ści milio­nów sester­ców, ni­gdy nie słu­chał filo­zo­fów. Bądź zdrów. – I ty także»”¹.

Czy Petro­niusz, wyszy­dza­jąc nowo­bo­gacką pychę Try­mal­chiona, godził w Pal­lasa, któ­rego znał oso­bi­ście, jako współ­cze­sny mu i bli­ski dwo­rowi? To bar­dzo moż­liwe. A w każ­dym razie napis na gro­bie cesar­skiego wyzwo­leńca był co naj­mniej rów­nie pom­pa­tyczny i ocie­ka­jący zaro­zu­mia­ło­ścią, jak ten, który zapro­jek­to­wał dla sie­bie Try­mal­chion. Odkrył ów napis Pli­niusz, kiedy w dro­dze do Tibur z nudów zajął się oglą­da­niem gro­bów. Nie­spo­dzie­wa­nie, jesz­cze przed pierw­szym kamie­niem milo­wym, kazał swoim ludziom przy­sta­nąć. Dokład­nie odczy­tał, a nawet pole­cił prze­pi­sać tablicę, która gło­siła, że tu spo­czy­wają pro­chy Marka Anto­niu­sza Pal­lasa, a ratio­ni­bus cesa­rza Klau­diu­sza, oraz wyli­czała jego zasługi i god­no­ści. Takie pre­zen­to­wa­nie zmar­łego było regułą na napi­sach gro­bo­wych, nie to więc zasta­no­wiło Pli­niu­sza. Zdu­miało go zda­nie koń­cowe, godne Try­mal­chio­no­wej próż­no­ści:

„Senat przy­znał mu, z powodu wier­no­ści i odda­nia dla patro­nów, odzna­cze­nia pre­tor­skie i pięć milio­nów sester­ców; on jed­nak zado­wo­lił się samym zaszczy­tem”.

Wzmianka o tej dziw­nej uchwale senatu mocno zain­try­go­wała Pli­niu­sza. Zadał sobie trud jej odszu­ka­nia w archi­wum pań­stwo­wym. A kiedy tylko zapo­znał się z pełną tre­ścią doku­mentu, zawrzał obu­rze­niem. Wystar­czy przy­to­czyć urywki z listu, który zaraz po tym napi­sał do jed­nego ze swych przy­ja­ciół:

„Uchwała jest tak pełna pochlebstw i wręcz wylewna, że ów pyszny napis gro­bowy wydaje się skromny i pokorny. Mam uwa­żać jej auto­rów za ludzi dow­cip­nych, czy też nie­szczę­snych? Nazwał­bym ich żar­tow­ni­siami, gdyby dow­cip­ko­wa­nie godziło się z powagą senatu. Uznał­bym za god­nych lito­ści – któż jed­nak jest aż tak nie­szczę­sny, by dał się tak poni­żyć? Cóż to więc było? Żądza kariery? Lecz cóż to za sza­le­niec, który pra­gnie robić karierę, hań­biąc sie­bie i spo­łecz­ność! I to w takim pań­stwie, w któ­rym ten był poży­tek z naj­świet­niej­szej god­no­ści: można było pierw­szemu chwa­lić Pal­lasa.

Pomi­jam już to, że nie­wol­ni­kowi Pal­la­sowi przy­znaje się odzna­cze­nia pre­tor­skie, bo przy­znają je nie­wol­nicy. Pomi­jam i to, że auto­rzy uchwały posta­na­wiają: należy Pal­lasa nie tylko zachę­cić, ale nawet zmu­sić do nosze­nia zło­tego pier­ście­nia sena­tor­skiego, godzi­łoby bowiem w maje­stat senatu, gdyby ktoś w stop­niu pre­tora uży­wał pier­ście­nia żela­znego. Wszystko to rze­czy drobne i można przejść nad nimi do porządku. Warto nato­miast zapa­mię­tać co innego: oto w imie­niu Pal­lasa senat czy­nił dzięki cesa­rzowi, bo zaszczyt­nie wspo­mniał on o swym wyzwo­leńcu i dał też sena­towi moż­ność oka­za­nia życz­li­wo­ści ku niemu. Cóż bowiem pięk­niej­szego dla senatu, niż wydać się miłym Pal­la­sowi?

Czy­tamy dalej, że senat chciał wypła­cić Pal­la­sowi ze skarbu pań­stwa pięć milio­nów sester­ców. I czym bar­dziej Pal­las wzdra­gał się przy­jąć te pie­nią­dze, tym usil­niej senat pro­sił ojca nas wszyst­kich, cesa­rza, aby zmu­sił go do ustęp­stwa. Tego jesz­cze bra­ko­wało! Pro­wa­dzić ofi­cjalne roz­mowy z Pal­lasem i bła­gać go, aby raczył wziąć dar senatu! Sam cesarz ma patro­no­wać i adwo­ka­to­wać tej pysz­nej skrom­no­ści wyzwo­leńca! Pal­las wzgar­dził pie­niędzmi. Bar­dziej aro­gancko nie mógł postą­pić. Senat i to chwali – uda­jąc, że się skarży – tymi słowy: ponie­waż władca naj­lep­szy i ojciec nas wszyst­kich uznał za wła­ściwe anu­lo­wać na prośbę Pal­lasa tę część uchwały, która przy­zna­wała Pal­la­sowi pięć milio­nów sester­ców, senat oświad­cza, że i w tym wypadku poszedł za wolą cesa­rza… Wyobraź sobie tę scenę! Pal­las sta­wia veto prze­ciw uchwale senatu, sam ogra­ni­cza swoje honory, odma­wia przy­ję­cia pię­ciu milio­nów, że to niby zbyt wiele, przyj­muje jed­nak odzna­cze­nia pre­tor­skie, jakby to było mniej”².

Tyle Pli­niusz. A jakaż to była szcze­gólna zasługa Pal­lasa, dla któ­rej senat powziął ową pamiętną uchwałę? Oto wyzwo­le­niec przed­sta­wił pro­jekt nowego prawa:

Kobieta wolna, która wiąże się z nie­wol­ni­kiem, popeł­nia prze­stęp­stwo i musi ponieść karę. Jeśli uczy­niła to bez zgody pana owego nie­wol­nika, sama staje się nie­wol­nicą, jeśli zaś za wie­dzą, ma być trak­to­wana jak wyzwo­le­nica. To samo doty­czy dzieci z takiego związku.

Pro­jekt Pal­lasa senat przy­jął z aplau­zem; nabrał on mocy praw­nej jako spe­cjalna uchwała, bar­dzo szcze­gó­łowa i prze­wi­du­jąca różne wypadki, jakie mogą zda­rzyć się w prak­tyce. A więc na przy­kład: córka czło­wieka wol­nego żyje z nie­wol­ni­kiem za zgodą swego ojca, ale wbrew woli pana nie­wol­nika – lub też odwrot­nie: bez zgody ojca, a za wie­dzą pana; kobieta wiąże się z nie­wol­ni­kiem swego syna; nie­wol­nik, z któ­rym żyje kobieta wolna, ma kilku panów.

Oczy­wi­ście bez porów­na­nia czę­ściej spo­ty­kało się sytu­ację odwrotną: wolny męż­czy­zna współ­żył z nie­wol­nicą. To jed­nak ucho­dziło za rzecz naj­zu­peł­niej nor­malną i w niczym nie nara­żało na szwank pozy­cji spo­łecz­nej i praw­nej owego męż­czy­zny. Co wię­cej, uwa­żano powszech­nie, że lepiej wziąć sobie nie­wol­nicę, niż uwo­dzić panny i mężatki lub krę­po­wać się mał­żeń­stwem. W naj­gor­szym wypadku pan nie­wol­nicy mógł oskar­żyć jej kochanka o naru­sze­nie wła­sno­ści pry­wat­nej; mógł też rościć pre­ten­sje do dziecka z tego związku.

Nie należy uwa­żać posta­no­wień, któ­rych ini­cja­to­rem był Pal­las, za dowód pogor­sze­nia się sytu­acji nie­wol­ni­ków. Wprost prze­ciw­nie. Wła­śnie w tym okre­sie prawo zaczy­nało sta­wać w ich obro­nie. Miało to swoje kon­kretne przy­czyny. Nie pro­wa­dzono już wiel­kich wojen zdo­byw­czych, a więc dopływ nie­wol­ni­ków się skur­czył, ich ceny poszły w górę. W roku 19 wydano ustawę, która nieco ogra­ni­czała swo­bodę dys­po­no­wa­nia życiem nie­wol­ni­ków; odtąd pan mógł wyzna­czać ich do walki z dzi­kimi zwie­rzę­tami na are­nie cyrku tylko za zgodą odpo­wied­niego urzędu. Ustawa z roku 20 zastrze­gła, że nie­wol­nicy podej­rzani o popeł­nie­nie prze­stęp­stwa mają być pod­da­wani takiej samej pro­ce­du­rze sądo­wej, jak i ludzie wolni. Te ustawy uka­zały się jesz­cze za rzą­dów Tybe­riu­sza, nato­miast sam Klau­diusz zarzą­dził, że chory lub kaleki nie­wol­nik porzu­cony przez swego pana uzy­skuje wol­ność; a jeśliby pan zabił takiego nie­wol­nika, będzie pocią­gnięty do odpo­wie­dzial­no­ści jako mor­derca.

Ci nie­wol­nicy, któ­rzy prze­by­wali w mia­stach, cie­szyli się wów­czas znaczną swo­bodą. Nad­miaru wol­nych męż­czyzn w Ita­lii nie było, bo od kraju odry­wały ich, i to nie­raz na dłu­gie lata, służba woj­skowa, inte­resy han­dlowe w pro­win­cjach, kariera urzęd­ni­cza. W tych warun­kach łatwo było nie­wol­ni­kom znaj­do­wać sobie kobiety wolne, zwłasz­cza z warstw uboż­szych. Stało się to zja­wi­skiem na tyle powszech­nym i powo­do­wało tak wiele roz­ma­itych kom­pli­ka­cji życio­wych, że wła­dze uznały za konieczne poło­żyć mu tamę. Stąd wła­śnie owa uchwała, która odtąd obo­wią­zy­wała przez pięć wie­ków. Wielu ojców, rzu­ca­ją­cych gromy na bez­czel­ność nie­wol­ni­ków i bez­wstydną swo­bodę kobiet, powi­tało Pal­la­sowy pro­jekt z praw­dziwą rado­ścią. Owe honory, któ­rymi obsy­pano wnio­sko­dawcę, miały pewne uza­sad­nie­nie w opi­nii publicz­nej. Pal­las wie­dział, że taka będzie reak­cja w sena­cie i spo­łe­czeń­stwie i wła­śnie dla­tego pod­jął się refe­ro­wa­nia sprawy. Miało to jed­nak pewną stronę para­dok­salną, nie­mal zabawną: oto autor uchwały był nie­dawno nie­wol­ni­kiem, jego zaś brat Feliks, rów­nież w prze­szło­ści nie­wol­nik, już był żonaty z księż­niczką mau­re­tań­ską, a dwa lata po wej­ściu uchwały w życie miał poślu­bić kró­lową z Judei. Oczy­wi­ście uchwała for­mal­nie nie doty­czyła wyzwo­leń­ców, lecz bez kąśli­wych uwag i tak się nie obe­szło.

Łatwo było Pli­niu­szowi roz­dzie­rać szaty nad upad­kiem senatu. Łatwo mu było wołać:

– Jak­żeż się cie­szę, że nie żyłem w tam­tych cza­sach!

Gdyby jed­nak uczest­ni­czył w posie­dze­niu, które dzię­ko­wało Pal­la­sowi za zbaw­czy pro­jekt i obmy­ślało dlań zaszczyty, gło­so­wałby zapewne jak wszy­scy. I nie­chyb­nie zna­la­złby póź­niej uspra­wie­dli­wie­nie dla każ­dego swego słowa.

Uchwała przy­zna­jąca Pal­la­sowi odzna­cze­nia pre­tor­skie i owe miliony, z któ­rych łaska­wie zre­zy­gno­wał, zapa­dła 23 stycz­nia roku 52. A więc był to ten sam rok, w któ­rym odbył się sąd cesar­ski nad Żydami; ten sam, w któ­rym Feliks otrzy­mał zarząd Judei. Dobry to był rok dla obu braci wyzwo­leń­ców; jeden został pro­ku­ra­to­rem z nad­zwy­czaj­nymi upraw­nie­niami, drugi człon­kiem senatu w ran­dze pre­tora.

Te łaski i zaszczyty spły­wały na nich nie bez głęb­szej przy­czyny. To, że Pal­las był wów­czas tak butny i wielce wpły­wowy, zawdzię­czał dobremu popro­wa­dze­niu trud­nej gry jesz­cze przed czte­rema laty.

Wtedy to, jesie­nią roku 48, roze­grała się na dwo­rze Klau­diu­sza ponura tra­ge­dia. Wyzwo­le­niec Nar­cyz otwo­rzył cesa­rzowi oczy: żona, Wale­ria Mes­sa­lina, zdra­dza go od lat; ostat­nio jaw­nie świę­ciła gody weselne z Gaju­szem Syliu­szem. Pora­żony bólem i stra­chem władca wró­cił natych­miast z Ostii do Rzymu. Sta­nął w kosza­rach pre­to­ria­nów. Tam ścią­gnięto wszyst­kich kochan­ków wia­ro­łom­nej i bez­zwłocz­nie ścięto. Mes­sa­lina jesz­cze pró­bo­wała dotrzeć do męża i prze­bła­gać go. Ale Nar­cyz czu­wał. Nie dopu­ścił ani jej, ani też naj­star­szej westalki, która pra­gnęła upro­sić cesa­rza, by przy­naj­mniej wysłu­chał żonę. Mimo to sam Klau­diusz wie­czo­rem tegoż dnia pole­cił, aby „nie­szczę­sna” – użył tego wła­śnie okre­śle­nia – sta­wiła się naza­jutrz dla przed­sta­wie­nia swej sprawy. Choć nie­któ­rzy uwa­żali to za dowód wyjąt­ko­wej sła­bo­ści cesa­rza, postę­po­wał on roz­sąd­nie. Sprawa cudzo­łóstw Mes­sa­liny miała swój aspekt poli­tyczny; ist­niały uza­sad­nione obawy, że przy­go­to­wy­wano zamach stanu w celu osa­dze­nia na tro­nie wła­śnie jej „męża” Syliu­sza. Teraz, po roz­gro­mie­niu spi­sku i uśmier­ce­niu win­nych, pozo­stała tylko pry­watna uraza bez­czel­nie zdra­dzanego męża. Tutaj jed­nak Klau­diusz mógł pozwo­lić sobie na wiel­ko­dusz­ność. Prze­cież Mes­sa­lina była matką jego dwojga dzieci: sied­mio­let­niego Bry­tan­nika i tylko nieco star­szej Okta­wii. Mimo wszel­kich win i sza­leństw Mes­sa­liny trudno byłoby zabie­rać ją dzie­ciom.

Nar­cyz prze­wi­dy­wał, jakie są zamiary Klau­diu­sza. Natych­miast po usły­sze­niu tych słów wybiegł do ofi­cera peł­nią­cego służbę i krzyk­nął:

– Wyko­nać bez­zwłocz­nie wyrok na Mes­sa­li­nie!

Dla wszel­kiej pew­no­ści razem z żoł­nie­rzami pchnął jed­nego ze swych wyzwo­leń­ców.

Cesa­rzową zastali w jej wspa­nia­łych ogro­dach, nie­gdyś nale­żą­cych do Lukul­lusa. Leżała na ziemi, to pła­cząc i roz­pa­cza­jąc, to cze­pia­jąc się zwod­nych nadziei, a nawet wybu­cha­jąc gnie­wem. Była przy niej tylko jej matka, Domi­cja Lepida. Nie żyła z córką w zgo­dzie. Teraz jed­nak przy­szła. Mówiła:

– Nie cze­kaj na kata! Twoje życie już minęło. Jedyne, co jesz­cze możesz zro­bić dla sie­bie, to god­nie umrzeć!

Żoł­nie­rze wywa­lili bramę siłą. Try­bun sta­nął, mil­cząc. Za to wyzwo­le­niec nie szczę­dził ohyd­nych wyzwisk. Mes­sa­lina wresz­cie zro­zu­miała, że to już koniec. Wzięła do ręki szty­let, drżącą ręką usi­ło­wała wbić go to w pierś, to w szyję. Ofi­cer, znie­cier­pli­wiony, pchnął ostrze moc­niej. Try­snęła krew.

Wia­do­mość o śmierci żony Klau­diusz przy­jął pozor­nie z cał­ko­witą obo­jęt­no­ścią. To zacho­wa­nie jed­nych dzi­wiło, innych obu­rzało. A prze­cież w obli­czu tej tra­ge­dii udany spo­kój był jedyną maską godną cesa­rza. W głębi serca Klau­diusz nie mógł się pogo­dzić z myślą, że Mes­sa­lina już nie żyje – kobieta piękna, uko­chana i znie­na­wi­dzona, matka jego dzieci. Raz tylko, i to na kró­ciutki moment, roz­darła się zasłona kry­jąca jego naj­głęb­szą tajem­nicę – wciąż żywą pamięć Mes­sa­liny. W jakiś czas po jej śmierci, kiedy poda­wano do stołu, nagle zwró­cił się do służby:

– Czemu pani nie przy­cho­dzi?

Może wła­śnie dla­tego, że Mes­sa­lina była wciąż obecna w jego sercu i myślach, Klau­diusz posta­no­wił znowu się oże­nić. Co prawda, czy­niąc to, łamał uro­czy­ste przy­rze­cze­nie, które zło­żył swoim pre­to­ria­nom zaraz po wykry­ciu zdrady Mes­sa­liny:

– Ponie­waż moje dotych­cza­sowe mał­żeń­stwa nie były dobre, będę żył w celi­ba­cie. Jeśli nie dotrzy­mam tego posta­no­wie­nia, zga­dzam się, aby­ście mnie zabili!

To jed­nak powie­dział w afek­cie. Mał­żeń­stwa istot­nie nie były udane. Dwa pierw­sze zakoń­czyły się roz­wo­dami: z Plau­cją Urgu­la­nillą z powodu jej zbyt swa­wol­nego trybu życia i podej­rze­nia o współ­udział w jakiejś zbrodni; z Elią Petyną z przy­czyny drob­nych, ale uciąż­li­wych nie­po­ro­zu­mień. Trze­cią żoną była Mes­sa­lina.

Któ­rej z pięk­nych pań Rzymu przy­pad­nie teraz zaszczyt wej­ścia do pala­tyń­skiego domu?

Rzecz była wiel­kiej wagi, zwłasz­cza dla wyzwo­leń­ców. Klau­diusz miał już lat pra­wie sześć­dzie­siąt. Dobrym zdro­wiem nie cie­szył się ni­gdy. Nale­żało myśleć o przy­szło­ści; było jasne, że nowa cesa­rzowa prze­żyje męża i będzie miała wiele do powie­dze­nia, kiedy przyj­dzie obsa­dzać tron.

W całej spra­wie Mes­sa­liny Pal­las zacho­wy­wał się z pełną rezerwą. Nie zwal­czał Nar­cyza, bo Mes­sa­lina była wroga wszyst­kim wyzwo­leń­com, ale i nie popie­rał, bo rywa­li­zo­wali od dawna. Obec­nie jed­nak nie miał zamiaru pozo­stać na ubo­czu.

Każdy z wyzwo­leń­ców popie­rał inną kan­dy­da­turę.

Nar­cyz, któ­remu sprawne prze­pro­wa­dze­nie akcji prze­ciwko Mes­sa­li­nie dało wielki auto­ry­tet na dwo­rze, w tej spra­wie popeł­nił pewien błąd – może zresztą z nad­miaru ostroż­no­ści. Wpadł na pomysł, aby Klau­diusz pojął Elię Petynę, która prze­cież już raz była jego żoną! Nar­cyz argu­men­to­wał tak:

Elia jest już dobrze znana cesa­rzowi; wia­domo, jak się zachowa i czego się po niej spo­dzie­wać. Co naj­waż­niej­sze, Klau­diusz ma z nią córkę Anto­nię, naj­star­sze ze swych żyją­cych dzieci; cze­muż by Elia nie miała oto­czyć opieką i sie­rot po Mes­sa­li­nie?

Jed­nakże powtórny oże­nek z tą samą kobietą wydał się czymś nader dzi­wacz­nym. Nie­for­tunny plan rychło upadł i Nar­cyz patrzył ze zgry­zotą, że praw­dziwe szanse mają tylko kan­dy­datki jego dwóch rywali, Kal­li­sta i Pal­lasa.

Kal­list opo­wia­dał się za Lol­lią Pau­liną. Pocho­dziła ze świet­nego rodu. Jej dziad nale­żał do dorad­ców cesa­rza Augu­sta. Co wię­cej, Lol­lia była już – choć bar­dzo krótko – cesa­rzową, poślu­biła bowiem Kali­gulę, poprzed­nika Klau­diu­sza na tro­nie. Prawdę mówiąc, to mał­żeń­stwo było zawarte w spo­sób co naj­mniej nie­zwy­kły. Ktoś wyra­ził się w obec­no­ści Kali­guli, że babka Lol­lii była swego czasu naj­pięk­niej­szą kobietą w Rzy­mie. Sama Lol­lia była wów­czas żoną Mem­miu­sza Regu­lusa, namiest­nika pro­win­cji bał­kań­skich, i tam z nim prze­by­wała. Cesarz roz­ka­zał obojgu natych­miast sta­wić się w Rzy­mie i wziąć roz­wód, a potem sam oże­nił się z Lol­lią. W cza­sie uro­czy­sto­ści ślub­nych nie­ży­ją­cego ojca Lol­lii zastę­po­wał jej nie­dawny mąż. Mał­żeń­stwo było krót­ko­trwałe. Porzu­ca­jąc Lol­lię, cesarz spe­cjal­nym edyk­tem zabro­nił jej nowego zamąż­pój­ścia; kobieta, która była żoną cesa­rza, nie powinna już dzie­lić łoża z nikim.

Lol­lia miała jesz­cze jedną zaletę: bajeczny mają­tek. Jeden ze współ­cze­snych pisze:

„Widzia­łem raz Lol­lię Pau­linę, żonę Kali­guli; nie była to jakaś wielka uro­czy­stość, lecz tylko skromne przy­ję­cie zarę­czy­nowe. Otóż Lol­lia była cała okryta szma­rag­dami i per­łami. Błysz­czały one, uło­żone na prze­mian, na całej gło­wie i we wło­sach, w uszach, na szyi, na pal­cach. Łączną ich war­tość sza­co­wano na czter­dzie­ści milio­nów. A nie był to dar władcy, lecz mają­tek po dziadku, zdo­byty gra­bieżą pro­win­cji”³.

Za Lol­lią wresz­cie, zda­niem Kal­li­sta, prze­ma­wiało i to, że była bez­dzietna; wolno więc było spo­dzie­wać się, że obda­rzy sie­roty uczu­ciem szcze­rym i nie­po­dziel­nym.

Gdy­byż to Lol­lia mogła prze­wi­dzieć, jak drogo zapłaci za ambi­cję poślu­bie­nia dru­giego władcy Rzymu!

A kogo popie­rał Pal­las?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: