Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Newsweek pod lupą - ebook

Data wydania:
16 października 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
26,99

Newsweek pod lupą - ebook

Chcemy pokazać, co w szkole dzieje się naprawdę. A dzieje się źle.

Z edukacji domowej korzysta już co najmniej 45 tys., a gdy doliczyć równie szybko przyrastającą liczbę uczniów prywatnych placówek, w sumie mamy już ponad 15 proc. dzieci poza szkolnictwem publicznym. Jest to największy exodus uczniów z edukacji publicznej, z jakim mieliśmy kiedykolwiek do czynienia.

Równie masowo znikają ze szkół nauczyciele. Liczba wakatów w całym kraju tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego osiągnęła rekordowe 25 tys. Ci nauczyciele, którzy zostali, spalają się w nadgodzinach.

Polska szkoła chwieje się podstawach i trzeszczy w szwach. Nęka ją z jednej strony nuda i nieprzystosowanie do szybko zmieniającej się rzeczywistości, z drugiej – chybione reformy, przeprowadzane bez rozpoznania, bo na polityczne zamówienie.

Konsekwencje? Podwójne roczniki zakorkowały najpierw podstawówki, potem licea i już nikt – ani uczniowie i ich rodzice, ani nauczyciele – nie jest pewien, co go w szkole czeka i jak się do tego przygotować. W niedobitki, które jeszcze znoszą szkolny chaos i ucisk, politycy wciskają ideologię: a to propagandową historię i teraźniejszość, a to nową listę lektur i polskich bohaterów, czy wreszcie szkolenia dla seksedukatorów, których głównym zadaniem ma być... powstrzymanie nastolatków od myśli o seksie.

Polityków nie otrzeźwiły nawet wstrząsające wyniki raportu „Młode Głowy” Fundacji UNAWEZA, z którego dowiedzieliśmy się, że co trzecie polskie dziecko nie ma chęci do życia, a niemal co dziesiąte próbowało odebrać sobie życie.

Szkołę ratują dzisiaj jednostki: liderzy, którzy mimo wszystko usiłują coś zrobić; nauczyciele z misją, którzy mimo wszystko próbują trwać na posterunku; przebojowi uczniowie, którzy mimo przeszkód brną przez życie i wygrywają je dla siebie i dla nas. To oni dowodzą, że mimo wszystko nie jesteśmy bezradni.

Kategoria: Polityka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8250-333-3
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Alarm dla szkoły

alek­san­dra pezda

„Jestem wolny!” – cie­szy się jede­na­sto­letni Pio­trek, gdy odcho­dzi ze szkoły do edu­ka­cji domo­wej. Coraz wię­cej uczniów i rodzi­ców porzuca szkolne mury po to, by uczyć się bez narzu­co­nego przez pań­stwo reżimu.

Z edu­ka­cji domo­wej korzy­sta już co naj­mniej 45 tys., a gdy doli­czyć rów­nie szybko przy­ra­sta­jącą liczbę uczniów pry­wat­nych pla­có­wek, w sumie mamy już ponad 15 proc. dzieci poza szkol­nic­twem publicz­nym. Jest to naj­więk­szy exo­dus uczniów z edu­ka­cji publicz­nej, z jakim mie­li­śmy kie­dy­kol­wiek do czy­nie­nia. To naj­czę­ściej nie tyle wybór, ile po pro­stu ucieczka. Groźny dla­tego, że coraz wię­cej dzieci w edu­ka­cji nie ma rów­nych szans.

Rów­nie masowo zni­kają ze szkół nauczy­ciele. Nawet dyrek­tor popu­lar­nego liceum w War­sza­wie roz­pacz­li­wie poszu­kuje peda­go­gów na Face­bo­oku. Bez skutku zresztą – kan­dy­daci przy­cho­dzą, a dyrek­tor nie ma ich czym sku­sić do pracy. Liczba waka­tów w całym kraju, tuż przed roz­po­czę­ciem roku szkol­nego, osią­gnęła rekor­dowe 25 tys. Ci nauczy­ciele, któ­rzy zostali, spa­lają się w nad­go­dzi­nach.

Pol­ska szkoła chwieje się pod­sta­wach i trzesz­czy w szwach. Nęka ją z jed­nej strony nuda i nie­przy­sto­so­wa­nie do szybko zmie­nia­ją­cej się rze­czy­wi­sto­ści, z dru­giej – chy­bione reformy, prze­pro­wa­dzane bez roz­po­zna­nia, bo na poli­tyczne zamó­wie­nie.

Kon­se­kwen­cje? Podwójne rocz­niki zakor­ko­wały naj­pierw pod­sta­wówki, potem licea i już nikt – ani ucznio­wie i ich rodzice, ani nauczy­ciele – nie jest pewien, co go w szkole czeka i jak się do tego przy­go­to­wać. W nie­do­bitki, które jesz­cze zno­szą szkolny chaos i ucisk, poli­tycy wci­skają ide­olo­gię: a to pro­pa­gan­dową histo­rię i teraź­niej­szość, a to nową listę lek­tur i pol­skich boha­te­rów, czy wresz­cie szko­le­nia dla sek­se­du­ka­to­rów, któ­rych głów­nym zada­niem ma być… powstrzy­ma­nie nasto­lat­ków od myśli o sek­sie.

Mini­ster edu­ka­cji Prze­my­sław Czar­nek pozwala sobie na uwagi, że „kar­ce­nie jest jed­nym z naj­waż­niej­szych środ­ków wycho­waw­czych”, a na wsiach dzieci wycho­wu­jemy źle, bo bez kościoła, dla­tego prze­ska­kują „na whi­skey z colą z kom­potu babci”.

Poli­ty­ków nie otrzeź­wiły nawet wstrzą­sa­jące wyniki raportu „Młode Głowy” Fun­da­cji UNA­WEZA, z któ­rego dowie­dzie­li­śmy się, że co trze­cie pol­skie dziecko nie ma chęci do życia, a nie­mal co dzie­siąte pró­bo­wało ode­brać sobie życie.

Chcemy poka­zać, co w szkole dzieje się naprawdę. A dzieje się źle. Jaka szkoda, że nie przed­sta­wiamy Pań­stwu zbioru tek­stów o bły­sko­tli­wych karie­rach pol­skich uczniów (choć i takie się zda­rzają!), i że nie możemy opi­sać sys­temu szkol­nego, któ­rego jedyną misją byłaby pomoc uczniom w wyku­wa­niu ich świe­tla­nej przy­szło­ści.

Szkołę ratują dzi­siaj jed­nostki: lide­rzy, któ­rzy mimo wszystko usi­łują coś zro­bić; nauczy­ciele z misją, któ­rzy mimo wszystko pró­bują trwać na poste­runku; prze­bo­jowi ucznio­wie, któ­rzy mimo prze­szkód brną przez życie i wygry­wają je dla sie­bie i dla nas. To oni dowo­dzą, że mimo wszystko nie jeste­śmy bez­radni.

_Alek­san­dra Pezda_Polska szkoła umiera jak klimat

_Bez­płatną i powszechną edu­ka­cję mamy już tylko w teo­rii. Usługa, którą ofe­ruje pol­ska edu­ka­cja publiczna, nie wystar­cza już nawet do tego, aby przejść przez pań­stwowe egza­miny – mówi Iga Kazi­mier­czyk z fun­da­cji „Prze­strzeń dla edu­ka­cji” oraz ini­cja­tywy Wolna Szkoła_

roz­ma­wiała alek­san­dra pezda

NEW­SWEEK: Nauczy­ciele rzu­cają masowo pracę, ucznio­wie ucie­kają ze szkół publicz­nych. Czy pol­ska szkoła umiera?

IGA KAZI­MIER­CZYK: Na pewno mamy do czy­nie­nia z pro­ce­sem dege­ne­ra­cji, który ogar­nia edu­ka­cję publiczną. Trudno się jed­nak prze­bić z tą wie­dzą, ponie­waż pro­ces zacho­dzi bar­dzo powoli. Przy­po­mina to kata­strofę kli­ma­tyczną – poważ­niej­sze kon­se­kwen­cje będą widoczne dopiero po dłuż­szym cza­sie, a wtedy może być już za późno na ratu­nek. Jak z lodow­cami – gdy stop­nieją, sytu­acji już nie odwró­cimy.

Jakie są symp­tomy kata­strofy?

– Naj­bar­dziej widoczna jest powolna pry­wa­ty­za­cja publicz­nej edu­ka­cji. I nie cho­dzi mi o taki trend, jak np. w sys­te­mie anglo­sa­skim, gdzie oferta szkół publicz­nych jest jed­na­kowa dla wszyst­kich, uczą się w nich dzieci m.in. klasy śred­niej obok dzieci imi­granc­kich, a jeśli ktoś ma potrzebę innej edu­ka­cji, wybiera pla­cówkę pry­watną. To sporo kosz­tuje, ale daje gwa­ran­cję nauki na eli­tar­nym pozio­mie. W Pol­sce funk­cjo­nują szkoły tzw. wyso­kiego wyboru, jed­nak coraz czę­ściej rodzice poszu­kują szkoły takiej, która po pro­stu zapewni ich dziecku mini­malny stan­dard. Masa uczniów wybiera szkoły w tzw. edu­ka­cji domo­wej, ich liczba dyna­micz­nie rośnie.

Narze­kamy, bo z powodu nie­prze­my­śla­nych i nie­po­trzeb­nych reform mamy poważny kry­zys w edu­ka­cji?

– To jest sedno pro­blemu. W racjo­nal­nym świe­cie reformy powinny wyni­kać z potrzeby zmian opar­tej na rze­tel­nej dia­gno­zie i ana­li­zie ich skut­ków. Tym­cza­sem wiel­kie reformy wpro­wa­dzone przez rząd PiS, takie jak likwi­da­cja gim­na­zjów, pod­wyż­sze­nie wieku szkol­nego, nowa pod­stawa pro­gra­mowa czy nowe egza­miny – wszystko to odpo­wia­dało wyłącz­nie na potrzeby poli­tyki par­tii rzą­dzą­cej. Rząd nie wsz­czął nawet żad­nych badań, by spraw­dzić efekty zmian. Prze­ciw­nie, zasto­po­wał regu­larne bada­nie pol­skiej edu­ka­cji pro­wa­dzone przez Insty­tut Badań Edu­ka­cyj­nych. Wcze­śniej spraw­dza­li­śmy, jak pra­cują nauczy­ciele, co potra­fią ucznio­wie itd. Powstała naprawdę duża baza danych i wnio­sków. Gdy pierw­sza mini­stra edu­ka­cji z PiS Anna Zalew­ska roz­po­częła swoje reformy, cała wcze­śniej­sza praca badaw­cza poszła do kosza. Żadna z nowych zmian nie wyko­rzy­stuje dorobku badaw­czego ani pol­skich, ani jakich­kol­wiek innych bada­czy. Liczą się tylko kal­ku­la­cja par­tyjna albo wręcz wła­sne poglądy poli­ty­ków. Spójrzmy na gim­na­zja. Wyniki uczniów wska­zy­wały, że osią­gnęły one swój cel, przez wydłu­że­nie edu­ka­cji ogól­nej popra­wiły jej poziom, wyrów­ny­wały szanse mię­dzy mia­stem a wsią. Pro­ble­mem było to, że w dużych mia­stach za bar­dzo selek­cjo­no­wały uczniów. Ale zamiast pró­bo­wać to napra­wić, PiS prze­kre­śliło cały doro­bek 20 lat w pol­skiej edu­ka­cji. Podob­nie było z obni­że­niem wieku szkol­nego.

Kon­tro­wer­syjna zmiana.

– Jed­nak już została prze­pro­wa­dzona. A dosłow­nie w tym samym roku, kiedy sze­ścio­latki poszły do szkół, nowy rząd pod­jął decy­zję o cof­nię­ciu zmiany i powro­cie do sta­rych zasad. Tym­cza­sem jest mnó­stwo badań świad­czą­cych o tym, że im wcze­śniej dzieci zaczy­nają przy­godę edu­ka­cyjną, tym wię­cej zyskują. Temat jest dobrze znany, oma­wiany w wielu pra­cach magi­ster­skich, w arty­ku­łach popu­lar­no­nau­ko­wych. I tę powszechną wie­dzę PiS kom­plet­nie zigno­ro­wało. Naj­gor­sze, że żadna z tych zmian sys­te­mo­wych nie roz­wią­zuje pro­ble­mów, które w szkole mamy. To raczej hero­iczne roz­wią­zy­wa­nie pro­ble­mów, które wcze­śniej się wykre­owało.

Wspo­mnia­łaś, że coraz wię­cej uczniów korzy­sta z edu­ka­cji domo­wej. Ucie­kają od szkoły jako insty­tu­cji, od edu­ka­cji kon­tro­lo­wa­nej przez pań­stwo?

– Ucie­kają, bo nasz sys­tem edu­ka­cji działa nie­pra­wi­dłowo w wielu obsza­rach. Na przy­kład bra­kuje wspar­cia psy­cho­lo­giczno-peda­go­gicz­nego, i to w cza­sie, gdy liczba nasto­lat­ków z pro­ble­mami emo­cjo­nal­nymi i psy­chicz­nymi rośnie, podob­nie jak uczniów ze spe­cjal­nymi potrze­bami edu­ka­cyj­nymi, a liczba prób samo­bój­czych wśród mło­dzieży jest rekor­dowa.

MEiN co prawda naka­zało zwięk­szyć liczbę peda­go­gów i psy­cho­lo­gów w szko­łach. Ale sama zmiana prze­pi­sów nie wystar­czy, spe­cja­li­stów w szko­łach nie przy­bę­dzie, bo ofe­ro­wane pen­sje są za niskie, a szkoły publiczne nie mają czym tych pra­cow­ni­ków przy­cią­gnąć.

Jest jakieś zagro­że­nie w tej ucieczce ze szkoły?

– Edu­ka­cja domowa to furtka dla rodzi­ców, któ­rzy chcą swo­bod­nie uczyć wła­sne dzieci. Pań­stwo kon­tro­luje jedy­nie, czy poznały one zagad­nie­nia z obo­wią­zu­ją­cego szkol­nego pro­gramu. Stąd są obo­wiąz­kowe egza­miny kla­sy­fi­ka­cyjne do zali­cze­nia w dowol­nej szkole sys­te­mo­wej. Jed­nak pla­cówki edu­ka­cji domo­wej są bar­dzo zróż­ni­co­wane. Nie­które rze­czy­wi­ście budują śro­do­wi­sko nasta­wione na ucze­nie się w przy­ja­znej atmos­fe­rze, która wzmac­nia ucznia i jego indy­wi­du­alny pro­gram, i na którą osoby uczące się mają wpływ. Są jed­nak pla­cówki, które nie tyle przy­po­mi­nają szkołę, ile masowe cen­trum egza­mi­na­cyjne, gdzie zaję­cia i egza­miny odby­wają się wyłącz­nie zdal­nie. Ucze­nie się w gru­pie, ćwi­cze­nie kom­pe­ten­cji spo­łecz­nych i inter­per­so­nal­nych są poza celami kształ­ce­nia czy nawet moż­li­wo­ściami takich pla­có­wek. Widzę w tym poważne zagro­że­nie.

Co czwarty uczeń wg CBOS bie­rze kore­pe­ty­cje, a 40 proc. – pozasz­kolne zaję­cia z języ­ków obcych. Czy to nie za dużo?

– Nie dzi­wią mnie te dane. Kore­pe­ty­cje to szansa pracy jeden na jeden, sku­pie­nia uwagi na jed­no­stce i dodat­kowy, czę­sto nie­zbędny czas na naukę albo nad­ro­bie­nie luk. Nawet jeśli odby­wają się online, uczeń spo­tka tam nauczy­ciela, który jest skon­cen­tro­wany wyłącz­nie na nim i jego czy jej potrze­bach. Odpo­wie na każde pyta­nie, nie będzie poga­niał ani kar­cił. W szkole sys­te­mo­wej tego bra­kuje. Nauczy­ciele cią­gną po 1,5 etatu, klasy są prze­ła­do­wane. Nauczy­ciel nie usią­dzie z poje­dyn­czym uczniem czy uczen­nicą, żeby wytłu­ma­czyć mu par­tię mate­riału, nie ma na to czasu.

Dodat­kowo kore­pe­ty­cje pod­no­szą poczu­cie wła­snej war­to­ści. Działa też efekt skali na zasa­dzie: „wszy­scy mają kore­pe­ty­cje, to i ja muszę je kupić”.

Według tych samych badań CBOS wię­cej niż co trze­cie dziecko nie ma żad­nych dodat­ko­wych zajęć poza szkołą. To zna­czy, że rośnie w szkole roz­war­stwie­nie spo­łeczne.

– Bez­płatną i powszechną edu­ka­cję mamy już tylko w teo­rii. Usługa, którą ofe­ruje pol­ska edu­ka­cja publiczna, nie wystar­cza już nawet do tego, aby przejść przez pań­stwowe egza­miny. Dla­tego rodziny masowo wyku­pują za wła­sne pie­nią­dze dodat­kowe usługi edu­ka­cyjne, żeby dzieci miały szansę zdo­być dyplom, a potem pracę.

Ilu­strują to dobit­nie osią­gnię­cia uczniów z tego­rocz­nej matury z mate­ma­tyki i angiel­skiego. Gdy ana­li­zo­wać roz­kład wyni­ków, widzimy dwie duże grupy – pierw­sza, która zdała bar­dzo dobrze, i druga, która zdała słabo. Nie­wielu uczniom udało się osią­gnąć średni poziom. A to wła­śnie powi­nien być cel kształ­ce­nia w lice­ach. To by ozna­czało, że mamy dużą grupę uczniów, któ­rych szkoła uczy na tyle dobrze, że zdają egza­miny zado­wa­la­jąco. My mamy jed­nak do czy­nie­nia z sytu­acją, w któ­rej absol­wenci pol­skiego liceum nie są w sta­nie zdać egza­mi­nów nawet na śred­nim pozio­mie. Zdają je dobrze ci, któ­rzy mają dostęp do kore­pe­ty­cji, dla­tego ten rynek roz­wija się wyjąt­kowo inten­syw­nie, a roz­war­stwie­nie w szkole publicz­nej rośnie.

Dla­czego szkoła nie wyra­bia się z ucze­niem?

– Szkoła zawsze stała z indy­wi­du­alną pracą słabo, teraz to już w ogóle nie mamy na co liczyć. Klasy są zbyt liczne, nie­rzadko ponad­trzy­dzie­sto­oso­bowe. Z powodu nakła­da­ją­cych się i nie­prze­my­śla­nych refom zasila je kolejny już raz podwójny rocz­nik uczniów. Do tych prze­ła­do­wa­nych klas przy­cho­dzą prze­mę­czeni nauczy­ciele. Są nie­do­pła­ceni i zatrud­niani w godzi­nach ponadwy­mia­ro­wych, pra­cują w wielu pla­ców­kach, uczą na doraź­nych zastęp­stwach. Dużo, w szyb­kim tem­pie, ale z male­jącą ener­gią.

Ucze­nie się w pol­skiej szkole w ostat­nich latach jest jak sta­wia­nie oporu prze­ciw zaci­ska­ją­cej się zgnia­tarce. Nauczy­ciele nie nadą­żają z reali­za­cją prze­ła­do­wa­nego pro­gramu. Z kolei mię­dzy uczniami toczy się dra­ma­tyczna kon­ku­ren­cja o miej­sca w szko­łach śred­nich z powodu zdu­blo­wa­nych rocz­ni­ków

Ucze­nie się w pol­skiej szkole w ostat­nich latach jest jak sta­wia­nie oporu prze­ciw zaci­ska­ją­cej się zgnia­tarce. Nauczy­ciele nie nadą­żają z reali­za­cją pro­gramu, ponie­waż mini­ste­rialne pod­stawy pro­gra­mowe są deta­liczne i prze­ła­do­wane. Z kolei mię­dzy uczniami toczy się dra­ma­tyczna kon­ku­ren­cja o miej­sca w szko­łach śred­nich z powodu zdu­blo­wa­nych rocz­ni­ków. Przez ostat­nie lata, aby zapew­nić sobie miej­sce w wybra­nej szkole, trzeba było uzy­skać mak­sy­malny wynik z egza­mi­nów. W ostat­niej kla­sie pod­sta­wówki odbywa się walka o każdy punkt na świa­dec­twie, podob­nie w liceum. Rodzice szu­kają spo­so­bów, jak prze­ci­snąć dziecko przez to wąskie gar­dło egza­mi­na­cyjne. I znaj­dują: kore­pe­ty­cje albo ucieczkę z sys­temu.

Może nie każdy musi się dostać do wyma­rzo­nej szkoły?

– Nie wolno try­wia­li­zo­wać uczniow­skich marzeń. Powta­rzamy im prze­cież od małego, że ambi­cje są ważne, a potem te ich ambi­cje są igno­ro­wane przez sys­tem szkolny, bo jakimś poli­ty­kom zachciało się refor­mo­wać edu­ka­cję według wła­snego widzi­mi­się. Gorzej – odpo­wie­dzialni za edu­ka­cję poli­tycy PiS zaj­mują się roz­wią­zy­wa­niem pro­ble­mów, które sami stwo­rzyli. Gdyby nie te „reformy”, nie byłoby prze­ła­do­wa­nych klas i wyczer­pa­nych nauczy­cieli. Pozo­stałby pro­blem prze­ła­do­wa­nych pro­gra­mów.

Dla­czego szkole bra­kuje czasu dla uczniów? Prze­cież to jej pod­sta­wowe zada­nie.

– Po pierw­sze, jest zbyt mało nauczy­cieli. Pod koniec tego­rocz­nych waka­cji mie­li­śmy ok. 25 tys. waka­tów. Tyle wynika z ogło­szeń publi­ko­wa­nych na stro­nach kura­to­riów. Co cie­kawe, dane o waka­tach w skali całego kraju pocho­dzą jed­nak nie z MEiN, a od pry­wat­nej osoby – poli­czył to na pod­sta­wie danych z kura­to­riów nauczy­ciel Robert Gór­niak, zało­ży­ciel por­talu Deale­rzy Wie­dzy. A wakaty to wierz­cho­łek góry lodo­wej. Wielu nauczy­cieli pra­cuje w godzi­nach ponadwy­mia­ro­wych, według kon­troli NIK z 2021 r. aż 73 proc.! Tego łata­nia pla­nów lek­cji nie widać w sta­ty­sty­kach. Jako bra­ku­jący etat powin­ni­śmy poli­czyć każdą godzinę lek­cyjną powy­żej tych 18 przy tablicy, które zapi­sano w Kar­cie nauczy­ciela jako pen­sum.

Nauczy­ciele chęt­nie dora­biają, ponie­waż z gołego etatu trudno im się utrzy­mać, zwłasz­cza w dużych mia­stach. – To sytu­acja, którą akcep­tu­jemy jako stan zastany. Nauczy­ciel ma w ramach swo­jej pracy prze­pra­co­wać 40 godzin w tygo­dniu, ale powi­nien pro­wa­dzić zaję­cia przez 18 godzin. Pozo­stałe godziny to czas na to, żeby te zaję­cia przy­go­to­wać, omó­wić czy spo­tkać się z uczniami oraz rodzi­cami. Jed­nak realia są inne – godziny brane ponad wymiar, ponie­waż nie ma komu pra­co­wać, a z pen­sji nie wystar­cza na życie. Czasu na pracę zwią­zaną z mery­to­rycz­nym przy­go­to­wa­niem zajęć jest bar­dzo mało i cier­pią na tym ucznio­wie. Są nauczy­ciele, któ­rych praca oscy­luje wokół 40 godzin tabli­co­wych w tygo­dniu. To musi rzu­to­wać na jakość pracy.

Rząd myśli w ten spo­sób o pracy nauczy­ciela: wej­dzie do klasy, to pra­cuje, a jak wyj­dzie z klasy, to ma wolne, więc płaćmy tak, jakby pra­co­wał tylko na połowę etatu. To tak, jakby uwa­żali, że chi­rurg pra­cuje dopiero od momentu roz­cię­cia skóry skal­pe­lem. Bez czy­ta­nia doku­men­ta­cji medycz­nej, przy­go­to­wa­nia do ope­ra­cji, szko­le­nia z nowo­cze­snych metod.

Nauczy­ciele masowo zmie­niają zawód. Z wyczer­pa­nia?

– Główną przy­czyną odcho­dze­nia nauczy­cieli są oczy­wi­ście zarobki. Pen­sja nauczy­ciela począt­ku­ją­cego nie różni się od płacy mini­mal­nej i tak trzeba pra­co­wać przez kilka pierw­szych lat. Kto by się na to pisał? Tylko despe­rat. Potem nie jest dużo lepiej: sys­tem awansu zawo­do­wego nie działa tak jak powi­nien. Nie przy­staje do realiów rynku pracy. Do tego rząd PiS wydłu­żył ścieżkę do pod­wyżki. Nauczy­ciel dosta­nie ją po pię­ciu latach, po kolej­nych jesz­cze jedną, a potem już tak samo będzie zara­biał do eme­ry­tury i jedyna pod­wyżka to pre­mia za wysługę lat, mak­sy­mal­nie 20 proc. po 20 latach pracy. W momen­cie, kiedy nauczy­ciel zdo­bę­dzie naj­wyż­szy sto­pień awansu zawo­do­wego – nauczy­ciela dyplo­mo­wa­nego – jest przed czter­dziestką i ma per­spek­tywę, że jego pen­sja w zasa­dzie nie drgnie, nie­za­leż­nie od tego, jak będzie się sta­rał, uczył dalej czy dosko­na­lił.

Przed trans­for­ma­cją pre­stiż zawodu był niski, główną moty­wa­cją była praca w małym wymia­rze godzin i waka­cje. Przez ostat­nie 30 lat to się stop­niowo zmie­niało. Teraz się cofamy?

– Jak wynika z badań pro­wa­dzo­nych przez Wydział Peda­go­giczny UW i war­szaw­ską pla­cówkę WCIES, znaczna część nauczy­cieli to reali­ści. Przy­znają, że gdy się zatrud­niali w szko­łach, nawet gdy wybie­rali zawód, nie ocze­ki­wali wyso­kich zarob­ków. Dziś, poza zarob­kami, demo­ty­wuje ich naj­czę­ściej niska jakość zarzą­dza­nia pla­ców­kami, mob­bing, brak sta­bil­no­ści i prze­wi­dy­wal­no­ści sys­temu, w któ­rym pra­cują. Gwał­towne reformy, prze­krę­ca­nie waj­chy raz w tę, raz w inną stronę. Kto by wytrzy­mał takie warunki pracy w jakimś pry­wat­nym przed­się­bior­stwie?

Nauczy­ciele w szkole publicz­nej są prze­pra­co­wani, nie mają czasu dla uczniów. Co na to rodzice?

– We wspo­mnia­nych bada­niach Wydziału Peda­go­gicz­nego UW i WCIES nauczy­ciele przy­zna­wali, że coraz więk­szy pro­blem w szkole sta­nowi jakość kon­taktu z rodzi­cami. Wska­zy­wali, że czują pre­sję, nawet agre­sję z ich strony. To jak nowa odmiana sto­sun­ków pańsz­czyź­nia­nych – nauczy­cie­lowi można zro­bić wszystko w myśl for­muły „płacę, to wyma­gam”.

Jakie są te wyma­ga­nia?

– Jest ocze­ki­wa­nie, że będzie praca indy­wi­du­alna z dziec­kiem. Nie­re­ali­styczna, bo jak pra­co­wać indy­wi­du­al­nie z 30 oso­bami w kla­sie? Zda­rza się też ocze­ki­wa­nie, że nauczy­cielka odpi­sze na Libru­sie o każ­dej porze – w nie­dzielę albo w tygo­dniu po godz. 17. Część rodzi­ców wyobraża sobie, że nauczy­ciel jest w zasa­dzie do ich dys­po­zy­cji. Nie może odmó­wić np. wyjazdu na wycieczkę, choć nie jest to prze­cież jego obo­wiąz­kiem. Nauczy­ciel nie jest za takie usługi wyna­gra­dzany, a cza­sie wycieczki zosta­wia prze­cież swoją rodzinę. To nie znaj­duje zro­zu­mie­nia u rodzi­ców.

Z dru­giej strony rodzice nie mają spo­sobu na nauczy­cieli, któ­rzy cisną uczniów, poni­żają i zamę­czają wyma­ga­niami, nie­rzadko nie­re­al­nymi. Bo pra­cują na wynik całej szkoły na egza­mi­nach koń­co­wych.

– Bywa i tak, nie­stety. W każ­dym zawo­dzie są pra­cow­nicy źli, prze­ciętni i fan­ta­styczni. Pro­blem w tym, że dyrek­to­rzy szkół nie mają czym przy­cią­gnąć dobrych nauczy­cieli i pra­cują z tymi, z któ­rymi mogą pra­co­wać. W szko­łach bra­kuje bar­dzo atmos­fery współ­pracy. Nie jest nagra­dzana, bywa tępiona, o czym w bada­niach mówili nauczy­ciele. Praw­dzi­wym i pil­nym wyzwa­niem jest także mob­bing, bar­dzo czę­sto nie­uświa­do­miony, cza­sem także po pro­stu wpi­sany w kul­turę szkoły jako insty­tu­cji. W szko­łach brak real­nych i dzia­ła­ją­cych pro­ce­dur antymob­bingowych i anty­prze­mo­co­wych. Nie każdy nauczy­ciel ma takie kom­pe­ten­cje emo­cjo­nalne, że sobie z trud­nymi sytu­acjami w szkole samo­dziel­nie pora­dzi. Nie­stety, prze­moc sys­te­mowa ma to do sie­bie, że idzie w dół. Cza­sem o zgrozo, obrywa się więc uczniom, choć to nie powinno mieć miej­sca.

Chcia­ła­bym jed­nak zazna­czyć, że takie sytu­acje – jeśli się zda­rzają – są dość łatwe do ziden­ty­fi­ko­wa­nia i w realiach dzi­siej­szego świata nie muszą być tole­ro­wane. Na prze­mo­co­wych nauczy­cieli w szkole są zarówno pro­ce­dury, jak i pil­nu­jące ich insty­tu­cje. Ale pro­blem atmos­fery pracy w szkole rze­czy­wi­ście jest zło­żony, dla­tego że to, po pierw­sze, brak moż­li­wo­ści doboru kadry, po dru­gie – brak moż­li­wo­ści moty­wo­wa­nia przez zarzą­dza­ją­cych szkołą.

Jakich zmian potrze­buje pol­ska edu­ka­cja?

– Powin­ni­śmy spró­bo­wać zacząć od grun­tow­nej ana­lizy i sfor­mu­ło­wa­nia nowej odpo­wie­dzi na pyta­nie: po co i dla kogo jest szkoła publiczna? To prze­cież ważna pań­stwowa insty­tu­cja. Ow­szem, jak każda insty­tu­cja, bywa prze­mo­cowa. Jed­nak jest jed­nym z naj­tań­szych i naj­le­piej funk­cjo­nu­ją­cych narzę­dzi wyrów­ny­wa­nia szans edu­ka­cyj­nych i życio­wego startu. Żadna opieka socjalna wobec ludzi w póź­niej­szym wieku nie robi wię­cej, niż może zro­bić dobra edu­ka­cja dla dziecka. Z tej świa­do­mo­ści pły­nie mój wielki żal do poli­ty­ków PiS – nie ma prze­strzeni, nie ma czasu, nie ma warun­ków, żeby można poważ­nie poroz­ma­wiać o szkole. Jakie powinna mieć cele? Co powinna dla nas jako oby­wa­teli i oby­wa­te­lek zna­czyć? Musimy cią­gle bić się o detale, które ruj­nują to, co i tak jest w kry­zy­sie.

Powin­ni­śmy zacząć od grun­tow­nej ana­lizy i sfor­mu­ło­wa­nia nowej odpo­wie­dzi na pyta­nie: Po co i dla kogo jest szkoła publiczna? To prze­cież ważna pań­stwowa insty­tu­cja

Bijemy się o świec­kość szkoły, o wyrzu­cane z niej orga­ni­za­cje poza­rzą­dowe, o to, aby szkoła nie była homo­fo­biczna, rasi­stow­ska, nie­to­le­ran­cyjna. Prze­cież to są pod­sta­wowe sprawy, o któ­rych w XXI w. nie powin­ni­śmy już dys­ku­to­wać! A przed nami dyna­micz­nie zmie­nia­jący się świat, za któ­rym musimy nadą­żyć. Zmiany kli­ma­tyczne, z któ­rymi musimy nauczyć się żyć, sztuczna inte­li­gen­cja, któ­rej musimy nauczyć się uży­wać. Zamiast pły­nąć łodzią do przodu, my w pol­skiej szkole chwy­tamy powie­trze, żeby utrzy­mać głowę ponad wodą. Nie dla nas łódź, która wypływa na sze­ro­kie wody, nawet na „suchego prze­stwór oce­anu”.

Jako akty­wistka, jak oce­niasz współ­pracę z rzą­dzą­cymi poli­ty­kami?

– Rząd, który podej­muje decy­zje na pod­sta­wie zamó­wie­nia poli­tycz­nego i według par­tyj­nych inte­re­sów, nie słu­cha racjo­nal­nych argu­men­tów. Nie słu­cha żad­nych argu­men­tów. Cyklicz­nie, od dwóch lat, mamy fale pro­te­stów prze­ciwko lex Czar­nek, pre­zy­dent Andrzej Duda dwu­krot­nie tę ustawę wetuje, a par­tia rzą­dząca wpro­wa­dza do Sejmu ustawę po raz trzeci. Wszystko po to, aby „oczy­ścić” szkołę z orga­ni­za­cji spo­łecz­nych, które mogą robić coś, co się mini­strowi nie podoba. A nie każdy oby­wa­tel i oby­wa­telka są stwo­rzeni na podo­bień­stwo mini­stra Czarnka i mają prawo do swo­ich poglą­dów, także w szkole. Tra­cimy ener­gię na pro­te­stach, choć powin­ni­śmy sku­pić się na czymś innym.

Naj­po­pu­lar­niej­szym zda­niem, które wypo­wiada pol­ski uczeń, jest pyta­nie: „A po co mi to?”. To o szkol­nej wie­dzy. Dla­czego ucznio­wie nie czują, że szkoła jest potrzebna?

– Skąd mają to wie­dzieć, skoro my, doro­śli, nie roz­ma­wiamy o sen­sie edu­ka­cji? Niech to będą decy­zje i dys­ku­sje nawet poli­tyczne, ale niech się toczą! W pod­sta­wach pro­gra­mo­wych jest bar­dzo ład­nie napi­sane, jakie są cele edu­ka­cji i po co to wszystko, ale prak­tyka zupeł­nie ina­czej wygląda. Szkoła teo­re­tycz­nie ma uczyć samo­dziel­nego myśle­nia i kształ­cić oby­wa­telki i oby­wa­teli nowo­cze­snego świata. W prak­tyce mamy ucze­nie pod egza­miny oraz przed­miot histo­ria i teraź­niej­szość oraz towa­rzy­szący mu i pro­mo­wany przez mini­ster­stwo pod­ręcz­nik, który mówi nam, co myśleć.

Rów­nie poważ­nym wyzwa­niem jest nad­cho­dzący niż demo­gra­ficzny. Mini­ster Czar­nek mówi o tym w dosyć spe­cy­ficzny spo­sób – stra­szy, że jeste­śmy wymie­ra­ją­cym kra­jem, jak każdy euro­pej­ski kraj, więc zapo­wiada zwol­nie­nia nauczy­cieli. I tyle. A prze­cież to jest wyzwa­nie, na które powin­ni­śmy się przy­go­to­wać. To jest moment, w któ­rym można w edu­ka­cję zain­we­sto­wać i popra­wić jej jakość, nie wyda­jąc na nią wię­cej, niż wyda­jemy dziś. Mamy przed sobą w edu­ka­cji wiele pracy, ale na razie nikt nie podej­muje żad­nego z zadań, które stoją przed Pol­ską jako nowo­cze­snym kra­jem.Gdzie oni się będą uczyć?

_Dyrek­torka zarzą­dziła sprzą­ta­nie kan­torka w piw­nicy, choć ma tylko nie­wiel­kie okienko. – Zro­bimy tu klasę języ­kową, zmie­ścimy nawet 17 ławek. Gdzieś te dzieci muszę pomie­ścić_

alek­san­dra pezda

W inter­ne­to­wej gru­pie dla ósmo­kla­si­stów Maks publi­kuje swoje oceny ze świa­dec­twa, które zdo­był w pod­sta­wówce na war­szaw­skiej Woli – pięć szó­stek, dzie­więć pią­tek oraz dwie czwórki. Do tego wyniki z egza­minu koń­co­wego: pol­ski – 91 proc., matma – 96 proc., angiel­ski – 91 proc.

„Boże, z takimi oce­nami to ty się do każ­dej szkoły dosta­niesz!” – komen­tuje ten wpis Ola, też ósmo­kla­sistka. „Bez prze­sady. Do Czac­kiego, Bato­rego, Sta­szica, Koper­nika nie mam nawet pod­jazdu” – odpo­wiada chło­pak. Marzy o medy­cy­nie, ale nie wie­rzy w swoje siły z che­mii i bio­lo­gii – to te dwie czwórki na jego świa­dec­twie. Wer­sja druga to SGH i kie­runki eko­no­miczne, ban­ko­wość i finanse. Z mate­ma­tyki jest naprawdę dobry, nie brał nawet ni­gdy kore­pe­ty­cji, naj­go­rzej ze wszyst­kiego idzie mu język pol­ski.

Maks celuje w licea w oko­licy pierw­szej dzie­siątki war­szaw­skiego ran­kingu, ale nie te z pierw­szej piątki, bo nie warto iść tam, gdzie – jak mówi – „zapier­dziel i depre­sję masz gwa­ran­to­wane”. Zło­żył aż 47 podań do kil­ku­na­stu szkół – w każ­dej do kilku klas o róż­nych pro­fi­lach. Wszystko po to, aby zwięk­szyć swoje szanse na dosta­nie się do szkoły śred­niej.

* * *

W tym cza­sie Jolanta Tyburcy, wice­dy­rek­torka war­szaw­skiego XXXIV LO im. Migu­ela de Cervan­tesa, zarzą­dza sprzą­ta­nie nie­wiel­kiego kan­torka w szkol­nej piw­nicy. Zale­gają w nim stare krze­sła i poła­mane stoły. – Zro­bimy tu klasę języ­kową, zmie­ścimy nawet 17 ławek – Tyburcy ogar­nia gospo­dar­skim okiem. Jej pla­nów nie zmąci nawet zbyt skąpe świa­tło, sączące się przez nie­wiel­kie okienko do nowego lek­cyj­nego pomiesz­cze­nia. Poza tym prze­kształci w regu­larną klasę dużą salę wysta­wien­ni­czą na pię­trze. Tro­chę żal, bo ucznio­wie mieli tam warsz­taty pla­styczne i orga­ni­zo­wali pro­fe­sjo­nalne wystawy, co sta­no­wiło atut szkoły i było dodat­ko­wym magne­sem przy­cią­ga­ją­cym kan­dy­da­tów.

– Gdzieś tych uczniów muszę jed­nak pomie­ścić – tłu­ma­czy dyrek­torka. Do szkoły spły­wają już świa­dec­twa absol­wen­tów pod­sta­wó­wek w dru­giej turze rekru­ta­cji, kiedy decy­dują, do któ­rej z typo­wa­nych szkół złożą osta­tecz­nie wnio­sek. Zamiast 21 oddzia­łów kla­so­wych Tyburcy pla­nuje zmie­ścić aż 25, czyli o cztery klasy wię­cej niż dotąd. W każ­dej będzie co naj­mniej 30 dzieci, wycho­dzi 120 ponad stan­dard. – Żeby zapew­nić bez­pie­czeń­stwo pod­czas przerw na zatło­czo­nym kory­ta­rzu, zerwiemy z zasadą zamy­ka­nia drzwi do pomiesz­czeń lek­cyj­nych, ucznio­wie będą mogli na prze­rwach zostać w kla­sach – mówi. Plan lek­cji udało jej się zamknąć z suk­ce­sem: w godzi­nach od 7.10 do 16.15. – Żaden uczeń ani nauczy­ciel nie spę­dzą w szkole wię­cej niż osiem godzin w ciągu dnia – cie­szy się Tyburcy. Jedy­nym pro­ble­mem, jakiego nie była w sta­nie roz­wią­zać, jest zbyt mała liczba toa­let.

* * *

Do liceów i tech­ni­ków we wrze­śniu przyj­dzie pół­tora rocz­nika uczniów. Zwy­kle szkoły śred­nie w całym kraju muszą pomie­ścić ok. 350 tys. kan­dy­da­tów, tym razem do pierw­szych klas zgłosi się ich 510 tys. W War­sza­wie, gdzie szkoły śred­nie rok­rocz­nie przyj­mują ok. 20 tys. uczniów, w tym wielu przy­jezd­nych, już w zeszłym roku zgło­siło się ponad 45 tys. absol­wen­tów pod­sta­wó­wek, w tym 33 tys. do liceów. W tym roku dla podob­nego naboru przy­go­to­wano ok. 30 tys. miejsc w pierw­szych kla­sach.

W Gdań­sku na pra­wie 7 tys. chęt­nych w pierw­szym nabo­rze cze­kało o kil­ka­set miejsc mniej, ale samo­rząd zapew­niał, że będzie się sta­rał tę pulę zwięk­szyć.

Poznań przy­go­to­wał się na licz­niej­szy rocz­nik z górką – w mie­ście czeka ponad 12 tys. miejsc, a w powie­cie – pra­wie 2 tys. Gminy powiatu poznań­skiego soli­dar­nie wyłożą dodat­kowe 5 mln zł na posze­rze­nie oferty szkół śred­nich w mie­ście, dru­gie tyle wyło­żyło mia­sto. Przy tej samej puli i podob­nej licz­bie chęt­nych w zeszłym roku zabra­kło ok. 3 tys. miejsc. Osta­tecz­nie uczniów udało się ulo­ko­wać w szko­łach, naj­trud­niej było z chęt­nymi do ogól­nia­ków. Bo jedną z kon­se­kwen­cji zamie­sza­nia jest to, że bra­kuje miejsc w kon­kret­nych szko­łach, na które nasta­wiali się ucznio­wie. I nie cho­dzi wyłącz­nie o miej­sce szkoły w ran­kingu ani też o pro­fil klasy. W rezul­ta­cie do tech­ni­ków zgła­szają się nawet ci, któ­rzy nie mają zawo­do­wego i tech­nicz­nego zacię­cia, a mate­ma­tykę, która powinna być ich mocną stroną w tech­nicz­nej szkole, zali­czyli na egza­mi­nie na pozio­mie 20 proc.

* * *

Skąd ten pro­blem? W skró­cie cho­dzi o nie­ustanne oraz nakła­da­jące się na sie­bie reformy sys­temu edu­ka­cji.

Od 2009 r. rząd PO-PSL wpro­wa­dzał reformę z obni­że­niem wieku szkol­nego. W pierw­szych kla­sach zamiast sied­mio­lat­ków miały się uczyć sze­ścio­latki, a w zerów­kach – pię­cio­latki. Ówcze­sna mini­stra edu­ka­cji, Kata­rzyna Hall, już opra­co­wała har­mo­no­gram, w jaki spo­sób płyn­nie wpro­wa­dzić do szkół młod­sze dzieci, gdy oka­zało się, że wielu rodzi­ców nie akcep­tuje tej zmiany. W efek­cie reforma została roz­ło­żona na kilka lat.

Pro­ces miały sfi­na­li­zo­wać dwie zwięk­szone grupy pierw­sza­ków w 2014 r. i w 2015 r. – kiedy do pierw­szych klas poszło po pół­tora rocz­nika: dzieci sze­ścio­let­nie i sied­mio­latki, któ­rych rodzice nie chcieli posy­łać do szkoły zbyt wcze­śnie. To była pierw­sza kumu­la­cja. Jedna grupa tych dzieci (ok. 503 tys.) idzie we wrze­śniu do dru­gich klas lice­al­nych i tech­ni­ków oraz zawo­dó­wek, druga (ok. 520 tys.) bie­rze udział w tego­rocz­nej rekru­ta­cji.

Boję się, bo jest tak wielu chęt­nych, że w sumie nie wia­domo, jak my się będziemy w tych szko­łach razem uczyć

_mówi Maks, który pla­nuje naukę w zatło­czo­nym war­szaw­skim liceum_

Od początku wia­domo było, że dwa powięk­szone rocz­niki będą sta­no­wiły pro­blem. Na przy­ję­cie tej fali przy­go­to­wy­wały się już z paniką ówcze­sne gim­na­zja i licea. Nikt nie prze­wi­dy­wał jed­nak, że może być jesz­cze gorzej. A w 2015 r. zmie­nił się rząd.

Nowy, pod wodzą Beaty Szy­dło z PiS, posta­no­wił zmie­nić w sys­te­mie edu­ka­cji wszystko, co tylko się da i bez zasta­na­wia­nia się, czy ma to sens. Jedy­nym powo­dem reform były popu­li­styczne hasła i fakt, że zostały one wpi­sane do pro­gramu wybor­czego PiS.

MEN kie­ro­wane przez Annę Zalew­ską, po pierw­sze, zde­cy­do­wało o cof­nię­ciu reformy obni­że­nia wieku szkol­nego. Do pierw­szych klas znowu poszły sied­mio­latki. Po dru­gie, zli­kwi­do­wało 3-let­nie gim­na­zja i zamie­niło 6-let­nie pod­sta­wówki na szkoły 8-let­nie. Po trze­cie, naukę w lice­ach wydłu­żyło o rok, do czte­rech lat, a 4-let­nie tech­nika zamie­niło na 5-let­nie. Wszystko nastą­piło z mar­szu i bez roze­zna­nia kon­se­kwen­cji.

Nowa kumu­la­cja nastą­piła w 2017 r. – naj­pierw w pod­sta­wów­kach. Szkoły były już i tak prze­cią­żone łączo­nymi rocz­ni­kami sze­ścio- i sied­mio­lat­ków, któ­rych pierw­sza grupa szła wła­śnie do czwar­tej klasy. Gdy finan­so­wane w poprzed­nich latach obfi­cie gim­na­zja zamy­kały się, pod­sta­wówki musiały się roz­cią­gnąć dla nowych 7-kla­si­stów, a rok póź­niej zmie­ścić jesz­cze dodat­kową ósmą klasę.

W 2019 r. mie­li­śmy kolejną kumu­la­cję – tym razem w lice­ach. Jakby rząd się nie doli­czył, że ostatni rocz­nik gim­na­zja­li­stów wej­dzie do liceów dokład­nie w tym samym roku co absol­wenci wydłu­żo­nej o dwa lata pod­sta­wówki. Do szkół śred­nich poszło za jed­nym zama­chem ok. 700 tys. mło­dzieży, gdy w poprzed­nim roku było to 474 tys. Wiel­kie emo­cje wzbu­dził nakrę­cony na prze­rwie w słup­skim liceum film, na któ­rym tłum mło­dzieży prze­lewa się przez szkolny kory­tarz. „Jak kur­czaki w klatce” – gło­sił komen­tarz.

Ubie­gło­roczny powięk­szony rocz­nik w lice­ach prze­szedł bez echa. W tym roku za to znowu trzeba będzie zwięk­szyć liczbę miejsc dla ostat­niej kumu­la­cji.

* * *

„Każdy uczeń do ukoń­cze­nia 18. roku życia pod­lega obo­wiąz­kowi nauki i ma zapew­nione miej­sce reali­za­cji tego obo­wiązku w publicz­nej szkole ponad­pod­sta­wo­wej” – pisało w komu­ni­ka­cie doty­czą­cym zasad rekru­ta­cji do szkół śred­nich Mini­ster­stwo Edu­ka­cji i Nauki. Ase­ku­ra­cyj­nie. Bo rząd nie wziął na sie­bie kon­se­kwen­cji nie­prze­my­śla­nych reform. Prze­rzu­cił je na barki samo­rzą­dów, któ­rych zada­niem jest pro­wa­dze­nie szkół.

Maks ma tylko 13 lat. Poszedł do szkoły jako sze­ścio­la­tek i z nauką radzi sobie cał­kiem nie­źle. Gdyby PiS w edu­ka­cji nie namie­szało, star­to­wałby do liceum o rok póź­niej, po ukoń­cze­niu gim­na­zjum. Teraz umiera ze stresu, czy będzie mógł się uczyć w zatło­czo­nym war­szaw­skim liceum.

– Boję się, bo jest tak wielu chęt­nych, że w sumie nie wia­domo, jak my się będziemy w tych szko­łach razem uczyć – mówi. Kto jest winny? – To rząd PiS, bo wpu­ścił uczniów z Ukra­iny i oni nam zro­bili tłok w szko­łach – mówi chło­pak. Nie wie, że do egza­minu ósmo­kla­si­sty w tym roku pode­szła zale­d­wie setka ukra­iń­skich uczniów i to nie oni są powo­dem tłoku w szko­łach śred­nich.

* * *

Leszek, ojciec Oli­wii, odczy­tuje mi wyniki córki z egza­minu po ósmej kla­sie: angiel­ski – 64 pkt, pol­ski – 60 pkt, mate­ma­tyka – 12 pkt. Śred­nia ze świa­dec­twa – 3,6. W ich mie­ście na ok. 60 tys. miesz­kań­ców jest sie­dem ogól­nia­ków, doku­menty zło­żyli w pię­ciu, tych z dol­nej stawki. Leszek zadzwo­nił do sekre­ta­riatu jed­nego z nich, żeby zapy­tać o szanse córki. – Z takim świa­dec­twem? Wąt­pię – skwi­to­wała urzęd­niczka. – W kolejce mamy mnó­stwo dzieci z lep­szymi wyni­kami.

– Nor­mal­nie dosta­łaby się do któ­rejś klasy nawet z tak kiep­skim wyni­kami – żali się ojciec. Naj­bliż­sze więk­sze mia­sto jest odda­lone o 80 km. Na miej­scu jest jesz­cze tech­ni­kum mecha­niczne i zawo­dówka. Leszek zapy­tał zna­jo­mego nauczy­ciela z zawo­dówki, czy znaj­dzie się tam miej­sce dla Oli­wii. – Zwa­rio­wa­łeś?! – wybuchł nauczy­ciel. I sta­now­czo odra­dził. – Po tej szkole już nie będzie miała żad­nych per­spek­tyw – przy­znał.

Leszek żałuje teraz, że nie zosta­wił Oli­wii na drugi rok w pierw­szej kla­sie. PiS, kiedy cofało reformę z obni­że­niem wieku szkol­nego, dało taką moż­li­wość rodzi­com sze­ścio­lat­ków, które poszły do szkoły obo­wiąz­kowo. – Nauczy­ciele wtedy odra­dzali, teraz widzę, że córka mogła unik­nąć podwój­nego rocz­nika – mówi ojciec.

Okres edu­ka­cji Oli­wii okre­śla jed­nym sło­wem: męczar­nia. – Kiedy zdia­gno­zo­wa­li­śmy dys­kal­ku­lię, szkoła córce nie pomo­gła. Powie­dzieli, że mają za mało dzieci z orze­cze­niami, żeby orga­ni­zo­wać dodat­kowe zaję­cia. Przez cztery lata pła­ci­li­śmy za kore­pe­ty­cje po 1600 zł mie­sięcz­nie. Dopiero w ostat­nim pół­ro­czu i po zmia­nie kore­pe­ty­torki Oli­wia wresz­cie zasko­czyła. Zaczęło jej też zale­żeć na szkole, może po pro­stu do tego doj­rzała? – zasta­na­wia się ojciec.

* * *

Nata­lia z Miń­ska Mazo­wiec­kiego ma podobny pro­blem, choć wyniki znacz­nie lep­sze: z pol­skiego – 89 proc., z angiel­skiego – 91 proc., z mate­ma­tyki – 68 proc. Jest z tego dumna, głów­nie dla­tego, że jesz­cze w siód­mej kla­sie goniła pele­ton, a udało się jej ukoń­czyć szkołę z pierw­szym w życiu czer­wo­nym paskiem. – Przy­sia­dłam do nauki, bo zda­łam sobie sprawę, że nie mam kon­kret­nych pla­nów na przy­szłość i żad­nej wizji swo­jego zawodu. Chcia­ła­bym więc napi­sać maturę i pójść na jakieś stu­dia, pew­nie huma­ni­styczne – mówi. Jej wyniki wystar­czy­łyby, żeby się w zeszłym roku dostała do jed­nego z lokal­nych liceów. Jak będzie w tym roku? – Do wybra­nej przeze mnie klasy jest 45 osób chęt­nych z pierw­szego wyboru, a łącz­nie 250 osób. A jest to jedna z mniej oble­ga­nych klas w tym liceum, bo np. w kla­sie przy­rod­ni­czej jest aż 90 osób tylko z pierw­szego wyboru – mówi.

Na razie licea nabie­rają uczniów jak tonąca łódź wodę. Nawet jeśli w licz­bach ten eks­pe­ry­ment się domknie, koszty mogą być naprawdę wyso­kie.

Anna Schmidt-Fic, nauczy­cielka, liderka Pro­te­stu z Wykrzyk­ni­kiem, akty­wistka Wol­nej Szkoły, opi­suje jeden ze skut­ków sztucz­nego wyżu w lice­ach: – W liceum uczy m.in. polo­nistka, która w tym roku szkol­nym zamiast 18 lek­cji tygo­dniowo, jak ma zapi­sane w nauczy­ciel­skim pen­sum, będzie miała 35 godzin lek­cyj­nych. To auten­tyczny przy­dział na przy­szły rok, a nie wymy­ślony przy­kład. Będzie miała 256 uczniów. Nie­wy­klu­czone, że w try­bie pracy zmia­no­wej spo­ty­kać się z nimi będzie o godz. 17 lub 18 w wyna­ję­tych przez szkołę dodat­ko­wych pomiesz­cze­niach. Nie wia­domo, czy nauczy się imion wszyst­kich swo­ich uczniów. Jeśli zrobi pracę kla­sową tylko w jed­nej 32-oso­bo­wej kla­sie, na spraw­dze­nie jed­nej pracy poświęci 30 minut. Bo prze­cież ma udzie­lić rze­tel­nej infor­ma­cji zwrot­nej i szcze­gó­łowo sko­men­to­wać pracę, żeby uczeń nie miał potem pro­ble­mów z maturą. W jed­nej kla­sie zaj­mie jej to 16 godzin. Zanim zaj­rzy do prac z innych klas, tamci ucznio­wie już zapo­mną, o czym pisali. Osta­tecz­nie polo­nistka nie będzie miała na nic czasu ani ochoty, bo praca na dwóch eta­tach jest wycień­cza­jąca. A na zwol­nie­nie nie pój­dzie, bo wtedy inna polo­nistka z tej samej szkoły będzie miała tyle samo zajęć.

Pytam Leszka, co zrobi, jeśli jego córka Oli­wia nie dosta­nie się do żad­nej szkoły? – Zosta­nie w domu i będziemy kon­ty­nu­owali kore­pe­ty­cje – mówi zre­zy­gno­wany ojciec.

Publi­ka­cja New­sweek Pol­ska 28/2023
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: