Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Niczyje dziecko - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
2 lutego 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Niczyje dziecko - ebook

„Dziwka.”
Napis na drzwiach mieszkania inspektor Alex King jest dla niej jasny: ktoś, kogo posłała do więzienia, wyszedł na wolność i chce się zemścić.
Ale Alex musi odsunąć na bok tę sprawę i inne własne problemy, bo razem z detektyw Chloe Lane rozpoczynają najtrudniejsze śledztwo w swojej karierze.
W opuszczonym szpitalu znaleziono zwłoki – zbyt spalone, by je zidentyfikować. Wkrótce są kolejne podpalenia… i kolejne ofiary. Nic ich nie łączy – na pozór. Gdy Alex wreszcie odkrywa związek między zbrodniami, jest wstrząśnięta. Jeszcze nigdy nie spotkała się ze złem w tak czystej postaci. I nigdy jeszcze jej własne życie nie było tak zagrożone…

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-6985-6
Rozmiar pliku: 2,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Pobawmy się.

Głos był stłumiony, jakby słyszała go pod wodą. Dziewczynie wciąż dzwoniło w uszach po ciosie w głowę i mdliło ją ze strachu. Ocknęła się; była przywiązana mocno do krzesła za ręce i nogi. Gdyby nie miała zasłoniętych oczu i mogła spojrzeć w ciemność, przekonałaby się też, że krótka utrata przytomności zaburzyła jej zdolność widzenia. Uświadomiła sobie, że jeszcze nigdy aż tak się nie bała.

Dlaczego jej to robią?

– Policzę do trzech i ktoś z nas cię dotknie. Będziesz tylko musiała zgadnąć kto. Proste.

Dziewczyna poczuła, jak łzy wypływają spod opaski na jej oczach. Nie podobała jej się ta zabawa. Chciała do domu. Spróbowała krzyknąć, ale tylko cichy szloch wydobył się zza knebla w jej ustach.

– No, dalej – powiedział drugi głos. – Zrób to. Dotknij ją.

Wiedziała, że nie zdoła się uwolnić, zaczęła się trząść ze strachu. To się nie dzieje. Słyszała o takich rzeczach – widziała je w telewizji, rzeczy, których nie chciała oglądać – ale tutaj się nie zdarzały. Nie jej.

Odgłos policzka, nagły i ostry, rozległ się w przerażającej ciszy. Dziewczyna nic nie poczuła, ale usłyszała gdzieś ciche chlipanie, jakby skomlenie uwięzionego w klatce i torturowanego zwierzęcia, zanim szuranie kroków po podłodze zbliżyło się do niej.

Ktoś położył drżącą dłoń na jej ramieniu i szepnął do ucha:

– Przepraszam.1

Ładnie tutaj.

Alex siedziała na kanapie w salonie Chloe i piła herbatę. Ostatni raz była tu jakieś sześć tygodni temu, kiedy Chloe jeszcze się przeprowadzała. Chloe nie miała zbyt wielu rzeczy, więc przenosiny od Alex do wynajętego domku poszły dość łatwo. Ale obie wiedziały, że psychicznie ta przeprowadzka może się okazać trochę trudniejsza. Chloe nie mieszkała sama od napaści na nią wcześniej tego roku i wciąż miała koszmarne sny, ale wiedziała, że nie może wiecznie polegać na Alex.

– Dzięki. Miałam szczęście – to miejsce nie wymagało wiele pracy.

Alex zerknęła na parapet okienny, gdzie stało oprawione zdjęcie Chloe z jej chłopakiem Scottem. Zostało zrobione w lecie; Chloe była w sukience na ramiączkach i Scott patrzył na nią jak na jedyną osobę na świecie. Nikt tak nigdy nie patrzył na Alex, a jeśli nawet, to tak dawno, że już tego nie pamiętała.

– A kiedy on się wprowadzi? – zapytała z uśmiechem.

Chloe przewróciła oczami.

– Trochę na to za wcześnie. Wątpię, czy poradziłby sobie z niektórymi moimi złymi nawykami. Możesz go ostrzec, jeśli kiedykolwiek do tego dojdzie.

– Musi być przyjemnie, mieć znów własny kąt.

Chloe spojrzała na Alex, zakłopotana.

– Owszem. To znaczy…

Alex się uśmiechnęła. Wiedziała, o co jej chodzi. Młoda posterunkowa pracowała z nią i mieszkała u niej przez poprzednie osiem miesięcy, ale Alex nie czuła urazy, że jest zadowolona z przenosin do własnych czterech ścian. Chloe miała dwadzieścia siedem lat; potrzebowała niezależności. Alex pomyślała, że czułaby to samo, jednak wyprowadzka Chloe uwydatniła pustkę, której – jak się obawiała – nigdy nie zdoła wypełnić sama.

– I blisko do pracy.

Chloe mieszkała teraz zaledwie pięć minut pieszo od komendy policji. Szeregowiec z widokiem na rzekę stał w dużo gęściej zabudowanej okolicy niż budynek, gdzie Chloe mieszkała, zanim przeniosła się do Alex. Wyglądało na to, że postanowiła otoczyć się życiem, a bezpieczna bliskość komendy też nie wydawała się przypadkiem.

– Tak, choć zastanawiałam się nad tym. Może trochę za blisko.

Alex dokończyła herbatę i wstała.

– Nadal jesteś mile widziana w każdej chwili, wiesz o tym. Już mi brakuje twoich wegetariańskich lazanii.

Chloe wzięła od niej pusty kubek.

– Urocze. Nie brakuje ci mnie, tylko mojego pitraszenia.

Alex wzruszyła ramionami.

– Przynajmniej jestem szczera.

– Będę ci przynosiła paczki z jedzeniem do komendy.

Alex wyszła od Chloe i pojechała do siebie. Było już ciemno, zmrok zapadał teraz wcześnie i tylko sznur przednich świateł samochodów na A470 zdradzał, że wciąż jest godzina szczytu, a nie głucha noc. Niecałe piętnaście minut później zaparkowała przed swoim domem i wyłączyła silnik. Mieszkała w okazałym bliźniaku, który kiedyś dzieliła z mężem. Teraz, gdy znów została sama, wydawał się jeszcze większy. Nie potrafiłaby zliczyć, ile razy przez pierwsze miesiące samotności czuła się po powrocie tutaj tak jak teraz: nie miała ochoty wejść do środka; bała się długich godzin ciszy między późnym wieczorem a porankiem.

Wzięła swoją torebkę z przedniego siedzenia pasażera, wysiadła z auta i zawiesiła ją na ramieniu. Pomyślała, że Chloe miała dobry pomysł. Zostawienie wszystkiego i rozpoczęcie od nowa stawało się coraz bardziej kuszące. Zastanawiała się, czy potrafiłaby zrobić to samo. Miałaby tyle odwagi? Nie potrzebowała dla siebie tej całej przestrzeni i było tu zbyt wiele duchów. Jeszcze na chodniku prawie czuła, jak ją obserwują, czekają na nią. Gdyby się wyprowadziła, opuściłyby ją?

Wciągnęła torebkę dalej na ramię i poszukała wśród kluczy tego do drzwi frontowych. Zanim weszła po stopniach, wyczuła, że coś jest nie tak. Ogarnął ją niepokój i nie mogła się pozbyć wrażenia, że ktoś naruszył jej prywatność. To uczucie szybko okazało się uzasadnione. Na drzwiach widniało namalowane sprejem słowo DZIWKA. Czerwona farba spływała z wielkich liter jak krew w filmowym horrorze, napis zdawał się wrzeszczeć do niej.

Przystanęła na ścieżce, zatrzymana przez atak na jej dom. Odwróciła się, żeby spojrzeć za siebie, jakby sprawca jeszcze mógł tu być, a potem zbiegła z powrotem po stopniach i popatrzyła w obu kierunkach ulicy. Wiedziała, że to bezcelowe, bo ten ktoś już dawno zniknął, ale niepokój na widok graffiti wywołał u niej uczucie, że nie jest sama, że sprawca może tu jeszcze być, żeby zobaczyć jej reakcję. Uświadomiła sobie ironię własnych myśli: czy przed chwilą nie lamentowała nad swoją samotnością?

Wróciła do domu i weszła do środka. Zapaliła światło w przedpokoju, zamknęła drzwi frontowe i dwa razy sprawdziła, czy rygiel mocno trzyma. Nie chciała być sama, ale myśl, że ktoś jest teraz z nią w domu, napawała ją obawą.

Uważaj, czego chcesz, pomyślała.2

Mahira Hassan wyłączyła głos w telewizorze, gdy usłyszała hałas przy drzwiach frontowych. Było późno – nie zamierzała siedzieć tak długo tego wieczoru – ale nieobecność synów o dwudziestej trzeciej wywoływała u niej znajomy niepokój, którego nie potrafiła się pozbyć. Późne powroty nieuchronnie oznaczały problemy, przynajmniej w wypadku jej najstarszego syna Syeda.

Wstała z kanapy na odgłos potknięcia w przedpokoju. Jeden z chłopców zatrzasnął drzwi za sobą i miała nadzieję, że nie obudzili śpiącego na górze Faadiego. Poczłapała w kapciach przez salon do drzwi i popatrzyła, jak jej synowie zdejmują buty w przedpokoju. Żaden jej nie zauważył. Syed popchnął Jameela i wybuchnął śmiechem, kiedy jego brat wpadł na kaloryfer.

– Obudzicie Faadiego.

Syed się odwrócił, zaskoczony, że matka jeszcze nie śpi.

– Bardzo przepraszam, mamo.

Nie zabrzmiało to przepraszająco i Mahira starała się zignorować sarkazm w jego słowach. Jameel wyprostował się za plecami Syeda i nadal usiłował ściągnąć but z prawej nogi. Gdy spojrzał na matkę, nawet nie próbował ukryć podbitego lewego oka.

– Co się znów stało?

– Nic.

– Nie wygląda to na „nic”.

Syed westchnął, minął ją i wszedł do salonu. Poszukał wzrokiem pilota do telewizora, włączył głos i opadł na kanapę, jakby nigdy nic.

– Jameel?

– To nic takiego – powtórzył ze wzruszeniem ramion. – Żadna sprawa.

– Daj mi to przynajmniej obejrzeć.

Jameel poszedł niechętnie za matką do kuchni i usiadł przy stole. Poszukała w zamrażarce paczki groszku, zawinęła ją w czystą ścierkę do naczyń i wręczyła mu.

– Zmniejszy opuchliznę.

Przycisnął torbę do twarzy, ale nie mógł zasłonić przekrwionych, szklistych oczu. Mahira widziała już te rozszerzone źrenice i wiedziała aż za dobrze, co to znaczy.

– Powiesz mi teraz, co się stało?

Jameel przesunął wolną ręką po ogolonej głowie. Matka nie cierpiała tego jego wyglądu. Wydawał się kimś, kim naprawdę nie był.

– To był po prostu jakiś idiota.

– Kto?

– Nie znasz go.

– A może?

Jameel westchnął i odłożył paczkę groszku na stół.

– Gavin Jones. Nazywają go Pająkiem.

Mahira znała go. Przychodził często do sklepu, głównie po puszki i papierosy. Miał wytatuowaną pajęczą sieć wokół łokcia. Nigdy nie sprawiał jej kłopotu.

– Zgłosisz to?

Jameel pokręcił głową.

– Nie rób z tego wielkiej sprawy.

– Jeśli on ci to zrobił, musisz to zgłosić.

Mahirze przyszło do głowy, że niechęć Jameela do zgłoszenia incydentu policji może oznaczać, że Gavin Jones nie jest jedynym winnym tego, co zaszło.

– Bójki nie wybuchają same – zauważyła.

– Jasna cholera. – Jameel odsunął do tyłu swoje krzesło z głośnym zgrzytem i wstał. – Powiedział coś, w porządku?

– Co?

– Coś rasistowskiego.

– Okej. Co takiego?

– Nie wiem, Syed to słyszał. Zostaw to już, dobrze?

Patrzyła, jak jej średni syn idzie do salonu, i zastanawiała się, kiedy stał się tak bardzo podobny do swojego starszego brata. Pomyślała, że to niesprawiedliwe z jej strony; jeszcze mu daleko do tego, żeby naprawdę być taki jak Syed. Ale ile czasu minie, zanim stopniowe zmiany w jego postawie i zachowaniu doprowadzą do tego, że będzie zupełnie innym synem niż ten, którego znała przez poprzednie dziewiętnaście lat?

Jameel był zawsze zapatrzony w Syeda, zawsze chciał być taki jak on. Mahira miała nadzieję, że dla jego dobra i dla dobra ich wszystkich to nigdy nie nastąpi.3

Jezu Chryste.

Posterunkowa Chloe Lane przyłożyła rękę do ust, próbując daremnie ukryć swoją reakcję na makabryczny widok, który zastały na jednym z oddziałów dawnego szpitala. Ledwo przypominało to człowieka. Pozostały z niego tylko poczerniałe, zwęglone szmaty i trudne do zidentyfikowania szczątki. Techników kryminalistycznych i będących w drodze speców od badań miejsc pożarów czekało trudne zadanie.

– Co on tu robił? – zastanowiła się głośno Alex.

Pomieszczenie wyglądało bardziej ponuro niż czarne nocne niebo za budynkiem. Ogień szybko się rozprzestrzenił. Straż pożarna prędko zareagowała na telefon na 999, bo remiza była zaledwie kilka ulic dalej. Alex miała nadzieję, że dzięki temu dowody się zachowały. Ich zbieranie w miejscach pożarów zawsze było żmudne i z mnóstwem komplikacji, z którymi potem w pokoju koordynacyjnym zmagała się reszta zespołu.

Pochyliła się niżej nad ludzkimi szczątkami. W ciągu lat pracy śledczej poszerzała swoją wiedzę o brutalnych morderstwach. Ilekroć myślała, że widziała już wszystko, ktoś udowadniał, że zło nie zna granic.

– Jak ktoś mógł zrobić coś takiego? – odezwała się cicho Chloe.

Alex nie odpowiedziała. Chloe widziała w życiu dość zła, by wiedzieć, że czasami nie można go wytłumaczyć, nieważne, jak intensywnie szuka się wyjaśnienia. Pod wieloma względami bezsensowność była najtrudniejsza do zaakceptowania.

Opuszczony szpital w Llwynypii stał kilka ulic od głównej drogi, która łączyła Tonypandy z mniejszymi wioskami w dolinie Rhondda. Mimo lokalizacji w centrum teren szpitala był odizolowany przez rosnące wokół drzewa i zarośla. Ten oddział mieścił się z tyłu głównego budynku, którego ceglane mury pokrywały teraz namalowane sprejem imiona i sprośne rysunki.

Mimo pożaru resztki gryzmołów na łuszczącej się farbie pozostały na przeciwległej ścianie. Alex zastanawiała się przez chwilę, czy sprawca śmierci tej osoby był na tyle bezczelny, że zostawił jakiś podpis. Bez względu na to, co jeszcze mogły tu znaleźć, miały przed sobą dowód, że to nie był wypadek.

Na moment wróciła myślami do swoich drzwi frontowych. Nie wspomniała Chloe o tamtym graffiti. Bo po co? Ile osób obrzucało ją wyzwiskami i obelgami, odkąd pracowała w policji, i nie tylko wtedy? Telefon z komendy o pożarze dostała wkrótce po powrocie do domu, więc nie miała jeszcze czasu porozmawiać z sąsiadami. Wątpiła, żeby ktoś coś widział. Jej drzwi frontowe były dość daleko od ulicy i zbliżał się koniec października; o 17.30 było już ciemno.

Alex skoncentrowała się z powrotem na tym, co leżało przed nią. Ciało przykrywały spalone deski i zwęglone śmieci, jakby ktoś zrobił ognisko z człowieka. Przerażający widok przypominał filmowy horror. Konstrukcja zaskakująco dobrze wytrzymała napór płomieni, które ją trawiły.

– Co to?

Alex wskazała drzwi, którymi weszły. Przy ścianie, na granicy zasięgu ognia, leżał adidas. Przebrnęła przez śmieci i podniosła go dłonią w rękawiczce. Rozpoznała model sprzed lat; i nigdy by nie pomyślała, że jeszcze produkują te buty. Adidas wyglądał na znoszony i zniszczony, jakby ktoś chodził w nim wiele lat.

Wskazała głową but.

– Pamiętasz je?

Chloe pokręciła głową. Alex spodziewała się tego; nie widziała takich adidasów od czasu, kiedy była nastolatką, gdy Chloe jeszcze się nie urodziła. Jeśli but należał do ofiary, to prawdopodobnie nie była młoda, choć w tej chwili nie można było tego stwierdzić. Alex zakładała, że to mężczyzna, ale pewności nie miała.

Towarzyszyło im trzech techników kryminalistycznych w białych kombinezonach ochronnych. Poruszali się jak duchy; ich milczenie tylko potęgowało upiorność tego miejsca. Alex dała but jednemu z nich i mężczyzna włożył go do przezroczystej foliowej torby. Ona i Chloe odsunęły się na bok, żeby technicy mogli popracować bliżej ofiary.

– Orientujesz się, od kiedy ten szpital jest nieczynny? – spytała Chloe.

– Siostrzenica mojego byłego męża urodziła się tutaj. Ile teraz miałaby lat… dwadzieścia osiem? Dwadzieścia dziewięć? Zamknęli go niedługo po tym.

– Odzywał się do ciebie ostatnio?

– Nie, i lepiej niech to sobie daruje.

Prawie zeszła się z nim z powrotem niecały rok temu, co skończyło się katastrofą. Pomyślała wtedy, że chyba lepiej być singielką przez resztę życia. Przez większość dni taka pespektywa wydawała się niezła, ale po ataku na jej dom samotne mieszkanie stało się mniej pociągające.

Wróciły na korytarz, gdzie panował bałagan. Luźne, splątane kable zwisały z sufitu, ostre kawałki połamanych plastikowych paneli leżały na podłodze, porzucony wózek z przyborami medycznymi stał przy otwartych drzwiach następnego oddziału, jakby czekał, aż duch jakiejś pielęgniarki go zabierze.

– Ciarki mnie przechodzą – powiedziała Chloe.

– Ale to fascynujące, nie uważasz? Jakby czas się tu zatrzymał.

Chloe się skrzywiła.

– Skoro tak mówisz.

Aż podskoczyła na dźwięk w głębi korytarza.

– To spece od dochodzeń popożarowych – oznajmiła Alex i poszła przez śmieci na spotkanie z mężczyznami w pełnych strojach ochronnych i z dużą ilością sprzętu.

– Inspektor King. To jest posterunkowa Chloe Lane.

W odpowiedzi jeden z mężczyzn przestawił się i uścisnął wyciągniętą rękę Alex.

– Podejrzenie podpalenia?

Alex przytaknęła.

– Jedna ofiara, płeć jeszcze nieznana.

– To nie pierwszy pożar tutaj – odrzekł mężczyzna. – Nie wiem, ile już razy mówiliśmy, że to miejsce trzeba zburzyć. Stwarza problemy.

Alex zaprowadziła ekipę do pomieszczenia, gdzie leżały zwłoki, i odwróciła się do Chloe.

– Musimy ustalić, czy na pobliskich ulicach są jakieś kamery. Telefon wykonano z budki około dwóch minut drogi stąd. Może gdzieś jest monitoring. Pochodźmy od drzwi do drzwi, porozmawiajmy z mieszkańcami najbliższych domów. To strzał w ciemno, ale skoro stale są tu problemy, może ktoś widział coś podejrzanego.

– Wciąż nie rozumiem, dlaczego w ogóle ktoś tu przyszedł.

– Pewnie z ciekawości. Niektórzy ludzie lubią opuszczone miejsca.

Alex przyglądała się przez chwilę, jak spece od dochodzeń popożarowych zabierają się do pracy. Na szczegóły dotyczące ofiary musiały poczekać do przyjazdu patologa.

– Ktoś zadzwonił anonimowo – ciągnęła z namysłem. Coś jej nie pasowało. Ogień nie zdążył się rozprzestrzenić poza to pomieszczenie, co oznaczało, że ten, kto zatelefonował, zrobił to wkrótce po wybuchu pożaru.

– Myślisz, że mógł wiedzieć więcej? – zapytała Chloe.

– O pożarze na pewno wiedział wystarczająco szybko. Bo dlaczego nie podał nazwiska? Rozłączył się tak prędko, jak się połączył.

Jeden z techników ukucnął przy spalonym ciele i dłonią w rękawiczce wyciągnął coś ze zwęglonych szczątków. Alex rozumiała reakcję Chloe na atmosferę tego miejsca: była niepokojąca, upiorna. Zgon w budynku, gdzie leczono, ratowano od śmierci i zaczynało się nowe życie, zakrawał na ironię losu. Trudno było sobie teraz wyobrazić, jak mogło tu być czysto i sterylnie i tętnić życie.

– Pani inspektor.

Alex się odwróciła. Technik trzymał coś w górze i przywoływał ją gestem.

– To wygląda na część śpiwora – powiedział.

Alex znów spojrzała na zwłoki pod stertą poczerniałych śmieci. Czy ofiara nocowała w szpitalu? Okoliczności śmierci tej osoby wydawały się teraz tym bardziej tragiczne. Szukała tu schronienia i została zabita w miejscu, które zastępowało jej dom?

Kto tak brutalnie i bezlitośnie pozbawił ją życia i dlaczego to zrobił?4

Mahira Hassan nie mogła zasnąć. Leżała w łóżku – prawa strona materaca zawsze była jej – i próbowała się pozbyć natłoku myśli. Zwykle słyszała obok siebie nieustanne chrapanie męża i jego ponowny wyjazd służbowy powinien zapewnić jej teraz upragniony spokój. Mogła policzyć na palcach, ile nocy w ciągu dwudziestu sześciu lat spędziła bez niego, ale od roku wyjeżdżał częściej. Obecnie, zamiast tęsknić za nim, odczuwała ulgę, że go nie ma.

Zastanawiała się, czy Youssef śpi w swoim pokoju hotelowym. Wyobrażała sobie, że tak. Zawsze miał mocny sen. Jak to możliwe, pomyślała, przy tym wszystkim, co się dzieje? Jak by zareagował na wiadomość, że to znów się powtórzyło tego wieczoru?

Usłyszała coś na podeście; ciche stąpanie w dół schodów. Wyśliznęła się spod kołdry, wsunęła bose stopy w kapcie przy łóżka i sięgnęła po szlafrok na krześle. Okrążyła łóżko, wyszła z pokoju i zeszła na dół.

Syed stał w kuchni przed otwartą lodówką, oświetlony w ciemności blaskiem z jej wnętrza. Był w szlafroku i boso, z odsłoniętymi gęstymi ciemnymi włosami na kostkach. Mahira była kiedyś dumna ze swojego najstarszego syna, ale dobry, ciężko pracujący i pełen szacunku chłopak zmienił się z wiekiem. Czasami, kiedy Mahira patrzyła na niego, przychodziły jej do głowy dziwne, nieprzyjemne myśli, których według niej matka nie powinna mieć. Kochała go, ale nie lubiła człowieka, jakim się stał. Haniebna, grzeszna myśl.

Jest jego matką. Chyba nie przyczyniła się do tego, że się zmienił?

Syed wyczuł kogoś za sobą i odwrócił się wolno.

Mahira wskazała karton soku pomarańczowego w jego ręku.

– Ile razy ci mówiłam, żebyś pił ze szklanki?

Podeszła do szafki, wzięła z półki szklankę i postawiła ją przed nim na blacie z większym hałasem, niż zamierzała. Syn wziął szklankę i napełnił ją do połowy.

– To się musi skończyć, Syed.

Pijąc, zerknął na matkę znad brzegu szklanki.

– To tylko sok pomarańczowy – odrzekł z ironicznym uśmieszkiem. Pokręcił głową, odrzucając z twarzy falę potarganych włosów.

Mahira pomyślała, że kiedy dorastał, był przystojnym chłopakiem. Wiedział o tym, ale nie zadzierał nosa. Teraz arogancja i złość odbierały mu urodę. Rozdrażniona, oparła ręce na biodrach. Skąd ta bezczelność? Nie tak wychowali swoich synów.

– Dobrze wiesz, o co mi chodzi.

– Porozmawiaj rano z Jameelem – odparł Syed, dopił sok i wytarł usta wierzchem dłoni. – Nie mam z tym nic wspólnego.

Mahira cmoknęła z niezadowoleniem. Zsunęła ręce z bioder i włożyła je do kieszeni szlafroka.

– Ty zawsze masz z czymś coś wspólnego, Syed. Ilekroć wybucha jakaś bójka, jesteś gdzieś w tle.

Syed podszedł do zlewu i odkręcił kran. Potrzymał przez chwilę brudną szklankę pod strumieniem zimnej wody, po czym postawił ją do góry dnem na suszarce.

– Bronię honoru mojego brata.

Mahira westchnęła.

– Bzdura. Raczej go podjudzasz. Nie uważasz, że nasza rodzina dość już przeszła? Musisz jeszcze pogarszać sytuację?

Kiedy syn ruszył ku niej, poczuła strach: najpierw skurcz żołądka, a potem ucisk w gardle. Pomyślała, że to głupie z jej strony, ale zawsze miała jakąś obawę, która jej przypominała, że nie może być niczego pewna. Syedowi nie można było całkowicie ufać. Znała skutki jego złości. Widziała jego wybuchy wściekłości po okresach milczenia. Kto wie, czy pewnego dnia nie wyładuje się na własnej rodzinie?

– Kiedy wreszcie przejrzysz na oczy? – rzucił ostro. – Gdyby ludzie zostawili nas w spokoju, nie musielibyśmy się bić. Nie ma dnia, żeby jakiś idiota nas nie obraził. Chcesz, żebyśmy unikali ludzi, o to ci chodzi? I co byśmy robili – siedzieli tu zamknięci na zawsze?

Rozejrzał się z pogardą, jakby nie uważał tego miejsca za dom. Wiedziała, że naprawdę to nigdy nie był ich dom. Pozostał w Cardiff, gdzie dorastały ich dzieci. Przeprowadzili się, bo chcieli dobrze, ale okazało się to błędem i nie było już odwrotu. Co zrobiła źle? Starała się, jak mogła, dać im wszystko, co miała, ale wydawało się, że to za mało. Usiłowała utrzymać chłopców na właściwej drodze, ale Syed z niej zbaczał i ciągnął za sobą pozostałych.

– Nie masz wpływu na zachowanie innych ludzi – powiedziała – ale możesz się kontrolować. Nie musisz się bić. Niepotrzebnie zachęcasz do tego Jameela. Możecie odejść.

Syed przewrócił oczami, ominął ją i wyszedł do przedpokoju.

– Nie, nie możemy.

Usiadła przy stole kuchennym i nasłuchiwała, jak syn wraca na górę. Wiedziała, że nie ma sensu iść teraz z powrotem do łóżka, bo nie zaśnie po tym wszystkim. Czekała, pełna niepokoju, tylko tykanie zegara na przeciwległej ścianie i buczenie lodówki towarzyszyło jej myślom. Kiedy zaczęła się obawiać dalszych rozmyślań, wstała, podeszła do zlewu i umyła porządnie szklankę, którą syn tylko opłukał.

Na blacie zadźwięczała jej ładująca się komórka, którą zostawiła tam wieczorem przed pójściem do łóżka. Mahira przecięła szybko kuchnię, żeby dzwonek nikogo nie obudził. Zastanawiała się, kto może do niej telefonować; wiedziała, że o tej porze zapewne usłyszy złą wiadomość.

Brak numeru. Odebrała i jej obawy się potwierdziły.5

Faadi Hassan siedział na brzegu łóżka i wpatrywał się w kalendarz na ścianie swojej sypialni. Robił to prawie codziennie, zawsze z tą samą myślą: czas mija i nic nie trwa wiecznie. Wciągnął przez głowę szkolny sweter, znikając na moment w drapiącej wełnie. Gdyby mógł zostać w niej cały dzień, ukryty przed resztą świata, zrobiłby to.

W przyszłym tygodniu była przerwa semestralna. Wiedział, że perspektywa wolnego tygodnia pomoże mu przetrwać ostatni dzień szkoły, jak w każdym semestrze, kiedy odliczał dni do następnych wakacji. Usłyszał hałas na podeście przed swoim pokojem, a potem Jameel zaczął walić pięścią w drzwi łazienki i krzyczeć do Syeda, żeby się ruszył i wyniósł stamtąd. Faadi przestał pragnąć, żeby ten tydzień już się skończył. W szkole przynajmniej był uwolniony od swoich braci.

Zarzucił plecak na ramię i wyszedł na podest. Jameel stał przed łazienką i stukał wolno w drzwi.

– Do szkoły, grubasie?

Faadi się skrzywił. Nie cierpiał, jak bracia go tak nazywali. Im bardziej tego nie lubił, tym większą przyjemność im to sprawiało. Starał się nie reagować, ale nie potrafił. Nigdy nie umiał ukryć uczuć. Kiedy się martwił, łzy napływały mu do oczu i nie mógł ich powstrzymać. Kiedy się cieszył, jego mina wyrażała radość. Rozciągał cienkie wargi w zaskakująco szerokim uśmiechu i oczy mu błyszczały, co zawsze zdołała zauważyć jego matka.

Już prawie zapomniał, jak to jest być szczęśliwym.

– Co ci się stało w twarz? – zapytał brata.

Jameel miał rozciętą wargę, zakrzepłą krew w kąciku ust i spuchnięty, posiniaczony lewy policzek. Jeśli było to dla niego zawstydzające lub krępujące, to nie okazywał tego.

Machnął ręką w stronę Faadiego, jakby odpędzał muchę.

– Nie twoja sprawa, nic ci do tego. Zasuwaj do szkoły.

Zamek w drzwiach łazienki szczęknął, gdy Syed odryglował go po drugiej stronie. Ukazał się w wejściu owinięty w pasie białym ręcznikiem, nagi tors miał jeszcze wilgotny po prysznicu. Faadi się zaczerwienił na widok gęsto owłosionej piersi brata i jego płaskiego brzucha i odruchowo zasłonił ręką wypukłość swojego.

– Na co się gapisz? – zapytał Syed i pstryknął palcami do Faadiego jak do nieposłusznego psa. – Do szkoły.

Faadi zszedł po schodach do kuchni, gdzie matka ładowała ubrania do pralki. Długie ciemne włosy miała związane w koński ogon, który sięgał do dołu pleców. Z tyłu wyglądała na dużo młodszą kobietę, ale postarzała się na twarzy w ciągu ostatnich paru lat i zmarszczki zdradzały jej wiek.

Odezwał się do niej, ale nie zareagowała, więc powtórzył powitanie. Nie usłyszała go? W końcu się odwróciła i spojrzała na niego ze smutnym uśmiechem. Wstała, wygięła się do tyłu, przyłożyła rękę do dołu kręgosłupa i oparła się o szafkę. Płakała. Kiedyś ukrywała łzy, ale od kilku dni wydawała się nie przejmować, że ktoś je zobaczy.

– Wszystko w porządku?

Przytaknęła i szybko wytarła oczy wierzchem dłoni.

– Nie – odrzekła i znów się rozpłakała, co było krępujące dla nich obojga.

– Co się znów stało? – spytał Faadi. Nie wiedział, co zrobić. Nie przywykł do takich wybuchów uczuć i stał jak wryty, zaniepokojony smutkiem matki. Nie wiedział, co zrobić z rękami. Nie umiał reagować na emocje innych. Nigdy nie radził sobie z własnymi.

Matka pokręciła głową.

– Nieważne. Skup się na szkole.

Podeszła do niego i pogłaskała go po gęstych krótkich włosach. Nie miał nic przeciwko temu, kiedy byli w domu. Ten jej gest sprawiał, że czuł się bezpieczny. Ale gdy czasami robiła to publicznie, policzki go paliły i miał ochotę zapaść się pod ziemię.

– Mamo… – zaczął.

– Chodzi o sklep – odrzekła Mahira, wiedząc, że nie ma sensu ukrywać przed nim czegokolwiek. Miał już trzynaście lat, nie mogła go wiecznie chronić, mimo że bardzo chciała. Gdyby mu nie powiedziała, dowiedziałby się od kogoś innego. – Spalił się.

Faadi się skrzywił.

– Jak to? Kiedy?

– W nocy. Posłuchaj… nie przejmuj się, dobrze?

– Ale co się stało? Dlaczego mnie nie obudziłaś?

Matka znów się uśmiechnęła.

– A co byś zrobił? Po co wszyscy mieliśmy być teraz niewyspani?

– Syed i Jameel wiedzą?

Spochmurniała.

– Nie, jeszcze nie. I proszę… nic im nie mów. Ja to zrobię.

Faadi przeniósł ciężar plecaka z jednego ramienia na drugie.

– Więc nie będziesz tam dzisiaj?

– Muszę zaczekać na wiadomość z policji. Może pójdę tam później.

– Z tatą?

Mahira wzruszyła ramionami.

– Może dziś nie wrócić z pracy.

– Ja z tobą pójdę – zaproponował szybko Faadi. – Po szkole… jeśli nie będziesz tam wcześniej.

Matka się uśmiechnęła i przez moment jej oczy błyszczały.

– Jesteś dobrym chłopcem, Faadi, wiesz o tym, prawda? Nigdy się nie zmieniaj. – Odwróciła wzrok na chwilę. – Idź. – Skupiła uwagę z powrotem na pralce, żeby ukryć smutek. – Czas do szkoły.

Faadi nie ustępował.

– Obiecaj, że zadzwonisz i dasz mi znać.

Mahira znów spojrzała na niego z uśmiechem.

– Obiecuję. Idź już, żebyś się nie spóźnił.6

Alex i Chloe stały w dusznym frontowym pokoju szeregowca, gdzie żar bił z pięciopalnikowego kominka gazowego na ścianie. Alex pamiętała, że kiedy była nastolatką, jej rodzice mieli podobny, zanim zainstalowali centralne ogrzewanie. Jego zapach przywoływał wiele wspomnień, do których nie chciała wracać po tym wszystkim, co przeżyła przez ostatni rok. Tamten pojedynczy kominek w salonie musiał wystarczyć do ogrzania całego domu, ale nie przypominała sobie, żeby w dzieciństwie kiedykolwiek marzła. Gdy wsuwała dwa palce za kołnierzyk koszulowej bluzki, żeby odciągnąć bawełnę od spoconej szyi, wiedziała dlaczego.

– Któraś z pań napije się herbaty?

Mieszkająca tu kobieta musiała mieć co najmniej osiemdziesiąt lat, ale poruszała się z energią kogoś dużo młodszego. Chloe patrzyła z niedowierzaniem i podziwem, jak się krząta: zabiera swoją filiżankę z bocznego stolika i spulchnia kwieciste poduszki na kanapie jak dla długo oczekiwanych gości. Zastanawiała się, czy poranny dzwonek do drzwi po raz pierwszy od jakiegoś czasu zasygnalizował tej kobiecie istnienie życia poza tym domem. Ta myśl przepełniła ją dziwnym smutkiem, który sprawił, że dokuczliwy upał w małym pokoju stał się jeszcze bardziej nieznośny.

– Ja nie – odrzekła Alex. – Dziękuję, pani…

– Adams – przedstawiła się kobieta. – Doris Adams, ale proszę mi mówić po prostu Doris.

Doris wskazała kanapę i Alex z Chloe usiadły na obu końcach. Każda założyła nogę na nogę i oparła łokieć na poręczy, co na moment upodobniło je do dwóch identycznych podpórek na książki nie na swoim miejscu. Alex zauważyła wyszydełkowane ochraniacze na meble pod swoim rękawem i za głową i znów poczuła nostalgię. Zbliżające się urodziny zwiastowały nowe lęki przed starością; niepotrzebne, ale nie mogła się ich pozbyć.

– Rozmawiamy ze wszystkimi na tej ulicy – wyjaśniła. – Czy w nocy widziała pani lub słyszała coś w tutejszym szpitalu?

Doris pokręciła siwą głową.

– Nic, dopóki nie rozległy się syreny. Znów był pożar, tak? W ciągu paru ostatnich miesięcy wybuchło tam kilka.

Alex przytaknęła.

– Więc ktoś tam stale przychodzi, tak?

– Takie miejsca zawsze kogoś przyciągają. Narkomanów, rozrabiające dzieciaki… Wielka szkoda, kiedy się pomyśli, jak tam kiedyś było.

– Długo pani tu mieszka? – zapytała Chloe, ściągając płaszcz. Gdyby go nie zdjęła, upiekłaby się w nim.

– Sześćdziesiąt cztery lata – odrzekła z dumą Doris. – Przeprowadziłam się tutaj po ślubie, ale tylko kawałek, z tej ulicy. Byłam pielęgniarką w tutejszym szpitalu. Siostrą oddziałową na onkologii i hematologii dziecięcej.

Wstała z krzesła, podeszła do staromodnego kredensu i otworzyła górną szufladę. Wyjęła oprawiony w aksamit album zdjęciowy z wytartymi rogami, przecięła pokój i usiadła na kanapie między dwiema śledczymi.

Odwróciła kilka kartek i wskazała fotografię za cienką przezroczystą folią.

– Proszę. To ja.

Czarno-białe zdjęcie pokazywało stojące rzędem pielęgniarki w pełnych uniformach. Niewiele ponad dwudziestoletnia Doris była druga z prawej. Na głowie miała przekrzywiony czepek i uśmiechała się dumnie do obiektywu. Alex pomyślała, że wyglądała całkiem atrakcyjnie. Błysk w oczach starej kobiety sprawiał, że wciąż można było w niej rozpoznać dziewczynę na fotografii.

– Piękne zdjęcie – pochwaliła Chloe.

Alex wstała i odwróciła się do okna, choć niewiele mogła zobaczyć przez firanki, które odgradzały pokój od świata na zewnątrz. Byłyby stąd widoczne tylko domy po drugiej stronie ulicy, ale zastanawiała się, czy z sypialni na górze widać opuszczony szpital. Choć wątpiła, że z tej odległości dałoby się zobaczyć coś przydatnego. Przepytały już większość ludzi z tej ulicy i wydawało się to stratą czasu. Wyglądało na to, że o tej porze roku wszyscy siedzą za zaciągniętymi zasłonami przed telewizorami od szóstej wieczorem.

– Musiało pani być przykro z powodu zamknięcia szpitala – powiedziała.

Wizja wydawała się ponura: mieszkać przez lata w tym samym domu i patrzeć, jak wszystko wokół, co kiedyś kształtowało twoje życie, zamienia się w ruinę. Miasteczko półtora kilometra dalej przy głównej drodze świadczyło o degradacji tej okolicy: sklepy stały puste, budynki miały drzwi i okna zabite deskami, powietrze nad każdą ulicą wydawało się posępne i szare, jakby nawet niebo zrezygnowało z tego, co leży poniżej.

– No cóż. – Doris zamknęła album i wygładziła przód jasnoniebieskiej spódnicy na kolanach. – Wszystko kiedyś się kończy, prawda?

– Niestety tak – przyznała Alex, odwracając się z powrotem twarzą do pokoju. – Dziękuję, że poświęciła nam pani czas. Gdyby pani coś sobie przypomniała, nawet jakiś drobny szczegół, proszę dać nam znać.

Doris wstała i poszła za dwiema kobietami do wąskiego przedpokoju i drzwi frontowych. Śledcze podziękowały jej i wyszły w październikowy chłód. Na ulicy Chloe wciągnęła głęboko zimne powietrze, wdzięczna, że wydostały się z gorącego domu.

– Przemiła kobieta. – Włożyła z powrotem płaszcz. – Wydaje się nie wiedzieć o śmierci w szpitalu. Wszyscy inni na tej ulicy słyszeli o tym.

– Może dawno nie wychodziła z domu – odrzekła Alex i otworzyła swój samochód. – Chodź, tracimy tu czas. Zobaczymy, jak Danowi idzie przeglądanie bazy danych zaginionych osób.

Koniec wersji demonstracyjnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: