Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nie po drodze - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
14 czerwca 2022
Ebook
23,90 zł
Audiobook
26,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
23,90

Nie po drodze - ebook

Aga jest skromną ekspedientką w jednej z popularnych sieciówek z ubraniami. Ma przystojnego narzeczonego, w którym jest zakochana bez pamięci, i dwie przyjaciółki – Monikę i Ankę. Jej życie – poza tymi dodatkowymi pięcioma kilogramami – jest prawie idealne. Prawie, bo nagle narzeczony proponuje przerwę, a przyjaciółka znika. Wtedy Aga poznaje w pubie przystojnego Miłosza, potem wpada na swojego byłego chłopaka, a potem…

No właśnie… Czy faktycznie stara miłość nie rdzewieje?

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8310-014-2
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

NIE PO DRO­DZE

– Nie zro­bisz tego…

Sły­sząc głę­boki męski głos, dok­tor Lidia Cichoń­ska-Wronka odwró­ciła się od okna wysta­wo­wego apteki. Przy­mru­żyła oczy, chro­niąc je przed ostrym słoń­cem, i ze sto­ic­kim spo­ko­jem spoj­rzała na męż­czy­znę, który wła­śnie zszedł z motoru.

– Udo­wod­nić ci to? Zro­bię – odpo­wie­działa twardo, przy­kle­ja­jąc na witrynę kar­teczkę z napi­sem: „LIKWI­DA­CJA”.

– Nie możesz ode­brać temu mia­stu apteki, która jest tu od pół wieku! Naj­pierw pro­wa­dził ją pan Zby­szek, po nim twój Andrzej – męż­czy­zna nie dawał za wygraną. – I to Andrzej dał jej nowe życie! Ludzie z całego mia­sta się tu zjeż­dżają, cho­ciaż mamy jesz­cze dwie inne apteki. Swoją drogą te i tak ledwo zipią, o czym dobrze wiesz. Więc bła­gam, nie niszcz cze­goś, co temu mia­stu jest potrzebne! Lidka, na litość boską!

Lidia w sekundę posmut­niała, a do jej oczu napły­nęły łzy. Sam dźwięk imie­nia jej męża na­dal powo­do­wał nie­zwy­kły ból, choć od tra­gicz­nego wypadku minęły już trzy lata.

– Andrzej by jej nie zamknął. To jego spu­ści­zna, spu­ści­zna jego rodziny. Wasza ciężka praca – naci­skał męż­czy­zna.

Kobieta spoj­rzała na niego wymow­nie. Zaci­snęła pię­ści. Przy­gry­zła wargi. Widać było, że pchają się jej się na język same nie­przy­zwo­ite słowa. Nie wie­działa, czy wybuch­nie pła­czem, czy zwy­czaj­nie mu przy­wali. Od tam­tego tra­gicz­nego wypadku tar­gały nią sprzeczne emo­cje. Od śmie­chu po łzy…

– Ale Andrzeja tu już nie ma i nie będzie. Jestem ja. A ja posta­no­wi­łam zamknąć wła­śnie tę aptekę i to też czy­nię. Czy ci się to podoba, czy nie, drogi Janku – odpo­wie­działa pozor­nie łagod­nym tonem, choć widać było, że w środku aż cała się trzę­sie. Miała w sobie dużo zło­ści i żalu, które ciężko było jej ukryć.

Zawsze, kiedy ich drogi się prze­ci­nały, poja­wiało się mię­dzy nimi napię­cie, któ­rego nie dało się logicz­nie wytłu­ma­czyć.

Lidia była prze­piękną, czter­dzie­sto­kil­ku­let­nią kobietą, miała gęste ciemne włosy obcięte na chło­paka. Ta męska fry­zura doda­wała jej pazura. Usta od zawsze malo­wała nie­na­gan­nie na czer­wono. Dziś miała na sobie let­nią kre­mową sukienkę z guzi­kami w kształ­cie musze­lek.

Jan Wer­ner dobie­gał pięć­dzie­siątki. Ale dla niego czas sta­nął w miej­scu. Na­dal był nie­zwy­kle, nie­mal mło­dzień­czo przy­stojny i bar­dzo tego świa­domy. Zazwy­czaj ele­gancko ubrany w mar­kowe ciu­chy i pod kra­wa­tem, dzi­siaj z powodu panu­ją­cego w Ostró­dzie od kilku dni pie­kiel­nego upału roz­piął koszulę, i to aż o pięć guzi­ków od góry, co inni mogliby uznać za ordy­narne, uwy­dat­nia­jąc nie tylko opa­loną szyję, ale także musku­larny siwy tors. Ota­czał go zapach ostrych per­fum pod­bity potem.

Jan ni­gdy nie afi­szo­wał się swoim sta­tu­sem spo­łecz­nym, jeź­dził sta­rym moto­cy­klem i nie naj­now­szym samo­cho­dem. Może dla­tego, że więk­szość miesz­kań­ców Ostródy zara­biała sezo­nowo i żyła z nie­wiel­kich zarob­ków, nie chciał więc pro­wo­ko­wać ludzi do plo­tek.

Lidka, wysoka jak na kobietę i zawsze w butach na wyso­kich obca­sach, czę­sto spo­glą­dała dzięki temu na ludzi z góry. Jan nato­miast był dobre pięt­na­ście cen­ty­me­trów od niej wyż­szy, co dawało mu psy­cho­lo­giczną prze­wagę w walce, która się mię­dzy nimi toczyła.

– Widzę, że ty na­dal nie masz w sobie za grosz wyczu­cia i taktu – stwier­dziła spo­koj­nie, mru­żąc jasne oczy, tym razem nie z powodu rażą­cego słońca.

– Lidka. Na litość boską, od śmierci Andrzeja minęły już lata. Czas, byś wzięła się w garść. Apteka jakoś funk­cjo­no­wała do tej pory, nie pozwolę ci jej zamknąć. – Męż­czy­zna pod­szedł do witryny i gwał­tow­nym ruchem zerwał przy­kle­jone przed chwilą ogło­sze­nie.

– Czy ty zdur­nia­łeś do reszty?! Co ty wypra­wiasz?! – Pró­bo­wała wyszar­pać mu kartkę.

– Straj­kuję! Masz się wziąć w garść – odpo­wie­dział twardo, zatrzy­mu­jąc jej rękę, którą się­gała po ogło­sze­nie.

– Łatwo ci mówić. Toczysz wesołe życie pięć­dzie­się­cio­latka u boku cudow­nej panienki dzie­sięć lat młod­szej od cie­bie. Nie masz dzieci, nie masz zobo­wią­zań, a jedyne, co cię inte­re­suje, to przy­by­wa­jące zera na twoim kon­cie – powie­działa z prze­ką­sem. – A i jesz­cze może gdzie pole­cieć na waka­cje. Male­diwy, Kosta­ryka? Albo tam, gdzie te twoje młode dziew­czyny teraz jeż­dżą, Tulum – dodała.

Jan się zago­to­wał i w akcie despe­ra­cji, żeby nie powie­dzieć o parę słów za dużo, porwał ogło­sze­nie w drobny mak. Widok doj­rza­łego męż­czy­zny drą­cego zwy­kłą kartkę z ogromną zacię­to­ścią był naprawdę zabawny.

Jan nie miał zamiaru wypro­wa­dzać Lidki z błędu, bo tak naprawdę od dwóch lat był sam. Z Kasią roz­stał się, bo zosta­wiła go dla młod­szego – typowe w jego wieku. Zawsze też marzył o dużej rodzi­nie i dzie­ciach – o czym Lidka dosko­nale wie­działa, był to więc celowy przy­tyk, na który posta­no­wił nie reago­wać, bo nie chciał jej dodat­kowo ranić ani wsz­czy­nać awan­tury. Znał ją nie od dzi­siaj i wie­dział, że to tem­pe­ra­mentna kobieta.

– Czyli nie chcesz się doga­dać? Widzę, że cię nie namó­wię… – Spo­waż­niał i wbił w nią spoj­rze­nie.

– Nie namó­wisz.

– W takim razie odsprze­daj mi tę aptekę wraz z pra­cow­ni­kami – zapro­po­no­wał cicho, ale sta­now­czo.

– Słu­cham? – zapy­tała Lidka z nie­do­wie­rza­niem, total­nie zasko­czona.

– Odsprze­daj mi aptekę – powtó­rzył. – Ile chcesz? Sto tysięcy? Dwie­ście? Lokal wiem, że jest od mia­sta…

Serce jej zadrżało. Nagle ude­rzyło ją poczu­cie ogrom­nej straty. Nie wie­działa w sumie dla­czego. Prze­cież od mie­sięcy biła się z myślami, co zro­bić z tym miej­scem. Prze­cież chciała je zamknąć. A teraz, kiedy Jan zapro­po­no­wał prze­ję­cie rodzin­nego biz­nesu Wron­ków, zro­biło jej się żal. Wró­ciły wspo­mnie­nia zwią­zane z tym miej­scem. Od pierw­szego poca­łunku z Andrze­jem na zaple­czu apteki, po test cią­żowy, który zro­biła tutaj w toa­le­cie.

– Nie mogę, Jan…

Roz­pła­kała się.

Choć znali się pra­wie trzy­dzie­ści lat, Jan nie wie­dział, jak się ma zacho­wać. Przy­tu­lić ją, pocie­szyć? Posta­no­wił, że będzie chłodny, że nie skróci dystansu, jaki powstał mię­dzy nimi dawno temu.

– Prze­myśl moją pro­po­zy­cję, i radzę, zrób to szybko, zanim pół mia­sta się tu zbie­gnie.

Kro­pla potu spły­nęła jej po skroni, a sta­ran­nie wyko­nany maki­jaż zaczął się roz­pły­wać. Nawet wodo­od­porny tusz oka­zał się za słaby na tę pogodę, a pod oczami poja­wiły się jej ciemne plamy. Kątem oka dostrze­gła wła­ści­cieli pobli­skich knajp i prze­chod­niów, któ­rzy z uwagą przy­glą­dali się jej i Janowi. Miał rację, nie miała ochoty na publiczne pra­nie bru­dów.

– Nie musimy roz­ma­wiać o tym tutaj – powie­działa już spo­koj­niej­szym tonem.

– Ależ ow­szem, musimy. – Jan pozo­stał nie­ugięty. Prze­tarł dło­nią czoło, na któ­rym rów­nież zaczął się skra­plać pot. – Zawsze możemy wejść do two­jej apteki. Jesz­cze two­jej. Tam chyba działa kli­ma­ty­za­cja…

_Jesz­cze two­jej. A to palant_, pomy­ślała Lidka z wście­kło­ścią.

– Wiesz co, Janie? – Chrząk­nęła wymow­nie. – Gdzieś mam twoją pro­po­zy­cję. – I nie cze­ka­jąc na reak­cję sta­rego kolegi, ode­szła, bez­czel­nie go igno­ru­jąc.

Posta­no­wiła, że te nerwy musi ochło­dzić Porn Star Mar­tini, i gdzieś miała, że docho­dziła led­wie dwu­na­sta.

– Jak­byś się namy­śliła, wiesz, gdzie mnie szu­kać! – krzyk­nął za nią Jan, odpa­la­jąc swój moto­cykl.

Gło­śny huk sta­rego har­leya był świet­nym pod­su­mo­wa­niem całego spo­tka­nia. Męż­czy­zna w sekundę znik­nął wszyst­kim gapiom z pola widze­nia._A to palant. Nic się nie zmie­nił. Cho­lerny Janek._ Lidka nie mogła prze­stać myśleć o roz­mo­wie, która odbyła się pod jej apteką. Sączyła już dru­giego drinka i odprę­żała się wido­kiem na Jezioro Drwęc­kie. Przez chwilę przy­szło jej nawet na myśl, by odsprze­dać część udzia­łów Jan­kowi, ale szybko odwio­dły ją od tego wspo­mnie­nia o zmar­łym mężu. _Prze­cież Andrzej by mnie zabił, gdy­bym sprze­dała aptekę jego naj­więk­szemu kon­ku­ren­towi._ Zaśmiała się pod nosem.

Przy­po­mniała jej się sytu­acja, gdy mieli po dwa­dzie­ścia parę lat i Janek nie wie­dział jesz­cze, że Lidka rand­kuje z Andrze­jem. W Ostró­dzie była wtedy tylko jedna dys­ko­teka, Złoty Lopez. Wła­ści­wie spe­luna. Ciemna od dymu papie­ro­so­wego, z obskur­nymi hoke­rami i pufami z czer­wo­nej skóry. Miej­sce bar­dziej przy­po­mi­nało ubogi klub go-go niż dys­ko­tekę, ale było to jedyne miej­sce, w któ­rym można było napić się piwa z nale­waka i potań­czyć. Par­kiet był nad­zwy­czaj cia­sny i zawsze wypeł­niony po same brzegi.

Lidka zwra­cała na sie­bie uwagę wszyst­kich, i to od zawsze. Miała wtedy dłu­gie ciemne włosy, zgrabne nogi, łydki niczym zapałki, pełne piersi i piękne usta. Nie potrze­bo­wała nawet grama maki­jażu, by wyglą­dać jak modelka.

Tam­tego dnia miała na sobie jeansy i biały T-shirt bez sta­nika, w spo­sób oczy­wi­sty pobu­dzała więc wyobraź­nię męż­czyzn. Kiedy bez­tro­sko tań­czyła na par­kie­cie, a Andrzej poszedł po kolejne piwa, Jan zaczął ją zaga­dy­wać. Z boku wyglą­dało to tak, jakby na siłę chciał jej coś wytłu­ma­czyć, a potem wycią­gnąć do tańca w parze – któ­rego Lidka nie­na­wi­dziła. Krą­żył wokół niej, zaga­dy­wał, a nawet obła­py­wał, pró­bu­jąc namó­wić do przy­tu­la­nego. Jego zacho­wa­nie było nie do wytłu­ma­cze­nia. Z jed­nej strony chciał coś jej wyja­śnić, a z dru­giej zacho­wy­wał się, jakby była jego.

Wtedy poja­wił się Andrzej.

– Nie widzisz, że ta pani nie jest zain­te­re­so­wana. – Puk­nął Jana dwa razy w ramię.

Jan był już wtedy uoso­bie­niem sek­sa­pilu: męski, tajem­ni­czy, z kan­cia­stymi rysami twa­rzy i dwu­dnio­wym sztyw­nym zaro­stem. Cie­szył się nie­zwy­kłym powo­dze­niem u kobiet.

– A kim ty jesteś, żeby mnie pouczać? – odburk­nął Andrze­jowi.

– Kimś, kogo powi­nie­neś zapa­mię­tać. Lidka jest moją kobietą i skoro daje ci do zro­zu­mie­nia, że nie ma ochoty na taniec z tobą, to powi­nie­neś to usza­no­wać. – Spoj­rzał wrogo na Jana, po czym dodał, zwra­ca­jąc się do Lidki: – Nie pozwolę, żeby jakiś palant zakłó­cał twój spo­kój, kocha­nie. – Puścił do niej oko.

– Coś ty powie­dział? Palant?! Ja ci zaraz dam palanta! – krzyk­nął Jan i rzu­cił się z pię­ściami na Andrzeja.

Przez kilka lat wspo­mi­nano w Ostró­dzie, jak to dwóch leka­rzy kotło­wało się po brud­nej pod­ło­dze Zło­tego Lopeza. Andrzej z walki wyszedł z pod­bi­tym okiem, a Jan… jak to Jan, bez żad­nego uszczerbku na zdro­wiu.

– Jesteś dzielny, kocha­nie, mój ty kara­teko. – Lidka gła­dziła Andrzeja po gło­wie już w dro­dze powrot­nej do domu.

Tak naprawdę chciało jej się wtedy strasz­nie śmiać. Żaden prawy sier­powy wymie­rzony w Jana nie był celny. Wła­ści­wie z boku Andrzej wyglą­dał jak pię­cio­la­tek macha­jący rękoma na oślep. I tak była wtedy z niego bar­dzo dumna. Wal­czył o nią jak lew.

Teraz, gdy wspo­mi­nała tam­ten wie­czór i owio­nęło ją cie­płe powie­trze, wyobra­ziła sobie gwieź­dzi­ste niebo i ich samych, wol­nych, bez­tro­skich, zako­cha­nych.

Odda­łaby wszystko, by cof­nąć czas.

– Jesz­cze jedno Porn Star Mar­tini, popro­szę. – Mach­nęła do kel­nerki, wyry­wa­jąc się ze wspo­mnień.

Deli­katny szum w gło­wie na chwilę pozwo­lił zapo­mnieć jej o tra­ge­dii i wró­cić myślami do pięk­nych momen­tów z mężem. Lek­ce­wa­żyła nawet gapiów, któ­rzy, odkąd przy­je­chała do Ostródy, śle­dzili każdy jej krok.

_Tak, jest dwu­na­sta, a ja raczę się drin­kami, i do tego mam roz­ma­zane oczy. Tak, to ja._ Mówiła w myślach do sie­bie, prze­chy­la­jąc kie­li­szek ze zdra­dli­wym drin­kiem skła­da­ją­cym się z wódki, pro­secco i mara­kui.Lidia i Andrzej two­rzyli bar­dzo szczę­śliwe mał­żeń­stwo. Wręcz wzor­cowe. Wszyst­kie kole­żanki jej go zazdro­ściły. Mimo dzie­lą­cej ich spo­rej róż­nicy wieku, doga­dy­wali się bez­błęd­nie. Andrzej był bar­dzo opie­kuń­czy i odpo­wie­dzialny. Przy nim nie musiała się mar­twić o nic.

Poznali się na stu­diach, kiedy Andrzej pew­nego razu zastę­po­wał jej pro­fe­sora na zaję­ciach z ana­to­mii. Po wykła­dach umó­wili się na kawę i szybko zostali parą. Nie było w ich związku więk­szych wzlo­tów i upad­ków, ani też fajer­wer­ków jak z kome­dii roman­tycz­nej. Tak samo uło­żyło im się w życiu zawo­do­wym. Ona była zna­nym i cenio­nym gine­ko­lo­giem, total­nym pra­co­ho­li­kiem, a on po uda­nej karie­rze jako kar­dio­chi­rurg prze­jął do pro­wa­dze­nia rodzinną sieć aptek. Nic się też nie zmie­niło, gdy na świe­cie poja­wił się ich syn. Wycho­wy­wali go zgod­nie, dzie­ląc się opieką nad nim po part­ner­sku. Godna pozaz­drosz­cze­nia sta­bi­li­za­cja.

Jeden felerny dzień zmie­nił wszystko. Czter­na­sty maja – tę datę Lidia zapa­mięta do końca życia.

Nie dość, że zaspała, to jesz­cze jej pacjentka z zagro­żoną ciążą zaczęła przed­wcze­śnie rodzić. Nie mogła jej zosta­wić pod okiem innego leka­rza, który nie znał tak dobrze sprawy jak ona. W fer­wo­rze rato­wa­nia życia dziecka i matki, zapo­mniała, że miała ode­brać syna ze szkółki pił­kar­skiej.

W ostat­niej chwili zadzwo­niła do Andrzeja:

– Kocha­nie, zabi­jesz mnie. Zabi­jesz – bła­gal­nym tonem rzu­ciła do słu­chawki.

– Czego znowu zapo­mnia­łaś? – Andrzej uśmiech­nął się, zna­jąc swoją żonę jak wła­sną kie­szeń. – Mam roz­wie­sić pra­nie? Czy zro­bić zakupy?

– Zapo­mnia­łam o… naszym dziecku. Miko­łaj koń­czy tre­ning za trzy­dzie­ści minut, a ja nie mogę zosta­wić pacjentki… nie zdążę go na czas ode­brać. Poje­dziesz, pro­szę?

– Jasne, że go odbiorę, przy oka­zji może kupię coś na kola­cję? – Andrzej był bar­dzo spo­kojny i nie miał pre­ten­sji do żony, że w ostat­niej chwili infor­muje go o tak waż­nej rze­czy.

– Kocham cię! Chyba dziś wie­czo­rem będę musiała się bar­dziej posta­rać – zalot­nie zasu­ge­ro­wała nocne igraszki.

– Oj nie kuś, Lidziu, nie kuś. – Zaśmiał się rado­śnie do żony.

Andrzej aku­rat robił to, co kochał naj­bar­dziej, czyli objeż­dżał swoje war­szaw­skie apteki na moto­rze. Wie­dział, że powi­nien cof­nąć się do domu po auto, by ode­brać syna, ale doszedł do wnio­sku, że na tak krót­kiej tra­sie nic im się nie sta­nie. _Dzie­ciak się ucie­szy i nie będzie na mnie cze­kał,_ pomy­ślał.

Kiedy pod­je­chał swoim har­leyem pod szkołę, Miko­łaj nie posia­dał się z rado­ści.

– Tato! Tato! Jedziemy dzi­siaj moto­rem?! – krzy­czał i bie­gał rów­no­cze­śnie. Wszyst­kie dzie­ciaki mu tego zazdro­ściły.

– Tak, mama musiała zostać w pracy. Dam ci mój kask, bo to taka nagła akcja – powie­dział do syna, który od razu chwy­cił za nakry­cie głowy i nało­żył na swoją blond czu­prynę, mocno go zapi­na­jąc. Andrzej mocno pocią­gnął za pasek, dopa­so­wu­jąc kask, i ruszyli w drogę.

Miko­łaj przez całą drogę był zachwy­cony, bo rzadko kiedy tata wiózł go moto­cy­klem.

– Ale super! – krzy­czał przez pół drogi.

Nie­stety radość w sekundę zamie­niła się w dra­mat. Usły­szeli gło­śne trą­bie­nie, po czym zoba­czyli zbli­ża­jący się w ich kie­runku samo­chód dostaw­czy. Widać było, że męż­czy­zna stara się wyha­mo­wać, jed­nak bez­sku­tecz­nie. Pisk opon mie­szał się z dźwię­kiem klak­sonu. Potem było sły­chać już tylko huk i krzyki ludzi.

Moment, w któ­rym Lidka usły­szała tra­giczną wia­do­mość, prze­śla­duje ją po dziś dzień. Wystar­czy, że zamyka oczy, a widzi całą sytu­ację. Zdą­żyła wła­śnie ode­brać poród, jesz­cze chwilę wcze­śniej trzy­mała nie­mowlę na rękach. Odpo­czy­wała wła­śnie w pokoju lekar­skim, kiedy zadzwo­nił tele­fon. Na wyświe­tla­czu poja­wił się obcy numer.

– Dok­tor Cichoń­ska-Wronka, słu­cham?

– Dzień dobry, pani dok­tor, z tej strony pro­fe­sor Kali­ski ze szpi­tala na Woło­skiej. Mam dla pani złe wie­ści…

Gdy usły­szała te słowa, kolana się pod nią ugięły, pomy­ślała, że może Andrzej zro­bił w tajem­nicy przed nią jakieś bada­nia i wła­śnie przy­szły wyniki albo jakaś jej pacjentka tra­fiła wła­śnie na Woło­ską.

Mil­czała.

Dok­tor po dru­giej stro­nie słu­chawki chrząk­nął.

– Pani Lidio, pani syn i mąż mieli poważny wypa­dek. – Wziął głę­boki wdech. – Nie­stety Miko­łaj zgi­nął na miej­scu i nie byli­śmy wsta­nie nic zro­bić, by go ura­to­wać. A pani mąż znaj­duje się u nas w szpi­talu, z licz­nymi obra­że­niami, w tym czaszki. Jest w śpiączce…

Pomiesz­cze­nie zawi­ro­wało wokół Lidki, świa­tełka z sufitu zamie­niły się w żółte krę­cące się okręgi. Kobieta zamknęła oczy i nie­mal zemdlała.

– Halo, halo, pani Lidio, czy jest tam pani? – w słu­chawce ode­zwał się lekarz. – Musi pani przy­je­chać do nas jak naj­szyb­ciej.

Połą­cze­nie zostało prze­rwane…

Przez kolejne dwa dni Andrzej wal­czył o życie w szpi­talu. Lidia do ostat­niej chwili wie­rzyła, że zda­rzy się cud. Zże­rały ją wyrzuty sumie­nia. Ana­li­zo­wała ten feralny dzień godzina po godzi­nie, wie­działa, że gdyby sama ode­brała syna, nie doszłoby do tra­ge­dii. Nie mogła sobie daro­wać, że wybrała pracę, a nie wła­sne dziecko. Chciała cof­nąć czas, żeby wszystko napra­wić. Całe dnie spę­dzała przy szpi­tal­nym łóżku, mówiąc do swo­jego męża. Bła­gała go, by się nie pod­da­wał. Wyzna­wała mu miłość na wszyst­kie spo­soby świata. Prze­pra­szała go za swój pra­co­ho­lizm. Pro­siła, by z nią został. Modliła się. Pie­lę­gniarki, które ją obser­wo­wały, nie­raz po cichu ocie­rały łzy.

– Kocha­nie, nic się nie stało, to nie twoja wina. Obudź się, pro­szę, nie opusz­czaj mnie. Jesteś miło­ścią mojego życia. Andrzej, bła­gam… Bóg ode­brał mi już syna, niech nie zabiera mi i cie­bie…

Maszyna, do któ­rej był pod­łą­czony, nagle zaczęła pikać, a na wyświe­tla­czu ekranu poja­wiła się cią­gła linia. Lidia zerwała się na równe nogi i zaczęła wzy­wać pomocy. Szybko naci­snęła alar­mowy guzik.

W sekundę do pokoju Andrzeja zle­cieli się leka­rze i sta­rali się go reani­mo­wać. Bez­sku­tecz­nie.

Prze­cią­gły dźwięk ozna­cza­jący brak czyn­no­ści życio­wych roz­brzmie­wał w jej uszach jesz­cze przez długi czas.

Nie uro­niła wtedy ani jed­nej łzy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: