Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Niebo nad jej głową - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
18 maja 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
33,90

Niebo nad jej głową - ebook

Ostatni tom serii „Jedyne takie miejsce”! Autorka miłosnych opowieści zabierze was w kolejną śmiałą podroż!

 

Adrian pracuje jako barman w bardzo znanym sopockim klubie. Wyrwał się z małej mieściny i ułożył sobie życie na własnych zasadach: nie chciał studiować ani godzić się na to, by ktoś decydował za niego w jakiejkolwiek sprawie. Mężczyzna pragnął uwolnić się od ran zadanych mu w przeszłości i dowiedzieć się, kim naprawdę jest. Ale czy już to odkrył?

 

Blanka dopiero co skończyła osiemnaście lat i wkracza w dorosłe życie. Wychowana w domu dziecka nauczyła się pokonywać przeciwności. Los zaś zmusił ją do podjęcia wielu trudnych decyzji. Naznaczona stratą chce odnaleźć własną ścieżkę. Niespodziewanie na jej drodze staje pewien nieznajomy. Dziewczyna nie wie, czy komukolwiek pozwoli się dotknąć naprawdę – czule i z namiętnością. Niektóre bariery trudno przełamać.

 

Jedno miejsce połączy losy tej dwójki. Jedno spojrzenie zmieni ich przeznaczenie. Jeden pocałunek sprawi, że niebo nad ich głowami przyjmie kolory szczęścia!

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67054-69-0
Rozmiar pliku: 939 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Blanka

Kawa… Przez wielu nazywana napojem bogów. Dla mnie był to po prostu nieodłączny element dobrego początku każdego dnia. Stałam przy zakurzonym oknie w mojej zapuszczonej, błagającej o remont kawalerce, obserwując kłócącą się na dziedzińcu parę. Wyglądało to na poważny konflikt natury śmieciowej, bo to właśnie duży, metalowy kontener znajdował się w centrum całej awantury, obserwowanej przez wychylających się z okien, żądnych sensacji sąsiadów.

Objęłam palcami duży, porcelanowy kubek z czarnym kotem, który dostałam trzy lata temu na święta Bożego Narodzenia. Od codziennego używania nabawił się już kilku odprysków i cienkiej, póki co niegroźnej siateczki pęknięć wewnątrz. Nie byłabym w stanie zliczyć, ile litrów kawy pomieścił przez ten czas… To tylko kubek, przedmiot, rzecz martwa, a miał dla mnie ogromną wartość i wielkie znaczenie. Chociażby dlatego, że dostałam go od przemiłej pani Gabrysi, która od dnia, gdy trafiłam do bidula, otoczyła mnie swoją szczególną opieką i sprawiła, że lata spędzone w tamtym miejscu nie wydawały się takie straszne. Była tam jedyną osobą, którą darzyłam jakimikolwiek uczuciami. Reszta opiekunów, inne dzieciaki… Odnosiłam się do nich absolutnie obojętnie. Tylko nie do niej. Tylko nie do pani Gabrysi.

Dopiłam kawę, a następnie umyłam kubek w wołającym o pomstę do nieba zlewie, po czym wytarłam naczynie kupionym niedawno ręcznikiem kuchennym i odłożyłam je na blat. Moja kuchnia była tak mała, że stojąc w miejscu, mogłam dosięgnąć szafek, miniaturowej lodówki z odzysku, zlewu, a także wyjrzeć przez okno, żeby poobserwować nadal kłócącą się przy śmietniku parę.

Przeszłam do niewiele większego od kuchni pokoiku, gdzie leżał mój jednoosobowy materac, a zaraz obok nierozpakowany karton z minimalną liczbą rzeczy osobistych, jaką posiadałam. Zerknęłam z politowaniem na starą, rozklekotaną komodę bez uchwytów i raz jeszcze zastanowiłam się, czy powinnam wkładać tam swoje ubrania. W pomieszczeniu panował półmrok, bo okno było tak brudne, że praktycznie nie przepuszczało światła, a zwieszająca się ze ścian tapeta tylko dopełniała rozpaczliwego obrazu kawalerki. Została mi podarowana ze Skarbu Państwa. Wprowadziłam się do niej kilka dni temu, lecz w pierwszej kolejności zabrałam się nie do sprzątania, a do szukania pracy, bo na starcie nie dysponowałam funduszem na jakikolwiek remont tej niewielkiej, przeznaczonej tylko dla mnie przestrzeni. Miałam szczęście, bo udało mi się zdobyć zatrudnienie jako kelnerka w popularnym sopockim klubie „Spaceship”. Sezon rozpoczął się na dobre, turyści zjechali się tłumnie z całej Polski, a właściciele wywiesili ogłoszenie, że szukają kogoś do obsługi. Co prawda nie była to praca moich marzeń, a służbowy uniform, który dostałam, czyli krótka, zdecydowanie zbyt wydekoltowana czarna sukienka, wywoływał moją konsternację, ale – jak to się mówiło? – na bezrybiu i rak ryba, a jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. No to postanowiłam polubić pracę w „Spaceship”, z uśmiechem nosić skąpy strój, a później kawałek po kawałku doprowadzać moją kawalerkę do stanu używalności. Podobno żadna praca nie hańbi, a ja naprawdę potrzebowałam pieniędzy. Dom dziecka wypełnił swoje obowiązki, osiągnęłam pełnoletniość i teraz musiałam radzić sobie sama.

Dziś miałam zacząć i ze strachu żołądek ścisnął mi się tak bardzo, że nie byłam w stanie zmęczyć nawet kromki chleba z pomidorem. Wchodziła mi tylko kawa, chociaż zdawałam sobie sprawę, jak bardzo niezdrowo pić ją na czczo. To mogło się skończyć wrzodami żołądka za kilka lat.

Postanowiłam wykorzystać pierwszy, słoneczny dzień lipca i umyć te koszmarnie zapuszczone okna, żeby do środka wreszcie dostało się więcej światła. W sklepie znajdującym się kilkaset metrów od mojej kamienicy kupiłam płyn do szyb, jakieś wiaderko, ścierki i ręczniki papierowe. W bidulu nauczono mnie wypełniać wszystkie obowiązki domowe. Tam nie było sentymentów, każdy z nas miał przydzielone zadania i musiał je wykonywać. Szkoła i nauka to jedno, ale przygotowanie nas do dorosłego życia to już zupełnie coś innego. Podczas gdy moi rówieśnicy złorzeczyli na opiekunki za to, że kazały nam na przykład myć ubikacje, ja starałam się do tego jak najlepiej przykładać, bo wiedziałam, że kiedyś będę musiała zadbać o porządek we własnym domu, a u mojego boku nie pojawi się nagle troskliwa mama, która pokaże mi, jak się wszystko robi.

Bo ja nie miałam mamy. Kobieta, która wydała mnie na świat, była ćpunką. Facet, który mnie spłodził, był ćpunem. Oboje dawali w żyłę, wciągali i palili, odkąd pamiętam… Dlatego im mnie zabrano. I całe szczęście, bo pewnie miałabym w życiu tak samo przesrane jak oni. Dom dziecka mnie uratował. Dzięki niemu nie poszłam w ich ślady i zamiast zostać młodocianą narkomanką, stałam się kimś, kto brzydził się dragami najbardziej na świecie.

Jakiś rok temu pani Gabrysia poprosiła, żebym poszła do gabinetu dyrektorki, bo ta miała dla mnie jakąś informację. Na ułamek sekundy przeraziłam się, sądząc, że ktoś wpadł na idiotyczny pomysł, żeby mnie adoptować. Nigdy nie chciałam zostać adoptowana. Przez osiem lat mojego pobytu w bidulu próbowano dwukrotnie, lecz ja w obu przypadkach zniechęciłam zainteresowanych tak skutecznie, że zrezygnowali i dali mi święty spokój. Było mnóstwo innych dzieciaków, które marzyły o normalnym domu i rodzicach. Nie chciałam zabierać szansy komuś, kto bardziej zasługiwał na to, żeby być kochanym. Wtedy, na rozmowie w gabinecie dyrektorki, dowiedziałam się, że moja „matka” zaćpała się na śmierć, a typ nazwany przez siedzącą za biurkiem kobietę moim „ojcem” wyszedł z ich meliny, nie zabrawszy ze sobą żadnych rzeczy osobistych, i zaginął. Dwa dni później przekazano mi informację, że znaleziono go gdzieś w rowie. Martwego, oczywiście.

Nie żałowałam ich. Nie czułam żadnego smutku, ukłucia w okolicach serca czy łez szczypiących pod powiekami. Od lat pracowali na taki koniec. Nie szanowali zdrowia, a potem byli tak głęboko uzależnieni, że nie dało się ich uratować.

Chciałam żyć inaczej. Normalniej. Chciałam pracować, mieć zawsze czyste mieszkanie i najzwyczajniej w świecie dobrze się prowadzić. Dlatego nawet ta zapuszczona kawalerka sprawiała mi radość. Bo dostałam własny kąt. Po raz pierwszy w życiu miałam przestrzeń tylko dla siebie. Bez dzielenia pokoju z innymi dzieciakami, bez znoszenia ich rozmów, śmiechów i krzątaniny, gdy marzyłam, by już zasnąć.

Może to nie był idealny, wymarzony początek.

Ale był mój. Dostałam szansę na nowy start i zamierzałam ją wykorzystać najlepiej, jak to tylko możliwe.

Wieczorem ze skrytki w piwnicy wyprowadziłam mój stary składak, który odrestaurował mi nieco pan Staszek, woźny w domu dziecka, i pojechałam do klubu „Spaceship”. Po drodze cieszyłam oczy widokiem promieni zachodzącego słońca na horyzoncie Morza Bałtyckiego i wczasowiczów przechadzających się promenadą. Przy popularnym sopockim molo zatrzymałam się na moment, żeby podziwiać latające wokół mewy. Powietrze było przyjemne i słone, niebo przybierało barwy czerwieni i żółci przechodzącej w kolor pomarańczowy. Sopot wyglądał magicznie. W chwilach takich jak ta cieszyłam się, że właśnie to miasto wybrałam na swoje miejsce do życia.

Klub „Spaceship” znajdował się blisko centrum. Był to olbrzymich rozmiarów budynek, który jednak z zewnątrz wyglądał raczej niepozornie – jeśli nie liczyć ogromnego, połyskującego szyldu z nazwą miejsca, którą otaczały planety i statki kosmiczne. Logo nie przedstawiało się ani trochę kiczowato, lecz wywoływało efekt WOW. Pozostawiłam rower przy znajdującym się w pobliżu sklepie spożywczym, poprawiłam szorty oraz bluzkę i ze ściśniętym żołądkiem ruszyłam do „Spaceship”.

Stojący przy wejściu ochroniarz – olbrzymi, ubrany na czarno, z tribalami na potężnych ramionach, robiący spektakularne wrażenie – zapytał mnie o nazwisko, chyba tylko dla formalności, bo zapowiedziałam wcześniej, o której przyjdę, po czym skinął sztywno swoją ogoloną na łyso głową i wpuścił mnie do środka. Wnętrze klubu było ciemne, lecz od samego progu bardzo ekskluzywne. Podświetlana podłoga sprawiała wrażenie, jakby kroczyło się wśród gwiazd. Ściany mieniły się jak nocne niebo, wszechobecne lustra pozwalały spojrzeć na swoje odbicie, ale i zapewne przekonać się, jak ogromny jest wyraz zachwytu na twarzach innych gości. Po opuszczeniu długiego, rozgwieżdżonego korytarza wychodziło się na ogromną salę.

To dopiero odbierało mowę…

Parkiet mienił się dokładnie tak samo jak podłoga w korytarzu. Bar zbudowany był tak, żeby przypominał statek kosmiczny. Pod wysokim sufitem zamontowano platformy i rozmieszczone na różnych wysokościach boksy, które kształtem przywodziły na myśl planety układu słonecznego. Światła, w jednych miejscach przygaszone, w innych wręcz rażące, sprawiały, że wnętrze wyglądało ekskluzywnie i zachwycająco. Rozmach, z jakim wszystko zostało urządzone, naprawdę przyprawiał o zawrót głowy.

Miałam pracować w najpopularniejszym klubie w Trójmieście, a może i nad całym Bałtykiem. Jak to w ogóle możliwe?

Los najwyraźniej stwierdził, że chce się do mnie uśmiechnąć…

Po kilku minutach wgapiania się w kosmiczne dekoracje i detale, które stanowiły niesamowitą całość, w końcu zmusiłam nogi do współpracy i skierowałam się do ogromnego baru, gdzie wedle wcześniejszych zapowiedzi powinna kręcić się menadżerka „Spaceship”. Wyciągnęłam z kieszeni szortów telefon i upewniłam się co do imienia i nazwiska kobiety, z którą miałam się spotkać za kilka chwil.

Gloria Soletto. Okej. Zapamiętam.

– Hej – rzuciłam, dostrzegłszy nieopodal jakiegoś chłopaka.

Odwrócił się, stawiając na stoliku skrzynkę z alkoholem.

– Hej – powiedział powoli i ledwie dostrzegalnie zmarszczył brwi. Zaraz jednak najwyraźniej zrozumiał, kim jestem i po co przyszłam, bo uśmiechnął się lekko i uniósł palec do góry. – Daj mi chwilę.

Zniknął w bocznym wejściu i tak jak zadeklarował, po dosłownie chwili wrócił w towarzystwie bardzo barwnej istoty. Miała niebieskie włosy, duże oczy, kolczyk w wardze i mnóstwo kolorowych tatuaży – pokrywały niemal każdy odkryty skrawek jej ciała. W czarnych szortach i topie wyglądała świetnie, eksponując nie tylko swoje dziary, ale także nienaganną figurę. Zdmuchnęła z oka kosmyk włosów, który jej przeszkadzał, i uśmiechnęła się, podchodząc do mnie z wyciągniętą ręką.

– Ty pewnie jesteś Blanka, tak? – zagadnęła dziarsko, a ja od razu dostrzegłam błysk srebra w jej języku.

Jakoś mnie nie zdziwiło, że miała tam kolczyk. Och, w pępku też. Dopiero teraz to zauważyłam, gdy znalazła się bliżej, bo połyskujący kamień tonął w oceanie kolorowych tatuaży obejmujących także odsłonięty fragment brzucha. Tylko dłonie, twarz i szyja nie zostały naznaczone tuszem.

– Tak, zgadza się – odpowiedziałam, ściskając jej dłoń.

– Gloria, barmanka i menadżerka „Spaceship” – wyjaśniła od razu, puszczając do mnie oko. Zerknęła na trzymaną w dłoni podkładkę z logo klubu i coś zanotowała, mamrocząc pod nosem. – Okej, a więc do rzeczy. Twoim zadaniem będzie obsługa klientów, którzy wykupili boksy. Cała reszta obsługuje się sama, bo po prostu zamawia alkohol przy barze, lecz ci, którzy zapłacili za lożę, oczekują przyniesienia trunków do stolika. Na zmianie jesteście w piątkę: ty, Wiktoria, Kasia, Ewelina i Karolina. Przydział, który ci wyznaczę, jest stały, więc interesują cię tylko ci klienci, którzy siedzą w twoich boksach. Dziewczyny tak samo muszą zatroszczyć się o swoich. – Zerknęła ponownie w rozpiskę przypiętą do podkładki, coś zapisała i popatrzyła na mnie z uśmiechem. Sięgnęła dłonią do kieszeni szortów i wyjęła gumę do żucia. – Chcesz?

Zaprzeczyłam ruchem głowy. Włożyła drażetkę do ust i kontynuowała:

– Mamy pięćdziesiąt boksów. Ty będziesz odpowiadać za te dziesięć, które znajdują się za ścianą.

– Za ścianą? – zdziwiłam się.

– Tak, stąd ich nie widać, ta platforma – przerwała i wskazała długopisem na przejście wiszące nad barem – prowadzi do drugiej części klubu. Chodź – poleciła i ruszyła na górę po schodkach.

Podążyłam za nią, w duchu dziękując Bogu, że nie mam lęku wysokości. Gloria wydała mi się bardzo skupioną na celu i konkretną kobietą, więc nie wyobrażałam sobie, jak by zareagowała, gdybym jej powiedziała, że nie dam rady spacerować po platformie z drinkami, bo boję się wysokości.

Miałam swoje lęki, jak każdy normalny człowiek. Szczęście w nieszczęściu, jakim jest wychowywanie się w domu dziecka, polega na tym, że tam nie ma miejsca na tanie sentymenty i płacz, bo pająk spaceruje po ścianie. Tam trzeba wykazywać siłę i odporność na głupoty. Chociaż opiekunki się starały, chociaż dbały o nas i przytulały, ile tylko mogły, to jednak każdy zdawał sobie sprawę, że po skończeniu dyżuru wracają do domów i tam mają swoje własne dzieci. A my wszyscy byliśmy dla tych kobiet po prostu pracą. Obowiązkiem. Sposobem na zarobienie pieniędzy niezbędnych, by żyć i utrzymywać swoje rodziny.

Wypracowałam sobie umiejętność nieprzejmowania się pierdołami. A lęk wysokości, podobnie jak strach przed pająkami czy myszami, był dla mnie pierdołą. Kiedy inne dziewczynki wzdrygały się na widok żaby, ja brałam ją w dłoń i odnosiłam w bezpieczne miejsce. Gdy koleżanki ze szkoły bały się chrabąszczy, miałam z tego niezły ubaw.

Moje lęki sięgały głębiej. Zrodziły się z bolesnych doświadczeń, wspomnień, które za wszelką cenę chciałam wyprzeć. Czasem wydawało mi się, że zblakły, jakby przestawały istnieć, zaczynałam czuć się pewnie, łapać coraz śmielsze oddechy, uśmiechać się i wtedy… wszystko wracało. W snach.

Otrząsnęłam się i skupiłam na słowach Glorii.

– Tu będą twoi goście – powiedziała, gdy dotarłyśmy do drugiej części klubu.

Zeszłyśmy z platformy po schodkach. Rozejrzałam się po ciemnym jak nocne niebo otoczeniu, rozjaśnianym przez miliony malutkich lampek imitujących gwiazdy. Boksy rozmieszczone były wokół owalnego, podświetlanego parkietu, który wyglądał jak droga mleczna. Nie wiem, kto projektował wnętrze „Spaceship”, ale miałam dwa typy: albo to jakiś człowiek z nieograniczoną wyobraźnią, albo wariat. Stworzył klub ekskluzywny, ogromny, zachwycający galaktycznym wnętrzem. Zbudowanie czegoś takiego musiało zająć mnóstwo czasu i pochłonąć niewyobrażalną ilość pieniędzy. Sądząc jednak po popularności tego lokalu, to koszty zwróciły się już dawno, a teraz miejsce przynosiło czysty zysk. Tętniło przecież życiem przez cały rok, nie tylko podczas wakacji.

– Blanka?

– Tak? – Spojrzałam na Glorię.

– Jesteś śliczną dziewczyną. Musisz się liczyć z tym, że czasem znajdzie się jakiś burak, który przestanie panować nad swoimi łapami. Wiesz, co wtedy masz zrobić? Idziesz do ochroniarza Marka i mówisz, który delikwent nie okazuje ci szacunku. Marek zajmuje się wyłącznie waszym bezpieczeństwem. To klub na poziomie i nikt nie będzie tolerował świńskiego zachowania. Zapamiętaj to, dobrze?

Jej słowa sprawiły, że w pierwszej chwili po plecach przebiegł mi nieprzyjemny dreszcz. Jeden z moich największych lęków. Niechciany, nachalny, krzywdzący dotyk. W pracy takiej jak ta trzeba się z tym liczyć. Ale fakt, że szefostwo nie dawało przyzwolenia na tego typu zachowania, był pocieszający i szalejące w moim wnętrzu demony zaraz się uspokoiły.

– Dobrze, będę o tym pamiętać – potwierdziłam.

Gloria, jakby usatysfakcjonowana moim zapewnieniem, uśmiechnęła się, puściła dużego balona z gumy i przeszła do kwestii formalnych, którymi były: umowa na czas próbny, godziny pracy, wymagany strój, podstawowe zasady kultury i obsługi klientów, a także wynagrodzenie. Zaszyłyśmy się w jednym z boksów, siedząc wygodnie na skórzanych, srebrnych kanapach. Rozmawiałyśmy długo, z początku o tym, co konieczne do ustalenia, a później na nieco luźniejsze tematy. Gloria chciała mnie poznać, a że najwyraźniej dostrzegła, iż niezbyt łatwo przychodzi mi opowiadanie o sobie, to z niespotykaną energią zaczęła mówić o swoich obowiązkach, zarówno jako menadżerki, jak i barmanki. Goście zdarzali się różni, większość kuriozalnych sytuacji można było zakwalifikować jako śmieszne lub żenujące, bo rzadko działo się coś niebezpiecznego. To miejsce miało nie tylko niesamowity klimat, ale także jasno określone zasady – odnośnie do stroju, ale przede wszystkim zachowania. Złamanie którejkolwiek z nich skutkowało wyprowadzeniem klienta z klubu i zakazem wstępu.

„Spaceship” miał aż cztery bramki, dzięki czemu wpuszczanie ludzi szło sprawnie – w końcu sam klub mieścił kilkaset osób. Każdy gość podlegał szczegółowej weryfikacji, bo żeby się tu dostać, trzeba było znajdować się na liście.

Paulo Soletto, właściciel „Spaceship” i starszy brat Glorii, zatrudniał na stałe sześćdziesiąt osób. Kelnerki, barmanów, ochroniarzy, tancerki, a do tego DJ-ów, którzy bezbłędnie rozkręcali każdą imprezę przez cały rok.

– Chodź, pokażę ci, gdzie jest szatnia i twoja szafka, żebyś mogła się przebrać – powiedziała w końcu Gloria, gdy wszystko omówiłyśmy, a zegarek w telefonie wskazał godzinę dwudziestą. – Startujemy o dwudziestej drugiej, ale możesz już się przygotować. Pokażę ci jeszcze to i owo – dodała, uśmiechając się.

Klub posiadał wiele ukrytych przejść, których na pierwszy rzut oka nie dało się dostrzec, lecz Gloria korzystała z nich bez najmniejszego trudu. Zapamiętałam, że za pierwszym boksem znajduje się wnęka, a tam drzwi, które wąskim korytarzem prowadzą prosto do szatni.

– Ta jest twoja. Proszę, oto klucze – powiedziała Gloria, gdy stanęłyśmy przy szafce z numerem 35.

Czułam się, jakbym trafiła do szatni na basenie, bo tak właśnie wyglądało to pomieszczenie. Do tego łazienki i prysznice, a także suszarki do włosów. Przypomniało mi się, jak z innymi starszakami z bidula pojechałam pierwszy i ostatni raz na zajęcia z pływania. Przestrzeń dla pracowników klubu przedstawiała się podobnie, tylko dużo ładniej, no i nie pachniało chlorem.

– Dziękuję bardzo – odpowiedziałam, przetrawiając w głowie mnogość usłyszanych od menadżerki objaśnień. Nie chciałam o niczym zapomnieć, bo bardzo mi zależało, by spisać się jak najlepiej, a po okresie próbnym podpisać umowę na dłuższy czas.

– W środku znajdziesz sukienkę, buty, identyfikator, a nawet bieliznę. Przebierz się spokojnie, dopóki nikogo nie ma, bo niestety jedyną wadą tej szatni jest to, że korzystają z niej również mężczyźni. Zawsze możesz schować się za kotarą – przerwała i wskazała na miejsce w rogu pomieszczenia imitujące przebieralnię, jak w sklepach odzieżowych – albo przebrać się w łazience. Gdybyś miała jakieś pytania, to się nie krępuj. Jestem tu od tego, żeby ci pomóc. Zresztą wszyscy chętnie ci pomożemy, ale wyglądasz na bystrą dziewczynę, więc myślę, że bez trudu sobie poradzisz – powiedziała z szerokim uśmiechem i znowu puściła do mnie oko.

Była ładna, a jej delikatny akcent zdradzał, że nie pochodziła z Polski. Natomiast południowa uroda, którą próbowała ukryć pod niebieską farbą do włosów oraz tatuażami, i tak przebijała w spojrzeniu dużych, brązowych oczu i pełnych ustach.

– Też mam taką nadzieję – przyznałam z westchnieniem.

– Wobec tego zostawiam cię tutaj, gdy będziesz gotowa, to przyjdź do baru – odpowiedziała Gloria, uśmiechnęła się do mnie kolejny raz i wyszła, notując coś na kartce przypiętej do okładki z kosmicznym logo „Spaceship”.

Dopiero wówczas zdałam sobie sprawę, jak mocno ściśnięty mam żołądek. Nogi drżały mi zdradliwie w kolanach, a po plecach przechodziły dreszcze. Umysł parował od nadmiaru przekazanych przez Glorię informacji. Za moment rozpoczynałam swój pierwszy dzień, a właściwie to pierwszą noc w pracy. Z tłumami ludzi, alkoholem i głośną muzyką. Ja, introwertyczka. Wpadłam jak śliwka w kompot, nie ma co.

Upewniłam się dwukrotnie, że jestem w szatni sama, i otworzyłam swoją szafkę. Wewnątrz znajdowały się nowe ubrania – buty na obcasie, w moim rozmiarze (i już wiedziałam, że jutro będę koszmarnie cierpieć, bo miałam w nich wytrzymać całą noc, a przecież nie były rozchodzone!), czarna sukienka ze sporym dekoltem, pończochy oraz pas, identyfikator z moim imieniem i logo klubu… Były nawet majtki i stanik, ale z zażenowaniem stwierdziłam, że jednak wolę pozostać w swojej bieliźnie.

Przebrałam się szybko, chociaż dłuższą chwilę zajęło mi rozpracowanie tego, jak przypiąć te cholerne czarne pończochy do pasa, bo spinki były jakieś dziwne – wcześniej nie miałam do czynienia z takimi ustrojstwami. Zamknęłam szafkę, schowawszy do niej ubrania, w których przyszłam, i z identyfikatorem w dłoni przystanęłam przy dużym lustrze. Wyglądałam zdzirowato. Najzwyczajniej w świecie, po prostu zdzirowato. Poprawiłam burzę czarnych loków na głowie. Umieściłam plakietkę z imieniem na piersi, wzięłam kilka głębokich oddechów i ruszyłam do wyjścia z szatni.

Stukając obcasami nowych butów o hipnotyzujący parkiet klubu, dotarłam do baru, gdzie kręcili się chłopak, którego widziałam wcześniej, zaaferowana Gloria, gniewnym tonem rozmawiająca z kimś przez telefon, i ciemnowłosy mężczyzna w eleganckim garniturze oraz idealnie wyprofilowanym zaroście.

Paulo Soletto.

Ten, który mnie zatrudnił.

Przez chwilę stałam z boku, nie informując ich o swojej obecności. Gloria zakończyła połączenie i dostrzegłszy mnie, przywołała machnięciem dłoni.

– Tak jak myślałam… Wyglądasz świetnie! – pochwaliła z zadowoleniem, po czym odwróciła się i wskazała na stojącego obok niej bruneta. – To jest Adrian, nasz barman. A to Blanka, nowa kelnerka.

Chłopak podniósł wzrok i przez chwilę wyglądał, jakby nie wiedział, co się wokół niego dzieje. Zaraz jednak spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się kątem ust. Wyciągnął dłoń, ja podałam mu swoją. Wymieniliśmy krótki uścisk.

Adrian był wysoki i miał ładną budowę ciała – czarna koszula uwydatniała szerokie ramiona i płaski brzuch. Modnie przystrzyżone ciemne włosy i brązowe oczy, a także niewymuszona gracja, z jaką poruszał się po swoim stanowisku pracy, sprawiały, że wydał się naprawdę interesujący i atrakcyjny.

Wyglądał na równego mi wiekiem lub niewiele starszego.

– Cześć – powiedział miękko, a tembr jego głosu sprawił, że po plecach przebiegł mi niekontrolowany dreszcz. W tym jednym słowie była jakaś głębia, która zrobiła na mnie naprawdę ogromne wrażenie.

– Hej – odpowiedziałam spokojnie. Zaciągnęłam jeden lok za ucho, jak robiłam to zawsze, gdy czułam się niezręcznie. A w tym momencie zdecydowanie niezręczność dominowała nad wszystkimi innymi uczuciami.

– Adrian będzie się dziś o ciebie troszczył – powiedziała Gloria, puszczając mi oko, już po raz kolejny tego wieczoru. – Ja mam do ogarnięcia ważniaków z warszawskiej korpo, którzy przyjechali do Sopotu w ramach wyjazdu integracyjnego – dodała, wyrysowując w powietrzu cudzysłów przy dwóch ostatnich słowach. Wywróciła oczami, jakby już wiedziała, z czym wiążą się tego typu imprezy w przypadku ludzi pracujących w stołecznych korporacjach. W końcu chyba nie bez powodu nazwała ich „ważniakami”.

– Damy sobie radę. Zaraz powinien przyjść Konrad, więc wtedy wyjaśnię Blance, co i jak – odparł, najwyraźniej chcąc uspokoić Glorię, która miała tyle spraw do ogarnięcia, że zdawała się całkiem zakręcona.

– Okej, okej, dobra – mamrotała, stukając palcem swój telefon i mrucząc coś pod nosem. Pobiegła na zaplecze, lecz po chwili z niego wybiegła i popatrzyła na Adriana szeroko otwartymi oczami: – Szampan! Przecież te buce będą chciały szampana! Dotarł?!

Dźwięczny męski śmiech rozbrzmiał przyjemnie w moich uszach. Z miłym zaskoczeniem zdałam sobie sprawę, że Adrian ma w policzkach lekkie dołeczki. Uroczy akcent w jego młodej, przystojnej twarzy.

– Gloria, uspokój się, bo zaraz zawału dostaniesz. Szampan dla ważniaków z korpo już się chłodzi – odpowiedział ze stoickim spokojem i szelmowską miną.

– Dzięki ci, Boże, za Adriana! – zawołała Gloria, wnosząc ręce ku górze.

Podbiegła do barmana, rzuciła mu się na szyję i… pocałowała prosto w usta. Zdębiałam, patrząc na to szeroko otwartymi oczami.

Oni byli parą?!

Zanim się zorientowałam, Gloria już pomknęła gdzieś w głąb klubu, a ja zastanawiałam się, o co tu właściwie chodziło. Ta dziewczyna miała w sobie tyle energii, jakby ktoś zamontował jej w tyłku akumulator. Adrian, jak gdyby nigdy nic, zaczął porządkować bar, przygotowując się do wieczornego otwarcia.

Czy to z nimi było coś nie tak, czy może ze mną? Przecież dopiero co czytałam regulamin „Spaceship”, który zakazywał romansów między pracownikami. A tymczasem coś takiego zrobiła sama menadżerka, i to nie za bardzo się z tym kryjąc. Może Glorii jako szefowej przysługiwały specjalne względy, a więc również jej partnerowi?

– Dostałaś boksy w drugiej części klubu, tak? – zagadnął Adrian, zerkając na mnie przez ramię.

– Tak, zgadza się – odparłam i podeszłam bliżej, by nie uronić ani jednego jego słowa.

– Fajnie. Tam zazwyczaj siedzą przyjemniaczki. Będą mili, sypną komplementem, uśmiechną się i puszczą oko, ale nie będą próbowali zwerbować cię na swoje kolana. Ludzie, którzy wynajmują boksy w tamtej części, przychodzą głównie posłuchać muzyki, miło spędzić czas, coś wypić, a nie upić się do nieprzytomności. Wiesz, jakieś grupki znajomych, wczasowicze. Będzie dużo kobiet, bo tam często odbywają się jakieś wieczory panieńskie. Najgorsze buractwo zdarza się w głównej sali, o tutaj. – Wskazał ruchem głowy na parkiet przed nami, wciąż w skupieniu polerując szkło do drinków. – Klienci, którzy wykupują boksy, składają zamówienia przez tablety. Twoim zadaniem będzie je po prostu bezpiecznie dostarczyć do odpowiednich stolików – dodał z lekkim uśmiechem.

Nie zapowiadało się źle. Wcześniej trochę obawiałam się zbierania zamówień i tego, że mogłabym czegoś nie zapamiętać albo coś pomylić, ale skoro praca miała polegać na zanoszeniu przygotowanych już drinków do odpowiedniego stolika, to byłam pewna, że sobie poradzę. Dla chcącego nic trudnego. A ja naprawdę chciałam posiadać wreszcie swoje własne pieniądze.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: