Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Niech bestia zdycha - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
5 maja 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
24,99

Niech bestia zdycha - ebook

Co musi zdarzyć się w życiu odnoszącego sukcesy pisarza kryminałów, aby zaczął planować zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem?

Powieścipisarz Frank Cairnes w odwecie za tragiczny wypadek swego sześcioletniego synka, obmyśla scenariusz zbrodni na piracie drogowym. Wkrótce potem kierowca ginie, a Cairnes zaprzecza, że ma coś wspólnego z jego śmiercią. Do akcji wkracza detektyw Nigel Stragenway, który w pamiętniku pisarza doszukuje się informacji kluczowych dla wyjaśnienia sprawcy tej zbrodni.

Na podstawie powieści w 1969 r. powstał francusko-włoski film w reżyserii Claude’a Chabrola, a w 2021 r. rozpoczęto emisję zaadaptowanego przez Gaby Chiappe brytyjskiego serialu sensacyjnego ,,The Beast Must Die".

Powieść przypadnie do gustu wielbicielom mrocznych zagadek kryminalnych, z wartką akcją i zaskakującą puentą na miarę dzieł Mary Higgins Clark.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-282-6376-1
Rozmiar pliku: 314 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

CZĘŚĆ PIERWSZA

PAMIĘTNIK
FELIXA LANE’A

20 czerwca 1937 r.

Mam zamiar zabić człowieka. Nie znam jego nazwiska, nie wiem, gdzie mieszka, nie mam pojęcia, jak wygląda. Jednak zamierzam go znaleźć i zabić...

Łaskawy czytelniku, musisz mi wybaczyć ten melodramatyczny początek. Nie brzmi on jak pierwsze zdania z moich powieści detektywistycznych. Nieprawdaż? Tylko że ta historia nigdzie nie zostanie opublikowana, a określenie „łaskawy czytelniku” jest wyłącznie zwrotem grzecznościowym. No, może niezupełnie zwrotem grzecznościowym. Zamierzam popełnić coś, co świat nazywa zbrodnią. Każdy przestępca nie mający wspólnika potrzebuje osoby, której mógłby powierzyć straszną tajemnicę. Samotność, przerażająca izolacja zbrodni i stan zawieszenia są ciężarem nie do udźwignięcia przez jednego człowieka. Wcześniej czy później przestępca wszystko wyjawi. Albo, jeżeli będzie miał silną wolę, zdradzi go superego, ten wewnętrzny moralista drażniący skrytość, nieśmiałość lub pewność siebie. Zmuszać go będzie do mówienia, wciągać w pułapkę zadufania, obciążać dowodami i grać rolę prowokatora. Wszystkie siły prawa i porządku są bezradne wobec człowieka całkowicie pozbawionego sumienia. Jednak w nas wszystkich istnieje przymus odbywania pokuty, poczucie winy, wewnętrzny zdrajca. Jesteśmy zdradzani przez tkwiący w nas fałsz. Jeżeli nie przyznamy się słowami, sprawią to mimowolne czyny. Dlatego właśnie zbrodniarz wraca na miejsce przestępstwa. Dlatego ja piszę ten pamiętnik. Wyimaginowany czytelniku, _hypocrite lecteur, mon semblable, mon frère,_ masz być moim spowiednikiem. Niczego przed tobą nie będę ukrywał. Jeżeli to możliwe, to ty ocalisz mnie przed szubienicą.

Stosunkowo łatwo mogę wyobrazić sobie zbrodnię, gdy siedzę tutaj w bungalowie, który wynajął mi James, abym mógł dojść do siebie po załamaniu nerwowym. (Nie, łaskawy czytelniku, nie jestem obłąkany. Od razu możesz odrzucić tę myśl. Nigdy nie byłem zdrowszy na umyśle. Winny, ale nie szalony.) Łatwo sobie wyobrażam tę zbrodnię, gdy patrzę przez okno na błyszczący w zachodzącym słońcu Złoty Przylądek, na kruche łamiące się fale zatoki, na wygięte ramię rzeki Cobb obejmujące dziecięce łódki, bo to wszystko przypomina mi Martiego. Gdyby Martie nie został zabity, jeździlibyśmy na piknik na Złoty Przylądek. Pluskałby się w morzu w jasnoczerwonym kostiumie kąpielowym, z którego był tak dumny. Dzisiaj byłyby jego urodziny i obiecałbym mu, że nauczę go pływać łódką, kiedy skończy siedem lat.

Martin był moim synem. Pewnego wieczoru, sześć miesięcy temu, przechodził przez ulicę obok naszego domu. Szedł do wsi, by kupić cukierki. Dla niego mógł to być tylko paraliżujący błysk świateł wyłaniających się zza zakrętu, chwila z nocnych koszmarów, a potem uderzenie pogrążyło wszystko w wiecznej ciemności. Ciało zostało odrzucone do rynsztoka. Martin zginął na miejscu, zanim zdążyłem do niego dotrzeć. Cukierki rozsypały się po całej drodze. Przypominam sobie, że zacząłem je zbierać — wydawało się, że nic innego nie można zrobić — aż do momentu, kiedy na jednym z nich dostrzegłem krew. Potem dość długo byłem chory: zapalenie opon mózgowych, załamanie nerwowe. Oczywiście chciałem umrzeć. Martie był wszystkim, co miałem — Tessa zmarła w trakcie jego porodu.

Kierowca, który zabił Martiego, nie zatrzymał się. Policji nie udało się go odszukać. Na podstawie siły, z jaką odrzucone zostało ciało, i zadanych ran policjanci stwierdzili, że pojazd musiał wyjechać ze ślepego zaułka z prędkością pięćdziesięciu mil na godzinę. To tego mężczyznę muszę znaleźć i zabić.

Nie sądzę, żebym był w stanie napisać dzisiaj coś więcej.

21 czerwca

Łaskawy czytelniku, obiecałem, że nie będę przed tobą niczego ukrywał, ale już złamałem przyrzeczenie. Jednak to ukrywałem też przed sobą, aż do momentu, kiedy byłem w stanie spojrzeć temu w twarz. _Czy to była moja wina?_ Czy powinienem pozwolić Martiemu iść samemu do wioski?

Dzięki Bogu, skończyłem. W udręce związanej z zapisywaniem tych pytań omal nie przebiłem stalówką kartki papieru. Czuję się słaby, jakby z ropiejącej rany wyciągnięto mi grot strzały, ale cierpienie jest rodzajem ulgi. Pozwól, czytelniku, że przyjrzę się ostrzu, które mnie powoli zabijało.

Gdybym nie dał Martiemu dwóch pensów, gdybym z nim wyszedł tego wieczoru albo wysłał panią Teague, nie zostałby zabity. Pływalibyśmy teraz na zatoce lub łowili krewetki znad brzegu Cobb. Może schodzilibyśmy po stoku góry wśród tych ogromnych żółtych kwiatów... jak one się nazywają? Martie zawsze chciał poznać wszystkie nazwy, ale teraz nie widzę sensu, by się nad tym zastanawiać.

Chciałem, żeby wyrósł na osobę niezależną. Po śmierci Tessy istniało niebezpieczeństwo, że otoczę go przesadną miłością. Próbowałem nauczyć go samodzielności, więc musiałem pozwolić mu na podejmowanie ryzyka. Do wioski chodził sam dziesiątki razy. Kiedy pracowałem, przez całe przedpołudnia bawił się z wiejskimi dziećmi. Był bardzo ostrożny przy przechodzeniu przez ulicę, a poza tym ruch na drodze obok nas jest niewielki. Kto mógł przypuszczać, że zza zakrętu wypadnie szatan. Sądzę, że popisywał się przed jakąś cholerną pasażerką lub był pijany. A potem nie miał odwagi, by się zatrzymać i pomóc.

Tessa, kochanie, czy była to moja wina? Nie chciałabyś, żebym trzymał go pod pierzyną, prawda? Nie lubiłaś, jak cię rozpieszczano lub się tobą opiekowano. Byłaś piekielnie niezależna. Nie. Mój rozum podpowiada mi, że miałem rację, jednak nie mogę się zupełnie pozbyć widoku rozerwanej papierowej torebki. To mnie nie oskarża, ale nie pozwala też na odnalezienie spokoju. Jest to subtelnie naprzykrzający się duch. Dokonam zemsty dla samego siebie.

Zastanawiam się, czy koroner poczynił jakieś krytyczne uwagi na temat mojego „niedbalstwa”. W szpitalu nie pozwolono mi przeczytać raportu. Wiem jedynie, że wniesiono oskarżenie przeciw nieznanemu lub nieznanym zabójcom. Zabójca! Człowiek, który zamordował dziecko. Nawet jeśli go schwytają, zostanie tylko osadzony w więzieniu, a potem wyjdzie na wolność, by znów wpaść w szał... chyba że odbiorą mu prawo do życia. Ale czy są w stanie to zrobić? Muszę go znaleźć i unieszkodli wić. Jego zabójca powinien zostać uwieńczony kwiatami (gdzie ja coś takiego czytałem?) jako dobroczyńca ludzkości. Nie, nie oszukuj się. To, co zamierzasz zrobić, nie ma nic wspólnego z abstrakcyjną sprawiedliwością.

Jednak zastanawiam się, co powiedział koroner. Może dlatego zasiedziałem się w tym bungalowie, choć tak naprawdę jestem już całkiem zdrów — obawiam się, co powiedzą sąsiedzi. Spójrz, to idzie człowiek, który pozwolił, żeby zabito jego dziecko; tak stwierdził koroner. Niech diabli wezmą ich i koronera! Już dawno mieli powody, by nazywać mnie mordercą, więc, na Boga, dlaczego miałoby mieć to teraz znaczenie.

Pojutrze wracam do swojego domu. To ustalone. Dziś wieczorem napiszę do pani Teague i każę jej przygotować dom. Już zetknąłem się z najgorszym po śmierci Martiego i uczciwie wierzę, że nie muszę się o nic oskarżać. Kuracja została zakończona. Mogę poświęcić się całym sercem jedynej rzeczy, która pozostała mi do zrobienia.

22 czerwca

James złożył mi krótką wizytę dziś po południu; „żeby po prostu zobaczyć, jak się czujesz”. Miłe z jego strony. Był zaskoczony, że wyglądam znacznie lepiej. „Wszystko dzięki zbawiennemu pobytowi w twoim domu” — odparłem. Chyba nie mogłem mu powiedzieć, że znalazłem cel w życiu. To mogłoby doprowadzić do niewygodnych pytań. Przynajmniej na jedno z nich sam nie byłbym w stanie odpowiedzieć. „Kiedy po raz pierwszy postanowiłeś zamordować Iksa?” jest takim pytaniem (tak jak: „kiedy się we mnie zakochałeś?”), które wymaga całego wykładu, by na nie odpowiedzieć. Poza tym potencjalni mordercy, inaczej niż kochankowie, nie są skłonni mówić o sobie... pomimo że treść tego pamiętnika temu przeczy. Mówią po przestępstwie. Zbyt wiele, nieszczęśnicy!

No cóż, mój nieznany spowiedniku, sądzę, że najwyższy czas, żebym przedstawił informacje o sobie — wiek, wzrost, wagę, kolor oczu, kwalifikacje do popełnienia przestępstwa i temu podobne. Mam trzydzieści pięć lat, sto siedemdziesiąt cztery centymetry wzrostu, brązowe oczy i twarz wyrażającą posępną życzliwość, niczym u sowy płomykówki... w każdym razie tak Tessa zwykła mawiać. Dziwnym kaprysem losu włosy mi jeszcze nie posiwiały. Nazywam się Frank Cairnes. Kiedyś siedziałem przy biurku (nie powiem, że pracowałem) w Ministerstwie Pracy, ale pięć lat temu otrzymany spadek i wrodzone lenistwo kazały mi złożyć rezygnację i osiąść w domku na wsi, gdzie Tessa i ja zawsze chcieliśmy mieszkać. „Teraz mogłam była umrzeć” — jak mówią słowa piosenki. Zajmowanie się ogrodem i łódką to było jednak za mało, nawet biorąc pod uwagę mój talent do próżnowania, więc zacząłem pisać powieści detektywistyczne pod pseudonimem Felix Lane. Zdarza się, że całkiem niezłe i przynoszą mi zaskakująco wysoki dochód, ale nie jestem w stanie przekonać siebie, że to poważny rodzaj literatury, zatem Felix Lane zawsze pozostawał osobą anonimową. Moi wydawcy są zobowiązani, by nie ujawniać jego tożsamości. Początkowo byli przerażeni, że autor nie chce podpisywać swojej grafomanii, ale potem zaczęli to doceniać. Dobry chwyt reklamowy — pomyśleli — i zaczęli to wykorzystywać. Bardzo jednak chciałbym wiedzieć, kto z „szybko rosnącej rzeszy czytelników” (określenie wydawców) dałby choć pół pensa, by poznać prawdziwe nazwisko Felixa Lane’a.

Dość, już nic więcej złego o Feliksie Lane; w najbliższej przyszłości będzie bardzo użyteczny. Dodam też, że kiedy sąsiedzi zapytają, co piszę, odpowiem: zajmuję się Wordsworthem. Dużo wiem o jego życiu, ale prędzej zjem beczkę soli, niż napiszę jego biografię.

Skromnie mówiąc, moje kwalifikacje do popełnienia morderstwa są raczej marne. Jako Felix Lane zaznajomiłem się trochę z medycyną sądową, kodeksem karnym i procedurami policyjnymi. Nigdy nie strzelałem z żadnej broni, a trułem co najwyżej szczury. Moja znajomość kryminologii mówi mi, że jedynie generałowie, lekarze i właściciele kopalń są w stanie uniknąć odpowiedzialności za zbrodnie... ale może wyrządzam niesprawiedliwość nieprofesjonalnym mordercom.

Jeżeli chodzi o mój charakter, najłatwiej go określić na podstawie tego pamiętnika. Lubię myśleć, że jest pośledniejszego rodzaju, pod którym być może ukrywa się wyrafinowany...

Wybacz mi, drogi, nie istniejący czytelniku, moją pretensjonalną gadatliwość. Zagubiony człowiek, który jest sam na dryfującej krze, musi ze sobą porozmawiać. Jutro wracam do domu. Mam nadzieję, że pani Teague wydała wszystkie zabawki. Kazałem jej to zrobić.

23 czerwca

Dom wygląda tak samo. Dlaczego miałoby być inaczej? Czyżbym spodziewał się, że ściany będą płakać? To typowe dla ludzkiej bezczelności — złudne oczekiwanie, że zmieni się oblicze świata ze względu na nasze małe tragedie. Oczywiście, dom jest taki sam, z wyjątkiem tego, że zniknęło z niego życie. Widzę, że na rogu postawili znak ostrzegawczy. Jak zwykle za późno.

Pani Teague jest bardzo przytłoczona. Wydaje się, że bardzo to przeżywa. A może przybrała pogrzebową minę tylko ze względu na mnie. Gdy ponownie czytam to ostatnie zdanie, stwierdzam, że jest wyjątkowo złośliwe. Wyraża zawiść, że ktoś inny kochał Martiego, miał udział w jego życiu. Dobry Boże, czyżbym stawał się jednym z ojców, którzy chcą mieć dzieci wyłącznie dla siebie. Jeśli tak, to jestem jedynie zdolny do morderstwa.

...Właśnie kiedy to pisałem, weszła pani Teague. Na jej ogromnej zaczerwienionej twarzy rysowała się skrucha, ale też i stanowczość, niczym u nieśmiałej osoby, która postanowiła złożyć skargę, lub u komunikanta wracającego od ołtarza.

— Proszę pana, po prostu nie mogę tego zrobić — powiedziała. — Nie mam serca.

— Czego zrobić? — spytałem.

— Rozdać je wszystkie — zaszlochała. Rzuciła kluczyk na stół i wypadła z pokoju. Był to klucz od szafki z zabawkami.

Poszedłem na górę do pokoju dziecinnego i otworzyłem szafkę. Musiałem to zrobić od razu, bo w przeciwnym razie nigdy bym tego nie uczynił. Bezmyślnie patrzyłem dłuższą chwilę na zabawki — na model garażu, na lokomotywę i starego misia z jednym okiem. Te trzy były jego ulubionymi. Przypomniał mi się wiersz Coventry’ego Patmore’a...

Położył, tak najbliżej jego dłoni

Pudełko żetonów i z żyłkami kamyk

Z plaży szkła kawałek wygładzony

I muszelek kilka z nimi

Butelkę z dzwonkami ciętymi

I te dwie miedziane francuskie monety, wybrane wielce

By ukoić jego smutne serce.

Pani Teague miała rację. Potrzebowałem tego. Potrzebowałem czegoś, co nie pozwoliłoby zasklepić się ranom. Te zabawki są lepszym przypomnieniem niż nagrobek. Nie pozwolą mi zasnąć, będą dla kogoś oznaczały śmierć.

24 czerwca

Dzisiaj rano rozmawiałem z sierżantem Elderem. Dziewięćdziesiąt kilogramów mięsa i kości, jakby powiedział saper, i około miligrama mózgu. Błędny, arogancki wzrok tępego człowieka obdarzonego władzą. Dlaczego zawsze dotyka nas wewnętrzny paraliż, kiedy spotykamy się z policjantem? Przypuszczalnie to strach wywołuje taką reakcję. Czujemy się jak marynarz, który na żaglowcu natknął się na admirała Rodneya. Policjant zawsze przyjmuje postawę obronną. Broni się przed przedstawicielami „wyższych klas”, bo mogą mu bardzo zaszkodzić, gdyby zrobił fałszywy krok. Broni się przed ludźmi z nizin społecznych, bo reprezentuje prawo i porządek, które oni z wielu powodów mogą uważać za swoich naturalnych wrogów. Gdyby tylko to.

Elder dał pokaz zwykłej, nadętej i oficjalnej powściągliwości. Ma zwyczaj drapania się po płatku prawego ucha i patrzenia na ścianę ponad głową rozmówcy. Bardzo mnie to irytowało. Powiedział, że śledztwo jest wciąż prowadzone, każdy trop zostanie sprawdzony. Zbadano ogromną ilość informacji, ale jak dotąd nie mają żadnej wskazówki. Oczywiście oznacza to, że znaleźli się w ślepej uliczce i nie chcą się do tego przyznać. Mam wolną rękę. Czysta walka. Jestem zadowolony.

Postawiłem Elderowi piwo, co go trochę otworzyło. Udało się z niego wydobyć parę szczegółów na temat śledztwa. Policja z pewnością była dostatecznie dokładna. Oprócz apelów w BBC o zgłaszanie się świadków, wydaje się, że policjanci odwiedzili każdy warsztat samochodowy w hrabstwie. Pytali, czy nie naprawiano pogiętych błotników, zderzaków, uszkodzonych chłodnic itd. Bardziej lub mniej taktownie przesłuchano właścicieli samochodów w promieniu wielu mil, żeby stwierdzić, gdzie były ich auta w czasie wypadku. Potem policjanci chodzili od domu do domu wzdłuż przypuszczalnej trasy, którą jechał ten typek. Przepytali właścicieli stacji benzynowych i członków towarzystw automobilowych. Tego wieczoru odbywał się wyścig samochodowy i policja sądzi, że ten facet mógł być jednym z kierowców, którzy zboczyli z trasy — z pewnością jechał tak, jakby chciał nadrobić stracony czas — ale na następnym punkcie kontrolnym nie stwierdzono, żeby któryś z samochodów został uszkodzony. Na podstawie czasów podanych przez sędziów na tym punkcie i wcześniejszym policjanci uznali, że żaden z kierowców nie był w stanie zrobić objazdu przez naszą wioskę. W tym dochodzeniu mogła być jakaś luka, ale muszę sądzić, że policja by ją odkryła.

Mam nadzieję, że wydobyłem te wszystkie informacje, nie okazując się nieczułym i zbyt natarczywym. Chyba można spodziewać się po przygnębionym ojcu, że będzie chciał to wszystko wiedzieć? No cóż, nie przypuszczam, żeby Elder był szczególnie rozmiłowany w psychologii morderstw. Jednak jest inny dręczący problem. Czy może mi się powieść, jeżeli nie udało się to całej policji? Rozmawiamy o szukaniu igły w stogu siana!

Chwilkę! Gdybym chciał schować igłę, nie wybrałbym stogu siana. Ukryłbym ją wśród innych igieł. Tak więc Elder był przekonany, że uderzenie podczas wypadku musiało spowodować jakieś uszkodzenie samochodu, choć Martie był lekki jak piórko. Najlepszym sposobem na ukrycie uszkodzenia jest spowodowanie większych zniszczeń w tym samym miejscu. Gdybym potrącił dziecko i wygiął na przykład błotnik, a chciałbym to ukryć, upozorowałbym wypadek — uderzył samochodem w bramę lub drzewo. To by zamaskowało ślady wcześniejszej kolizji.

Muszę zatem stwierdzić, czy jakieś samochody nie zostały w ten sposób rozbite tego wieczoru. Rano zadzwonię do Eldera i zapytam.

25 czerwca

Pudło. Policja już o tym pomyślała. Sądząc po tonie w głosie Eldera, jego szacunek do pogrążonego w rozpaczy ojca został poważnie nadszarpnięty. Grzecznie i wyraźnie wyjaśnił, że policja nie chce być pouczana przez dyletantów. Zbadano wszystkie wypadki samochodowe w okolicy, by sprawdzić, czy spowodowane były w „dobrej wierze”, jak to określił ten nadęty głupek.

To oszałamia, wyprowadza z równowagi. Nie wiem, od czego zacząć. Jak mogłem pomyśleć, że wyciągnę jedynie rękę i znajdę człowieka, którego szukam? To musiał być początek megalomanii, która dotyka mordercę. Po rozmowie telefonicznej z Elderem dziś rano poczułem się zdenerwowany i zniechęcony. Nic do roboty, tylko wałęsać się po ogrodzie. Wszystko przypomina mi Martiego, nawet te głupie róże.

Kiedy Martie był berbeciem, zwykle mi towarzyszył, gdy w ogrodzie wybierałem kwiaty do wazonów. Pewnego dnia zauważyłem, że obciął główki kilkudziesięciu róż przeznaczonych na wystawę. Były to wspaniałe ciemnoczerwone kwiaty o nazwie Noc. Byłem na niego wściekły, nawet wtedy gdy się zorientowałem, że w ten sposób chciał mi pomóc. Bestialski postępek z mojej strony. Nie można go było udobruchać przez wiele godzin. W taki sposób niszczone jest zaufanie i niewinność. Teraz kiedy nie żyje i, jak sądzę, nie ma to żadnego znaczenia, to jednak żałuję, że wtedy straciłem panowanie nad sobą. Dla niego musiało to wyglądać jak koniec świata. Do diabła, staję się sentymentalny. Zaraz zacznę spisywać jego dziecięce powiedzonka. A dlaczego nie? Gdy spoglądam teraz na trawnik, przypominam sobie, jak zobaczył dżdżownicę rozciętą na pół przez kosiarkę. Połówki skręcały się, jakby chciały się połączyć. Powiedział wtedy: „Tatuś, patrz, dżdżownica przetacza się jak pociąg”. To błyskotliwe, pomyślałem. Ze swoim darem do tworzenia metafor mógłby zostać poetą.

Jednak tym, co rozpoczęło ciąg sentymentalnych wspomnień, było moje wyjście do ogrodu dziś rano. Zauważyłem, że obcięte zostały czubki wszystkich róż. Serce we mnie zamarło (to określenie z moich kryminałów). Przez chwilę myślałem, że ostatnie sześć miesięcy było tylko nocnym koszmarem i Martie wciąż żyje. Bez wątpienia jakiś dzieciak z wioski zrobił głupiego psikusa, jednak bardzo mnie to przygnębiło. Czułem, że wszystko sprzysięgło się przeciw mnie. Przypadek i litościwa Opatrzność mogłyby mi oszczędzić przynajmniej kilku róż. Przypuszczam, że powinienem donieść Elderowi o tym akcie wandalizmu, ale przecież nie mogę się czymś takim przejmować.

W płaczu jest coś nieznośnie teatralnego. Mam nadzieję, że pani Teague mnie nie słyszała.

Jutro wieczorem przejdę się po pubach i zobaczę, czy uda mi się uzyskać jakieś informacje. Nie mogę bez końca krążyć po mieszkaniu. Dlatego teraz, przed pójściem do łóżka, wpadnę do Petersa na drinka.

26 czerwca

Dreszcz związany z ukrywaniem jakiejś tajemnicy jest jedyny w swoim rodzaju. Takiego uczucia doświadcza bohater opowieści, który w kieszonce na piersi nosi ładunek wybuchowy, a w kieszeni spodni trzyma zapalnik. Musi jedynie go nacisnąć, a wtedy on i wszystko w promieniu dwudziestu jardów wyleci w powietrze, by przynieść mu sławę. Takie emocje odczuwałem, kiedy kochałem się skrycie w Tessie; w piersi ukrywałem niebezpieczny, uroczy i wybuchowy sekret. Ponownie owładnęło mną to uczucie, gdy wczoraj wieczorem rozmawiałem z Petersem. To dobry człowiek, ale nie przypuszczam, żeby spotkał się z czymś bardziej melodramatycznym niż narodziny dziecka, artretyzm lub grypa. Nie przestawałem się zastanawiać, co by rzekł, gdyby wiedział, że siedzi z nim potencjalny morderca i pije jego whisky. W pewnym momencie miałem nieprzepartą chęć wygadać się przed nim. Naprawdę muszę bardzo uważać. To nie jest gra. Nie chodzi o to, że by mi nie uwierzył, ale nie chcę, by mnie odesłał z powrotem do kliniki lub, co gorsza, wysłał gdzieś na „obserwację”.

Z radością usłyszałem od Petersa — kiedy się w końcu zdecydowałem o to zapytać — że podczas dochodzenia nic nie mówiono o mojej odpowiedzialności za śmierć Martiego. Jednak to wciąż mnie dręczy. Patrzę w twarze ludzi z wioski i zastanawiam się, co tak naprawdę o mnie myślą. Na przykład pani Anderson, wdowa po naszym ostatnim organiście. Dlaczego przechodząc dzisiaj rano przez ulicę, umyślnie unikała spotkania ze mną? Zawsze bardzo lubiła Martiego. W istocie rozpieszczała go truskawkami, kremem, podejrzanymi galaretkami i, kiedy wydawało się jej, że tego nie widzę, ukradkowymi uściskami. Nie lubił tych czułości tak samo jak ja. No cóż, biedna kobieta nigdy nie miała dzieci, a śmierć Andersona pogrążyła ją do końca. Wolę, żeby mnie nie zauważała, niż miałaby się nade mną roztkliwiać.

Podobnie jak wielu ludzi, którzy prowadzą samotny tryb życia — w sensie psychicznym, mam na myśli — jestem bardzo wrażliwy na opinie o sobie. Z nienawiścią wyobrażam sobie, że mógłbym być człowiekiem powszechnie znanym i lubianym, typem brata-łaty, jednak myśl, że ludzie mogą być do mnie nieprzychylnie nastawieni, wzbudza mój głęboki niepokój. To niezbyt sympatyczna cecha pożądać sprzeczności. Nie mogę być jednocześnie lubiany przez sąsiadów i odnosić się do nich z rezerwą. Ale z drugiej strony, jak wcześniej zaznaczyłem, nie zamierzam być zbyt miłą osobą.

Idę prosto do „Siodlarza”. Stawię czoła opinii publicznej u samych jej źródeł. Może też znajdę tam jakąś wskazówkę, choć przypuszczam, że Elder przesłuchał wszystkich tamtejszych bywalców.

Później

W ciągu ostatnich dwóch godzin wypiłem około dziesięciu kufli piwa, ale wciąż jestem trzeźwy. Wydaje się, że moje rany są zbyt głębokie, by mogły je wyleczyć miejscowe środki znieczulające. Wszyscy byli życzliwie nastawieni. W każdym razie nie jestem winowajcą.

— To okrutny skandal — oświadczyli. — Dla takich szubienica to zbyt wiele łaski.

— Brakuje nam tego małego zucha. To był bystry chłopak. — Tak powiedział stary pasterz Barnett. — Te wasze samochody są przekleństwem w okolicy. Gdybym mógł, tobym wyznaczył przeciw nim jakieś prawa.

Bert Cozzens, wiejski mądrala, oznajmił: — Myto na drogach. To jest myto na drogach. Naturalna selekcja, jeśli mnie pan rozumie. Przeżywa najlepiej przystosowany. I nie mam zamiaru pana urazić. Wszyscy panu współczujemy w tym koszmarnym nieszczęściu.

— Przeżywa najlepiej przystosowany? — spytał piskliwym głosem młody Joe. — Bert, co więc tu robisz? Chyba przeżywają najgrubsi. — To graniczyło z nieprzyzwoitością i młody Joe został zgaszony.

To porządni ludzie — nigdy nie podchodzą do śmierci kołtuńsko, cynicznie lub zbyt sentymentalnie. Mają do niej właściwy, realistyczny stosunek. Ich dzieci muszą radzić sobie same. Nie stać ich na niańki, trzymanie dzieci pod kloszem lub wyszukane jedzenie. Nigdy więc nie przyszło im do głowy, by oskarżać mnie, że pozwalałem Martiemu dorastać samodzielnie, tak jak ich dzieci. Mogłem to wiedzieć. Obawiam się jednak, że poza tym nie będą mi pomocni. Podsumował to Ted Barnett: — Dalibyśmy sobie obciąć palce prawej ręki, żeby znaleźć tego łobuza, który to zrobił. Widzieliśmy, jak po wypadku przez wioskę jechał jakiś samochód a może dwa, ale nikt się im uważnie nie przyglądał. Nikt nie wiedział, co się stało. Światła oślepiały i... eee... nie można było zobaczyć numerów ani niczego. Poza tym to robota tej cholernej policji, tylko że Elder spędza czas na... — Tu nastąpiły oszczercze spekulacje na temat rozrywek — głównie erotycznych, jak się wydaje — naszego zacnego sierżanta.

To samo w „Lwie i Jagnięciu” i w „Koronie”. Dużo dobrej woli, ale żadnych informacji. W ten sposób niczego nie osiągnę. Muszę spróbować zupełnie innego sposobu. Ale jakiego? Dzisiaj jestem za bardzo zmęczony, żeby myśleć.

27 czerwca

Odbyłem długi spacer w kierunku Cirencester. Szedłem granią, z której z Martiem puszczaliśmy małe szybowce. Był zwariowany na ich punkcie. Przypuszczalnie rozbiłby się w samolocie, gdyby samochód nie był pierwszy. Nigdy nie zapomnę sposobu, w jaki obserwował szybowce. Patrzył z namaszczeniem, jego twarz była napięta, jakby chciał im powiedzieć, żeby unosiły się i szybowały w nieskończoność. Cała ta okolica go przypomina. Jak długo tu stałem, rana w moim sercu pozostawała nie zagojona. Tego chciałem.

Wydaje się, że ktoś chce się mnie pozbyć. Wszystkie lilie białe i krzewy tytoniu rosnące na klombie pod moim oknem w nocy zostały wyrwane i wyrzucone na ścieżkę. Raczej nad ranem, bo o północy wszystko było w porządku. Żaden dzieciak z wioski nigdy by dwa razy tego nie powtórzył. Wrogość tego czynu trochę mnie niepokoi, ale nie zamierzam dać się zastraszyć.

Niezwykła myśl przyszła mi właśnie do głowy. Czyżbym miał śmiertelnego wroga, który celowo zabił Martiego, a teraz niszczy wszystko, co kocham? Dziwactwo. To pokazuje, do jakich wniosków może dojść umysł, gdy człowiek jest samotny. Jeżeli dalej tak pójdzie, to będę bał się wyjrzeć przez okno.

Dzisiaj spacerowałem szybko, tak że mój umysł nie mógł za mną nadążyć. Na kilka godzin uwolniłem się od natarczywych myśli. Teraz czuję się odświeżony. Zatem, za twoją zgodą, hipotetyczny czytelniku, zacznę myśleć na papierze. Jaka jest nowa linia postępowania, którą muszę obrać? Najlepiej, jak zapiszę ją jako ciąg założeń i wniosków. Oto one:

1) Nie ma sensu stosować metod policyjnych. Policja ma znacznie większe możliwości, a mimo wszystko nie odniosła sukcesu. Wniosek jest taki, że muszę wykorzystać swoje mocne strony — na przykład jako autor kryminałów wyobrazić sobie, jak działa umysł przestępcy.

2) Gdybym potrącił dziecko i uszkodził samochód, instynktownie unikałbym głównych dróg, gdzie uszkodzenie mogłoby zostać zauważone. Szybko usiłowałbym go naprawić. Jednak zgodnie z informacjami od policji sprawdzono wszystkie warsztaty samochodowe, a wszystkie naprawy uszkodzeń po wypadkach znalazły „niewinne” wyjaśnienia. Oczywiście właściciel warsztatu w jakiś sposób mógł oszukać, ale przypuszczalnie nie będę w stanie stwierdzić w jaki. Co z tego wynika? (a) — samochód mimo wszystko nie został uszkodzony... ale eksperci twierdzą, że jest to bardzo mało prawdopodobne. (b) — przestępca pojechał bezpośrednio do swojego garażu i do tej pory trzyma samochód pod zamknięciem. To możliwe, lecz wyjątkowo nieprawdopodobne. (c ) — przestępca sam dokonał naprawy. To z pewnością najbardziej prawdopodobna możliwość.

3) Załóżmy, że facet sam naprawił samochód. Czy to coś o nim mówi?

Tak. Musi być fachowcem, mieć do swojej dyspozycji odpowiednie narzędzia. Ale nawet najmniejsze wgłębienie w błotniku trzeba wyklepać, a hałas z tym związany mógłby obudzić nawet umarłego. Obudzić! Właśnie. Musiał naprawiać samochód w nocy po wypadku, żeby następnego dnia nie było żadnych śladów kolizji. Jednak odgłos stukania w nocy obudziłby ludzi i wzbudził podejrzenia.

4) Nie wyklepywał uszkodzeń tamtej nocy.

Jednak niezależnie czy trzymał samochód w prywatnym czy publicznym garażu, stukanie młotkiem z pewnością zwróciłoby na niego uwagę, nawet gdyby odłożył naprawę do rana.

5) Niczego nie wyklepywał.

Jednak musimy założyć, że w jakiś sposób dokonano naprawy. Jakim ja jestem głupcem! Żeby wyklepać najmniejsze nawet wgięcie, _trzeba zdjąć błotnik._ Zatem jeżeli — do wysnucia takiego wniosku jesteśmy zmuszeni — przestępca nie mógł pozwolić sobie na hałas podczas naprawy, to musiał usunąć zniszczone części i zastąpić je zapasowymi.

6) Załóżmy, że zamontował nowy błotnik... przypuszczalnie też zderzak lub lampę i pozbył się uszkodzonych części. Co z tego wynika?

Musi być niezłym mechanikiem i mieć dostęp do zapasowych części. Innymi słowy, musi pracować w warsztacie. Co więcej, _jest jego właścicielem,_ bo tylko właściciel garażu może ukryć fakt, że wykorzystał jakieś części z magazynu.

Dzięki Bogu! Wydaje się, że w końcu do czegoś doszedłem. Człowiek, o którego mi chodzi, jest właścicielem dobrze wyposażonego warsztatu. Jednak przypuszczalnie nie jest to duży warsztat, bo w takim kierownik lub jakiś pracownik, a nie właściciel, zajmowałby się kontrolą części zamiennych w magazynie. A może przestępca jest kierownikiem lub urzędnikiem w dużym warsztacie? Obawiam się, że to znów zwiększa liczbę możliwości.

Czy jestem w stanie wyciągnąć jakieś wnioski na podstawie rodzaju wypadku? Patrząc z miejsca kierowcy, Martie przechodził z lewej strony drogi na prawą. Jego ciało zostało odrzucone do rynsztoka po lewej. To sugeruje, że uszkodzona została lewa strona samochodu, szczególnie, gdy skręcił w prawo, by uniknąć zderzenia. Błotnik po lewej, zderzak lub reflektor. Reflektor... coś mi się nasuwa. Pomyśl. Pomyśl...

Mam! Na drodze nie było szkła. Jaki rodzaj reflektora jest najmniej podatny na rozbicie? Osłonięty metalową siatką. Ten typ możecie zobaczyć w niskich, szybkich samochodach sportowych. Zatem musiał to być szybki samochód (z doświadczonym kierowcą), skoro tak szybko wyjechał zza zakrętu i nie wypadł z drogi.

Podsumujmy. Są podstawy, żeby z dużym prawdopodobieństwem założyć, że przestępca jest wprawnym, brawurowym kierowcą; jest właścicielem lub kierownikiem dobrze wyposażonego warsztatu i posiada samochód sportowy z osłoniętymi metalową siatką reflektorami. Ten samochód jest prawdopodobnie całkiem nowy, bo w przeciwnym razie zauważono by różnicę między oryginalnym prawym błotnikiem a nowym po lewej stronie, choć przypuszczam, że przestępca mógł go przygotować, żeby wyglądał jąk używany — odrapać, przybrudzić itd. A, jeszcze jedno: albo jego warsztat znajduje się gdzieś na odludziu, albo skutecznie go zaciemnił. W przeciwnym bowiem razie mógł zostać zauważony, jak dokonuje naprawy w nocy. Musiał również wyjść na zewnątrz tej nocy, żeby pozbyć się uszkodzonych części; wrzucił je do pobliskiej rzeki lub zarośli — nie mógł pozwolić sobie na wyrzucenie ich na złom.

O Jezu, już dawno minęła północ. Muszę iść spać. Teraz, kiedy zrobiłem dobry początek, czuję się jak nowo narodzony.

28 czerwca

Rozpacz. Jak kiepsko to wygląda w świetle poranka. Gdy zaczynam o tym myśleć, nie jestem nawet pewien, czy są jakieś samochody z drucianymi osłonami na reflektorach. Na chłodnicach tak, ale czy na przednich światłach? Ale to można łatwo sprawdzić. Jednak gdy założymy, że mój tok rozumowania jakimś cudem jest poprawny, wciąż jestem prawie tak samo daleko od znalezienia przestępcy. Prawdopodobnie istnieją tysiące warsztatów, których właściciele mają samochody sportowe. Wypadek wydarzył się około dwadzieścia minut po szóstej. Zakładając, że przestępca poświęcił maksymalnie trzy godziny na zamontowanie nowych części i pozbycie się starych, wciąż miał dziesięć godzin czasu w nocy, żeby uciec, co oznacza, że jego garaż może znajdować się gdzieś w promieniu trzystu mil. Być może trochę mniej. Ze śladami bestialstwa na samochodzie, chyba nie zatrzymywał się, żeby zatankować. Jednak trzeba pomyśleć o wszystkich garażach w promieniu stu mil. Czy mam zamiar dotrzeć do wszystkich i pytać właścicieli, czy mają samochody sportowe? A jeśli uzyskam odpowiedź twierdzącą, co wtedy? Perspektywa jest równie przerażająca jak myśl o nieskończonych granicach wieczności. Moja nienawiść do tego człowieka musiała pozbawić mnie zdrowego rozsądku.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: