Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nieczyste więzy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
4 września 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,99

Nieczyste więzy - ebook

Claire czuje, że nigdy nie poradzi sobie z piętnem, które nosi w sobie od dzieciństwa. Jest zbyt krucha, bezradna, inna niż wszyscy. Staż w prestiżowej firmie to dla niej życiowa szansa. Podobnie jak doktor Douglas, świetny i szanowany terapeuta, głęboko skrywający własne mroczne sekrety. Tylko on doskonale rozumie, czym jest walka z własnymi demonami.

W jego szarozielonych oczach Claire odnajduje ten sam ogień, który spala ją samą. Oboje podejmują mroczną grę, w której obezwładniająca namiętność i bezwzględna manipulacja prowadzą na samo dno piekła. Doktor kontroluje każdy ruch dziewczyny. A może tylko mu się wydaje, bo wciąż nie wiadomo, kto rozdaje karty w tym niedozwolonym układzie…

Pierwszy thriller KRÓLOWEJ DRAMATÓW!

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-7138-8
Rozmiar pliku: 745 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Mężczyzna stał nad grobem dziewczyny, która była mu bliższa, niż mógł sobie wyobrazić. Nie chciał jej zabić, chciał ją skutecznie uciszyć, wszystko wyjaśnić. Niepotrzebnie się szamotała i zaczęła krzyczeć. Gdy pod jego palcami jej puls zwalniał, on czuł się panem tego świata. Trzymał w dłoniach ludzkie życie i położył mu kres. Poniosło go. Nie panował nad sobą. Zabił.

Teraz rzucił bukiet białych lilii na drewnianą trumnę, a po chwili dołączył do grupki osób stojących nieco dalej. Nie było tłumu. Dziewczyna nie miała wielu znajomych ani dużej rodziny. Nie zasługiwała na to, co ją spotkało. Mężczyzna to wiedział, ale już nic nie mógł zrobić. Jego chory umysł znowu wygrał z pragnieniem serca.

Nagle spojrzał na drobną blondynkę, która właśnie uroniła kilka łez. Miała na sobie czarny płaszcz, a duże okulary przysłaniały słodką, dziecinną twarz. Kojarzył ją. Fizycznie była trochę podobna do jego dziewczynki. Jego dziewczynka już nigdy się nie uśmiechnie, nie obudzi go czułym pocałunkiem. Mężczyzna podszedł do blondynki i stanął obok. Dziewczyna spojrzała na niego niepewnie. Miała zaczerwienione oczy, ale wyraźnie było widać kolor tęczówek. Piękna błękitna barwa błyszczała w popołudniowym kalifornijskim słońcu.

– Witam, doktorze. – Blondynka przywitała się cicho i lekko skinęła głową.

Była urocza w tej swojej udawanej rozpaczy. Przecież nie można rozpaczać za zwykłą, najzwyklejszą na świecie dziewczyną. Są takich tysiące, setki tysięcy. Mężczyznę ogarnęła wściekłość na zakłamanie tego świata. Umysł znowu kazał mu być złym. On próbował z tym walczyć, ale jak zawsze był na przegranej pozycji.

– Witaj, Felicjo. Gdyby nie okoliczności, powiedziałbym, że miło cię znowu widzieć – wysilił się na uprzejmość, ale już wiedział… Wiedział, że Felicja to będzie jego kolejna ofiara.ROZDZIAŁ 1

Jestem dzieckiem z gwałtu. Moja matka, która nigdy nie miała okazji nawet wziąć mnie w ramiona, wykrwawiła się na śmierć, rodząc mnie na podłodze w łazience. Dziadkowie nie ukrywali przede mną mojej przeszłości. Nie potrafili poradzić sobie z moim buntem przeciw całemu światu, więc gdy skończyłam piętnaście lat, wysłali mnie do prywatnej szkoły z internatem. Widywałam ich dwa razy do roku, na Boże Narodzenie i Święto Dziękczynienia. Nie mam do nich pretensji. Nawet nie wiem, do kogo mogłabym mieć, bo ten zwyrodnialec, który skrzywdził moją matkę, nigdy nie został złapany.

Mama ukrywała ciążę i dopiero w szóstym miesiącu przyznała się babci, co się stało. Było jednak za późno, by cokolwiek zrobić. Mam świadomość, że w ogóle nie powinno mnie być na tym świecie. To najgorsze z możliwych uczuć, bo nigdzie nie mogę znaleźć swojego miejsca, wszędzie czuję się obca i niechciana. Ja po prostu wiem, że nie mam prawa istnieć, a jednak… Żyję, bo muszę.

Dlatego nie mam pojęcia, jakim cudem właśnie zaczynam pracę w wielkiej międzynarodowej korporacji zajmującej się handlem. Dostałam się na staż, o który starało się mnóstwo osób. Moja uczelnia wysłała mnie aż do San Francisco, a to dla mnie zupełnie inny świat. Może tego nie okazuję, ale zadzierając głowę przed ogromnym budynkiem siedziby firmy, jestem przerażona. Zerkam na karteczkę z nazwiskiem osoby, do której mam się zgłosić. Pan Raider. Poprawiam na biodrach spódnicę, jedyną, jaką mam, i widząc gnających do pracy ludzi, uświadamiam sobie, że skoro spędzę tu najbliższe pół roku, to powinnam sprawić sobie takich jeszcze kilka.

Wchodzę do zupełnie obcego miejsca i jak zawsze czuję się nieswojo. Rozglądając się, dostrzegam mnóstwo pracujących tutaj osób. Moi współlokatorzy powinni się tu pojawić w późniejszych godzinach. Ja jako pierwsza będę miała okazję poznać naszego przełożonego. Pytam w recepcji o numer piętra i osobę, z którą mam się spotkać. Okazuje się, że biuro mieści się na pierwszym piętrze tego potężnego budynku. Rezygnuję więc z windy i idę na schody. Nie lubię małych zamkniętych pomieszczeń. Windy mnie przerażają.

Wychodzę z klatki schodowej i poraża mnie jasność ogromnej przestrzeni znajdującej się za szklanymi ścianami. Stoi tam mnóstwo biurek, wszystkie są kropka w kropkę takie same, oddzielone jedynie boksami, a na suficie wisi jeszcze więcej wentylatorów. Praca w korporacji. To było moje marzenie od początku studiów i właśnie chyba się ziściło. Ściskam kurczowo teczkę ze swoimi dokumentami i ruszam na poszukiwania pana Raidera. Wpadam na niego między automatem z przekąskami a dozownikiem z wodą.

– Ty jesteś jedną z nowych stażystek? – pyta dziarsko.

Jest sympatycznym mężczyzną w średnim wieku. Ma włosy w kolorze ciemnego blond, na pewno golił się dziś rano, bo na szyi i policzkach widać niewielkie zaczerwienienia i kilka małych ran. Uśmiecham się do niego, wpatrując się w jego szaroniebieskie oczy. Już od pierwszej chwili wzbudza moje zaufanie.

– Tak. Claire Johnson – przedstawiam się, a on znajduje mnie na liście, którą trzyma w ręce.

– Lucas Raider. – Uśmiecha się i dodaje: – Świetnie, że się nie spóźniłaś, jak to stażyści mają w zwyczaju. Podpisz mi się tutaj, zaraz pokażę ci twoje biurko i zabieramy się do pracy. Od wczoraj mamy tu niezły sajgon… – Podaje mi kartkę i długopis, bym się odznaczyła, i poleca iść za sobą.

Ledwo nadążam, gdy docieramy na sam koniec biura, aż pod okna

– To twój boks. Zaraz przyniosę ci kody i hasła do komputera.

– Dlaczego macie tutaj sajgon od wczoraj? – pytam zaciekawiona.

– Prezes wprowadza zmiany. Zwolnił dwadzieścioro pracowników i zmienił zarząd. Ogólnie, jeśli zobaczysz takiego starego, grubego dziada, który się na wszystkich wydziera, to spierdzielaj gdzie pieprz rośnie – odpowiada, a ja znowu się uśmiecham.

– Zrozumiałam, proszę pana.

– Nie panujemy sobie tutaj. Ja jestem Lucas, a ty jesteś Claire. – Wskazuje mi krzesło i włącza komputer.

Spoglądam na niego, gdy się nachyla, wkraczając w moją osobistą przestrzeń, ale staram się nie panikować. To tylko mój przełożony, który wypełnia swoje obowiązki i wdraża mnie w sprawy firmowe.

Odchodzi na chwilę, by przynieść mi dokumenty, po czym krok po kroku pokazuje, jak się zalogować, jak korzystać z programów, których tutaj używają. Widząc, że jestem dość bystra, od razu daje mi proste zadanie. Mam przeanalizować wydatki na produkty higieniczne z minionego miesiąca i zaproponować zmiany. Robię to z wielką ochotą i od razu czuję, że staż tutaj może się okazać naprawdę fajny.

Zadanie wykonuję w niecałą godzinę, po czym wołam Lucasa, by skonsultować z nim swoje wyliczenia.

– Jakiś problem? – pyta Lucas, opierając się o ściankę mojego boksu.

– Już skończyłam. – Podaję mu kartkę z wydrukowaną analizą.

Mężczyzna jest zaskoczony, ale chyba pozytywnie. Próbuję powstrzymać uśmiech.

– To jakieś jaja?

– Jest jakiś błąd? – Wstaję i zerkam mu przez ramię na kartkę.

Lucas spogląda na mnie i uśmiecha się szeroko.

– Chyba się dogadamy, mała. – Kiwa głową z aprobatą i daje mi kolejne łatwe zadanie.

Szczerze mówiąc, jestem z siebie naprawdę dumna. Wiem, że mam umysł analityka, ale zaimponować przełożonemu już pierwszego dnia to naprawdę coś. Nigdy nikt mnie nie chwalił. Wszyscy krytykowali i mówili, że w ten sposób motywują do większego wysiłku. Wydaje mi się, że tu zostanę doceniona.

Około czwartej mogę iść do domu. Moi współlokatorzy muszą zostać dłużej, bo przyszli później. Nie ukrywam swojej satysfakcji z tego, jak świetnie mi dziś poszło. W dodatku przy wyjściu zatrzymuje mnie Lucas i osobiście przedstawia prezesowi. To rzeczywiście starszy, grubszy pan wyglądający trochę jak święty mikołaj. Nie wyobrażam sobie go wrzeszczącego na kogokolwiek, ale skoro Lucas mówił, że mam na niego uważać, to muszę zachować dystans. Przedstawiam się i żegnam jednocześnie, bo chcę jak najszybciej wrócić do mieszkania i zadzwonić do babci. Mam dla niej dobre wieści i wiem, że się z nich ucieszy.

Rozmowa z babcią jak zwykle nie trwa długo. Zawsze staram się ukryć swoją ekscytację przed innymi, nawet przed dziadkami. Mimo tego babcia doskonale wie, że w tym miejscu mam szansę być szczęśliwa. Chociaż to bardzo odważne stwierdzenie. Ja nigdy nie jestem szczęśliwa, ale może tutaj? Może uda mi się coś osiągnąć i zapomnieć o tym, co dręczy mnie od urodzenia?

Podczas rozmowy dowiaduję się, że dziadkowie opłacili mi kolejną terapię u jakiegoś psychiatry. Od dzieciństwa przeszłam ich niezliczenie wiele. Bardzo mnie wkurza, że dziadkowie wmawiają mi pewne rzeczy, ale nie chcę sprawiać im przykrości i jak zwykle zgadzam się pójść na pierwszą wizytę. Zapisuję dokładny adres i obiecuję, że zadzwonię do nich jutro.

*

Kolejne dni wyglądają dokładnie tak samo. Pobudka o świcie, droga do pracy, dwie kanapki z serem, herbata i osiem godzin w biurze. Z dnia na dzień czuję się tu coraz lepiej. Nie rozpraszam się pogaduszkami z kolegami z pracy, nie chodzę na przerwę na lunch i nie odrywam się niepotrzebnie od powierzonych mi zajęć. Wiem, że już przypięto mi łatkę dziwaczki, ale to dla mnie normalne. Nie przejmuję się, a widząc, jak zadowolony z mojej pracy jest Lucas, nie biorę do siebie uszczypliwych, czasami wręcz chamskich komentarzy moich kolegów. Nie znam nawet imion osób, które sąsiadują z moim boksem, ale nie czuję potrzeby, żeby o nie dopytać.

Jest czwartkowe popołudnie i właśnie się zbieram do domu, gdy do mojego biurka podchodzi mężczyzna. Wiem, że siedzi kilka boksów dalej, ale nigdy z nim jeszcze nie rozmawiałam. Jest przystojny, jak na mój gust, ale ja nigdy nie patrzę w TEN sposób na facetów. Nawet jego ciemne włosy, tajemnicze oczy i zadbane dłonie nie robią na mnie wrażenia. Opiera się o ściankę boksu i patrzy na mnie. Staram się go ignorować i wrzucam do torebki pudełeczko po swoim lunchu. On dalej się gapi, a ja się krzywię.

– O co chodzi? – pytam.

Zrobiłam coś źle? – zastanawiam się, bo ten mężczyzna to też jeden z przełożonych, ale nie z mojego działu.

– Wychodzisz już?

Unoszę brew.

– Tak. Jest czwarta, a ja przychodzę na ósmą, więc… – Wstaję, odsuwając krzesło, i chcę zabrać swój kubek, by go umyć przed wyjściem.

Mężczyzna nagle wyciąga dłoń i chwyta mnie lekko za nadgarstek. Spoglądam na niego oniemiała.

– Może pójdziemy razem na obiad? – proponuje, nie puszczając mnie.

Zerkam na jego rękę, odzianą w idealnie wyprasowaną koszulę w drobną granatową kratkę, i chcę się wyswobodzić, ale on ściska mocniej.

– Nie, nie pójdziemy! – warczę i w końcu udaje mi się uwolnić rękę z jego uścisku. Chcę stąd wyjść jak najszybciej.

– To może kawa? – nie ustępuje. Uśmiecha się przy tym fałszywie.

– Nie pijam kawy. Do widzenia… – odczytuję jego imię z plakietki – Marvin! – dodaję i ruszam do wyjścia.

Mężczyzna odprowadza mnie wzrokiem. Odwracam się przy drzwiach, a on dalej się gapi. Boże, o co mu chodzi? Nawet z nim nie gadałam, nie zamieniłam słowa, a ten mi obiad proponuje? Na pewno robi sobie ze mnie jaja, a to bardzo mnie wkurza. Muszę się uspokoić, więc po drodze kupuję sobie koktajl owocowy. Od wczoraj jestem jakaś podenerwowana, ale to chyba dlatego, że jutro mam wizytę u tego psychiatry. Boję się, bo z góry wiem, że nic dobrego nie wyjdzie z kolejnej terapii. Ostatnia skończyła się już na pierwszej wizycie, bo lekarz okazał się durnym, niekompetentnym palantem. Wyszłam od niego po pięciu minutach i nawet nie odzyskałam pieniędzy za kolejne wizyty, za które dziadkowie zapłacili z góry. Obawiam się, że jutro będzie dokładnie tak samo.

*

Wychodzę z windy do dużego pomieszczenia pełnego światła. Przez ogromne okna, które sięgają od podłogi aż po sufit, widać panoramę miasta. Nie zachwyca mnie ten widok. Nie jestem dziewczyną, która rozpływa się nad przelatującym obok motylkiem czy inną pszczółką. Nie imponują mi też rzeczy materialne. Nie wiem, czy cokolwiek na tym świecie potrafi mnie zachwycić. Jak zawsze dopadają mnie ponure myśli. Zastanawiam się przez chwilę, czy nie zawrócić. Może darować sobie tę terapię?

Doktor Douglas to podobno najlepszy specjalista, którego polecono dziadkom. Gdyby nie to, że płacą za wizyty, pewnie nawet nie zjawiłabym się na pierwszej, która ma się zacząć za trzy minuty, a ja stoję pod drzwiami do jego gabinetu i tak naprawdę nie mam ochoty tam wchodzić. Co ja mam mu powiedzieć? To bez sensu. Już chcę zawrócić, gdy nagle drzwi szeroko się otwierają, a przede mną staje mężczyzna. Zadzieram głowę. Bogaty biznesmen z problemami też odwiedza doktorka? To moja pierwsza myśl na widok tego faceta. Wysoki, dobrze ubrany, włosy w idealnym „nieładzie”. Uśmiecham się pod nosem, że nie tylko mnie dręczą różne problemy. I nagle w szarozielonych oczach tego człowieka dostrzegłam coś intrygującego.

– Ty jesteś Claire? – pyta męskim, stanowczym głosem i odwzajemnia mój uśmiech. Szeroki, szczery i bardzo przyjazny. Nie zastanawiam się nawet, skąd zna moje imię. Po prostu odpowiadam:

– Tak, przyszłam do doktora Douglasa.

– W takim razie zapraszam. – Wskazuje, bym weszła do środka.

Staram się ukryć swoje zaskoczenie, że to on jest psychiatrą. Taki młody? Ukradkiem zerkam na zarys szczęki i ładnie wykrojone usta. Na pewno nie będę w stanie rozmawiać o swoich problemach z takim młodym i… No dobrze, przyznam szczerze. Z młodym i przystojnym mężczyzną. Skoro jednak już tu jestem, to odbębnię tę jedną wizytę. I tyle.

Niepewnie przekraczam próg gabinetu. Tutaj panuje nieco inna atmosfera niż na korytarzu. Jest mniej światła, a ciężkie zasłony w kolorze butelkowej zieleni przysłaniają okna. Widzę drewniane, masywne biurko i fotel oraz leżankę. Boże! Właśnie do takiego gabinetu nie chciałam trafić. Będę leżeć tyłem do psychiatry i opowiadać o sobie. To wcale nie jest dobre i kompletnie nie rozumiem, dlaczego coś takiego się praktykuje.

Dostrzegam na ścianach kilka obrazów, które dla mnie są wręcz ponure i psychodeliczne. Wzdrygam się na widok repliki obrazu _Taniec śmierci_ Bernta Notke. Śmierć mnie przeraża. Nawet na durnym obrazie. Przyglądam się chwilę kolejnym „dziełom” zdobiącym gabinet przystojnego doktorka, gdy nagle słyszę jego głos tuż za plecami.

– Może najpierw się poznamy?

Odwracam się gwałtownie, a on pewnie chwyta mnie za ramiona, widząc, że się przestraszyłam.

– Spokojnie, Claire! – dodaje.

– Przepraszam – bąkam.

– Nie przepraszaj, tylko się przedstaw. – Uśmiecha się łagodnie, znowu pokazując idealne zęby.

– Claire Johnson, ale to już pan przecież wie – odpowiadam krótko.

– Owszem, wiem.

– A pan, jak się pan nazywa?

– Colin. Colin Douglas. – Wyciąga do mnie dłoń.

Pierwsze, na co zwracam uwagę, to drogie spinki do mankietów. W tym momencie zaczynam się zastanawiać, czy doktorek zawsze przyjmuje swoich pacjentów w szytym na miarę markowym garniturze.

– I jest pan moim psychiatrą? – muszę się upewnić.

– Psychiatrą tak. Czy twoim, to się okaże – stwierdza, nie pokazując emocji.

– To znaczy?

– Współpraca czasami różnie się układa i trzeba poszukać innego specjalisty, Claire. Usiądź, proszę. – Wskazuje fotel, którego wcześniej nie widziałam.

Wzdycham z ulgą, że nie każe mi się położyć na leżance. Zajmuję miejsce i kładę torebkę na podłodze. Douglas przygląda mi się uważnie. To psychiatra. Będzie obserwował każdy mój ruch.

– Nie jesteś przesądna? – pyta, siadając za swoim biurkiem.

– Nie? – odpowiadam pytająco, bo nie mam pojęcia, dlaczego zadał to pytanie.

– Rozumiem.

– A pan jest przesądny? – odbijam piłeczkę, a Douglas zawiesza na mnie wzrok na chwilę.

– Raczej nie. Masz jeszcze jakieś pytania dotyczące mojej osoby? – zmienia temat i układa palce w piramidkę, a następnie opiera łokcie na podłokietnikach swojego fotela.

Nawet nie zastanawiam się nad pytaniem. Ono po prostu wyrywa się z moich ust.

– Ile ma pan lat?

Douglas uśmiecha się szeroko, a do mnie dopiero teraz dociera, że to była ironia. Przecież to on jest tutaj od zadawania pytań. Śmieję się cicho i spoglądam na niego niepewnie.

– Przepraszam.

– Nic nie szkodzi. Mam trzydzieści sześć lat, Claire, a ty? – odpowiada i wyjmuje tablet i rysik, po czym zaczyna coś wstukiwać w urządzenie, nie odrywając ode mnie wzroku.

Trzydzieści sześć lat? Nie dałabym mu tyle. Wygląda znacznie młodziej.

– Za kilka dni skończę dwadzieścia jeden, panie doktorze.

– Masz zamiar jakoś specjalnie świętować tę wyjątkową okazję? – drąży.

– Nie – odpowiadam zimno.

– A dlaczego?

– Bo nie lubię swoich urodzin.

– Opowiesz mi o tym? – Przenosi wzrok z tabletu na mnie i nagle mam wrażenie, jakby mnie przejrzał na wylot.

Niepokoi mnie to.

– Nie.

Doktor odkłada tablet i milczy przez chwilę. Rozglądam się, czując dziwne skrępowanie przez tę ciszę. Może on jest przyzwyczajony, że jego pacjenci spowiadają mu się ze wszystkiego, ale jeszcze nie wie, na jak ciężki przypadek trafił.

– A jest coś, o czym chciałabyś mi opowiedzieć? Bądź zapytać? – Wstaje i podchodzi do okrągłego stoliczka, na którym stoi karafka z wodą oraz druga, kryształowa, z jakąś brunatną cieczą. Może to whisky?

– Nie wiem – wzruszam ramionami.

– Jestem pierwszym terapeutą, do którego przychodzisz? – Zdejmuje szklany korek karafki i nalewa wody do jednej ze szklanek.

– Nie. Przerobiłam już was wielu – odpowiadam i dopiero gdy te słowa padają z moich ust, dociera do mnie, jak bardzo dwuznacznie to zabrzmiało.

Doktor pomyślał chyba dokładnie to samo, bo spogląda na mnie i uśmiechając się tajemniczo, stwierdza:

– Ciekawe.

– Nie tak to miało zabrzmieć – mówię. Nawet nie czuję się zażenowana, bo to raczej do mnie niepodobne. Spoglądam na niego, a on uważnie mi się przygląda.

– Skąd wiesz, o czym pomyślałem? – Podchodzi do mnie i podaje mi szklankę wody, którą przed chwilą napełnił.

Chwytam ją i upijam niewielki łyk. Kiwam głową w podzięce.

– Właściwie to nie wiem.

– Może chcesz o tym porozmawiać? – sugeruje.

Wzdycham wymownie. Nudzą mnie te gadki specjalistów. Każdy jest taki sam… On też mi nie pomoże.

– Nie bardzo – burczę.

– Dlaczego? Każdy temat jest dobry, by zacząć terapię. – Podsuwa swój fotel i siada na nim blisko mnie. Jego długie, wypielęgnowane palce przesuwają się delikatnie po krawędzi podłokietnika, co bardzo mnie rozprasza.

– Nie sądzę…

– Nie sądzisz, że każdy temat jest dobry, czy nie sądzisz, że ten konkretny? – Sięga po tablet i znowu coś na nim zapisuje.

To też mnie rozprasza.

– I jedno, i drugie, panie doktorze. Chyba marnuję pański czas. – Wstaję, chwytając z podłogi torebkę. – Pójdę już – dodaję, patrząc prosto w oczy Douglasa.

– Jesteś pewna? – Wstaje za mną.

– Proszę nie brać tego do siebie, ale jak już mówiłam, nie jest pan pierwszym psychiatrą, do którego przyszłam. Nikt do tej pory nie był w stanie mi pomóc. – Staram się, by zabrzmiało to jak najdelikatniej. Nic do niego nie mam. Po prostu z góry wiedziałam, że tak będzie.

– Bo nie dajesz do siebie dotrzeć, Claire. Usiądź, proszę, i zaczniemy od łatwiejszych rzeczy. – Uśmiecha się i ponownie wskazuje fotel.

Wzdycham, bo nie mam na to ochoty. Z drugiej strony on ma całkowitą rację z tym, że nie dopuszczam do siebie prawie nikogo. Po prostu nie potrafię.

– Czy jest cokolwiek, o czym mogłabyś mi opowiedzieć? Cokolwiek – podkreśla ostatnie słowo.

Milczę przez chwilę i staram się nie zachowywać jak rozwydrzona nastolatka. Wiele osób tak właśnie uważa. Ubzdurała sobie coś. Przesadza. Próbuje zwrócić na siebie uwagę.

– Mogę opowiedzieć o swojej nowej pracy – stwierdzam, wywołując uśmiech na twarzy Douglasa.

Zajmujemy miejsca, a ja upijam kolejny łyk wody.

– Dobrze, więc opowiedz mi o swojej nowej pracy. – Zakłada nogę na nogę i zaplata na kolanie palce obu dłoni.

Spoglądam na nie, a w mojej głowie niespodziewanie zaczynają się rodzić jakieś nieprzyzwoite myśli. Nie mogę się skupić. Douglas czeka, aż zacznę mówić, aż w końcu sam zaczyna.

– To gdzie pracujesz, Claire?

Wracam na ziemię z umysłowej wędrówki wzrokiem po jego ciele. Nigdy nie miałam takich myśli, w dodatku te jego szarozielone oczy są naprawdę intrygujące. Skrywają wiele tajemnic, co rozprasza mnie jeszcze bardziej.

– Jestem na stażu studenckim w międzynarodowej firmie transportowo-handlowej – odpowiadam w końcu.

– Podoba ci się to zajęcie?

– Tak. Lubię analizy i statystyki. Lubię obmyślać strategie, analizować wydatki i szukać rozwiązań, by poprawić wyniki.

Doktor uśmiecha się i pokazuje, bym mówiła dalej. O pracy rozmawiam tylko z babcią, ale ona i tak niewiele rozumie z tego, co jej tłumaczę. Ten temat nie ingeruje jakoś bardzo w moje osobiste sprawy, więc pozwalam sobie na swobodę wypowiedzi.

– Mój przełożony jest bardzo w porządku. Ma wiele cierpliwości do stażystów i można się od niego wiele nauczyć. W dodatku zapunktowałam już pierwszego dnia i chyba się polubiliśmy.

– To kobieta czy mężczyzna? – wtrąca Douglas.

– Mężczyzna.

– A koledzy w pracy?

– Też są w porządku, ale ja nie lubię się integrować. – Wzruszam ramionami i upijam kolejny łyk wody.

– Nie lubisz ludzi? – Douglas odkłada tablet i zaciekawiony przejeżdża palcami po linii żuchwy.

Znowu mnie to rozprasza. Potrząsam głową, by zapanować nad dziwnymi myślami.

– To raczej ludzie nie lubią mnie.

– Dlaczego tak uważasz? – Jest ewidentnie zaciekawiony. Odchyla się, by oprzeć plecy o oparcie fotela, i patrzy z wyczekiwaniem.

– Jestem dziwna.

– Możesz to rozwinąć?

– Chyba sam pan widzi. Trudno się ze mną rozmawia. – Znowu ta obojętność w moim głosie. Chyba już się pogodziłam, że nic tego nie zmieni.

– Może jesteś po prostu aspołeczna? – rzuca.

Spoglądam na niego i się uśmiecham.

– Możliwe. Nie lubię nowych miejsc i nowych osób. Nie lubię sytuacji, w których czuję się niekomfortowo.

– Ale to całkiem normalna reakcja, Claire. Każdy z nas musi mieć swoją osobistą przestrzeń i czas, by zaadaptować się w nowym miejscu, zaakceptować nowe środowisko. Poznać je, ocenić, czy czujemy się w nim bezpiecznie.

– Pewnie ma pan rację, doktorze – zgadzam się z nim. Różnica jest jednak taka, że ja nigdzie nie czuję się dobrze. I to nie jest kwestia czasu i miejsca, tylko mojego życia… A raczej faktu, że w ogóle nie powinno mnie być na tym świecie.

– Nie pochodzisz z San Francisco, prawda?

– Nie, z Cleveland – odpowiadam.

Douglas spogląda na mnie zaciekawiony, ale nic nie mówi. Patrzymy na siebie w milczeniu. Odnoszę wrażenie, że to jakaś gra psychologiczna.

– Co twoja rodzina na to, że jesteś tak daleko od domu? – przerywa milczenie.

– Dziadkowie chyba są dumni, że dostałam się na ten staż. Pewnie się martwią, ale wiedzą, że jestem rozsądna i raczej nie pakuję się w kłopoty. Przynajmniej od jakiegoś czasu.

– To znaczy?

– Jako nastolatka przechodziłam dość poważny okres buntu, nie mieli ze mną łatwo – odpowiadam i znowu upijam łyk wody.

– Rozumiem. – Zastanawia się nad czymś przez chwilę, po czym dopytuje: – Mówisz o dziadkach. A co z rodzicami?

Spoglądam na niego.

– Nie znam swoich rodziców – stwierdzam beznamiętnie.

– Jesteś adoptowana? – drąży.

Co dziwne, nie wywołuje u mnie tym irytacji czy złości.

– Nie. Moja matka umarła przy porodzie.

– A ojciec? – pyta, a ja się krzywię.

– Nie wiem, kto nim jest.

– Nigdy nie chciałaś się dowiedzieć? – dziwi się, a ja się wzdrygam.

– A po co?

– Czasami dobrze się dowiedzieć, kim jesteśmy – rzuca intrygująco.

– Nie jestem owocem miłości, panie doktorze.

– Rozumiem. Claire, jak na pierwszą wizytę bardzo dużo mi powiedziałaś. – Nagle wstaje, dając mi chyba do zrozumienia, że to koniec spotkania.

Grzecznie wstaję i biorę torebkę z podłogi.

– Też jestem zaskoczona. – Mimowolnie się uśmiecham, a on odwzajemnia uśmiech i wyciąga do mnie dłoń.

– Więc mogę liczyć na to, że to nie jest twoja ostatnia wizyta u mnie?

– Nie mogę obiecać. Miewam różne, zmienne nastroje. – Wzruszam ramionami.

– Jak każda kobieta, Claire. – Opuszcza dłoń, widząc, że nie mam zamiaru jej uścisnąć.

Po prostu nie lubię kontaktu fizycznego z kimś, kogo praktycznie nie znam.

– Specjalistą od zaburzeń hormonalnych też pan jest? – pytam złośliwie.

Czasami naprawdę powinnam się ugryźć w język. Douglas uśmiecha się z lekką ironią i odpowiada:

– Nie, Claire, nie jestem specjalistą od hormonów, ale jak już zauważyłaś, jestem mężczyzną. Może to się nie wydawać oczywiste, ale prowadzę normalne życie poza pracą.

– W to akurat uwierzę. Jest pan przystojny, panie doktorze – mówię szczerze, a on się uśmiecha, zaraz jednak poważnieje.

– Uważasz, że jestem przystojny?

– Tak. To źle? – Unoszę brew.

– Chociażby z tego powodu nie powinienem się zgodzić, by zostać twoim terapeutą. To może źle wpływać na naszą relację pacjent–terapeuta.

Wpatruję się w niego z nieskrywaną ciekawością. Może mieć rację… Na pewno ma rację, ale jako jedyny w ciągu pierwszej wizyty wydobył ze mnie więcej informacji niż wszyscy poprzedni terapeuci razem wzięci. Nie mam pojęcia, dlaczego tak się stało.

– Może właśnie dlatego powinien pan nim zostać. Do zobaczenia, doktorze – odpowiadam i dziarskim krokiem podchodzę do drzwi. Odwracam się i kiwam głową na pożegnanie.

Widzę, że Douglas uśmiecha się szeroko i to nie jest jego „gabinetowy” uśmiech. To uśmiech mężczyzny do kobiety. Intrygujący i obiecujący. Co to za obietnica? Nie wiem, ale właśnie postanowiłam, że się dowiem.

– Do zobaczenia, Claire – odpowiada i chyba ma zamiar mnie odprowadzić. Wychodzę jednak, nie czekając na ten dżentelmeński gest. Duża winda, która aż tak mnie nie przeraża, wiezie mnie na dół do przestronnego lobby, a chwilę potem wychodzę na ulicę.

Uderza mnie gorące lipcowe powietrze San Francisco. Rozglądam się i zaczynam się zastanawiać, co powinnam zrobić z resztą wolnego dnia. Co dziwne, nie mam ochoty wrócić do mieszkania i zaszyć się w pokoju z książką od analizy finansowej. Rozglądam się i po drugiej stronie ulicy dostrzegam kawiarnię. Pierwszy raz w życiu mam ochotę iść na lody z bitą śmietaną. Uśmiecham się szeroko i ruszam w kierunku przejścia dla pieszych. Zgrabnie wymijam panią z wózkiem i przebiegam na drugą stronę. Stojąc w kolejce, zastanawiam się, jaki smak wybrać. W sumie to nawet nie lubię lodów i nie wiem, jakie by mi smakowały. Miły młody chłopak pyta, na co mam ochotę, a ja decyduję się na sorbet cytrynowy. Dostaję swoją porcję lodów z bitą śmietaną i jak najzwyklejszy człowiek siadam przy stoliczku w kawiarnianym ogródku. Zaraz obok mkną samochody, ludzie śpieszą na spotkania. A ja mam chwilę spokoju. Wyjmuję długą łyżeczkę z ozdobnego pucharka i próbuję lodów koniuszkiem języka. Uśmiecham się ponownie i stwierdzam, że od dziś lubię sorbet cytrynowy.ROZDZIAŁ 2

Po ogromnej porcji lodów aż mnie zemdliło. Nie pamiętam, kiedy zjadłam tyle słodkości naraz. Z wysokim poziomem cukru we krwi wracam do mieszkania, które nasza uczelnia wynajęła na okres stażu. Mieszkam tu z dwiema dziewczynami i dwoma chłopakami. Wszyscy są ode mnie z roku, ale nie znamy się zbyt dobrze. Wiem, jak się nazywają i jakich podpasek używają dziewczyny, ale tak bardzo irytuje mnie ich zachowanie, że mimo najlepszych chęci po prostu nie mam ochoty się zaprzyjaźniać. W mieszkaniu jest jedna, co prawda duża, no ale wspólna łazienka, więc chcąc nie chcąc, jesteśmy na siebie skazani. Strasznie mnie drażni, że codziennie ktoś używa mojego szamponu, mojej odżywki, pasty do zębów, a nawet szczotki do włosów. Dzisiejszego poranka przed wyjściem na pierwszą wizytę u doktora Douglasa zabrałam wszystkie swoje kosmetyki do pokoju. Niech uważają mnie za dziwaczkę i gbura, ale nie zniosę kolejnych jasnych blond pukli Lisy na mojej szczotce. Dziewczyna jest na tyle niewychowana, że nawet jej potem nie wyczyści, tylko odkłada na półkę. Gdyby nie to, że każde z nas ma swój oddzielny pokój, chybabym tu zwariowała.

Jestem inna niż moi współlokatorzy. Dla nich staż to raczej dobra zabawa niż szansa na lepsze życie. O ile trójka z nich dostała się tu za dobre oceny, tak jak ja, o tyle wcześniej wspomniana Lisa… Kompletnie nie wiem, co ona tu robi. Jej średnia ledwo przekroczyła trzy i pół, ale domyślam się, że bogaci rodzice po prostu za to zapłacili. Z kierunku studiów, na którym jesteśmy, ona najlepiej rozumie słowo „popyt”. Ona i jej karta kredytowa, którą dostała od ojca, napędzają koniunkturę gospodarczą naszego kraju o dobrych kilka procent. W sumie nic mi do tego i nie oceniam innych. Sama nie lubię być oceniana, a każdego dnia ktoś wydaje opinię na mój temat. Denerwuje mnie, że moja delikatna, wręcz dziecięca uroda przykuwa tyle spojrzeń i wywołuje tyle komentarzy. Wielkie niebieskie oczy, długie kasztanowe włosy, które są chyba jedynym elementem mojego wyglądu, który lubię. Nawet gdy nałożę makijaż, to nadal wydaję się bardzo młoda. Znudziło mi się też postarzanie się na siłę. Czarne włosy i czarne kreski na oczach wyglądały upiornie w kontraście do mojej bladej cery. Mam prawie dwadzieścia jeden lat, a za każdym razem, gdy chcę kupić chociażby piwo, wszędzie proszą mnie o dokument. Babcia mówi, że urodę odziedziczyłam zdecydowanie po mamie. I dobrze. Mam jej oczy i włosy, a ze zdjęć wiem, że faktycznie jestem do niej dość podobna. Cech mojego „ojca” nie chcę dostrzegać i tego nie robię. Wydaje mi się, że sama wypieram te myśli.

Wchodzę do mieszkania i od progu słyszę głośne rozmowy i śmiechy moich współlokatorów. Znowu pomyślą, że jestem dziwaczką, bo idę od razu do pokoju. Nie chce mi się z nimi rozmawiać. Nie mamy o czym. Nie interesują mnie imprezy, które są ich ulubionym zajęciem. Nie wiem, jak oni dają radę wychodzić prawie codziennie wieczorem, a następnego dnia rano iść do pracy. Co prawda na kacu, ale jednak dają radę. To nawet ciekawe, ale raczej w złym znaczeniu tego słowa. Otwieram okno, by przewietrzyć duchotę, i włączam telewizor. Dawno nie miałam całego dnia wolnego, ale na naszym piętrze w biurze wymieniają klimatyzację i zespół ma wolne. Siadam na podłodze, by w końcu rozpakować ostatnie pudło z płytami, gdy do mojego pokoju, jak zawsze bez pukania, wchodzi Brook. To druga z moich współlokatorek. Przyjaźnią się z Lisą. Jest jej kopią, ale mocno niedoskonałą.

– Claire, składasz się z nami na pizzę? – pyta, rozglądając się po moim pokoju.

Jest najmniejszy z wszystkich, ale dobrze się tu czuję. Zerkam na zegarek, nie ma nawet południa.

– Nie, dzięki. Dla mnie to za wcześnie na obiad – odpowiadam uprzejmie i nawet wymuszam uśmiech.

Brook robi swoją zirytowaną minę i wychodzi. Nie odżywiam się tak jak oni. Nie lubię mięsa ani takich dań jak pizza. Wolę sobie zrobić sałatkę, którą i tak zawsze ktoś mi podjada, gdy zostawię ją w lodówce.

Mija chwila, a mnie wzywa potrzeba. Wyglądam z pokoju niepewnie, moi współlokatorzy właśnie siedzą w kuchni i zamawiają pizzę. Przechodzę szybko i zamykam się od środka. Staram się nie zwracać uwagi na bałagan. Cały zlew w sypkim pudrze i paście do zębów, lustro w piance do golenia. Na podłodze brudna bielizna chłopaków pomieszana z czystą, biustonosze dziewczyn wiszą na wieszakach od ręczników. Wzdycham i naprawdę próbuję się nie wkurzyć. Obmywam ręce i chcę znowu przemknąć do pokoju, ale akurat z kuchni wychodzi Henry. To chłopak ode mnie z grupy, nigdy nie zamieniłam z nim więcej niż dwóch zdań.

– W piątek robimy imprezę integracyjną z ludźmi z pracy. Składasz się z nami na alkohol i jedzenie? – pyta, mierząc mnie wzrokiem, jakby z góry wiedział, że i tak odmówię.

– Tutaj, w mieszkaniu? – krzywię się.

– Tak. Przeszkadza ci to?

Słysząc ten ton pełen pretensji, mam ochotę wybuchnąć. Powinni mnie najpierw zapytać, co o tym myślę.

– Tak, przeszkadza, ale skoro już ustaliliście to beze mnie, to co mam do gadania? – Wbijam w niego wzrok.

– Jeśli nie chcesz, nie musisz przychodzić – rzuca zimno.

– Mieszkam tu! Jak mam nie przychodzić?! – wybucham.

Henry chyba jest zaskoczony moim zachowaniem.

– Możesz się zamknąć w pokoju i jak zawsze udawać, że nas nie znasz. Że nie istniejesz – mówi złośliwie.

– Tak właśnie zrobię – odpowiadam, idę do siebie i trzaskam drzwiami.

Kompletnie mi się nie chce z nimi gadać. Niech sobie robią tę durną imprezę. Ja nie muszę się z nimi bawić i udawać, że mi się to podoba. Zamknę się w pokoju, założę słuchawki na uszy i jakoś przetrzymam tych kilka godzin, aż wszyscy się upiją i padną. I pójdą sobie w cholerę.

Następnego dnia dotarłam do pracy jak zawsze jako jedna z pierwszych. Nie jeżdżę razem z moimi współlokatorami, mimo że Lisa ma samochód, który dostała od ojca. Wolę się przejść i jechać autobusem. Po drodze zawsze zachodzę do pobliskiej piekarni po śniadanie. Mają tu pyszne gotowe kanapki, a ja rano jestem tak zaspana, że nie mam siły ich robić. Jak zawsze kupuję dwie z serem, rukolą i żurawiną.

W biurze jest przyjemnie chłodno dzięki nowej klimatyzacji. Z przyzwyczajenia jednak nie wzięłam sweterka i po piętnastu minutach już tak fajnie nie jest. Wracając z biurowej kuchni z kubkiem wody na herbatę, znowu natykam się na Marvina. Znowu ma na sobie koszulę w kratę, a do tego krawat w ten sam wzór. Chcę przejść, ale on robi krok w tę samą stronę, a ja, cofając się gwałtownie, rozlewam niechcący nieco wody na jego buty.

– Uważaj! – Marvin aż odskakuje i patrzy wkurzony.

– Przepraszam, ale zagrodziłeś mi drogę – mówię i jakoś tak odruchowo kucam, by wytrzeć wodę.

Marvin nie protestuje, a gdy sięgam po chusteczkę, słyszę jego śmiech. Podnoszę wzrok i patrzę na jego twarz.

– Ładnie wyglądasz tak na kolanach – rzuca wymownie, a ja robię wielkie oczy.

Z moim ciałem dzieje się coś dziwnego. Odchylam się z szoku i ląduję na tyłku. Kilka osób widzi zaistniałą sytuację, ale jedynie spuszczają wzrok. Zero reakcji. Nie chodzi o pomoc, ale, cholera, chociaż o jakąś reakcję. Podnoszę się powoli, otrzepuję spódnicę i poprawiam bluzkę. Jestem zaniepokojona, a Marvin dodaje:

– Może pójdziemy do łazienki i uklękniesz tam przede mną? – sugeruje, ale ja nic nie odpowiadam.

Zostawiam kubek na podłodze i uciekam do swojego boksu. Czuję dziwną panikę, a to bardzo źle. Takie sytuacje zawsze wywołują we mnie ataki paniki, nad którymi nie potrafię zapanować.

Gdy siadam do swojego biurka, ze zdenerwowania trzęsą mi się dłonie. Jestem w stanie znieść naprawdę różne formy chamstwa, ale podteksty seksualne są dla mnie największą obrzydliwością.

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: