Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Niekoniecznie książę - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 czerwca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
42,90

Niekoniecznie książę - ebook

Twardzi i bajecznie bogaci mężczyźni bez złudzeń, którzy w głębi serca marzą o wielkiej miłości i wyjątkowe kobiety w zmysłowym i romantycznym cyklu Klub Dżentelmenów.

 

Ona: Piękna wnuczka baroneta, wychowana na prawdziwą damę, nie chce męża – tylko poświęcić się swojej pasji…

On: Musi się ożenić, by do ogromnego majątku dołożyć nazwisko i tytuł…

 

Aidan Iverson, porzucony przez matkę w dzieciństwie, sam doszedł do wielkiej fortuny, inwestując głównie w wielkie wynalazki. Został współwłaścicielem okrytego złą sławą najbardziej elitarnego klubu dla dżentelmenów. Ale z powodu niewiadomego pochodzenia sam jest tam obcy, a drzwi salonów są przed nim zamknięte. Nie pozostaje mu nic innego, jak tylko poślubić wysoko urodzoną pannę…

Diana Ashby odrzuca oświadczyny lorda Egertona, chce tylko poświęcić się swoim wynalazkom. Jednak – by je realizować – musi mieć fundusze. Zawiera więc z Aidanem umowę: znajdzie mu arystokratkę w zamian za sfinansowanie jej projektów. Ale los nieraz płata niespodziewane figle…

 

„Miłośniczki romansu historycznego z inteligentnymi i silnymi bohaterkami pokochają tę powieść, w której twardzi, ale jednocześnie wrażliwi bohaterowie są tak cudownie zmysłowi”.

„Publisher Weekly”

 

CHRISTY CARLYLE ukończyła historię i uczyła jej w szkole, ale uznała, że lepiej będzie, jeśli połączy swoją miłość do przeszłości z niezachwianą wiarą w szczęśliwe zakończenia, pisząc romanse historyczne. Jej zmysłowe powieści z czasów wiktoriańskich to bestsellery „USA Today”. Christy Carlyle kreuje w nich bohaterów, którzy zmagają się z przeciwnościami, i odważne bohaterki, które wyprzedzają swoją epokę.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-7976-3
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Marzec 1845
Londyn, Belgrave Square

W żadnym wypadku nie mogła się spóźnić.

Diana Ashby podeszła do lustra w swojej garderobie i mocniej ściągnęła wstążkę, którą związała nieposłuszne ciemne włosy. Coś w laboratorium zaprzątnęło jej uwagę, a teraz zegar wskazywał czas niebezpiecznie bliski wyznaczonej godziny.

Zrobiono dla niej wyjątek i teraz nie mogła tego zmarnować. Jeden z jej dawnych wychowawców z Bexley Finishing School zorganizował dla kilku kolegów prywatny wykład naukowy u siebie w domu i ją także zaprosił.

Pobiegła do drzwi, chwytając po drodze notatnik i ołówek, i dotarła do szczytu schodów dokładnie w chwili, kiedy zawołała ją matka.

– Diano! Zejdź na dół i przywitaj naszego gościa.

Zacisnęła zęby i modliła się, żeby to nie była jakaś machinacja, by pokrzyżować jej plany na wieczór. Matka nie pochwalała jej zajęć ani tego, żeby dobrze urodzona panna wychodziła na miasto sama, bez przyzwoitki, ale Woodsonowie mieszkali niedaleko, a jej wychowawca i jego żona byli przecież jak najlepszą opieką.

Niechętnie zeszła po schodach w nadziei, że ten, kto przyszedł, szybko zakończy wizytę. Poczuła wielką ulgę na widok Samuela, lorda Egertona, przyjaciela jej brata.

Choć jej ojciec był tylko drugim synem baroneta, odziedziczył dostatecznie dużo, żeby zapewnić Dianie i jej bratu doskonałe wykształcenie, jakie mają dzieci najlepszych szlacheckich rodzin w Anglii.

– Obawiam się, że Dominicka nie ma w domu. Najpewniej szykuje jakiś figiel. Aż się dziwię, że pana tam z nim nie ma.

– Diano, chcę z tobą porozmawiać.

Di rozejrzała się po holu, ale nigdzie nie dostrzegła matki. Nie zwykła rozmawiać sam na sam z gościem, ale lord Egerton i jego rodzina byli od lat z nimi zaprzyjaźnieni.

Mimo to czuła, że coś tu jest nie tak. Wahanie sprawiło, że miała na ciele gęsią skórkę.

Przypatrywała się koledze brata. Oczy miał podkrążone, a szczęka dziwnie mu drgała. Jak na normalnego, jowialnego młodego mężczyznę robił wrażenie wyjątkowo niespokojnego: ściskał i skręcał nerwowo w dłoniach rękawiczki tak silnie, że kostki palców mu zbielały.

– Coś nie w porządku z Dominickiem?

Jej brat bliźniak bywał bardzo lekkomyślny. Żyła w ciągłym strachu, że pewnego dnia wpakuje się w kłopoty, z których się nie zdoła wydostać samym tylko wdziękiem osobistym.

Kiedy Egerton potrząsnął przecząco głową, Diana odetchnęła.

– Może porozmawiamy w saloniku?

Nie czekając na odpowiedź, zaprowadziła gościa do pokoju.

Zdumiała się, kiedy zamknął za nimi drzwi.

– Ma pan jakiś problem?

Trudno jej było się zdobyć na delikatność, kiedy wskazówki zegara przesuwały się coraz dalej… jednak się starała. Nigdy nie byli ze sobą w dużej zażyłości, ale z uwagi na wieloletnią znajomość chciała wysłuchać, co też boli tego młodzieńca. Z jakiegoś powodu przyszedł ze swoimi kłopotami właśnie do niej.

– Nie bardzo wiem, jak zacząć – wyszeptał drżącym głosem. – Jest pewne przedsięwzięcie, którego się powinienem podjąć i potrzebuję pani rady.

– Cokolwiek to jest, z pewnością zrobi to pan dobrze. Jak zawsze zresztą.

Był ambitnym młodzieńcem. O wiele bardziej niż jej brat. Podczas gdy Dominick z radością wracał z uniwersytetu tylko ze wspomnieniami figli i zabaw, lord Egerton zdobywał najwyższe noty z matematyki i filozofii, a także wygrywał w wielu zawodach sportowych. Di wiedziała, że lord Egerton będzie się starał zwyciężyć w każdej konkurencji.

Patrzył na nią: jego usta uśmiechały się ciepło. Ten wyraz twarzy wydał się jej dziwny. Mogła się spodziewać przyjaznej życzliwości. Ale tym razem w jego uśmiechu było coś więcej.

– Zawsze byłaś dla mnie taka dobra, Diano.

Sposób, w jaki wypowiedział jej imię, staranność, z jaką wymawiał każdą sylabę, sprawiły, że się poczuła nieswojo.

– Cóż… staram się być dobra.

Podszedł bliżej; jego jedna ręka zawisła pomiędzy nimi, jakby się zastanawiał, czy może jej dotknąć.

– No… i jesteś chyba najpiękniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek poznałem.

Diana się cofnęła o krok. Potem o drugi. Strach przed tym, co miało nastąpić, sprawił, że jej serce zaczęło trzepotać jak ptak, który w tej chwili zauważył kraty w swojej klatce.

– Samuelu… – zaczęła, chcąc za wszelką cenę uprzedzić to, co chciał powiedzieć lub zrobić. Było już jednak za późno.

Jednym zwinnym ruchem upadł przed nią na kolana i sięgnął do ręki.

Diana zmartwiała; jej mięśnie zesztywniały, a język jakby spuchł. Odczuła jego dotknięcie jako silne, ale dziwnie odległe… tak, jakby jej całe ciało stało się drętwe.

– Niech pani zostanie moją żoną, panno Ashby.

_Och, nie!_

Panika sprawiła, że puls jej przyspieszył. Czuła w tyle czaszki łomot – jakby młotka. Wiedziała, co chce odpowiedzieć. Była tego pewna, jednak nie mogła wykrztusić ani słowa.

– Czy mogę uważać twoje milczenie za potwierdzenie tego, o czym wiem od dawna?

– Ja… – zdołała wyjąkać.

Ścisnął jej palce i przysunął się bliżej, jakby się bał stracić choćby jedno słowo.

– Przykro mi…

Nie była w stanie wypowiedzieć tych słów. Nie dlatego, że nie były prawdziwe, ale ponieważ zdenerwowanie zawsze ją blokowało.

Te dwa słowa jednak wystarczyły.

Egerton zaczął się jakby zmieniać: gorliwość w jego spojrzeniu ustąpiła miejsca rozczarowaniu, a potem złości.

– Nie mogę za pana wyjść. – Potrząsnęła głową, jakby chciała się upewnić, czy Egerton ją dobrze zrozumiał. Bynajmniej nie chciała mu sprawić zmartwienia, ale nie miała zamiaru go poślubić. Zresztą nikogo. Jeszcze nie. – Widzi pan, moje wynalazki…

– Dobry Boże, tylko nie to! – Zerwał się i stanął przed nią, po czym się odwrócił i zaczął chodzić po brzegu dywanu leżącego pośrodku salonu. – Powiedz cokolwiek, byle nie to, że mi odmawiasz z powodu tych swoich zabawek!

– Moja praca to nie zabawki.

– Praca? Jesteś wnuczką baroneta! Nie musisz _pracować_, moja kochana dziewczynko.

– Nie jestem niczym _twoim,_ lordzie Egerton. – Wszystko się w niej jeżyło, a krew burzyła ze złości. – Mam na myśli moje badania. Moje projekty.

– Twoje hobby? – parsknął i przymknął oczy, jakby chciał się uspokoić, po czym ciągnął: – Bardzo niestosowny dla damy sposób, w jaki się upierasz spędzać wolny czas, jest czymś, na co nie chcę w ogóle zwracać uwagi… pod warunkiem że ciśniesz w kąt te głupoty, kiedy się pobierzemy. – Podszedł znów i stanął przed nią. O wiele za blisko. Ich stopy niemal się dotykały. – Dlaczego po prostu nie malujesz akwareli ani nie grasz na fortepianie jak inne damy?

– Ponieważ to mnie zupełnie nie interesuje.

– Marnujesz czas na takie bzdury.

_Marnowanie czasu._

Tak właśnie mówiła jej matka o wszystkich godzinach, które Diana spędzała w swoim warsztacie, zamiast brać udział w życiu towarzyskim. Jednak to, że jako kobieta nie mogła studiować na uniwersytecie, jak jej brat, i to, że nigdy nie zostanie poproszona o wygłoszenie wykładu w Towarzystwie Królewskim, jak ojciec – bynajmniej nie znaczyło, że jej wynalazki nie są warte zachodu.

Miały znaczenie, jeśli nawet tylko dla niej. Diana żywiła nadzieję, że pewnego dnia się staną ważne również dla innych ludzi. Potrzebne jej były tylko fundusze i ktoś, kto by uwierzył w jej możliwości. Jeśli jej pomysły zaowocują, jej wynalazki mogłyby zostać dobrze wykorzystane.

– Ofiarowuję ci więcej niż ktokolwiek inny. Tytuł, pozycję towarzyską o wiele wyższą niż ta, którą zajmujesz z racji urodzenia. – Egerton mówił to wszystko z chłodem, jakiego nigdy u niego nie słyszała. Przysunął się bliżej, tak blisko, że czuła alkohol w jego oddechu. – Twoja matka nie będzie zadowolona, jeśli mi odmówisz.

Diana była wściekła. Między innymi dlatego, że wiedziała, że Egerton ma rację. Otrzymała dobre wykształcenie, jednak jej rodzina zawsze się znajdowała na dalekim końcu wyższego towarzystwa. Małżeństwo z arystokratą było czymś, czego matka pragnęła dla niej najbardziej; zresztą ona sama nigdy sobie nie wyobrażała, że udałoby się jej uniknąć związku małżeńskiego. Zależało jej na wolności, choćby tylko do czasu, aż zdoła sobie wyrobić nazwisko i zyskać pewne uznanie z racji swoich wynalazków.

Diana potrafiła sobie wyobrazić własne małżeństwo i macierzyństwo. Kiedyś. Ale jeszcze nie teraz.

– Nie masz mi nic do powiedzenia? Nie przeszkadza ci, że jesteś dewiantką wśród swojej własnej płci? – Chwycił ją za rękę. – To, że się tobą zainteresowałem, powinno być dla ciebie zaszczytem! Żaden inny mężczyzna nie zechce za żonę osoby, która się nie potrafi zachowywać jak dama!

Diana wyszarpnęła rękę z jego uścisku, po czym pchnęła go ramieniem w pierś. Zachwiał się, co ją niesamowicie uradowało… cóż, kiedy prowokowanie go i tak było bez sensu.

– Nie mam panu nic do powiedzenia, lordzie Egerton. Proszę wyjść.

Rzucił jej złośliwe spojrzenie. Diana spojrzała w stronę zamkniętych drzwi do salonu. Zastanawiała się, czy nie zawołać służącego albo matki.

– Nie przejmuj się. Nie zamierzam tracić na ciebie więcej czasu. Miałem nadzieję, że znasz swoje obowiązki, ale ty po prostu się skazujesz na staropanieństwo.

Egerton wybiegł z pokoju, a ona przycisnęła dłońmi piersi, usiłując się uspokoić. Był już w korytarzu, ale jeszcze się zatrzymał.

– Popełniłaś dzisiaj straszną omyłkę. Pewnie jeszcze o tym nie wiesz, ale się dowiesz, kiedy będziesz samotną starą panną!

Rzucił jej ostatni szyderczy uśmiech, zatrzasnął drzwi i wyszedł.

Di upadła na najbliższe krzesło, rozdygotana, starając się wymazać z pamięci jego słowa. Właściwie miała ochotę wrzasnąć na niego przez zamknięte drzwi: powiedzieć mu, że jego obelgi jej nie zmienią.

Zamiast tego jednak tylko głęboko odetchnęła i poczuła ulgę, że już go tu nie ma.

W jej głowie odzywały się, jak echo, jego okrutne słowa, mieszając się z poczuciem winy z powodu wykręcania się od obowiązku względem rodziny. Potem napłynęły inne myśli – zresztą zawsze tak było. Jej umysł nigdy nie odpoczywał. Wypełniały go stale pomysły, obliczenia, obrazy tego, co zamierzała stworzyć…

W takich chwilach jak ta wirujący chaos obrazów i bodźców sprawiał ulgę. Koił, bo odrywał jej myśli od doznanych przykrości.

_Stara panna. Samotna. Dewiantka._

Zegar wybił szóstą. Diana wstała i skierowała się do drzwi. Potępienie jej przez tego mężczyznę mogło być prawdziwe. Możliwe, że po prostu była tym wszystkim. Być może zakończy życie w samotności.

Ale było coś więcej. Gdzieś, w głębi, czuła wiecznie istniejący głód. Ambicję, że większość rzeczy, jakie zna, nie są właściwe i odpowiednie dla damy. Ale była to pokusa, której nie mogła odrzucić. Jej pomysły były dobre; pragnęła to udowodnić wszystkim, którzy drwili z kobiety wynalazcy.

Usłyszała jakiś ruch na piętrze; zlękła się spotkania z matką. Później będzie czas na wzajemne oskarżenia i wyjaśnienia, czemu odrzuciła pierwszą propozycję małżeństwa w życiu.

Diana pobiegła szybko do drzwi. Dzisiejszy wykład był okazją do poznania innych naukowców i porozmawiania z nimi o jej wynalazkach, a także wysłuchania ich opowieści o swoich.

Nie pozwoli, żeby okrutne słowa Egertona ją powstrzymały! Nic jej nie zatrzyma.

Aidan Iverson wyskoczył z wynajętego powozu i ruszył naprzód w potokach deszczu ze spuszczoną głową. Deszcz lał mu się na plecy strumieniami; zimne jak lód krople moczyły włosy i dostawały się pod kołnierz płaszcza.

Pogarda dla wytwornego stroju tym razem mu nie posłużyła. Czapy z bobrowego futra i skórzane rękawice okazałyby się przydatne w walce z tym żywiołem – cóż, kiedy mu się nie podobały. Młodość spędzona bez luksusów sprawiła, że tego rodzaju ozdoby po prostu mu nie przychodziły do głowy. Nawet teraz, kiedy był właścicielem pełnych wszelkiego dobra wielkich magazynów handlowych.

Dzisiaj zaś byłby w stanie znieść każdą niewygodę.

Po wielu miesiącach poszukiwań udało mu się znaleźć interesujący trop, który go przywiódł tu, do Belgravii. Mając na swoje usługi dobrze opłacanych dwóch byłych miejskich policjantów oraz jednego prywatnego detektywa, znalazł w końcu wskazówkę, gdzie niegdyś mogła mieszkać jego matka. Miał nadzieję, że lord Talmudge, mieszkający na Belgrave Square pod numerem 29, będzie miał dla niego więcej wiadomości.

Historia życia Mary Iverson była dla Aidana równie tajemnicza jak jego własna. Pamiętał, że matka była wysoka i szczupła, o włosach jeszcze bardziej rudych niż jego. Nie był sobie jednak w stanie przypomnieć jej głosu ani tego, czy coś powiedziała owego dnia, kiedy zostawiła go i jego malutką siostrzyczkę w domu noclegowym w Lambeth.

Myśl o tym miejscu wywołała napływ rozmaitych obrazów. Krótkie zapamiętane chwile, okryte mgłą dymu i łez… Skrawki, fragmenty. Nic, na czym można by się oprzeć.

Jedynym, co posiadał, było nazwisko Iverson, ale nawet nie był pewien, czy to nazwisko matki, czy ojca. Jednak to właśnie Aidan sprawił, że zaczęło mieć znaczenie. Po odejściu z noclegowni walczył o to, żeby przeżyć – żebrząc, żyjąc odpadkami. A kiedy już uzbierał dość, żeby móc grać, potrafił z nędznych groszy uczynić fortunę.

Teraz jego nazwisko znała cała socjeta Londynu, nawet jeżeli go nie dopuszczała do swoich kręgów. Jego bogactwo i instynkt, pozwalający mu zawsze doskonale inwestować, zyskały mu – złą sławę.

On jednak potrzebował czegoś więcej.

Mógł zarobić milion funtów – a i tak nadal będzie czuł lukę, w której powinna się znaleźć jego rodzina.

Skręcił za róg i stanął, rozglądając się dookoła w przymglonym świetle ulicznej latarni. Na chodniku przed nim stało pod parasolami kilku mężczyzn, stanowiących koniec kolejki, czekającej na otwarcie tego domu.

Kiedy podszedł bliżej, usłyszał kilka głosów. Jeden z nich rozpoznał. Niski głos należał do hrabiego, który kiedyś radził się go w sprawie jakiejś inwestycji.

Aidan zwolnił i schylił głowę jeszcze niżej.

Nie chciał być widziany ani wzbudzać dyskusje w eleganckim towarzystwie na temat jego spotkania z lordem Talmudge. Odwrócił się, szukając jakiegoś bocznego zaułka i odkrył jeden, wiodący wzdłuż małych domków z tyłu za rzędem eleganckich, malowanych na biało kamieniczek.

Kiedy szedł uliczką, usłyszał za sobą czyjeś kroki. Zerknął za siebie, ale nie był w stanie nic dostrzec w zalanej deszczem ciemności. Szedł dalej, licząc domy, aż dotarł do rezydencji Talmudge’a.

Ogród na tyłach domu otaczał wysoki parkan z furtką. Już chciał obrócić klamkę, kiedy kroki za nim lekko przyspieszyły. Z cienia wyłoniły się postaci dwóch mężczyzn; jeden miał ramię skierowane w pierś Aidana. Twardy metal uderzył w jego żebra.

Tacy piesi rozbójnicy uzbrojeni w pistolety raczej nie byli spodziewani tu, w Belgravii, ale Aidan wiedział coś niecoś o bijatykach. Niegdyś walczył o jedzenie, a raz czy dwa – nawet o własne życie.

– Nie mam ani grosza, dżentelmeni.

– Zobaczy się – warknął ten większy.

Mniejszy podszedł bliżej. W świetle księżyca było widać, jaki jest młody. Wychudzona twarz, wielkie zdenerwowane oczy… ani włoska na brodzie.

– Wywróć je!

– Kieszenie! – uzupełnił zachrypniętym od tytoniu głosem, celem wyjaśnienia posiadacz potężnego pistoletu.

Aidan czuł zdenerwowanie młodego. Jeżeli uda mu się pokonać tego wielkiego, nie zarabiając dziury w piersi – chłopak najprawdopodobniej pryśnie.

– Chyba mnie nie słyszeliście, panowie. Nie mam pieniędzy.

Ta odpowiedź zaskoczyła olbrzyma; Aidan wykorzystał ten moment, podnosząc ramię i mocno uderzając w rękę bestię, starając się wybić mu z niej pistolet.

Olbrzym burknął, szybko się pozbierał i zamierzył na Aidana potężnym ramieniem.

Ale Aidan był szybszy. Zwiniętą pięścią trafił w potężną szczękę. Tamten się zachwiał, potknął i pistolet wypadł mu z ręki na chodnik. Zamiast złapać broń, mężczyzna się pochylił i rzucił do przodu, jakby chciał staranować przeciwnika własnym ciałem.

Głupi.

Aidan zdarł mu z głowy przesiąknięty dymem kapelusz, chwycił za łysą czaszkę i walnął kolanem w nos. Gardłowy ryk uświadomił mu, że trafił – i olbrzym padł na śliskie kamienie.

Niestety – przeciwnie niż Aidan przypuszczał – ten młodszy nie uciekł.

Jakiś przedmiot mignął mu przed nosem. Aidan poczuł ostry ból w skroni i upadł na jedno kolano. Widział tylko jakieś cienie.

Szczeniak chwycił go za włosy i szarpnął w tył.

– Durniu! Po co się biłeś? – Akcent tego chłopaka był ostrzejszy niż jego potężnego towarzysza.

– Nie przepadam za złodziejami. – Aidan starał się mówić i widzieć wyraźnie.

– Co z ciebie za bogacz bez grosika w kieszeni? Jeżeli wiesz, co dla ciebie dobre, zapomnisz, że nas w ogóle widziałeś.

Aidan wyczuł ruch tego człowieka i zobaczył, że podnosi rękę z tym, czym go uderzył, szykując się do kolejnego ciosu.

– Stop!

Ten krzyk odbił się echem od ścian domów.

Czuł mdłości, źle widział, ale w świetle księżyca ujrzał jakąś kobietę. Kobietę rozgniewaną, biegnącą w stronę napastnika z zamkniętą parasolką, uniesioną jak szpada.

Opierając się rękami o mokre kamienie, Aidan próbował wstać. Jakim cudem jedno uderzenie sprawiło, że nogi się pod nim ugięły?

Musiał wstać! Musi walczyć. W jego życiu więcej było bijatyk niż śniadań. A teraz jeszcze ta kobieta… musi ją ochronić. Do diabła z jakimś młodym łobuzem, któremu się udało go przewrócić!

Teraz ją musi ochraniać.2

Diana zobaczyła tych ludzi już w momencie, kiedy weszła w uliczkę.

Zamiast się przyłączyć do dżentelmenów czekających w deszczu w kolejce na wejście na wykład profesora Woodsona, prześlizgnęła się obok nich i poszła do ogrodu na tyłach domu. Ponieważ była częstym gościem profesora i jego rodziny, służba dobrze ją znała. Będzie już w środku, w cieple, zanim tamci po kolei wejdą do środka…

Jej uwagę zwróciło trzech mężczyzn, stojących w deszczu. Było w tym coś zdecydowanie dziwnego.

Już myślała o tym, żeby się odwrócić i dołączyć do czekających na wykład od frontu. Żadna sensownie myśląca młoda kobieta nie włóczyłaby się dookoła, samotnie i w ciemnościach!

W tym momencie zaczął się atak: nie mogła przecież patrzeć, jak kogoś biją pałką i nie zareagować!

– Stop! – krzyknęła, idąc w stronę chudego mężczyzny.

Nadal trzymał pałkę w górze, jakby zamierzał znów uderzyć mężczyznę, który padł na kolana w zalanej deszczem uliczce.

Atakujący się odwrócił do niej twarzą; zauważyła jego uśmiech.

– A to co znów za dziwka?

– Zostaw ją – powiedział ten wielki, który stał za nim. – Niepotrzebne nam żadne baby.

Wściekłość wezbrała w niej tak szybko, że strach kompletnie zniknął. Pogardliwy uśmiech jednego i lekceważący ton drugiego sprawiły, że krew w niej zawrzała.

Podniosła parasolkę, skierowała jej ostry koniec w chudszego i ruszyła na niego. Biegła w jego stronę z głośnym krzykiem.

Opuścił pałkę i wepchnął ją pod okrycie. Potem rzucił okiem na swoją ofiarę, poklepał po ramieniu partnera, po czym obaj popędzili przed siebie, w głąb uliczki. Ten większy, zanim pobiegł za kolegą, obdarzył ją na pożegnanie groźnym spojrzeniem.

Pobity mężczyzna próbował się podnieść. Był wysoki i o wiele za ciężki, żeby go była w stanie podnieść, ale chwyciła go rękami za ramię, żeby mu pomóc ustać na nogach. Jednak zamiast się podnosić, objął ją ręką (był bez rękawiczek) w pasie.

– Mdli mnie – wymamrotał.

– Może powinien pan się wolniej poruszać.

– Nie mogę. Pani potrzebuje mojej pomocy.

Diana przyjrzała się mu uważnie. W świetle księżyca dostrzegła strużkę krwi, spływającą mu po twarzy. Deszcz teraz był już tylko mżawką, ale w powietrzu czuło się chłód; z ust mężczyzny buchały kłęby pary.

– To ja pana ratuję – wyjaśniła mu. – A nie odwrotnie.

Nie była pewna, czy jej się to nie wydawało: jakby się uśmiechnął.

– Powinnam pana zabrać do środka. – Wskazała koniec uliczki, gdzie zniknęli napastnicy. – Nie wiem, czy nie wrócą. Albo może jest ich więcej.

– Nie myślę, żeby wrócili, i założę się, że innych tam nie ma. – Głos miał głęboki, a jego akcent nie był ani trochę tak zająkliwy, jak można by się spodziewać po człowieku z Belgravii. Niemniej modny strój i wyglansowane buty wskazywały na kogoś zamożnego, właśnie takiego jak mieszkańcy tej części Londynu.

Kiedy się oparł na kolanie i wstał, z ust wyrwał mu się jęk. Oparł się ciężko na niej, jedną ręką obejmując jej biodro tak, że musiała go po trosze dźwigać.

Kiedy stanęli twarzą w twarz, okazało się, że mężczyzna jest od niej dużo wyższy. Milczał dłuższą chwilę, jakby zbierając siły. To jej dało możność przyjrzenia mu się. Był przystojny, mimo surowego kształtu szczęki i grymasu, wykrzywiającego pełne wargi.

Podniósł głowę, by na nią spojrzeć w słabym świetle – i w tym momencie poczuła dziwny dreszcz. Objęła palcami jego ramię i pojęła, że nadal się go trzyma i chce prowadzić.

Ale nieznajomy nie dał się prowadzić. Przyciągnął ją do siebie bliżej.

– Może pan iść? – szepnęła.

– Uderzyli mnie w głowę. – Wyraz twarzy mu się zmienił, teraz się uśmiechał. – Resztę ciała mam właściwie nietkniętą.

I nagle jego ciało stało się jedyną rzeczą, jaką widziała. Miał szerokie bary, taką samą pierś. Deszcz przemoczył mu koszulę na piersiach i wykrochmalony biały materiał przylepił się do skóry. Nieznajomy pachniał drzewem sandałowym.

Nadal ją trzymał: czuła ciepło jego ręki na swoim biodrze.

Poczuła gulę w gardle, ale udało się jej ją przełknąć.

– Miałam zamiar pójść na wykład w domu sir Becketta Woodsona. To blisko.

– Więc niech pani idzie na ten wykład. – Poruszył głową i syknął. – Chyba będę musiał znaleźć jakąś dorożkę…

– Nie mieszka pan w okolicy? – To obudziło w niej ciekawość. Skoro nie był mieszkańcem idącym w stronę ogrodu na tyłach swojego domu, to co robił na tej ciemnej uliczce, w nocy?

Może wcale nie był dżentelmenem i miał jakiś związek z tymi bandziorami, co go napadli?

– Miałem tu interes do załatwienia. – Wskazał niewyraźnie ręką, tak, że nie była w stanie określić, który z domów jej pokazuje. Dotknął dwoma palcami skroni i skrzywił się z bólu. – Ale to będzie musiało zaczekać.

– Może poszukamy dorożki dla pana. – Diana ruszyła w stronę placu, ale zatrzymał ją, chwytając za ramię.

– Nie. Zrobiła pani już dosyć.

Przez chwilę myślała, że ją za to gani, ale czuła na sobie jego wzrok – nawet w ciemności. Twarz cała w ostrych kątach, królewskie brwi, wysokie kości policzkowe i niezwykle wydatna dolna warga. Ale największą uwagę zwracały jego oczy, nawet w tym nędznym świetle. Kolor trudno było rozróżnić, ale były z pewnością o wiele jaśniejsze niż jej własne, i lśniły w księżycowym świetle.

Po policzku spływała mu nadal strużka krwi. Diana sięgnęła do małej kieszonki przy pasku i wydobyła złożoną chusteczkę.

– Krwawi pan bardzo obficie.

– Proszę nie niszczyć swojej…

Zanim skończył, przyłożyła batystowy kwadracik do jego twarzy.

Skrzywił się, kiedy przesunęła chusteczkę wyżej i sięgnął do jej nadgarstka. Jego naga dłoń na jej ciele była zaskakująco ciepła.

– Bardzo boli?

– Nie tak bardzo, jak bolałby drugi cios.

Puścił jej dłoń; pozwoliła mu wziąć od siebie chusteczkę. Przeciągnął nią po ranie, po czym spojrzał na zaplamiony materiał i zmarszczył brwi.

– Winien pani jestem podziękowanie… i nową chusteczkę.

– Mam dużo innych. – Diana spojrzała na dom Woodsona. – Jeżeli pójdzie pan ze mną, ogrzeje się pan i oczyści – powiedziała, ruszając naprzód.

Pozwolił jej na to, ale sam się nie ruszył z miejsca.

– Proszę o mnie zapomnieć. Wypełniła pani już na ten wieczór rolę dobrej samarytanki. – Podszedł bliżej. – Rzadko się spotyka taką damę jak pani… kimkolwiek pani jest.

Diana przygryzła policzek i spuściła wzrok na chodnik.

Nie było to najgorsze określenie jej osoby tego dnia. Trochę to jednak przypominało gniewne słowa, jakimi ją dzisiaj obrzucił Egerton.

Nieznajomy przesunął palcem po linii jej policzka. Zaskakująco intymne dotknięcie; trwało jednak za krótko, by mogła się obrazić. Podniosła głowę: nagle zapragnęła przyjrzeć mu się dokładniej.

– Dla mnie to komplement. – Mówił cicho, niemal szeptem. – Każda kobieta, która się rzuca naprzód, by powstrzymać człowieka, który ma zamiar kogoś zbić na miazgę, napawa mnie nieskończonym podziwem.

– Nieskończonym? – Podziw ze strony mężczyzn nie był czymś, co by brała pod uwagę… aż do chwili niezgrabnych oświadczyn Egertona.

Nagle zapragnęła poznać właśnie _tego_ mężczyznę. Jego nazwisko, historię jego życia, a także to, co go przywiodło na tę zalaną deszczem uliczkę.

– Bardzo rzadko się spotyka takiego dżentelmena jak pan, prawda?

Nic w ich spotkaniu nie miało sensu. A jednak, kiedy tak stała i rozmawiała z człowiekiem, którego kompletnie nie znała, czuła się jakoś dziwnie na właściwym miejscu.

– Ktoś mógłby powiedzieć, że w ogóle nie jestem dżentelmenem.

– Dlaczego?

Zachichotał w jakiś ciepły sposób, tak, że zapragnęła usłyszeć to jeszcze raz.

– Nie jestem mężczyzną, którego by pani chciała poznać. – Kiedy tylko to powiedział (coś, z czym się absolutnie nie zgadzała), cofnął się o dwa kroki. – Życzę pani dobrej nocy.

Dystans, jaki ją teraz dzielił od jego ciepła, sprawił, że poczuła niemiłe zimno. Wilgotne ubranie nie chroniło przed wieczornym chłodem i Diana trzęsła się tak silnie, że nie potrafiła opanować szczękania zębami.

Nieznajomy ściągnął pelerynę i zarzucił jej na ramiona. Czuła całą sobą jego zapach, a ciepło ciała, którym przesycony był materiał, sprawiło, że mimo woli wydała westchnienie ulgi.

Na chwilę przymknęła oczy i jej ciało pochyliło się w jego stronę. Chwycił ją, by odzyskała równowagę, wówczas poczuła na sobie jego spojrzenie i sama otwarła szeroko oczy. Pomimo zimna czuli, że między nimi panuje żar.

Nieznajomy objął ręką jej talię i przyciągnął trochę bliżej; Dianą owładnęło niezwykłe uczucie. Jego pierś dotykała jej piersi, czuła jego oddech na twarzy, wdychała świeży zapach drzewa sandałowego.

Nie myśląc, nie zastanawiając się wspięła się na palce i przycisnęła swoje usta do jego ust.

Wargi miał ciepłe, o wiele gładsze niż mogła przypuszczać; bez wahania oddał jej pocałunek. Kiedy zaczęła się od niego odsuwać, opuścił głowę, by go przedłużyć.

Palcem dotknął jej policzka, potem podbródka – wreszcie ją puścił. Diana milczała, szukając w myśli słów pożegnania. Co może powiedzieć nieznajomemu, którego ni stąd, ni zowąd całowała?

Wyratował ją z kłopotu.

– Jest pani przemoczona – powiedział spokojnie – a przeze mnie już jest pani spóźniona. – Cofnął się z ukłonem. – Będę uważał, aż pani bezpiecznie wejdzie do środka.

Diana wiedziała, że powinna teraz odejść. Miał rację. Nie była pewna, jak długo stali tak w tym zaułku, ale niewątpliwie już się spóźniła na wykład Woodsona. Sama się zdziwiła, jak mało ją to obeszło. Ten człowiek rozbudził jej ciekawość.

Z uśmiechem wskazał jej brodą, dokąd powinna pójść.

– A pański płaszcz? – Tak bardzo nie chciała zrezygnować, że aż poczuła przykre ukłucie: dobre wychowanie wymagało grzeczności.

– Proszę go zatrzymać. Mam dużo innych.

Uśmiechnęła się na to i poszła do furtki ogrodu na tyłach domu profesora Woodsona. Przez całą drogę czuła na sobie wzrok nieznajomego, który uważał, żeby jej się nic nie stało. Zapukała – i natychmiast gospodyni otworzyła jej drzwi. Kiedy Diana się wahała, dziewczyna zaprosiła ją do środka.

– Panienko, proszę, proszę wejść. Przemokła pani do nitki.

Diana spojrzała za siebie w uliczkę w nadziei, że jeszcze raz zobaczy przystojnego nieznajomego.

Ale już odszedł. Nie został po nim nawet ślad.

Odruch buntu sprawił, że chciała z powrotem pójść w ciemność, znaleźć go, zadać mu tyle pytań przepełniających jej umysł…

Ale oczywiście nie mogła. Nawet ona wiedziała, że nie wolno jej sobie pozwolić na ryzyko takiego zachowania.

W jej sercu pulsował żal, oddychała z trudem.

Chciała go znowu zobaczyć, poznać jego imię. To było kompletnie nielogiczne. Lekkomyślnie pocałowała tego mężczyznę…

Będzie o wiele lepiej, jeśli się już nigdy nie spotkają.

_Koniec wersji demonstracyjnej._
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: