Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Niespokojne niebo - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 stycznia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,99

Niespokojne niebo - ebook

Niemcy, lata 70. Felicja dożyła sędziwego wieku, ale nadal jest twardą kobietą biznesu, zarządczynią majątku i głową rodziny. Nie może się jednak uwolnić od przeszłości pod postacią Maksyma Marakowa… Czy kobieta darzy go jeszcze uczuciem?

Powieść Niespokojne niebo to tom zamykający bestsellerową sagę rodzinną Charlotte Link. Na tle ważnych wydarzeń historycznych poznaliśmy losy kobiet z rodziny Dombergów.

Notka:

Niemcy, lata 70. Felicja dożyła sędziwego wieku, ale nadal jest twardą kobietą biznesu, zarządczynią majątku i głową rodziny. Jej relacje z córkami pozostawiają jednak wiele do życzenia, szczególnie z Belle, która cierpi z powodu nieszczęśliwego małżeństwa i coraz bardziej zatraca się w nałogu.

Nadzieją Felicji pozostaje córka Belle Alexandra. Ta młoda, uparta, niezależna kobieta odziedziczyła po babce zdrowy rozsądek i umiejętność pragmatycznego działania. Jednak wyzwanie, przed którym Felicja postawi wnuczkę, może okazać się za trudne.

Co gorsza, Felicja nie może się uwolnić od przeszłości pod postacią Maksyma Marakowa… Czy kobieta darzy go jeszcze uczuciem? Ile dla niego znaczy? Czy tych dwoje się odnajdzie?

Powieść Niespokojne niebo to tom zamykający bestsellerową sagę rodzinną Charlotte Link. Na tle ważnych wydarzeń historycznych poznaliśmy losy kobiet z rodziny Dombergów, które walczyły o swoją pozycję w świecie, uczyły się nawzajem od siebie, czasem sobą pogardzały. Dokąd je to doprowadziło?

Powyższy opis pochodzi od wydawcy.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-7907-0
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dziecko ochrzczono imionami Alexandra Sophie w trakcie wyjątkowo pięknej i bardzo podniosłej ceremonii, którą przespało w całości. Dziewczynka przybyła do Monachium z Los Angeles zaledwie dzień wcześniej, uznała, że skrupulatnie przestrzegane pory posiłków oraz snu stoją na głowie, więc zareagowała na to płaczem trwającym od pierwszej do ostatniej minuty nocy. Prawdopodobnie była potem zbyt wyczerpana, aby zaprotestować przeciwko białej, drapiącej sukience do chrztu, wodzie święconej wylewanej na główkę oraz woni stęchlizny w kościele. W rezultacie nawet ksiądz nie ustawał w pochwałach i powtarzał, że ma do czynienia z dzieckiem wyjątkowo grzecznym i spokojnym.

Przemęczeni rodzice, którym ciągle dokuczał jetlag, a jeszcze bardziej niekończące się godziny nieprzespanej nocy, cierpliwie znieśli całą uroczystość. Mieli blade twarze i podkrążone oczy. Niemal przez całą noc huśtali w ramionach czteromiesięczną córkę, przemawiali do niej i śpiewali jej mniej lub bardziej głupie kołysanki.

Belle Rathenberg, wychodząc z kościoła, powiedziała ze złością:

– Powinniśmy byli po prostu odrzucić zaproszenie i nie przyjeżdżać tutaj. Alexandra jest jeszcze za mała. Mogliśmy ją spokojnie ochrzcić w Ameryce i wszystko byłoby w porządku.

– Twoja matka chciała z tego zrobić wielką rodzinną uroczystość, a to w Los Angeles byłoby niemożliwe – próbował ją uspokoić Andreas, jej mąż. – A skoro się zgodziliśmy, musimy to jakoś przetrwać. Weź się w garść i popatrz na świat nieco przychylniej.

– Jeśli mam temu podołać, potrzebuję kieliszka sherry – odparła Belle i wsiadła do jednego z licznych samochodów, które miały zawieźć wszystkich gości do domu jej matki. – A może dwóch albo i trzech kieliszków.

Felicja Lavergne stała w drzwiach tarasu i obserwowała swoich gości. Przybyli prawie wszyscy, bez ważnego powodu nikt nie odważyłby się odmówić starej matriarchini. A ona sama lubiła to towarzystwo, zawsze uchodziła za znakomitą gospodynię, zaś jej malownicza posiadłość, pięknie położona nad górnobawarskim jeziorem Ammersee, znakomicie nadawała się na wielkie przyjęcia.

Obszerny wiejski dom leżący na wschodnim brzegu jeziora Felicja kupiła zaraz po zakończeniu wojny. Chciała koniecznie stworzyć takie miejsce, w którym zawsze mogli spotkać się wszyscy członkowie jej rodziny, również dalsi krewni. Nie była kobietą zbytnio troskliwą i nie lubiła matkować, miała jednak silnie rozwinięty instynkt opiekuńczy, zupełnie jak pies pasterski, który co rusz obiega swoje stado i go pilnuje. Rodzina stanowiła dla niej świętość – czemu Felicja dawała wyraz w dość osobliwy sposób, który nie przysparzał jej sympatii otoczenia, lecz czegoś na kształt podziwu z pewną dozą niechęci. Otóż Felicja latami mogła nie dostrzegać, że ktoś z najbliższych cierpi na depresję, ale gdyby taki ktoś nagle chciał się powiesić, to ona w ostatniej chwili przecięłaby sznur. I spadłaby z obłoków na ziemię, właśnie się dowiadując, że uratowany krewniak od lat już zmagał się z poważnymi problemami.

Dom składał się z licznych przytulnych pokoi, trzeszczących podłóg, balkonów tonących w kwiatach, wielkich kominków, drewnianych belek na sufitach oraz olbrzymiego tarasu. Przylegający do domu ogród ciągnął się aż do jeziora, gdzie znajdował się pomost do cumowania łodzi, mała stanica i plaża.

Tego wrześniowego dnia, który obdarował świat wspaniałą, letnią pogodą, słońcem i bezchmurnym niebem, Felicja poleciła rozstawić parasole przeciwsłoneczne, położyć na ławkach i krzesłach poduszki i przystrzyc trawnik. Po obiedzie z pięciu dań, przerywanym licznymi przemowami, wszyscy biesiadnicy udali się do ogrodu. Na tarasie znajdował się bufet, gdzie każdy mógł obsłużyć się sam, poza tym podano też kawę, herbatę i przeróżne zimne napoje. W słońcu rozkwitły wszystkimi kolorami jesienne kwiaty, turkusowe wody jeziora błyszczały intensywnie, a pływające po nich żaglówki sprawiały z daleka wrażenie białych kropek kołyszących się na falach.

Felicja przebiegła wzrokiem po tłumie gości i zatrzymała się na Belle, matce dopiero co ochrzczonego dziecka. Alexandra przyszła na świat w końcu maja, ale Belle do tej pory nie udało się odzyskać figury. Dawniej bardzo szczupła, teraz, w luźnej sukni w kwiatki, sprawiała wrażenie kobiety wręcz otyłej. Mimo butów na niesłychanie wysokim obcasie opuchnięte nogi nie wydawały się ani odrobinę szczuplejsze. Felicja zauważyła, że jej córka nadużywa alkoholu i wlewa w siebie jeden koktajl za drugim, jak wodę. Obok niej stał Andreas z ich prawie czteroletnim synem Chrisem na rękach. Mężczyzna był kilka lat starszy od Belle i ciągle świetnie wyglądał. Felicja go lubiła, dawno jednak zrozumiała, że on nie odwzajemnia jej uczucia. Jak większość ludzi, którzy znali Felicję, także Andreas uważał, że źle wychowała swoje córki, popełniła przy tym wszystkie możliwe błędy i choć materialnie o nie bardzo dbała, to po prostu ignorowała fakt ich istnienia.

„Tylko czy jemu się zdaje, że osiągnęłabym to wszystko, gdybym postępowała inaczej?” – pomyślała Felicja.

Na uroczystości pojawiła się też Zuzanna, młodsza siostra Belle, mimo że jawnie nienawidziła swojej matki i wszyscy o tym wiedzieli. Trzymała się nieco z boku i nie ukrywała, jak bardzo irytuje ją ta uroczystość. Miała na sobie szary kostium o wiele za ciepły na ten dzień, włosy upięła w ciasny kok. Wyglądała jak starzejąca się guwernantka. Jeśli ktokolwiek się do niej zwrócił, robiła wszystko, aby od razu zakończyć rozmowę. Od czasu strasznej historii związanej z jej mężem, który jedenaście lat temu został skazany na śmierć jako zbrodniarz wojenny, życiem Zuzanny rządził wstyd uniemożliwiający jej wręcz wszelkie kontakty z ludźmi. W Berlinie uczyła dzieci z zaburzeniami mowy i być może tylko wśród nich czuła się bezpiecznie. Nawet wobec swoich trzech córek zachowywała osobliwy dystans, zupełnie jak gdyby nie były to jej własne dzieci, lecz jakieś obce istoty stanowiące dla niej stałe zagrożenie.

„Zuzanna powinna już uporać się z tymi starymi historiami” – pomyślała Felicja ze zniecierpliwieniem. – „Wojna przecież skończyła się tak dawno temu!” Wygładziła swoją białą, letnią suknię, choć nie było to konieczne – robiła tak nawykowo, kiedy próbowała uporządkować myśli i chciała podjąć jakąś decyzję. Po chwili podszedł do niej młody mężczyzna w eleganckim garniturze, od kilku dobrych minut obserwujący ją z niezbyt dużej odległości.

– O czym tak rozmyślasz? – spytał. – Lustrujesz tych ludzi wzrokiem jak generał swoją armię i właśnie zastanawiałaś się nad kolejnym strategicznym posunięciem, prawda?

Felicja się roześmiała.

– Nie żartuj sobie ze mnie. Nie myślałam o niczym, tylko po prostu patrzyłam!

Lubiła Markusa Leonberga, swojego doradcę do spraw finansowych, lubiła jego urok i nienaganne maniery. Ale przede wszystkim imponował jej wytrwałością i siłą przetrwania, bo dzięki tym cechom dosłownie od zera zbudował sobie solidne podstawy egzystencji. Po zakończeniu wojny, mając niespełna dwadzieścia lat, trafił na blisko rok do niewoli u Amerykanów, a po powrocie długo i rozpaczliwie poszukiwał swoich rodziców: Ślązaków, po których zaginął wszelki ślad. Udało mu się w końcu ustalić, że oboje zginęli w czasie przemarszu Armii Czerwonej. Na tę wieść delikatny, ciemnowłosy chłopak o zielonych oczach z dnia na dzień stał się innym człowiekiem, którego interesowało tylko to, aby zgromadzić jak najwięcej pieniędzy. Szybko został królem czarnego rynku, gdzie robił znakomite interesy, po czym na jakiś czas zajął się handlem nieruchomościami. Już wtedy zaliczał się do najbogatszych ludzi w Monachium. Felicja podziwiała go, choć miała mgliste pojęcie, z czym faktycznie się zmaga. Przeczuwała, że Markus nie zawsze zachowuje zimną krew i zdrowy rozsądek. Wraz ze śmiercią rodziców i utratą ojczyzny zaszła w nim jakaś dziwna, niepokojąca zmiana i nie zawsze potrafił poradzić sobie z sobą samym. Czasami, kiedy stał i zapominał o tym, aby pokazywać światu promienną i pełną radości twarz, sprawiał wrażenie tak samotnego i zagubionego, że nawet Felicja czuła potrzebę, by go przytulić. Oczywiście nigdy tego nie zrobiła, bo oboje tylko by to zakłopotało.

– Jesteś dziś bez towarzystwa – zauważyła. Markusowi zwykle towarzyszyła śliczna dziewczyna.

– Zerwałem z Maren. Nie pasowaliśmy do siebie.

– Znowu! Żaden twój związek nie trwa dłużej niż pół roku!

– To co mam robić? Najwyraźniej nie mogę znaleźć właściwej dziewczyny.

– Myślę, że masz skłonność do wyszukiwania niewłaściwych dziewczyn – odpowiedziała Felicja, bo w ogóle nie potrafiła odróżnić od siebie lalkowatych istot, które jemu się podobały.

Markus wzruszył ramionami i za wszelką cenę starał się zmienić temat.

– Kim jest ten człowiek tam z tyłu? – spytał.

– Ten z małym chłopcem? To jest Peter Liliencron, mój stary przyjaciel. W trzydziestym dziewiątym zdążył uciec z Niemiec, wrócił w czterdziestym piątym. A ten chłopiec to jego syn Daniel.

– Rozumiem. A tam dalej… to Tom Wolff, prawda? Jest coraz grubszy!

Do Toma należała połowa firmy Wolff & Lavergne, zaś do Felicji druga. Stanowili bardzo niedobrany zespół, ale w trudnych czasach zawsze sobie pomagali i praktycznie wiedzieli o sobie wszystko. Teraz jednak Wolff miał coraz poważniejsze problemy z sercem, a także z nadciśnieniem, a ponieważ konsekwentnie ignorował ostrzeżenia lekarzy dotyczące alkoholu, nikotyny i tłustego jedzenia, nasuwało się pytanie, jak długo zniesie to jego organizm.

– Po śmierci Toma – powiedziała Felicja – jego żona Kasandra odziedziczy po nim udziały. Niech Bóg ma mnie wtedy w swojej opiece. Bo to ona będzie moją partnerką, a mnie nie znosi.

„Felicja ma mnóstwo wrogów” – pomyślał Markus. – „A przynajmniej nie jest zbyt lubiana”.

– Kasandra to ta kobieta obok niego, prawda? – spytał. – Jest niesłychanie elegancka. I bardzo nieprzystępna.

– To na pewno trafne określenie. Bardziej nieprzystępną być już nie można. Ale kiedyś będę musiała się z tym zmierzyć.

– A gdzie jest najważniejsza osoba dzisiejszego dnia? – spytał Markus.

– Śpi. Belle nie radzi sobie z porami snu i karmienia, bo różnica czasu wszystko zmieniła. Zresztą moim zdaniem dziś robi się wokół niemowląt za dużo szumu. Dawniej nie przejmowano się nimi aż tak bardzo i też było dobrze.

– Mała jest prześlicznym dzieckiem – powiedział Markus. – I otrzymała piękne imiona. Alexandra Sophie. To brzmi cudownie.

– Imię Alexandra otrzymała po zmarłym ojcu Belle. A Sophie… Tak nazywała się malutka córka Belle z pierwszego małżeństwa. Zmarła dwanaście lat temu w czasie naszej ucieczki z Prus Wschodnich.

Markus w zamyśleniu popatrzył na pulchną Belle, która właśnie wzięła z tacy kolejny kieliszek campari.

– Chyba sporo przeszła – skomentował.

– O tak. I ciągle nie może dojść do siebie. Jako młoda dziewczyna była aktorką w UFA, co prawda przez krótki czas, bo wojna skutecznie pokrzyżowała jej szyki. Potem wyjechała do Ameryki. Andreas, jej obecny mąż, pracował dla aliantów jeszcze przed wyjazdem i dostał kierownicze stanowisko w koncernie przemysłu zbrojeniowego. Ona oczywiście marzyła o Hollywood. Ale nic z tego nie wyszło. Z początku dlatego, że wielkie amerykańskie studia filmowe nie akceptowały Niemców. A teraz… no, popatrz na nią tylko. O takich ciałach raczej nie marzą ci z Metro Goldwyn Mayer.

– Wydaje mi się, że dość dużo pije – zauważył Markus ostrożnie.

A więc nie tylko ona to widziała.

– Nie rozumiem, dlaczego Andreas przygląda się temu bezczynnie – odparła Felicja.

Córki Zuzanny wybiegły z domu, gdzie bezskutecznie przeszukiwały zbiór płyt swojej babki w nadziei na znalezienie jakichś nagrań Elvisa Presleya. Ubrane w stroje kąpielowe, z ręcznikami zarzuconymi na ramię obwieściły, że chcą popływać. Dziesięcioletni Daniel Liliencron natychmiast do nich dołączył. Śmiejąc się i paplając, pobiegli wszyscy w stronę jeziora.

Zuzanna postanowiła dokonać inspekcji ogrodu, ale tak naprawdę chciała uniknąć rozmów z gośćmi. Andreas Rathenberg i Peter Liliencron wdali się w dyskusję na temat spektakularnego zwycięstwa Adenauera w wyborach, które odbyły się w ostatnią niedzielę. Tom Wolff stanął przed bufetem i zaczął pochłaniać wszystkie możliwe przekąski. I o ile w czasie obiadu atmosfera była nieco sztywna, to rozmowy popołudniowe cechowała duża swoboda. Za dwie godziny miał zapaść zmrok i wtedy wszyscy zasiądą w salonie, coś wypiją, aby potem udać się do swoich domów i stwierdzić, że właściwie było miło i sympatycznie.

– Może jednak powinnam pomówić z Belle – odezwała się Felicja. – Bo jeszcze pół godziny i będzie całkiem pijana. Wybaczysz mi, Markusie?

Skinęła na córkę i weszła do domu. Belle niechętnie posłuchała wezwania. W chwili gdy zamykała za sobą drzwi salonu, ktoś zadzwonił do wejścia. Zastanawiała się, jakiż to gość przybywa aż tak spóźniony, w gruncie rzeczy jednak niewiele ją to obchodziło. W tym stanie musiała się skupić na tym, by panować nad swoim ciałem.

Hanna, gospodyni, na próżno starała się nie wpuścić nieoczekiwanego gościa.

– Czy był pan zaproszony? – pytała nieufnie nieznajomego mężczyznę w zniszczonych ubraniach, w dodatku nieogolonego. Początkowo wzięła go za żebraka, ale mężczyzna twierdził, że jest umówiony z jednym z gości. Hanna czuła intensywną woń potu i farby olejnej, której plamy widniały na kurtce. Zniszczone buty ledwie się trzymały na stopach dziwnego gościa.

– Nie zostałem zaproszony, ale jestem umówiony, powiedziałem przecież – odparł i wepchnął się do środka.

– Nie może pan tak po prostu tam wejść – protestowała Hanna, a on popatrzył na nią dziwnie.

– A dlaczego nie? Nie jestem dość elegancki?

– Nie, tylko…

Roześmiał się gorzko, nie dając jej dojść do słowa.

– Kiedy w Rosji nadstawiałem za was karku, to byłem dobry, prawda? Zimą pod Moskwą odmroziłem sobie palce u stóp i wtedy jeszcze mnie postrzelili. Tu, w głowę! – Wskazał ręką.

Niechęć Hanny natychmiast zamieniła się we współczucie i litość. Weteran, który został ciężko ranny, ale z tego wyszedł; takich było wielu w Niemczech. Mężczyzn, którzy nie potrafili odnaleźć się w normalnym życiu, którzy cierpieli z powodu odniesionych ran, i fizycznych, i duchowych, i którzy nie usłyszeli od cieszących się cudem gospodarczym Niemców choćby słowa wdzięczności, co było im tak potrzebne, aby uporać się z traumatycznymi przeżyciami. Zbywano ich pieniędzmi, a oni przecież tak bardzo pragnęli, aby ich ktoś wysłuchał. Ale nikt nie chciał już poznać ich historii. To była przeszłość, a nadchodząca trudna przyszłość i tak wymagała ciężkiej pracy. Hanna wiedziała o tym aż za dobrze, bo jej syn od czasu służby na okręcie podwodnym cierpiał z powodu silnej psychozy i przebywał w zakładzie dla nerwowo chorych.

– Niechże pan pójdzie ze mną do kuchni – powiedziała pojednawczo. – Sama przygotuję panu coś do jedzenia. Bo wygląda pan tak, jakby…

Ale mężczyzna zostawił ją po prostu na korytarzu i wszedł na schody prowadzące na taras.

Z początku nikt nie zwrócił na niego uwagi. Wszyscy byli zbyt zajęci rozmowami, jedzeniem czy piciem. Pierwsza dostrzegła go Zuzanna, która właśnie wracała z obchodu po ogrodzie. Zobaczyła stojącą w drzwiach postać przypominającą strach na wróble i zaskoczona zawołała głośno:

– Och! A kto to taki?

Goście stojący bliżej usłyszeli ją i także spojrzeli w stronę przybysza. Powoli wszyscy zaczęli dostrzegać, że dzieje się coś, na co należy zwrócić uwagę. Stopniowo cichł gwar i rozmowy. Tylko od strony jeziora ciągle dobiegały śmiechy i krzyki kąpiących się dzieci.

Przybysz zszedł powoli po schodach. Chwiał się nieco, jakby był pijany, ale w rzeczywistości miał trudności z koordynacją ruchów. To przez kulę, która utkwiła mu w głowie. Kiedy znalazł się na dole, oświadczył głośno:

– Jestem Walter Wehrenberg i przyjechałem tu z Monachium.

Wszyscy popatrzyli na niego wyraźnie skonsternowani, bo to nazwisko nikomu nic nie mówiło. Zuzanna, jako córka gospodyni, pierwsza opanowała zaskoczenie i zgodnie z zasadami gościnności odpowiedziała:

– Dzień dobry panu. Czy jest pan umówiony z moją matką?

Wehrenberg pokręcił głową. Jego twarz miała nieco siną barwę, jakby niezdrową, a na czole pojawiły się krople potu.

– Chciałbym zobaczyć się z Markusem Leonbergiem – odpowiedział.

Markus, który po rozmowie z Felicją usiadł na ławce i rozkoszował się widokiem na jezioro, słysząc to, wstał i podszedł bliżej. Trzymał w ręce szklankę soku z pomarańczy. Nie widać było na jego twarzy nawet śladu świadczącego o tym, że zna przybysza.

– Tak, słucham?

– Czy wie pan, kim jestem?

– Przykro mi, ale nie. A czy powinienem wiedzieć?

Wehrenberg roześmiał się tak samo gorzko i cynicznie, jak przedtem w domu, w czasie rozmowy z Hanną.

– On pyta, czy powinien wiedzieć! Czy powinien wiedzieć! Bo to oczywiście jest poniżej pańskiej godności, prawda? Znać wszystkich ludzi, których pogrążył pan w nieszczęściu!

Markusowi sprawa wydała się nader nieprzyjemna.

– Nie bardzo rozumiem, o czym pan mówi i do czego pan zmierza. Ale może moglibyśmy gdzieś w cztery oczy…

Wehrenberg mu przerwał:

– To by panu odpowiadało, prawda? W cztery oczy! Żeby nikt nie usłyszał o pańskich machlojkach! A o tym właśnie wszyscy powinni się dowiedzieć! Powinni wiedzieć, jakim to pan jest eleganckim i wytwornym człowiekiem!

– Myślę, że to nie jest właściwe miejsce do tego rodzaju rozmów – wtrącił się Andreas. – Może powinien pan spotkać się z panem Leonbergiem w poniedziałek na mieście.

– Słusznie – dodał Markus. – Mamy weekend, a to jest prywatna uroczystość. Lepiej będzie, jeśli pan sobie pójdzie, panie Wehrenberg.

– Nie, nie pójdę. – W oczach mężczyzny pojawiło się skupienie. – Byłem na Syberii. Sześć lat. Budowałem drogi. Czy wie pan, co to znaczy?

– Z pewnością wiele pan wycierpiał – odrzekł Wolff, myśląc, że ma do czynienia z człowiekiem chorym umysłowo, do którego nie należy zwracać się w ostrych słowach. – Może napije się pan czegoś? Martini? Po dobrym drinku świat sprawia o wiele lepsze wrażenie!

– Dziękuję – odparł. – Nie chcę pić. To mi nie służy. Postrzelono mnie w głowę. Pod Moskwą. Prawie rok w lazarecie. Lekarz mówił: „To cud, że pan żyje, Wehrenberg”.

Wszystkim zabrakło słów. Markus rozmyślał gorączkowo, skąd miałby znać tego człowieka, nic mu jednak nie przychodziło do głowy. Niewykluczone, że zaszła jakaś pomyłka.

– Nie powinni byli wysyłać mnie z powrotem – mówił dalej Wehrenberg. – Ale pod koniec wojny potrzebowali każdego człowieka. Nie dostałbym się do niewoli. Sześć lat. A wy sobie wtedy dogadzaliście.

– Ja też byłem w niewoli – odparł Markus, nieco urażony. – I naprawdę…

– Och, tego nie może pan porównywać! – krzyknął gość. Wszyscy drgnęli, wyraźnie wystraszeni. – Nie może pan tego porównywać! Nie był pan na Syberii! Nie ma pan pojęcia, co to znaczy! W ogóle nie ma pan pojęcia!

– Myślę, że jednak powinien pan już iść – odparł Markus chłodno. – Proszę przyjść do mojego biura w poniedziałek i przedstawić swoją sprawę.

– Byłem w pańskim biurze. Wczoraj. Już tam pana nie było. Ale zastałem pańską sekretarkę. I nie chciała zdradzić, gdzie pan jest. To złapałem kalendarz z terminami. To nie było trudne, leżał na wierzchu, na biurku. I tam przeczytałem, gdzie pan dziś będzie. No to pomyślałem, że też tu przyjadę.

– Niewiarygodne – wymamrotał Markus. – Doprawdy niewiarygodne.

Andreas westchnął głęboko.

– No to niech pan powie, co ma pan do powiedzenia. Bo bez tego raczej pan nie wyjdzie. Tylko proszę krótko.

– Jestem malarzem – zaczął Wehrenberg, a w jego głosie słychać było dumę. Uniósł głowę i popatrzył na wszystkich z godnością. – Eva mówi, że moje obrazy są bardzo dobre. Eva to moja żona. A ona się na tym trochę zna. Mówi, że pewnego dnia ludzie też to zrozumieją. I będą kupować moje obrazy. Nie będą się już ze mnie śmiać.

– Jeśli pan obieca, że pan potem zniknie, to sam kupię od pana jeden obraz – obiecał Markus, nie kryjąc irytacji. – A w poniedziałek zwolnię moją sekretarkę, bo mnie nie ostrzegła. A więc zgoda?

– Panu – odparł Wehrenberg – nie oddałbym żadnego z moich obrazów. Za żadne skarby. Nigdy.

– Niech i tak będzie. Ale nie mam ochoty tracić czasu na rozmowy z panem. – Markus odwrócił się demonstracyjnie i zapalił papierosa. Ręce lekko mu przy tym drżały.

– Proszę na mnie spojrzeć! – wrzasnął rozwścieczony Wehrenberg. – Do cholery, proszę się odwrócić i spojrzeć na mnie!

Markus się odwrócił. W tym momemencie Wehrenberg wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki pistolet. Hanna, która stała powyżej w otwartych drzwiach i obserwowała całą scenę, zakryła sobie usta ręką, aby nie krzyknąć.

– Na miłość boską – powiedział błagalnym głosem Wolff – niechże pan nie robi głupstw.

– Ja mam córkę! – wrzeszczał Wehrenberg. – Mam córkę, ona ma dopiero czternaście lat i mnie potrzebuje. Muszę się o nią troszczyć. Jestem jej ojcem! Muszę malować, żebyśmy mieli z czego żyć!

– Ależ oczywiście, oczywiście.

– A on teraz chce zburzyć dom, w którym mieszkamy! Ten przeklęty przez Boga rekin nieruchomości chce zniszczyć jedyne miejsce, w którym mogę malować. Jedyne miejsce, które ma właściwe światło. On niszczy moją przyszłość. I przyszłość mojego dziecka. Ten zbrodniarz bez sumienia odbiera mi życie!

Markus zbladł tak, że cała jego twarz, łącznie z wargami, przybrała szary kolor. Wiedział już, o jakim domu mówił ten człowiek.

– To ruina – powiedział schrypniętym głosem – nie wiedziałem… Proszę posłuchać, możemy o wszystkim spokojnie pomówić. Ale ten dom nadaje się tylko do rozbiórki. W którymś momencie po prostu się zawali, bo został zbyt silnie uszkodzony w czasie wojny. On jest…

– Zamknij gębę! – wrzasnął Wehrenberg. – Na miłość boską, zamknij gębę, Leonberg! Nie masz o niczym pojęcia! Nic nie rozumiesz! Nikt tutaj nic nie rozumie! Jesteście wszyscy siebie warci! – Wymachiwał bronią.

– Dobry Boże – wyszeptała przerażona Zuzanna.

– Za rok skończę czterdzieści lat – mówiła Belle – i nie sądzę, że masz jeszcze jakieś prawo, aby mnie upominać czy strofować.

Mówienie ją męczyło i sama zauważyła, że nie całkiem panuje nad językiem. Za dużo alkoholu, za szybko wypitego, w dodatku przy tej wysokiej temperaturze… Teraz tego żałowała i to bardzo. Oddałaby majątek, aby w takim stanie nie musieć rozmawiać ze swoją chłodną, elegancką matką. Starała się wpatrywać w jeden punkt, aby w ten sposób przezwyciężyć mdłości.

– Ja się po prostu martwię, Belle, tylko tyle – odparła Felicja. – Niewykluczone, że trochę straciłaś dziś kontrolę nad sobą, jeśli chodzi o picie, ale może kryje się za tym jakiś niebezpieczny nawyk. I w tym wypadku radziłabym ci, abyś podjęła odpowiednie kroki.

– A ja bym ci radziła, abyś nie wtykała nosa w nie swoje sprawy – syknęła Belle, po czym gestem zdradzającym wyczerpanie odgarnęła włosy z twarzy. – Nie powinniśmy byli przyjeżdżać – wymamrotała.

– Raz na dziesięć lat odwiedzić swoją ojczyznę to na pewno nie jest za często. Przyjechałaś tu po raz pierwszy od zakończenia wojny.

– To nie jest już moja ojczyzna, mamo. Jestem Amerykanką. I Andreas też jest Amerykaninem. Nasze dzieci również. Przyjechaliśmy tylko dlatego, że się przy tym upierałaś.

– Jesteśmy rodziną i…

– Ach, skończ z tym! – Belle mimowolnie chwyciła poręcz krzesła, aby się przytrzymać. – Przytaczasz to zdanie o rodzinie zawsze wtedy, kiedy masz wrażenie, że tracisz wpływy. Nie odpowiada ci też to, że masz dwoje wnucząt w Kalifornii i że one dorosną bez twoich ciągłych ingerencji. Dlatego musiałaś wymyślić chrzciny tutaj. I teraz wykorzystujesz okazję, aby mnie krytykować.

– Wybacz, ja tylko powiedziałam, że…

– Że za dużo piję! – krzyknęła Belle. – Że jestem za gruba! Zawodowo mam za sobą same niepowodzenia! Mąż mnie zdradza! Coś jeszcze? No to powiedz, proszę! Jeśli już przy tym jesteśmy, to powiedz wszystko za jednym zamachem!

– Andreas cię zdradza? – spytała zaskoczona Felicja. – Tego się nie spodziewałam.

– Ale go rozumiesz, prawda? Bo jak ja wyglądam… A w Los Angeles jest mnóstwo ślicznych dziewczyn. Wystarczy, że kiwnie palcem!

– I to coś poważnego?

Belle machnęła lekceważąco ręką i zachwiała się przy tym.

– Nie, nic poważnego. Raz ta, raz tamta. Krótkie znajomości. I zawsze wraca do domu. Ale dziewczyny mu to ułatwiają, jak mogą. Ciągle jest bardzo przystojny.

Felicja umilkła, kompletnie zbita z tropu. Po chwili podjęła:

– Ze względu na dzieci powinniście swoje stosunki…

– …uporządkować? – weszła jej w słowo Belle szyderczym tonem. – Tak jak ty to robiłaś, prawda? Och, mamo! Ty przecież zawsze żyłaś tak, jak ci się podobało, na przekór wszystkiemu i wszystkim. Przynajmniej nie doradzaj mi w tym względzie. Nie mogłabym potraktować tego poważnie.

– Zastanawiam się, dlaczego my ciągle musimy się kłócić – odparła Felicja. – Zuzanna praktycznie ze mną nie rozmawia, do tego już się prawie przyzwyczaiłam. Ale że ty jesteś aż tak agresywna…

– Mamo, ja jestem najbardziej pokojowo usposobionym człowiekiem na świecie, o ile nikt się nie wtrąca w moje sprawy.

– Miałam dobre intencje. Natomiast oczywiście nie musisz słuchać moich rad. Proszę! – Felicja wskazała na drzwi. – Możesz iść. Wszystkie napoje są do twojej dyspozycji. Rób, co chcesz!

Belle wpatrzyła się w nią nieruchomym wzrokiem.

– Jaka ty potrafisz być podła – wyszeptała. – Jaka zła i zjadliwa!

Odwróciła się i wyszła z pokoju, po chwili potknęła się i zaklęła cicho. „To przecież z powodu tych obcasów, a nie alkoholu, prawda?” – pomyślała.

Wyszła na taras zalany promieniami wrześniowego słońca, a Felicja postępowała tuż za nią. Belle zatrzymała się za drzwiami tak nagle, że matka na nią wpadła.

– Co się… – zaczęła Felicja i urwała. Zobaczyła to samo, co jej córka: scena przypominała kadr z filmu i sprawiała wrażenie tak absurdalnej, że w pierwszej chwili wręcz trudno było uwierzyć własnym oczom. Goście, bladzi z przerażenia, z kieliszkami i papierosami w rękach, co wyglądało tak, jak gdyby trzymali rekwizyty, otaczali półokręgiem obcego człowieka, który krzyczał i wymachiwał pistoletem. Markus Leonberg właśnie podszedł do niego i mówił coś uspokajającym głosem, ale mężczyzna wrzeszczał coraz głośniej. Wyglądało to tak, jak gdyby chciał zastrzelić wszystkich po kolei i Felicja, nie zastanawiając się długo, odezwała się ostrym głosem:

– Proszę przestać i nie robić głupstw!

Mężczyzna odwrócił się i Felicja dostrzegła natychmiast, że ten człowiek jest chory. Widziała fanatyczną, nieobliczalną twarz o zaczerwienionych oczach. Mężczyzna skierował pistolet na nią oraz Belle, a Felicja pomyślała, że to przecież niemożliwe, coś takiego nie może się zdarzyć.

Markus Leonberg, który natychmiast zrozumiał, w jakim niebezpieczeństwie znalazły się obie kobiety, zrobił krok do przodu i powiedział:

– Niechże pan posłucha…

Wehrenberg odwrócił się, jeszcze bledszy.

– Niech nikt się do mnie nie zbliża. Ani kroku dalej! Nikt mnie stąd nie przepędzi!

– Ależ nikt nie chce pana przepędzać – przekonywał Markus uspokajającym głosem. – Wszystko będzie…

Nie dokończył. Wehrenberg podniósł pistolet i rozległ się strzał. Przerażona Belle krzyknęła głośno, a Wolff drgnął tak gwałtownie, że wylał zawartość swojego kieliszka na ubranie. Z domu dobiegł krzyk Hanny, która schowała się za szafę w korytarzu. Ale Walter Wehrenberg strzelił wyłącznie do siebie. Kula trafiła go prosto w skroń. Upadł, a broń wysunęła się z jego dłoni i potoczyła po kamieniach. Dookoła rozlała się krew. Belle, nie przestając krzyczeć, pobiegła w dół do swojego męża, zaś pozostali goście stali jak sparaliżowani. Po chwili Felicja osunęła się na najniższy stopień schodów, powtarzając cicho:

– O Boże, Boże!

Andreas krzyknął na Belle, a ona umilkła gwałtownie, jakby ktoś uderzył ją w usta. Wyglądało to tak, jak gdyby wszyscy odgrywali jakąś scenę i nagle zapomnieli tekstu. Od strony jeziora znów dobiegły śmiechy dzieci, a w domu nagle rozkrzyczała się mała Alexandra Sophie, której chrzciny zostały zakłócone w tak okropny sposób.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: